Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Cztery przyjaciółki z Wrocławia jeszcze nie powiedziały ostatniego słowa. I znowu wypiją za błędy!
Jak zmierzyć szczęście? Liczbą dzieci? Machnięciami ogona ukochanego psa? Ilością piasku na kuźnickiej plaży? A może litrami wypitego z przyjaciółkami wina? Magda, Karola, Anita i Aśka marzyły o szczęśliwym życiu. Ach, miało być tak pięknie!… Jednak los bywa złośliwy, lubi zaskoczyć w najmniej spodziewanym momencie. Potrafi zafundować powrót do przeszłości, o której wolałoby zapomnieć. Obnaża tajemnice, których wolałoby się nie poznać. Stawia przed wyborami, których wolałoby się nigdy nie dokonywać. Czy dziewczyny uporają się z nowymi kłopotami? Czy ich przyjaźń wyjdzie z tego bez szwanku?
Nadal czterdzieści jest kolejną częścią uwielbianej Przez czytelników serii. Bo przecież mieć czterdzieści lat to nie grzech!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 304
Dla M.
Osoby:
Anita
Aśka
Karola
Magda
i inni (w kolejności alfabetycznej):
Adam – partner Karoli
Aleks – były mąż Magdy
Baloo – labrador, pies Karoli
Bejbi – kundelka, suczka Adama
Gaweł – były szef Karoli
Guzik – kundel, pies Karoli
Janusz – ojciec Anity
Julka – córka Tomasza
Konrad – były mąż Aśki
Kordian – syn Anity
Krystyna – matka Aleksa, partnerka Janusza
Maciej – partner Aleksa
Marcelina – barmanka
Marysia – córka Pawła
Mikołaj – syn Magdy
Miłosz – syn Anity
Paweł – partner Magdy
Regina – matka Tomasza
Szymek junior – syn Anity
Szymon senior – mąż Anity
Tadeusz – partner Zosi
Tomasz – partner Aśki
Zosia – matka Magdy
LATO 2020
Czerwiec
Wiatr wiał od zatoki. Dość brutalnie poruszał ażurem bawełnianej firanki wiszącej w oknie kaszubskiego domostwa i chłodził rozpalone policzki dwóch czerwonoskórych osób przebywających w mikroskopijnym pokoiku, w którym stłoczono małżeńskie łóżko, stolik, krzesło oraz dwudrzwiową szafę. Żeby ją otworzyć, osoba siedząca na krześle musiała wstać, aby wsunąć je pod stolik. Najlepiej byłoby, gdyby pozostało wsunięte na stałe, bo wtedy bez przeszkód człowiek dostałby się do łazienki. Łazienki z kabiną prysznicową tak miniaturową, że podczas zażywania tuszu Adam musiał kulić zbyt szerokie jak na tę kubaturę ramiona.
W Kuźnicy na Helu nie sposób wynająć niczego dużego. Po pierwsze, ze względu na przedsiębiorczość Kaszubów, którzy każdy metr kwadratowy potrafią wycisnąć jak cytrynę. Po drugie, ze względu na położenie geograficzne. Kuźnicy nie da się rozciągnąć. Od północy zamyka ją Bałtyk, od południa Zatoka Pucka. Ta stara osada rybacka jest wąska nawet w swoim najszerszym miejscu, a że Polska to nie Emiraty Arabskie, nie usypano tu sztucznych lądów wcinających się w wodę. Kuźnica szczęśliwie nadal pozostaje sobą i niczym więcej, czyli jest mała, ciasna oraz niezwykle urokliwa. Dokładnie tak jak przekonywała Anita, gdy wyskoczyła z pomysłem wspólnych pandemicznych wakacji. Pomysł, po wielu długich dyskusjach, zaakceptowano, a następnie udało się dojść do konsensusu w sprawie terminu wyjazdu. Przy tej liczbie podróżników śmiało można było uznać to za cud.
