Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dash i Lily byli ze sobą bliżej niż kiedykolwiek... dopóki nie rozdzielił ich ocean. Dash dostaje się na Uniwersytet Oksfordzki, Lily zostaje w Nowym Jorku. Para stara się, aby związek na odległość wypalił. Kiedy jednak Dash informuje dziewczynę, że nie wróci do domu na święta, Lily podejmuje decyzję: jeśli on nie może do niej przyjechać, to ona dołączy do niego w Londynie. Romantyczny poryw serca szybko wymyka się Lily spod kontroli. Niespodziewanie przepaść między dziewczyną a chłopakiem rośnie, mimo że znajdują się w tym samym mieście. Czy Londyn połączy ich na nowo – czy wręcz przeciwnie?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 264
TYTUŁ ORYGINAŁU: Mind The Gap, Dash & Lily
Copyright © 2020 by Rachel Cohn and David Levithan; All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem do reprodukcji w całości lub we fragmencie w jakiejkolwiek formie.
Copyright © for the Polish edition and translation by Dressler Dublin Sp. z o.o., 2022
ISBN 978-83-8074-467-7 Nr 24000249
PROJEKT OKŁADKI: Magdalena Zawadzka FOTOGRAFIE NA OKŁADCE: © Shutterstock: jannoon028, Oleh Svetiukha, Pani Lena, Sergei_Savin, Melinda Nagy, nnattalli REDAKCJA: Sonia Miniewicz KOREKTA: Marta Ćwik REDAKCJA TECHNICZNA: Adam Kolenda
WYDAWCA: Wydawnictwo Bukowy Las ul. Sokolnicza 5/76, 53-676 Wrocławbukowylas.pl Wrocław 2022
WYŁĄCZNY DYSTRYBUTOR: Dressler Dublin Sp. z o.o. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Mazowiecki tel. (+ 48 22) 733 50 31/32 e-mail: [email protected] dressler.com.pl
Czytelniczkom i czytelnikom,
Nie umiem cieszyć się Bożym Narodzeniem, kiedy Dash ma zły humor. Odbieram to jako wyzwanie: moim zadaniem jest zmienić świąteczny grymas w uśmiech.
Pogodny wyraz twarzy nie jest u Dasha zjawiskiem naturalnym. Obrazki, które w moim odczuciu odruchowo unoszą kąciki ust u większości ludzi – urocze bliźnięta chwiejnie stąpające w piaskownicy niczym mali, pijani piraci czy zlany deszczem człowiek, któremu w końcu udaje się złapać taksówkę – w jego przypadku zawodzą. Oto co działa: widok hipstera idącego przez park i postującego coś na Instagramie, który pośliznął się na wielkiej psiej kupie; urocze bliźnięta, które okładają się z zapałem czym popadnie – walka, początkowo na niby, szybko eskaluje i przeradza się w już-nie-tak-urocze obrzucanie się jedzeniem i piachem – doprowadzając rodziców do granicy wytrzymałości; albo taksówkarz, który zatrzymuje się w takim miejscu, by wysiadający pasażer, arogancik z Wall Street, wdepnął prosto w kałużę.
Nie chcę sprawiać wrażenia desperatki, ale w pewnym sensie żyję dla tych rzadkich chwil, kiedy mój chłopak się rozpromienia. Jego uśmiech jest czysty i szczery, może dlatego, że pojawia się niespodziewanie i niewymuszenie. Zaryzykuję wręcz stwierdzenie, że byłby w stanie rozpalić światełka na choince. (Gdyby Dash to usłyszał, jego uśmiech zgasłby w mgnieniu oka – niewykluczone, że na wieki).
Jestem zdeterminowana, by rozbawić go czymś w te święta. Nie widziałam jego twarzy – z dowolną miną – od tak dawna! Zeszłej wiosny, na koniec szkoły średniej, stanął przed niełatwym wyborem. Dostał się na Uniwersytet Columbia i rozpoczęcie studiów w tym miejscu oznaczałoby, że – ku mojej radości – zostanie w Nowym Jorku. Jednak przyjęto go również na Uniwersytet Oksfordzki, co dla anglofila i miłośnika książek było spełnieniem marzeń; wizja oceanu oddzielającego go od rodziców stanowiła dodatkowy bonus. (Nie są to najgorsi ludzie świata, ale ich relacje są skomplikowane. W mało zabawny sposób).
