Ogród numer czterdzieści - Katarzyna Kostołowska - ebook + książka

Ogród numer czterdzieści ebook

Katarzyna Kostołowska

4,5
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

W ROD „Morele” budzi się wiosna. Wraz z kolejnym sezonem w ogrodzie pojawiają się nowe wyzwania i nowi ludzie.

Janina Skórka, prezeska zarządu ROD, nadal onieśmiela otoczenie nie tylko różową fryzurą, ale też czarnym charakterem. Jest osobą zasadniczą, surową, trudną w obyciu, dlatego na jej widok działkowcy na wszelki wypadek kryją się za altankami.

Klaudiusz Janowski, prywatny przedsiębiorca, chodzący konkret i człowiek czynu, ulega modzie na ogrodnictwo działkowe. Sam tym zdziwiony kupuje działkę w „Morelach”.

Co oprócz niełatwego usposobienia połączy tych dwoje ludzi? Jaką rolę odegra w ich historii pewna roztargniona projektantka ogrodów, a jaką gminny program sterylizacji bezdomnych zwierząt?

Kolejny tom serii o ROD „Morele” to opowieść o różnych rodzajach miłości. O miłości, która daje spełnienie, i o takiej, która spełnić się nie może. A także o tym, że życie bez kotów jest bez sensu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 281

Oceny
4,5 (47 ocen)
27
16
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Lost70

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam opowieści Pani Katarzyny i ROD Morele. Mogłabym je czytać bez końca
10
KamaLeska

Nie oderwiesz się od lektury

Super! Jak każda książka tej autorki! Polecam
00
Crooleeck806

Dobrze spędzony czas

Po całej serii ta książka jest dość przewidywalna i nudna a dodatkowo mam poczucie, że jest niedokończona 🤓
00
ElAMaToZo

Nie oderwiesz się od lektury

nie można się od niej oderwać
00
Kucik

Nie oderwiesz się od lektury

Super. Już bym chciała czytać ciąg dalszy :)
00

Popularność




Za­pra­szamy na www.pu­bli­cat.pl
Pro­jekt okładkiAGNIESZKA LE­NART – RERA DE­SIGN
Ilu­stra­cje na okładce i we wnę­trzu © Yuliia/Adobe Stock © ma­ri­sa_ _/Adobe Stock © Guz Anna/Adobe Stock © cut­tle­fi­sh84/Adobe Stock
Ko­or­dy­na­cja pro­jektuALEK­SAN­DRA CHY­TROŃ-KO­CHA­NIEC
Re­dak­cjaALI­CJA RUDZKA-SIECZ­KOW­SKA
Ko­rektaIWONA HU­CHLA
Re­dak­cja tech­nicznaLO­REM IP­SUM – RA­DO­SŁAW FIE­DO­SI­CHIN
Po­lish edi­tion © Ka­ta­rzyna Ko­sto­łow­ska, Pu­bli­cat S.A. MMXXIII (wy­da­nie elek­tro­niczne)
Wy­ko­rzy­sty­wa­nie e-bo­oka nie­zgodne z re­gu­la­mi­nem dys­try­bu­tora, w tym nie­le­galne jego ko­pio­wa­nie i roz­po­wszech­nia­nie, jest za­bro­nione.
All ri­ghts re­se­rved.
ISBN 978-83-271-6442-1
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
jest zna­kiem to­wa­ro­wym Pu­bli­cat S.A.
PU­BLI­CAT S.A.
61-003 Po­znań, ul. Chle­bowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: of­fice@pu­bli­cat.pl, www.pu­bli­cat.pl
Od­dział we Wro­cła­wiu 50-010 Wro­cław, ul. Pod­wale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: ksia­znica@pu­bli­cat.pl

Biuro Za­rządu Ro­dzin­nego Ogrodu Dział­ko­wego „Mo­rele”:

Ja­nina Skórka – Pre­zes Za­rządu

Ma­riola Mańka – Wi­ce­pre­zes Za­rządu

Pa­tryk Koc – Skarb­nik

Te­resa Wasz­kie­wicz – Se­kre­tarz

Klau­diusz Ja­now­ski – czło­nek

Go­spo­darz ROD: Mar­cin Ko­wal­ski

Kwie­cień

Sza­fi­rowa jak sza­fi­rek, fio­le­towa jak fio­łek, czer­wona jak pier­wio­snek, ró­żowa jak ma­gno­lia, żółta jak for­sy­cja. Wio­sna. To wła­śnie ona. Owady uwi­jają się przy pę­ka­ją­cych pą­kach, ptaki od­śpie­wują ra­do­sne pie­śni w zie­le­nią­cych się ko­ro­nach drzew, a dział­kowcy już za­cie­rają ręce przed wio­sen­nymi po­rząd­kami.