Wybrali się niemal wszyscy. Anita z Szymonem i ich trzema synami, Magda ze swoim jednym oraz z matką w zastępstwie Pawła, który nie mógł się wyrwać, bo zatrzymały go we Wrocławiu obowiązki zawodowe. Aśka z Tomaszem też ostatecznie się zdecydowali. No i oni. Karola z Adamem. Niestety bez psów, nad czym ubolewała Karola, ponieważ kochała psy nad życie, więc chętnie dzieliłaby z nimi wszystko, także zachwyt Kuźnicą, i nad czym absolutnie nie ubolewał Adam. Wręcz przeciwnie. Chociaż też kochał psy, cieszył się, że dało się całą trójkę sprzedać pod opiekę sąsiadom z góry i że choć przez kilka dni będzie spokój. Wizja przytulania się nocą do pachnącej Karoli, a nie do włochatego, wydzielającego woń starej skarpety Baloo wydawała mu się pociągająca. Poza tym chciał, jak twierdził (kiedy jeszcze można było coś od niego usłyszeć), odpocząć od ciągnącego się w nieskończoność rzucania piłeczek tenisowych, które niestrudzenie przynosiła w zębach Bejbi, oraz od jazgotu, jaki Guzik urządzał za każdym razem, gdy namierzył za płotem innego przedstawiciela swojego gatunku. O tym wszystkim wspomniał Karoli, kiedy zastanawiała się, czy jednak nie zabrać psów nad morze. Ostatecznie zwierzyniec został we Wrocławiu i teraz w mikroskopijnym pomieszczeniu panował dziwny, niczym niezmącony spokój.
– Najgorzej jest nie wiedzieć, od czego zacząć – mruknęła Karola.
Siedziała w kucki na łóżku, pochylając głowę nad pustą kartką i gryząc końcówkę ulubionego ołówka, który zazwyczaj sam rysował projekt ogrodu. Ale akurat nie dziś. Coś głęboko w środku nie pozwalało jej się skupić.
– O co ci chodzi?! – Adam niemal zakrztusił się piwem.
Raczył się nim, siedząc przy stole wciśniętym między szafę a drzwi do łazienki. Blat zaścielały czasopisma ogrodnicze, bo jego żona przywiozła ich ze sobą nad morze kilkanaście, na wypadek gdyby nagle zapragnęła inspiracji. Zdziwiona Karola spojrzała znad kartki i zmarszczyła czoło. Piekące jak cholera mimo pokrywającej go warstewki pantenolu, który spieczeni nadmorskim słońcem plażowicze zmuszeni byli kupić w miejscowej aptece. Filtr numer trzydzieści jednak nie zdał egzaminu.
– Chodzi mi o to, że gdy czeka cię coś naprawdę trudnego do zrobienia, to nie wiesz, jak się do tego zabrać... Nie zauważyłeś takiej prawidłowości? Ja tak mam za każdym razem, zwłaszcza przy skomplikowanych zleceniach.
– Aha... – Adam jakby się odprężył.
– Gdy mam coś naprawdę ważnego do powiedzenia, też nie wiem, jak zacząć. Podaj mi gazetę, kochanie. Jakąś angielską najlepiej. I posmaruj się pantenolem, bo ci skóra będzie schodzić.
– Okej.
Przez chwilę obserwowała męża poruszającego się po pokoiku z wdziękiem słonia w składzie porcelany. Jej mąż. Boże... Jak to cudownie brzmiało. I jak wspaniale się złożyło, że mogło wreszcie zabrzmieć. Karola wolała skupić się na tym niż na dziwnym zachowaniu Adama. Ale może wcale nie było dziwne, skoro spędziło się na plaży osiem godzin? Może to całkiem normalny objaw porażenia słonecznego? Otworzyła „Gardeners’ World”. Anglicy jednak robią najpiękniejsze ogrody... Przerzucając stronę za stroną, usiłowała skoncentrować się na pracy. Obiecała klientom z Ołtaszyna, że w ciągu tygodnia wyśle im projekt ogrodu. Właśnie mijał dzień czwarty, a kartka pozostawała pusta.
Adam sięgnął po kolejne piwo. Dwie skrzynki upchnęli pod łóżkiem. Zostały kupione w mijanym w drodze na Hel małym browarze rzemieślniczym. Adam przekonywał Karolę, że grzechem byłoby nie skorzystać, skoro Kaszuby browarnictwem stoją. W samochodzie wysłuchała wykładu o gatunkach dolnej i górnej fermentacji, leżakowaniu, filtrowaniu lub raczej niefiltrowaniu, nic z tego nie rozumiejąc i nic nie robiąc sobie z tego, że nie rozumie. Po prostu wsłuchiwała się w głos Adama. Swojego mężczyzny, najwspanialszego na świecie, szukała całe życie, a skoro już znalazła, mogłaby słuchać go bez końca. Tym bardziej że Adam nie przemawiał zbyt często. Zarówno przed podróżą na Hel, jak i podczas niej. Do przystanku przy browarze nie wypowiedział przecież ani słowa. A wtedy jeszcze nie miał porażenia słonecznego...
