Defekt motyla - Głowacki Łukasz - ebook + książka

Defekt motyla ebook

Głowacki Łukasz

3,4

11 osób interesuje się tą książką

Opis

Siedemnastoletni Krystian Dąbrowski był zwyczajnym nastolatkiem, dopóki mroczna tajemnica całkowicie nie odmieniła jego życia. Kiedy ojciec zauważa, że z Krystianem dzieje się coś niedobrego, postanawia  za wszelką cenę dowiedzieć się, co takiego ukrywa syn, który spędza coraz mniej czasu w domu.

 

W nadmorskiej miejscowości dochodzi do morderstwa osiemnastoletniej dziewczyny. Sprawca nie zostaje zatrzymany. Nikt nie wie, kto mógłby dopuścić  się tego przerażającego czynu w spokojnym miasteczku.

 

Czy Krystian jest powiązany ze zbrodnią? A może ktoś z jego otoczenia? 

 

Tajemnica, którą skrywa, nie pozwala mu normalnie żyć.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 308

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,4 (51 ocen)
15
8
16
5
7
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Malinowa33

Nie oderwiesz się od lektury

Dobrze się czyta. Mi historia się podobała, im dalej, tym ciekawiej
32
Antiochia1

Nie oderwiesz się od lektury

fajnie się czyta
32
guciaszek01

Nie polecam

Straszna nuda
21
alisob

Nie polecam

Słaba historia, żadnych emocji. Nie dałam rady dokończyć.
21
aneczkawoj

Z braku laku…

Dziwny język autora.... Nie dla mnie
21

Popularność




Copyright © by Łukasz Głowacki, 2024Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2024 All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Barbara Wiśniewska

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Adam Buzek

Zdjęcie na okładce: Adobe Firefly

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w internecie

ISBN 978-83-8290-587-8

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Podziękowania

Rozdział 1

Rodzina

Otwieram drzwi i wsiadam do samochodu. Uchylam do połowy okno. Zakładam okulary przeciwsłoneczne, które dostałem w prezencie na gwiazdkę. Przez przednią szybę zauważam sąsiadkę z domu obok, która wychodzi ze swoim psem rasy Shih tzu. Natychmiast odwracam głowę. Kątem oka dostrzegam, że macha mi ręką. Udaję, że tego nie widzę. Wlepiam wzrok w lipę rosnącą niedaleko. Wiem, że kobieta czeka, aż spojrzę na nią i również pomacham na powitanie. Ale tego nie robię. Czuję na sobie jej wzrok. Wzrok sąsiadki i jej małego psa, który zaczyna nagle głośno ujadać. Udaję, że tego nie słyszę. Cały czas patrzę na drzewo. Po minucie, kiedy już całkowicie znika mi z pola widzenia, odwracam głowę z powrotem, i przez chwilę kontempluję widok osiedla.

Nazywam się Jakub Dąbrowski, jednak wszyscy mówią do mnie Kuba. Mam czterdzieści cztery lata, piękną żonę, dwójkę dzieci, i czekam właśnie w samochodzie, żeby je podrzucić do szkoły. Angelika i Krystian zawsze się ociągają z wyjściem, zawsze czekam, nie zdarzyło się jeszcze nigdy, żeby któreś z nich było pierwsze przy drzwiach naszego range rovera velar. Patrząc na zegarek, stwierdzam, że muszę zatrąbić, może to coś da. Naciskam odpowiednie miejsce na kierownicy; samochód wydaje dosyć głośny dźwięk, który działa orzeźwiająco na zaspany jeszcze umysł. Sygnał chyba zadziałał, ponieważ po krótkiej chwili jako pierwszy z domu wychodzi mój syn – ma wyraz twarzy, jakby coś go bolało, może boli go sam fakt, że musi jechać do szkoły? Wchodzi do samochodu i siada z przodu obok mnie.

– Cześć – wita się ze mną Krystian, jednocześnie otwierając plecak i dynamicznie w nim czegoś szukając.

– Cześć. Wyspałeś się? – pytam, zerkając na syna.

– Nie za bardzo, ale jakoś przeżyję ten dzień, mam tylko pięć lekcji. – Bierze głęboki wdech i dalej szuka czegoś w plecaku, jakby miał tam ukryty jakiś skarb, którego nie może znaleźć.

– Zapomniałeś czegoś?

– Już mam! – odpowiada ze szczerym uśmiechem na twarzy i wyciąga swojego pierwszego smartfona, którego dostał kilka lat temu pod choinkę.

– Po co ci dwa telefony? – pytam naprawdę zaciekawiony.

– Nie zrozumiesz, nie miałeś nigdy dwóch dziewczyn – odpowiada, patrząc przez szybę na okolicę. Przez chwilę ma taki wyraz twarzy, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał.

Do samochodu z tyłu dziarsko wsiada Angelika. Kilka tygodni temu miała osiemnastkę, jest starsza od Krystiana o rok i uważa się oczywiście za mądrzejszą od niego. Założyła dziś przeciwsłoneczne okulary, czarną koszulkę z logiem jakiegoś amerykańskiego zespołu i jasnoniebieskie dżinsy.

– Dzień dobry – witam się z Angeliką.

– Dzień dobry – odpowiada, ślizgając lekko kciukiem po iPhonie. Zapewne przegląda Facebook. – Sorry, że tak długo. Nie mogłam znaleźć okularów.

– A swoją głowę znalazłaś? – pyta mój syn.

– Spierr… – moja córka nie mówi do końca tego, co tak naprawdę chciała powiedzieć. – Obiecałam sobie, że ograniczę przeklinanie do minimum, wal się, Krystian – odpowiada prawie spokojnie.

Krystian uśmiecha się pod nosem, najwidoczniej zadowolony z siebie. W lusterku wstecznym widzę, że Angelika też ma delikatny uśmiech. Moje dzieci po prostu lubią sobie czasem dogryzać, nic na to nie poradzę.

Stwierdzam, że nie warto ich teraz upominać. Uruchamiam silnik i jadę w stronę mojej pracy, szkoła jest po drodze. Włączam radio. Poranne wiadomości wypełniają wnętrze samochodu. Prezenterka zaczyna pięknie mówić o nadchodzącej majówce, że najlepiej ją spędzić na działce, nad morzem lub jeziorem. Skupiam się na prowadzeniu. W pewnym momencie dociera do mnie, że spikerka mówi coś o znalezionych zwłokach osiemnastolatki.

– Z ostatniej chwili: w usteckim lesie znaleziono ciało osiemnastoletniej Weroniki K., która była poszukiwana od sześciu dni przez policję, straż miejską i rodzinę…

– Krystian chce sobie kupić pistolet – mówi nagle Angelika, uśmiechając się sama do siebie, jakby opowiedziała bardzo dobry dowcip.

– Weź się zamknij – odpowiada chłopak, odwracając się gwałtownie w kierunku siostry.

– Tato, ja nie chcę mieszkać w jednym domu z człowiekiem, który ma nierówno pod sufitem i na dodatek posiada broń – tłumaczy dziewczyna.

– Ona gada bzdury – odpowiada na to Krystian i krzyżuje ręce na klatce piersiowej.

– Sprawca nie jest jeszcze znany, policja cały czas pracuje nad znalezieniem zabójcy osiemnastolatki… – Słyszę jeszcze prezenterkę, po czym puszczają Tyle słońca w całym mieście.

W myślach stwierdzam, że piosenka idiotycznie kontrastuje z wcześniejszymi informacjami, dociera do mnie też to, co przed chwilą mówiły moje dzieci, jaką broń? O czym mówi Angelika?

Podjeżdżam pod szkołę. Przed wejściem widzę tłum nastolatków, niektórzy wchodzą do budynku, słychać rozmowy, śmiech, muzykę puszczaną z telefonów lub przenośnych głośników, przypominam sobie, że jest piątek, więc można wyczuć więcej radości niż na przykład w poniedziałek.

– Jaki pistolet, Krystian? – pytam syna, lecz ten wychodzi szybko z samochodu i zamyka za sobą drzwi.

– Słyszałam, jak gadał o tym ze swoim kolegą, nawet oglądali w Internecie zdjęcia broni… – tłumaczy szybko z tylnego siedzenia Angelika i również opuszcza auto.

Przez chwilę się zastanawiam… a potem układam w głowie plan.

Podejmuję decyzję, że porozmawiam z Krystianem wieczorem, w cztery oczy, jak już obaj będziemy w domu, po czym ruszam do pracy. Zaczynam sobie przypominać Krystiana, gdy był małym dzieckiem, zawsze lubił się bawić na podwórku z kolegami i grać na komputerze lub ewentualnie na konsoli, dalej to lubi, przecież ma dopiero siedemnaście lat… Może ten pistolet to nic takiego. Może Angelika najzwyczajniej w świecie chciała wkurzyć młodszego brata, czy coś w tym rodzaju. Z drugiej strony, co jeżeli ta historia z bronią miałaby się okazać prawdziwa i Krystian ma jakieś problemy, które ukrywa przed własną rodziną? Powiem o tym Laurze, mojej żonie, od razu jak wrócę do domu.

Mieszkam z rodziną w nadmorskiej miejscowości. Dokładnie w Ustce. Pracuję w Słupsku, czyli dość blisko. Jestem właścicielem dobrze prosperującej restauracji, która przynosi całkiem pokaźne zyski. Dojazd do pracy wyjątkowo zajął mi dziś ponad pół godziny, mimo że zawsze docieram tam w jakieś dwadzieścia minut.