Szpa­dle przy­go­to­wane? Far­tu­chy upra­so­wane? Rę­ka­wice wy­prane? Ko­siarki na­oli­wione? W ra­zie pro­ble­mów ze sprzę­tem za­wsze można po­pro­sić o po­moc na­szego ogro­do­wego go­spo­da­rza.

Za­rząd ROD „Mo­rele” wita wio­snę oraz dział­kow­ców i przy­po­mina o za­ka­zie wjazdu po­jaz­dów me­cha­nicz­nych na te­ren ogrodu.

Kwie­cień ple­cień

Su­nące po nie­bie oło­wiane chmury raz po raz strzą­sały z sie­bie cięż­kie kro­ple desz­czu, które ark­tyczny wi­cher wci­skał za koł­nie­rze prze­my­ka­ją­cych uli­cami prze­chod­niów. Umę­czeni zbyt długą zimą nie­szczę­śnicy ku­lili się przed ostrymi po­dmu­chami i mo­czyli przed­wcze­śnie wy­cią­gnięte z szaf wio­senne obu­wie w zdra­dli­wych ka­łu­żach, szczel­nie wy­peł­nia­ją­cych dziury we wro­cław­skich chod­ni­kach. Prze­jeż­dża­jące sa­mo­chody roz­bry­zgi­wały błot­ni­stą breję, spły­wa­jącą po­tem po szkle przy­stan­ko­wych wiat lub piw­nicz­nych okie­nek. Słońce wy­chy­la­jące się nie­spo­dzie­wa­nie zza cięż­kich chmur, ow­szem, da­wało na­dzieję, bo przez kilka mi­nut ocie­plało kli­mat (nie­któ­rym pod pod­nie­sio­nymi koł­nie­rzami na­wet po­ciły się karki), jed­no­cze­śnie jed­nak po­gar­szało sy­tu­ację, bo w jego ostrych pro­mie­niach Wro­cław sta­wał się jesz­cze bar­dziej brudny, nie­przy­ja­zny i smutny w ten szcze­gólny spo­sób, w jaki smutny jest świat za­wie­szony po­mię­dzy ciem­no­ścią, która nie chce odejść, a świa­tłem, które wciąż nie zde­cy­do­wało się przy­być.

Pod Ro­dzinny Ogród Dział­kowy „Mo­rele” za­je­chał nieco zu­żyty ford mon­deo, z któ­rego wy­sia­dła ko­bieta. Mniej wię­cej pięć­dzie­się­cio­let­nia, z ró­żo­wymi wło­sami ze­bra­nymi w kok, ape­tycz­nie za­okrą­glona, jed­nak ewi­dent­nie nie­za­do­wo­lona. Ob­rzu­ciła złym spoj­rze­niem małe vo­lvo z za­pa­ro­wa­nymi szy­bami, które nie dość, że zaj­mo­wało jej stałe miej­sce par­kin­gowe tuż przy po­la­kie­ro­wa­nej na zie­lono furtce, to za­sta­wiało też lewe skrzy­dło ogro­do­wej bramy. Śmie­ciarka z pew­no­ścią by się nie zmie­ściła. Gdyby aku­rat dzi­siaj od­bie­rała śmieci, czego na szczę­ście Eko­sys­tem nie miał w har­mo­no­gra­mie.

– Szlag mnie kie­dyś trafi – wy­mru­czała pod no­sem, mo­cu­jąc się z prze­rdze­wiałą kłódką przy furtce, nad którą wi­siał szyld z na­zwą ogrodu.

De­ner­wo­wało ją vo­lvo, któ­rego nie mo­gła sko­ja­rzyć z żad­nym z dział­kow­ców, ale przede wszyst­kim pa­skudna po­goda. Wiatr tar­gał ró­żową pa­ra­solką, do szału do­pro­wa­dzała spa­da­jąca z ra­mie­nia to­rebka. Do oka wpa­dła ja­kaś ostra dro­binka. Skądś do­bie­gało szcze­ka­nie psa. Z bar­dzo bli­ska.