– Nie za dużo tych piw? – zapytała ostrożnie, czując że nie powinna.
– Są wakacje.
Nawet na nią nie spojrzał.
– No tak... – mruknęła, za nic nie chcąc wydać mu się zrzędą. Więc choć wolała, żeby tyle nie pił, przynajmniej jeszcze nie teraz, wróciła do przeglądania magazynu. Co jednak na niewiele się zdało, musiała to ostatecznie przyznać.
– Nic z tego. Nie dam rady dzisiaj. Ale jutro już nie ma zmiłuj.
– Zdążysz? – zapytał Adam, a Karola odniosła nieprzyjemne wrażenie, że pyta wyłącznie dlatego, że wypadałoby coś powiedzieć.
– Zdążę. Mam nadzieję... – Przeciągnęła się, czując niemiłe pieczenie napiętej na plecach skóry.
„Ale za to wrócę brązowa”, pomyślała.
– Przeszłabym się. – Popatrzyła na Adama. – Obejrzeć cudowny zachód słońca.
– A ja bym się przespał – odparł natychmiast.
Nie było w tym nic dziwnego, jednak tylko obiektywnie. Subiektywnie, dla Karoli, było. Poczuła, że to przykre. Nawet gorzej. Straszne. Pobrali się dopiero dwa miesiące temu, więc chyba nie powinni spać, ale cieszyć się każdą wspólną chwilą. Trzymać się za ręce nad brzegiem morza. Patrzeć w stronę zachodzącego słońca. Zachwycać się tym widokiem razem. Pragnąć siebie i kochać się szaleńczo w każdej minucie. Chciała podzielić się swoimi przemyśleniami z Adamem, ale w ostatniej chwili zrezygnowała. Być może sama miała porażenie słoneczne i zupełnie niepotrzebnie histeryzowała. Zresztą ostatecznie życie to nie bajka, nawet jeśli jej własny ślub, wzięty grubo po czterdziestce, przeczył tej tezie.
– Ale mnie kochasz? – O to musiała zapytać.
Adam odstawił pustą butelkę po piwie pod stół.
– Oczywiście.
No właśnie. Przecież nawet się nie zawahał. Ucieszyła się i natychmiast odpędziła drapiące ją w środku podejrzenia.
– W takim razie spróbuję wyciągnąć Aśkę.
Szły wałem uformowanym pomiędzy morzem a wsią, mijając innych spacerowiczów, jeszcze czerwonych (mniej czy bardziej) lub już brązowych, przy czym zdarzali się także pomarańczowi w ten jedyny sposób, jaki przybiera skóra opalona nadmorskim słońcem. Pogoda na półwyspie dopisywała od kilku tygodni bez przerwy. Gdyby nie odświeżająca morska bryza, trudno byłoby znieść temperaturę osiągającą trzydzieści stopni Celsjusza. Aśka, chyba jako jedyna w Kuźnicy wczasowiczka, prezentowała naturalny odcień skóry, gdyż nikt nie namówiłby jej na wychylenie ciała spod parasola. Lubiła siebie jasną i eteryczną, opalanie uważała za démodé, a witaminę D mogła wszak łykać w tabletkach. Poza tym w palącym słońcu nie sposób było czytać, a zabrała do Kuźnicy kilka zaległych lektur. Co prawda, nie zdołała przeczytać choćby jednego akapitu, ponieważ ciągle działo się coś ciekawego, ale nie traciła nadziei, że stos czytelniczej hańby wreszcie zacznie się zmniejszać. Ostatnio brakowało jej czasu na książki, bo jakby na złość wciąż mocno trzymającej się pandemii zaczęła rozwijać własny biznes. Zabrała się do szycia na miarę. Sklepy w galeriach handlowych, do których Aśka woziła klientki na zakupy odzieżowe, na przemian otwierano lub zamykano, nikt nie znał dnia ani godziny. Domowe krawiectwo okazało się bardziej przewidywalne. Koronawirus zniweczył wiele imprezowych czy ślubnych planów, jednak kobiety nie przestały chcieć wyglądać dobrze, choćby na ulicach, a w jedwabiach zamawianych przez Aśkę we włoskich fabrykach wyglądały jak marzenie. Matka Tomasza, Regina, była dobrą nauczycielką, natomiast Aśka uczennicą nie tylko pojętną, ale też zakochaną w szyciu. Terkot maszyny rozbrzmiewał w mieszkaniu na Januszowickiej właściwie od rana do wieczora, a na relingu w kąciku, który został wydzielony z salonu, przybywało wieszaków z prawdziwymi dziełami sztuki krawieckiej. Maszyna cichła tylko wtedy, kiedy na przymiarkę przychodziły zamaskowane klientki. Wówczas dla odmiany słyszało się „ochy” i „achy”.
– Jestem z ciebie dumna – chwaliła Aśkę Regina.
Koścista, szarowłosa i od rana do wieczora elegancko ubrana uczestniczyła we wszystkich przymiarkach i za każdym razem wysokim, nieznoszącym sprzeciwu tonem wyrokowała, że jest świetnie. Jeszcze zanim zdążyła odezwać się klientka, co Aśkę nieco irytowało. Nie zwracała jednak uwagi Reginie, bo sama widziała, że jest dobrze, co więcej, widziała też, że widzi to klientka. Zazwyczaj. Do perfekcji jeszcze trochę Aśce brakowało, jednak fasony, które wybierała dla zamawiających, wybaczały ewentualne niedociągnięcia techniczne. Owszem, zdarzały się poprawki. Aśka ich nie cierpiała, ale pokornie pruła i zszywała ponownie, powtarzając sobie, że ćwiczenie czyni mistrza. Za nic w świecie nie chciała zawieść zaufania, jakim ją obdarzono. Jakim obdarzyła ją pani Aldona, wrocławska adwokatka i ulubiona klientka, która polecała Aśkę każdej koleżance. Właśnie dzięki pani Aldonie biznes rozwijał się prężnie.
– Ależ pięknie! – Karola przystanęła przy zejściu na plażę, która wyłoniła się zza wysokiego urwiska, jakim kończył się nadbrzeżny wał.
Widok olbrzymiej, teraz wściekle różowej, kuli słońca zmierzającej za horyzont wydawał się nierzeczywisty.
– Cud... – szepnęła Aśka i pożałowała, że nie ma z nimi Tomasza.
– Cud Matki Natury – powiedziała Karola, a Aśka się uśmiechnęła, bo pomyślała, że cudowny zachód słońca i Karola, z tym jej niezmiennym od lat, nabożnym uwielbieniem dla Planety, wzruszająca się do łez purpurowiejącym nieboskłonem, oznaczają, że wszystko jest jak zwykle. I jak być powinno. Mimo pandemii szalejącej w najlepsze po świecie. To utwierdzało ją w przekonaniu, że jutro słońce odwiecznym prawem natury także będzie zachodzić i że tym razem Tomasz nie wymiga się od spaceru.
– Jutro wszyscy musimy tutaj przyjść. Bezwzględnie! – Karola pociągnęła Aśkę za rękę. To też było niezmienne. To ich porozumienie, do którego nie potrzebowały słów.
Zeszły na plażę, po drodze zrzucając japonki. Piasek nie był tak piekielnie rozgrzany jak za dnia, ale wciąż ciepły. Skrzące się drobinki delikatnie pieściły podeszwy stóp, kiedy pokonywały miękkie łachy, żeby zająć miejsce pod płotkiem oddzielającym plażę od wydm, na które i tak wszyscy turyści wchodzili, żeby oddać tam mocz. Różowa kula już niemal do połowy zanurzyła się w granatowym morzu. Na piasku tu i ówdzie rozbijały się obozowiska wieczornych imprezowiczów. Para spalonych na heban staruszków zażywała ostatniej kąpieli, wzdłuż brzegu biegał ich czarny pies, umykając w podskokach przed falami bijącymi leniwie o brzeg. Pachniało glonami.
– Szkoda, że nie kupiłyśmy nic do picia – mruknęła Aśka, kiedy zajęły miejsce w pozostawionym przez kogoś grajdole.
– Zgaduję, że masz na myśli alkohol? – Karola uśmiechnęła się szelmowsko i sięgnęła do płóciennego plecaczka. – Na szczęście jestem zapobiegliwa.
– Oraz pijąca. A co masz?
– A śliwkówkę. Co prawda sklepową, chemiczną, ale naprawdę dobrą. A świat po niej jeszcze lepszy.
– Moim zdaniem już jest wystarczająco dobry. Jest idealny. – Aśka oparła plecy o górę piasku, stwierdzając, że wygodniej tu niż w pluszowym fotelu. Mogłaby siedzieć tak bez końca, nigdzie się stąd nie ruszać, mieć najpiękniejszy z widoków, a wszystko inne głęboko gdzieś.
– Serio?
– Serio. Dlaczego cię to dziwi? Bo akurat ciebie to chyba nie powinno, droga koleżanko. – Aśka przejęła butelkę od Karoli i pociągnęła solidny łyk. – Choć napić się nigdy nie zaszkodzi. Uuu, mocna! Ale dobra, faktycznie.
– Dlaczego mnie nie powinno?
– No przecież masz już wszystko, o czym marzyłaś. Wielką miłość, pieniądze, ogród. Teraz to nawet opaleniznę...
– Tyle że krwistoczerwoną...
Zaśmiały się obie.
– Niby tak. Tylko... – Karola podciągnęła kolana pod brodę i objęła ramionami łydki. Aśka z satysfakcją odnotowała, że falbany kiecki z turkusowego jedwabiu, którą osobiście uszyła dla przyjaciółki, malowniczo układają się na złocistym piasku. Sięgnęła do swojej skórzanej nerki po papierosy. Wydłubała jednego z paczki i zapaliła.
– Tylko co? – Wypuściła z ust smużkę idealnie niebieskiego dymu. Uwielbiała palić, a już zwłaszcza przy alkoholu i na plaży, bo czuła się wtedy jak nastolatka. Niby nie tęskniła za aż tak starymi czasami, ale mimo wszystko ich wspomnienie wywoływało nostalgię. Człowiek niczego nie musiał wyszarpywać, za to wszystko miał podane na tacy. Kiedy patrzył w lustro, nie widział oznak upływającego czasu, zresztą tak naprawdę wolałby, żeby biegł on szybciej. Bo nie wiedział wtedy, że dorosłość, do której tak mu spieszno, nie jest pasmem wzlotów. Że upadki zdarzają się w niej dużo częściej.
– On jest jakiś dziwny, powiem ci – wyznała nagle Karola.
– Kto? – Aśka zmarszczyła czoło.
– Adam.
– Adam?! Dlaczego niby dziwny? – Po latach przyjaźni ludzie stają się dla siebie przezroczyści, więc teraz Aśka widziała dokładnie napięcie i strach czające się w środku Karoli. – Co się stało?
Karola zapatrzyła się w morze, jakby fale miały nadpłynąć z odpowiedzią.
– Sama nie wiesz... – stwierdziła Aśka.
– Nie wiem. To intuicja. Chyba nie powinno się jej lekceważyć. Jak myślisz?
– A co konkretnie podpowiada ci ta intuicja?
– To konkretnie, że coś nie gra.
– Na przykład?
– Na przykład zamiast pójść ze mną na spacer, wolał spać.
Aśka się skrzywiła, wzięła solidny łyk śliwkówki, po czym skrzywiła się znowu.
– Karola... Przecież to bzdet. Dobra, dobra... – Zamachała rękami jeszcze przed protestami przyjaciółki. – Wiem, co powiesz. Że powinien ochoczo się wybrać, że nie powinien spuszczać cię z oka ani odrywać od ciebie rąk i takie tam... Ale tak się nie dzieje w normalnym życiu. Nie da się w nieskończoność szaleć. Szaleńcza miłość mija. Niestety. Myślisz, że ja tego nie żałuję?
Karola przytuliła samą siebie jeszcze mocniej. Aż zbielały jej kostki pięści przyciśnięte do chudych łydek.
– Wam minęła?
– Chyba tak. – Aśka też zapatrzyła się w fale. – Kochamy się, ale już inaczej. Nie tak intensywnie. W każdym razie majtki mi na widok Tomasza same z bioder nie spadają, jeśli chcesz wiedzieć.
– To się kończy tak szybko? – Aśka przećwiczyła tylko dwa związki, natomiast Karola miała ich na koncie wiele, ale właśnie ze względu na tę wielość nigdy jeszcze nie doświadczyła związku długiego. Związku, który naturalną siłą rzeczy ewoluował, przekształcał się, stawał się inny, niż zakładała.
