Dalej, niż sięga wzrok - Witemeyer Karen - ebook

Dalej, niż sięga wzrok ebook

Witemeyer Karen

4,4

Opis

Evangeline Hamilton nie ma łatwego życia. Osierocona w dzieciństwie, z oczami o różnych kolorach, walczy o swoje miejsce w świecie, który ciągle ją odrzuca. Może liczyć tylko na Setha i Zacha, również sieroty, którzy są dla niej jak bracia.

Logan Fowler przybywa do Pecan Gap w Teksasie, chcąc odegrać się na człowieku, który kiedyś pozbawił majątku jego ojca i doprowadził go do śmierci. Tyle że Zach Hamilton zamiast bezwzględnym hazardzistą okazuje się młodym rolnikiem, dzielącym swój los z niezwykłym rodzeństwem. A urok i życzliwość jego siostry Evangeline sprawia, że realizacja początkowo obranego celu zaczyna się mocno komplikować.

Kto jest naprawdę odpowiedzialny za utracony majątek? Czy przywrócenie rzeczy do dawnego stanu przyniesie satysfakcję?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 407

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (31 ocen)
17
9
4
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
renata120773

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna i bardzo wzruszająca książka polecam.
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: 
More Than Me­ets the Eye
Au­tor:
Ka­ren Wi­te­meyer
Tłu­ma­cze­nie z ję­zyka an­giel­skiego:
Mag­da­lena Pe­ter­son
Re­dak­cja: 
Agata To­kar­ska
Ko­rekta: 
Do­mi­nika Wilk
Skład i opra­co­wa­nie gra­ficzne:
Anna Bro­dziak
ISBN 978-83-66977-75-4
Zdję­cia z okładki:
Alek­sandr Ku­ren­noi / Tre­vil­lion Ima­ges
Lo­gan Mo­reno Gu­tier­rez / Unsplash
Skit­ter­photo / Pi­xa­bay
Wek­tory: fre­epik / Fre­epik.com
Fo­to­gra­fia Ka­ren Wi­te­meyer: © Amanda Car­pen­ter
© 2018 by Ka­ren Wi­te­meyer by Be­thany Ho­use Pu­bli­shers,
a di­vi­sion of Ba­ker Pu­bli­shing Group, Grand Ra­pids, Mi­chi­gan, 49516, U.S.A.
© 2023 for the Po­lish edi­tion by Dre­ams Wy­daw­nic­two
Dre­ams Wy­daw­nic­two Li­dia Miś-No­wak
ul. Unii Lu­bel­skiej 6A, 35-016 Rze­szów
www.dre­am­swy­daw­nic­two.pl
Rze­szów 2023, wy­da­nie I
Druk: Dru­kar­nia Nor­mex
Wszyst­kie cy­taty z Pi­sma Świę­tego po­dano za Bi­blią Ty­siąc­le­cia.
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Żadna część tej pu­bli­ka­cji nie może być re­pro­du­ko­wana, 
prze­cho­wy­wana jako źró­dło da­nych, prze­ka­zy­wana w ja­kiej­kol­wiek me­cha­nicz­nej, 
elek­tro­nicz­nej lub in­nej for­mie za­pisu bez pi­sem­nej zgody wy­dawcy.

Jef­fowi i Kir­stie Gil­lia­mom

Nie­któ­rzy na­zy­wają to zbie­giem oko­licz­no­ści, ale ja w tym wi­dzę Opatrz­ność. Je­dy­nie Bóg mógł spleść na­sze ścieżki w od­po­wied­nim mo­men­cie, aby dać wszyst­kim tyle łask. Wa­sze po­ja­wie­nie się w księ­garni w Lub­bock dwa lata temu spra­wiło mi głę­boką ra­dość. Mam na­dzieję, że od­wdzię­czę się Wam tą długo wy­cze­ki­waną opo­wie­ścią. Niech mi­łość uka­zana w jej bo­ha­te­rach znaj­dzie miej­sce rów­nież w Wa­szym ży­ciu do czasu, aż Chry­stus we­zwie nas do sie­bie.

Niech znik­nie spo­śród was wszelka go­rycz, unie­sie­nie, gniew, wrza­skli­wość, znie­wa­że­nie – wraz z wszelką zło­ścią. Bądź­cie dla siebie na­wza­jem do­brzy i mi­ło­sierni! Prze­ba­czaj­cie so­bie, tak jak i Bóg nam prze­ba­czył w Chry­stu­sie.

Ef 4,31–32

Pro­log

1879

hrab­stwo Fan­nin, Tek­sas

Nie trać­cie na­dziei, dzieci. Mamy w Bon­ham umówionych kilka po­rząd­nych ro­dzin. Je­stem pewna, że znaj­dziemy do­bre domy dla każ­dego z was.

Czte­ro­let­nia Evan­ge­line Pe­ar­son uśmiech­nęła się do ko­biety z To­wa­rzy­stwa Po­mocy Dzie­ciom, która prze­cho­dziła środ­kiem wa­gonu, raz za ra­zem dla pod­trzy­ma­nia rów­no­wagi opie­ra­jąc się o pu­ste sie­dze­nia. Te miej­sca były po­zaj­mo­wane przez dzieci, kiedy wy­ru­szali z No­wego Jorku.

Panna Wo­od­son za­wsze spra­wiała, że Evie czuła się le­piej. Na­wet mimo sied­miu… ośmiu… Evie zmarsz­czyła nos i po ko­lei pro­sto­wała palce, pró­bu­jąc li­czyć. Ile razy już się za­trzy­mali? Kiedy za­bra­kło pal­ców, pod­dała się, gło­śno wes­tchnęła, po czym z re­zy­gna­cją oparła się o drew­niane sie­dze­nie. To nie miało zna­cze­nia. Nikt nie chciał jej ani żad­nego z nich. Jed­nak panna Wo­od­son obie­cała, że znaj­dzie dom dla niej i Ha­mil­tona, a Evie jej wie­rzyła, bo była prze­cież tak miłą osobą. Nie to, co ta Jasz­czurka sie­dząca sztywno na przo­dzie wa­gonu.