Parkuję samochód za budynkiem, w którym znajduje się moja restauracja. „Zakątek” istnieje od pięciu lat, nazwę wymyśliłem wspólnie z żoną podczas podróży do Stanów Zjednoczonych – muszę przyznać szczerze, iż miło wspominam tę wycieczkę. Lokal ma bardzo dobrą opinię zarówno wśród miejscowych, jak i przyjezdnych, ludzie chwalą jedzenie i niepowtarzalny klimat. Wkładamy serce w to, co robimy, zapewne dlatego przez cały czas „Zakątek” otrzymuje dobre recenzje i oceny w Internecie, na przeróżnych forach czy social mediach, dzięki czemu nie narzekam na brak pieniędzy. Podsumowując – prowadzenie własnego interesu sprawia mi niesamowitą przyjemność i daje poczucie niezależności.

Zauważam jednego z kucharzy, który stojąc przed tylnym wejściem, patrzy w moim kierunku, paląc papierosa.

Ściągam przeciwsłoneczne okulary i chowam do schowka.

Wychodząc z samochodu, przez chwilę myślę o tej osiemnastoletniej dziewczynie, która została znaleziona martwa w usteckim lesie. Ona była w wieku mojej córki, uświadamiam to sobie dopiero teraz. Na dodatek tragedia wydarzyła się w mieście, w którym mieszkamy, mieście, w którym takie rzeczy się nie zdarzają.

Zamykam drzwi od auta. Idąc w stronę budynku, patrzę przez krótką chwilę na niebo i stwierdzam, że zaczyna się robić piękna pogoda.

– Dzień dobry – mówi kucharz, gasząc niedopałek w metalowej popielniczce.

– Cześć – odpowiadam i wchodzę do środka.

***

Stoję na pomoście. Przed oczami mam wielkie jezioro, po jego drugiej stronie rośnie gęsty, ciemny i mroczny las. Kolor nieba wskazuje na to, że przed chwilą zaszło słońca. Rozglądam się dookoła – jestem tutaj zupełnie sam. Na plaży leżą dwa ręczniki, stwierdzam, że jednak może mam jakieś towarzystwo. Panuje zupełna cisza, jakby poza tym miejscem nic nie istniało. Nigdzie i nigdy.

Po chwili słyszę, że ktoś wchodzi na pomost, odwracam się i widzę Krystiana. Ma na sobie niebieską czapkę odwróconą daszkiem do tyłu, czarne przeciwsłoneczne okulary, czarną koszulkę z krótkim rękawkiem, krótkie spodenki, klapki.

Podchodzi i staje obok mnie.

Kieruję wzrok na niego. Jest wyższy, bardziej umięśniony i jakby starszy o kilka lat.

„Chyba jest lekko pijany”, myślę.

Mój syn patrzy w stronę lasu po drugiej stronie jeziora. Zaczynam więc patrzeć w tym samym kierunku. Widzę, że woda jest spokojna, nieruchoma, jakby była namalowana na obrazie.

Las wydaje się wrogi. Z sekundy na sekundę robi się coraz ciemniejszy i sprawia wrażenie, jakby krył jakąś tajemnicę, której nie może nigdy nikomu wyjawić. Tajemnicę, którą będzie chronił do samej śmierci, o której lepiej nawet nie myśleć.

– Co tutaj robisz, tato? Nie powinno cię tutaj być – mówi do mnie Krystian, bardzo spokojnie, niemal jakby recytował jakiś wiersz.

– O czym ty mówisz, Krystian? – pytam. – Przecież przyszliśmy tutaj we dwóch. – Odwracam się lekko w stronę plaży i ręką wskazuję dwa ręczniki leżące na piasku.

– Drugi ręcznik nie jest twój, tato – odpowiada stanowczo. – Ty tutaj ze mną nie przyszedłeś, w ogóle nie powinno cię tutaj być, nie zostałeś zaproszony!

– Dlaczego nie zostałem zaproszony? – pytam zaskoczony. – Przecież znasz mnie całe swoje życie, Krystek, bądźmy ludźmi, szanujmy się. Jestem twoim ojcem! – mówię do niego trochę głośniej, z naciskiem na słowo „ojcem”.

Natomiast on nawet na mnie nie patrzy, wzrok ma skierowany cały czas w kierunku lasu, jakby ten go zahipnotyzował mrocznym wyglądem i jeszcze przez nikogo nieodkrytą tajemnicą. Zaczynam odczuwać odrzucenie ze strony syna. Osobliwe uczucie smutku wwierca się we mnie, a ja nie mogę tego w żaden sposób powstrzymać.

„On nie chce, żebym tutaj był, myślę i zgaszony spuszczam na moment głowę. – Coś przede mną ukrywa, może wie, co jest w tym lesie i nie chce mi o tym powiedzieć”.

– Chyba już pora, żebym przepłynął to jebane jezioro, tato – mówi do mnie Krystian takim głosem, jakby żegnał się ze mną na zawsze. Słyszę lekką chrypę.

– Co ty mówisz? – pytam, odwracając szybko głowę w stronę mrocznego lasu, który robi się coraz bardziej ponury. Ciemność między drzewami staje się po prostu przerażająca. – Przecież to bardzo niebezpieczne! Popatrz na ten las. – Wskazuję ruchem ręki tajemnicze i mroczne miejsce. – Mam nadzieję, że tak naprawdę nie chcesz tam płynąć!

Krystian zdejmuje okulary, odwraca głowę w moją stronę, przez chwilę patrzy na mnie, jakbym był plamą rozmazanego gówna na ścianie. Jego wzrok zdradza, że naprawdę nie chce mnie tutaj.

– Już podjąłem decyzję – mówi, patrząc znowu w stronę tego dziwnego lasu. – Właśnie tam chcę popłynąć. Właśnie tego chcę! – dodaje po chwili.

– Nie rób tego! – prawie krzyczę. – Proszę, nie rób tego, tam jest coś złego! – zaczynam panikować.

– Dowiem się, co tam jest, tato, dopiero wtedy, gdy tam dopłynę – odpowiada bardzo spokojnie. Ale jego głos jest teraz inny, jakby nie należał do niego, bardziej zachrypnięty.

Nie mogę już tego wytrzymać, zastanawiam się, dlaczego mój własny syn nie chce mnie słuchać. Stoi nieruchomo na tym pomoście, jak jeden z tych ciężkich kamieni leżących na plaży, które nawet podczas najsilniejszych sztormów nie drgną i nie przesuną się o centymetr.

Dociera do mnie, że to jest nieuniknione, że nawet jeżeli będę bardzo pragnął, to i tak go nie powstrzymam. Zrobi to, czego będzie chciał, jest uparty, zawzięty, musi postawić na swoim, musi zawsze skończyć to, co zaczął. Wskoczy do wody, a ja nie będę wtedy mógł nic zrobić, będę bezsilny, kompletnie bezradny.

– Spotkamy się kiedyś po drugiej stronie, tato – mówi, delikatnie się uśmiechając.

– O czym ty mówisz, Krystian, po jakiej drugiej stronie? – pytam skonsternowany.

W bardzo szybkim tempie zaczynają pojawiać się ciemne, burzowe chmury, jakby ktoś przyśpieszał prędkość oglądanego filmu. W lesie robi się całkowicie ciemno, jakby ktoś zgasił światło w pokoju bez okien z pomalowanymi wyłącznie na czarno ścianami. Burza przemieszcza się w naszą stronę. Niebo nad jeziorem staje się mroczne i gęste.

Czuję na twarzy uderzenia wiatru. Przestrzeń rozrywają dźwięki grzmotów i blask piorunów. Słyszę szum kropel deszczu, które zaczynają spadać szybciej i mocniej, jakby coś chciało nas przepędzić, wygonić z tego strasznego miejsca. Nie mogę się ruszyć.

Krystian zaczyna podchodzić coraz bliżej do krawędzi pomostu, a ja stoję nieruchomo jak manekin na wystawie sklepowej.

Przypominam sobie nagle, że na piasku leżą dwa ręczniki, więc Krystian musiał przyjść tutaj z kimś. Zastanawiam się przez chwilę, gdzie jest ta druga osoba i dlaczego nie próbuje powstrzymać go od skoku.

„Może obserwuje nas z ukrycia”, myślę.

Widzę, że Krystian zaczyna przyjmować pozycję do skoku. Zdejmuje czapkę i rzuca ją za siebie na mokry już od deszczu piasek. Chcę krzyknąć, żeby tego nie robił, pobiec w jego kierunku, żeby go powstrzymać, ale zwyczajnie nie mogę. Próbuję zapytać, dlaczego to robi, ale nie mogę wypowiedzieć nawet jednego słowa, chyba straciłem głos.

Robi to szybko i zdecydowanie. Skacze na główkę, jakby to był tylko element zwykłej wakacyjnej zabawy i zaczyna płynąć kraulem w stronę lasu.

Im jest dalej, tym głośniejsze wydają się grzmoty, a deszcz pada coraz mocniej i gęściej.

Stoję nieruchomy niczym posąg.

Patrzę, a mój syn płynie w stronę tego strasznego lasu. Zaczynam myśleć, że już przenigdy go nie zobaczę. Odczuwam złość i bezradność.

Nie mogę nic zrobić.

***

Budzę się z krzykiem. Czuję, że moje serce wali jak szalone, jestem zlany potem, jakbym przebiegł maraton. Od razu wstaję z łóżka, nie zakładam nawet kapci, wychodzę szybko z sypialni. W przedpokoju biorę kilka głębokich oddechów, żeby się uspokoić.

Oczami wyobraźni widzę jeszcze koszmar, który mi się przyśnił.

„Dobrze, że nie obudziłem Laury”, myślę.

Idę do kuchni, żeby napić się wody. Za oknem zaczyna już powoli świtać.

Co za okropny sen… Ale na szczęście – to tylko sen.

