Czterdzieści i co z tego - Katarzyna Kostołowska - ebook + książka

Czterdzieści i co z tego ebook

Katarzyna Kostołowska

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Przedwczoraj czterdzieści minus, wczoraj czterdzieści plus, a za chwilę jeszcze więcej lat. I co z tego? Życie biegnie dalej.

Na kartach najnowszej powieści Katarzyny Kostołowskiej przewijają się cztery wrocławianki, Magda, Karola, Anita i Aśka. Oraz ich mężowie, narzeczeni, dzieci, rodzice, psy, a do kompletu jeszcze przeprowadzki, praca, radości i smutki... Żadna z przyjaciółek nie spodziewała się, że rwący nurt wydarzeń może spowolnić. A jednak... Nagle, w jednej sekundzie wszystko się zatrzymuje. I to nie tylko z powodu pandemii, która ogarnęła świat. Czy dzięki przyjaźni uda się przetrwać najtrudniejszy czas?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 292

Oceny
4,5 (386 ocen)
246
95
41
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
monkusia

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo fajna książka, szkoda, że ostatnia z serii....
00
matika

Dobrze spędzony czas

ok
00
ElAMaToZo

Nie oderwiesz się od lektury

świetna, nie można się oderwać od czytania
00
Magga59

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejna część dobrze napisana, polecam.
00
miki79

Dobrze spędzony czas

Świetna kontynuacja powieści polecam
00

Popularność




Zapraszamy na www.publicat.pl
Projekt okładki AGNIESZKA LENART RERA DESIGN
Fotografie na okładce© millena/shutterstock
Koordynacja projektuALEKSANDRA CHYTROŃ-KOCHANIEC
Redakcja„BALTAZAR” RING JACEK, WOJCIECHOWSKA-RING DOROTA
KorektaJOANNA RODKIEWICZ
SkładLOREM IPSUM – RADOSŁAW FIEDOSICHIN
Polish edition © Katarzyna Kostołowska, Publicat S.A. MMXX (wydanie elektroniczne)
Wykorzystywanie e-booka niezgodne z regulaminem dystrybutora, w tym nielegalne jego kopiowanie i rozpowszechnianie, jest zabronione.
All rights reserved
ISBN 978-83-271-6072-0
Konwersja: eLitera s.c.
jest znakiem towarowym Publicat S.A.
PUBLICAT S.A.
61-003 Poznań, ul. Chlebowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: [email protected], www.publicat.pl
Oddział we Wrocławiu 50-010 Wrocław, ul. Podwale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: [email protected]

Dla Babci Teresy

Bohaterki dramatu:

Anita

Aśka

Karola

Magda

I inni (w kolejności alfabetycznej):

Adam – partner Karoli

Aleks – były mąż Magdy

Baloo – labrador, pies Karoli

Bejbi – kundel, pies Adama

Gaweł – były szef Karoli

Guzik – kundel, pies Karoli

Janusz – ojciec Anity

Julka – córka Tomasza

Konrad – były mąż Aśki

Kordian – syn Anity

Krystyna – matka Aleksa, partnerka p. Janusza

Marcelina – barmanka

Marysia – córka Pawła

Mikołaj – syn Magdy

Miłosz – syn Anity

Tadeusz – partner matki Magdy

Tomasz – partner Aśki

Paweł – partner Magdy

Regina – matka Tomasza

Szymek junior – syn Anity

Szymon senior – mąż Anity

Zosia – matka Magdy

LATO

Postępującym w błyskawicznym tempie zmianom klimatu mógłby zaprzeczyć tylko skończony idiota. W tej akurat sprawie Karolina miała świętą rację. Choć dzień powoli chylił się ku końcowi, a słońce już schowało za koronami drzew parku sąsiadującego z urokliwą posesją Magdy, nadal oddychało się nieruchomym powietrzem o temperaturze rozgrzanego piekarnika.

– Zaraz umrę... – jęknęła Karola.

Leżała na ręczniku rzuconym na wyschniętą trawę, przyglądając się krytycznie układowi kwiatowych rabat. Nieprzemyślanych kompozycyjnie i wyraźnie zaniedbanych.