Pani Do­ugal tak jakby usły­szała my­śli Evie, od­wró­ciła głowę i spio­ru­no­wała ją spoj­rze­niem, aż wy­trzesz­czone oczy i za­ci­śnięte usta wy­wo­łały u dziew­czynki dreszcz. Evie wtu­liła twarz w ra­mię brata.

– Nie po­zwól jej się wy­stra­szyć – szep­nął Ha­mil­ton, de­li­kat­nie uno­sząc rękę i obej­mu­jąc sio­strę. Miał dzie­więć lat, był za­wsze od niej więk­szy i sil­niej­szy, i nie bał się ni­czego. Na­wet kiedy mama i tata zmarli. Albo kiedy ochronka zde­cy­do­wała, że ro­dzeń­stwo Pe­ar­so­nów znaj­dzie się w po­ciągu dla sie­rot ja­dą­cym na za­chód. Ani razu nie za­pła­kał, ani się nie zmar­twił. Po pro­stu mocno przy­tu­lił sio­strzyczkę i obie­cał, że wszystko będzie do­brze. Był naj­dziel­niej­szym chłop­cem na świe­cie.

– Ona mnie nie lubi. – Evie zer­k­nęła na jasz­czur­ko­watą damę i za­uwa­żyła, że ta na­dal mie­rzy ją wzro­kiem. Jesz­cze moc­niej wtu­liła się w brata i spy­tała: – To przez moje oczy, co?

Ha­mil­ton wsu­nął jej ręce pod pa­chy i po­sa­dził ją so­bie na ko­la­nach. Pal­cem uniósł jej brodę do góry i spoj­rzał jej pro­sto w oczy.

– Z two­imi oczami wszystko w po­rządku, Evie. Są piękne. To dar Boży. Pa­mię­tasz, co mó­wiła mama?

Broda dziew­czynki lekko za­drżała. My­śle­nie o ma­mie za­wsze wy­wo­ły­wało w niej smu­tek. Bu­dziło tę­sk­notę za tym, co było daw­niej. Mama przy­tu­lała ją, sie­dząc na bu­ja­nym fo­telu i śpie­wa­jąc ko­ły­sanki. Tata pod­rzu­cał ją wy­soko do góry i śmiał się tym swoim głę­bo­kim gło­sem, który za­wsze ją roz­ba­wiał. Miała po­kój z ta­petą w ró­życzki i łóżko z ró­żową koł­drą i miękką po­duszką. Jed­nak to wszystko znik­nęło. Ro­dzice znik­nęli. Na za­wsze.

– Co mó­wiła mama? – na­ci­skał Ha­mil­ton.

– Że tylko wy­jąt­kowe dziew­czynki mają oczy w dwóch ko­lo­rach – wy­mam­ro­tała Evie.

Chciała wie­rzyć, że to prawda. Bar­dzo chciała. Ale je­śli po­sia­da­nie oczu o dwóch róż­nych ko­lo­rach spra­wiało, że była tak wy­jąt­kowa, dla­czego nikt jej nie chciał?

Ha­mil­ton ski­nął głową.

– To prawda. I wiesz co?

Evie spoj­rzała na brata, za­zdrosz­cząc mu zwy­kłych, brą­zo­wych oczu.

– Co?

– Szkoda, że moje oczy nie są ta­kie.

– Jak moje? – Evie od­chy­liła się do tyłu, marsz­cząc czoło. – Dla­czego? Wtedy cie­bie też nikt by nie chciał.

Ha­mil­ton uśmiech­nął się i do­tknął pal­cem czubka jej nosa.

– Za każ­dym ra­zem, kiedy pa­trzysz w lu­stro, wi­dzisz mamę i tatę spo­glą­da­ją­cych na cie­bie. Mamę z nie­bie­skiego oka, a tatę z brą­zo­wego. I wiesz, jak bar­dzo cię ko­chali. To tak jak przy­tu­la­nie „na ka­napkę”, kiedy ści­skali nas mię­dzy sobą. Pa­mię­tasz to?

Evie po­woli ski­nęła głową. Tak, oczy­wi­ście, że pa­mię­tała. To było ta­kie cie­płe, ta­kie bez­pieczne. Zna­leźć się w ko­szuli noc­nej w ob­ję­ciach mamy, owi­nąć się no­gami wo­kół jej pasa. Mama pach­niała słodko, a jej długi war­kocz ła­sko­tał Evie w gołe stopy. Tata war­czał jak głodny niedź­wiedź, mó­wił, że chce ka­napkę z Evie, po czym obej­mo­wał mamę i ści­skał Evie znaj­du­jącą się mię­dzy nimi. Ich trzy głowy znaj­do­wały się bli­sko sie­bie, a ich oczy… Ja­sno­nie­bie­skie mamy po le­wej stro­nie, a lśniące brą­zowe taty – po pra­wej. Tak jak u niej.

Na ustach dziew­czynki po­ja­wił się uśmiech.

– Tak, Ham-ton, masz ra­cję! Mam naj­lep­sze oczy na świe­cie!

Ob­jął ją, nie aż tak po niedź­wie­dziemu jak tata, ale z mi­ło­ścią, cie­płym, opie­kuń­czym ge­stem.

– Ni­gdy o tym nie za­po­mi­naj – po­wie­dział, mocno ją przy­tu­la­jąc.

Kiedy Evie spo­czy­wała w ob­ję­ciach brata, do­bie­gły do niej głosy z przodu wa­gonu.

– Bon­ham to nasz ostatni przy­sta­nek – burk­nęła Jasz­czurka, do któ­rej do­sia­dła się panna Wo­od­son. – Cho­ciaż nie wiem, dla­czego w ogóle mamy so­bie tym za­wra­cać głowę. Nikt nie weź­mie tych dzi­wo­lą­gów. Za­cha­rias od­stra­sza ko­biety i iry­tuje męż­czyzn swoim pro­wo­ku­ją­cym za­cho­wa­niem. Seth jest tak cho­ro­wity, że więk­szość ro­dzin uznaje, iż nie prze­żyje zimy. A Evan­ge­line… za­cho­wuje się nie­źle, ale te nie­na­tu­ralne oczy wy­wo­łują nie­pokój u zwy­kłych lu­dzi. Do­bry Boże, na­wet mnie nie­po­koją.

– Del­phi­nio, mów ci­szej – ode­zwała się panna Wo­od­son. – Dzieci cię sły­szą. – Od­wró­ciła się i prze­pra­sza­jąco spoj­rzała na Evie.

Uśmiech nie zła­go­dził ukłu­cia spo­wo­do­wa­nego ką­śliwą uwagi Jasz­czurki, ale do­dał dziew­czynce sił, żeby zi­gno­ro­wać tę uwagę i po raz pierw­szy zro­zu­mieć, co mu­siały czuć po­zo­stałe dzieci.

Od­su­nęła się od brata i od­wró­ciła, aby po­pa­trzeć na dwóch chłop­ców, któ­rzy zaj­mo­wali miej­sce za nimi. Trzy rzędy da­lej znaj­do­wał się chło­pak w wieku zbli­żo­nym do Ha­mil­tona, jed­nak o zu­peł­nie in­nym wy­glą­dzie. Był blady i chudy. Nowy płaszcz, jaki do­stał od To­wa­rzy­stwa Po­mocy Dzie­ciom, wi­siał na nim jak na stra­chu na wró­ble. Chło­piec spo­glą­dał za okno, miał zwie­szone ra­miona i za­pad­niętą klatkę pier­siową. Za każ­dym ra­zem, kiedy do wa­gonu wpa­dał po­dmuch sa­dzy, kasz­lał.

Drugi z chłop­ców sie­dział z tyłu wa­gonu po prze­ciw­nej stro­nie. Opie­rał plecy o ścianę w ką­cie, jedną nogę trzy­mał na ławce, a jego twarz przy­sła­niała ni­sko na­su­nięta czapka. Jed­nak nie na tyle ni­sko, żeby nie dało się zo­ba­czyć jego oczu. Były ciemne, tak jak i wszystko inne. Ciemne ubra­nia, włosy, ciemna kar­na­cja. Miał na­wet ciemne baczki. Ale to te ciem­no­nie­bie­skie oczy wy­wo­łały u Evie dreszcz. Szcze­gól­nie kiedy pa­trzył pro­sto na nią. Tak jak te­raz.

Po­my­ślała o tym, że Zach nie ma przy­ja­ciół. Za­wsze trzy­mał się osobno, na­wet kiedy w po­ciągu było pełno dzieci. Ona miała Ha­mil­tona, a on nie miał ni­kogo. To było smutne. Każdy po­trze­bo­wał ko­goś bli­skiego.

Uśmiech­nęła się i po­ma­chała do niego nie­śmiało.

Zach spio­ru­no­wał ją wzro­kiem i po­ka­zał zęby, jak war­czący pies.

Evie szybko wy­co­fała rękę i od­wró­ciła się. Może nie­któ­rzy po pro­stu nie po­trze­bo­wali przy­ja­ciół.

– Kie­dyś udało mi się umie­ścić dzieci w Bon­ham – ode­zwała się panna Wo­od­son. – Je­stem pewna, że wszystko pój­dzie do­brze.

Pani Do­ugal od­chrząk­nęła.

– Je­dyny dzie­ciak, któ­rego mo­żesz tu umie­ścić, to ten chło­pak Pe­ar­so­nów. Już kilka ro­dzin o niego py­tało. Mu­sisz go tylko od­dzie­lić od sio­stry.

Od­dzie­lić ją od Ha­mil­tona? Serce Evie za­biło tak mocno, jakby chciało jej wy­sko­czyć z piersi. Zła­pała brata za rękę i trzy­mała z ca­łej siły.

– Ale to ta­kie trudne dla dzieci, kiedy się je roz­dziela – za­pro­te­sto­wała panna Wo­od­son.

– Bę­dzie dla nich jesz­cze go­rzej, je­żeli skoń­czą na ulicy w No­wym Jorku. Moim zda­niem, jeżeli mo­żemy ko­goś ura­tować, zróbmy to. Cza­sem to trudne de­cy­zje są tymi wła­ści­wymi. – Pani Do­ugal zer­k­nęła przez ra­mię w kie­runku Evie i Ha­mil­tona, po czym po­cią­gnęła no­sem i zwró­ciła się po­now­nie do panny Wo­od­son. – Nie ma po­wodu, żeby po­zba­wiać tego chłopca szansy na przy­szłość tylko dla unik­nię­cia kilku łez. Po­ra­dzą so­bie.

Evie spoj­rzała z wy­rzu­tem na pannę Wo­od­son, bła­ga­jąc w my­ślach, żeby ta po­wie­działa Jasz­czurce, że nie ma ra­cji. Jed­nak tak się nie stało. Za­miast tego panna Wo­od­son przy­gry­zła wargę i ski­nęła głową.

– Nie mo­żesz im po­zwo­lić nas roz­dzie­lić, Ham-ton! – za­łkała Evie, pil­nu­jąc, żeby Jasz­czurka ich nie sły­szała. – Nie mo­żesz!

Ha­mil­ton ści­snął jej dłoń i pod­niósł głowę.

– Nie martw się. Nie po­zwolę na to. – Trzy­mał ją cały czas za rękę, ale zsu­nął się z ławki i ru­szył w stronę przej­ścia. – Chodź. Mu­szę po­ga­dać z Za­chem.

Tym strasz­nym chło­pa­kiem z tyłu wa­gonu, który do­piero co na nią war­czał? Evie za­częła się opie­rać.

– Nie chcę…

Ha­mil­ton wes­tchnął i spoj­rzał na nią, jakby chciał po­wie­dzieć: „Nie za­cho­wuj się jak dzie­ciuch”.

– On jest taki jak my wszy­scy, Evie. I może nam po­móc.

Z pew­no­ścią nie był taki jak wszy­scy. Na­wet nie była do końca prze­ko­nana, czy Zach w ogóle był dziec­kiem. Miał prze­cież baczki i nogi pra­wie tak dłu­gie jak nie­gdyś ich oj­ciec. Nie chciała jed­nak, żeby brat po­my­ślał, iż się boi, dla­tego za­ci­snęła usta i po­zwo­liła, by Ha­mil­ton za­cią­gnął ją za sobą.