– Nie wiem, czy szybko, czy wolno – odparła Aśka. – To pewnie zależy. Od wszystkiego. Ja też nie kocham się z Tomaszem tak często jak kiedyś. Może przez jego matkę, która z nami zamieszkała, może przez zmęczenie, może przez znudzenie, może jeszcze przez coś innego. Na przykład przez to, że znam go na wylot i on nie ciekawi mnie aż tak, jak na początku. Nie wiem, Karola... Ale na pewno tęsknię za tym, co było kiedyś. Mogłabym się wtedy bzykać dwadzieścia cztery godziny na dobę. Czasem mi tego brak.
– Tylko czasem?
– Tak. Wtedy, kiedy o tym pomyślę. A przecież nie myślę obsesyjnie. Mam inne sprawy na głowie.
Milczały dłuższą chwilę, wsłuchując się we własne tęsknoty i jednostajny szum Bałtyku.
Na piasku pomiędzy nimi a morzem usiadła trzyosobowa rodzina. Mała dziewczynka wtuliła się w dużego tatę. Mama wyciągnęła z torby butelkę z wodą. Tata odkręcił butelkę, podał dziecku, pogłaskał mamę po głowie. Wszyscy mieli blond włosy i byli ładni. Aśka strząsnęła z siebie niemiłe uczucie zazdrości. Też chciała kiedyś mieć córeczkę. Też blondynkę. Najlepiej o niebieskich oczach, po tatusiu. Choć szanse na to, żeby brunetka wydała na świat blondwłose dziecko, była marna, właśnie o takim marzyła, takim je sobie wyobrażała. Miała szyć córeczce urocze sukienki, rozmawiać o wszystkim, pokazywać jej świat, cieszyć się każdym dniem razem z nią i z jej powodu. Tak... Marzyła, żeby mieć śliczną córeczkę. Potem już jakąkolwiek córeczkę. Albo synka, nieważne. I wcale nie przestawała żałować, że nie ma dziecka. Że nigdy nie będzie mieć, ponieważ kobieta bez macicy nie może wydać na świat nowego życia.
– Poza tym Tomasz też wolał uderzyć w kimono, zamiast pójść z nami – powiedziała, żeby pocieszyć Karolę, ale chyba także po to, żeby przestać myśleć o tym, czego pragnie zupełnie bez sensu.
Bo po co ludziom dzieci? Dla przedłużenia gatunku? Z powodu kulturowej normy? Czy może ze strachu przed samotnością? Przed zaniedbanym grobem, który w końcu przestanie być sprzątany? Za który w końcu nikt nie zapłaci i w związku z tym grób zostanie zlikwidowany? A może ze strachu przed tym, co stanie się z albumem ze zdjęciami? Tych wszystkich fotografii też w końcu nikt nie będzie już chciał przeglądać. Album wyląduje na śmietniku. Podobnie jak tysiąc jeden drobiazgów gromadzonych przez całe życie, o które nikt nie będzie się wykłócał. Ale czy dziecko jest gwarancją, że nic z tego się nie wydarzy? I czy po to ma się je mieć, żeby zyskać taką gwarancję?
O tym myślała, bardzo starając się nie rozpłakać i patrząc na śliczny obrazek, jaki stanowiła dla niej ta rodzina siedząca na piasku. Wzdrygnęła się, kiedy poczuła na ramieniu dotyk chłodnej dłoni Karoli.
– Anita mówi, że macierzyństwo jest przereklamowane – usłyszała. Kochana Karola. Przezroczysta dla Aśki tak samo, jak Aśka była przezroczysta dla niej.
– Ty też nie żałujesz, że nie masz dziecka – odparła.
Karola zaczęła przesypywać między palcami wciąż jeszcze ciepły piasek.
– Już nie. Marzyłam o tym, jasne, tak mnie przecież wychowano w małym miasteczku, ale nie... Ja bym się do tego nie nadawała. Zwariowałabym ze strachu, że coś mu się stanie. Przecież dzieci dla odmiany niczego się nie boją. Poza tym uważam, że to jest nie fair wobec dziecka powoływać je na ten straszny świat, który zaraz może się skończyć, bez pytania o zgodę. To chyba nie w porządku, co?
– Czy ja wiem... – Aśka nie uważała świata za straszne miejsce, jego nadchodzący koniec wolała wypierać, zamiast rozważać, poza tym najwyraźniej miała dużo bardziej egoistyczne nastawienie do prokreacji. Chciała dziecka dla siebie, nie dla świata. Tyle że w jej przypadku prokreacja została wykluczona, zatem dyskusja była jałowa, tak samo jak jej łono. – Zbieramy się, co?
– No trzeba...
– Dzisiejsze party sponsoruje Magda.