Ró­żo­wo­włosa ko­bieta ob­ró­ciła się, jed­nak nie do­strze­gła żad­nego zwie­rzę­cia. Za to to­rebka znowu zsu­nęła się z ręki.

– Kurwa mać!

Kłódka ewi­dent­nie wy­ma­gała na­oli­wie­nia. Przez dłuż­szą chwilę opie­rała się z hi­ste­rycz­nym zgrzy­tem, ale osta­tecz­nie pod­dała się wsu­wa­nemu w nią klu­czy­kowi. Wpa­so­wał się w od­po­wied­nie miej­sce, dał się prze­krę­cić i ogro­dowa furtka sta­nęła otwo­rem.

Ko­bieta par­sk­nęła ni to gniew­nie, ni to z ulgą, my­śląc o tym, że od cze­goś w końcu w „Mo­re­lach” jest za­trud­niany go­spo­darz. A także o tym, że ona jedna nie może my­śleć o wszyst­kim.

Skie­ro­wała kroki ku po­ma­lo­wa­nemu na ró­żowo Do­mowi Dział­kowca, w któ­rym mie­ściło się biuro za­rządu „Mo­reli”. Farba miej­scami od­cho­dziła od tynku, a fa­sadę bu­dynku od za­chodu, skąd zwy­kle dmu­chał wiatr, wła­ści­wie trudno już było po­strze­gać jako ró­żową. Miała ra­czej ko­lor ku­rzu, ja­kim zi­mowe wi­chry sma­gały ją przez ostat­nich kilka po­nu­rych zi­mo­wych mie­sięcy.

Po przy­stoj­nej twa­rzy ko­biety prze­biegł tak prze­sadny gry­mas nie­chęci, że nikt w tym mo­men­cie nie na­zwałby jej ładną. Tylko że nikt jej nie wi­dział. Co do tego nie miała wąt­pli­wo­ści. Po­sie­dze­nie za­rządu za­czy­nało się do­piero za pół go­dziny, a mu­sia­łaby być ostat­nią na­iw­niaczką, by przy­pusz­czać, że kto­kol­wiek, oprócz niej rzecz ja­sna, przy­bę­dzie do biura przed cza­sem.

– Pa­skudna po­goda! Cud, że w ogóle do­tar­łam – oznaj­miła głu­chej ci­szy pa­nu­ją­cej w bu­dynku.

Strzą­snęła wodę z pa­ra­solki i roz­ło­żyła ją na pod­ło­dze. Z ró­żo­wego po­lie­stru struż­kami spły­nęła desz­czówka, two­rząc mi­nia­tu­rową ka­łużę na po­prze­cie­ra­nym tu i ów­dzie bu­rym li­no­leum, które od wielu lat nie mo­gło się do­cze­kać wy­miany z po­wodu nie­ustan­nego po­ja­wia­nia się in­nych, dużo waż­niej­szych wy­dat­ków. Rzut oka na li­no­leum w opła­ka­nym sta­nie na­stą­pił rów­no­cze­śnie z cięż­kim wes­tchnie­niem.

Od­wie­siła płaszcz i zer­k­nęła w wi­szące na ścia­nie ko­ry­ta­rza lu­stro. Po­śli­niła pa­lec, starła spod le­wego oka smugę tu­szu do rzęs. Skon­tro­lo­wała stan fry­zury. Na szczę­ście ran­kiem mocno na­ta­pi­ro­wała włosy, więc ró­żowy kok trwał w sta­nie nie­na­ru­szo­nym. Wy­gła­dziła spód­nicę, ob­cią­gnęła ża­kiet i pchnęła odra­pane drzwi pro­wa­dzące do biura za­rządu wy­peł­nio­nego biur­kami, krze­słami i się­ga­ją­cymi su­fitu, nie­do­my­ka­ją­cymi się me­ta­lo­wymi sza­fami, które nie mo­gły po­mie­ścić nad­miaru se­gre­ga­to­rów z do­ku­men­tami pro­du­ko­wa­nymi na co­ty­go­dnio­wych dy­żu­rach za­rządu w ilo­ściach do­prawdy nie­prze­bra­nych.

Kiedy włą­czyła lampę, po­miesz­cze­nie za­lało cie­płe żółte świa­tło. Otu­lone nim ściany prze­stały być tak okrop­nie przy­bru­dzone, a me­ble tak nie­wia­ry­god­nie szpetne. Na­tych­miast zro­biło się przy­tul­niej.

Za to za szybą prze­sło­niętą wy­kroch­ma­loną fi­ranką na­dal sza­lały ży­wioły.