– Czego? – Zach zsu­nął nogę z ławki i za­blo­ko­wał nią przej­ście mię­dzy swoim sie­dze­niem a dru­gim, skie­ro­wa­nym do tyłu, znaj­du­ją­cym się po prze­ciw­nej stro­nie, nie po­zwa­la­jąc w ten spo­sób, żeby Ha­mil­ton pod­szedł bli­żej.

Jed­nak to go nie po­wstrzy­mało. Prze­szedł nad ba­rierą, po czym usiadł na sie­dze­niu na­prze­ciw Za­cha, a Evie wgra­mo­liła się na miej­sce obok niego.

– Po­trze­buję rady – po­wie­dział Ha­mil­ton to­nem po­dob­nym do tego, ja­kiego uży­wał ich oj­ciec, kiedy tłu­ma­czył im, jak się wła­ści­wie za­cho­wy­wać. – Opie­kunki roz­wa­żają roz­dzie­le­nie nas na na­stęp­nej sta­cji, a ja nie mogę do tego do­pu­ścić. Chciał­bym wie­dzieć, jak to ro­bisz, że lu­dzie cię nie wy­bie­rają.

Zach po­woli usiadł i na­chy­lił się w stronę prze­strzeni mię­dzy dwoma miej­scami. Jego ciem­no­nie­bie­skie oczy się przy­mru­żyły, a je­den ką­cik ust uniósł w uśmie­chu, który wzbu­dzał strach.

Evie po­czuła ści­śnię­cie w żo­łądku.

– Mó­wię im, że ich za­biję we śnie.

Dziew­czynka wes­tchnęła. Jak można po­wie­dzieć coś tak okrop­nego? Na pewno nie mó­wił tego na se­rio. A może jed­nak?

Zach uśmiech­nął się do niej iro­nicz­nie, na co Evie aż jęk­nęła.

Ha­mil­ton ski­nął głową.

– Do­brze. Za­gro­zić mor­der­stwem. Ro­zu­miem.

Co? Evie spoj­rzała na brata. Nie mógł zro­bić cze­goś ta­kiego!

Zach naj­wi­docz­niej też uznał ten po­mysł za nie­do­rzeczny, po­nie­waż po­trzą­snął głową i wes­tchnął.

– Po­słu­chaj, to, że coś ta­kiego spraw­dza się u mnie, nie zna­czy, że za­działa u cie­bie. Masz bu­zię jak anio­łek. Nikt nie uwie­rzy, że je­steś zdolny do mor­der­stwa.

– Może po­trafi kasz­leć jak ja. – Seth pod­szedł środ­kiem wa­gonu, a wtedy na­gły atak su­chego kaszlu spo­wo­do­wał, że wszy­scy od­wró­cili się w jego kie­runku. – Za­cho­wuj się… – Za­kasz­lał w chu­s­teczkę, którą ka­zały mu no­sić ze sobą opie­kunki. – …jak­byś był chory.

Zach po­trzą­snął głową.

– Nie. Wy­gląda zbyt zdrowo. Uznają, że wy­zdro­wieje. – Zdjął czapkę i po­dra­pał się po gło­wie, a z jego twa­rzy stop­niowo zni­kała nik­czem­ność. – Mu­simy wy­my­ślić coś in­nego.

Evie pa­trzyła po ko­lei na chłop­ców. Czy Zach wła­śnie im po­ma­gał? Może Ha­mil­ton miał ra­cję. Może on je­dy­nie uda­wał, że jest okropny. Ale dla­czego ktoś mógłby chcieć, żeby wszy­scy go nie­na­wi­dzili? Evie nie po­tra­fiła tego zro­zu­mieć, gdyż sama tak bar­dzo sta­rała się prze­ko­nać lu­dzi do sie­bie.

Zach spoj­rzał na Ha­mil­tona z góry na dół, po czym za­ło­żył ręce i od­chy­lił się na sie­dze­niu.

– Ze­psuty bo­gaty dzie­ciak. To twój kie­ru­nek.

Ha­mil­ton zmarsz­czył brwi.

– Ale ja nie je­stem bo­gaty. Mam tylko za­pa­sowy ze­staw ubrań i tek­tu­rową wa­lizkę od To­wa­rzy­stwa Po­mocy Dzie­ciom. Tak jak wszy­scy inni.

Zach roz­ło­żył ręce, a w jego ciem­no­nie­bie­skich oczach po­ja­wił się prze­bie­gły błysk.

– Tak, ale z ta­kimi imio­nami jak Ha­mil­ton i Evan­ge­line prze­ko­na­nie lu­dzi, że po­cho­dzi­cie z bo­ga­tej ro­dziny, bę­dzie jak bułka z ma­słem. Far­me­rzy nie lu­bią bo­ga­czy. My­ślą, że są zma­nie­ro­wani i nie wy­znają żad­nej etyki pracy.

Evie zu­peł­nie nie ro­zu­miała, czym jest etyka pracy, więc pew­nie jej nie po­sia­dała. Może to dla­tego nikt jej nie chciał wziąć do sie­bie. Ha­mil­ton naj­wy­raź­niej miał coś ta­kiego, bo lu­dzie go lu­bili. Mu­siał zna­leźć ja­kiś spo­sób, żeby to ukryć.

– Za­cznij od żą­dań. Po­tem zrób scenę. Krzycz, wrzeszcz, rzu­caj się. – Zach uśmie­chał się sze­roko. Uśmie­chem, który spra­wiał wra­że­nie ra­do­snego, a nie strasz­nego.

– A je­śli nic nie po­może, ugryź ko­goś – do­rzu­cił swoją radę Seth, kiedy prze­stał kasz­leć. – Kiedy chciałem, żeby pie­lę­gniarki zo­sta­wiły mnie w spo­koju, gry­złem je. Po czymś ta­kim przez długi czas trzy­mały się ode mnie z da­leka.

Zach po­kle­pał wą­tłego chłopca po ple­cach, pra­wie go przy tym prze­wra­ca­jąc.

– Do­bry po­mysł! Sam być może kie­dyś tego spró­buję. – Za­czął chi­cho­tać, a po­zo­stali chłopcy się przy­łą­czyli.