„Magda nigdy nie miała ręki do kwiatów...”

Rozłożona na ikeowskim leżaku Anita wachlowała drzemiącego na kocyku najmłodszego synka zwiniętymi w rulon sobotnimi „Wysokimi Obcasami”, natomiast Magda przygotowywała szprycera z białego wina wyrabianego w winnicy w Sobótce. Przez otwarte na oścież drzwi tarasowe widać było czerwoną plamę jej sukienki plażowej. Krzątała się w kuchni siedemdziesięciometrowego domku ze skośnym dachem – jednego z kilku takich samych stojących przy ulicy Pionierskiej we Wrocławiu.

Tej, co tu dużo mówić, lokalizacji marzeń zazdrościły Magdzie i przyjaciółki, i wszyscy inni wrocławianie, a szczególnie zdeterminowani gotowi byli płacić dwanaście tysięcy złotych za metr kwadratowy. Centrum miasta, a jednocześnie cisza, spokój i zielona gęstwina parku Grabiszyńskiego tuż za płotem. Raj na ziemi, zwłaszcza latem, dlatego upalne niedzielne popołudnie trzy przyjaciółki spędzały właśnie tutaj.

Czwartej przyjaciółki nie było, ponieważ Aśka nadal mieszkała z Tomaszem w Londynie. Nie było też reszty dzieci, które zaraz po obiedzie zostały wyekspediowane razem z ojcem (synkowie Anity) i potencjalnym ojczymem (synek Magdy) na kąpielisko Glinianki. Były natomiast należące do Karoliny psy, choć właściwie ich też jakby nie było. Leżały przy kompostowniku, robiąc bokami, niemal bez innych oznak życia. Biszkoptowy labrador Baloo nie zwracał najmniejszej uwagi na boży świat, a mały, czarny, niewiadomej rasy Guzik w odpowiedzi na głośniejszy dźwięk dochodzący z parkowej alejki wydawał z siebie nieprzekonujące warknięcie, nawet nie otwierając oczu.

Anita poczuła, jak spod węzła włosów spiętych klamrą na karku wycieka strużka potu i leniwie cieknie w dół wzdłuż kręgosłupa, by zmoczyć wystarczająco już wilgotne majtki. Miała serdecznie dość. Upału także, ale przede wszystkim durnych pomysłów Szymona. Oraz Karoliny, która wmawiała jej szukanie dziury w całym.

A przecież nie przesadzała, wściekając się na Szymona. Swojego o dziesięć lat młodszego męża, który nagle zapragnął zdobyć papiery na to, czym zajmował się od dawna, i to z powodzeniem. Zamarzyły mu się studia podyplomowe na kierunku „trener osobisty” wrocławskiego AWF-u, gdzie roiło się od młodych, wysportowanych ciał młodych, wysportowanych kobiet. Stanowiących przeciwieństwo starych raszpli, takich jak Anita. Karola mogła opowiadać banialuki, komplementować i pocieszać, ale to nie zmieniało przykrych faktów.

– Ewaluacja działań trenerskich! – prychnęła Anita.

– Co? – Karolina przeciągnęła się na ręczniku.

Pod zwiewną kwiecistą sukienką w stylu boho rysowały się chude, ale umięśnione kończyny zapalonej biegaczki, co dodatkowo zirytowało Anitę, ponieważ ona mogła ostatnio uskuteczniać jedynie biegi za trzema niesfornymi synkami. Od początku wakacji spędzała z nimi całe dnie i czasami miała ochotę się zabić. Za to, że dała się wrobić w podobny koszmar. Że była płodna jak czarnoziem. Że w ogóle uprawiała seks.

– Powtarzam po Szymonie.

– Ale co znaczy ta ewaluacja? – Karola podciągnęła nogi, w związku z czym zwiewna tkanina spadła z ud, ukazując nieprzyzwoicie delikatną koronkę majtek, czym nikt się jednak nie przejmował.