Ja­nina Skórka

Ko­bieta na­zy­wała się Ja­nina Skórka i była pre­ze­sem za­rządu ogrodu roz­po­ście­ra­ją­cego się za oknem biura. Tak wła­śnie. Pre­zesem.

Fe­mi­na­ty­wów nie uzna­wała, gdyż nie ule­gała dziw­nym, na­gle na­sta­łym mo­dom, poza tym jej zda­niem żeń­skie koń­cówki do­da­wały śmiesz­no­ści za­miast po­wagi. Więc jako pre­zes peł­niła funk­cję zda­niem nie­któ­rych sza­cowną, a zda­niem in­nych śmieszną. Jesz­cze inni mieli cały za­rząd, peł­nione w nim funk­cje oraz po­dej­mo­wane prze­zeń uchwały głę­boko gdzieś. Na co­ty­go­dnio­wych dy­żu­rach za­rządu się nie po­ja­wiali, bo nie mieli do za­rządu żad­nych py­tań. Rzą­dzili się na dzier­ża­wio­nych dział­kach, jakby te do nich na­le­żały, po­nie­waż nie tylko nie za­po­znali się z re­gu­la­mi­nem ROD, ale także nie od­róż­niali prawa dzier­żawy dział­ko­wej od prawa wła­sno­ści.

Jed­nak pa­nią pre­zes za­rządu ko­ja­rzyli do­sko­nale. Nie tylko z po­wodu jej ró­żo­wej fry­zury. Kiedy do­strze­gali ten róż gdzieś na ho­ry­zon­cie, na wszelki wy­pa­dek na­gle zni­kali za al­tan­kami lub zgi­nali plecy nad ra­ba­tami, żeby wy­rwać nie­ist­nie­jący chwast. Ja­nina Skórka prze­ja­wiała bo­wiem nie tylko za­mi­ło­wa­nie do ko­loru ró­żo­wego. Uwiel­biała także cze­piać się z byle po­wodu, naj­czę­ściej zresztą wy­my­ślo­nego na po­cze­ka­niu. Pod­czas go­spo­dar­skiego ob­chodu „Mo­reli” przy­sta­wała przy ko­lej­nych furt­kach i to­nem nie­zno­szą­cym sprze­ciwu wy­po­wia­dała słowa kry­tyki.

„Nie prze­szka­dza panu ten prze­chy­lony pło­tek? A może czeka pan, żeby za­rząd na­pra­wił? Co to, to nie, drogi pa­nie! My dbamy tylko o czę­ści ogólne”.

„Kom­po­stow­nik stoi za bli­sko są­siada, pa­nie Ja­niak. Od­le­głość od gra­nicy działki po­winna wy­no­sić co naj­mniej je­den metr. Co naj­mniej! W związku z czym? Kon­kret­nie w związku z pa­ra­gra­fem czter­dzie­stym dru­gim re­gu­la­minu ROD. Któ­rego pew­nie pan nie czy­tał, jak zga­duję!”

„Za­chwasz­czone aż strach! Za­raz całe »Mo­rele« bę­dziemy mieli w perzu! Pro­szę na­tych­miast się tym za­jąć, że­by­śmy nie mu­sieli wdra­żać przy­krych pro­ce­dur! Jak to ja­kich? Choćby wy­po­wie­dze­nia umowy dzier­żawy dział­ko­wej. Na przy­kład! Ja ab­so­lut­nie nie stra­szę, ja tylko in­for­muję”.

„Czy do­cze­kam się wresz­cie wie­ko­pom­nej chwili, w któ­rej po­sprzą­tają pań­stwo to śmiet­ni­sko na ty­łach? Działka to nie skła­do­wi­sko złomu, a ja mam całą ko­lejkę chęt­nych na działki!”

„Leje pani tę wodę bez opa­mię­ta­nia... Nie sły­szała pani, że mamy w Pol­sce kry­zys hy­dro­lo­giczny? Ja ni­czego nie na­rzu­cam, w końcu pani sama za to płaci, ra­dzi­ła­bym jed­nak za­dbać nieco o kli­mat. W końcu ten ra­chu­nek za­pła­cimy my wszy­scy, bez wy­jątku...”

O tak. Je­śli sta­no­wiący ema­na­cję po­mie­sza­nia pór roku kwie­cień ilu­stro­wał wła­śnie znane przy­sło­wie o sa­mym so­bie, Ja­nina Skórka była cho­dzą­cym przy­kła­dem su­ro­wej, cze­pia­ją­cej się wła­dzy. Nie tylko w kwiet­niu. Za­wsze.