Evie też się zaśmiała, cho­ciaż nie uwa­żała, że gry­zie­nie jest szcze­gól­nie za­bawne. Kie­dyś ko­ciątko ugry­zło ją w pa­lec i bo­lało ją to przez dwa dni. Ale je­śli gry­zie­nie mia­łoby za­trzy­mać ją i Ha­mil­tona ra­zem, też by ko­goś ugry­zła.

– Dzieci, wra­caj­cie na swoje miej­sca! – za­wo­łała panna Wo­od­son sie­dząca z przodu. – Pra­wie do­tar­li­śmy do Bon­ham. Bę­dzie­cie mu­sieli wziąć swoje rze­czy.

Evie i Ha­mil­ton spoj­rzeli na sie­bie, po czym ze­szli z ławki i ru­szyli w stronę miejsc, które wcze­śniej zaj­mo­wali. Dziew­czynka czuła ści­ska­nie i kłu­cie w brzu­chu na myśl o tym, co może się stać, kiedy po­ciąg się za­trzyma, ale przy­po­mniała so­bie, co mama mó­wiła jej, żeby ro­bić, je­śli bę­dzie od­czu­wać strach.

Gdy już usia­dła na swoim miej­scu, po­ło­żyła so­bie dło­nie na ko­la­nach, skło­niła głowę i za­mknęła oczy.

„Pa­nie Boże, nie po­zwól im za­brać Ha­mil­tona. Pro­szę. Po­trze­buję tu mieć ko­goś, kto mnie ko­cha”.

Go­dzinę póź­niej Evie stała na pod­wyż­sze­niu w bu­dynku miej­sco­wego sądu ra­zem z Ha­mil­to­nem, Se­them i Za­chem, cze­ka­jąc na ro­dziny, które miały przyjść ich zo­ba­czyć.

– Stój­cie pro­sto, nie wierć­cie się i od­zy­waj­cie się tylko wtedy, gdy ktoś się was o coś spyta. – Panna Wo­od­son udzie­lała tych sa­mych in­struk­cji na każ­dym po­stoju, prze­cho­dząc wzdłuż rzędu i spraw­dza­jąc ich po raz ostatni. Za­trzy­mała się, żeby po­pra­wić rę­kawy płasz­cza Se­tha, a na­stęp­nie przy­gła­dziła dło­nią włosy Evie. Kiedy ru­szyła w kie­runku Za­cha, ten po­słał jej tak zło­śliwe spoj­rze­nie, że cof­nęła się, na­wet go nie do­ty­ka­jąc. – Uśmiech­nij­cie się – po­wie­działa, upo­mi­na­jąc wzro­kiem chłopca gar­bią­cego się w ką­cie – i za­cho­wuj­cie się od­po­wied­nio.

Ro­dziny za­częły przy­cho­dzić, a serce Evie aż moc­niej za­biło. „Pro­szę, niech ktoś mnie ze­chce. Ra­zem z Ha­mil­to­nem. Pro­szę”.

Ro­biła wszystko, co po­wie­działa panna Wo­od­son. Nie wier­ciła się. Stała tak wy­pro­sto­wana, jak tylko po­tra­fiła. Uśmie­chała się. Oczy­wi­ście ukry­wa­jąc oczy. Miała twarz skie­ro­waną w dół i wi­działa je­dy­nie stopy lu­dzi prze­cho­dzą­cych przez są­dowy hol.

Ha­mil­ton stał około metr od niej i roz­ma­wiał z ja­kimś męż­czy­zną i jego żoną.

– Chcemy tylko chłopca, ta­kiego, który by po­ma­gał w polu – mó­wił męż­czy­zna.

– Pa­mięta pan umowę, jaką pan pod­pi­sał, pa­nie Pot­ter? – Do grupki przy­łą­czyła się panna Wo­od­son. – Dziecko musi być trak­to­wane jak czło­nek ro­dziny. A je­śli ocze­kuje pan od niego pracy na roli, musi mu pan pła­cić jak po­moc­ni­kowi.

– Wiem. Ale on mówi, że­bym wziął też jego sio­strę. Jest za mała, żeby po­ma­gać w go­spo­dar­stwie, a je­śli mam pła­cić, to nie dam rady utrzy­mać jesz­cze jed­nego dziecka.

– Po­pa­trzmy cho­ciaż na nią, John. Pro­szę. Ma kasz­ta­nowe włosy, tak jak Nel­lie. Może je­śli­bym miała dziew­czynkę w kuchni, nie tę­sk­ni­ła­bym tak za na­szą có­reczką. – Szara spód­nica za­sze­le­ściła i prze­mie­ściła się w kie­runku Evie.

Dziew­czynka uśmiech­nęła się naj­sze­rzej, jak po­tra­fiła. „Pro­szę, ze­chciej­cie mnie. Ze­chciej­cie mnie”.

Ko­bieta w sza­ro­ściach za­trzy­mała się przed nią, po czym przy­kuc­nęła. Evie bar­dzo chciała ukryć swoje oczy, więc wpa­try­wała się w spód­nicę.

– Jak masz na imię, dziecko?

Evie za­ko­ły­sała się, po czym przy­po­mniała so­bie, że nie po­winna się wier­cić, więc znie­ru­cho­miała.

– Evan­ge­line.

– Ładne imię. Przy­po­mi­nasz mi moją córkę, Nel­lie. Ona już do­ro­sła. Wy­szła za mąż za męż­czy­znę z od­da­lo­nego hrab­stwa, więc nie wi­duję jej czę­sto. Bra­kuje mi ma­łej dziew­czynki. Mo­gła­bym cię na­uczyć go­to­wa­nia i szy­cia. Chcia­ła­byś?

Znisz­czone buty ro­bo­cze przyczła­pały i zna­la­zły się obok sza­rej spód­nicy.

– Patrz na czło­wieka, jak do niego mó­wisz. – Oschły ton mę­skiego głosu spra­wił, że Evie aż pod­sko­czyła.

Co po­winna zro­bić? Je­śli po­każe swoje oczy, mogą jej już nie ze­chcieć. A jeśli na nich nie po­pa­trzy, po­my­ślą, że jest nie­po­słuszna.

– John, może jest nie­śmiała – ode­zwała się ko­bieta. Jej dłoń do­tknęła brody dziew­czynki. – Moja Nel­lie miała ta­kie śliczne brą­zowe oczy. Twoje są brą­zowe?

Evie ski­nęła głową. To nie było kłam­stwo. Miała jedno brą­zowe oko.

– Po­każ. – Ko­bieta unio­sła jej brodę do góry.

Może mo­głaby po­ka­zać tylko jedno oko. Pró­bo­wała otwo­rzyć prawe oko, mru­żąc przy tym lewe i wy­krzy­wia­jąc so­bie usta od kon­cen­tra­cji.

– Prze­stań ro­bić miny! – wark­nął męż­czy­zna.

Gwał­towny ton wy­stra­szył Evie i za­po­mniała za­mknąć lewe oko.

Ko­bieta wes­tchnęła i od­su­nęła rękę.

– Jej… oczy. Panno Wo­od­son, co jest z jej oczami?

Evie na­tych­miast przy­mknęła oczy i sta­rała się mru­ga­niem od­pę­dzić na­pły­wa­jące łzy.

– Nie ma z nimi nic złego! – Ha­mil­ton pod­biegł do sio­stry i chwy­cił ją za rękę. – Wi­dzi nor­mal­nie. A to chyba naj­waż­niej­sze, prawda? To, że dzia­łają. Moja sio­stra jest mą­dra, we­soła i silna jak na swój wiek. Je­śli weź­mie­cie nas oboje, sko­rzy­sta­cie ze świet­nej oka­zji. Nie bę­dzie­cie mi mu­sieli nic pła­cić. Będę pra­co­wał za darmo, je­śli weź­mie­cie też Evie.

– Czyli jej oczy ni­gdy… się nie na­pra­wią? – Ko­bieta od­su­nęła się, po czym po­tarła ręce, jakby prze­szedł ją dreszcz.

W za­sięgu wzroku dziew­czynki po­ja­wiła się zna­joma nie­bie­ska spód­nica panny Wo­od­son.

– Ha­mil­ton ma ra­cję. Evan­ge­line ma pra­wi­dłowy wzrok i na­prawdę jest ko­cha­nym dziec­kiem.

– Ale te oczy są ta­kie… dzi­waczne. – Ko­bieta zro­biła jesz­cze je­den krok w tył. – Mam od tego dresz­cze.

– Klamka za­pa­dła – po­wie­dział Pot­ter. – Weź­miemy chłopca. Dziew­czynki nie. I tak stać mnie tylko na wy­kar­mie­nie jed­nej do­dat­ko­wej osoby.

– Bar­dzo do­brze. – Panna Wo­od­son wes­tchnęła. – Pani Do­ugal po­może panu wy­peł­nić doku…

– Nie! – Ha­mil­ton tup­nął nogą. – Nie idę bez sio­stry.

Evie wpa­try­wała się w niego. Ni­gdy wcze­śniej nie sły­szała u brata po­dob­nej za­cie­kło­ści.

– Nie py­skuj, chłop­cze. – Męż­czy­zna wy­mie­rzył pal­cem w twarz Ha­mil­tona.

– Nie jest pan ode mnie waż­niej­szy! – Chło­piec za­darł nos. – Po­cho­dzę z ro­dziny Pe­ar­so­nów. Mój tata za­trud­niał w swo­jej fa­bryce ta­kich lu­dzi jak pan. Zbyt głu­pich, żeby ro­bić co­kol­wiek wię­cej niż pro­ste za­da­nia, jak wy­sie­wa­nie na­sion i przy­glą­da­nie się, jak ro­sną.

– Ha­mil­ton! – Za­szo­ko­wany głos panny Wo­od­son od­zwier­cie­dlał nie­do­wie­rza­nie Evie.

Męż­czy­zna roz­wście­czył się, a jego twarz po­czer­wie­niała.

– Uwa­żaj, co mó­wisz.

– Bo co? – ode­zwał się pro­wo­ku­jąco Ha­mil­ton. – Ude­rzy mnie pan? Po­bije? Uwiąże na łań­cu­chu w obo­rze? Nie spo­dzie­wał­bym się wiele wię­cej od ko­goś, kto praw­do­po­dob­nie na­wet nie po­trafi czy­tać.

Pot­ter aż się za­trząsł z wście­kło­ści, a Evie oba­wiała się, że jej brat po­su­nął się zbyt da­leko.

– On nie chciał tak po­wie­dzieć. – Panna Wo­od­son po­ło­żyła dło­nie na ra­mio­nach Ha­mil­tona i od­su­nęła go od męż­czy­zny, który wy­glą­dał, jakby go miał za­raz ude­rzyć. – On się boi, że zo­sta­nie od­dzie­lony od sio­stry.

– Chcia­łem tak po­wie­dzieć. – Chło­piec wy­rwał się pan­nie Wo­od­son i pod­szedł do Pot­tera i jego żony. – Nie tylko on jest nie­do­uczony. Jego żona też. Bo dla­czego ba­łaby się cze­goś tak ba­nal­nego jak oczy w dwóch ko­lo­rach?

Męż­czy­zna za­ci­snął dłoń w pięść.

Evie rzu­ciła się w kie­runku brata i ob­jęła go w pa­sie.

– Prze­stań, Ham-ton! Prze­stań!

– John, to jesz­cze dziecko. – Ko­bieta w sza­rym stroju sta­nęła przed swoim mę­żem i spoj­rzała mu pro­sto w oczy, kła­dąc mu przy tym dłoń na ra­mie­niu.

– Nie po­zwolę, żeby kto­kol­wiek mó­wił o to­bie w taki spo­sób, Geo­r­gio. I nie­ważne, ile ma lat. – Od­su­nął żonę i dźgnął Ha­mil­tona pal­cem w twarz. – Je­śli kie­dy­kol­wiek jesz­cze po­wiesz coś złego o mo­jej żo­nie, to…

Chło­piec rzu­cił się i ugryzł go w pa­lec.

Pot­ter za­wył, po czym trzep­nął go w głowę drugą ręką. Ha­mil­ton prze­wró­cił się, a Evie upa­dła ra­zem z nim. Lu­dzie za­częli krzy­czeć. Evie po­tra­fiła je­dy­nie trzy­mać się brata i mieć na­dzieję, że to wszystko się skoń­czy.

– Ale to była ka­ta­strofa – słowa Jasz­czurki roz­brzmiały we wnę­trzu wa­gonu, który po­stu­ki­wał na szy­nach w dro­dze po­wrot­nej. Miało już nie być wię­cej przy­stan­ków i oka­zji do zna­le­zie­nia ro­dzin.

– To nie była żadna ka­ta­strofa – ode­zwał się z uśmie­chem Zach, lekko kle­piąc Ha­mil­tona w ra­mię. – To było ge­nialne! Do­bra ro­bota, Ham-bone. Je­stem pod wra­że­niem.

Ha­mil­ton uśmiech­nął się, jakby wła­śnie zo­stał na­zwany kró­lem. Chłopcy usie­dli ra­zem z tyłu wa­gonu, Zach zro­bił miej­sce dla Se­tha na sie­dze­niu obok sie­bie, a Ha­mil­ton i Evie usie­dli na ławce skie­ro­wa­nej przo­dem do nich.

Eviesą­dziła, że zwa­rio­wali, skoro są dumni z tak okrop­nego za­cho­wa­nia, ale ona i Ha­mil­ton byli na­dal ra­zem, więc już ich nie upo­mniała. Jasz­czurka i tak już to wcze­śniej zro­biła.

Chłopcy po­wta­rzali w kółko opo­wie­ści o tym zda­rze­niu, aż Evie się znu­dziła i zro­biła się senna. Strach ją zmę­czył, a dziś bała się wię­cej niż kie­dy­kol­wiek. Ko­ły­sa­nie po­ciągu spra­wiło, że jej po­wieki zro­biły się cięż­kie, a głowa za­częła opa­dać.

– Chodź, Evie. – Ha­mil­ton oparł się o okno, po­dob­nie jak wcze­śniej ro­bił Zach, dzięki czemu miała miej­sce, żeby uło­żyć się na jego piersi.

Wtu­liła się w brata i spała aż do chwili, gdy gwał­towne szarp­nię­cie zrzu­ciło ją na pod­łogę. Ude­rzyła głową o czy­jeś ko­ści­ste ko­lano i krzyk­nęła. W tym sa­mym mo­men­cie po­wie­trze prze­szył prze­raź­liwy pisk ha­mu­ją­cego po­ciągu.

Ba­gaże po­spa­dały z umiesz­czo­nych pod su­fi­tem pó­łek. Wy­cho­waw­czy­nie krzy­czały. Ha­mil­ton przy­wo­łał Evie, po czym opadł na nią i osło­nił ją swoim cia­łem.

– Wśli­zgnij się pod sie­dze­nie i trzy­maj się nóg ławki – po­wie­dział.

Zro­biła to, co po­le­cił, i z ca­łej siły uchwy­ciła się ozdob­nej że­liw­nej nogi łą­czą­cej ławkę z pod­łogą. Po­tem po­ciąg mocno w coś ude­rzył. Tak mocno, że ta siła od­rzu­ciła od niej Ha­mil­tona.

– Ham-ton!

Za­brzmiało gło­śne skrzyp­nię­cie i wa­gon za­czął się prze­chy­lać. Evie płacz­li­wie za­wo­łała brata.

– Trzy­maj się, Evie! Nie pusz­czaj!

Tak wła­śnie zro­biła. Aż do chwili, kiedy wa­gon prze­wró­cił się na bok, a ona zo­stała rzu­cona o szybę. Me­tal trza­skał, pę­kało szkło. Wa­gon ode­rwał się i ze­śli­zgnął w dół na­sypu. Evie pła­kała, pró­bu­jąc zna­leźć coś, czego mo­głaby się przy­trzy­mać. Po­ciąg prze­su­nął się po skale, któ­rej ostra, nie­równa po­wierzch­nia wy­biła szybę w oknie obok Evie i spo­wo­do­wała, że dziew­czynka zo­stała od­rzu­cona w górę. Coś twar­dego dźgnęło ją w bok. Jęk­nęła, ale się­gnęła do wie­szaka na ka­pe­lu­sze i drob­nymi pa­lusz­kami roz­pacz­li­wie uchwy­ciła się me­ta­lo­wego haka.

Wy­da­wało się, że po­ciąg zsuwa się strasz­nie długo. Kiedy w końcu się za­trzy­mał, Evie za­wo­łała brata i cze­kała, aż po nią przyj­dzie.

Nie przy­szedł.

– Ham-ton! – Gdzie był? Czy coś mu się stało? Dziew­czynka za­częła pła­kać. Nie mógł być ranny. Po­trze­bo­wała go. – Ham-ton!

Puściła wie­szak, podparła się rę­kami i no­gami i w końcu wstała.

– Ham-ton! – Zro­biła krok. Po­tem ko­lejny. Po­kru­szone szkło chrzę­ściło jej pod bu­tami. Trzę­sły się jej nogi. Głowa bo­lała ją w miej­scu, któ­rym ude­rzyła się o półkę na ba­gaże. Pró­bo­wała się roz­glą­dać, ale łzy nie prze­sta­wały pły­nąć.

Na­gle ob­jęły ją ja­kieś ra­miona.

Od­wró­ciła się, go­towa, żeby wtu­lić się mocno w brata. Ale to nie był Ha­mil­ton, tylko Seth. Kiedy od­dy­chał, z jego klatki pier­sio­wej wy­do­by­wały się dziwne dźwięki, jakby po­pi­ski­wał.

– Je­steś ranny. – Evie do­tknęła jego głowy tam, gdzie włosy były za­pla­mione krwią.

– To nic ta­kiego – po­wie­dział, przy­tu­la­jąc ją. – Zo­stań tu ze mną… Evan­ge­line. – Kiedy na­bie­rał po­wie­trza mię­dzy wy­ra­zami, jego klatka pier­siowa gwał­tow­nie się uno­siła.

– Mu­szę zna­leźć Ham-tona. – Pró­bo­wała się od­su­nąć. Jego szczu­płe ręce oka­zały się jed­nak za­ska­ku­jąco silne. Mocno ją przy­trzy­mał.

– Jesz­cze nie. Mu­sisz… za­cze­kać.

Wy­stra­szył ją. To jego spoj­rze­nie, smutne, pełne żalu. Lu­dzie pa­trzyli na nią w taki spo­sób, kiedy mama i tata po­szli do nieba.

Evie wal­czyła.

– Ham-ton! Chcę Ham-tona!

Na­dep­nęła Se­thowi na palce i wy­rwała mu się. Po­tknęła się o ramę okna, ale zła­pała się kra­wę­dzi ławki, żeby się nie prze­wró­cić. Wszystko było po­wyw­ra­cane, wy­krzy­wione i uszko­dzone.

Za­uwa­żyła po­chy­lo­nego Za­cha z wiel­kim ka­wał­kiem szkła, który pod­niósł do góry, a na­stęp­nie od­rzu­cił na bok.

– Zach?

Miała go spy­tać, czy wie, gdzie jest Ha­mil­ton, ale kiedy się od­wró­cił, na wi­dok jego miny za­bra­kło jej słów. Nie wy­glą­dał te­raz na twar­dego czy wred­nego. Był za­gu­biony.

– Ura­to­wał mi ży­cie – wy­mam­ro­tał z pu­stym spoj­rze­niem. – Ode­pchnął mnie i ura­to­wał mi ży­cie. – Zach za­mru­gał po­wie­kami, po czym roz­po­znał Evie. Szybko wstał i chwy­cił za płaszcz, tak jakby ubra­nie się na nim na­gle za­pa­liło. W końcu ścią­gnął go z ple­ców i rzu­cił na stertę ja­kichś rze­czy znaj­du­jącą się za nim.

Seth do­łą­czył do nich.

– Mu­simy… ją stąd za­brać. Nie po­winna… tego wi­dzieć – stwier­dził.

Nie po­winna wi­dzieć czego? Evie pa­trzyła to na jed­nego, to na dru­giego chłopca. Co przed nią ukry­wali? Gdzie był jej brat?

– Po­winna się po­że­gnać – na­le­gał Zach.

Po­że­gnać? Z kim?

– Evie? – Słaby głos prze­bił się przez dys­ku­sję, uci­sza­jąc wszyst­kich.

Ha­mil­ton!

Evie prze­pchnęła się obok Za­cha i w końcu zna­la­zła brata. Le­żał nie­ru­chomo na ple­cach. Był przy­kryty płasz­czem Za­cha. Dziew­czynka do­kuś­ty­kała bli­żej jego głowy i ob­jęła go za szyję. Jed­nak on nie od­wza­jem­nił jej uści­sku. Nie po­gła­dził jej po wło­sach ani nie po­wie­dział, że wszystko bę­dzie do­brze. Po pro­stu le­żał nie­ru­chomo. Zbyt nie­ru­chomo.

– Ham-ton? Mu­sisz wstać. – Zła­pała go za ra­mię i pró­bo­wała go pod­cią­gnąć, żeby usiadł. – Pod­nieś się, Ham-ton!

– Spo­koj­nie, księż­niczko. Nie chcesz mu zro­bić krzywdy. – Zach przy­kuc­nął obok niej i po­kle­pał ją po ple­cach. Było to nie­zdarne i sztywne, ale też cie­płe.

A Evie czuła się, jakby serce zmie­niło jej się w lód.

– Zach bę­dzie… się tobą te­raz opie­ko­wał – po­wie­dział Ha­mil­ton, z tru­dem pró­bu­jąc otwo­rzyć oczy. – Obie­cał mi, a ja wie­rzę, że do­trzyma słowa. Ty też mo­żesz… mu za­ufać.

– Nie chcę, żeby Zach się mną opie­ko­wał – od­parła. – Chcę cie­bie, Ham-ton!

Brat uśmiech­nął się, a przy­naj­mniej pró­bo­wał to zro­bić.

– Wiem, Evie, ale nie mogę zo­stać. Muszę… iść do mamy i taty. – Za­kasz­lał, a z ust wy­pły­nęło mu coś czer­wo­nego.

Evie ogar­nęło prze­ra­że­nie, aż się za­trzę­sła. Ha­mil­ton nie mógł jej zo­sta­wić. Nie mógł!

Zach po­mógł Ha­mil­to­nowi od­wró­cić głowę i otarł krew z de­li­kat­no­ścią aż dziwną u ko­goś, kto był do­tąd tak oschły.

Na­stęp­nie Ha­mil­ton jesz­cze raz spoj­rzał na sio­strę.

– Ko­cham cię, sio­strzyczko. Za­wsze… i na wieki.

– Nie zo­sta­wiaj mnie, Ham-ton. – Bra­kło jej słów. Opa­dła na jego klatkę pier­siową i za­pła­kała ża­ło­śnie. – Nie zo­sta­wiaj mnie!

Coś za­rzę­ziło mu w płu­cach. Sły­szała to pod płasz­czem. Sły­szała też głosy. Zach i Seth się sprze­czali.

– Ni­gdy nie po­zwolą ci z nią zo­stać – mó­wił Seth. – Kiedy tylko wró­cimy do No­wego Jorku, znowu nas roz­dzielą.

– I dla­tego nie wra­camy do No­wego Jorku.

– Co?

– Uciek­niemy.

– Je­ste­śmy dziećmi. Jak so­bie…?

– Je­śli nie chcesz iść, nie idź. Ale ja coś obie­ca­łem i do­trzy­mam słowa. Za­bie­ram ją stąd. Je­śli dałem radę prze­żyć na uli­cach No­wego Jorku, to po­ra­dzę so­bie w Tek­sa­sie. Po­ra­dzimy so­bie.

– Ale będą nas szu­kać.

– To zmie­nimy na­zwi­ska. Zo­sta­niemy ro­dziną z wła­snym na­zwi­skiem.

Chłopcy uci­chli. Evie sły­szała je­dy­nie rzę­że­nie w piersi brata. Z cza­sem to rów­nież ustało.

– Ham-ton – jęk­nęła, wie­dząc, że od­szedł.

– Ha­mil­ton to do­bre na­zwi­sko – stwier­dził Seth.

– Tak – od­parł Zach. – Niech tak bę­dzie.