Myśli stają się już jaśniejsze, jak to chwilę po przebudzeniu. Słyszę, że ktoś schodzi po schodach i zmierza w stronę kuchni. To Krystian, bohater mojego koszmaru. Na jego widok prawie podskakuję.

– Już nie śpisz? – pyta mnie po cichu.

– Zachciało mi się pić i chyba już się wyspałem.

– Ja śpię dzisiaj do dziesiątej, sobota, więc chill – mówi, biorąc coś z lodówki i następnie wychodzi z kuchni.

Nalewam sobie pełną szklankę wody, którą wypijam niemal duszkiem.

Cały czas w głowie mam koszmar, ale sny są jednak zagadką nie do rozwiązania. Przez chwilę się zastanawiam, do kogo należał ten drugi ręcznik leżący na piasku. I czy w ogóle do kogoś należał, może tak, może nie, to przecież tylko sen.

Przypominam sobie o rozmowie z Krystianem. Miałem z nim wczoraj pogadać o tej broni, którą rzekomo chce kupić. Nie zrobiłem tego, po prostu zapomniałem. Nie pamiętałem też, żeby poinformować o tym Laurę.

„Chyba muszę odpocząć trochę od pracy” – przechodzi mi przez myśl.

Wracam do łóżka. Laura dalej spokojnie śpi. Kieruję spojrzenie w stronę okna i widzę, że jest już całkowicie widno. Nastał nowy dzień. Leżę z zamkniętymi oczami, ale nie udaje mi się już zasnąć.

***

Postanowiłem, że dziś odpocznę. Moja restauracja w soboty jest zawsze otwarta, w weekendy mamy najwięcej klientów, zajęte są przeważnie wszystkie stoliki. Jestem szefem, więc mogę czasami zrobić sobie wolny weekend.

Pomyślałem, że pojadę dziś z Krystianem na pizzę. Tak, to będzie dobry pomysł, mój syn lubi pizzę.

Do kuchni wchodzi Laura, jeszcze nieuczesana, boso, w pidżamie. Taka saute wygląda najładniej, podoba mi się, kocham ją. Weszła energicznie, widać że się wyspała. Uśmiecham się do niej.

– Dzień dobry, kochanie – witam się z żoną.

– Komu dobry, temu dobry – odpowiada i uśmiechając się, nalewa wody do czajnika.

Laura jest nauczycielką matematyki, lubi liczby, umie liczyć niczym kalkulator.

Ja nigdy nie umiałem posługiwać się cyferkami tak dobrze jak ona. Ma proste blond włosy do ramion, które zawsze ładnie pachną, czterdzieści dwa lata, niezłą figurę, biega cztery razy w tygodniu. Uwielbia czytać książki psychologiczne, thrillery, oglądać klasyczne horrory z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych.

– Nie pojechałeś dzisiaj do pracy? – pyta, siadając naprzeciwko.

– Nie pojechałem – odpowiadam. – Ostatnio bardzo mało czasu spędzam w domu, poza tym Angelika wczoraj napomknęła coś, że Krystian chce sobie kupić pistolet – kontynuuję. – Może to nic takiego, ale chciałem o tym z tobą porozmawiać. – Nachylam się w jej stronę, kładę łokcie na stole i obie dłonie na kubku z gorącą kawą. Kubek ma nadruk I’M A BOSS HERE, dostałem go kiedyś na urodziny.

– Zapytamy go, o co dokładnie chodzi, jak już wygramoli się z łóżka i wyjdzie ze swojego pokoju – odpowiada spokojnie Laura. Wstaje, zaczyna robić sobie herbatę, lubię na nią tak sobie patrzeć podczas tych zwykłych, prostych czynności.

Mamy piętrowy dom, o którym zawsze marzyłem. Wychowałem się na zwykłym polskim osiedlu, więc przeprowadzając się na obrzeża miasta, poczułem się, jakbym wygrał główną nagrodę w lotto lub jakiś konkurs Chopinowski, czy coś w tym rodzaju.

Z góry docierają do nas dźwięki polskiego hip hopu, którego Krystian słucha ostatnio coraz częściej i głośniej. Muzyka dochodzi oczywiście z jego pokoju.

– Królewicz się obudził – mówi z przekąsem Angelika, wchodząc nagle do kuchni. Nawet nie było słychać, jak opuszcza swój pokój i schodzi po schodach.

– Zjesz z nami śniadanie? – pyta Laura.

– Mogę zjeść, zrobię sobie tosty, bo dawno ich nie jadłam – odpowiada Angelika. – Komuś też zrobić? – pyta, wyjmując ser z lodówki i rzucając na mnie szybkie spojrzenie, sugerujące, że jest trochę skonsternowana. Przez chwilę ma wyraz twarzy, jakby ktoś zadał jej pytanie, na które nie zna odpowiedzi. – A ty nie w pracy, tato? – pyta, patrząc na mnie, jakbym był przybyszem z innej planety. – Przecież jest sobota, duży ruch w restauracji – stwierdza. – Może dzisiaj jest jakieś ważne święto, o którym zapomniałam?

Nagle zapanowała totalna cisza, jak przed wyświetleniem filmu w kinie. Jakby ktoś bardzo ważny miał wygłosić publiczne przemówienie. Nawet muzyka z pokoju Krystiana nagle ucichła, jakby odcięli mu prąd. Przez chwilę milczę, siedząc nieruchomo niczym żaba na liściu. Angelika czeka, aż odpowiem, patrząc na mnie jak na jakiś niepasujący element układanki.

– Postanowiłem, że dziś zrobię sobie wolne. Może nawet pojedziemy później z Krystianem na pizzę, jeśli się oczywiście zgodzi. Zapytam go, jak już zejdzie na dół – odpowiadam, patrząc cały czas na parujący kubek, jakby ten był najciekawszą rzeczą na świecie. – Jeżeli robisz tosty, to ja też jednego poproszę, z serem i szynką – dodaję po krótkiej chwili.

Odrywam nieruchomy wzrok od kubka i kieruję na nią spojrzenie, lekko się przy tym uśmiechając.

Nie odwzajemnia uśmiechu.

Widać po jej minie, że jest niezmiernie zaskoczona moją obecnością w domu. To dla niej niecodzienny widok.

– A mnie zrób z serem i pomidorem – mówi moja żona do Angeliki.

– Od razu ci mówię – zaczyna Angelika, patrząc na mnie – zapomnij, że na pizzę pójdziecie wieczorem, tato. Jak zejdzie na dół, to go zapytaj, czy w ogóle będzie miał czas, bo idzie dzisiaj na jakąś domówkę – wyjaśnia, zaczynając robić tosty. – Mamo, słyszałam przedwczoraj wieczorem, jak Krystian ze swoim kolegą rozmawiali o kupnie pistoletu, nie to żebym ich podsłuchiwała, ale przechodziłam obok jego pokoju, nie dało się nie słyszeć. – Angelika mówi to bardzo poważnie. – Tata ci nic nie powiedział? – pyta i rzuca na mnie szybkie, groźne spojrzenie, marszcząc przy tym brwi. Sygnał ostrzegawczy. – Pewnie zapomniał – stwierdza, wkładając dwie kanapki do tostera.

„Może kolor włosów ma po mnie, ale charakter na pewno po matce”, myślę.

Angelika jest brunetką, ma ładną twarz, po Laurze. Lubi chodzić do kina, robi to przynajmniej raz w tygodniu. Uwielbia jeździć na wycieczki, przed każdą wyprawą jest zawsze podekscytowana.

Lubi chodzić na basen, robić zakupy w sklepach odzieżowych. Wieczorami, jak skończy przeglądać Internet, zaczyna czytać książkę i nie ma jej już dla otaczającego świata. W wakacje, jeżeli oczywiście nie jest na jakiejś wycieczce, na festiwalu gdzieś w kraju, czy czymś podobnym, chodzi z koleżankami na plażę lub jeżdżą nad jezioro.

Mieszkamy nad Bałtykiem, a ona lubi pływać w morzu, gdy są upalne dni. Nie ma chłopaka, ale moja żona ostatnio powiedziała coś, tuż przed snem, gdy leżeliśmy w łóżku, że Angelika się z kimś spotyka, ma jakiegoś kolegę. Nigdy go nie widziałem, nie miałem okazji, nie wiem nawet, jak się nazywa, bo więcej czasu spędzam w pracy.

Czy dobrze znam swoją córkę?

Wydaje mi się, że tak. Ale czy tak dobrze, jak powinienem znać własne dziecko? Nie wiem.

W drzwiach nagle staje Krystian.

– Słyszałem, że o mnie rozmawialiście – mówi do wszystkich zgromadzonych w kuchni.

Jest ubrany w taki sposób, że widać już na pierwszy rzut oka, iż planuje dosłownie za chwilę wyjść z domu. Ma na sobie rozpiętą granatową bluzę z kapturem, pod nią koszulkę z jakimś kolorowym nadrukiem, czarne dżinsy i buty Nike. „Całkiem fajne, ma dobry gust”, myślę sobie. W prawym ręku trzyma telefon, w lewym okulary przeciwsłoneczne. Jest brunetem. Po mnie.

Kieruje na mnie spojrzenie, wydaje się równie zaskoczony moją obecnością jak wcześniej Angelika, ma wręcz wymalowane na twarzy zdziwienie, że zostałem dzisiaj w domu. Patrzy na mnie tak przez chwilę, bez żadnego słowa, jak na znalezionego w lesie trującego grzyba.

– A ty w domu, tato? – pyta, patrząc na mnie w taki sposób, jakby oczekiwał ode mnie natychmiastowego wytłumaczenia. – Jakieś święto? Ktoś umarł? – dopytuje ironicznie.

– Tak, zostałem dzisiaj w domu. Widzę, że jesteś lekko zdziwiony tym faktem. I nie, nikt nie umarł – odpowiadam.

– Znaleźli jakąś martwą dziewczynę w lesie – wtrąca Angelika. – Była w moim wieku. W necie już też o niej pisali.

– Też widziałam tę smutną informację w Internecie – mówi Laura, jakby do siebie.

– Gdzieś się wybierasz? – pytam Krystiana.

– Wychodzę, bo się umówiłem – odpowiada. – Zjem coś gdzieś na mieście, może zahaczę o jakąś piekarnię. – Widać po nim, że się gdzieś śpieszy.

– Może zjesz z nami śniadanie? – pyta Laura.

Krystian nawet nie odpowiada, zaczyna coś sprawdzać w swoim telefonie.

Przez chwilę jest skupiony, jakby czytał jakąś ważną wiadomość.

Zaczynam czuć zapach przypiekanego pieczywa. Pachnie przyjemnie, dawno nie jadłem tostów. Zaczynam robić się głodny.

– Masz dzisiaj trochę wolnego czasu? – pytam Krystiana. – Może pojedziemy później na jakąś pizzę?

Mój syn w dalszym ciągu nic nie odpowiada.

Stoi nieruchomo.

Nagle podnosi głowę znad telefonu, jest lekko zdziwiony.

– Kto? Ja? – pyta, patrząc po kolei na wszystkich.

– Tak, ty! Zrobiłem sobie dzisiaj wolne. I pomyślałem, że może skoczymy później do którejś pizzerii. Ty wybierzesz, do której – odpowiadam. Mam autentyczną nadzieję, że się zgodzi. Spędzimy wspólnie trochę czasu, jak ojciec z synem, pogadamy, dowiem się więcej, co tam u niego, będzie fajnie.

– Na pizzę… Raczej nie, bo mam już plany na dzisiaj – mówi, patrząc na kuchnię, jakby była zupełnie obcym miejscem, którego nawet nie zna.

– Chciałem, żebyśmy pojechali na pizzę, chwilę pogadali – mówię, trzymając kubek w ręku.

Laura z Angeliką czekają na jego odpowiedź, są ciekawe, czy się zgodzi. Ja zresztą też. Krystian się przez chwilę zastanawia.

– Dzisiaj jest sobota, a ja mam zaplanowany prawie cały dzień, no i oczywiście wieczór. Mam napięty grafik – mówi i patrzy na mnie przez chwilę, lekko mruży oczy. Widać, że się jeszcze zastanawia. – No, ale dobra. Możemy pojechać. O siedemnastej – odpowiada i odwraca głowę, zaczyna patrzeć w kierunku drzwi wyjściowych. Wygląda, jakby chciał stąd uciec, wybiec z domu.

– Mam do ciebie pytanie, Krystian – zaczyna mówić Laura. – O co chodzi z tą bronią, o której nam powiedziała Angelika? – pyta, patrząc na Krystiana przeszywającym wzrokiem. – Masz nam natychmiast wyjaśnić, o co chodzi! – dodaje stanowczo.

Krystian spogląda na Angelikę i otwiera szeroko oczy. Wygląda, jakby miał jej coś za złe i jednocześnie był czymś mocno zszokowany, zaskoczony. Ma wyraz twarzy, jakby jego siostra dosłownie przed chwilą, sprzedała mu z zaskoczenia mocnego plaskacza w policzek.

– Angelika, wiesz co, wymyślasz straszne farmazony. Strasznie czasem wszystko przekręcasz i w ogóle… – mówi Krystian. Zaczyna się czerwienić. – Tak sobie tylko gadaliśmy z Piotrkiem, że fajnie byłoby postrzelać, gdzieś w lesie, do jakichś porozstawianych pustych puszek – tłumaczy, patrząc raz na mnie, raz na Laurę. Widać, że lekko się denerwuje. Ta sytuacja zaczyna go przerastać. Dopiero rano, a on musiał się już zdenerwować, słabe rozpoczęcie soboty. – Ona trochę przesadza! – dodaje, unosi rękę i wskazuje otwartą dłonią Angelikę. Stoi i trzyma tak tę rękę jeszcze przez chwilę, wygląda teraz, jakby się na moment zatrzymał w czasie lub został na kilka sekund zapauzowany. Jakby czekał, aż ktoś położy mu coś na tę jego otwartą dłoń.

– Może zjesz z nami śniadanie? – pyta jeszcze raz Laura. – Angelika robi tosty – dodaje i patrzy w stronę tostera, też się zaczyna robić głodna.

Krystian przez chwilę milczy. Już się uspokoił. Wygląda teraz, jakby był z siebie dumny, zadowolony. Wytłumaczył się, nawet dosyć gładko, z tego, co mówiła jego siostra. Wygrał. Pora na oklaski, wręczenie pucharu.

– Ładnie pachnie – odpowiada. – Ale nie zjem z wami tostów, ponieważ się bardzo śpieszę. – Kieruje na mnie spojrzenie. – Pogadamy później, tato – mówi, następnie robi szybki krok w tył do przedpokoju i idzie do drzwi. Naprawdę gdzieś się śpieszy. „Jak się człowiek śpieszy, to się diabeł cieszy”. Sam nie wiem, dlaczego akurat to przysłowie przychodzi mi do głowy. Może reaguję jak psy Pawłowa na określone bodźce. Śpieszy – cieszy.

Laura odwraca się do mnie, patrzy na mnie pytającym wzrokiem, jakby chciała zawołać: „Co mam teraz zrobić?”.

– To do siedemnastej! – krzyczę z kuchni do Krystiana, żeby mnie dobrze usłyszał. Patrzę na Laurę, też nie wiem, co mam dalej zrobić.

– Okej, do siedemnastej! – odpowiada z przedpokoju. – I smacznego! – dodaje na koniec. Słychać dźwięk otwieranych drzwi. Wychodzi. „Do siedemnastej – powtarzam w myślach. – Może będzie fajnie”.

Analizuję całą tę sytuację.

Przez chwilę czuję się dziwnie, jakbym dzisiaj we własnym domu był obcym człowiekiem. Jakbym był jakimś przybyszem z bardzo daleka, cudzoziemcem, który nawet nie zna języka ani historii tej rodziny. Piąte koło u wozu. Wszyscy wielce zdziwieni, że jestem dzisiaj w domu. Absurd.

Biorę w rękę mój urodzinowy kubek z napisem I’M A BOSS HERE, zaczynam pić letnią już kawę i patrzę przez chwilę w stronę okna. Zapowiada się ładna pogoda, jest naprawdę słonecznie, fajnie. Stwierdzam, że maj w tym roku będzie przyjemny, taki prawdziwie wiosenny. „Pojechałbym gdzieś na grilla…”, myślę, patrząc na widoki za oknem. Słychać momentami śpiew ptaków, przejeżdżający ulicą samochód, rozmowy i śmiech jakichś przypadkowych ludzi, przechodzących chodnikiem niedaleko naszego domu. Sobota. Dzień w stu procentach już się zaczął. Jedni mają wolne, drudzy muszą zasuwać do pracy. Ja siedzę i na razie piję kawę.

„Chyba jednak naprawdę za rzadko jestem w domu, myślę. – No ale, przecież dużo pracuję, właśnie dla nich, żeby mieli godne życie”.

Zastanawiam się, czy coś mnie ominęło. Coś ważnego. Może tak naprawdę nie znam moich dzieci? Nie wiem, jakie tak naprawdę są, czas leci szybko niczym wystrzelony nabój… Nie znam ich na pewno na wylot, drobiazgowo, od a do z. Są też w takim szalonym wieku, siedemnaście i osiemnaście lat, przeróżne pomysły wtedy pojawiają się w głowach. Fajnie było mieć osiemnaście lat, to fakt, ale czy chciałbym przeżyć to jeszcze raz? Nie wiem. Różne robiłem wtedy rzeczy, bywały dobre i złe chwile. Może gdybym mógł cofnąć czas, jak przewija się film do tyłu, obejrzeć skrupulatnie i mieć możliwość wyboru jakiegoś jednego, najlepszego dnia z tamtego okresu, przeżyć go jeszcze jeden raz, to wtedy tak. Rozkminy. Różne mam rozkminy.

Patrzę przez chwilę na Laurę i Angelikę. Uświadamiam sobie, że nie mają żadnego wpływu na zachowanie Krystiana. Ja zresztą też. Chłopak wyszedł i nawet nie zjadł z nami śniadania. On robi, co chce. Może jednak ma jakieś problemy, o których woli nie rozmawiać. Dowiem się, może nawet jeszcze dzisiaj.

Angelika podchodzi do stołu, stawia trzy talerze na blacie i siada naprzeciwko mnie. Tosty pachną zachęcająco. Patrzy przez chwilę na mnie, jakbym przez przypadek nadepnął i zabił jej chomika. Czuję się, niczym złoczyńca oczekujący na wyrok. W tym przypadku sędzią jest moja córka. Obok mnie siada Laura.

Nie odzywam się, nie wiem po prostu, co powinienem powiedzieć. Od dłuższego czasu, w soboty, nie bywałem za często w domu, to niezaprzeczalny fakt. Byłem zajęty restauracją. Chyba pora trochę to zmienić. Nie „chyba”, tylko ”na pewno”.

Zaczynamy jeść tosty. Przez chwilę w ciszy.

To pierwsze moje takie śniadanie od dłuższego czasu, na dodatek w sobotę, wspólnie przy stole z żoną i córką. Całkiem przyjemne uczucie. Zaczyna do mnie docierać, że brakowało mi takiej prostej, zwyczajnej chwili, jak zjedzenie w sobotę śniadania z rodziną.

– Wierzycie Krystianowi? – przerywa ciszę Angelika. – Myślicie, że naprawdę tak tylko sobie fantazjowali o strzelaniu do pustych puszek gdzieś w środku lasu? – pyta, polewając tost pikantnym ketchupem. – Nie do końca też ufam temu jego koledze. Piotrkowi – stwierdza. – Wszyscy mówią do niego Piter. Wygląda normalnie i zachowuje się, jakby był całkiem w porządku, ale coś mi w nim nie gra, nie pasuje. Nie wiem jeszcze co, ale się dowiem – dodaje.

Laura patrzy przez chwilę na Angelikę, wygląda jakby się nad czymś intensywnie zastanawiała. Moja córka podnosi wzrok na matkę i spoglądają na siebie przez kilka sekund – wyglądają teraz, jakby rozmawiały ze sobą bez używania słów, komunikowały się za pomocą telepatii.

Zadziwiające, jak bardzo są do siebie podobne. Prawie takie same symetryczne, ładne twarze, te same duże i mądre szare oczy, tylko kolor włosów mają inny.

Czuję się trochę jak statysta.

Siedzę i jem, wydając z siebie jak najmniej dźwięków.

Jestem teraz dla nich zapewne tak interesujący jak klamka od drzwi na klatkę schodową. Szkoda, że Krystian przed chwilą wyszedł, ale i tak dzięki temu śniadaniu, odczuwam radość, jak dziecko, któremu pierwszy raz ktoś pokazał coś zabawnego.

– Krystian ewidentnie dziwnie się ostatnio zachowuje – mówi Laura. – Może faktycznie ma jakieś problemy, trzeba z nim porozmawiać, dowiedzieć się, o co chodzi – stwierdza. – I to żadna nowość, że nie zjadł z nami śniadania – dodaje, lekko odwracając głowę w moim kierunku. – Ostatnio w weekendy dosyć szybko wymyka się z domu, zawsze mówi, że zje coś na mieście.

– Mam dobry pomysł! – zaczyna Angelika. – To może przestańcie mu dawać pieniądze – mówi, lekko się przy tym uśmiechając. – Wtedy będzie jadał śniadania w domu. No i obiady – dodaje.

Zapada chwilowa cisza. Wszyscy się zastanawiają, co dalej.

– On czasami chodzi po domu w okularach przeciwsłonecznych i gada po cichu coś do siebie – szepcze Angelika, nachylając się nad stołem w kierunku Laury.

Patrzą przez chwilę na siebie nieruchomym wzrokiem. Po czym nagle wybuchają serdecznym śmiechem, niczym dwie wiedźmy.

Z wrażenia, na moment, aż otwieram szerzej oczy. Śmiech słychać pewnie na zewnątrz, przez uchylone okno.

– Może go razi światło – mówi Laura, uśmiechając się.

– Chodzi w tych okularach po domu, gdy was nie ma, udaje jakiegoś piosenkarza, rapera czy kogoś tam, może nawet coś bierze – tłumaczy Angelika. – No, prawdziwy debil – dodaje na koniec, akcentując słowo „debil”.

– Nie mów tak o swoim bracie – zwraca uwagę Laura. – Bo ci odetnę Internet – dodaje, patrząc już poważnie na naszą córkę. Jej usta delikatnie drżą, jakby sama chciała się zaśmiać z tego, co właśnie powiedziała.

Chyba teraz moja kolej, żebym zabrał głos.

Ponieważ jak na razie to wyraźnie gram tutaj rolę drugoplanową lub w ogóle nie jestem uwzględniany jako partner w tej rozmowie. Gram trzecie skrzypce.

Czuję się jak obcy człowiek, który przysiadł się do cudzego stolika tylko po to, żeby zjeść posiłek, ponieważ nie było innych wolnych miejsc w przydrożnej jadłodajni, w obcym kraju.

– Dzisiaj z nim porozmawiam – wypowiadam wreszcie.

Nie reagują na moje słowa, jakby mnie nie usłyszały.

Jakby mój głos był tylko zwykłym elementem tła; niczym hałas za otwartym oknem, na który nikt nie zwraca uwagi.

– Dzisiaj z nim porozmawiam – powtarzam trochę głośniej i wyraźniej, żeby mnie w końcu usłyszały, zauważyły wreszcie, że tutaj jestem. Tak jak one: siedzę, słucham, jem i oddycham. – Jak pojedziemy później na pizzę, to z nim pogadam, dowiem się, czy ma jakieś problemy. Dowiem się też trochę więcej, o co chodzi w kwestii broni, z której rzekomo chciałby postrzelać do puszek w lesie – dodaję stanowczo.

Dziewczyny patrzą najpierw po siebie, następnie równocześnie kierują wzrok na mnie. Mają wyraz twarzy, jakbym był facetem, który chce im wcisnąć płyn do prania dywanów, a one nie są w ogóle zainteresowane tematem i znudzone samą reklamą produktu.

– No to powodzenia – odpowiada krótko Angelika, wstając i zbierając powoli talerze ze stołu.

– Dawno z nim tak w cztery oczy nie rozmawiałeś – stwierdza Laura.

To fakt. On – szkoła, ja – praca. Tylko krótkie niezobowiązujące pogawędki. Ile to minęło? Pół roku, rok? Ale przez tyle czasu w człowieku może się dużo zmienić, może się dużo wydarzyć. Zdaje się, że ta rozmowa w cztery oczy, przy pizzy, jest teraz najbardziej potrzebna.

– Gdzie dokładnie znaleźli ciało tej dziewczyny? – pyta nagle Laura, odwracając głowę w stronę Angeliki. – Nie zdążyłam jeszcze dokładnie przejrzeć wiadomości na ten temat – tłumaczy.

– W necie jest napisane, że po zachodniej stronie miasta. Dokładnie gdzieś za tym małym jeziorkiem, Stawek upiorów, Seekenmoor. W tamtym roku byłam tam na ognisku – odpowiada, myjąc talerze. – Jakiś poranny biegacz przez przypadek znalazł ją w lesie. Miała poderżnięte gardło. Szkoda dziewczyny – dodaje.

– Bardzo szkoda. To po prostu straszne. Straszne i smutne – stwierdza Laura, wstając od stołu.

„To naprawdę straszne”, myślę. Siedzę jeszcze przez chwilę, dokańczam kawę, która już całkowicie wystygła.

***

Wychodzę z domu. Jest naprawdę piękna pogoda, co przekłada się na moje nastawienie do świata. W głowie pojawiają się przyjemne i wesołe myśli. Jest dobrze. Pozytywnie. Pogadam później z Krystianem, to dla mnie dzisiaj najważniejsze. Priorytet.

Widzę, że sąsiadka z domu obok wychodzi, zamyka za sobą drzwi na klucz i idzie w kierunku miasta. Przez chwilę zerka na mnie, jakby mnie nie poznawała lub nie wiedziała, kim w ogóle jestem. Po kilku sekundach chyba sobie przypomina, rozpoznaje, jakby z trudem, nie dziwię się jej – dawno mnie nie widziała z bliska, przeważnie tylko w samochodzie. Szczerze, to nie pamiętam nawet jak ma na nazwisko. „A może, tak naprawdę, nigdy nie wiedziałem, jak się nazywa?”, myślę sobie.

– Dzień dobry, sąsiedzie – mówi. Widać, że jest zaskoczona moim widokiem, ma minę w stylu „Ktoś umarł?”. – Sąsiad dzisiaj w domu? – pyta, wytrzeszcza przy tym lekko oczy. Wygląda, jakby nie dowierzała. Chyba gdzieś się śpieszy. Mam taką nadzieję, ponieważ naprawdę nie chce mi się z nią gadać.

– Dzień dobry – odpowiadam grzecznie. – Tak, dzisiaj w domu. Zrobiłem sobie, że tak powiem, wolny weekend – kontynuuję, uśmiechając się sztucznie.

Sąsiadka stoi i przez chwilę patrzy się na mnie uważnie. Wygląda, jakby chciała coś powiedzieć, ale nic akurat nie przychodzi jej do głowy. Sam się zastanawiam, o czym mam z nią chwilę pogawędzić.

– Ładna dziś pogoda. Wyjeżdża pani gdzieś na majówkę? – pytam, susząc zęby w szerokim uśmiechu.

– Bardzo ładna. Jakieś tam plany mam – odpowiada lekko zamyślona.

Patrzę na nią i dopiero teraz to dostrzegam. Dopiero to do mnie dociera. Na prawej nogawce ma świeże ptasie odchody – gęsta, soczysta mieszanka bieli i zieleni. Sporej wielkości guano, pewnie jeszcze ciepłe.

– Ma pani coś na nogawce. – Macha głową, jakby sama nie wiedziała, gdzie powinna spojrzeć. Już się nie uśmiecham, staram się być poważny. – Chyba będzie sąsiadka musiała wrócić do domu – stwierdzam. Chce mi się śmiać, ale w takiej dość niekomfortowej i zarazem niefartownej dla niej sytuacji po prostu nie wypada tego teraz robić.

Spogląda szybko na plamę. Patrzy przez chwilę, podnosi głowę, jej usta bezgłośnie się poruszają, ale z ruchu warg wyraźnie można odczytać słowo „Kurwa”. Zaczyna grzebać w torebce, wyciąga z niej chusteczki higieniczne, ale nagle rezygnuje.

– Chusteczka chyba nic tutaj nie pomoże – mówi, trochę jakby sama do siebie. – Myślałam, że to jakaś gałąź – zaczyna mi tłumaczyć. – Nie zwróciłam uwagi, a tu takie coś – mówi, lekko się śmiejąc i wskazując ręką ptasie fekalia znajdujące się na nogawce. – Dobrze, że pana akurat spotkałam, bo poszłabym tak z tym gównem na spodniach do miasta – kontynuuje, robiąc się coraz bardziej czerwona na policzkach. – Latająca zaraza, nic tylko srają na ludzi i na samochody.

„Co za porażka…”, myślę.

– Spokojnie, niech się sąsiadka nie denerwuje – mówię łagodnie. – Niech pani idzie teraz szybko do domu, usunie to pani wodą z solą lub octem – tłumaczę jej z powagą, jakbym był największym ekspertem w usuwaniu ptasich odchodów. – Czasem najlepsze są sprawdzone, domowe sposoby – mówię, wskazując ręką w stronę jej posesji.

Ptasie guano miało niebagatelny wpływ na rozwój naszej rozmowy – ucięło ją.

I bardzo dobrze.

Nie mam w zwyczaju stać pod domem i plotkować z sąsiadami o pogodzie, gdzie ich dzieci idą do szkoły, gdzie byli na wakacjach albo w jakim kraju zaczął pracę ktoś tam, czy o tym, o czym plotkują między sobą sąsiedzi – czyli o innych sąsiadach. Nie interesują mnie takie rzeczy. Nie interesują mnie sprawy, o których oni plotkują. Nie mój cyrk, nie moje małpy.

– To jest świeże, więc najpierw niech pani to jakoś czymś zeskrobie – dodaję jeszcze na koniec.

Sąsiadka, która jest dla mnie właściwie anonimowa, zerka w stronę własnego domu. Marszczy brwi.

– Dobra, to ja idę jakoś się tego pozbyć. – Wskazuje teraz dwoma dłońmi obsraną nogawkę. – Miło było sąsiada spotkać po tak długim czasie. Do widzenia! – żegna się ze mną i oddala szybko.

– Do widzenia! – odpowiadam grzecznie.

Obserwuję ją jeszcze przez chwilę; patrzę, jak zadziwiająco szybko idzie, prawie biegnie. Zapewne długo się stroiła przed wyjściem.

Ruszam w stronę samochodu, który jest zaparkowany przed domem. Mój czarny range rover stoi nieruchomo jak skała. Zajrzę pod maskę, sprawdzę poziom oleju, pojadę później na myjnię. Zrobię to wszystko, ponieważ mam dziś wolne. Zrobię te wszystkie rzeczy, ponieważ zrobiłem sobie wolny weekend.

I bardzo dobrze.

Tak miało być.

Jestem dziś wolny jak ten ptak, który obsrał naszą sąsiadkę.

Zaczynam się zastanawiać, do kogo Krystian tak się śpieszył, może do jakiejś dziewczyny, nawet wczoraj coś mówił, że ma dwie. Może żartował, nie wiem. O siedemnastej pogadamy, zjemy pizzę. To będzie udany dzień, bo postaram się, żeby taki był.

Zaczyna do mnie docierać, że do spotkania z Krystianem zaczynam się przygotowywać psychicznie. Jak przed jakimś ważnym, stresującym egzaminem. „Będzie dobrze, myślę. – Musi być!”. Ewidentnie się pocieszam i podbudowuję.

Drzwi wejściowe do domu otwierają się i wychodzi Angelika. Jest ubrana na sportowo – bluza Nikez kapturem, szare bawełniane dresy, buty New Balance. Ma włosy związane w kucyk, przeciwsłoneczne okulary nałożone na głowę.

„Może idzie na rower”, domyślam się.

– Idę na rower – mówi i zaczyna iść w kierunku garażu.

„Zgadłem!”, myślę zadowolony z siebie.

Być może jednak znam swoje dzieci trochę bardziej, niż mi się wydaje. Może popadam w lekką paranoję; wmawiam sobie, że ich tak dobrze nie znam, a jednak je znam, tak jak powinienem. Jedno jest pewne – wiem na przykład, że Angelika w wolnym czasie lubi jeździć na rowerze. Dostała go na siedemnaste urodziny, jest lepszy od poprzedniego i bardziej bajerancki. Cieszyła się tym prezentem tak bardzo, że gdy wyszła na nim pojeździć pierwszy raz, to wróciła do domu tylko na chwilę – żeby w przelocie zjeść obiad.

Ja nie byłem na rowerze chyba od dwóch lat. Nie mam na to czasu. Pora to zmienić. Zdecydowanie.

Otwieram maskę auta. Sprawdzam poziom oleju, patrzę, czy nie ubyło płynu chłodniczego – wszystko jest, jak powinno być. Jest dobrze.

Przypominam sobie nagle sen. Zastanawiam się przez krótką chwilę, co takiego mogło się kryć w tym dziwnym lesie? I dlaczego Krystian chciał tak bardzo tam popłynąć? No i do kogo mógł należeć ten drugi ręcznik?

Cóż, to tylko sen.

Zamykam maskę samochodu.

Drzwi wejściowe znowu się otwierają.

Przed dom wychodzi Laura. Również ubrana na sportowo, ze związanymi w kucyk włosami.

Wygląda bardzo ładnie.

– Zdecydowałam, że pójdę z Angeliką na rowery.

– To bardzo fajnie, korzystajcie z pogody – odpowiadam. Podziwiam, jaka jest ładna.

Obok mnie przechodzi Angelika, prowadząc swój rower, rzuca na mnie szybkie spojrzenie, następnie patrzy na matkę i się zatrzymuje.

– Jednak idziesz ze mną? – pyta.

– Tak, idę – odpowiada. – Ale poczekaj. Tak sobie pomyślałam, że skoro tata zrobił sobie dzisiaj wolne, to może weźmiemy go ze sobą? – Macha głową w moim kierunku.

Zaczynam czuć przypływ radości i na twarzy pojawia mi się szczery uśmiech. Szybko rezygnuję z wizyty na myjni – zrobię to później, może nawet podjadę tam z Krystianem.

– Idziesz z nami, tato? – pyta Angelika, zerkając na mnie. Ma ciekawość w oczach.

– Nie byłem na rowerze ze dwa lata! Oczywiście, że z wami idę! – odpowiadam stanowczo.

– To leć się przebrać – mówi Laura. – No, już, już, tak na jednej nodze.

– Ruszaj się, tato! – popędza mnie z uśmiechem Angelika.

Ruszam szybko w kierunku wejścia do domu. Wymijam moją żonę, ocierając się o nią (oczywiście robię to specjalnie). Otwieram drzwi i wbiegam po schodach na górę. Przebieram się na sportowo w tempie ekspresowym.

Przez chwilę łasi się i przyjaźnie ociera o moje nogi piąty członek naszej rodziny – rudy kot Leon. Mamy go jakoś od pół roku.

Najpierw rowery z dziewczynami, później pizza z Krystianem.

To będzie udany dzień.

Chce mi się dosłownie tańczyć z radości.

Rozdział 2

Krystian

Zawsze chciałem mieć jakąś oryginalną ksywę. Taką, która po wymówieniu, wzbudza ogólny respekt otoczenia. Moi koledzy mają, ja, niestety, nie mam. Jeszcze nigdy nie zdarzyła się w moim życiu konkretna sytuacja, dzięki której miałbym okazję zdobyć jakiś pseudonim. Ale kto wie, może jeszcze kiedyś zostanę ochrzczony jakimś dobrym przezwiskiem, które przylgnie do mnie na stałe. Nie zależy mi na tym najbardziej na świecie, ale byłoby fajnie.

Póki co, wszyscy mówią do mnie Krystian. Najzwyczajniej w świecie zwracają się po prostu po imieniu. Czasem niektórzy mówią po nazwisku – przeważnie nauczyciele lub ludzie z mojej szkoły, którzy mnie z niewiadomych przyczyn nie lubią.

Jest kilka osób, które nie darzą mnie sympatią. Jest to niekiedy trochę denerwujące, ale uogólniając – daję sobie radę. Niektórzy potrafią być naprawdę irytujący – jakieś głupie żarty, docinki i tak dalej. Ale daje się przeżyć. Czasem po prostu ich olewam, ignoruję, nie zwracam uwagi, jakby byli powietrzem.

Mam też oczywiście w gronie znajomych kilka osób, które mnie lubią i szanują. Naprawdę to doceniam. Jedną z nich jest mój najlepszy kolega Piotrek. Ma ksywkę Piter i wszyscy go lubią. Ja oczywiście też.

Mam siedemnaście lat i chodzę do miejscowego liceum.

Dzisiaj idę na konkretną domówkę. Piter organizuje ją u siebie i nie muszę nawet się domyślać, czy będzie to dobry melanż – jestem o tym wręcz przekonany. Jestem pewny, jak dwa razy dwa to cztery, że dziś wieczorem się sponiewieram i stracę zasięg.

Będzie hardkor. Należy mi się.

Nie jestem najgorszym uczniem, ale też nie należę do asów czy kujonów. Wypełniam obowiązki, uczę się w miarę dobrze, żeby zdawać co roku do następnej klasy. Nie muszę się nikomu podlizywać, żeby dostać lepszą ocenę, co mnie cieszy. Nie mam też większych problemów z zapamiętywaniem materiału, ponieważ mam całkiem dobrą pamięć – w większości przypadków nie muszę się uczyć w domu, podczas sprawdzianów wykorzystuję to, co usłyszałem na lekcji. Z tego też jestem bardzo zadowolony.

Nie mogę się już doczekać domówki, myślę o niej non stop od trzech dni.

Ojciec chce się ze mną dziś wybrać na pizzę.