Nikt w „Mo­re­lach” nie do­cie­kał ta­kiego stanu rze­czy, nikt nie był cie­kaw, dla­czego ta mi­łu­jąca róż ko­bieta za­cho­wuje się jak roz­draż­niona osa. Przyj­mo­wano ją taką, jaka była, a ści­ślej rzecz uj­mu­jąc, sta­rano się nie przyj­mo­wać jej w ogóle, kon­takty ogra­ni­czać do nie­zbęd­nego mi­ni­mum, je­śli dys­ku­to­wać, zgła­szać uwagi lub wy­ra­żać pre­ten­sje – to wzglę­dem in­nych człon­ków za­rządu, a na wi­dok ró­żo­wego koka czmy­chać w głąb działki, w gę­stwiny za­ro­śli na ty­łach, byle da­lej od „tej okrop­nej baby”.

Sama Ja­nina też ni­czego nie do­cie­kała. Ufała sa­mej so­bie. Po­le­gała na swoim stylu by­cia, bo ni­gdy jej nie za­wiódł. Miała swoje zda­nie i w stu pro­cen­tach się z nim zga­dzała. Opi­nie in­nych zo­sta­wiała in­nym. Poza tym wy­cho­dziła z za­ło­że­nia, że wła­dza nie musi być lu­biana, tylko sku­teczna.

A ona była sku­teczna. „Mo­rele”, mimo braku fun­du­szy, mimo oporu ma­te­rii ludz­kiej, czyli nie­współ­pra­cu­ją­cych, nie­sub­or­dy­no­wa­nych dział­kow­ców, mimo rzu­ca­nych pod nogi kłód w po­staci do­dat­ko­wych obo­wiąz­ków wy­my­śla­nych dla za­rzą­dów ogro­dów przez jed­nostkę kra­jową Pol­skiego Związku Dział­kow­ców, trzy­mały się mocno. Ba! Roz­wi­jały się. Prze­cież z tych wła­śnie po­wo­dów do­sta­wały z okręgu oko­licz­no­ściowe dy­plomy i pu­chary – w ga­blo­cie przed drzwiami wej­ścio­wymi biura pysz­niły się już trzy. Więc sku­tecz­ność. Ku chwale idei ogrod­nic­twa dział­ko­wego, choć także ku chwale sa­mej Ja­niny, bo nie ma co się oszu­ki­wać, że w ży­ciu za­wsze cho­dzi tylko o wyż­sze cele.

Po­de­szła do okna, od­su­nęła sztyw­nawą, ha­fto­waną w kwiatki fi­rankę i za­sty­gła z no­sem przy­kle­jo­nym do szyby, zna­cząc ją śla­dem po pu­drze. Z dru­giej strony wiatr chło­stał szybę bez li­to­ści, ale pani pre­zes stała nie­wzru­szona. Wpa­try­wała się w swoje kró­le­stwo, w któ­rym wciąż jesz­cze nie mo­gła pa­no­wać tak, jak lu­biła, tak, jak chciała, i tak, jak tę­sk­niła za tym przez całą zimę. Na­dal nie było kim ani czym za­rzą­dzać.

„Cie­kawe, czyje to vo­lvo?”, zmru­żyła oczy, bez­sku­tecz­nie wy­pa­tru­jąc ko­go­kol­wiek na po­zba­wio­nych ży­cia hek­ta­rach.

O roz­po­czę­ciu se­zonu we­ge­ta­cyj­nego na ra­zie można było wy­łącz­nie po­ma­rzyć. Aura sprzy­się­gła się prze­ciwko wszyst­kim lu­dziom, ale prze­ciwko dział­kow­com zwłasz­cza. Owady w żad­nym ra­zie nie bzy­czały, ptaki nie świer­go­tały, zło­śliwy kwie­cień – wbrew we­so­łemu ob­wiesz­cze­niu na dział­ko­wej ta­blicy in­for­ma­cyj­nej au­tor­stwa wi­ce­pre­zesa za­rządu Ma­rioli Mańki – by­naj­mniej nie try­skał ko­lo­rami. W ogóle nie roz­piesz­czał. Ni­czym.

