Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Trzy kobiety, między którymi niespodziewanie rodzi się przyjaźń, łączy jedno ‒ każda z nich jest ofiarą przemocy ze strony mężczyzn. Co się stanie, gdy w końcu będą miały dość i wspólnie postanowią odegrać się za swoje krzywdy?
Linn, Elena i Moa po brutalnych doświadczeniach chcą zacząć wszystko od nowa. Moa próbuje odbudować relacje z matką, byłą alkoholiczką, a Linn i Elena przeprowadzają się, by uciec od wszystkich wspomnień. Elena zaczyna odwiedzać strony dla inceli i pod pseudonimem wnika w ich grupę.
Tymczasem w Malmö ginie kilku pozornie niewinnych mężczyzn. Policja sugeruje, by mężczyźni nie wychodzili z domów sami późnymi wieczorami, z czym nie może się pogodzić Sixten Törnholm, znany z prowadzenia obozów dla przedstawicieli swojej płci i płomiennych przemówień na temat obrony ich praw. Mimo wszystko poczucie, że ktoś chce ich dopaść, jest coraz silniejsze.
„Czwarta fala” to druga część „Falochronów” Caroline Grimwalker, serii z iście feministycznym zacięciem.
Caroline Grimwalker zadebiutowała w 2008 roku uznaną powieścią autobiograficzną „Dziewczyna z szampanem” i od tego czasu każda jej książka cieszy się ogromnym zainteresowaniem. Jej opowiadania z pogranicza horroru i fantastyki zdobyły wielką popularność, a pisarkę okrzyknięto szwedzką królową horroru. Caroline prowadzi również kursy uniwersyteckie, uczy kreatywnego pisania oraz pracuje jako recenzentka i ghostwriterka.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 368
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 8 godz. 51 min
Tytuł oryginału: Den fjärde vågen
Przekład z języka szwedzkiego: Karolina Skiba
Copyright © Caroline Grimwalker, 2022
This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2022
Projekt graficzny okładki: Maria Borgelöv
Redakcja: Mirosław Dąbrowski
Korekta: Ewa Bednarska-Gryniewicz
ISBN 978-87-0237-614-2
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
Ponieważ dzisiejsze społeczeństwo charakteryzuje się monotonią, zupełnie bezzasadną z punktu widzenia kobiet, jedyne, co pozostaje cywilizowanym, odpowiedzialnym i żądnym wrażeń kobietom, to obalenie rządu, zburzenie istniejącego systemu gospodarczego, wprowadzenie pełnej automatyzacji i unicestwienie płci męskiej.
Valerie Solanas
Wczesne lato 2016 roku
Kiedy logo wieczornych Wiadomości wyświetla się na ekranach w Szwecji, wielu ludzi ucisza osoby znajdujące się w pobliżu, by lepiej słyszeć. To było lato obfitujące w burzliwe wydarzenia. Wielka Brytania zszokowała opinię publiczną, głosując za brexitem. W Orlando mężczyzna zastrzelił ponad pięćdziesiąt osób w jednym z gejowskich klubów. Szwecja zasiada w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, a zaledwie tydzień wcześniej w Nicei jakiś mężczyzna przejechał ciężarówką przez bulwar, zabijając osiemdziesiąt pięć osób. Jednak prezenterka nie rozpoczyna programu od żadnego z tych światowych wydarzeń. Gdy muzyka cichnie, podnosi wzrok, kieruje go na kamerę i z poważnym wyrazem twarzy rozpoczyna:
– Dobry wieczór państwu. Zapraszam na wieczorne wydanie Wiadomości.
Choć stara się zachować neutralny ton głosu, wyraźnie słychać, że jest wstrząśnięta tym, co ma przekazać. Dwie osoby siedzące obok niej w studiu telewizyjnym są równie przejęte.
– Rozpoczynamy nasz program od informacji, że mężczyzna, który został postrzelony dziś w centrum Malmö, zmarł w wyniku odniesionych obrażeń.
Na ekranie pojawia się obraz przystanku autobusowego, oddalonego o rzut kamieniem od Centrum Pomocy Prawnej przy Porslinsgatan 4. Odłamki stłuczonej szyby w wiacie przystankowej leżą jak mieniący się odcieniami błękitu, poszarpany lód wokół ciemnej i złowrogiej plamy na chodniku. Niebiesko-biała taśma policyjna zawieszona między latarniami powiewa na ciężkim letnim wietrze niczym upiorna girlanda. Ktoś już zdążył zostawić w tym miejscu białego misia i znicz. W miejscu, którego już nigdy nie będzie można minąć obojętnie. Tutaj pamięć o śmierci na zawsze wryje się w krajobraz miasta.
– Chciałabym bardzo serdecznie powitać panią Catrin Åkesson z wydziału kryminalnego policji w Malmö. Prowadzicie dochodzenie w tej sprawie. Co może nam pani powiedzieć o tym zdarzeniu?
Catrin Åkesson, wyraźnie zakłopotana, poprawia marynarkę, a odpowiadając, splata przed sobą dłonie na stole.
– Dziękuję. Na tym etapie mogę jedynie powiedzieć, że sprawdzamy hipotezę, czy za zabójstwami w centrum Malmö, które miały miejsce wiosną i latem tego roku, stoi ta sama osoba lub osoby.
– Jak doszliście do takiego wniosku?
– Przede wszystkim chodzi o sposób działania, ale także o wybór ofiar. Nadal czekamy na wyniki badania balistycznego, ale na razie nic nie wskazuje, że nie może to być ten sam sprawca.
Prezenterka pyta ostrym głosem:
– Co może pani powiedzieć o zmarłym?
– Jego najbliżsi krewni zostali powiadomieni i z tego, co wiemy, nie ma on nic wspólnego z pozostałymi ofiarami. Wszyscy byli zupełnie zwyczajnymi mężczyznami, których spotkał straszny los. Żadna z ofiar nie jest znana policji.
Prezenterka kiwa głową, robiąc przy tym poważną minę.
– Czy nie tym właśnie różnią się te zabójstwa od innych aktów przemocy, do których dochodziło w Malmö w minionych latach? To już ósma ofiara śmiertelna w ciągu zaledwie kilku miesięcy, a fakt, że wszyscy zastrzeleni to osoby niekarane, wywołał w mediach pewne spekulacje. Niektóre portale internetowe, i to nie tylko te, które szukają sensacji, posunęły się do nazwania zabójcy Kobietą Laser. Wiele osób uważa, że to właśnie płeć ofiar naraziła je na brutalne ataki. Czy tę teorię również bierzecie pod uwagę?
Catrin Åkesson wygląda na zmęczoną. Wyrywa jej się bardzo krótkie westchnienie, po czym kobieta zdaje sobie sprawę, że czuły mikrofon przymocowany do jej białej koszuli je wychwycił. Jej twarz o jasnobrązowym odcieniu oblewa się rumieńcem.
– Istnieje wiele teorii. Tak jest zawsze. W tej chwili absolutnie niczego nie wykluczamy, lecz prowadzimy szeroko zakrojone śledztwo, analizując wszystkie możliwości.
– Wielu powiedziałoby pewnie, że brzmi to tak, jakbyście błądzili po omacku – błyskawicznie reaguje prezenterka. – Co pani myśli o tych spontanicznych demonstracjach przeciwko niesprowokowanej przemocy? I co mogłaby pani powiedzieć mężczyznom w Malmö? Ojcom rodzin, ciężko pracującym zwyczajnym ludziom, którzy teraz boją się wychodzić wieczorami z domu?
Twarz Catrin Åkesson na chwilę pochmurnieje, jakby chciała powiedzieć: „Witajcie w naszym świecie, chłopaki”, ale zamiast tego podnosi szklankę z wodą i pije w skupieniu. Kiedy kończy, prostuje plecy, po czym odpowiada:
– Jak już mówiłam, prowadzimy szeroko zakrojone oraz obiektywne dochodzenie i mamy wiele ciekawych tropów. Mogę zapewnić wszystkich mieszkańców Malmö, że śledztwo posuwa się naprzód i prędzej czy później schwytamy tego sprawcę. W tej chwili nie komentuję spekulacji mediów i głosów opinii publicznej.
Prezenterka kieruje wzrok na siedzącego obok Catrin tyczkowatego, opalonego mężczyznę w średnim wieku, który wygląda, jakby został wyrwany z najbliższego ogródka kawiarnianego i zapomniał zapiąć koszulę.
– Sixtenie Törnholmie, czy uważasz, że należy traktować poważnie to, co policja z Malmö nazywa spekulacją?
– Jak najbardziej – odpowiada Sixten, działacz na rzecz równouprawnienia mężczyzn, unosząc podbródek tak, że okulary przeciwsłoneczne, nasunięte na jego przylizane do tyłu blond włosy, połyskują w ostrym świetle studia. – W naszym pogotowiu dla mężczyzn będących ofiarami przemocy Killhjälpen dostajemy coraz więcej maili i telefonów od zaniepokojonych osób. Wiele z nich się martwi i boi. I oczywiście należy traktować to poważnie. Lekceważenie faktu, że w trzecim co do wielkości mieście w kraju zastrzelono ośmiu mężczyzn, i nazwanie tego spekulacją, kiedy to oczywiste, że ktoś rzeczywiście celuje w mężczyzn tylko dlatego, że są mężczyznami, prowadzi do rozgoryczenia obywateli, i naprawdę mam nadzieję, że policja jest tego świadoma.
– Przecież to nie jedyne zabójstwa, które miały miejsce w Malmö, choćby w ciągu ostatniego miesiąca – wtrąca ze złością Catrin, a w oczach prezenterki pojawia się jakby napięcie, jakby czuła, że coś się święci. Nabiera powietrza i już ma coś powiedzieć, ale w tym momencie Sixten Törnholm jej przerywa, uderzając jedną pięścią w stół, a drugą wskazując na Catrin Åkesson.
– Åke! – krzyczy. – Tomas! Lars! Hans-Erik!
Catrin Åkesson zamyka na krótko oczy i odchyla głowę do tyłu, tymczasem Sixten z Killhjälpen dalej wykrzykuje imiona ośmiu mężczyzn, którzy w tym roku wiosną i na początku lata zginęli z rąk szaleńca:
– Björn! Stefan! Lennart! A teraz Mikael, zastrzelony w drodze do domu po treningu unihokeja. Skoro policja nie dostrzega różnicy w mechanizmie działania między zwykłymi zabójstwami a tymi zamachami, no właśnie tym są, zamachami terrorystycznymi… Więc skoro policja nie widzi tu schematu i tego, czym on się różni od sytuacji, w których młodociani przestępcy z przedmieść strzelają do siebie z powodu nieudanych transakcji narkotykowych lub w wyniku urażonej męskiej dumy i chorych kompleksów, no to cóż, można się zastanowić, po jaką cholerę w ogóle jest nam potrzebna w tym kraju? Mężczyźni się boją, Catrin. Mężczyźni w Malmö nie mają już odwagi wychodzić z domu. Minęły prawie cztery miesiące od pierwszego strzału, ataki zdarzają się coraz częściej, a wy co macie? Nic. Gówno macie. Podczas gdy ty mówisz nam o szeroko zakrojonych dochodzeniach i obiektywnej analizie, to jakaś kolejna zwyczajna szwedzka rodzina będzie musiała tego lata pochować ojca, brata czy syna. To jest, do cholery, poza wszelką krytyką! Ale co ktoś taki jak ty może o tym wiedzieć? Tam, skąd pochodzisz, to normalne, że ludzie strzelają do siebie.
Catrin Åkesson patrzy w oczy Sixtenowi i spokojnie odpowiada:
– Urodziłam się w Malmö. I tak, niestety, zdarza się to częściej, niż bym chciała. Tutaj. W Szwecji. Z której pochodzę.
Ponownie ignoruje Sixtena i zwraca się z powrotem do prezenterki Wiadomości:
– Oczywiście rozumiemy, że ludzie się boją, kiedy coś takiego się dzieje. Zabójstwa w centrum miasta są dodatkowym obciążeniem dla policji, która na co dzień i tak wykonuje ogromną pracę. I to, że w tej chwili decydujemy się nie podawać do publicznej wiadomości żadnych szczegółów dotyczących śledztwa, ma oczywiście uzasadnienie. Mam nadzieję, że wszyscy, łącznie z Sixtenem Törnholmem, to rozumieją. Tymczasem policja apeluje do wszystkich mężczyzn o zachowanie szczególnej ostrożności. Nie wychodźcie sami o późnej porze. Pomagajcie sobie nawzajem, możecie na przykład jeździć razem samochodem. Nie przebywajcie w rejonach, w których miały już miejsce zabójstwa.
Sixten Törnholm trzęsie się i wygląda, jakby miał zaraz eksplodować w studiu telewizyjnym.
– Więc mężczyźni nagle nie powinni swobodnie poruszać się po ulicach miasta tylko dlatego, że wy nie jesteście na tyle kompetentni, by złapać działającą w pojedynkę szaloną kobietę, która biega z pistoletem w ręku i strzela do mężczyzn? Czy… na litość boską, czy mężczyźni muszą… – Urywa zdanie w połowie. Słychać jego wściekły oddech. Nie jest w stanie kontynuować.
Catrin Åkesson spogląda na niego zmęczonym wzrokiem.
– No tak, Sixtenie… Można powiedzieć, że nasze aktualne zalecenia nie różnią się w najmniejszym stopniu od tych, których udzielaliśmy wszystkim kobietom w Malmö, kiedy jesienią zeszłego roku Parkman napadał na kobiety. Tak więc obowiązują następujące zasady: bądźcie ostrożni, bądźcie czujni. Nie chodźcie sami wieczorami. Jeśli macie taką możliwość, weźcie taksówkę lub skorzystajcie z podwózki. Tymczasem my, policjanci, oczywiście robimy wszystko, co w naszej mocy, aby ująć sprawcę i zapobiec kolejnym zabójstwom. Zachęcamy również do kontaktu osoby, które mają jakieś informacje związane ze sprawą. Zwłaszcza jeśli ktoś był dziś w pobliżu miejsca, w którym doszło do zabójstwa. Wszystkie wskazówki są dla nas cenne.
Sixten Törnholm kręci głową, jakby to była najgłupsza rzecz, jaką w życiu słyszał, podczas gdy prezenterka dziękuje im obojgu za udział w programie.
Sześćset kilometrów od studia telewizyjnego w Sztokholmie ktoś wybucha śmiechem, przybijając z kimś innym piątkę.
Wcześniej, 2016
Biała tesla bezszelestnie wjeżdża przez bramę i zatrzymuje się na parkingu na rogu ulicy. Elena siedzi w samochodzie przez krótką chwilę, zbierając się w sobie, zapatrzona w dom. Trzy przylegające do siebie budynki ustawione w kształt litery „U”, otynkowane na biało, z niebieskimi narożnikami i ramami okiennymi. Kamery monitoringu przy drzwiach i tylnym wyjściu. Tylko jedno okno, na tyłach domu, nie jest tak solidnie zabezpieczone jak reszta, nie ma nawet zamka, co jest celowe. Za tym oknem znajduje się pułapka. Jeśli ktoś zamierza się włamać, będzie próbował to zrobić właśnie tamtędy. Wtedy z pewnością nie pozostanie to niezauważone.
Poprzednia działka Eleny była mniejsza od tej. Bez względu na to, jak Linn i Elena się starały, nie mogły sobie wyobrazić dalszego wspólnego życia w tamtym domu. Prawdopodobnie chodziło o to, że wystarczyło jedno spojrzenie na pagórek, a wiedziały, co się w nim kryje. Martwe ciało. Gwałciciel Robert leżał tam i gnił, pokryty pomarańczowymi kwiatkami.
Widząc ogłoszenie o tej nieruchomości, od razu podjęły decyzję. Brat Linn, Anton, tanio odkupił od niej przytulny domek i zamieszkał naprzeciwko ich mamy Anne, a Elena sprzedała swoją willę i razem z Linn zaczęły nowe życie w wymarzonym domu. Jabłoń pośrodku brukowanego dziedzińca ma już pąki, ale ogród na razie nadal jest w stanie zimowego uśpienia. Niedługo pewnie trzeba będzie skosić trawę i wyczyścić palety w ogrodzie przed sezonem. „Ale kto ma na to czas” – myśli Linn, zerkając na ciemnobrązową skórzaną teczkę na siedzeniu pasażera. Teczka prawie pęka w szwach, srebrna metalowa klamra z jednej strony już się poluzowuje.
– Wróciłam! – wykrzykuje Linn, a chwilę później rozpina zamki w botkach i chwiejąc się, zdejmuje je w korytarzu. Mimo że obcasy są niewielkie, bolą ją stopy po całym dniu pracy. Według Linn to szczęście, że została prokuratorem. Widziała, jak muszą się ubierać adwokatki. Sama nie wytrzymałaby nawet sekundy w szpilkach i obcisłych ołówkowych spódnicach. To bardziej przypomina styl Eleny.
– Halo! – woła ponownie i wchodzi do kuchni. Elena siedzi przy stole. Wyprostowana jak struna, wygląda na zaskoczoną. Oczy lekko wytrzeszczone.
„Czy ona pije?” Myśl ta przelatuje Linn przez głowę, nim zdąży ją zatrzymać. Szybko przebiega wzrokiem pomieszczenie, ale nie widzi ani butelek, ani kieliszków. Z doświadczenia wie, że odpowiedź na to pytanie niekoniecznie brzmi „nie”. Przygląda się uważnie Elenie.
– Cześć, skarbie. Co robisz?
Elena się uśmiecha, a Linn wciąż czuje motyle w brzuchu, gdy kobieta jej życia z wdziękiem zakłada swoje siwe już włosy za ucho, a w oczach ma błysk.
– Nic szczególnego. Tylko coś tu sprawdzałam. – Elena ma przed sobą laptopa, ale jego pokrywa jest zamknięta.
Linn odkłada wypchaną po brzegi teczkę na kuchenne krzesło i okrąża stół.
– Jak ci minął dzień? – pyta, kładąc ręce na ramionach Eleny. Lekko je masuje. Elena się uśmiecha, odchyla głowę do tyłu i przyciąga do siebie Linn, by dać jej szybkiego całusa.
– Trochę pracowałam. Zamówiłam rzeczy do szklarni.
Supeł w żołądku się rozluźnia, gdy nie wyczuwa zapachu alkoholu w trakcie pocałunku.
– Nie byłaś dzisiaj w biurze?
Elena zaciska usta.
– Nie – mówi, drapiąc się po karku. – Nie było takiej potrzeby.
„Czy ona mnie okłamuje?”
Pan Syk nadchodzi spokojnym krokiem i zatrzymuje się w progu kuchni. Siada z gracją i przygląda się im obu z wyższością. Lekko porusza z boku na bok srebrzystoszarym ogonem. Zawsze tak robi. Święty kot birmański, którego adoptowały ze schroniska, kiedy razem zamieszkały. Jak się okazało, wiecznie naburmuszony gnojek.
– I do tego spotkał mnie dziś wielki zaszczyt, bo Pan Syk dał się pogłaskać – dopowiada Elena.
– No nie gadaj. – Linn się uśmiecha. – Był głodny?
– Oczywiście.
– Co to za kot – wzdycha Linn. – Jakby nie rozumiał, że w byciu kotem chodzi o to, że można go głaskać i drapać do woli.
Elena się śmieje.
– Po prostu wysoko ceni swoją prywatność.
– Wyjątkowo wysoko – mówi Linn, po czym wyciąga rękę w stronę podłogi i go przywołuje. – Kici, kici. No chodź – zwraca się czule do zwierzaka, by go zachęcić.
Linn mogłaby przysiąc, że Pan Syk unosi jedną brew. Kot spokojnie się podnosi, ignorując jej umizgi, i się oddala. Przynajmniej przestał już syczeć na wszystkich i wszystko, a to zawsze coś. Linn powoli zaczyna wierzyć, że pewnego dnia kot da się pogłaskać, przytulić i stanie się towarzyski, tak jak…
I tu jej myśl się urywa. Wspominanie Dżinna wciąż sprawia jej ból. Dżinna, którego Pernilla, żona jej ojca, zabiła w tamte koszmarne wakacje niecałe dwa lata temu. Linn odchrząkuje.
– A wychodziłaś gdzieś dzisiaj?
Elena kładzie przedramiona na pokrywie laptopa.
– Tak. Przeszłam się obok mojego starego domu.
– Ależ, kochanie…
– Wiem, wiem – mówi Elena z poczuciem winy. – Nie powinnam. Nic na to jednak nie poradzę. To tylko kwestia czasu, kiedy tamte dzieci dorosną i zaczną marudzić, że chcą basen w ogrodzie, a wtedy… no cóż, wiadomo, co znajdą, kiedy wbiją łopatę w ziemię.
– Co to jest? – pyta Linn.
– Co?
– Oj, przestań. To – mówi Linn, wskazując na komputer Eleny. A raczej na wystający spod niego róg gazety.
– Aa… to nic takiego. Po prostu gazeta – odpowiada Elena takim tonem, jak wtedy, gdy mówi, że wypiła tylko jeden kieliszek, chociaż Linn sprawdza poziom alkoholu w butelkach w barku i wie, że Elena wypiła co najmniej trzy.
– No tak. A dlaczego leży pod laptopem?
Elena krzyżuje ręce na piersi wyraźnie urażona.
– A co to za przesłuchanie? To jest gazeta. Leży tam, bo ją tam położyłam.
Linn czuje w ciele jakąś zmianę. Kłuje ją w żołądku, niepokojąco ostro, w momencie, gdy uświadamia sobie jedną rzecz: „Elena nie chroni siebie. Ona chroni mnie”.
– Zobaczmy – rzuca krótko i wyciąga rękę.
– Daj spokój – mówi Elena. – To brukowiec. Same bzdury, jak zwykle, ja…
Więcej nie zdołała powiedzieć, bo Linn złapała za wystający róg i pociągnęła za gazetę. Laptop omal nie spadł na podłogę, ale Elenie udaje się go przytrzymać. Tymczasem Linn rozkłada dziennik popołudniowy „Aftonbladet”. Jak oparzona upuszcza gazetę, robiąc przy tym gwałtowny wdech. Gazeta spada na stół kuchenny, a Linn automatycznie odskakuje dwa kroki do tyłu.
– Linn – odzywa się Elena, podrywając się z krzesła. Staje między Linn a stołem. – Nie przejmuj się tym. Wiesz, że brukowce zawsze żerują na czymś takim, więc nie musisz…
Linn jej przerywa:
– Co on, do kurwy nędzy, robi w gazecie? – Odsuwa się, a jego twarz atakuje ją ze zdjęcia.
„Ojciec”.
Nikczemna twarz Carla Waltera zajmuje pół strony w gazecie. Mężczyzna patrzy prosto w obiektyw bezdusznymi, gadzimi oczami. Prosto w Linn. Potem Linn patrzy na nagłówek. „Mężczyzna skazany za zabójstwo podpisał wartą miliony umowę z dużym wydawnictwem”.
– Dlaczego… – wydusza z siebie szeptem.
Elena zdecydowanym ruchem bierze gazetę do ręki i ją zgniata, po czym podchodzi do zlewu, otwiera kosz na śmieci i wpycha ją do niego.
– Nie przejmuj się tym teraz, Linn. Zamknęli go na dobre. To, co zobaczyłaś, nic nie znaczy.
Linn wie, że to nieprawda. Umowa warta miliony? Z dużym wydawnictwem?
– Więc co? Zamierza napisać książkę? – wyrzuca z siebie. – I dostanie za to grubą kasę?
– Jasne – prycha Elena. – Będzie mógł wykorzystać te miliony na wszystkie wspaniałe rzeczy dostępne w kiosku w psychiatryku w Säter. Tani dezodorant, brzydką papeterię i przeterminowane wafelki w czekoladzie z białym nalotem czy jakieś tam inne cuda. Czego by nie napisał i ile by nie zarobił, i tak umrze w swoim pokoju w zakładzie psychiatrycznym. Musisz o tym pamiętać. Wszystko inne jest nieistotne.
Zanim Linn zdąży odpowiedzieć, rozlega się dzwonek do drzwi, więc aby nie utknąć w tej obezwładniającej próżni, wybiega na korytarz i otwiera drzwi.
– Jonna?
Mama Moi stoi na schodach i sprawia wrażenie zagubionej, ale uśmiecha się życzliwie. Lata nadużywania tabletek odcisnęły piętno na jej twarzy. Mimo że w ciągu ostatniego roku jej wzrok stał się przytomny, to ciało nadal obciążone jest poczuciem winy. Niestety proces przemiany Moi nie był tak wyrazisty.
– Cześć, Linn – mówi Jonna, po czym się wzdryga. – Ojej, co się stało?
– Stało? – pyta Linn.
– Jesteś blada jak ściana.
– A tak, ja… – Linn bierze głęboki wdech i odpycha od siebie obraz ojca, który utrwalił się na jej siatkówce. – Wszystko w porządku. Jestem tylko trochę zestresowana.
– Rozumiem – mówi Jonna. – W zasadzie chciałam zapytać, czy widziałyście się dziś z Moą? A może ona jest u was?
– Dopiero wróciłam do domu, więc nie wiem – odpowiada Linn. – Chcesz się napić kawy?
Jonna potrząsa głową.
– Za godzinę mam spotkanie z terapeutą w ośrodku w Malmö, więc niestety nie zdążę. Może Elena coś wie?
Elena, która wyszła z kuchni na korytarz, wita się z mamą Moi.
– Przykro mi – mówi szczerze zmartwionym głosem. – Nie wiem, gdzie ona jest. Ostatni raz widziałam ją… chyba dwa dni temu.
Jonna smutnieje i kiwa głową.
– No nic. Dzięki. Moa niewiele mi już mówi. Dokąd się wybiera i tak dalej. Mój sponsor uważa, że muszę dać jej czas i przestrzeń, ale…
Linn współczuje tej udręczonej i wyniszczonej kobiecie stojącej u nich na schodach. Jednocześnie wciąż trudno jest jej opanować nagłą i ostrą pogardę, która przeszywa jej duszę. Córka Jonny przez pierwsze czternaście lat życia była ofiarą przemocy i znęcania się ze strony ojca, a w tym czasie jej matka odurzona lekami leżała na kanapie i na to wszystko pozwalała. Latem 2014 roku, kiedy Moa zabiła nie jedną, lecz dwie osoby, w tym ojca, Jonna też pozostawiła ją samej sobie. Nadużywała. Uciekała od rzeczywistości. Przegapiła wszystko, co się wydarzyło. Porzuciła córkę. Półtora roku trzeźwości to oczywiście nie byle co, ale bez przesady. Linn rozumie Moę, która wciąż ma problem, by zaufać matce i się nią przejmować. Chciałaby jednak, żeby Moa nie odsuwała się od niej i od Eleny, jak to robi już od jakiegoś czasu. Ogólnie rzecz biorąc, można odnieść wrażenie, że w ciągu ostatnich dwóch lat dystans emocjonalny między nimi trzema tylko się powiększył. Myśl o tym sprawia, że tępy, ćmiący ból rozlewa się po klatce piersiowej Linn.
To przecież nasza trójka była przeciwko całemu światu. „A teraz… teraz już nie jestem pewna” – myśli Linn.
– Próbowałaś do niej dzwonić? – sugeruje Linn.
Jonna patrzy w stronę ich domu, swojego i Moi, jakby córka miała zaraz z niego wyjść. Ujmuje w palce delikatny złoty krzyżyk na łańcuszku zawieszonym na szyi i podciąga go do góry w taki sposób, że łańcuszek napina się na podbródku.
– Ona… zablokowała mój numer… znowu.
Elena podchodzi do Jonny i kładzie rękę na jej ramieniu.
– Słuchaj… ona ma szesnaście lat.
„Szesnaście i pół, tak naprawdę” – dodaje w myślach Linn i uśmiecha się w duchu.
– Daj jej trochę przestrzeni ‒ ciągnie Elena. ‒ Zaraz do niej zadzwonię i jeśli czegoś się dowiem, dam ci znać, okej? Na pewno wszystko jest w porządku. Moa to twardzielka, przecież wiesz.
Jonna kiwa głową z powątpiewaniem, dziękuje im obu i odchodzi w kierunku swojego domu, który znajduje się na tej samej ulicy, pięć domów dalej.
– Wierzysz w to? – pyta Linn, gdy Elena zamyka drzwi wejściowe.
– W co?
– Że wszystko jest w porządku z Moą?
Elena wzrusza ramionami.
– Myślę, że one już na zawsze zamieniły się rolami – odpowiada i znika z powrotem w kuchni. Linn idzie za nią.
– Co masz na myśli?
Elena otwiera szafkę nad okapem i wyjmuje z niej butelkę ciemnego rumu. „A więc to jest to miejsce, w którym też trzymamy teraz alkohol” – myśli Linn, ale nic nie mówi.
– No wiesz – zaczyna tłumaczyć Elena, wyciągając korek i wąchając zawartość butelki. – Moa musiała być matką dla swojej matki przez większość życia. Teraz wreszcie to się zmieniło. – Bierze kryształową szklankę z witryny i nalewa sobie solidną porcję mocnego trunku. – Może już najwyższy czas, żeby Jonna mogła być matką, która się martwi i stara się panować nad sytuacją, a Moa mogła się zachowywać jak dziecko, nie sądzisz?
– Ale ona nie tylko wobec Jonny tak się zachowuje. Również do nas Moa się rzadko odzywa. Chyba ja też się trochę o nią martwię. No i… nie wiem. Brakuje mi… nas.
Elena patrzy na nią ze zrozumieniem, popijając rum.
– Mnie też.
Linn podnosi teczkę z krzesła. Patrzy na szklankę w ręku Eleny, bez słów odwraca się i idzie na górę, do gabinetu. Wkrótce z salonu zaczynają dobiegać stłumione dźwięki pianina.
W małym pokoju na poddaszu jest chłodno i przytulnie. Linn odkłada teczkę na biurko, zapala lampkę i zastanawia się, dlaczego nic nie powiedziała. O rumie. Jaki mamy dzisiaj dzień? „Środa. Mała sobota” – odpowiedziałaby zapewne Elena. Potem uśmiechnęłaby się tak, że blask jej oczu wdarłby się do serca Linn, która w jednym momencie zapomniałaby o wszystkim, co chciała powiedzieć. Kolejny raz.
W świetle lampy w szkle obramowanego dyplomu ukończenia studiów prawniczych na Uniwersytecie w Lund odbija się sylwetka Linn. Na środku głowy sterczy kilka krótkich włosów w kolorze platynowego blond, więc stara się je wygładzić.
„Jak ładnie” – przypomina sobie słowa Eleny, gdy za pierwszym razem wróciła od fryzjera po ścięciu włosów i rozjaśnieniu ich na niemal biały kolor. „Ta fryzura nadaje ci groźny wygląd”. Potem kochały się tak namiętnie, jak zawsze. Nie może jednak zapomnieć o tym, co Elena powiedziała. Że jej też brakuje… czegoś. Czy myślały o tym samym? O ich trójce? O tym, że razem walczyły? Czy może Elena miała na myśli coś gorszego? Coś, co może oznaczać początek końca ich związku?
„Uzależnienie od alkoholu to jedyne, co mogłoby rozbić nasz związek” – myśli, pociągając nosem.
Natychmiast pojawia się poczucie winy. Elena nie ocenia Linn. Nigdy tego nie robiła. Dlaczego Linn nie potrafi być tak samo wyrozumiała w stosunku do niej? Na litość boską, Elena jest dorosła. A nawet bardziej niż „dorosła”. Pod koniec tego miesiąca kończy sześćdziesiąt lat.
„Pozwól kobiecie żyć, do cholery”. Wzrok Linn zatrzymuje się na oprawionym w szkło dokumencie wiszącym na ścianie. Dostrzega w nim swoje odbicie. Linn zaczyna się przyzwyczajać do nosa, który już nigdy nie będzie prosty po tym, co ojciec zrobił jej w przeklętej chatce Johana Kinnego.
„Licencjat z prawa – Uniwersytet w Lund”. I pomyśleć, że udało jej się to zrobić. Pomimo wszystkiego, co się wydarzyło. Pamięta styczniową uroczystość, jakby to było wczoraj. Jak udzielał jej się podniosły nastrój. Wszyscy tam byli, mama, Anton i Elena, by z nią świętować. Oprócz Moi.
Gdy Linn zaczyna odczuwać zbyt silny niepokój, wyjmuje z bocznej kieszeni teczki okrągłe, czarne plastikowe pudełko i wkłada pod wargę saszetkę z nikotyną. W tym samym momencie dzwoni jej komórka w kieszeni marynarki. Minęło sporo czasu, odkąd bała się odbierać połączenia z nieznanych numerów, a mimo to niepewność wkrada się do jej głosu.
– Halo, tu Linn.
– Linn Walter?
„Jasna cholera”. Istnieją tylko dwie kategorie ludzi z tym charakterystycznym tonem głosu: handlowcy i dziennikarze. A w tej chwili nie ma ochoty rozmawiać ani z jednymi, ani z drugimi.
– Zgadza się – odpowiada bez emocji, zdejmując marynarkę i wieszając ją na krześle przy biurku.
– Bardzo mi miło. Nazywam się Helena Schinckel i dzwonię z gazety „Kvällsposten”.
– Schinckel?
– Tak – mówi dziewczyna po drugiej stronie słuchawki. – Wiesz. Schinckel Helena zawsze znajdzie gorący temat. – Śmieje się niepewnie z własnego żartu, po czym kontynuuje: – W każdym razie zastanawiam się, czy widziałaś wiadomości o swoim ojcu, Carlu Walterze, i czy mogłabym…
Linn się rozłącza, zanim Helena Schinckel zdąży powiedzieć coś więcej. Jednocześnie słyszy w telefonie dźwięk powiadomienia. Czyta: „Trzecia ofiara Kobiety Laser?”.
Linn nie może powstrzymać myśli, które znów krążą wokół Moi.
Zmęczenie tkwiące tuż pod skórą jak nieprzemijająca groźba złowieszczo porusza się w jej ciele. Linn zamyka oczy i bierze głęboki oddech. Atak paniki dzięki Bogu nie nadchodzi. Telefon dzwoni ponownie. Jej żołądek skręca się w ostrym bólu. To Ulrika Rönn – szefowa Linn z Prokuratury Okręgowej w Malmö. Linn zaraz po ukończeniu studiów została przez nią zatrudniona na stanowisku asystentki. Od pierwszego dnia to stanowisko wymagało od niej pracy na najwyższych obrotach.
„Urlop – myśli Linn, próbując wziąć głęboki oddech. ‒ Przydałby mi się cholernie długi urlop bez tej pieprzonej komórki”.
– Hej, Ulrika, co mogę dla ciebie zrobić? – odbiera telefon i mówi tak lekkim tonem, na jaki tylko potrafi się zdobyć. Wyjmuje laptop i kładzie go na biurku.
– Hej, mam nadzieję, że nie planowałaś nic na dzisiejszy wieczór – zaczyna Ulrika. Prosto z mostu, ale jak zwykle spokojnie i rzeczowo. – Co się stało z twoim telefonem służbowym?
Linn wyjmuje go z teczki i widzi, że się rozładował. – Przepraszam. Bateria padła. Co do moich planów… Dlaczego pytasz?
– Chodzi o sprawę Lindströma. Pojawiły się nowe informacje, które bezpośrednio przeczą zeznaniom jego sąsiadów, którzy są świadkami. Przesłałam ci to wszystko mailem. Wiem, że to dla ciebie całkiem nowa sprawa, ale po prostu nie ma nikogo innego, kto mógłby się tym teraz zająć. Każdą nową informację trzeba przejrzeć. Porównaj daty i godziny. Sprawdź, czy znajdziesz jakieś luki.
– Luki?
– Coś mi mówi, że te nowe dowody są sfabrykowane.
Jeśli prokurator naczelna Ulrika Rönn przeczuwa, że to ściema, to prawdopodobnie ma rację – Linn zdążyła się już o tym przekonać. Zerka na zegarek. Siódma wieczorem, nic dziwnego, że ją skręca w brzuchu. Kiedy ostatni raz coś jadła?
– Nie ma sprawy, szefowo – odpowiada, otwierając laptopa. – Od razu się za to zabiorę.
Gdy kończą rozmawiać, do pokoju wchodzi Pan Syk z wysoko uniesionym ogonem. Wskakuje na biurko i siada tak, by nie mogła go dosięgnąć.
– Hej, kolego – mówi Linn. – Dziś też szykuje się długi dzień pracy.
Wyciąga rękę, żeby sprawdzić, czy kot da się pogłaskać. Pan Syk odwraca głowę i zamyka oczy. Linn wzdycha i wstukuje hasło do komputera.
Wprawdzie ma wyrzuty sumienia, że spędza w pracy dużo czasu, ale nawet ją to cieszy, ponieważ marzyła, by znaleźć się w tym miejscu. Zajmuje się ściganiem tych drani. Tych, którzy wykorzystują, molestują czy mordują swoje kobiety. Przypomina jej się zdjęcie ojca z gazety. Wzdryga się na samą myśl o tym. Odruchowo sięga ręką pod biurko w poszukiwaniu tego, co jest przyklejone pod spodem i o czym nie wie nawet Elena. Dotyka zimnego, śmiercionośnego metalu. Zoraki M 906. Mały turecki pistolet gazowy o wadze zaledwie pięciuset gramów, przemycony przez granicę, a następnie przerobiony na prawdziwą broń przez szwedzkiego handlarza bronią o elastycznym kręgosłupie moralnym i zamiłowaniu do pieniędzy. To jeden z paru sekretów rozmieszczonych w całym domu. Jego zabójczy potencjał ją uspokaja, mimo że pistolet może być ładowany tylko jednym nabojem. Gdyby jeszcze raz znalazła się w sytuacji zagrażającej życiu, jeden strzał wystarczy. Tym razem się nie zawaha, nie tak jak dwa lata temu. Przechodzą ją ciarki i otwiera skrzynkę odbiorczą.
Na świecie jest zbyt wielu takich jak Carl Walter i Johan Kinne, ale przynajmniej teraz Linn robi każdego dnia, co w jej mocy, by ich powstrzymać.
Po ostatnim razie karabin jest w opłakanym stanie. Celownik się zepsuł, więc teraz trzeba go ponownie zamontować i oddać próbny strzał, by mieć pewność, że znów można na nim polegać. Podnosi sztucer leżący na czerwono-białej ceracie i zagląda do lufy. Celownik leży na stole, obok zmiętego opakowania po marlboro z przemytu. Butelka z ciemnobrązowego szkła z olejem do broni stoi przy sprayu ze środkiem do czyszczenia broni z osadu po prochu. Jak powszechnie wiadomo, dbanie o broń to podstawa.
Słońce zaczęło już zachodzić. Na polach wokół farmy bażanty, zające i lisy szykują się na tę porę dnia, kiedy wykazują się większą aktywnością, a ludzie w tym czasie odpoczywają po długim dniu. Rzepak zaczął kwitnąć wyjątkowo wcześnie w tym roku i rozświetla półmrok intensywną żółtą barwą. Sprawia, że cała okolica słodko pachnie latem. W czasie zbiorów farmę zaatakują maleńkie, czarne owady. Teraz głównie komary są uciążliwe.
Leonora lub Leo, jak ją nazywają, nieobecna myślami, drapie czerwony bąbel na przedramieniu, po czym nasącza lniany skrawek obficie olejem i nakłada go na końcówkę długiego metalowego wycioru, odpowiadającego kalibrowi karabinu. Następnie wprowadza wycior do lufy. Od tyłu. Wylot lufy to najbardziej wrażliwa część broni, nawet jedno uszkodzenie może nieść ze sobą poważne konsekwencje. Trochę jak z ludźmi.
„Mężczyźni są w porządku pod warunkiem, że idą za nami i wtedy nie trzeba na nich patrzeć” – myśli Leo i szyderczo się uśmiecha. Każda cipa potrafi znieść tych skurwieli. Mogą ją nawet trochę podniecać. Wystarczy jednak, że obróci go przodem do siebie, a on wejdzie w jej głowę i w serce, to wyrządzi jej krzywdę. O tym też powszechnie wiadomo.
Pozostawia olej na piętnaście minut i w tym czasie nuci starą kołysankę, której słów nie pamięta. Następnie zmienia lnianą szmatkę na końcu wycioru na mosiężną szczotkę i przepycha przewód lufy dwadzieścia razy na całej długości, długimi, delikatnymi ruchami, tak jak kiedyś nauczyła ją matka. Następnie należy zetrzeć pozostałości. Kiedy stwierdza, że lufa jest dokładnie oczyszczona ze żrącego osadu prochu, po użyciu środka do usuwania pozostałości miedzi, bierze nylonową szczotkę, by porządnie zetrzeć zabrudzenia w przewodzie lufy. Na koniec przeciera lufę kilkoma suchymi lnianymi szmatkami i nanosi cienką warstwę oleju w jej wnętrzu.
Do kuchni wchodzi dużo młodsza kobieta. Drewniana podłoga skrzypi pod jej ciężkimi butami.
– Fuj, ale tu śmierdzi – mówi, marszcząc nos, i odkłada srebrny pistolet na kuchenny stół. PHX Phoenix Redback Ultralight kaliber 9 × 19 mm z magazynkiem o pojemności siedemnastu nabojów.
Leonora spokojnie kiwa głową, nie spuszczając wzroku z karabinu.
– Amoniak. Rozpuszczalnik do miedzi. Był już najwyższy czas.
Młoda kobieta siada naprzeciwko, obserwując płynne, wprawne ruchy starszej.
– Też muszę się tego nauczyć – mówi, wskazując na Leo, która pedantycznie montuje celownik na karabinie. – A teraz chyba trzeba oddać próbny strzał, żeby sprawdzić, czy trafi w cel?
– Zdecydowanie – odzywa się trzecia kobieta z ciążowym brzuchem, która pojawia się w drzwiach. – Chociaż w tym roku w Malmö strzelanie nie jest trudne.
Cała trójka wybucha śmiechem, a tymczasem nad miastem szybko zapada zmierzch.
„W ciągu pierwszych miesięcy tkanki miękkie ulegają rozkładowi, zjadane przez bakterie i grzyby. Po paru miesiącach zwykle pozostają tylko kości i obumarła tkanka – czyta Elena. – Po tak długim czasie prawie całe ciało powinno zamienić się w proch”. Przechodzi do następnej karty w przeglądarce, gdzie również nie znajduje żadnych nowych informacji. Ten tekst przeczytała już chyba tysiąc razy. Oczywiście zdaje sobie sprawę, że w tym, co robi, jest jakaś patologia. Lekka obsesja. Robert-gwałciciel od dwóch lat leży tam, gdzie został zakopany. Pod pomarańczowymi kwiatami, które prezentują się na tym pagórku wyjątkowo urokliwie.
On nie wykopie się spod ziemi, nie przywlecze się tu w środku nocy i nie stanie nagle w drzwiach sypialni odziany w przegniłe, cuchnące trupem łachmany i nie wskaże na nią swoim już prawie zgniłym, oskarżycielskim palcem. Nie stanie się tak, jak to nieustannie dzieje się w jej snach. Prawdopodobnie ten palec już nawet nie istnieje. Nie może jednak przestać myśleć o Robercie. I o jego małej córeczce, która musi dorastać bez ojca.
Skład ziemi. Elena dowiedziała się, że jest to najważniejszy czynnik decydujący o tym, jak długo szkielet pozostaje nienaruszony po pochówku. Tutaj, w piaszczystych glebach Skanii, zaczyna rozkładać się znacznie później niż w miejscach położonych nieco dalej na północ. Ale minęły dwa lata. Z Roberta nie mogło zostać już wiele.
„Powinno być dobrze” – myśli, dopijając ostatnie krople rumu z kryształowej szklanki.
Cały dom zasnął. Tylko Elena nie. Jej nocna aktywność przerosła nawet Pana Syka, który ułożył się wygodnie na parapecie i twardo śpi. Elena, chcąc odsunąć od siebie złe myśli, otwiera nową kartę w przeglądarce i wchodzi na pierwszą stronę dziennika „Aftonbladet”. Carl Walter wpatruje się w nią złośliwie ze zdjęcia na górze strony. Gdy klika artykuł, przechodzą ją ciarki.
„Kto by pomyślał, że istnieje kobieta, która patrząc w te oczy, czuje miłość” – myśli. Pernilla. Maleństwo. Jeden z tysięcy powodów, dla których obie z Linn usunęły swoje profile z mediów społecznościowych. Stało się to nie do wytrzymania. Może zawsze tak było. Linn nie pisze już nawet do gazet i na pewno nie ma w planie nowej książki. Linn twierdzi, że to przez nadmiar obowiązków w pracy. Zapewne to tylko wygodna wymówka. Obecnie całą komunikacją z potencjalnymi fanami i osobami chcącymi przeprowadzić z nią wywiad zajmuje się wydawnictwo.
Elena najeżdża kursorem na sąsiednią kartę. Po raz kolejny zamierza przeczytać uspokajające słowa, że martwe ciało zniknęło na zawsze po dwóch latach leżenia w ziemi, ale widzi coś, co przyciąga jej uwagę. Link do zupełnie innego artykułu.
Trzecia ofiara Kobiety Laser? – brzmi tytuł.
Elena klika w nagłówek, by przejść do artykułu. Czyta o ostatnich tajemniczych zabójstwach w Malmö i nie może powstrzymać uśmiechu na ustach. Poprawia scyzoryk, który teraz zawsze nosi w staniku, i podnosi szklankę, by się napić, ale okazuje się, że nic w niej nie ma. Stwierdza, że właściwie dziś jest mała sobota, więc wstaje, by sobie dolać. Wtedy kot podnosi głowę i spogląda na nią z parapetu.
To, że ani ona, ani Linn nie korzystają z mediów społecznościowych, jest tylko połową prawdy. To znaczy, Elena Covaci nie ma, ale lonliboi_20 już tak. Może przed pójściem spać powinna jeszcze tradycyjnie przejrzeć fora internetowe Reddit i Lookism.net?
W ciasnym barze przy niesławnej ulicy Istedgade w Kopenhadze muzyka gra trochę za głośno, by można było normalnie rozmawiać. Moa obserwuje hałaśliwych ludzi pijących tanie piwo, którzy próbują prowadzić pijackie rozmowy, przekrzykując ostre rockowe dźwięki. Przeważnie są to lumpy. Dzieciaki z marginesu. Outsiderzy, tacy jak ona. Duszący dym papierosów już jej nie przeszkadza, jak wtedy, gdy była tu po raz pierwszy. Chociaż Kopenhaga znajduje się zaledwie dwadzieścia minut jazdy pociągiem od Malmö, można odnieść wrażenie, że to zupełnie inny świat. Ludzie mają tu większą swobodę. Można nawet palić w pubach.
Przy barze stoi Veronica. Moa patrzy na jej długie, ciemnobrązowe włosy, które sięgają aż do pupy. Na szyi, pod niesforną gęstą falą włosów, zarówno naturalnych, jak i przedłużanych, znajduje się wyblakły zielony tatuaż: „I am a fuckup”.
Powiedziała Moi, że dwa lata temu koleżanka zrobiła jej to po pijaku. Ale Veronica wcale nie jest żadnym „fuckupem”. Jakby przyciągnięta czystą energią spojrzenia Moi, odwraca się i widzi, że Moa na nią patrzy, więc uśmiecha się do niej szeroko. Czubek jej nosa lekko się przy tym zakrzywia. To coś, co Moa zauważyła u niej przez ostatnie kilka miesięcy, kiedy intensywnie się w nią wpatrywała. Veronica jest typem osoby, która czuje się swobodnie, gdziekolwiek się pojawi. Jakby była naturalną częścią świata. Jakby w każdym miejscu czuła się jak u siebie. To jest piękne.
Moa próbowała zostać lesbijką ze względów politycznych. Bardzo się starała, ale bez skutku. Oczywiście dostrzega to, że Veronica – dziewiętnastoletnia striptizerka, którą poznała w Malmö jesienią ubiegłego roku – jest piękna. Seksowna. Tak, raz się ze sobą przespały i w zasadzie na tym się skończyło. Nie było tak jak w przypadku Linn i Eleny. Nic nie czuła. Jedynie w związkach z facetami coś czuła.
A na to nigdy, przenigdy nie przystanie. „Jebać to”, jak powiedziałaby Veronica.
Do baru podchodzi nawalony mężczyzna w średnim wieku o ospowatej twarzy w kolorze świńskiego różu i staje zdecydowanie za blisko Veroniki. Coś do niej mówi, a Moa domyśla się, co to takiego. Może też sobie wyobrazić, jak pachnie jego oddech. Czuła to samo od swojego ojca częściej, niż by tego chciała.
Jedno spojrzenie na mężczyznę przy barze wystarczyło, by natychmiast cofnął się o krok. Kiedy Veronica otwiera usta i rzuca parę słów w jego stronę, chwytając jednocześnie swój złoty nóż motylkowy zawieszony na szyi na grubym łańcuszku, facet kuli się w sobie i znika wśród pijanej ludzkiej masy w lokalu.
Moa wybucha śmiechem i bawi się jasnożółtą plastikową zapalniczką. Zapala ją i gasi. Mężczyźni dość często próbują flirtować z Veronicą lub składać jej nieprzyzwoite propozycje. Albo podchodzą, by wygłosić opinie na temat jej ciała i wyglądu, mimo że nikt ich o to nie prosi. Można się tego spodziewać, gdy wygląda się tak, jak ona. Ale Veronica zawsze szybko daje im do zrozumienia, że marnują czas. Że to może okazać się dla nich niebezpieczne. Pewnie dzieje się tak dlatego, że pracuje w jednym z najbardziej obskurnych klubów ze striptizem w Kopenhadze, gdzie na każdej zmianie musi znosić to samo, ale tam dostaje za to sowite wynagrodzenie… Poza godzinami pracy, kiedy jej za to nie płacą, Veronica absolutnie nie toleruje tego gówna. Wtedy stawia sprawę jasno.
W końcu Veronica dostaje od barmana dwie butelki zielonego Tuborga, wraca do stolika i siada. Zdmuchuje z twarzy długi kosmyk włosów i natychmiast zapala papierosa. Ma długie, akrylowe paznokcie pokryte czarnym, błyszczącym lakierem. Na każdej wystającej kostce u dłoni ma wytatuowaną literę, które razem tworzą napis „GAME OVER”.
– Co to był za koleś? – pyta Moa i pociąga duży łyk. Kolejna rzecz, która jest lepsza tutaj, po drugiej stronie Öresundu. Nikogo nie obchodzi, że ktoś, kto ma niecałe siedemnaście lat, siedzi w barze i pije piwo z przyjaciółką. Przynajmniej nie na tyle, by coś z tym zrobić.
– Jakiś debil – odpowiada Veronica w dźwięcznym dialekcie z Malmö. – Jak każdy z nich. Pieprzyć to. Poczekaj…
Ślini palec wskazujący i pochyla się do przodu. Pociera lekko skroń Moi.
– Farba do włosów, przegapiłaś jedno miejsce – uśmiecha się.
Moa wzrusza ramionami.
– Zmyje się, gdy następnym razem wezmę prysznic.
– Naprawdę dobrze ci w tym kruczoczarnym kolorze – mówi Veronica. – Jest cool. Raz próbowałam, ale wyglądałam jak trup, bo mam tak bladą skórę. Jedynie ciemny brąz się u mnie sprawdza. Właściwie to już od dawna chciałam przetestować czerwony. Taką prawdziwą czerwień, jak ta z klocków lego. Może kiedyś.
– A dlaczego nas to w ogóle obchodzi? – pyta Moa niepewnie.
– Otóż to! – Veronica uderza o stół butelką z piwem, tak że piana się w niej podnosi i zaczyna wylewać. – Masz rację. Patriarchat sprawia, że oczekiwania mężczyzn wkradają się w nasze umysły. Przekonanie, że wszystko, czym jesteśmy, to nasz wygląd. I że można wyglądać albo dobrze, albo źle.
– I jeszcze to twoje zadanie, żeby dobrze wyglądać – dodaje Moa. – Tak jak tego chcą mężczyźni.
Veronica potwierdza skinieniem głowy.
– Tak to już jest. Prawdziwe wyzwanie. Niezależnie od tego, jak bardzo jesteś świadoma, twój umysł łatwo może zostać zatruty. Lecz ci idioci, którzy przychodzą do klubu, nie rozumieją, że to oni są ofiarami, a ja oprawcą. Kiedy przekraczają próg Dollhouse Dreamland, wszystkie striptizerki i dziwki widzą dokładnie to samo: gruby, żałosny i kurewsko naiwny portfel.
Zalotnie macha do grubasa przy barze, który tak się przejął jej uwagą, że upuścił na podłogę swoją szklankę z ginem i tonikiem. Veronica pokłada się ze śmiechu.
– Idioci – mówi cicho, po czym wypija duszkiem połowę swojego piwa.
W kieszeni Moi wibruje jej telefon. Moa go wyjmuje, widzi, że to jej mama, i odrzuca połączenie.
– Słuchaj, bo ty… mówiłaś o jakimś spotkaniu. Powiedziałaś, że za jakiś czas mogę dołączyć. Minęło już kilka miesięcy. Więc kiedy znowu się spotykacie?
Veronica odchyla się do tyłu na krześle i krzyżuje ręce na smukłych piersiach. Jej skórzana kamizelka z second-handu pokryta jest przypinkami z logo różnych zespołów rockowych. Cała masa naszyjników różnej długości i rodzaju zwisa między piersiami. Jeden z tych nieco krótszych to łańcuszek zrobiony z żyletek. Nóż motylkowy wisi najniżej i lekko wybrzusza się pod czarnym podkoszulkiem w stylu vintage z logo zespołu rockowego L7.
Moa patrzy na swoje pomalowane na czarno paznokcie i skórzane bransoletki z ćwiekami. Bawi się opaską z zeszłorocznego Festiwalu Roskilde. Myśli, że może mimo wszystko powinna była odebrać telefon, żeby mama mogła się trochę uspokoić. Jednak wyrzuty sumienia mijają po kolejnym łyku. Nie ma teraz czasu, żeby martwić się o mamę.
– Słuchaj – mówi dalej. – Wiesz, to, o czym rozmawiałyśmy… no… o sypianiu z facetami i tak dalej. Co tak naprawdę o tym myśleć? Czy jest to coś, o czym rozmawiacie na waszych spotkaniach?
Skubie skórkę przy kciuku tak, że zaczyna lecieć krew. Wkłada palec do ust i się krzywi.
Veronica pochyla się nad stołem. Powoli unosi rękę i przesuwa kciukiem po bliźnie na skroni Moi. Bliźnie, która jest pozostałością po spotkaniu z Johanem Kinnem, kiedy to wraz z Eleną i Linn próbowały go uwięzić w jego obrzydliwej chatce, a Carl Walter pojawił się tam niczym anioł stróż i zły duch zarazem. Spotkanie, które zakończyło się czterodniową śpiączką Moi. Nie pamięta, w którym momencie to się stało i od czego ma tę bliznę. Tak samo jak tę na szyi czy te na plecach. Ostatnią rzeczą, jaką pamięta z tamtej nocy, jest zbliżający się do niej Johan Kinne, następnie ostry ból z boku głowy, a potem dopiero moment wybudzenia na oddziale intensywnej terapii w szpitalu w Malmö. Linn i Elena mówią, że powinna się cieszyć, że nic nie pamięta. Ale diabli wiedzą, czy ona się z tym zgadza.
– Musisz pomyśleć o tym – mówi Veronica, przesuwając opuszek palca po delikatnej krzywiźnie blizny. – Przez kogo to masz.
Szpera w wiszącej na oparciu krzesła, płóciennej torbie w kolorze wojskowej zieleni i wyciąga cienką, różową książeczkę.
– Przeczytaj to najpierw. I wtedy zrobimy razem jedną rzecz. Potem będziesz mogła pójść ze mną na następne spotkanie.
Moa patrzy na sfatygowaną i pomiętą książkę, którą trzyma w ręku. Valerie Solanas. Manifest SCUM. Na odwrocie znajduje się cytat: „Jedyne, co pozostaje cywilizowanym kobietom, to obalenie rządu, zburzenie istniejącego systemu gospodarczego i unicestwienie płci męskiej”.
– No i o to chodzi – mówi, wznosząc toast zieloną butelką z piwem, na który od razu odpowiada piękna, niebezpieczna i inteligentna Veronica.
Carl Walter siedzi bardzo spokojnie i obserwuje, jak młoda blondynka wchodzi do pokoju odwiedzin na trzecim piętrze trzydziestego drugiego oddziału w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym w Säter. Słyszy jej płytki oddech. Dostrzega cienką warstwę potu na czole, której prawdopodobnie nawet nie jest świadoma. Ma stylową, bordową jedwabną bluzkę, nieco ciemniejszą pod pachami. Dziewczyna o krągłych, kobiecych kształtach.
– Czy byli dla ciebie surowi? – pyta Carl, gdy siada naprzeciwko niego w zniszczonym, kwadratowym pomieszczeniu, które przypomina pokój przesłuchań na policji.
Wygląda na zdezorientowaną, wraca pamięcią do wydarzeń sprzed chwili, o co właśnie mu chodziło. Carl rozkoszuje się, gdy widzi, że kobieta niemal niezauważalnie zaciska powieki, wzdrygając się na myśl o tym, jak ja potraktowano. Napawa się świadomością, że została upokorzona.
– Byłam przygotowana na kontrolę – odzywa się z udawanym spokojem.
Następnie wyciąga ku niemu rękę nad stołem. Carl jest pod wrażeniem, że ręka nie drży.
– Helena Schinckel.
– Byłaś przygotowana na kontrolę? – mówi Carl i bierze jej dłoń między swoje ręce, ponieważ są skute kajdankami z krótkim srebrnym łańcuszkiem. – Niech zgadnę. Myślałaś, że będzie to coś w rodzaju kontroli na lotnisku, prawda? Zazwyczaj tak jest. Pewnie nie spodziewałaś się, że wizyta u niesławnego Carla Waltera, najniebezpieczniejszego człowieka w Szwecji będzie wymagała nieco więcej, co?
Helena Schinckel rumieni się aż po cebulki włosów, a on chłonie to, odchylając się do tyłu z szerokim uśmiechem.
Kobieta drapie się po szyi.
– Nie sądzę, żebyś był aż tak niebezpieczny. Nie byłam jednak przygotowana na… tak dokładną rewizję osobistą – odpowiada wyraźnie udawanym zuchwałym tonem.
Carl Walter przybiera smutny wyraz twarzy.
– Jeśli przeszukiwał cię ten skurwiel Jansson, to doskonale cię rozumiem. Wykorzystuje każdą okazję, by móc sobie pomacać – wzdycha i rozkłada ręce tak szeroko, jak to możliwe. – Robiłem, co w mojej mocy, zgłosiłem się na policję i tak dalej, ale chyba rozumiesz, Heleno, że nikt mnie nie słucha.
Wlepia w nią wzrok i widzi, że przynosi to zamierzony efekt. Helena Schinckel wpada w sidła jego jasnych, szaroniebieskich oczu. Tylko przez chwilę, ale to wystarczy. Może i ma prawie sześćdziesiąt lat, ale charyzma się nie starzeje.
Po chwili Helena odrywa od niego wzrok, wyciąga staromodny dyktafon i kładzie go na stole między nimi. Carl się śmieje. Ochryple i przeciągle.
– Zakaz używania telefonów komórkowych. Wiem. To bardzo wkurzające.
Helena włącza sprzęt do nagrywania.
– Jestem w zakładzie zamkniętym w Säter. Jest to placówka istniejąca od 1912 roku, zwana wówczas Säters Hospital. Już na samym początku utworzono w niej pawilon objęty specjalnym nadzorem, tak zwany pawilon stały. Jest to zakład o wysokim poziomie bezpieczeństwa dla pacjentów z całego kraju, wymagających szczególnej opieki. Co roku wypisuje się i przyjmuje mniej więcej tę samą liczbę pacjentów. Wszystkie osoby leczone tu zgodnie z ustawą o sądowej opiece psychiatrycznej łączy to, że popełniły przestępstwo, a jednocześnie są uznawane za osoby z poważnymi zaburzeniami psychicznymi. W Säter nie odbywa się kary pozbawienia wolności na czas określony tylko do momentu, gdy lekarze uznają, że dana osoba jest na tyle zdrowa, by znów żyć w społeczeństwie. Ten dzień teoretycznie nigdy może nie nadejść i więźniowie doskonale zdają sobie z tego sprawę. Zwłaszcza Carl Walter, który siedzi tu obok mnie.
Helena wciska pauzę i wyłącza dyktafon.
– Mamy trzy godziny – mówi do Carla. W tym samym momencie rozlega się pukanie do drzwi i do sali wchodzi pielęgniarz w czarnych spodniach i jasnozielonym T-shircie.
– Kawy? – pyta.
– Chętnie, z mlekiem, poproszę – odpowiada Helena.
– Ja poproszę czarną – mówi Carl.
Pielęgniarz kiwa głową i wychodzi. W drzwiach znajduje się duża szyba z hartowanego szkła, a na zewnątrz podczas całej rozmowy Heleny z Carlem stoi inny pielęgniarz. Ten ma na sobie podobne czarne spodnie, ale zamiast zielonej koszulki – jaskrawoczerwoną bluzę. Od momentu przyjęcia do szpitala w lipcu 2014 roku Carl Walter przez większość czasu nie sprawiał problemów. To jego druga odsiadka w tym starym szpitalu. Wcześniej przebywał tu dwadzieścia lat, po czym został uznany za zdrowego i go wypuszczono. W czasie krótkiego pobytu na wolności usiłował zamordować byłą żonę Anne oraz córkę Linn. Spowodował też ciężki uszczerbek na zdrowiu Eleny i Moi. A na koniec brutalnie zabił policjanta, pedofila i zabójcę dzieci Johana Kinnego.
– Czy wiesz, że około dwudziestu procent wszystkich zwolnionych z Säter wraca na drogę przestępstwa? – pyta Carl Walter, splatając dłonie na stole przed sobą. Pochyla się do przodu. Jego spojrzenie wsysa Helenę coraz głębiej. Wie, że kontrast między lodowym błękitem jego oczu i czarnym T-shirtem, który ma na sobie, sprawia, że jego oczy błyszczą jeszcze mocniej.
– Trzynaście – poprawia go. – Można powiedzieć, że to porażka personelu oddziału psychiatrycznego – mówi Helena. – Albo twoja. Więc… dlaczego ci się nie udało, Carl?
Carl Walter parska pogardliwie i odchyla się na krześle, zirytowany zarówno jej bardziej asertywnym tonem, jak i bezpośrednim pytaniem. Zdecydowanie nie interesuje go uznanie swojej porażki. Kieruje rozmowę na inne tory:
– Czy to twoja pierwsza wizyta tutaj?
– Mhm. Mam nadzieję, że nie ostatnia.
– Wiesz, że już mam współautora mojej książki?
– Doskonale zdaję sobie z tego sprawę i nie po to tu jestem.
Carl Walter mruczy coś pod nosem, gdy otwierają się drzwi i wchodzi pielęgniarz z dwoma plastikowymi kubkami z kawą.
– Wszystko w porządku? – pyta Helenę, spoglądając to na nią, to na Carla.
– Oczywiście – odpowiada Helena i wyjmuje notatnik.
Kiedy wyciąga wieczne pióro, pielęgniarz z niepokojem rzuca na nie okiem, przyzwyczajony do tego, że w takim miejscu jak to najróżniejsze rzeczy można zamienić na broń. Poza kilkoma rażącymi wyjątkami Carl Walter od momentu przyjęcia na oddział był bezkonfliktowy i układny. Po twarzy pielęgniarza wyraźnie jednak widać, że jest przygotowany na zmianę w każdej chwili.
Około jedna trzecia osób osadzonych w Säter popełnia co najmniej jedno przestępstwo podczas pobytu na oddziale. W większości przypadków są to pomniejsze przestępstwa narkotykowe lub przemoc wobec członka personelu. Albo drobne kradzieże wśród więźniów. Ale niektórzy mogą też bez ostrzeżenia stać się naprawdę agresywni, zarówno wobec innych, jak i siebie samych.
Po przyjęciu do Säter, zanim przestępca z zaburzeniami psychicznymi zostanie umieszczony w jednym z wielu oddziałów, przeprowadza się indywidualną ocenę ryzyka. Tutaj, w oddziale numer 32, na trzecim i ostatnim piętrze kremowego betonowego budynku znajduje się od dwunastu do czternastu miejsc. Oddział numer 32 jest prawie zawsze pełny, przebywają w nim wszyscy – od seryjnych morderców i kanibali, po pedofilów i osoby skazane za spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Cechą wspólną większości z nich, poza zaburzeniami psychicznymi, jest trudne dzieciństwo i zmaganie się z silnymi uzależnieniami.
– Jak to jest być tu z powrotem? – odzywa się Helena, gdy pielęgniarz, rzuciwszy ostatnie podejrzliwe spojrzenie na wieczne pióro, wychodzi, zostawiając ich samych.
Carl Walter splata dłonie nad głową i napina bicepsy. Helena się im przygląda. Zawiesza na nich wzrok na sekundę dłużej, niż wypada, a on to zauważa.
– Zakazali mi trenować – mówi i puszcza do niej oko.
– Naprawdę? – mówi Helena, której nie do końca udaje się ukryć, że się rumieni. – Czy aktywny tryb życia nie jest ważny dla zdrowia psychicznego?
– Okej, okej – uśmiecha się Carl. – „Zakazali” to chyba za dużo powiedziane. Uważają, że stałem się zbyt duży i silny przez to, że tyle ćwiczyłem na siłowni. Mogę więc trenować w ograniczonym zakresie, jak to nazywają. – Jego lodowato niebieskie oczy błyszczą. – Wiesz… tutaj raz do roku trzeba wypełnić formularz z samooceną dotyczącą zdrowia psychicznego i fizycznego. Sama przyznaj, jakie to głupie. Siedzi tu banda szaleńców, których uważa się za zbyt szurniętych, by mogli przebywać w zwykłym więzieniu, ale kiedy ci sami ludzie mają opowiadać o swoim samopoczuciu, ufa się ich osądowi?
Helena Schinckel zdejmuje zębami nakrętkę z wiecznego pióra i rozpisuje je na leżącym przed nią notesie w linie. Lekko sepleni, mając nakrętkę w ustach:
– Mówisz ci ludzie i ich, Carl. Więc sam nie zaliczasz się do tego grona… jak to powiedziałeś… do grona szurniętych ludzi?
Carl kołysze się na krześle i zwiesza głowę.
– Zaburzenia psychiczne mogą być poważne. Nie oznacza to jednak, że muszą być długotrwałe.
Helena zakłada nakrętkę na końcówkę pióra i przekłada je między palcami, jednocześnie prostując plecy.
– A gdybyś tak spróbował odpowiedzieć na moje pytanie: jakie to uczucie być tu z powrotem?
Carl Walter wzrusza ramionami. Zaczyna się już nudzić.
– Jest okej. Jak już mówiłem, nie zamierzam tu długo zostać.
– Uważasz, że wyzdrowiałeś?
– Czy ktoś może być całkowicie zdrowy w tym miejscu? Przeszłaś przez cały oddział, żeby się tu dostać, prawda? Widziałaś te ciężkie drzwi bezpieczeństwa. Małe pomieszczenie po lewej z telefonem na ścianie. Tak na marginesie, można tam tylko odbierać połączenia, a nie z niego dzwonić. To pomieszczenie znajduje się tuż obok toalety dla personelu, a Jansson, no cóż… myślę, że czeka z numerem dwa do czasu, aż przyjdzie do pracy, żeby nikt nie mógł spędzić miłej chwili na rozmowie z bliskimi. Ja pierdolę, tam zawsze śmierdzi kanalizacją.
– Poza tym to całkiem porządny oddział – próbuje go pocieszyć Helena.
– Porządny? Długi korytarz z pokojami. Jasne, świetlica jest nawet okej, choć narożna sofa powinna być wymieniona z dziesięć lat temu. Początkowo była czarna, ale teraz skóra zrobiła się szara. Stała już tutaj, gdy zamknęli mnie po raz pierwszy. Nie wolno nam przebywać ani w kuchni, ani w jadalni. Te pomieszczenia są przeznaczone wyłącznie dla personelu i drzwi do nich zamykają na klucz. Jadalnię otwierają o określonych godzinach, a jedzenie dostajemy w menażkach. I to nic wykwintnego, a w dodatku przez to, że przywożą je z Falun, za każdym razem jest ledwo ciepłe. A tak przy okazji, zauważyłaś, że telewizor w świetlicy jest przymocowany do blatu, na którym stoi? – Carl się uśmiecha.
– Przymocowany?
– Zdziwiłabyś się, jak wiele rzeczy jest tu chronionych w ten sposób. Obrazy na ścianach, choć kiepskie, też są przymocowane.
– Widziałam parę stolików z grami planszowymi – mówi Helena w sposób, który, jak domyśla się Carl, ma być pokrzepiający.
– Zakładają, że ludzie mają tu ochotę spędzać czas z innymi z oddziału – stwierdza Carl z chłodnym uśmiechem. – No cóż. Jakby to powiedzieć… Ludzie tutaj nie są zbyt mądrzy, delikatnie mówiąc. Przez cały dzień grają tylko w gry komputerowe w swoich pokojach, czekając na moment, w którym rozdawane są leki. Wtedy mrowie ludzi zbiera się w gabinecie. W środku tego pomieszczenia jest przytulniej. Rośliny doniczkowe, zdjęcia rodzin i tak dalej. Ale że ten oddział jest… jak ty się wyraziłaś… porządny? Nie, to chyba przesada, droga Heleno.
– Wolno ci wychodzić na dwór?
– Oczywiście, że tak – odpowiada Carl. – Jestem grzecznym chłopcem, który prawie cały czas dobrze się zachowuje. W ciągu ostatnich dwóch lat zdobyłem więc pewne przywileje, jak to się tutaj nazywa. Jednym z nich jest możliwość wyjścia na zewnątrz. Innym przywilejem jest swobodne poruszanie się po terenie wokół szpitala bez nadzoru personelu.
– I dostałeś ten przywilej? Chodzi mi o to swobodne poruszanie się.
– Jeszcze nie.
– A dlaczego nie?
Carl Walter pociera twarz, a łańcuch między jego dłońmi grzechocze.
– Sprawa wygląda następująco – zaczyna. – W 2014 roku wprowadzono wiele zmian w prawie, by zwiększyć bezpieczeństwo w oddziałach psychiatrii sądowej. Oprócz ogólnej kontroli przy wejściu zdecydowano, że pacjenci ze specjalnymi warunkami wypisu mogą wyłącznie korzystać ze sprzętu elektronicznego dostępnego w placówce. O wiele trudniej jest również dostać przywilej swobodnego poruszania się. Jak myślisz, dlaczego wprowadzono te zmiany akurat wtedy, gdy tu wróciłem?
Na ustach Heleny Schinckel po raz pierwszy pojawia się krzywy uśmiech.
– Myślisz, że to dlatego parlament wydał to rozporządzenie? Żeby móc monitorować i ograniczać właśnie ciebie? Ciekawe. – Zapisuje coś w notatniku krwistoczerwonym atramentem.
Carl Walter się zasępia.
– Oczywiście, że nie. Nie tylko dlatego. Nie mówi się tego oficjalnie, ale takie miejsca, jak to, to trochę Dziki Zachód. Kraina bezprawia. Wystarczy wiedzieć, o ile więcej przestępstw się tu popełnia w porównaniu z tym, ile jest zgłaszanych. Zazwyczaj statystyki są fałszowane. Przecież siedzimy tu w zamknięciu, a prokurator i tak zwykle wnosi o oddalenie zarzutów.
Helena podnosi swój plastikowy kubek, dmucha w niego, a przed wypiciem kawy rzuca kolejne pytanie:
– Powiedziałeś, że nie zamierzasz tu długo zostać. Co przez to rozumiesz?
– Jak zapewne już sprawdziłaś, opieka psychiatryczna w oddziale zamkniętym dla osób ze specjalnymi warunkami wypisu nie jest zasądzana na określony czas w przeciwieństwie do tradycyjnej kary pozbawienia wolności. Przeciętnie człowiek przebywa tu niespełna pięć lat.
– Ty za pierwszym razem siedziałeś tu prawie dwadzieścia lat.
Carl zaciska pięści na blacie, nim zdoła się powstrzymać. Zmusza się, by je rozluźnić.
– Wiem – mówi i popija kawę, naśladując tę młodą kobietę. – Tym razem tak nie będzie.
Helena Schinckel ponownie kieruje rozmowę na inne tory, zupełnie tak, jakby coś w jego zmienionym wyrazie twarzy ją przeraziło. Kiedy opowiada o podcaście, serii artykułów i scenariuszu filmowym, który chce napisać w czasie, gdy on będzie pracował nad autobiografią, Carl Walter zatrzymuje wzrok na wrażliwym miejscu tuż za uchem. Jakie to byłoby proste. Zanim ktokolwiek zdołałby tu dotrzeć, ta kurwa umierałaby na jego oczach, podczas gdy z jej tętnicy tryskałaby piękna, płomiennie czerwona krew.
Pozostawia to wszystko jednak w sferze fantazji. On jej potrzebuje. Tak, jak przed chwilą powiedział, w najbliższej przyszłości nie planuje żadnych morderstw w Säter. Ma za to plany wobec tej karierowiczki Heleny Schinckel. To będzie łatwe, tak łatwe jak ona.
Carl znowu znalazł się tutaj, na oddziale trzydziestym drugim. Wśród psycholi, którzy mają zwidy lub słyszą głosy. Jeden facet myśli, że jest nowym wcieleniem Johna Lennona, wysłanym przez Boga, by rozsiewać swoje nasienie wśród małych dziewczynek. Ale sytuacja wkrótce się zmieni. Jeśli istnieje coś, czego Carl Walter jest w stu procentach pewien, to właśnie to: „Wyjdzie stąd. Wyjdzie i dokończy to, co powinien był dokończyć ponad dwadzieścia lat temu”.
Gdy Linn wychodzi z windy w swoim stosunkowo nowym miejscu pracy znajdującym się w jednym z morelowych budynków Centrum Pomocy Prawnej przy Porslinsgatan 4, Catrin Åkesson z Wydziału Kryminalnego nadchodzi szybkim krokiem z przeciwnej strony. Ciemnoszare nogawki spodni od garnituru powiewają wokół jej nóg, a pod marynarką, na wierzchu białej koszuli, można dostrzec kaburę z bronią.
– Kto zajmuje się sprawą Lindströma? Ty i Ulrika, prawda? – słychać z daleka, zanim Linn zdążyła się z nią przywitać.
Czuje znajome ściskanie w żołądku. Mocniej chwyta rączkę teczki. To ta sprawa, nad którą Linn siedziała pół nocy, porównując zeznania świadków.
– Dopiero się z nią zapoznaję – odpowiada i złości się, że głos jej zadrżał.
„To dlatego, że dokładnie wiem, co będzie dalej”. Stara się odsunąć od siebie tę myśl. „To może być dobra wiadomość – próbuje sobie wmówić. – Naprawdę może tak być”. Ale to, z jakim zirytowaniem Catrin wbija paznokcie w swoje jasnobrązowe afro, mówi zupełnie co innego.
– Jestem teraz w drodze do szpitala – mówi Catrin, zatrzymując się przed Linn. Linn zauważa worki pod oczami głównej śledczej i domyśla się, że sama ma podobne. Ile spała ostatniej nocy? Cztery godziny? To maks.
– Co się stało? – pyta. – Wczoraj zostałam poproszona o sprawdzenie wszystkiego, co dotyczy Lindströma. Miałam szukać nieścisłości.
– I? – dopytuje Catrin z nutką nadziei w głosie.
Linn czuje, jak opadają jej ramiona.
– Nic. W każdym razie ja nic nie znalazłam.
Z ust Catrin wyrywa się jęk.
– Czyli tak jak zwykle. Nie zrozum mnie źle. Nic do ciebie nie mam ani do prokuratury. Absolutnie nie. Po prostu jestem totalnie sfrustrowana.
– Co się stało?
– To, co zwykle – wzdycha Catrin. – Mąż wykorzystał prawo do kontaktów z dziećmi jako kartę przetargową wobec byłej żony. Oni tak zawsze robią. Zmusił ją, przy wsparciu naszego państwa, by wyszła z ukrycia. A teraz kobieta leży w szpitalu z drenem w jednym płucu. Dźgnął ją nożem podczas przekazywania dzieci. W obecności koordynatora i obojga dzieci.
– O, Boże – szepcze Linn.
Obrazy jej mamy Anne leżącej w szpitalnym łóżku, zarówno przed ponad dwoma dekadami, jak i dwa lata temu, krążą na skraju pola pamięci jak śliniący się wilk, który próbuje się wedrzeć do środka. Linn robi, co w jej mocy, by odeprzeć to wszystko. Musi skupić się na teraźniejszości.
Z windy wychodzi Ulrika Rönn, która najwyraźniej została już o wszystkim powiadomiona telefoniczne. Jest przygnębiona.
– Czy te biedaczyska nie mogą mieć chwili wytchnienia? – pyta Linn, jakby sama siebie.
– Dajemy z siebie wszystko. Codziennie – odpowiada prokurator naczelna i przez chwilę trzyma dłoń na przedramieniu Linn. – To tyle, ile możemy zrobić.
Właśnie wtedy słychać dźwięk telefonu Ulriki. Spogląda na wyświetlacz i czyta z poważną miną.
– Niech to szlag – syczy.
– Co? – pytają jednocześnie Catrin i Linn.
– Fredrika Andersson. Pamiętacie, ta, która spędziła trzy noce w przytułku w Oxie ze swoim dwulatkiem?
Obie kiwają głowami.
– Właśnie dostałam od niej esemesa. Wycofuje zeznania. Nie zamierza współpracować przy dochodzeniu. Cytuję: „Przeprosił mnie. Spróbujemy jeszcze raz. Dla dobra Minny”.
Teoretycznie powódka nie musi współpracować przy oskarżeniu o naruszenie godności, ale trzy kobiety na korytarzu w Centrum Pomocy Prawnej wiedzą, że w praktyce praca nad tą sprawą bez jej udziału będzie o wiele trudniejsza. Zwłaszcza jeśli mężczyzna zdoła ją przekonać, by wycofała skargę i skłamała, by go chronić. Linn jest świadoma, że zaskakująco duży odsetek kobiet tak właśnie postępuje. Kłamią, by chronić mężów, mimo że to pieprzone dupki. Mężczyźni niemal bez wyjątku przekonują kobiety, że to dla dobra dzieci. A wtedy kobietom trudno się przeciwstawić.
Linn czuje, że zbiera jej się na wymioty.
– Przepraszam – wyrzuca z siebie i biegnie do najbliższej toalety.
Opiera się plecami o chłodne drzwi toalety, a pulsowanie w uszach narasta. Kręci jej się w głowie i Linn pochyla się do przodu. Musi się podpierać rękami o uda.
„Wdech przez nos, wydech przez usta. Wdech przez nos, wydech przez usta”.
Pojawia się nieprzyjemne drżenie w klatce piersiowej. W końcu jednak udaje jej się zapanować nad rozpoczynającym się atakiem paniki. Tym razem nie zawładnął Linn, jak to się czasem zdarza. Czasami jedyne, co pomaga w takiej sytuacji, to rozkleić się w ramionach Eleny i płakać, płakać, płakać... Najczęściej jednak temu płaczowi towarzyszy niepokojąca myśl: „Wtedy, dwa lata temu, udało nam się zrobić coś z tymi gnojami. Robiłyśmy to już wcześniej i możemy zrobić ponownie”.
Za każdym razem, gdy ta myśl się pojawia, coraz trudniej ją od siebie odsunąć.