Ciekawe. Sądzę, że coś mu się chyba odkleiło – nie byliśmy na wspólnej pizzy gdzieś od dwóch lat. Poza tym czasami sądzę, że mój ojciec to naprawdę ciężki przypadek.

Pójdę z nim na tę głupią pizzę, niech się cieszy. Chociaż nie jem ostatnio takich rzeczy, dzisiaj wciągnę ze smakiem. Przynajmniej czas do wieczora zleci mi szybko. No i, co też oczywiście jest dla mnie bardzo ważne, nie pójdę na imprezę na głodniaka.

Same plusy.

Może to jednak dobrze, że ojciec wpadł na ten pomysł właśnie dzisiaj. W sumie to trochę się nawet cieszę. Ale najważniejszy jest dziś melanż. Wyluzuję się, coś wypiję, może coś zajaram. Będzie pięknie. Musi być.

***

W tym momencie mam jeden cel: idę do mojej dziewczyny. Od której nie odbierałem ostatnio telefonów, ponieważ za bardzo zawracała mi gitarę. Jestem taki, że strzegę granic własnego komfortu. Muszę jej wytłumaczyć, dlaczego się nie odzywałem, gdy dzwoniła nachalnie. Nie zajmie mi to dużo czasu. Jestem naprawdę sprytny. Potrafię wytłumaczyć się ze wszystkiego. Jak to mówiła babcia – umiem odkręcić kota ogonem. Jestem w tym mistrzem. Czasem czuję, jakbym trzymał w garści cały świat.

Stwierdzam szybko, że jeżeli będzie taka potrzeba, to najzwyczajniej w świecie po prostu z nią zerwę. Bezlitośnie i bez skrupułów.

Moja dziewczyna ma na imię Oliwia. Pomimo różnych wad charakteru nawet ją lubię.

Gdy już decydujemy się z kimś związać, nie o to chodzi, żeby go na siłę zmieniać, jeżeli coś nam się nie podoba, tylko trzeba akceptować to, jakim ten ktoś jest.

Jeżeli mam być szczery, to w Oliwii najbardziej ujął mnie jej wygląd. Ma ładne, duże, zielone oczy – wyglądają, jakby skrywały jakąś tajemnicę, mogę w nie patrzeć długo, a ona wydaje się wtedy lekko zawstydzona. Lubię to. Nie uważam, że jej charakter to same wady – ma też oczywiście zalety.

Stoję już przed domem Oliwii. Mieszka w nim tylko ze swoją mamą i psem.

Naciskam przycisk dzwonka – śpiew kukułki wypełnia pomieszczenie za drzwiami.

Trochę się niecierpliwię, jakbym czekał na zielone światło, żeby przejść na drugą stronę ulicy.

„Jeżeli nikt zaraz nie otworzy, to zawijam wrotki”, myślę.

Nagle słyszę szybkie kroki – czyli ktoś jednak jest w domu. Drzwi się otwierają i widzę mamę Oliwii.

– Dzień dobry – witam się, kiwając lekko głową. – Zastałem może Oliwię? – pytam, lekko się uśmiechając.

Kobieta patrzy na mnie przez chwilę, jakby właśnie stanął przed nią prawdziwy anioł, chyba ją urzekł mój uśmiech.

– Dzień dobry, Krystian! – Rozpromienia się.

Czekam, aż zaprosi mnie do środka.

– Wejdź – mówi, otwierając szerzej drzwi. – Oliwia jest u siebie. Chcesz może herbaty? – pyta, gdy przekraczam już próg.

Stoję przez chwilę w przedpokoju. Mam w głowie ułożony cały schemat rozmowy. Mam przygotowaną odpowiedź dosłownie na każde możliwe pytanie, które może mi zadać Oliwia, jakbym szedł na jakąś rozmowę kwalifikacyjną.

– Nie, dziękuję – odpowiadam i ruszam w kierunku pokoju dziewczyny.

To będzie szybka rozmowa, jak z jakimś natrętnym telemarketerem, którego spławia się szybkim gładkim frazesem. Powiem jej, że miałem chwilowe problemy rodzinne – będzie zmuszona mi uwierzyć.

Ona wierzy prawie we wszystko, co jej powiem, więc za bardzo się nie stresuję, jestem wręcz nawet wyluzowany. Znamy się od dzieciństwa, bawiliśmy się razem w piaskownicy, ale dopiero od niedawna postanowiliśmy zostać parą. Oliwia nie ma dużo znajomych czy przyjaciół, jestem pewny, że uważa mnie za bardzo bliską osobę.

Wchodzę do jej pokoju.

Wnętrze jak zwykle jest wysprzątane na błysk. Moja dziewczyna jest bardzo pedantyczna – dosłownie wszystko zawsze musi być równo poukładane, jak pod linijkę. Wszystkie przedmioty mają swoje miejsce i są pięknie poustawiane, jak na wystawie sklepowej.

Oliwia leży jeszcze w łóżku, przykryta kołdrą. Nie reaguje na moje wejście. Na ekranie monitora leci jakiś filmik na YouTube. Ogląda go niesamowicie skupiona, ponieważ filmik jest z napisami, a ona nie zna za dobrze angielskiego. Woli się uczyć francuskiego.

Nie witam się, nie mówię nawet „Cześć”. Siadam wygodnie w fotelu i patrzę na nią przez chwilę. Dociera do mnie, że nie zwraca na mnie najmniejszej uwagi, jakbym był drobną plamą na jej swetrze.

„Na pewno się obraziła”, myślę.

– Obraziłaś się na mnie? – pytam, kierując wzrok na ekran monitora.

Na filmiku jakaś dziewczyna tłumaczy coś, bardzo przy tym gestykulując.

– A może byś się chociaż przywitał – mówi Oliwia, śledząc uważnie akcję.

– Cześć – mówię łagodnie, niczym aktor w jakimś starym, czarno-białym filmie.

Nie odpowiada na moje przywitanie. To bez sensu, przecież zasugerowała mi, żebym się przywitał, a sama się nawet nie odezwie.

„Nigdy nie zrozumiem kobiet”, myślę.

– Dlaczego nie odbierałeś telefonu ani nie odpisywałeś na moje wiadomości przez Messenger? – pyta, dalej nie patrząc w moim kierunku, tylko ciągle na ten filmik z YouTube.

Teraz będą odpowiedzi wymagające skupienia i cierpliwości. A wszystko miało pójść szybko i gładko. Chyba jednak tak nie będzie, być może tak się jednak nie da. To byłoby za proste i zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe.

– Miałem drobne problemy rodzinne – odpowiadam z kamiennym wyrazem twarzy.

– To znaczy, że nie mogłeś nawet na chwilę odebrać telefonu? – kontynuuje, wyciągając rękę w stronę biurka.

Bierze do ręki telefon i patrzy w niego, jakby coś liczyła. Zapewne sumuje ilość wychodzących połączeń. Kilka razy nie odebrałem ani nie odpisałem – to fakt.

– Miałem, że tak powiem, problemy rodzinne natury bardziej osobistej i nie za bardzo miałem telefon w zasięgu ręki – odpowiadam. – Położyłem go w pokoju i leżał w nim, a ja byłem zajęty zupełnie czymś innym – kontynuuję i patrzę na nią dalej z poważnym wyrazem twarzy.

Oliwia milczy. Wygląda, jakby się nad czymś teraz zastanawiała, filmik już nie jest dla niej najważniejszy.

– Chyba coś ściemniasz – szepcze i kieruje na mnie spojrzenie.

Patrzy na mnie przez chwilę, delikatnie się uśmiechając.

– Nie ściemniam – odpowiadam, również zaczynam się lekko uśmiechać.

Może jednak pójdzie gładko.

– Przytul mnie – mówi, odrzucając na bok kołdrę i wyciągając do mnie ręce.

Uśmiecham się już szeroko niczym rekin. Czuję się, jakbym wygrał jakąś nagrodę w wesołym miasteczku. Wstaję szybko z fotela, podchodzę do łóżka i przytulam Oliwię. Ładnie pachnie – jabłko zmieszane z jakimiś kwiatkami.

– Ładnie pachniesz – mówię, wąchając ją i przytulając.

– Tęskniłam… – szepcze.

Myślałem, że będzie gorzej. Miałem nawet już zerwanie w zanadrzu, a tu taki happy end.

– Idę dzisiaj na imprezę – mówię po cichu, prawie niesłyszalnie.

Podnosi głowę, patrzy na mnie przez chwilę, zupełnie obojętnym wzrokiem. Oliwia rzadko chodzi na imprezy – przeważnie tylko na jakieś urodziny czy sylwestra.

– Gdzie? Do kogo? – pyta. – Ja idę później z kuzynką do kina – dodaje.

– Idę na domówkę do Pitera – odpowiadam dumny z siebie.

– A, do niego. – Oliwia reaguje na moją odpowiedź całkiem chłodno i obojętnie, jakbym powiedział coś wyjątkowo mało interesującego.

Wyplątuje się z uścisku i podchodzi do swojego komputera. Zaczyna czegoś szukać w Internecie.

– Nie uwierzysz, co ci za chwilę powiem – mówię do niej.

– No dawaj – odpowiada. – Zobaczymy, czy mnie zaskoczysz? – dodaje, dalej grzebiąc w sieci.

– Mój ojciec zaproponował, żebyśmy dzisiaj we dwóch pojechali gdzieś na pizzę. – Lekko się uśmiecham.

Oliwia odwraca się od ekranu monitora, kieruje na mnie spojrzenie.

Widać, że jest zdziwiona.

– Zaskoczyłeś mnie. Naprawdę mnie teraz zaskoczyłeś. Udało ci się. Dawno razem tak nie spędzaliście czasu – stwierdza i znowu odwraca się do monitora.