Chodzimy ze sobą od dwóch lat i choć zazwyczaj nie jestem na tyle wspaniałomyślna, by bez żalu rozstawać się z ukochanymi ludźmi czy zwierzętami, to w tym wypadku gorąco zachęcałam go do wyjazdu. Zawsze pragnął studiować na Oksfordzie i uważałam, że powinien mieć szansę na spełnienie marzeń! Ja zdecydowałam się odroczyć własną edukację w Barnard College. Spędzałam swój gap year, dzieląc czas między wyprowadzanie psów – któremu oddawałam się zawodowo – i wolontariat w domu spokojnej starości, gdzie przebywał mój dziadek. Dużym plusem tej decyzji w momencie jej podejmowania była z mojej – naszej – perspektywy wizja masy wolnego czasu, który jako nie-studentka mogłabym spędzać w Anglii u Dasha.
Tak to miało wyglądać, przynajmniej w teorii. Liczba zleceń na wyprowadzanie psiaków przerosła moje najśmielsze oczekiwania i praca zajmowała mi więcej czasu, niż myślałam. Nie widziałam się z Dashem na żywo od sierpnia. Pragnęłam przeczesać palcami jego rozczochraną grzywę – nauka zajmowała go w takim stopniu, że nie dbał o wizyty u fryzjera i zarósł jeszcze bardziej niż zwykle. Goleniem zresztą też przestał się przejmować. Nie spodziewałam się, że taki kudłaty facet może mi się spodobać, i nie jest to wyłącznie kwestia tęsknoty za Dashem – naprawdę mnie to kręci. Nie mogę się doczekać, aż ucałuję jego kark.
Życie w Anglii też okazało się pełne niespodzianek. Odnoszę wrażenie, że podoba mu się mniej, niż sądził. A może chodzi o sam Oksford – królestwo zasad i tradycji. Dash nie mówi o tym wprost, ale jestem jego dziewczyną i mam intuicję w takich sprawach. (Któregoś razu mruknął, że zastanawia się nad przeniesieniem w inne miejsce w przyszłym roku, i to też bez wątpienia dało mi do myślenia. Nie jestem jasnowidzką. Choć chciałabym!).
Założyłam, że porozmawiamy o tym podczas Bożego Narodzenia, ale parę tygodni przed Świętem Dziękczynienia oznajmił mi coś okropnego. Najpierw napisał, że „chce pogadać”. Wtedy zrozumiałam, że rozmowa nie będzie przyjemna. Na szczęście nie chodziło o zerwanie – jak w piosence Robyn, jednej z naszych ulubionych piosenkarek. Ale wiadomość była piorunująca. ZOSTANĘ NA ŚWIĘTA U BABCI W LONDYNIE, NIE WRACAM DO NOWEGO JORKU, ŻEBY SIĘ Z TOBĄ ZOBACZYĆ.
Uwaga, kolejne sceny mogą być zbyt drastyczne dla ludzi o słabych nerwach: Lily wpada bowiem w niekontrolowaną rozpacz.
Głębokie wdechy. Oczyszczające wydechy. Zajadanie uczuć.
Tylko dzięki temu udało mi się nie oszaleć. Kiedy otrząsnęłam się z początkowego szoku, doszłam do wniosku, że mam dwie możliwości. Mogłam albo zachować się racjonalnie, zaakceptować jego decyzję i spędzić święta w domu z rodziną jak co roku – co uwielbiam, ale oznaczałoby to też ogromną tęsknotę za Dashem.
Nie znoszę racjonalnych zachowań.
Drugą opcją była…
– To kiepski pomysł, Liliowy Misiu – stwierdził mój kuzyn Mark. Oboje z niepokojem patrzyliśmy na zegar wiszący na ścianie za kasą. Było dziesięć po szóstej po południu (czy raczej osiemnasta dziesięć, jak mówią w Anglii). – Żaden chłopak nie lubi takich niespodzianek. A już szczególnie taki cynik. Nie powinienem się zgadzać, żebyś u nas nocowała, skoro on o niczym nie wie.
Drugą opcją była niezapowiedziana wizyta w Londynie!
Zdecydowałam się w ostatniej chwili, co przekładało się na masę ekspresowego planowania i wymianę SMS-ów z podenerwowaną mamą, która nie spodziewała się, że córka skomplikuje jej bożonarodzeniowe plany. Zakładała, że pomogę jej z gotowaniem, sprzątaniem i zakupami. Niewykluczone jednak, że podobnie jak ja poczuła ulgę na myśl, że oto mamy okazję od siebie odpocząć. Odkąd postanowiłam odłożyć studia o rok, celem mamy było przypominanie mi, że to „wyłącznie tymczasowa przerwa, Lily”. Ktoś mógłby pomyśleć, że powinna wspierać moją działalność spacerową i związaną z tym aktywność w mediach społecznościowych – biznes się kręcił, a wraz z nim rosła sprzedaż moich ręcznie robionych akcesoriów dla psów i ich miłośników. Ale mama uważa moje przedsiębiorcze zapędy tylko za „źródło rozproszenia”. Nieustannie przypomina, że moim priorytetem powinno być zdobycie wyższego wykształcenia. „Zbieranie lajków i dzierganie sweterków dla piesków chihuahua nie nauczy cię właściwie myśleć, Lily”.
Nie sądzę, że się myli. Ja to wiem.
Nie miałam też żadnych wątpliwości co do tego, że chcę się zobaczyć ze swoim chłopakiem – i to jak najszybciej! Dodatkowym bonusem była ucieczka z naszego mieszkanka (które w ostatnim czasie wydawało mi się bardzo, bardzo małe) i wizja odpoczynku od matki.
– Zobaczysz, że przyjdzie – zapewniłam Marka, choć sama zaczynałam w to wątpić. – I proszę, nie mów do mnie „Liliowy Misiu” w obcym kraju. Mam szansę zaistnieć tu jako nowy człowiek, a nie rodzinna maskotka – dodałam.
Nie mogłam uwierzyć, że jestem w Londynie! Nigdy nie byłam tak daleko od domu, a to miasto mnie zaczarowało. Metro! Brytyjski akcent! Czekolada Cadbury! Wprawdzie od urodzenia poruszałam się miejskim transportem, mówiłam po angielsku i zajadałam się smakołykami, ale w Londynie wszystko miało posmak egzotycznej nowości. Zachwycałam się, gdy komunikat z metra uprzedzał pasażerów wsiadających i wysiadających z wagoników, by uważali na krawędź peronu. Za każdym razem, gdy słyszałam kultowe „Mind the gap”, odbierałam to jak potajemne mrugnięcie okiem do mnie samej, przeżywającej swój gap year; cichą sugestię, że może w Londynie dowiem się, czym właściwie chcę się zająć, gdy ten rok przerwy dobiegnie końca – co chcę robić w życiu. Na to skojarzenie moja mama nigdy by nie wpadła.
Wydarzenie startowało o szóstej po południu czy też, jak tutaj mówią… o osiemnastej? Za dużo liczenia! Co prawda Mark twierdził, że spotkania w księgarniach nigdy nie zaczynają się punktualnie, ale to miejsce było wypełnione po brzegi. Wszyscy czekali na rozpoczęcie, a po Dashu nie było ani śladu, mimo zaproszenia w kalendarzu adwentowym, który własnoręcznie dla niego przygotowałam. Karteczka zawierała proste instrukcje:
Księgarnia Daunt Books/Marylebone, szósta po południu, 21 grudniaDla czystego dreszczyku niechętnego pożądania.
Jakim cudem Dash mógł się temu oprzeć? Przecież uwielbia zagadki i szarady, szczególnie te z literaturą w tle. Nasz związek zaczął się od wskazówek, które zostawialiśmy sobie w czerwonym notatniku Moleskine w księgarni Strand dwa lata temu, pod koniec grudnia – w okresie świątecznym. W tym roku postanowiłam kontynuować tradycję, ale w stylu brytyjskim. Tuż po Święcie Dziękczynienia wysłałam Dashowi ręcznie wykonany kalendarz adwentowy. Nowych bożonarodzeniowych tradycji nigdy dość, a idea kalendarza wydała mi się wspaniała: odliczanie do świąt rozpoczyna się już pierwszego grudnia i kończy w Wigilię, dwudziestego czwartego grudnia. Przygotowanie kalendarza było niezłym wyzwaniem, bo sposobów na jego wykonanie jest chyba nieskończenie wiele. Straciłam tydzień z życia na przeglądaniu Pinteresta i szukaniu pomysłów. Osiągnięty efekt wydał mi się jednak ogromnie zadowalający.
Bazę mojego kalendarza stanowiła drewniana skrzynka do przechowywania książek. Pod pokrywką czekały dwadzieścia cztery ręcznie zdobione małe pudełka z okienkami, po jednym na każdy dzień. W środku – drobne upominki, większość w rodzaju tych, które normalnie wkładałabym do świątecznych podkolanówek: skarpetki w choinki, herbaty, czekoladki. Część była jednak bardziej osobista:
1 grudnia – bon na 50 funtów do Pret a Manger, ulubionej angielskiej lunchowej knajpki Dasha. Ma bzika na punkcie ich kanapek z cheddarem i chutneyem, twierdzi, że są o niebo lepsze od tych, które można kupić w ich nowojorskich obiektach.
5 grudnia – bilet na tegoroczny hit kasowy, Cybernetyczny Mikołaj, w wersji 3D. Recenzja filmu ustami Dasha: „Szklana pułapka w wersji z czerwoną czapką z pomponem”.
8 grudnia – karta podarunkowa na nieskończoność TuliDolców. Wiem, że nigdy by z niej nie skorzystał, bo przytulasy były obciachowe, ale chichotałam na samą myśl o tym, jak krzywi się, czytając jej treść.
14 grudnia – mój osobisty faworyt – minipendrive zawierający zdjęcia, do których przymusiłam (używając siły fizycznej, inaczej się nie dało) mojego psa Borisa, gigantycznego bullmastiffa. Pies zdecydowanie nie miał ochoty na przebieranie w świąteczne ozdoby i „pozowanie” w ulubionych nowojorskich miejscówkach Dasha, do których zaliczają się księgarnia Strand, muszla koncertowa w Prospect Park czy Nowojorska Biblioteka Publiczna.
17 grudnia – minifigurka Lego z Trumanem Capote.
Dziś – zaproszenie do księgarni Daunt Books. Kiedy wysyłałam kalendarz adwentowy, planując ten dzień, chciałam po prostu, by Dash wybrał się na wydarzenie, o którym dowiedziałam się od kuzyna Marka i uznałam, że mu się spodoba. Nie mogłam wtedy przewidzieć, że prawdziwym prezentem w tym dniu będzie spotkanie ze mną!
Kwadrans po osiemnastej.
Nowa żona Marka, Julia, dołączyła do nas przy kasie.
– Chyba powinniśmy zaczynać – powiedziała.
– Nie moglibyśmy poczekać jeszcze paru minut? – poprosiłam. – Jestem pewna, że zaraz tu będzie.
– Może metro się spóźnia – pocieszyła mnie Julia. – Jeszcze chwilę zaczekamy.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Chcieliśmy podziękować, jak zawsze, naszym przyjaciołom, członkom rodzin oraz czytelnikom i czytelniczkom, którzy przynoszą nam radość nie tylko na święta.
Dziękujemy także naszej cudownej redaktorce, Nancy Hinkel, oraz Melanie Nolan, Barbarze Marcus, Mary McCue i pozostałym pracownikom wydawnictwa Random House Children’s Books. Wyrazy wdzięczności należą się także naszym wydawcom spoza Stanów Zjednoczonych oraz naszym agentom i innym osobom pracującym w Clegg Agency i WME.
Osobliwy zbieg okoliczności sprawił, że pisaliśmy książkę akurat w czasie kręcenia pierwszego sezonu serialu telewizyjnego Dash & Lily. (Jeden rozdział powstał, gdy David siedział na podłodze Pokoju Książek Rzadkich w księgarni Strand, o trzeciej rano, obserwując, jak powstaje scena finałowa pierwszego sezonu). Dlatego podziękowania z naszej strony otrzymują też Joe Tracz, Scott Hedley, scenarzyści z D&L, wszyscy z 21 Laps, wszyscy z Netfliksa, trzej reżyserzy i cudowna ekipa aktorska, w szczególności Midori Francis i Austin Abrams. Mamy nadzieję, że przy okazji filmowania tej części pojedziecie do Londynu. (Zabierzcie nas ze sobą).