Anita skupiła się na apetycznie opalonych udach przyjaciółki, przy których jej własne przypominały surowe ciasto. Wypisz wymaluj identyczne kolor i konsystencja. No cóż, niektórzy mogli uprawiać jogging, a ponadto wybrać się na wspaniałe chorwackie wakacje. Anita do grona tych szczęściarzy nie należała. Tygodniowe wakacje spędziła w Chałupach, gnieżdżąc się z całą rodziną w domku przy zatoce, usiłując nie zwariować i nie przeklinać zbyt głośno kurewsko złośliwego losu, który akurat w trakcie tych siedmiu, wliczając długą męczącą podróż, dni postanowił spuścić na Półwysep Helski wielki potop.

– Ewaluacja? Coś z dalszymi działaniami, ale nie wnikałam, jak to się ma do treningów, bo w ogóle nie chcę o tym słyszeć. Te studia przecież kosztują! Niemało! A my nie śpimy na pieniądzach, od kiedy z bizneswoman przemieniłam się w udręczoną matkę Polkę.

– Pewnie tak, ale z drugiej strony... – Karola przemawiała cichym głosem, nie chcąc uruchamiać psów, nadzwyczaj czujnych, jeśli szło o jej niepozorną osobę. Każdy to wiedział, a ona najlepiej. – On ma prawo się rozwijać, Anita. Także dla waszego wspólnego dobra. Klienci bywają dociekliwi, czasem pytają o dyplomy, skończone kursy. Ja sama ostatnio...

Anita nie zamierzała wysłuchiwać bzdurnych usprawiedliwień.

– To raczej prawo do ucieczki!

– Nie rozumiem...

– Będzie zostawiał mnie na całe weekendy, a sam zabawiał się w studenta. Pachnący, uśmiechnięty oraz zadowolony z życia, bez zasmarkanych dzieci uczepionych nogawek spodni.

Chudą piersią Karoli wstrząsnął śmiech.

– Ty jak coś powiesz...

– Całą prawdę mówię.

– Całą prawdę o czym? – chciała wiedzieć Magda.

Właśnie nadeszła niczym westalka. Apetyczna, w powłóczystej czerwieni podkreślającej kobiece wdzięki, z dzbankiem szprycera i winogronami ułożonymi na srebrnej tacy. Na dźwięk pobrzękujących o szkło kostek lodu ślinianki Anity natychmiast rozpoczęły pracę. Karola też nie pozostała obojętna. Poderwała się, by chwycić w spoconą dłoń szklankę stojącą na stoliku.

– Polej.

– Przyjechałaś samochodem – przypomniała Anita.

– Adam mnie odbierze. Bez szprycera nie dam rady... Żeby wreszcie spadł deszcz... – mamrotała, odklejając sukienkę od wilgotnego ciała. – Ja wam mówię, że planeta Ziemia zbuntowała się na dobre. Za to nasze chamstwo, które jej codziennie serwujemy.

– Dobra, dobra... Już nie strasz. – Magda napełniła szklankę Karoli po brzegi. – Anita, ty też?

– No raczej. Odkąd nie karmię, piję alkohol. I nie ograniczam się, żeby życie było choć odrobinę piękniejsze.

„Żeby je w ogóle znieść”, westchnęła, wachlując gazetą Kordiana, który poruszył się niespokojnie na kocyku.

Najbardziej na świecie kochała go wtedy, kiedy spał, i nie wiedziała, czy to karygodne, czy zupełnie normalne.

– Proszę. To o czym rozmawiałyście? – zapytała Magda, siadając przy Anicie na trawie.

– O moim małżonku, który zapragnął kontynuować kształcenie, a mnie ostatecznie udupić.

– Przecież robi to nie tylko dla siebie, ale dla was wszystkich.

– I ty, Magda, przeciwko mnie? – Anita pokręciła głową z niedowierzaniem, machając „Wysokimi Obcasami” nieco energiczniej. – Nie rulonem, byłoby ci łatwiej – zwróciła uwagę Karola. – To znaczy efektywniej.

– Co?

– Rozwiń gazetę, a wprawisz w ruch większe masy powietrza. Prawa fizyki, moja droga. Wszak odwieczne.

Anita popatrzyła na przyjaciółkę znad okularów przeciwsłonecznych. Właściwie mogłaby już je zdjąć, jednak tego nie robiła. Rankiem obudziła się z podpuchniętymi powiekami i mimo że dzień miał się ku końcowi, wciąż czuła ciężar limfy zalegającej w dolinie łez. Jadeitowy wałeczek zakupiony za ponad sto złotych (był też taki za pięćdziesiąt pięć, ale Anicie cena wydała się podejrzanie niska) nie działał żadnych cudów, cała medycyna chińska nie działała. Pomóc mogła jeszcze ewentualnie operacja plastyczna. Niestety, na nią nie było Anity stać. Z powodu męża znowu studenta, bycia matką trzech chłopców pochłaniających ilość pożywienia, jakim najadłby się pułk wojska, oraz obciążenia kilkoma kredytami, w tym jednym hipotecznym. Operacje plastyczne mogli robić sobie co najwyżej banksterzy za złodziejskie odsetki, które przynosiła im każdego miesiąca w zębach.

– A od kiedy ty stałaś się specjalistką od praw fizyki, Karola?

– Nie wyzłośliwiaj się. Chciałam dobrze. Powietrze stoi w miejscu, a ty nie myślisz logicznie.

W normalnych okolicznościach Anita by nie odpuściła, ale teraz wrzuciła na luz. Karola, wraz z nastaniem w jej życiu barczystego policjanta Adama, zyskała na pewności siebie, której wcześniej nieco jej brakowało, i szczerze mówiąc, taka Karola podobała się Anicie dużo bardziej.

– Wiem, wiem. Jestem wściekła na Szymona, nie na ciebie.

– Posłuchaj – wtrąciła się Magda. – Jeśli ci to pomoże, możemy tu we trzy pojeździć po Szymonie jak po łysej kobyle, proszę bardzo.

– Tylko że to ci nie pomoże – wtrąciła Karola.

– Właśnie.

– Mówisz? – Anita skierowała na Magdę udręczone spojrzenie, którego Magda nie mogła dostrzec przez ciemne szkła zasłaniające oczy przyjaciółki.

– Mówię. – Magda wprawiła w ruch dół sukienki, odlepiając ją od ud. – Daj mu zrobić te studia, skoro mu zależy. Przecież to tylko rok, a zjazd w co drugi weekend. Jakoś wytrzymasz.

Anita wierzchem dłoni otarła spocone czoło i dopiła wino.

– A ty? Ty wytrzymasz? – Popatrzyła na Magdę zza ciemnych okularów, które naprawdę powinna już zdjąć. – Przecież nadal odwalasz za mnie całą robotę w Czekoladziarni.

Magda była nie tylko przyjaciółką, ale także biznesową wspólniczką. I od kiedy Anita zaczęła się bez opamiętania rozmnażać, Czekoladziarnia na Włodkowica działała wyłącznie dzięki niej.

Magda przejęła od Anity pustą szklankę, żeby dolać szprycera.

– Ja? Ja, moja droga, wytrzymam wszystko.

– No tak... – mruknęła Karolina.

Wszystkie trzy kobiety wiedziały, co kryje się za wytrzymywaniem przez Magdę wszystkiego. A raczej kto, bo krył się Aleks. Były mąż Magdy, ojciec jej jedynego syna Mikołaja oraz gej, co wyszło na jaw kilka lat po ślubie, kiedy Mikołaj był jeszcze zlepkiem komórek i różową kreską na teście ciążowym. Tak... Magdzie, która przyłapała Aleksa na seksie z mężczyzną, przytrafił się koszmar jak ze złego snu i doprawdy musiała być kobietą stworzoną ze stali, skoro się z niego przebudziła. Rozwiodła się, donosiła ciążę, urodziła Mikiego, odbudowała poczucie własnej wartości, zakochała w heteroseksualnym Pawle, polubiła partnera Aleksa. Może nawet naprawdę wybaczyła Aleksowi. Dźwigała krzyż cięższy, niż można było przypuszczać, spoglądając na jej miłą twarz okraszoną łagodnym uśmiechem.

– Szymon zawsze robi to, co wymyślisz. Ten jeden raz pozwól mu zrobić to, co wymyślił sam. – Magda uniosła szklankę ze szprycerem. – I za to wypijmy.

– A wszystkie te wyżyłowane laski z AWF-u mogą ci co najwyżej skoczyć – dodała Karola, uśmiechając się do Anity.

– Pewnie że mogą, przecież są wysportowane. – Anita też się uśmiechnęła, choć niezupełnie jeszcze uspokojona.

Nie była pewna, czy ten toast wystarczy, żeby unicestwić wszelkie pokusy, które czyhały na jej Szymona.

– Ciekawe, czy gdyby nie był ode mnie młodszy i piękniejszy, też drżałabym o jego cnotę.

– Nie jest od ciebie piękniejszy, to raz – odezwała się Magda, rozsiadając się na trawie – a dwa, i tak byś drżała, zazdrośnico. Że też Szymon to wytrzymuje... – Roześmiała się. – Ja natomiast się zastanawiam, kiedy wreszcie wyjdę za Pawła. Który chyba tego nie chce.

– Jak to nie chce? Powiedział ci? – zapytała Karolina.

– Boże, Karola, ja rozumiem, że jest upał, ale włącz myślenie! – Anita, która wreszcie miała okazję się odegrać za imputowanie jej braku logiki, zdjęła okulary, bo ukrywanie przed przyjaciółkami procesu starzenia się nagle wydało się jej głupie.

Akurat z nimi mogła być podstarzałą sobą.

– Wyobrażasz sobie, że Paweł mówi Magdzie, że nie chce jej za żonę? JEJ? Sama bym się z nią ożeniła! Zobaczcie, jak ja wyglądam – nagle zmieniła temat.

Magda znowu parsknęła śmiechem.

– No jak? Normalnie. Jak zwykle.

– A ta opuchlizna pod oczami? – Anita wyciągnęła szyję w stronę Magdy, żeby zademonstrować.

– Przestań, błagam cię – zniecierpliwiła się Karola. – Magda, pytałam cię o coś.

Magda spoważniała. Przygładziła jasne włosy.

– Nie, Karola, nie powiedział. Ale też przestaliśmy gadać o ślubie.

Karola przez chwilę przetwarzała informacje.

– Naprawdę chciałabyś znowu wyjść za mąż? – zapytała w końcu.

Anita, jedyna mężatka w tym gronie, choć nie dotyczyły jej tego typu dylematy, utkwiła w Magdzie zaciekawione spojrzenie.

– Chyba tak. Czułabym się lepiej, będąc żoną. Bezpieczniej. Ostatnio mocno mnie naszło. Może jestem beznadziejna, może się starzeję, ale dla mnie rodzina to mąż i żona. Przecież jak Paweł nagle wyląduje w szpitalu, to nie poinformują mnie o stanie jego zdrowia. Już nie wspominając o takich kwestiach jak spadek... Pomijajac fakt, że kocham Pawła i chcę z nim być już zawsze, to byłby mój pierwszy prawdziwy mąż. Bo głupio ujmować w statystykach męża geja, nie?

– Hm... – Karola przygryzła wargi, przez co wyglądała teraz jak licealistka.

Chuda szczęściara bez cienia opuchlizny gdziekolwiek, czego Anita nie mogła skonstatować bez zazdrości.

– To może mu się oświadcz – zasugerowała Magdzie oczywiste rozwiązanie.

Magda urwała uschnięte źdźbło, wsadziła je sobie w usta, przygryzła.

– Superromantycznie, nie? Ale wiecie co? Chyba tak zrobię.

– Fajnie! – zapaliła się Karola. – Dawno nie tańcowałam na żadnym weselu.

– Na huczne wesele to się raczej nie nastawiaj. Traktuję ten ślub jako formalność. – Magda sprowadziła Karolę na ziemię.

– Ale jakaś biba chyba będzie?

– Jakaś tak.

W ogródku zapadła cisza. Tylko cykały świerszcze, a Baloo chrapał przy kompostowniku jak lokomotywa.

– A ja kocham Adama... – szepnęła Karola, po czym zamilkła.

Anita wyczuła w tej deklaracji zaledwie wstęp do prawdziwego wyznania.

– No i? – Pomachała energiczniej „Wysokimi Obcasami”, co jednak nic nie dało.

– A on niby kocha mnie, ale... Jakoś dziwnie się układa ten nasz związek. Może on woli niezobowiązujące?

– Sama przed chwilą powiedziałaś, że cię kocha. To już zobowiązanie. Też chciałabyś za mąż wychodzić? Znasz go dopiero rok.

– Nie mówię o ślubie, weź przestań. Kiedyś marzyłam o białej sukni, ale wyrosłam z tego, zresztą wyglądałabym w niej jak idiotka...

– Dziękuję ci bardzo, droga koleżanko! – Magda parsknęła śmiechem.

– Madziu, ja nie o tobie... Zresztą chyba w bieli nie wystąpisz, bo ci nie do twarzy, poza tym bierzesz ślub cywilny.

– Dziewczyny... – zniecierpliwiła się Anita, która w wyznaniu Karoli wyczuła niepokojącą nutę. – Karola, mów. Marzyć przestałaś? Niemożliwe i do ciebie niepodobne – dociekała – Ej, co jest? – Szturchnęła łokciem kościste kolano przyjaciółki.

– Sama nie wiem...

– To się skup i gadaj natychmiast.

Karola łyknęła szprycera, po czym opadła na ręcznik.

– Chodzi o to, że nadal ze sobą nie mieszkamy, tylko peregrynujemy po mieście jak kretyni. Raz ja u niego, raz on u mnie.

– To może mu zaproponuj – zasugerowała Magda.

– Coś ty! Tego nie zrobię!

– A niby dlaczego? – zapytała Anita.

– Nie, i już. To od niego powinno wyjść! Kurde, gdyby nie te wakacje w Chorwacji, może bym nie narzekała.

– Narzekasz na wakacje w Chorwacji? – zdumiała się Anita. – Serio?

– Nie na, tylko przez. Tam go miałam tak na co dzień. I przekonałam się, że to jest fajne. Zapragnęłam więcej. Powiem wam...

Niczego jednak nie dodała, bo od strony tarasu dobiegł wrzask, którego przykrą dla uszu konsekwencją był histeryczny jazgot od strony kompostownika.

– Baloo! Guzik! – wydarła się Karola, ale szczekające psy już rzuciły się w kierunku nadbiegających chłopców.

Szymona juniora i Miłosza Anity oraz Mikołaja Magdy. Zaraz za nimi na tarasie pokazali się panowie: Szymon senior i Paweł. Opaleni na czerwono, roześmiani, wyraźnie zadowoleni. Ale kto nie byłby zadowolony, zrzucając z siebie ciężar opieki nad trzema diabłami wcielonymi?

– O kurwa... – jęknęła Anita.

– Niech to szlag! – Magda zwiesiła głowę.

– Witamy Matki Roku! – Szymon roześmiał się, prezentując wspaniałe uzębienie.

Anita zdążyła tylko pomyśleć, że nikt nie jest bardziej przystojny, a zaraz potem z dzikim rykiem rzuciło się na nią dwóch synów. Oczywiście na dobre rozbudzając trzeciego.

Londyn kładł się spać przed kolejnym pracowitym tygodniem. W niedzielne wieczory wyciszało się nawet tętniące życiem Soho. Przez otwarte okno kamieniczki przy Floral Street dolatywały już tylko pojedyncze wybuchy śmiechu wieczornych spacerowiczów, od czasu do czasu stukot szpilek na trotuarze, strzępy rozmowy prowadzonej na górze przez sąsiadów.

Fosforyzujące wskazówki ściennego zegara wskazały dwudziestą trzecią. Aśka leżała na wielkim łożu w sypialni apartamentu wynajmowanego przez firmę, w której pracował Tomasz, nasłuchiwała coraz cichszych odgłosów miasta, czekała na ukochanego, który brał prysznic, i myślała o pieniądzach, które wisiał jej Patrick.

Mały, okrągły jak piłka fotograf, w pewnym sensie już jej przyjaciel. Tyle że bezczelnie wykorzystujący ten fakt. Stylizowała jego plany zdjęciowe od dwóch lat, w ciągu których jeszcze się nie zdarzyło, żeby rozliczył się zgodnie z ustaleniami. Zawsze mu czegoś brakło, za to zawsze miał tysiąc usprawiedliwień, a ona nie dość asertywności, żeby go po prostu opieprzyć i zażądać dotrzymywania umów.

– Przecież klienci płacą na czas, jestem pewna! – żaliła się Tomaszowi. – Nie wiem, na co on wydaje tę kasę, którą mu kredytuję, skoro mieszka w studiu na Camden, ubiera się w charity shopach i je śmieciowe żarcie sprzedawane na ulicy.

– Może na dziwki i koks?

– Niemożliwe. Narkotyków na bank nie bierze, chociaż go na samym początku współpracy podejrzewałam, o babkach też nic nie wiem.

– To może chłopcy?

– Nie, nie jest gejem. Również na bank.

– Aseksualny?

– Pojęcia nie mam.

Tomasz stwierdził, że szkoda czasu na rozkminki, że niektórzy po prostu nie lubią rozstawać się z pieniędzmi i że nie ma co kopać się z koniem, skoro ostatecznie Aśka swoją kasę zawsze otrzymuje.

– Najwyraźniej kutwa.

„No może...”

Woda wciąż bulgotała w rurach, a Aśkę morzył sen. Tomasz mógłby już wyjść spod prysznica. Nie lubiła zasypiać bez niego tuż obok. Kiedy wślizgiwał się do łóżka, pachnący świeżością, z jeszcze nieco wilgotną skórą, oplatała go wszystkimi członkami, wpychając nos w zagłębienie na jego szyi. W tych momentach czuła szczęście, bo jej szczęściem był on. Facet, którego pokochała wariacko jeszcze jako żona Konrada i dla którego małżeństwo rozwaliła.

Czy ona rozwaliła? Czy z powodu Tomasza? Z zewnątrz może tak to wyglądało. Też długo myślała o tym w ten sposób. Jednak teraz, z perspektywy czasu i dystansu dwóch tysięcy kilometrów, już pojmowała to inaczej. Zrozumiała, że nic nie dzieje się bez przyczyny, że każda akcja jest reakcją i że niekiedy, w odpowiednich warunkach, musi dojść do głosu coś, na co wcześniej nie zwracało się uwagi lub co spychało się daleko na obrzeża świadomości. Spotkała Tomasza, bo musiała go spotkać, żeby przestać żyć iluzją szczęścia z Konradem, który tak naprawdę nigdy nie zwracał najmniejszej uwagi na nią, jej pragnienia, na to, kim jest. Traktował ją jak element wyposażenia pięknego mieszkania, niezbędną część jego idealnego życia. Wszak bez dobrze prezentującej się żony nikt nie nazwałby go idealnym.

Upływ czasu załatwiał dużo więcej, gdyż Aśka zaczęła sobie lepiej radzić z myślą, że nie ma dziecka i nie zajdzie w ciążę. Powoli przyzwyczajała się do faktu, że nigdy nie będzie matką, że to niemożliwe, jeśli nie ma się macicy. Ostatnio zaczęła dostrzegać plusy tej sytuacji. Kolejny i kolejny, i jeszcze jeden. W ten sposób niepostrzeżenie sytuacja przestała wydawać się dramatyczna, stawała się za to momentami jeszcze przykrą, ale drobną niedogodnością. Bezdzietność przestała definiować Aśkę, a ona sama nie czuła się już wybrakowana czy gorsza. Nie myślała też o tym, jaką mogłaby być dobrą matką.

W Londynie wszystko zyskiwało nowy wymiar. Poznała tu wielu ludzi żyjących szczęśliwie na różne sposoby, wielu z nich nie tylko nie miało potomstwa, ale wręcz nie wyobrażało sobie je mieć. Spotkała też kobiety, które wcale się nad tym nie zastanawiały. Zapytane, dopiero po dłuższym namyśle odpowiadały, że dziecko tylko by im przeszkadzało. Komplikowało wystarczająco już skomplikowane życie. To też bardzo pomogło. Podobnie jak rozmowy z wrocławskimi przyjaciółkami, zwłaszcza z najbardziej dzietną Anitą, która we właściwie każdej rozmowie przekazywała podprogową treść: bycie matką jest przereklamowane. Wystarczyło odwrócić utyskiwania Anity, te jej „co musi” i „czego nie może”, żeby do listy plusów dopisać kolejny punkt.

Na przykład:

Nie trzeba błagać o ciszę, żeby posłuchać wiadomości.

Nie trzeba, chcąc iść spać, najpierw usypiać tych, którzy iść spać nie chcą.

Nie trzeba wydłubywać ziarenek kminku z bułki.

Nie trzeba przez cały weekend wycinać w styropianie makiety mostu Grunwaldzkiego.

Nie trzeba znać odpowiedzi na każde pytanie. Tłumaczyć niczego po setki razy. Ani powtarzać w kółko tego samego.

Nie trzeba gryźć paznokci z bezsilności. I myśleć nad tym, co znowu zrobiło się nie tak. Nie trzeba zastanawiać się, co z kogo wyrośnie.

Za to:

Można ubrać się na biało, beżowo lub pasteloworóżowo, jakkolwiek, w każdym razie na jasno. Sofę też można kupić jasną.

Można samemu otworzyć paczkę od kuriera oraz wcisnąć przycisk w windzie.

Można nie wiedzieć, ile logopeda bierze za godzinę.

Można spać, kiedy jest się śpiącym, a nie kiedy nadarza się okazja.

Można oglądać w nieskończoność seriale. Oraz czytać. Nieilustrowane książki.

Można kląć jak szewc, upijając się wieczorami. Albo po południu, jeśli wola. A następnego dnia mieć kaca.

Można wydawać całą kasę wyłącznie na siebie.

Można się tak okropnie nie martwić...

Zresztą życie było niemiłosiernie krótkie, przemijało zbyt szybko. Czterdziestoczteroletnia Aśka doszła do wniosku, że lepiej skupić się na tym, które trwa i które zostało jej do odkrycia, niż rozpaczać nad tym, którego dać nie mogła.

Dlatego coraz rzadziej dopadało ją poczucie pustki. Jeszcze tylko czasem. Na widok matek ściskających w dłoniach małe dziecięce rączki, przechadzających się po Soho Square, kiedy Aśka tkwiła tam samotna jak palec w towarzystwie tekturowego kubka z kawą. Albo kiedy siedzieli z Tomaszem w restauracji na obiedzie tylko we dwoje, podczas gdy przy sąsiednich stolikach jadły pary otoczone uroczymi dzieciaczkami, wokół których skakali uśmiechnięci kelnerzy.

– Rodzicom nie ma co zazdrościć, sądząc po ich udręczonych minach – powiedział Tomasz pewnego razu, kiedy za bardzo się zapatrzyła.

Oczywiście, nikt nie miał udręczonej miny, ale słowa Tomasza też pomagały. Kochała to w nim. Że się nią przejmował. Choć razem z nią nie cierpiał, bo sam miał córkę, jednak próbował zrozumieć. Nigdy nie musiała mu tłumaczyć, co się z nią działo po poronieniu ani potem, po histerektomii. Nie pytał. Po prostu był.

– O czym myślisz, księżniczko? – Właśnie wsunął się pod prześcieradło służące tego piekielnego lata za kołdrę.

Nie musiała kłamać.

– O swoim księciu – wymruczała, wpasowując się ciałem w jego ciało.

Koniec końców miała szczęście. Była bohaterką pięknej historii miłosnej. Ich pełnej cudów baśni, którą sobie opowiedzieli, która się ziściła i ziszczała codziennie. Los poprowadził ich ciernistą ścieżką, ale dotarli do celu. Księżniczka i książę. Tego można by jej pozazdrościć w taki sam sposób, w jaki ona zazdrościła – już coraz rzadziej, coraz mniej intensywnie – innym.

Tomasz sięgnął ręką do stolika nocnego, wyłączył lampkę. W sypialni nie zrobiło się dużo ciemniej, bo zaglądało do niej światło latarni ulicznych.

Kochali się niespiesznie w ich łagodnym blasku. Ciesząc się tym, co między nimi wciąż jest. Nie myśląc o tym, czego nie ma.

O dwudziestej trzeciej dwadzieścia osiem zadzwonił telefon.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
.