– Też byłem w lekkim szoku, jak mi zaproponował wspólny wypad – mówię i zaglądam w komputer. Widzę, że czegoś namiętnie szuka na portalu informacyjnym GłosPomorza24h. – Zgodziłem się i dzisiaj o siedemnastej jedziemy do pizzerii, którą ja wybiorę.

– Fajnie, dobrze wam to zrobi – stwierdza.

Oliwia odwraca się do mnie, odsłaniając cały ekran i ręką wskazuje to, czego szukała.

– Moja kuzynka ją znała, to straszne – mówi, wskazując dłonią artykuł.

MARTWA OSIEMNASTOLATKA ZNALEZIONA W USTECKIM LESIE.

Czytam wyrazisty tytuł.

– Słyszałem o tej dziewczynie – odpowiadam i wzdycham. – Naprawdę smutna sprawa, straszna tragedia dla rodziny. Miejmy nadzieję, że szybko znajdą tego, kto jej to zrobił – dodaję szczerze.

– Powinniśmy teraz wszyscy na siebie uważać – mówi stanowczo. – Chodź, zjesz ze mną śniadanie.

– Z przyjemnością. – Uśmiecham się do Oliwii.

Dociera do mnie, że zrobiłem się naprawdę głodny, bo olałem rodzinne tosty.

Wychodzę z domu Oliwii, biorę głęboki oddech, jakbym zrzucił z siebie coś bardzo ciężkiego. Jednak będziemy dalej parą. Może być. Nie jest źle. Słychać śpiew ptaków, pogoda jest piękna.

Szykuje się fajna sobota, nie mogę się już doczekać imprezy.

***

Wybiła godzina siedemnasta i zmierzam w kierunku domu, żeby pojechać na pizzę. Mój ojciec czeka już na mnie w samochodzie z odpalonym silnikiem. Widzę jedną z naszych sąsiadek, która właśnie wyszła z domu z psem na spacer. Patrzy na mnie, gdy wsiadam do samochodu i serdecznie się uśmiecha. Macha do mnie i do ojca siedzącego za kierownicą. Podejrzewam, że cieszy ją nasz widok, ponieważ od bardzo dawna nie widziała nas tylko we dwóch, razem. Dla niej ten widok jest w tej chwili zapewne dość niespotykany. Ojciec i syn – Dąbrowscy wspólnie gdzieś jadą.

Odwzajemniamy ten gest i machamy do niej równocześnie, zsynchronizowani jak jakaś grupa taneczna na amerykańskich teledyskach. Sąsiadka nadal się uśmiecha, przechodząc obok samochodu, pies z wywieszonym językiem macha radośnie ogonem na nasz widok.

– Dzisiaj obsrał ją ptak – mówi ojciec.

– Co ty gadasz? – odpowiadam szczerze rozbawiony. – Widziałeś to? – pytam, rzucając na niego spojrzenie.

– Nie widziałem momentu, jak na nią narobił. – Ojciec szczerzy zęby. – Podeszła do mnie już z tym gównem na spodniach – dodaje po chwili.

Obaj wybuchamy głośnym rechotem. We wstecznym lusterku widzę, że sąsiadka odwraca się błyskawicznie – chyba usłyszała stłumiony śmiech dochodzący z wnętrza auta. Jej pies zaczyna na nas szczekać. Przyznam szczerze, że na początku nie chciało mi się jakoś specjalnie jechać z ojcem na pizzę. Ale teraz stwierdzam, że może jednak wpadł na dobry pomysł. No i dawno go nie było podczas weekendu w domu. Domyślam się, że on się po prostu cieszy z tej wolnej soboty. Niech się cieszy.

– Ciszej, bo nas usłyszy – mówię, próbując się uspokoić.

– Już zapewne nas usłyszała – odpowiada ojciec, patrząc we wsteczne lusterko na sąsiadkę. – A co? Śmiać się nie wolno?! – dodaje i naciska przycisk klaksonu na kierownicy.

Samochód przez chwilę głośno trąbi, pies zaczyna jeszcze agresywniej szczekać, sąsiadka próbuje uspokoić zwierzaka, ciągnie go na smyczy i następnie ruszają bardzo szybkim tempem w swoją stronę, jakby się czegoś przestraszyli.

Śmiejemy się jeszcze przez chwilę.

– To było dobre – stwierdzam.

– Wiesz, czego nie lubię? – pyta szczęśliwy ojciec.

– Czego? – pytam szczerze zaciekawiony.

– Sąsiedzkiego wścibstwa! – odpowiada głośno. W blasku słońca widzę drobinki śliny wirujące w powietrzu. Ojciec wdusza jeszcze dwa razy przycisk klaksonu na kierownicy.

Sąsiadki już nie widać; zniknęła gdzieś za rogiem.

Ojciec się uspokaja, chyba lekko poniosły go emocje, ale przynajmniej było przez chwilę śmiesznie.

– Ja też nie lubię, jak ktoś wtyka nos w nie swoje sprawy. Naprawdę bardzo tego nie lubię… – mówię całkowicie szczerze.

– Powinni zająć się sobą, a nie interesować prywatnym życiem innych – ojciec mówi to jakby do siebie.

Nie odpowiadam.

Przez chwilę milczę.

Spuszczam lekko głowę, czuję wibrację telefonu w kieszeni – ktoś wysłał mi wiadomość tekstową.

– Zdecydowałeś, gdzie jedziemy na pizzę? – pyta, patrząc przed siebie.

– Tak, zdecydowałem.

– Mogę zgadnąć? – pyta, zerkając na mnie.

– Tak, ale masz tylko jedną szansę – odpowiadam, lekko się uśmiechając. Podejrzewam, że i tak nie zgadnie, gdzie chcę zjeść pizzę.

– Pizzeria „Domino”! – rzuca szybko ojciec, prawie mnie opluwając.

Jest dumny z siebie. Wygląda, jakby był w stu procentach pewny tego, że właśnie tam chcę pojechać. Kiedyś, gdy byłem trochę młodszy, to wybierałem ten lokal. Zamawiałem zawsze średnią z pieczarkami, przeważnie nie zjadałem całej i brałem na wynos dwa lub trzy kawałki. Tak było ze trzy lata temu. Pizzeria „Domino” jest zamknięta na cztery spusty od jakichś dwóch lat.

Ojciec oczywiście o tym nie wie, ponieważ częściej jest poza domem, poza Ustką, w swojej restauracji. Ale nawet gdyby istniała, to i tak nie wybrałbym tej pizzerii, ponieważ chcę zjeść gdzieś indziej – w ostatnim czasie pootwierano w mieście dużo nowych, ciekawych lokali.

– Nie zgadłeś. – Wzdycham. – Ale byłeś bardzo blisko, bo gdyby „Domino” dalej istniało, to zapewne wybrałbym właśnie tę pizzerię – trochę ściemniam, żeby mu nie zrobić przykrości.

– Nie wiedziałem, że się zamknęli – odpowiada lekko skonsternowany.

– Wiem, że nie wiedziałeś, tato. Ale wybrałbym na pewno „Domino”, bo pamiętam, że tam mieli zawsze dobrą pizzę – zapewniam ojca.

Widzę, że tata unosi głowę i uśmiecha się z zadowoleniem.

– Czyli można powiedzieć, że tak jakby zgadłem, ale nie zgadłem – stwierdza po cichu.

– Tak – mówię przekonująco. – Tak jakby zgadłeś, ale nie zgadłeś, bo po prostu lokal jest zamknięty.

– W takim razie gdzie jedziemy? – pyta, wystukując jakiś rytm palcami o kierownicę, jakby był już zniecierpliwiony. – Zaczynam się robić już głodny – dodaje i włącza radio. Jakiś mężczyzna śpiewa, że świat nagle zawirował.

– Wybrałem „Złotą Rybkę” – mówię i dopiero teraz zapinam pasy bezpieczeństwa.

– „Złotą Rybkę”? – pyta zdziwiony ojciec. – Przecież tam nie robią pizzy – mówi takim tonem, jakby to było coś oczywistego.

– No właśnie, tak się składa, że już mają pizzę w menu – odpowiadam. – I słyszałem z wiarygodnego źródła, że robią nawet całkiem dobrą. To nie jest już tylko rybna restauracja.

– No dobra, więc jedziemy, zapnij pasy.

– Już zapiąłem, zawsze zapinam, gdy z tobą gdzieś jadę. – Wzruszam ramionami i wyciągam z kieszeni telefon.

Jedziemy w kierunku pizzerii.

Siema, weź jakąś wódę. Około 21 u mnie, czytam wiadomość od Pitera.

Uśmiecham się szczerze i radośnie.

– Dziewczyna napisała? – pyta ojciec.

– Tak, dziewczyna – kłamię.

Odpisuję szybkie „OK” i chowam telefon z powrotem do kieszeni.

Przez resztę drogi nie rozmawiamy. Słuchamy radosnych piosenek i wiadomości. W wiadomościach przypominają o znalezieniu martwej dziewczyny w lesie po zachodniej stronie Ustki.

***

W „Złotej Rybce” prawie wszystkie miejsca są zajęte. Ludzie siedzą przeważnie rodzinami, ja z ojcem wybraliśmy stolik w samym kącie obok okna, z którego mamy widok na parking.

– Krystian, czy ty masz jakieś problemy? – pyta nagle tata, z powagą wymalowaną na twarzy.

Marszczę brwi, zaskoczony i skonsternowany podnoszę wzrok znad karty.

– Nie mam – odpowiadam. – A jakie twoim zdaniem miałbym mieć problemy? – pytam i wracam do studiowania menu.