„Mo­rele”, tak jak reszta Wro­cła­wia, pre­zen­to­wały się nie naj­le­piej, oględ­nie rzecz uj­mu­jąc. Po pu­stych grząd­kach, po­zba­wio­nych ro­ślin­no­ści usu­nię­tej w ra­mach przed­zi­mo­wych po­rząd­ków, hu­lał wiatr, to­cząc po sko­pa­nym przed mro­zami czar­no­zie­mie skrawki agrow­łók­niny, gdzie in­dziej zwi­sa­ją­cej w strzę­pach z krze­wów hor­ten­sji ogro­do­wych i in­nych ro­ślin nie­zno­szą­cych noc­nych przy­mroz­ków. Tu i ów­dzie wa­lały się frag­menty re­kla­mó­wek albo pa­pie­rowe to­rebki po na­sio­nach. Zie­leń mło­dych list­ków trudno było do­strzec go­łym okiem, tu­li­pany ku­liły się w so­bie, na­wet kro­kusy bały się spraw­dzić, czy już na nie pora. Nie było lu­dzi, psów, a dział­kowe koty – stali re­zy­denci „Mo­reli” – pew­nie grzały się w bud­kach po­cho­wa­nych przez za­po­bie­gli­wych ko­cia­rzy przed wzro­kiem Skórki po­mię­dzy zi­mo­zie­lo­nymi krze­wami.

Szcze­rze? Te koty do­pro­wa­dzały Ja­ninę do szału. Nie żeby miała coś prze­ciwko ko­tom jako ta­kim, jed­nak ich miej­sce wi­działa ra­czej za do­mową szybą lub na bal­ko­nie za­bez­pie­czo­nym siatką. Dział­kowe za­bu­rzały rów­no­wagę bio­lo­giczną, na któ­rej punk­cie Ja­nina była mocno prze­czu­lona. Bo była prze­czu­lona na punk­cie po­rządku w „Mo­re­lach”. A wia­domo, koty za­ła­twiają się gdzie po­pad­nie, to raz. Dwa – ta­rzają się w jej pięk­nych ko­ci­mięt­kach, któ­rymi ob­sa­dziła ta­ras przy al­tance. Trzy – są świet­nymi łow­cami. Po­lują na ptaki, które z ko­lei po­lują na obrzy­dliwe pę­draki, które z ko­lei zja­dają działki od spodu. Ow­szem, wi­dy­wało się jesz­cze w „Mo­re­lach” wró­ble, ma­zurki czy szpaki, jed­nak z roku na rok było ich co­raz mniej. O plisz­kach nie wspo­mi­na­jąc. Albo o skow­ron­kach. Nie tak dawno, ja­kieś trzy se­zony temu, skow­ro­nek wy­śpie­wy­wał me­lo­die w brzo­zo­wym za­gaj­niku z tyłu Domu Dział­kowca. Po­tem na­gle znik­nął. Bez­pow­rot­nie i nie­chyb­nie w pasz­czy dział­ko­wego kota. Lub zwy­czaj­nie umarł ze stresu, wi­dząc skra­da­ją­cego się dra­pież­nika, co prze­cież też się zda­rza. Ptaki są wraż­liwe.

„Nie wspo­mi­na­jąc o cho­ro­bie ko­ciego pa­zura”, Ja­nina przy­po­mniała so­bie ar­ty­kuł na One­cie, który ostat­nio prze­czy­tała.

Wła­śnie. Koty na działce to samo zło. Na­to­miast ko­cia­rze to zło jesz­cze więk­sze, bo nie­re­for­mo­walne, nie­słu­cha­jące lo­gicz­nych ar­gu­men­tów, na na­ukowe do­nie­sie­nia re­agu­jące wzru­sze­niem ra­mion.

„Je­śli tak ko­chają te koty, to niech we­zmą je do domu”, po­my­ślała Ja­nina, czu­jąc, że pą­so­wieje. Jak zwy­kle w chwi­lach wzbu­rze­nia, a to ją w tym mo­men­cie ogar­nęło na wi­dok bez­czel­nego czar­nego ko­cura. Sie­dział na słupku ogro­dze­nio­wym i – tak wła­śnie! – przy­glą­dał się jej z szy­der­stwem w błysz­czą­cych śle­piach. Ucie­kła przed ko­cim spoj­rze­niem, zer­ka­jąc na ze­ga­rek.

Oho! Za­raz po­winni za­czy­nać, a nikt się jesz­cze nie po­kwa­pił, aby za­szczy­cić skromne progi biura swoją obec­no­ścią.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki