Dla dobra dzieci - Leone Milton - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Dla dobra dzieci ebook i audiobook

Leone Milton

3,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

56 osób interesuje się tą książką

Opis

O Åsie, Rogerze i ich pięciorgu dzieci kilka lat temu mówiła cała Szwecja. Dzieci nie potrafiły same nawet zjeść banana, nigdy też nie chodziły do szkoły. Jak mogło dojść do czegoś takiego? I to w Szwecji?

Niestety – nie jest to odosobniony przypadek. Ami-Ro wraz z rodzeństwem zostali zupełnie odizolowani od społeczeństwa. Nie utrzymywali kontaktów ze światem zewnętrznym i byli stale narażeni na groźby i przemoc. Ojca, nazywanego przez prasę „pastorem”, skazano w końcu za terroryzowanie członków rodziny. 

Matka Meliny ukrywała ją przez ponad dwadzieścia lat. Twierdziła, że ojciec dziewczyny rzekomo chce szybko wydać córkę za mąż, ale prawda była zupełnie inna…

Leone Milton jest dziennikarką i pisarką, mieszka w Sztokholmie, ale pochodzi ze Skanii. Zrobiła licencjat z socjologii na Uniwersytecie w Lund i napisała wiele książek, między innymi "Potwór z Andów. Pedro Alonso López" i "Pan chirurg". W "Dla dobra dzieci" zagląda za kulisy sprawy Rodziny z Ystad i dwóch podobnych przypadków. Co kieruje rodzicami, którzy izolują swoje dzieci od świata, i jak te dzieci sobie radzą, kiedy już dorosną?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 208

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 11 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Gaya Rosa

Oceny
3,8 (5 ocen)
1
2
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
jtomasiewicz

Dobrze spędzony czas

przemoc wobec dzieci nie jedno ma oblicze. nawet w opiekuńczej Szwecji wciąż bywa źle.
00



Ty­tuł ory­gi­nału: In­stängda barn

Prze­kład z ję­zyka szwedz­kiego: Agata Te­pe­rek

Co­py­ri­ght © Le­one Mil­ton, 2025

This edi­tion: © Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2025

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Da­niel Na­tka­niec

Re­dak­cja: Ję­drzej Szulga

Ko­rekta: Anna No­wak

ISBN 978-91-8076-332-5

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

To opo­wieść o Ame­lii, Ro i Me­li­nie. Trzech dziew­czyn­kach za­po­mnia­nych przez Szwe­cję.

Uwaga do wy­da­nia pol­skiego: za­imki opi­su­jące osobę nie­bi­narną po­ja­wia­jące się w tej książce przy­jęły neu­tralną formę ono/jej.

ROZ­DZIAŁ 1

Ro­dzina, o któ­rej wszy­scy mó­wili

Lato 2018 roku. Trzy ra­dio­wozy su­nęły szosą Öster­le­nvägen w stronę Ystad. Cią­gnące się przy dro­dze pola rze­paku zdą­żyły już po­ciem­nieć i miało mi­nąć wiele mie­sięcy, nim znów roz­kwitną na żółto. Sze­ścioro zmie­rza­ją­cych do ak­cji po­li­cjan­tów było ubra­nych w ka­mi­zelki ku­lo­od­porne, po­dej­rze­wano bo­wiem, że miesz­kańcy otyn­ko­wa­nego na biało domu mogą być uzbro­jeni.

Kiedy funk­cjo­na­riu­sze do­tarli na miej­sce, ostroż­nie wy­sie­dli z wo­zów i za­kra­dli się na tył domu. Bez pu­ka­nia we­szli do środka. Ich oczom jako pierw­sze uka­zało się czworo dzieci. Je­den z po­li­cjan­tów wziął ra­dio i za­mel­do­wał:

– Dzieci żyją.

Na­stęp­nie prze­szu­kali resztę po­miesz­czeń, bo dzieci po­winno być tu pię­cioro, w tym cza­sie zszo­ko­wani ro­dzice krzy­czeli, sta­ra­jąc się zro­zu­mieć, co się dzieje. Kil­koro funk­cjo­na­riu­szy we­szło na pię­tro, gdzie zna­leźli piąte dziecko. Ono także żyło.

Ro­dzice wciąż po­zo­sta­wali mocno wstrzą­śnięci, a sy­tu­acji nie po­pra­wiło to, że do domu we­szło ko­lejne sze­ścioro nie­pro­szo­nych go­ści – pra­cow­nicy po­mocy spo­łecz­nej, któ­rzy po­le­cili dzie­ciom iść do po­ko­jów i spa­ko­wać tro­chę ubrań. Na­stęp­nie – o pięt­na­stej dwie – dzieci po­że­gnały się z ro­dzi­cami.

* * *

Nie­długo póź­niej dzien­ni­ka­rzowi „Syd­sven­skan”, dru­giego co do wiel­ko­ści dzien­nika w Szwe­cji, obiło się o uszy, że pewna ro­dzina żyła od­izo­lo­wana w domu w Löde­rup w Öster­len, i na­pi­sał o tym ar­ty­kuł. Mu­siał, rzecz ja­sna, uwa­żać, że to świetna hi­sto­ria, ale z pew­no­ścią nie przy­pusz­czał, że wkrótce trafi ona na czo­łówki wszyst­kich me­diów w Szwe­cji. Na­gle cały kraj za­czął mó­wić tylko o Åsie, Ro­ge­rze i ich pię­ciorgu dzieci, a opi­nia pu­bliczna ko­ja­rzyła ich jako „Ro­dzinę z Ystad”. Od tam­tej pory mi­nęło już wpraw­dzie kilka lat, ale wciąż się o nich pa­mięta i cho­ciaż w Szwe­cji każ­dego dnia do­cho­dzi do wielu tra­ge­dii, na stałe za­pi­sali się w szwedz­kiej pa­mięci zbio­ro­wej. Wszy­scy w tym kraju wie­dzą, kim była ta ro­dzina lub – jak na­le­ża­łoby ra­czej po­wie­dzieć – kim jest, bo wciąż żyją, na­wet je­śli w roz­pro­sze­niu i w wa­run­kach, które ani tro­chę nie przy­po­mi­nają ich prze­ra­ża­ją­cej eg­zy­sten­cji z okresu przed wkro­cze­niem do domu po­li­cji i ode­bra­niem dzieci przez po­moc spo­łeczną.

Nie zda­rzyło mi się, żeby ktoś, kiedy dziś wspo­mi­nam o Ro­dzi­nie z Ystad, po­wie­dział:

– Z Ystad, jak to? Jaka ro­dzina?

Wszy­scy, z któ­rymi roz­ma­wiam, do­kład­nie wie­dzą, o kim mowa:

– Ano tak, to te dzieci za­mknięte w Ska­nii? Jedno z nich nie po­tra­fiło obrać samo ba­nana, prawda?

W pracy i przy stole w kuchni lu­dzie za­cho­dzili w głowę, jak ta ro­dzina mo­gła tak żyć, i wszy­scy za­da­wali so­bie jedno py­ta­nie: jak mo­gło dojść do cze­goś ta­kiego?

Cóż, ja sama też się nad tym za­sta­na­wiam. Jak mo­gło do tego dojść? I to w kraju ta­kim jak Szwe­cja. W kraju, który szczyci się tym, że nie ma so­bie rów­nych, je­śli cho­dzi o ochronę nie­let­nich; gdzie prawo za­bra­nia bi­cia dzieci i gdzie tak do­brze roz­bu­do­wana jest sieć przed­szkoli. W kraju, który sły­nie z dłu­giej tra­dy­cji nad­zo­ro­wa­nia oby­wa­teli. Już na po­czątku XVII wieku in­for­ma­cje o każ­dym nowo na­ro­dzo­nym dziecku za­pi­sy­wano w księ­dze ko­ściel­nej sto­sow­nej pa­ra­fii. Pi­sząc ten re­por­taż, sta­ra­łam się zro­zu­mieć, co po­szło nie tak w przy­padku Ro­dziny z Ystad, lecz także dwóch in­nych ro­dzin: dzieci, które do­ra­stały pod czuj­nym okiem swo­jego ojca, pa­stora, w go­spo­dar­stwie w pół­noc­nej czę­ści Ska­nii, i dwóch dziew­czy­nek, które, upro­wa­dzone przez wła­sną matkę, prze­pro­wa­dzały się po­nad dwa­dzie­ścia razy z miej­sca na miej­sce w Szwe­cji (a także w Au­stra­lii), w tym cza­sie ich oj­ciec na próżno ich szu­kał.

Chcę od­dać głos wszyst­kim tym dzie­ciom, bo przez cały okres do­ra­sta­nia żadne z nich nie miało ni­kogo, kto by im po­mógł – ota­cza­jące je spo­łe­czeń­stwo prak­tycz­nie nie wie­działo o ich ist­nie­niu… Chcę im dać coś w ro­dzaju za­dość­uczy­nie­nia, bo my, jako kraj, je za­wie­dli­śmy. Tak jak wciąż za­wo­dzimy inne dzieci. Po­dobne rze­czy na­dal się bo­wiem zda­rzają. Naj­bliżsi ry­zy­kują zdro­wiem swo­ich po­ciech i ła­mią ich prawa. Czy­ta­łam w pra­sie o sied­mio­let­niej dziew­czynce z Eslöv w Ska­nii, którą ro­dzice trzy­mali za­mkniętą w pralni. Była bita i do tego stop­nia za­nie­dby­wana, że z po­wodu nie­do­ży­wie­nia tra­fiła w końcu na od­dział ra­tun­kowy w Lund, gdzie stwier­dzono u niej nie­wy­dol­ność serca i ne­rek. Le­ka­rze mu­sieli wy­ciąć jej żo­łą­dek, bo na­piła się moc­nego octu, któ­rego używa się do zwal­cza­nia chwa­stów. Bar­dzo przy­kro się to czyta – te hi­sto­rie dzieci, któ­rym działa się krzywda. Dla­czego nikt z ich oto­cze­nia nie bił na alarm? Jak ża­den do­ro­sły mógł nie za­uwa­żyć tam­tej dziew­czynki?

Wresz­cie mam na­dzieję, że tą książką przy­czy­nię się do tego, że wię­cej dzieci w Szwe­cji nie bę­dzie już krzyw­dzo­nych przez ro­dzi­ców, któ­rzy trzy­mają je za­mknięte lub sto­sują prze­moc psy­chiczną i fi­zyczną, od­bie­ra­jąc im ta­kie ży­cie, na ja­kie wszyst­kie za­słu­gują – ży­cie na wol­no­ści. Ostatni roz­dział po­świę­cam na roz­mowy z eks­per­tami i eks­pert­kami zaj­mu­ją­cymi się po­mocą nie­let­nim. Mó­wimy tam o tym, ja­kie dzia­ła­nia i zmiany są ko­nieczne, żeby żyło im się le­piej. Nad­rzędne py­ta­nie przy­świe­ca­jące tej książce jest pro­ste: jak do­trzeć wcze­śniej do dzieci, któ­rym dzieje się krzywda w ich do­mach, i jak naj­le­piej im po­móc.

Nie uprze­dzajmy jed­nak zda­rzeń. Wróćmy do Ro­dziny z Ystad. Zmie­ni­łam imiona jej człon­kom. Tak samo po­stą­pi­łam tu z in­nymi, któ­rzy sami byli ofia­rami, w ja­kiś spo­sób w tym uczest­ni­czyli lub które tu opi­suję. Je­dyne wy­jątki to Al­ber, Me­lina i Ro.

* * *

Był rok 2003. Åsa i Ro­ger ku­pili stary dom w nie­wiel­kiej, idyl­licz­nej miej­sco­wo­ści Löde­rup w Öster­len z jed­nym skle­pem spo­żyw­czym, ko­ścio­łem, bo­iskiem i szkołą, a także z kil­koma dom­kami jed­no­ro­dzin­nymi i go­spo­dar­stwami. Wo­kół fa­lują róż­no­barwne pola przy­po­mi­na­jące gi­gan­tyczną ma­katkę. Öster­len to piękny i spo­kojny re­gion, do­kąd chęt­nie ucie­kają kre­atywne du­sze. Z tych te­re­nów na wschod­nim wy­brzeżu Ska­nii wy­wo­dziło się wielu ma­la­rzy, ar­ty­stów i pi­sa­rzy za­miesz­ku­ją­cych liczne, roz­siane na du­żym ob­sza­rze go­spo­dar­stwa. Ulf Lun­dell, Ma­de­le­ine Pyk czy Björn Ra­ne­lid to tylko kilka na­zwisk przy­cho­dzą­cych od razu do głowy, kiedy my­śli się o lu­dziach, któ­rzy po­rzu­cili mia­sto, żeby żyć so­bie spo­koj­nie na wsi. Prze­nio­sło się tam zresztą także wielu in­nych, ale chcia­ła­bym tu opo­wie­dzieć o dwojgu – Åsie i Ro­ge­rze.

Młoda i piękna Åsa o ja­snych wło­sach i przy­jem­nych ry­sach twa­rzy – w ra­mach jed­no­oso­bo­wej dzia­łal­no­ści go­spo­dar­czej – zaj­mo­wała się ob­ro­tem szkłem ar­ty­stycz­nym. Miała do tego smy­kałkę. Jej nieco star­szy mąż był już wcze­śniej żo­naty. Oboje nie mo­gli się do­cze­kać, żeby roz­po­cząć wspólne ży­cie w do­piero co ku­pio­nym domu. Po­miesz­cze­nia za­pla­no­wano tak, żeby ich ar­ty­styczne du­sze mo­gły się swo­bod­nie po­ru­szać. Ich małe dzieci miały do­stać tam jak naj­lep­sze wa­runki do roz­woju. Åsa i Ro­ger wszystko ro­bili z my­ślą o nich, uwiel­biali zaj­mo­wać się swo­imi po­cie­chami, oboje pra­co­wali wcze­śniej jako pe­da­go­dzy przed­szkolni, a Ro­ger był na­wet au pair w Sta­nach Zjed­no­czo­nych. Ich ży­cie krę­ciło się wo­kół dzieci.

Ku­pili też kuce dla dwojga naj­star­szych. Pa­sły się na pa­górku nie­opo­dal domu. W ta­kich to idyl­licz­nych wa­run­kach miesz­kała ta ro­dzina. Dwoje dzieci – Ben­ja­min i Ame­lia – za­częło cho­dzić do szkółki jeź­dziec­kiej, ale im się tam nie po­do­bało. W szkółce nie­ustan­nie do­cho­dziło do awan­tur, kto bę­dzie jeź­dzić na uło­żo­nych ko­niach. Ben­ja­min i Ame­lia nie chcieli jeź­dzić ani na na­ro­wi­stych zwie­rzę­tach, które gryzą, ani na po­wol­nych, które wleką się w ogo­nie. Mogę to zro­zu­mieć, bo skądś to znam. Sama też taka by­łam w dzie­ciń­stwie. W szkółce na Värmdö pod Sztok­hol­mem za każ­dym ra­zem chcia­łam jeź­dzić tylko na jed­nym ko­niu, wa­bił się Jo­ker i za­wsze można było na niego li­czyć. Je­śli któ­re­goś dnia nie do­sta­łam Jo­kera, rów­nie do­brze mo­głam od razu wró­cić do domu, bo wię­cej ma­ru­dzi­łam, niż jeź­dzi­łam. Moi ro­dzice nie byli jed­nak aż tak szczo­drzy jak ro­dzice Ben­ja­mina i Ame­lii, nie po­da­ro­wali mi na wła­sność trzech ku­ców sze­tlandz­kich.

Ro­dzina miesz­kała nie tylko w Öster­len. Åsa i Ro­ger mieli wiel­kie plany na ży­cie swoje i dzieci – mię­dzy­na­ro­dowe plany. Åsa chciała, żeby dużo po­dró­żo­wali i zo­ba­czyli ka­wał świata. Po­sta­wiła so­bie też za cel pre­zen­to­wa­nie swo­ich prac, chciała na przy­kład wy­sta­wić jedną z nich w ga­le­rii na Man­hat­ta­nie. Do tego ma­rzyła o wy­pro­mo­wa­niu wła­snej ko­lek­cji wnę­trzar­skiej i wy­obra­żała so­bie, że klienci będą do niej wa­lić drzwiami i oknami z każ­dego za­kątka świata. Dla­tego para ku­piła jesz­cze jedną nie­ru­cho­mość – dawną wiej­ską szkołę, także w Öster­len, w wio­sce ka­wa­łek od tej, w któ­rej sami miesz­kali. Za­mie­rzali tam urzą­dzić prze­strzeń wy­sta­wien­ni­czą dla me­bli i sta­roci, mo­głaby ona peł­nić rów­nież funk­cję de­si­gner­skiego ho­telu albo, czemu by nie, cen­trum kon­fe­ren­cyj­nego?

Åsa i Ro­ger ma­rzyli o wiel­kich rze­czach, a moż­li­wo­ści zda­wały się nie­skoń­czone. Mieli wra­że­nie, że zo­stał przed nimi suto na­kryty stół i wy­star­czy z niego brać to, co tylko przy­pad­nie im do gu­stu. Åsa była obyta w świe­cie, zde­cy­do­wana i roz­mowna, Ro­ger z ko­lei był spo­koj­niej­szy i mil­czący. Bo­ry­kał się z pro­ble­mami zdro­wot­nymi. Żył z za­siłku, bo cier­piał na prze­wle­kły ból głowy, który nie prze­szka­dzał mu jed­nak ro­bić zdjęć – w stu­diu, które urzą­dzili na stry­chu, fo­to­gra­fo­wał przede wszyst­kim szklane przed­mioty wy­ko­nane przez żonę, ale ro­bił też zdję­cia na kon­cer­tach i se­sje dla agen­cji mo­de­lek.

Lata mi­jały i w 2007 roku na­de­szła pora, żeby naj­star­sze z dzieci – Ben­ja­min – po­szło do szkoły. Ro­dzice zde­cy­do­wali się po­słać go do pla­cówki, która nie znaj­do­wała się w Löde­rup, tylko w od­le­głej gmi­nie. Szkoła na szczę­ście po­zwa­lała uczniom wy­ko­ny­wać część pracy w domu, je­śli tylko ro­dzice so­bie tego ży­czyli, a Åsa i Ro­ger z chę­cią ko­rzy­stali z tej moż­li­wo­ści. Pró­bo­wali uczyć Ben­ja­mina sami i wkrótce spo­strze­gli, że po­doba im się edu­ka­cja do­mowa. To roz­wią­za­nie pa­so­wało też Ben­ja­mi­nowi, zwłasz­cza że stwier­dzono u niego wiele cho­rób i za­bu­rzeń: ADHD, au­tyzm i ze­spół To­urette’a.

Dwa lata póź­niej, kiedy na­de­szła pora, żeby Ame­lia roz­po­częła na­ukę, ro­dzice wy­słali wnio­sek o uchy­le­nie obo­wiązku szkol­nego dla obojga dzieci, mo­ty­wu­jąc to tym, że ro­dzina spę­dza sporo czasu za gra­nicą, co – jak wszystko na to wska­zuje – było zgodne z prawdą. Åsa i Ro­ger wie­dli ta­kie ży­cie, o ja­kim za­wsze ma­rzyli – ot, wy­jąt­kowa para przed­się­bior­ców o ar­ty­stycz­nych du­szach ma­jąca bazę w hip­ster­skim Öster­len i udzie­la­jąca się na ca­łym świe­cie. W la­tach 2009–2011 ro­dzina prze­by­wała w Niem­czech i Fran­cji, a także przez dłuż­szy czas w Nor­we­gii. Udało im się na­wet zor­ga­ni­zo­wać tę wy­stawę szkła na Man­hat­ta­nie. Urząd w Ystad przy­chy­lił się do wnio­sku pary o uchy­le­nie obo­wiązku szkol­nego dla dzieci, dzięki czemu nie trzeba było wo­zić ich co­dzien­nie do szkoły w Öster­len.

* * *

Åsa i Ro­ger do­cze­kali się ra­zem pię­ciorga dzieci. Pierw­sze uro­dziło się w 2000, a ostat­nie w 2014 roku. Wszyst­kie przy­szły na świat w Szwe­cji, po­dob­nie jak ich ro­dzice, a naj­pew­niej także ich przod­ko­wie. Na­ro­do­wość tej ro­dziny nie bu­dzi naj­mniej­szych wąt­pli­wo­ści, je­śli tylko spoj­rzy się na ich zdję­cia. Wy­glą­dają jak ste­reo­ty­powa ro­dzina Svens­so­nów o wło­sach w róż­nych od­cie­niach ko­loru blond. Dla­tego lu­dzie przy­jęli za oczy­wi­ste, że roz­ma­wiają ze sobą po szwedzku, choć wcale tak nie było.

Pierw­szym ję­zy­kiem dzieci był an­giel­ski. Åsa i Ro­ger mieli w końcu mię­dzy­na­ro­dowe am­bi­cje i uwa­żali, że an­giel­ski bar­dziej przyda się ich po­tom­stwu. Poza tym dzieci – zgod­nie z tym, co ro­dzice zgło­sili w urzę­dzie – po­bie­rały edu­ka­cję w ję­zyku an­giel­skim na Lau­rel Springs School. Szkoła fi­zycz­nie znaj­duje się w Ka­li­for­nii, ale sły­nie z na­ucza­nia zdal­nego za po­śred­nic­twem in­ter­netu. Czę­sto uczęsz­czają do niej ak­to­rzy dzie­cięcy i pro­fe­sjo­nalni spor­towcy, któ­rzy ze względu na „pracę” nie mają szans po­bie­rać zwy­kłej edu­ka­cji z in­nymi dziećmi. Ukoń­czyły ją słynne ame­ry­kań­skie gwiazdy: Eli­jah Wood i Lind­say Lo­han, a także sio­stry Ky­lie i Ken­dall Jen­ner na­le­żące do Kar­da­shia­nek. Taka przy­jem­ność jed­nak słono kosz­tuje: bli­sko dzie­sięć ty­sięcy do­la­rów za dziecko za rok.

Ro­dzina z Ystad mu­sia­łaby więc pła­cić ja­kieś pół mi­liona ko­ron rocz­nie, po­sy­ła­jąc dzieci do tej ame­ry­kań­skiej szkoły. Mało która ro­dzina w Szwe­cji by­łaby w sta­nie udźwi­gnąć taki cię­żar, a tym bar­dziej nie ta ro­dzina, bo Ro­ger od dawna prze­by­wał na zwol­nie­niu i mie­sięcz­nie do­sta­wał tylko kilka ty­sięcy ko­ron za­siłku. Do­chody Åsy mocno się wa­hały. Jed­nego roku za­ra­biała cał­kiem sporo, ale na­stęp­nego bu­dżet le­d­wie się spi­nał, nic nie­zwy­kłego w przy­padku ma­łych przed­się­bior­ców. Ro­dzice roz­wią­zali pro­blem tak, że ku­pili pod­ręcz­niki i wzięli na­ucza­nie na sie­bie. I trzeba przy­znać, że pod tym wzglę­dem zda­wali się na­prawdę ustruk­tu­ry­zo­wani i zor­ga­ni­zo­wani. Po­nie­waż książki były po an­giel­sku i w tym ję­zyku od­by­wała się na­uka, dzieci ni­gdy nie na­uczyły się po­rząd­nie pi­sać po szwedzku, za­le­gło­ści miały też z ma­te­ma­tyki. Prze­wyż­szały za to więk­szość szwedz­kich ko­le­gów po­zio­mem wie­dzy z re­li­gii i hi­sto­rii.

Dzieci po­bie­rały „lek­cje” u ro­dzi­ców w cza­sie, gdy ich ró­wie­śnicy prze­by­wali w szkole, a więc mniej wię­cej od dzie­wią­tej rano do trze­ciej po po­łu­dniu. Re­gu­lar­nie pi­sały spraw­dziany i miały też wa­ka­cje. To wszystko jed­nak na nie­wiele się zdało, bo nie cho­dziły do praw­dzi­wej szkoły. Dla­tego bra­ko­wało im po­wszech­nie uzna­wa­nych ocen i wy­ni­ków, z któ­rych mia­łyby ja­kiś po­ży­tek, skła­da­jąc do­ku­menty na stu­dia albo wpi­su­jąc je so­bie do CV, je­śli chcia­łyby się ubie­gać o pracę.

Inny zna­czący pro­blem z od­mienną ścieżką edu­ka­cyjną po­le­gał na tym, że ro­dzice nie byli szcze­rzy z urzę­dem gminy w Ystad. Co roku po­sy­łali za­świad­cze­nie, że dzieci cho­dzą do ame­ry­kań­skiej szkoły, co nie było prawdą. Jako uza­sad­nie­nie, dla­czego ich córki i sy­no­wie wy­ma­gają na­uki zdal­nej, po­da­wali, że ro­dzina sporo po­dró­żuje, co za­sad­ni­czo się zga­dzało, choć je­dy­nie na po­czątku. Około 2012 roku ży­cie ro­dzinne zmie­niło się bo­wiem dra­ma­tycz­nie i para prze­stała w ogóle do­kąd­kol­wiek wy­jeż­dżać. Od­cięli się od świata w swoim domu w Öster­len. I cho­ciaż przez kilka lat prak­tycz­nie go nie opusz­czali, Åsa i Ro­ger da­lej po­świad­czali w gmi­nie, że więk­szą część roku spę­dzają w po­dróży i dla­tego dzieci nie mają moż­li­wo­ści cho­dzić do nor­mal­nej szkoły w Ystad. Prawda jest jed­nak taka, że w tym cza­sie do­szło je­dy­nie do kilku wy­jaz­dów na drugą stronę cie­śniny Sund, do Da­nii. Dla ko­goś, kto mieszka w Ska­nii, to mniej wię­cej taki wy­si­łek, jak do­jazd z Väste­rås do Sztok­holmu.

W ma­ilu, który Åsa na­pi­sała do ku­ra­tora oświaty z Ystad la­tem 2015 roku, można prze­czy­tać, że ro­dzina w nad­cho­dzą­cym roku pla­nuje spę­dzić „po­nad sie­dem mie­sięcy” za gra­nicą, głów­nie w Da­nii, Niem­czech i Fran­cji, bo Åsa roz­sze­rza swoją dzia­łal­ność na te kraje. Na­prawdę jed­nak prze­by­wała na zwol­nie­niu le­kar­skim ze względu na do­kucz­liwe pro­blemy żo­łąd­kowe, a dzieci nie miały waż­nego pasz­portu od 2012 roku… Z ze­wnątrz ich dom wy­glą­dał na opusz­czony, nie pod­no­szono ża­lu­zji za­sła­nia­ją­cych okna, a wy­soka brama była za­mknięta na kłódkę. Każdy, kto prze­cho­dził obok, otrzy­my­wał ja­sny sy­gnał: nikt nie jest tu mile wi­dziany i nikt stąd nie wyj­dzie. Cóż więc ta­kiego działo się w środku?

ROZ­DZIAŁ 2

Dzia­dek jest nie­bez­pieczny

– Dla­czego nie po­zwa­lała nam cho­dzić do szkoły? – to py­ta­nie za­dał Jo­han, jedno z pię­ciorga dzieci Ro­dziny z Ystad, se­kre­tarce spo­łecz­nej w 2018 roku, kiedy on i jego ro­dzeń­stwo zo­stali ode­brani ro­dzi­com i tra­fili do róż­nych ro­dzin za­stęp­czych.

Gdy Åsę i Ro­gera skon­fron­to­wano z tym, co mó­wiły dzieci, w ogóle nie ro­zu­mieli, o co cho­dzi im czy ko­mu­kol­wiek in­nemu, kto kwe­stio­no­wał te me­tody wy­cho­waw­cze. Ich zda­niem dzieci nie miały wcale złego dzie­ciń­stwa, mimo że były trzy­mane w domu. Po pro­stu chro­nili je nieco bar­dziej, niż więk­szość ro­dzi­ców chroni swoje po­tom­stwo. Jako jedną z przy­czyn ta­kiego po­stę­po­wa­nia Åsa po­dała zdia­gno­zo­wane u dzieci za­bu­rze­nia neu­rop­sy­cho­lo­giczne i różne pro­blemy zdro­wotne. To dla­tego miało im być le­piej w domu niż w szkole. We­dług in­nego wy­ja­śnie­nia ro­dzina mu­siała się ukry­wać przed oj­cem ko­biety.

Åsa była w pełni prze­ko­nana, że jej oj­ciec, dzia­dek dzieci, sta­nowi za­gro­że­nie dla nich wszyst­kich. Że za­mie­rza zro­bić krzywdę jej po­cie­chom, a może na­wet jesz­cze go­rzej – za­bić je. Wy­znała, że w głębi serca od dawna oba­wiała się swo­jego ojca, w su­mie od­kąd tylko pa­mięta, był nie­przy­jemny, groźny i agre­sywny. Kiedy była mała, wy­ka­zy­wał skłon­no­ści sa­dy­styczne, a te­raz, gdy już do­ro­sła, bez ogró­dek na­zy­wała go pe­do­fi­lem i psy­cho­patą. Tak więc chciała chro­nić ro­dzinę przed swoim oj­cem, a jed­nym ze spo­so­bów było na przy­kład po­sła­nie ich naj­star­szego syna Ben­ja­mina do szkoły znaj­du­ją­cej się z dala od domu za­miast do tej, która była naj­bli­żej. My­ślała, że tak jej ojcu nie uda się na­mie­rzyć, gdzie Ben­ja­min prze­bywa w ciągu dnia. Oba­wiała się bo­wiem, że dzia­dek przyj­dzie do niego do szkoły i Bóg je­den wie, co zrobi wnu­kowi. To rów­nież z jego po­wodu zde­cy­do­wała się osta­tecz­nie za­brać Ben­ja­mina ze szkoły i przejść z nim na edu­ka­cję do­mową, a także nie po­zwo­liła po­zo­sta­łym dzie­ciom cho­dzić do zwy­czaj­nej szkoły.

Wy­gląda więc na to, że Åsa i Ro­ger nie spę­dzali aż tyle czasu za gra­nicą wy­łącz­nie ze względu na to, że chcieli wieść swoje wy­ma­rzone ży­cie by­wa­łych w świe­cie przed­się­bior­ców o ar­ty­stycz­nej du­szy, lecz także dla­tego, że Åsa czuła się ści­gana i za­stra­szona przez wła­snego ojca. Raz, gdy od­nio­sła wra­że­nie, że męż­czy­zna wpadł na ich ślad, oświad­czyła pod wpły­wem na­głego im­pulsu:

– Prze­no­simy się do Nor­we­gii.

Tak też zro­bili. W 2010 roku ro­dzina zo­stała za­mel­do­wana w Våler, ma­łym mie­ście nie­opo­dal szwedz­kiej gra­nicy, na pół­noc od Oslo. Miesz­kali tam cały rok.

Można by więc za­ło­żyć, że Åsa wie­lo­krot­nie skła­dała za­wia­do­mie­nia na po­li­cji na swo­jego ojca, skoro ten – jak twier­dzi – był nie­bez­pieczny. Tak groźny, że z po­czątku ro­dzina była zmu­szona tu­łać się z kraju do kraju, a póź­niej od­izo­lo­wać we wła­snym domu, żeby tylko nie wpaść w jego ręce. Coś ta­kiego od­ci­ska prze­cież piętno na ży­ciu czło­wieka i ogra­ni­cza jego wol­ność – oczy­wi­ste wy­daje się więc, że Åsa szu­kała po­mocy na po­li­cji. Ale nie, o ile mi wia­domo, po­li­cja w ogóle nie zo­stała w to włą­czona, a ko­bieta nie zgło­siła się na nią ani razu.

Cho­ciaż twier­dziła, że przez lata oj­ciec kil­ka­krot­nie do­pu­ścił się w sto­sunku do nich czy­nów ka­ral­nych, więc je­śli to prawda, po­li­cja po­winna mieć pełne ręce ro­boty, żeby to wy­ja­śnić. Åsa wspo­mi­nała mię­dzy in­nymi, że oj­ciec pod ich nie­obec­ność wła­mał się im do domu i świa­do­mie zo­sta­wił drzwi otwarte, żeby wie­działa o jego wi­zy­cie. Miał też uszko­dzić ha­mulce w ich sa­mo­cho­dzie, wy­kra­dać li­sty ze skrzynki i usi­ło­wać pod­ło­żyć ogień pod bu­dy­nek go­spo­dar­czy. Była też pewna, że re­gu­lar­nie za­krada się na ich wy­bieg dla kucy i daje zwie­rzę­tom jabłka w ta­kich ilo­ściach, że w końcu po­psuły im się ko­pyta. Dla­tego prze­nie­śli ko­nie do sta­rej szkoły, ku­pio­nej nie­gdyś z my­ślą o ich wiel­kich pla­nach, któ­rych przez te wszyst­kie lata nie udało im się jed­nak wcie­lić w ży­cie. Na tam­tej działce kuce pa­sły się przez rok albo dwa, aż do 2010 roku, kiedy po­li­cja otrzy­mała zgło­sze­nie, że trzy po­rzu­cone zwie­rzęta znaj­dują się na pa­stwi­sku i wszystko na to wska­zuje, że nie mają ani po­ży­wie­nia, ani wody.

Kiedy po­li­cja po­je­chała do szkoły, fak­tycz­nie za­stała tam trzy głodne i prze­mar­z­nięte kuce. Był śro­dek zimy, a woda w ka­łu­żach za­mar­zła. Funk­cjo­na­riu­sze od­szu­kali wła­ści­cieli i do nich za­dzwo­nili. Po pew­nym cza­sie Åsa ode­brała i wy­ja­śniła, że mieszka w daw­nym bu­dynku szkoły, a zwie­rzęta do­stają pa­szę i wodę, i tylko chwi­lowo prze­bywa z dala od tam­tego miej­sca, w dru­gim domu. Po­li­cja ro­zej­rzała się jed­nak po daw­nej szkole, po­wąt­pie­wa­jąc, żeby na­prawdę ktoś tam miesz­kał, poza końmi i co naj­mniej tu­zi­nem ko­tów. Po­li­cjanci skon­tak­to­wali się z od­po­wied­nimi wła­dzami, a te ja­kiś czas póź­niej udały się na miej­sce, wtedy jed­nak kuce miały pa­szę. We­te­ry­narz, który przy oka­zji je zba­dał, stwier­dził jed­nak, że ze względu na bar­dzo zły stan ko­pyt trzeba je jak naj­szyb­ciej uśpić, żeby ukró­cić ich cier­pie­nie. Åsa się wście­kła – nie na sie­bie, tylko na swo­jego ojca. To jego wi­niła za śmierć koni.

* * *

Nic nie wska­zuje na to, by oskar­że­nia Åsy pod ką­tem jej ojca były praw­dziwe. Kiedy ten o nich usły­szał, do­znał szoku. Oświad­czył, że już od kil­ku­dzie­się­ciu lat nie ma żad­nego kon­taktu ani z nią, ani z jej ro­dziną. Ostat­nią rze­czą, jaką sły­szał, było to, że miesz­kają w Nor­we­gii. Nie miał na­wet po­ję­cia, że kilka lat wcze­śniej wró­cili do Szwe­cji.

Bar­dzo wiele prze­ma­wia zaś za tym, że Åsa cier­piała na ma­nię prze­śla­dow­czą, pa­ra­noję lub psy­chozę. Jej spo­sób mó­wie­nia o ojcu przy­wiódł mi na myśl star­szą parę, która miesz­kała w Lund, kiedy stu­dio­wa­łam tam pięt­na­ście lat temu. Cho­dzili po mie­ście z białą ta­blicą, na któ­rej czar­nymi, nie­rów­nymi li­te­rami za­pi­sano: „Carl-Erik Ro­sén za­strze­lił Olofa Pal­mego”. Ca­łymi dniami trzy­mali ją przed sobą, do­słow­nie ob­no­sząc się ze swoim sza­leń­stwem. Pew­nego razu za­trzy­ma­łam ich, żeby spy­tać, kim jest ten Carl-Erik. Męż­czy­zna od­po­wie­dział, że to jego ko­lega z pod­sta­wówki. Para była świę­cie prze­ko­nana, że to wła­śnie on od­po­wiada za mor­der­stwo pre­miera Szwe­cji. Rów­nie pewni byli tego, że Geo­rge W. Bush, który w tam­tym cza­sie spra­wo­wał urząd pre­zy­denta Sta­nów Zjed­no­czo­nych, ko­mu­ni­kuje się z nimi przez te­le­wi­zor. Jego prze­mó­wie­nia do Ame­ry­ka­nów to w grun­cie rze­czy wia­do­mo­ści za­ko­do­wane wła­śnie dla nich. W ich domu pod­słu­chy za­ło­żyło CIA, w związku z czym czę­sto spali w sa­mo­cho­dzie za­par­ko­wa­nym na Cle­men­stor­get na­prze­ciwko dworca głów­nego w Lund.

Roz­ma­wia­li­śmy może ja­kieś pół go­dziny i kiedy ich zo­sta­wia­łam, by­łam zdu­miona, że oboje są jed­na­kowo po­my­leni i wie­rzą w to samo. Jak to w ogóle moż­liwe? Póź­niej usły­sza­łam o czymś, co po fran­cu­sku nosi na­zwę fo­lie à deux, a w tłu­ma­cze­niu ozna­cza „sza­leń­stwo dwojga lu­dzi”. Dwie osoby w pe­wien spo­sób zra­stają się psy­chicz­nie i mają ta­kie same uro­je­nia. Być może tak to wła­śnie wy­glą­dało w przy­padku Åsy i Ro­gera w re­la­cji do jej ojca. Ro­ger też za­czął w końcu wie­rzyć, że jego teść jest nie­bez­pieczny. A może wcale nie? Może chciał po pro­stu za­do­wo­lić żonę? Mogę wpraw­dzie tylko spe­ku­lo­wać, ale Åsa była piękną ko­bietą, w do­datku młod­szą od męża. Ro­ger mu­siał po­strze­gać ją jako swego ro­dzaju tro­feum. W końcu mówi się żar­to­bli­wie: Happy wife, happy life – kiedy męż­czy­zna woli się nie wy­chy­lać, byle tylko nie zde­ner­wo­wać żony. Åsa była wy­ga­dana i ka­te­go­rycz­nie wy­ra­żała swoje po­glądy, za­pewne była więc przy­zwy­cza­jona, że udaje się jej prze­for­so­wać swoje zda­nie, o czym miała oka­zję prze­ko­nać się póź­niej po­moc spo­łeczna – ko­bieta ucho­dziła za pro­ble­ma­tyczną we współ­pracy i trudną w dia­logu.

Ni­gdy nie prze­stała jed­nak oskar­żać ojca o wszystko, co tylko moż­liwe. Twier­dziła na przy­kład, że to on zło­żył za­wia­do­mie­nie do opieki spo­łecz­nej, które do­pro­wa­dziło do ode­bra­nia im dzieci w 2018 roku. A w 2020 roku, dwa lata po tym, jak za­brano z domu wszyst­kie dzieci z wy­jąt­kiem peł­no­let­niego już wów­czas Ben­ja­mina, wy­stą­piła z wnio­skiem o chro­nioną toż­sa­mość dla swo­ich po­ciech. Do­łą­czyła do niego kilka stron tek­stu za­wie­ra­ją­cego jedno oskar­że­nie za dru­gim i utrzy­my­wała, że musi je chro­nić przed dziad­kiem. Znów jed­nak nic nie wska­zuje na to, żeby te oskar­że­nia miały ja­kie­kol­wiek po­kry­cie w fak­tach.

Zresztą nie tylko oj­ciec Åsy sta­no­wił za­gro­że­nie dla ro­dziny. To samo do­ty­czyło sio­stry Ro­gera, Lisy. Ta pro­boszczka, za­nim Åsa po­ja­wiła się na ho­ry­zon­cie, była bli­sko zwią­zana z bra­tem. Ro­dzeń­stwo wy­je­chało ra­zem do Sta­nów Zjed­no­czo­nych, w któ­rych pra­co­wali jako au pair. Póź­niej prze­nie­śli się do Eslöv, gdzie cho­dzili do szkoły lu­do­wej i ra­zem stu­dio­wali teo­lo­gię w Lund. Kiedy Ro­ger po­znał Åsę w 1998 roku, re­la­cje ro­dzeń­stwa ule­gły ra­dy­kal­nej zmia­nie, bo Åsa wkrótce oświad­czyła, że nie ży­czy so­bie wi­zyt szwa­gierki. Twier­dziła, że jej obec­ność nie służy dzie­ciom. Jej zda­niem sio­stra Ro­gera była zgorzk­niała i sta­no­wiła za­gro­że­nie dla ko­biet, które uro­dziły, bo sama po­ro­niła. Para zdy­stan­so­wała się też od matki Ro­gera, która nie mo­gła po­jąć, dla­czego tak się stało. Pró­bo­wała skon­tak­to­wać się z sy­nem, żeby usły­szeć ja­kieś wy­ja­śnie­nie, ale bez skutku. Wielu krew­nym było przy­kro, że zo­stali wy­klu­czeni z ży­cia Ro­gera, Åsy i ich dzieci – nie mo­gli po pro­stu zro­zu­mieć dla­czego.

Wy­gląda też na to, że para nie miała przy­ja­ciół i nie utrzy­my­wała kon­tak­tów z ro­dzi­cami in­nych dzieci, bo ich wła­sne nie miały ko­le­gów. Åsa, Ro­ger i piątka dzieci byli za­mknięci w swoim domu jak w kap­sule – tylko ich sied­mioro w ma­łej bańce, do któ­rej nikt nie może na­wet po­dejść i jej prze­bić.

W ma­łej miej­sco­wo­ści, w któ­rej miesz­kali, po­zo­sta­wili po so­bie nie­wiele śla­dów. Ro­ger cza­sem za­glą­dał do ko­ścioła, bo in­te­re­so­wał się teo­lo­gią, ale dzieci prak­tycz­nie w ogóle nie wi­dy­wano. Są­sie­dzi miesz­ka­jący naj­bli­żej, rap­tem po dru­giej stro­nie ży­wo­płotu, przy czym działki nie były wcale duże, od czasu do czasu sły­szeli ich śmiech prze­dzie­ra­jący się przez ga­łę­zie i li­ście. Raz, kiedy są­siadka, która do­piero co prze­pro­wa­dziła się w te strony, za­pu­kała, żeby spy­tać, czy ich dzieci mo­głyby się ra­zem po­ba­wić, usły­szała szorst­kie „nie” i za­trza­śnięto jej drzwi przed no­sem.

Co naj­wy­żej od czasu do czasu można było zo­ba­czyć prze­bie­ga­jącą przez po­dwórko jedną z có­rek, poza tym dzieci po­ru­szały się jakby w czap­kach-nie­wid­kach.

* * *

Gdyby są­sie­dzi zo­stali kie­dy­kol­wiek wpusz­czeni do środka, zo­ba­czy­liby bar­dzo za­ba­ła­ga­niony dom. Brudny. Wręcz nie­hi­gie­niczny, jak póź­niej okre­ślali go pra­cow­nicy po­mocy spo­łecz­nej, opi­su­jąc swoje wra­że­nia. Nie ma jed­nak co się dzi­wić. Åsa i Ro­ger na prze­mian lą­do­wali na zwol­nie­niu le­kar­skim, oboje pro­wa­dzili firmy, do tego mieli koty i psy, a przede wszyst­kim miesz­kało tam pię­cioro dzieci, które non stop prze­by­wały w domu. Je­śli wziąć to wszystko pod uwagę, mogę zro­zu­mieć, ja­kim wy­zwa­niem było utrzy­ma­nie tam po­rządku zna­nego ze zdjęć agen­tów nie­ru­cho­mo­ści. Warto mieć też na uwa­dze to, że Åsa i Ro­ger pre­fe­ro­wali styl boho w urzą­dza­niu wnętrz, a dom pe­łen chwie­ją­cych się me­bli z od­cho­dzącą farbą, po­rdze­wia­łych świecz­ni­ków i zro­bio­nych ze ścin­ków dy­wa­ni­ków, które leżą je­den na dru­gim, może wy­da­wać się bar­dziej cha­otyczny, niż jest w rze­czy­wi­sto­ści.

Tak, Ro­dzina z Ystad miała w domu ba­ła­gan, który ucho­dził za „za­gro­że­nie sa­ni­tarne”, cy­tu­jąc słowa pra­cow­ni­ków opieki spo­łecz­nej, ale nie to było naj­więk­szym pro­ble­mem. Nie było nim też to, że ku­wetę kota na­le­żało może opróż­nić kilka dni wcze­śniej. Nie­po­ko­jące było to, że dzieci spra­wiały wra­że­nie, jakby nie czuły się do­brze. Prze­by­wa­nie ca­łymi mie­sią­cami w domu samo w so­bie nie jest czymś do­brym. Nie­trudno się tego do­my­ślić. Kiedy je ba­dano wkrótce po ode­bra­niu ich ro­dzi­com, oka­zało się, że mają kło­poty z utrzy­ma­niem rów­no­wagi i bra­kuje im siły w no­gach. Jedna z có­rek zda­wała się tak słaba fi­zycz­nie, że ro­dzeń­stwo mu­siało jej po­móc wejść po scho­dach. Wia­domo, że zdro­wie dzieci po­gar­sza się od sie­dzą­cego trybu ży­cia i dla­tego zgod­nie z ofi­cjal­nymi wy­tycz­nymi już nie­mow­laki po­winny się po­ru­szać, żeby wzmoc­nić mię­śnie i szkie­let.

Dzieci z Ystad były szczu­płe, co wy­ni­kało z od­ży­wia­nia, ści­śle re­gla­men­to­wa­nego przez matkę. Åsa miała też bzika na punk­cie wy­da­la­nia. Jed­nemu z dzieci aż do dzie­wią­tego roku ży­cia co­dzien­nie ro­biła le­wa­tywę. Sama de­cy­do­wała o tym, w co każde z nich ma się ubrać i kiedy jest pora na ką­piel. Dzieci je­dy­nie z rzadka by­wały w skle­pach lub ku­po­wały je­dze­nie, nie umiały na­wet jeź­dzić au­to­bu­sem. Åsa i Ro­ger nie bili swo­ich po­ciech, wręcz prze­ciw­nie – ota­czali je mi­ło­ścią. Mimo wszystko de­cy­zji o tym, żeby trzy­mać je w izo­la­cji, po­zba­wia­jąc zdro­wego roz­woju – ka­zali im bo­wiem do­ra­stać bez przy­ja­ciół i tra­dy­cyj­nej szkoły – ni­gdy nic im nie zre­kom­pen­suje.

ROZ­DZIAŁ 3

Coś tu nie gra

Pew­nego dnia Ja­smin, re­fe­rentka w urzę­dzie po­dat­ko­wym, sie­działa przy biurku, a na ekra­nie wy­świe­tlały się jej dane Ro­dziny z Ystad. Za oknem lato trwało w naj­lep­sze, w urzę­dzie nie pa­no­wał jed­nak tak po­godny i bez­tro­ski na­strój – in­tu­icja pod­po­wia­dała Ja­smin, że coś tu nie gra. Dzieci zdą­żyły już pod­ro­snąć – miały od czte­rech do osiem­na­stu lat – i nie zo­sta­wiły prak­tycz­nie żad­nego śladu w ota­cza­ją­cym je spo­łe­czeń­stwie. Dla­tego Ja­smin wy­re­je­stro­wała te pię­cioro dzieci ze szwedz­kiej ewi­den­cji lud­no­ści i przy­pi­sała je do ka­te­go­rii „kraj za­miesz­ka­nia nie­znany”. Za­miast jed­nak po pro­stu od­ha­czyć ro­botę i szybko przejść do ko­lej­nej sprawy, zde­cy­do­wała się spraw­dzić in­for­ma­cje po­da­wane przez Åsę i Ro­gera – wła­śnie wtedy ja­kiś szwedzki urzęd­nik zro­bił to po raz pierw­szy.

Ro­dzice pi­sali, że ich dzieci uczą się w ofe­ru­ją­cej na­ucza­nie zdalne ame­ry­kań­skiej szkole z tra­dy­cjami Her­mods, ale kiedy Ja­smin skon­tak­to­wała się z tą pla­cówką, usły­szała, że nikt o ta­kim na­zwi­sku nie jest i ni­gdy nie był do niej za­pi­sany. Na­szły ją wąt­pli­wo­ści, czy dzieci w ta­kim ra­zie w ogóle cho­dziły kie­dy­kol­wiek do szkoły, i zgło­siła ro­dzinę do po­mocy spo­łecz­nej w Ystad. Od tego wszystko się za­częło. Po­moc spo­łeczna we­zwała ro­dzi­ców i dzieci na roz­mowę do swo­jej sie­dziby w cen­trum mia­sta. Po spo­tka­niu se­kre­tarka so­cjalna Yvonne uznała, że re­fe­rentka z urzędu po­dat­ko­wego po­stą­piła słusz­nie, kon­tak­tu­jąc się z nimi – ona sama także miała po­czu­cie, że coś tu nie gra. Na py­ta­nia o edu­ka­cję dzieci ro­dzice od­po­wia­dali wy­mi­ja­jąco i nie­spój­nie.

Pię­ciorgu dzieci mo­gło gro­zić nie­bez­pie­czeń­stwo. Wy­glą­dało na to, że ich pod­sta­wowe prawa do edu­ka­cji szkol­nej i bez­piecz­nego do­ra­sta­nia nie są re­spek­to­wane. Po­moc spo­łeczna nie za­dzia­łała jed­nak szybko i ka­te­go­rycz­nie. W związku z okre­sem urlo­po­wym roz­pa­try­wa­nie sprawy prze­cią­gnęło się w cza­sie i przez cały li­piec nie wy­da­rzyło się zu­peł­nie nic. Zdą­żył się na­wet na do­bre za­cząć sier­pień, za­nim ktoś wró­cił do tej sprawy. Se­kre­tarka so­cjalna chciała po­now­nie skon­tak­to­wać się z ro­dziną i za­dać im dal­sze py­ta­nia kon­tro­lne. Wtedy jed­nak Åsa i Ro­ger prze­stali być rów­nie sko­rzy do współ­pracy. W ostat­niej chwili od­wo­ły­wali je­den wy­zna­czony ter­min po dru­gim. A to ich córka się roz­cho­ro­wała, a to mu­sieli je­chać do le­ka­rza. Yvonne i jej ko­le­dzy w po­mocy spo­łecz­nej ro­bili się co­raz bar­dziej za­nie­po­ko­jeni i za­częli tra­cić cier­pli­wość.

Rów­no­le­gle do to­czą­cej się sprawy w po­mocy spo­łecz­nej nowy ku­ra­tor w gmi­nie Ystad, Den­nis Hjelm­ström, zwró­cił uwagę na tę ro­dzinę. Czy­sty przy­pa­dek spra­wił, że do­szło do tego w tym sa­mym cza­sie – ani on, ani Yvonne nie wie­dzieli nic o swo­ich dzia­ła­niach. Den­nis miał czter­dzie­ści lat i wcze­śniej uczył mię­dzy in­nymi szwedz­kiego, hisz­pań­skiego i wy­cho­wa­nia fi­zycz­nego w Sztok­hol­mie. Do jego obo­wiąz­ków na­le­żało udzie­la­nie zgody na to, żeby dzieci nie cho­dziły do szkoły na te­re­nie gminy. Do­tąd jego po­przed­nicy po­dej­mo­wali de­cy­zje w tej kwe­stii dość po­chop­nie. Kiedy do­ku­menty tra­fiły na biurko Den­nisa, za­wa­hał się, czy po­wi­nien je pod­pi­sać – po raz pierw­szy od dzie­się­ciu lat ktoś się nad tym za­sta­na­wiał.

Den­nis zwró­cił uwagę, że do wnio­sku nie za­łą­czono żad­nego za­świad­cze­nia z Lau­rel Springs School i tak samo jak re­fe­rentka z urzędu po­dat­ko­wego za­czął czuć pi­smo no­sem. Coś mu pod­po­wia­dało, że nie wszystko w tej spra­wie jest tak, jak na­leży, i dla­tego na­pi­sał ma­ila do ame­ry­kań­skiej szkoły z sie­dzibą w Ka­li­for­nii. Miało to miej­sce 21 sierp­nia i po ja­kiejś go­dzi­nie otrzy­mał od­po­wiedź od dy­rek­torki. Pi­sała, że do szkoły nie są i nie były ni­gdy za­pi­sane dzieci o po­da­nym na­zwi­sku. Åsa i Ro­ger je­dy­nie za­ku­pili uży­wane w szkole ma­te­riały, ale miało to miej­sce kilka lat wcze­śniej. Den­nis wy­łą­czył kom­pu­ter i udał się do domu.

Na­stęp­nego dnia, ja­dąc do pracy sa­mo­cho­dem, po­sta­no­wił zro­bić coś, co wy­kra­cza poza za­kres jego obo­wiąz­ków służ­bo­wych – za­je­chał do tej ro­dziny. Nie miał aż tyle cier­pli­wo­ści, żeby cze­kać, mu­siał do­wie­dzieć się na­tych­miast, gdzie są dzieci i jak się czują.Kiedy do­tarł na miej­sce, od razu za­uwa­żył, że wszyst­kie okna są za­sło­nięte. Dom spra­wiał wra­że­nie nie­mal opusz­czo­nego. Mimo to wy­siadł z sa­mo­chodu i pod­szedł do śmiet­nika. Uniósł po­krywę ko­sza i zo­ba­czył, że są w nim świeże śmieci. Ktoś więc prze­by­wał w tym domu, na­wet je­śli wy­glą­dał on tak, jak wy­glą­dał.

Wtem Den­nis usły­szał za sobą głos i po­spiesz­nie się od­wró­cił. Za nim stał męż­czy­zna, który przed­sta­wił się jako są­siad. Py­tał, czego Den­nis szuka, grze­biąc w śmie­ciach. Py­ta­nie jest, rzecz ja­sna, cał­ko­wi­cie uza­sad­nione, szkoda tylko, że ten sam są­siad nie wy­ka­zał rów­nie dużo do­cie­kli­wo­ści i za­in­te­re­so­wa­nia, kiedy cho­dziło o izo­lo­wa­nie dzieci przez Åsę i Ro­gera… Od dawna się nad tym za­sta­na­wiam i nie udało mi się do ni­czego dojść: dla­czego są­sie­dzi za­cho­wy­wali się tak pa­syw­nie? Dla­czego nikt się nie wmie­szał i nie za­pu­kał do drzwi, żeby spraw­dzić, czy z ro­dziną wszystko w po­rządku? Czy nie wy­da­wało im się dziwne, że ro­dzice z piątką dzieci nie wy­chy­lają nosa za próg?

Po fak­cie są­sie­dzi przy­znali, że Ro­dzina z Ystad za­cho­wy­wała się dziw­nie. Dla­czego więc tego nie drą­żyli? Może leży to w szwedz­kiej na­tu­rze? Wpraw­dzie coś wy­daje się nam dziwne, ale mimo wszystko le­piej się nie mie­szać. Lu­dzie nie chcą prze­szka­dzać i psuć at­mos­fery. Ot, taka po­zo­sta­łość po mi­nio­nej epoce chłop­skiej, kiedy nie na­le­żało wtry­niać nosa w nie­swoje sprawy. Na myśl na­suwa mi się coś ta­kiego jak od­waga cy­wilna – czy nie by­łoby do­brze, gdy­by­śmy wy­ro­bili so­bie w Szwe­cji jej tyle, ile mają miesz­kańcy in­nych kra­jów, mię­dzy in­nymi Nor­we­gii i Fin­lan­dii? Tam są­sia­dom z Öster­len gro­zi­łaby kara grzywny za to, że mo­gli po­móc dzie­ciom w po­trze­bie, ale tego nie zro­bili.

Wra­ca­jąc do te­matu – Den­nis przed­sta­wił się i spy­tał są­siada, czy wie coś o tym, żeby w tym domu miesz­kały dzieci. Są­siad od­po­wie­dział, że zda­rzało mu się sły­szeć dzie­cięce głosy, ale ni­gdy nie wi­dział żad­nego dziecka. Den­nis znów wsiadł do sa­mo­chodu i po­je­chał do pracy. W tym sa­mym cza­sie, kiedy przy­glą­dał się ro­dzi­nie na wła­sną rękę, Åsa po raz trzeci od­wo­łała spo­tka­nie z po­mocą spo­łeczną. Tym ra­zem po­wie­działa, że jedno z dzieci ma grypę żo­łąd­kową i dla­tego nie mogą przyjść. Po­moc spo­łeczna nie miała jed­nak za­miaru dłu­żej z tym zwle­kać. Po­sta­no­wiono na­tych­miast in­ter­we­nio­wać i we­zwano po­li­cję.

Już kilka go­dzin póź­niej trzy ra­dio­wozy z sze­ścior­giem po­li­cjan­tów w ka­mi­zel­kach ku­lo­od­por­nych je­chało do domu pod Ystad. Czworo dzieci zo­stało od razu stam­tąd za­brane, z ko­lei Ben­ja­min, który w mię­dzy­cza­sie skoń­czył osiem­na­ście lat, mógł sam zde­cy­do­wać, co ro­bić ze swoim cza­sem i ży­ciem, i po­sta­no­wił zo­stać z ro­dzi­cami. Do dzi­siaj z nimi mieszka, po­zo­stałe ro­dzeń­stwo nie zo­stało po­łą­czone i wciąż prze­bywa u róż­nych ro­dzin za­stęp­czych, roz­siane po Szwe­cji. Jesz­cze do tego wrócę. Ta hi­sto­ria nie ma bo­wiem na ra­zie szczę­śli­wego za­koń­cze­nia, cho­ciaż dzieci z tego domu udało się ura­to­wać…

* * *

W po­ło­wie drogi mię­dzy Ystad a Sim­ri­shamn znaj­duje się nie­wielka, oto­czona wierz­bami miej­sco­wość zwana cza­sem ser­cem Öster­len. Tam miesz­kają dziś Åsa i Ro­ger. Na­dal pro­wa­dzą wy­co­fane ży­cie, ale prze­nie­śli się z otyn­ko­wa­nego na biało domu przy dro­dze kra­jo­wej w Löde­rup do czer­wo­nego, ce­gla­nego bu­dynku dzie­sięć ki­lo­me­trów da­lej. Ben­ja­min wciąż nie wy­pro­wa­dził się od ro­dzi­ców, choć ma dwa­dzie­ścia kilka lat. Pra­cow­nicy po­mocy spo­łecz­nej wo­le­liby, żeby się usa­mo­dziel­nił, tak się jed­nak nie stało. Może zro­bie­nie tego kroku utrud­niają mu za­bu­rze­nia, które u niego zdia­gno­zo­wano, a może ro­dzice mocno go do sie­bie przy­wią­zali przez te wszyst­kie lata lub jest to wy­pad­kowa obu tych czyn­ni­ków.

Ben­ja­min uczył się zdal­nie w szkole ar­ty­stycz­nej, co nie dziwi, je­śli wziąć pod uwagę, że zna tylko taką formę na­uki. Po pew­nym cza­sie szkoła na­brała jed­nak po­dej­rzeń, że to nie Ben­ja­min sam wy­ko­nuje za­da­nia, tylko robi to za niego mama. Po­zo­stałe dzieci, jego ro­dzeń­stwo, z wy­jąt­kiem Ame­lii, nie wró­ciły jesz­cze do domu. Z ko­lei Ame­lia skoń­czy wkrótce dwa­dzie­ścia lat i mieszka z na­rze­czo­nym w mie­ście w środ­ko­wej Szwe­cji. Pro­wa­dzi tam cał­ko­wi­cie nor­malne ży­cie, w któ­rym jest miej­sce i na na­ukę, i na mi­łość, jak to w ży­ciu każ­dej mło­dej ko­biety. Cho­ciaż…

Or­ga­ni­za­cja Cen­trum för rät­tvisa (Cen­trum Spra­wie­dli­wo­ści) udziela bez­płat­nych po­rad praw­nych w spra­wach są­do­wych, które jej zda­niem mają fun­da­men­talne zna­cze­nie. Na ich stro­nie znaj­dziemy mię­dzy in­nymi zdję­cie Ame­lii. Stoi tam ra­zem z dwoj­giem do­brze ubra­nych ad­wo­ka­tów, a tekst po­ni­żej głosi, że wal­czy o kon­takt z młod­szym ro­dzeń­stwem. Czy w ta­kim ra­zie Ame­lia nie wi­działa ich od 2018 roku? Po­sta­na­wiam skon­tak­to­wać się z jed­nym z praw­ni­ków ze zdję­cia. Wy­ja­śniam w ese­me­sie, że chcia­ła­bym po­roz­ma­wiać z Ame­lią, a on prosi, że­bym ode­zwała się ty­dzień póź­niej, bo chwi­lowo ma za dużo spraw na gło­wie.

Cze­ka­jąc na to, aż będę mo­gła po­roz­ma­wiać z tym dwoj­giem, kon­ty­nu­uję zbie­ra­nie ma­te­ria­łów na te­mat izo­lo­wa­nych od świata dzieci i znaj­duję coś in­nego, co przy­ciąga moją uwagę – szwedzki film pod ty­tu­łem Granny’s Dan­cing on the Ta­ble z 2015 roku. Opo­wiada o mło­dej dziew­czy­nie, która żyła w le­sie z oj­cem, agre­syw­nym fa­na­ty­kiem re­li­gij­nym. W jego rolę wcie­lił się je­den z mo­ich ulu­bio­nych ak­to­rów, Len­nart Jäh­kel. Sia­dam na so­fie, żeby obej­rzeć film. Główna bo­ha­terka – Eini – ucieka od rze­czy­wi­sto­ści w świat wy­obraźni. Fan­ta­zjuje o babci, która ucie­kła z wie­lo­po­ko­le­nio­wej izo­la­cji w ro­dzin­nym go­spo­dar­stwie i wy­ru­szyła w świat, żeby żyć swoim ży­ciem.

Po obej­rze­niu tego bo­le­snego ob­razu ży­cia dziew­czynki, która dzięki swo­jej wy­obraźni i od­wa­dze uod­par­nia się na za­nie­dba­nia i prze­moc, bu­dzi się we mnie cie­ka­wość – chcę do­wie­dzieć się wię­cej o tym fil­mie, a przede wszyst­kim o jego twór­czyni, Ami-Ro Sköld, która – jak ro­zu­miem – jest Szwedką. W in­ter­ne­cie znaj­duję po­ru­sza­jący wy­wiad, w który Ami-Ro mówi, że film jest po czę­ści au­to­bio­gra­ficzny. Sto­puję wy­wiad w po­ło­wie zda­nia… Au­to­bio­gra­ficzny? Czy to może być prawda? Czyżby ta re­ży­serka na­prawdę do­ra­stała w ta­kim od­izo­lo­wa­nym od świata go­spo­dar­stwie, z uci­ska­ją­cym ją oj­cem tak jak dziew­czyna z filmu? Oczy­wi­ście mu­szę zgłę­bić tę kwe­stię, więc pi­szę ma­ila do Ami-Ro i mam szczę­ście, szybko do­staję od­po­wiedź. Oka­zuje się, że choć na co dzień mieszka w Göte­borgu, jest aku­rat w Sztok­hol­mie w związku z pracą nad no­wym fil­mem.

Dzwo­nię do Ami-Ro i już kilka go­dzin póź­niej spo­ty­kamy się przed sie­dzibą firmy pro­du­cenc­kiej TriArts na Gamla stan. Dziś Ami-Ro jest osobą nie­bi­narną i nie iden­ty­fi­kuje się z żadną płcią. Uro­dziła się jako ko­bieta i w dzie­ciń­stwie uwa­żano je za dziew­czynkę, mimo że w głębi du­szy ni­gdy się nią nie czuła. Te­raz wcho­dzi przez cięż­kie drew­niane drzwi, za­pewne rów­nie stare, co sta­tek Vasa. Ma krót­kie włosy, modną fry­zurę i nie ma naj­mniej­szych wąt­pli­wo­ści, że to osoba znaj­du­jąca się obec­nie w zu­peł­nie in­nym miej­scu w swoim ży­ciu. Je­stem pod wra­że­niem ener­gii Ami-Ro, bo sama, bę­dąc w trzy­dzie­stym czwar­tym ty­go­dniu ciąży, ja­kiś mie­siąc przed roz­wią­za­niem, czuję się nie­mal uwię­ziona w tej fi­zycz­nej po­włoce. Mę­czę się i do­staję za­dyszki już przy naj­mniej­szym ru­chu.

Ami-Ro, albo po pro­stu Ro, jak zwra­cają się do niej przy­ja­ciele i ro­dzina, idzie ze mną na spa­cer przez cen­trum mia­sta, a ja cał­ko­wi­cie za­po­mi­nam o do­le­gli­wo­ściach cią­żo­wych i daję się wcią­gnąć w opis dzie­ciń­stwa Ro.

ROZ­DZIAŁ 4

Bi­bli­sta z go­spo­dar­stwa z pie­kła ro­dem

Nocą przy­cho­dzi dia­beł i za­biera nie­grzeczne dzieci. Cią­gnie je za włosy wiel­kimi, ku­dła­tymi łap­skami wprost pod bramy pie­kieł. Nie ma zna­cze­nia, ile się mo­dlą i pro­szą o wy­ba­cze­nie, w jego czer­wo­nych oczach nie ma ani odro­biny współ­czu­cia.

Ro wpo­jono, że tak się wła­śnie sta­nie, je­śli nie bę­dzie słu­chać ojca, który utrzy­muje za­żyłe re­la­cje z Bo­giem w nie­bie i dia­błem w pie­kle. Dla­tego wła­śnie Ro spę­dziło pierw­sze sie­dem­na­ście lat w cią­głym stra­chu, ży­jąc w od­lud­nie po­ło­żo­nym go­spo­dar­stwie w pół­noc­nej Ska­nii, nie­da­leko gra­nicy z Ble­kinge. Ro miesz­kało ra­zem z sied­mior­giem ro­dzeń­stwa, mamą Stiną i oj­cem Beng­tem. Ro­dzina nie utrzy­my­wała kon­tak­tów ze świa­tem ze­wnętrz­nym. A więc dwa­dzie­ścia lat przez dziećmi z Ystad Ro także żyło w izo­la­cji na­rzu­co­nej przez ojca, który póź­niej, ska­zany na wię­zie­nie za prze­moc wo­bec ro­dziny, otrzy­mał w ga­ze­tach przy­do­mek „Bi­bli­sta”.

Bengt był w pełni od­dany wie­rze w Boga i nie po­zwa­lał, żeby dzieci same de­cy­do­wały o tym, jak usto­sun­kują się do jego wiary. Zo­stała im ona na­rzu­cona i przez całą dobę, w każ­dej mi­nu­cie i se­kun­dzie mu­siały po­zo­sta­wać jej wierne. W pla­nie dnia za­wsze znaj­do­wało się coś o cha­rak­te­rze re­li­gij­nym – na­bo­żeń­stwo, mo­dli­twy, czy­ta­nie Bi­blii lub śpie­wa­nie psal­mów. Przy tych oka­zjach Bengt czę­sto wy­ko­rzy­sty­wał nada­rza­jącą się spo­sob­ność i spraw­dzał, czy dzieci znają od­po­wied­nie wer­sety z Bi­blii, a je­śli zda­rzyło im się po­peł­nić błąd, cze­kała je kara: je­den lub dwa klapsy. Groźba ude­rze­nia ręką lub pa­sem nie­ustan­nie wi­siała w po­wie­trzu. Bengt nie szczę­dził ra­zów, je­śli tylko uznał je za ko­nieczne. Cza­sem dzieci same pro­wa­dziły szkółkę bi­blijną, Bengt nie był przy tym obecny, ale na­wet wtedy trzeba było mieć się na bacz­no­ści i pra­wi­dłowo od­po­wia­dać, żeby nikt z ro­dzeń­stwa nie do­niósł ojcu. Jego wła­dza była ab­so­lutna, ma­ni­pu­lo­wał nimi tak, że były lo­jalne wo­bec niego, nie wo­bec sie­bie na­wza­jem. U ma­łego dziecka od­po­wia­dał za to po pro­stu in­stynkt prze­ży­cia.

Ro­dzina miała „per­spek­tywę bi­blijną” na całą swoją eg­zy­sten­cję, nie na­le­żała jed­nak do żad­nego zgro­ma­dze­nia. Prak­ty­ko­wali chrze­ści­jań­stwo, ale ni­gdy nie ro­bili tego w to­wa­rzy­stwie in­nych. Bengt chciał, żeby trzy­mali się jego in­ter­pre­ta­cji Bi­blii. Nie cho­dzili więc do ko­ścioła, na­wet pod­czas waż­nych świąt. Niby po co? Bengt uwa­żał, że jego spo­sób dba­nia o ro­dzinę i czcze­nia Boga jest o wiele lep­szy od wszyst­kich in­nych. Są­dził, że dzieci są sil­niej­sze i lep­sze dzięki jego me­to­dom wy­cho­waw­czym, niż by­łyby, gdyby uczyły się w szkole lub na­le­żały do Ko­ścioła Szwe­cji. Dla­tego Ro nie cho­dziło ani do przed­szkola, ani do szkoły. Nie mo­gło też cho­dzić na plac za­baw ani od­da­wać się in­nym za­ję­ciom, jak upra­wia­nie sportu z ró­wie­śni­kami. Tata nie po­zwa­lał im na kon­takty z ota­cza­ją­cym spo­łe­czeń­stwem, jego zda­niem nie było to po­trzebne, ro­dzina miała bo­wiem w go­spo­dar­stwie wszystko, czego było jej trzeba. Jed­nak mama Stina re­gu­lar­nie uda­wała się z nimi do przy­chodni i den­ty­sty, a pie­lę­gniarka szkolna by­wała u nich w domu, żeby zro­bić bi­lans i za­szcze­pić dzieci.

Poza tym żyli jed­nak w cał­ko­wi­tej izo­la­cji. Edu­ka­cja dzieci spro­wa­dzała się do tego, że przez kilka go­dzin dzien­nie na­wza­jem prze­ka­zy­wały so­bie wie­dzę. Star­sze na­uczyły się czy­tać i pi­sać od mamy, a póź­niej uczyły młod­sze ro­dzeń­stwo. Bengt zor­ga­ni­zo­wał im salę lek­cyjną, ale rzadko mie­szał się do na­uki, tak więc dzieci do­stały po pro­stu stertę pod­ręcz­ni­ków i tylko w ich wła­snej ge­stii po­zo­sta­wało, żeby na­le­ży­cie je wy­ko­rzy­stać.

Bengt i Stina otrzy­mali zgodę na edu­ka­cję do­mową dla dzieci aż do siód­mej klasy, póź­niej za­żą­dano, żeby dzieci cho­dziły fi­zycz­nie do szkoły, ale Bengt zi­gno­ro­wał ten na­kaz i da­lej trzy­mał je w domu bez for­mal­nego po­zwo­le­nia. Wów­czas ode­zwała się do niego po­moc spo­łeczna i po­pro­siła o spo­tka­nie, ale Bengt bez trudu uni­kał wszel­kich prób kon­taktu, na przy­kład ka­zał dzie­ciom się ukry­wać, nie otwie­rać drzwi, gdy pra­cow­nicy po­mocy spo­łecz­nej zja­wiali się u nich z wi­zytą, lub wno­sił naj­róż­niej­sze skargi. Po pew­nym cza­sie także ku­ra­to­rium prze­stało się od­zy­wać, zo­sta­wia­jąc ich w spo­koju, ale mniej wię­cej raz w roku cała ro­dzina je­chała do szkoły w Kri­stian­stad, żeby dzieci za­li­czyły eg­za­miny z róż­nych przed­mio­tów.

Ro ni­gdy nie za­po­mni spoj­rzeń, ja­kie inne dzieci po­sy­łały jej i jej ro­dzeń­stwu – jakby byli ko­smi­tami z in­nej pla­nety, co w grun­cie rze­czy do pew­nego stop­nia było prawdą. Cza­sem Ro mo­gło mimo wszystko tro­chę po­ba­wić się z in­nymi dziećmi, ale tylko przez chwilę, po­tem nad­cho­dził bo­wiem czas pi­sa­nia eg­za­mi­nów, a za­raz po nich pora od­jazdu. W dro­dze do domu za­trzy­my­wali się w skle­pie spo­żyw­czym. Nie­zwy­kle rzadko zda­rzało się, że dzieci mo­gły wejść do środka, pa­trzyły wtedy na te wszyst­kie to­wary wiel­kimi oczami i do­ty­kały ko­lo­ro­wych opa­ko­wań. Ro­dzina nie ku­po­wała zbyt wiele, głów­nie przy­prawy, mąkę, cu­kier i inne pro­dukty pod­sta­wowe, po­nie­waż go­spo­dar­stwo było sa­mo­wy­star­czalne, je­śli cho­dzi o mięso i wa­rzywa.

Kiedy dzieci nie zaj­mo­wały się re­li­gią ani pod­ręcz­ni­kami, mu­siały ha­ro­wać od świtu do nocy. Dzień pracy za­czy­nał się prze­waż­nie o szó­stej rano dla star­szych dzieci, które po­świę­cały więk­szą część dnia na wy­peł­nia­nie obo­wiąz­ków w ro­dzin­nym go­spo­dar­stwie i nie­rzadko pra­co­wały do dzie­sią­tej wie­czo­rem. Wolno im było ro­bić prze­rwy je­dy­nie na stu­dio­wa­nie Bi­blii i mo­dli­twy oraz na na­ukę we wła­snej szkole, cho­ciaż to aku­rat znaj­do­wało się na sza­rym końcu.

Ro wraz z ro­dzeń­stwem po­ma­gało we wszyst­kich moż­li­wych za­ję­ciach – upra­wiało wa­rzywa, rą­bało drewno, zaj­mo­wało się zwie­rzę­tami, pie­liło chwa­sty. W go­spo­dar­stwie za­wsze zna­la­zło się coś do zro­bie­nia, a praca była mę­cząca i ciężka, ale Ro lu­biło prze­by­wać ze zwie­rzę­tami. Sta­no­wiły swego ro­dzaju ra­tu­nek, za­stę­pu­jąc mi­łość, któ­rej nie za­zna­wało od in­nych lu­dzi. Ro nie wie, czy w ogóle da­łoby radę prze­żyć, gdyby nie zwie­rzęta i las. Po­dob­nie jak bo­ha­terka filmu Granny’s Dan­cing on the Ta­ble Ro znaj­do­wało siłę, żeby da­lej wal­czyć, u zwie­rząt, na­wet w chwi­lach, kiedy wszystko zda­wało się po­zba­wione ja­kie­go­kol­wiek sensu.

* * *

Kilka razy zda­rzało się, że Ro z ro­dzi­cami i ro­dzeń­stwem je­chało z wi­zytą do pew­nej ro­dziny w Sma­lan­dii. Bengt po­znał ich przez stu­dia bi­blijne. Dla Ro była to po­dróż na ko­niec świata, a sie­dząc z tyłu pod­czas jazdy, aż trzę­sło się z ocze­ki­wa­nia – tak bar­dzo pra­gnęło kon­tak­tów z in­nymi ludźmi. Je­dy­nymi oso­bami, z któ­rymi ob­co­wało dzień w dzień przez te wszyst­kie lata, byli człon­ko­wie ro­dziny. Nie wi­dy­wało na­wet dal­szych krew­nych. Dziad­ko­wie ze strony matki miesz­kali na pół­nocy Szwe­cji, to tam uro­dziła się i wy­cho­wała jej mama. I to tam Stina spo­tkała mi­sjo­na­rza Bengta. Po­dró­żo­wał on po świe­cie (był mię­dzy in­nymi w In­diach), po czym za­trzy­mał się na ja­kiś czas w Nor­r­lan­dzie, żeby za­stą­pić tam­tej­szego ka­zno­dzieję. Za­brał ze sobą mamę Ro w swoje ro­dzinne strony do Ska­nii, a tam po­woli, ale sku­tecz­nie zła­mał jej wolę, stra­sząc je, umniej­sza­jąc jej i ogra­ni­cza­jąc ży­cie i kon­takty spo­łeczne. Z cza­sem Stina ze­rwała kon­takt z ro­dzi­cami i ro­dzeń­stwem. Mimo to od czasu do czasu je­chała na pół­noc, żeby przez ja­kiś ty­dzień po­być u ro­dzi­ców. Bengt nie po­zwa­lał jej jed­nak za­bie­rać ze sobą dzieci, a ona nie miała siły się sprze­ci­wić.

Lata, przez które mąż znę­cał się nad nią psy­chicz­nie i fi­zycz­nie, spra­wiły, że Stina stała się nie­mal nie­zdolna do ja­kie­go­kol­wiek dzia­ła­nia, cza­sem jed­nak zbie­rała w so­bie siły dla do­bra dzieci, na­wet je­śli ro­biła to bar­dzo dys­kret­nie, żeby nie ścią­gać na sie­bie gniewu Bengta. Na przy­kład za­czy­nała mó­wić bar­dzo gło­śno, je­śli któ­reś dziecko się za­po­mniało i zbyt ści­szyło głos. Nie wolno im bo­wiem było roz­ma­wiać po ci­chu, a co gor­sza – szep­tać. Za coś ta­kiego gro­ziło la­nie. Bengt wy­ma­gał, żeby wszy­scy mó­wili gło­śno i wy­raź­nie, tak żeby sam ich sły­szał – oba­wiał się, że mogą coś knuć za jego ple­cami.

Pew­nego razu do go­spo­dar­stwa przy­je­chało ro­dzeń­stwo Stiny i za­dzwo­niło do drzwi. Chcieli wie­dzieć, jak wła­ści­wie czuje się ich sio­stra, ale Stina od­rzu­ciła pod­jętą przez nich próbę kon­taktu. Nie tylko była cał­ko­wi­cie za­stra­szona, lecz także prze­szła pra­nie mó­zgu.

Bengt także nie utrzy­my­wał kon­taktu ze swoją ro­dziną. Był naj­star­szy z sied­miorga ro­dzeń­stwa, któ­rych Ro ni­gdy bli­żej nie po­znało. Jego oj­ciec zmarł przed uro­dze­niem Ro, a swoją babkę spo­ty­kało nad­zwy­czaj rzadko. Raz jed­nak, kiedy Ro było u niej z wi­zytą, a Bengta nie było aku­rat w po­koju, bab­cia za­py­tała Ro i kil­koro z ro­dzeń­stwa, czy ich tata nic im nie robi:

– Jest dla was do­bry?”.

To zmro­ziło Ro i ni­czym ro­bot od­po­wie­działo:

– Tak, tata jest bar­dzo do­bry – na co jej ro­dzeń­stwo po­ki­wało twier­dząco głową, bo ni­gdy nie od­wa­ży­łoby się wy­znać prawdy – Bóg wi­dział i sły­szał wszystko i od razu do­no­sił Beng­towi. Je­śli coś ja­kimś cu­dem na­wet uszłoby bo­skiej uwa­dze, sie­dzące w po­koju ro­dzeń­stwo z całą pew­no­ścią do­nio­słoby o tym ojcu.

Jed­nak samo to, że bab­cia za­dała to py­ta­nie, spra­wiło, że Ro zdało so­bie sprawę z tego, że bab­cia wie, jaki jest jej syn – że nie jest ani nor­malny, ani do­bry. Rów­nież ona żyła z prze­mo­cow­cem. Dzia­dek Ro był taki sam, Bengt otrzy­mał prze­moc w ge­nach. Ro zdało so­bie sprawę, że nie do­ra­stał wcale w idylli. Wręcz prze­ciw­nie.

* * *

Idziemy przez Kung­sträd­går­den, park w cen­trum Sztok­holmu. Drzewa wy­cią­gają na­gie ga­łę­zie ku sza­remu niebu, a wil­gotny chłód szczy­pie w po­liczki. Po­środku parku jest dzia­ła­jące zimą lo­do­wi­sko, po któ­rym wła­śnie jeż­dżą dzieci i ro­dzice do kul­to­wego utworu Ma­rii Ca­rey All I Want For Chri­st­mas, który leci z gło­śni­ków. Prze­cho­dzimy da­lej i za­trzy­mu­jemy się na czer­wo­nym świe­tle na przej­ściu dla pie­szych, a ja za­sta­na­wiam się, czy Ro kie­dy­kol­wiek na­uczyło się jeź­dzić na łyż­wach. Czy umie pły­wać?

Słu­cha­jąc, jak opo­wiada o ży­ciu w od­izo­lo­wa­nym go­spo­dar­stwie, mam wra­że­nie, jakby przy­było tu­taj we­hi­ku­łem czasu i miesz­kało w tym go­spo­dar­stwie w XIX wieku, a nie w la­tach osiem­dzie­sią­tych i dzie­więć­dzie­sią­tych XX wieku. Trudno po­jąć, że ktoś za­le­d­wie kilka lat star­szy ode mnie, kto mówi tym sa­mym ję­zy­kiem i wy­cho­wy­wał się w tym sa­mym kraju, mógł mimo wszystko do­ra­stać w tak dia­me­tral­nie od­mien­nych wa­run­kach. Kiedy Ro bro­no­wało pole, ja sie­dzia­łam na prze­rwie obia­do­wej, wy­mie­nia­łam się po­ke­mo­nami lub kar­mi­łam ta­ma­got­chi, może py­ta­łam An­dre­asa, czy chce ze mną cho­dzić, albo wpa­try­wa­łam się w pla­kat Pe­tera „Floppy” Fors­berga, który po­wie­si­łam po we­wnętrz­nej stro­nie otwie­ra­nego pul­pitu ławki. Na wi­dok jego lo­do­wato nie­bie­skich oczu roz­pły­wa­łam się za każ­dym ra­zem, gdy chcia­łam wy­jąć ja­kiś pod­ręcz­nik. Ro ni­gdy nie do­stało szansy, żeby mieć ko­le­gów ze pod­sta­wówki czy gim­na­zjum, nie prze­żyło też w li­ceum siły na­sto­let­niego za­ko­cha­nia.

Oprócz tego, że Bengt znę­cał się nad żoną i dziećmi, miał też eks­tre­malną po­trzebę kon­troli, je­śli cho­dzi o każdy aspekt ich ży­cia. Na przy­kład w kwe­stii tego, jak wy­glą­dało ciało Ro, kiedy we­szło w okres doj­rze­wa­nia. Spra­wiał wra­że­nie, jakby nie do­strze­gał żad­nej, na­wet naj­mniej­szej nie­sto­sow­no­ści w tym, że jako oj­ciec ma opi­nię na ten te­mat. Ni stąd, ni zo­wąd mógł oświad­czyć, że Ro na­brało za dużo kształ­tów i musi zrzu­cić parę kilo. Je­śli w oczach ojca fi­gura nie była taka, jak po­winna, Ro mo­gło do­stać za to la­nie. Że­la­zną rurką, prze­wo­dem elek­trycz­nym lub czym­kol­wiek in­nym, co tylko wpa­dło mu w ręce.

Do dzi­siaj upo­ka­rza­jące ko­men­ta­rze ojca na te­mat wy­glądu Ro są ni­czym głę­bo­kie rany, co na­prawdę świet­nie mogę zro­zu­mieć. Sama cho­ro­wa­łam na ano­rek­sję i wiem, jak nie­by­wale wraż­liwe są młode osoby w wieku na­sto­let­nim. Mogę so­bie wy­obra­zić, jak po­twor­nie jest słu­chać ta­kich ko­men­ta­rzy we wła­snym domu, z ust do­ro­słego, który po­wi­nien ko­chać nas bez­wa­run­kowo i uwa­żać, że je­ste­śmy ide­alni tacy, jacy je­ste­śmy. A tym bar­dziej mu­siało być to trudne dla dziecka, które do­świad­czyło dys­fo­rii płcio­wej i jego toż­sa­mość nie po­kry­wała się z płcią bio­lo­giczną, o czym nie miało na­wet od­wagi po­wie­dzieć ro­dzi­com. Skąd wziąć pew­ność sie­bie i po­czu­cie, że jest się wy­star­cza­jąco do­brym, skoro ro­dzice tego nie za­pew­niają?

* * *

Kiedy Ro zdało so­bie sprawę, że nie do­ra­sta w nor­mal­nych wa­run­kach? Za­daję to py­ta­nie, gdy prze­cho­dzimy przez Hamn­ga­tan, zo­sta­wiw­szy już Kung­sträd­går­den za ple­cami i wi­dząc przed sobą dom to­wa­rowy NK z ja­sną, mu­ro­waną fa­sadą i licz­nymi oknami. A także nie mniej słynną szopkę bo­żo­na­ro­dze­niową w jed­nej z wi­tryn, do któ­rej piel­grzy­mują sztok­holm­skie ro­dziny. Sama mam stam­tąd cu­downe wspo­mnie­nia z dzie­ciń­stwa, bo mama za­bie­rała mnie czę­sto do mia­sta w week­endy i szły­śmy na cia­sto. Za­wsze za­ma­wia­łam to samo: tort księż­niczki i sprite’a. By­łam wtedy w pod­sta­wówce i gim­na­zjum. Kiedy tro­chę pod­ro­słam, za­czę­łam do­ra­biać w skle­pie z bie­li­zną, który znaj­do­wał się na par­te­rze.

Pod­czas spa­ceru z Ro ude­rza mnie, że za­wsze bra­łam to do­ra­sta­nie za coś oczy­wi­stego. Czy Ro po­szło kie­dyś z mamą na cia­sto? Nie, ni­gdy. Je­dyne przy­jemne chwile ze Stiną, ja­kie może so­bie przy­po­mnieć, to te, kiedy Bengt wy­jeż­dżał. Kilka razy w mie­siącu brał nocne zmiany jako stróż na od­dziale psy­chia­trycz­nym szpi­tala w Kri­stian­stad. Mama Ro pra­co­wała jako opie­kunka do­mowa i opie­kunka star­szych, ale co naj­wy­żej na pół etatu. Tata z ko­lei był nie­mal za­wsze w domu, poza wie­czo­rami, kiedy uda­wał się sa­mo­cho­dem do Lund. Wtedy Stina wzy­wała do sie­bie wszyst­kie dzieci, sia­dali wo­kół stołu i ra­zem szyli. Szyli dla za­bawy, coś ta­kiego po­winno być we­dług Bengta su­rowo za­bro­nione. Po­zwa­lał im ro­bić to je­dy­nie wtedy, gdy trzeba było coś uszyć albo na­pra­wić, na przy­kład za­ce­ro­wać dziu­rawe skar­petki.

Wróćmy jed­nak do py­ta­nia, które za­da­łam Ro przed NK – tego, kiedy zdało so­bie sprawę, że do­ra­sta­nie w go­spo­dar­stwie nie prze­biega tak, jak po­winno. Do­staję od­po­wiedź, że nie stało się to tak hop-siup, cho­dziło tu ra­czej o po­czu­cie, które po­woli na­ra­stało w du­szy Ro co­raz wy­raź­niej: tak jak wtedy, kiedy je­chało z ro­dzeń­stwem do szkoły i wi­działo, jak inne dzieci po­sy­łają im zdzi­wione spoj­rze­nia. Ro pa­mięta jed­nak także pewne kon­kretne zda­rze­nie. Raz, prze­glą­da­jąc pod­ręcz­nik, zna­la­zło ulotkę or­ga­ni­za­cji zaj­mu­ją­cej się pra­wami dziecka Bris. Usły­szało wtedy o niej po raz pierw­szy. W ulotce na­pi­sano, że do­ro­słym nie wolno bić dzieci, że jest to wręcz ka­ralne. Ro wcze­śniej tego nie wie­działo. Miało je­de­na­ście lat, a ulotka Bris coś obu­dziła – na­szły je wąt­pli­wo­ści, czy nic wię­cej z tego, co robi i mówi tata, nie jest złe.

Pew­nego wie­czoru za­kra­dło się do kuchni, ro­zej­rzało się, a kiedy zo­ba­czyło, że droga jest wolna, się­gnęło po wi­szący na ścia­nie te­le­fon. Usły­szało mo­no­tonny sy­gnał, po czym wy­brało nu­mer Bris. Roz­legł się dźwięk po­łą­cze­nia i sły­chać było je­den sy­gnał za dru­gim. Serce Ro wa­liło w piersi. Ale kiedy aku­rat ode­zwał się ja­kiś głos, Ro usły­szało zbli­ża­jące się kroki. Rzu­ciło słu­chawkę i ni­gdy wię­cej nie pró­bo­wało już dzwo­nić do Bris ani do ni­kogo in­nego z prośbą o po­moc. Było to zbyt ry­zy­kowne. Za­miast tego da­lej po­zo­sta­wało lo­jalne wo­bec ojca. Zdało so­bie jed­nak sprawę, że Bengt cza­sem kła­mie i nie jest wcale taki do­sko­nały, za ja­kiego chce ucho­dzić. Może więc Bóg wcale nie stoi po jego stro­nie?

ROZ­DZIAŁ 5

W nogi, żeby żyć

Mia­łam ja­kieś szes­na­ście lat, kiedy za­czę­łam do­ra­biać w dziale bie­li­zny dam­skiej w NK. Ta naj­bar­dziej luk­su­sowa i naj­droż­sza – wy­sa­dzana dia­men­tami – le­żała za­mknięta w wi­try­nie. In­te­re­so­wali się nią wy­łącz­nie bo­gaci Ro­sja­nie. Od­wie­dzali nas też człon­ko­wie szwedz­kiej ro­dziny kró­lew­skiej, za­pa­dło mi w pa­mięć, że pa­trio­tycz­nie ku­po­wali pro­dukty marki Björn Borg. Pew­nego dnia do sklepu przy­szła ar­tystka po­powa Ky­lie Mi­no­gue i to ja ją ob­słu­gi­wa­łam. Było to, rzecz ja­sna, eks­cy­tu­jące.

Pierw­sza praca na­sto­let­niego Ro wy­glą­dała zu­peł­nie ina­czej. Oj­ciec nie po­zwa­lał jej ni­g­dzie jeź­dzić ani spo­ty­kać się z no­wymi ko­le­gami czy klien­tami. Za­miast tego Ro sie­działo ca­łymi dniami przy te­le­fo­nie i ro­biło ze star­szą sio­strą w te­le­mar­ke­tingu. Je­den z po­koi słu­żył za „biuro”, sie­działy w nim przy te­le­fo­nach i sprze­da­wały. Ro uwa­żało, że dziw­nie jest sły­szeć w słu­chawce głosy tak wielu osób, było przy­zwy­cza­jone do słu­cha­nia roz­mów je­dy­nie człon­ków ro­dziny. Te­raz mo­gło jed­nak usły­szeć naj­róż­niej­sze dia­lekty, któ­rymi mó­wili lu­dzie w ca­łej Szwe­cji. Ro na­prawdę spraw­nie szło sprze­da­wa­nie, ale sio­stra była w tym jesz­cze lep­sza. Ważne było, żeby osią­gały do­bre wy­niki, ina­czej Bengt się zło­ścił, a je­śli miały pe­cha, to bił je za karę.

Pew­nego dnia, kiedy Ro usia­dło przy te­le­fo­nie, żeby przy­stą­pić do pracy, sio­stra się nie po­ja­wiła. Ni­g­dzie jej nie było. Opu­ściła go­spo­dar­stwo. Po fak­cie Ro do­wie­działo się, że otwo­rzyła so­bie konto w banku i prze­le­wała na nie część za­ro­bio­nych przez nie pie­nię­dzy. Sio­strze udało się też za­ła­twić so­bie miesz­ka­nie w Bo­rås, tak że nikt w ro­dzi­nie się o tym nie do­wie­dział. Pew­nej nocy wy­mknęła się z go­spo­dar­stwa i ni­gdy tam nie wró­ciła. Ro miało szes­na­ście lat, gdy zo­stało naj­star­szym dziec­kiem w domu i od­tąd mu­siało samo pra­co­wać w te­le­mar­ke­tingu.

Bengt stał się jesz­cze su­row­szy dla Ro i in­nych dzieci. Za­pewne wy­ła­do­wy­wał na nich złość w związku z tym, że naj­star­sza córka ucie­kła. Być może gdzieś w głębi du­szy czuł, że sy­tu­acja po­woli wy­myka mu się spod kon­troli, i nie chciał do­pu­ścić, żeby po­zo­stałe dzieci wzięły przy­kład ze star­szej sio­stry. Ro jed­nak za­częło mimo wszystko roz­wa­żać różne opcje, żeby samo także odejść. Tak mocno się nad tym za­sta­na­wiało, że kilka mie­sięcy póź­niej pod­jęło próbę ucieczki.

* * *

Wstało o świ­cie i ostroż­nie prze­szło na pal­cach po pod­ło­dze z siatką, do któ­rej spa­ko­wało naj­waż­niej­sze rze­czy. Po­woli otwo­rzyło drzwi i wy­szło z domu. Cho­ciaż było kom­plet­nie prze­ra­żone i le­dwo mo­gło ustać, nogi nio­sły je przed sie­bie po oszro­nio­nym żwi­rze, aż do­tarło do przy­stanku. Za­wczasu spraw­dziło, kiedy prze­jeż­dża tędy au­to­bus, i po chwili fak­tycz­nie nad­je­chał, tyle tylko że z prze­ciw­nej strony. Do tam­tego czasu Ro je­chało au­to­bu­sem tylko kilka razy w ży­ciu, więc nie orien­to­wało się, że te jeż­dżą w dwie prze­ciwne strony. Za­nim się za­sta­no­wiło i prze­szło na drugą stronę, au­to­bus mi­nął już przy­sta­nek i znik­nął za wznie­sie­niem. Do tego za­czął pa­dać śnieg.

Ro sta­nęło po prze­ciw­nej stro­nie, ma­jąc na­dzieję, że ko­lejny au­to­bus wkrótce się po­jawi. Wtem przez gę­sto pa­da­jące, duże płatki śniegu do­strze­gło świa­tło nad­jeż­dża­ją­cego sa­mo­chodu. Kiedy auto znaj­do­wało się kilka me­trów od przy­stanku, zwol­niło, a Ro zo­rien­to­wało się, że to sa­mo­chód jej ojca. Bengt się za­trzy­mał. Ro za­marło. Nie z zimna. Prze­ra­że­nie z po­wodu tego, co za­raz na­stąpi, prze­szyło ciało Ro jak po­ra­że­nie prą­dem, a przed oczami po­ja­wiły się mroczki. Chciało po pro­stu znik­nąć, ale nie miało siły wal­czyć. Stopy zda­wały się wmu­ro­wane w zie­mię, nie mo­gło więc wziąć nóg za pas. Wsko­czyło po pro­stu do sa­mo­chodu, trzę­sąc się ze stra­chu, co ta­kiego się sta­nie, kiedy wrócą do go­spo­dar­stwa i za­mkną się za nimi drzwi.

Bengt ni­gdy nie bił Ro tak mocno i tak długo jak tam­tym ra­zem – nie­wiele bra­ko­wało, a by tego nie prze­żyło. Dało się za­uwa­żyć, że oj­ciec robi się co­raz bar­dziej zde­spe­ro­wany – te­raz, kiedy jesz­cze jego druga córka usi­ło­wała uciec z go­spo­dar­stwa. Wszyst­kim – i ma­mie, i ro­dzeń­stwu – jego agre­sja co­raz wy­raź­niej da­wała się we znaki. Oni też mieli zo­stać uka­rani za prze­wi­nie­nie Ro.

Znów usia­dło do te­le­fonu i wró­ciło do pracy, tym ra­zem jed­nak sprze­dało tak mało, że je­śli oj­ciec zo­ba­czyłby te wy­niki, mo­gło to mieć dla niej tra­giczne kon­se­kwen­cje. To wtedy w gło­wie Ro zro­dził się po­mysł, żeby oszu­ki­wać. Na li­stę ku­pu­ją­cych tra­fiali ci, do któ­rych po pro­stu za­dzwo­niło, a oni od­rzu­cili ofertę. Firma szybko wy­kryła nie­pra­wi­dło­wo­ści i tylko kwe­stią czasu po­zo­sta­wało, aż po­in­for­mują Bengta, co robi jego dziecko. Ro bało się, że oj­ciec nie da rady za­pa­no­wać nad zło­ścią i po pro­stu je za­bije. Mu­siało uciec i tym ra­zem wi­działo tylko jedną opcję, żeby prze­żyć – do­trzeć do świata poza go­spo­dar­stwem.

Z dwiema re­kla­mów­kami, po jed­nej w każ­dej ręce, opu­ściło w środku nocy dom ro­dzinny. Nie po­peł­niło już jed­nak drugi raz tego sa­mego błędu. Za­miast je­chać au­to­bu­sem, po­sta­no­wiło pójść przez las. Na dwo­rze było zimno, a zie­mię po­kry­wał nie tylko szron, jak przy po­przed­niej pró­bie ucieczki, lecz także śnieg. Ro bie­gło co sił w no­gach. Za­mie­rzało do­stać się do Häs­sle­holm, a stam­tąd po­je­chać au­to­bu­sem do Hel­sing­borga.

Taki był w każ­dym ra­zie plan, kiedy pod osłoną ciem­no­ści ru­szało przy­droż­nym ro­wem w po­dróż do wol­no­ści. Za każ­dym ra­zem, gdy nad­jeż­dżał sa­mo­chód, rzu­cało się na brzuch, a twarz lą­do­wała w śniegu. Kiedy sa­mo­chód od­je­chał, po­woli się pod­no­siło, roz­glą­dało i bie­gło da­lej. Wy­tę­żało wzrok, żeby uchwy­cić słabe, spo­ra­dyczne świa­tło rzu­cane przez usta­wione z rzadka la­tar­nie, cza­sem jed­nak nie spo­sób było zo­ba­czyć przed sobą na­wet wła­sną dłoń. Na­gle za­pie­kło je w ustach. Po­le­ciało do tyłu. Wy­lą­do­wało na ple­cach. Z ust po­pły­nęła jej krew. Prze­je­chało ję­zy­kiem po miej­scu, gdzie naj­bar­dziej bo­lało, po zę­bach, i zo­rien­to­wało się, że stra­ciło ich po­nad po­łowę. Bo­lało, ból ćmił i pul­so­wał, ale pod­da­nie się te­raz nie wcho­dziło w ra­chubę. Ro mo­gło tylko da­lej biec.

Na­stał po­ra­nek i słońce za­częło wspi­nać się nad ho­ry­zont. Ro­snące wo­kół świerki za­częły od­zy­ski­wać swój ciem­no­zie­lony ko­lor, a na drogę wy­je­chało wię­cej sa­mo­cho­dów. Po­ru­sza­nie się w po­bliżu drogi prze­stało być tak bez­pieczne. Ry­zyko, że zo­sta­nie się za­uwa­żo­nym, było zbyt duże, więc Ro we­szło głę­biej w las i po­ło­żyło się pod drze­wem, żeby prze­spać się i ze­brać w so­bie siły. Wy­piło tro­chę wody, tę odro­binę, którą za­brało ze sobą w pla­sti­ko­wej bu­telce. Za­wczasu zro­biło so­bie też ka­napkę z ma­słem i za­pa­ko­wało na drogę.

Dzień zmie­nił się w noc i w le­sie znów za­pa­dła ciem­ność. Ro wró­ciło na drogę i kon­ty­nu­owało wę­drówkę do Häs­sle­holm. Na­stęp­nego dnia wcze­snym ran­kiem do­tarło wresz­cie do celu, ale au­to­busy nie za­częły jesz­cze jeź­dzić, więc krę­ciło się po dworcu, ma­jąc się cały czas na bacz­no­ści. Bengt z pew­no­ścią jeź­dził już po oko­licy i szu­kał tego krnąbr­nego ba­chora, który za­słu­żył so­bie na karę.

Kiedy au­to­bus wresz­cie przy­je­chał, Ro było głodne, zmar­z­nięte i wy­czer­pane. We­szło i po­dało kie­rowcy osiem ko­ron. Tyle zna­la­zło w domu i było prze­ko­nane, że za tę sumę uda się ku­pić bi­let w jedną stronę. Jak już wspo­mi­na­łam, mi­nęło wiele lat, od­kąd Ro je­chało au­to­bu­sem. Cho­ciaż było to zde­cy­do­wa­nie za mało, kie­rowca mach­nął ręką, żeby wsia­dało. Może wi­dział, jak to na­sto­let­nie dziecko źle się czuje i jest zde­spe­ro­wane.

Au­to­bus jed­nak nie za­brał Ro do Hel­sing­borga, tylko kilka ki­lo­me­trów od Häs­sle­holmu, do ma­łej miej­sco­wo­ści o na­zwie Ty­ringe. Ro tam z niego wy­sko­czyło i po­szło do lasu, żeby się zdrzem­nąć. Spało pod go­łym nie­bem jesz­cze kilka nocy, po czym zna­la­zło po­rzu­cony dom, w któ­rym mo­gło prze­no­co­wać. Kiedy głód zbyt mocno za­czął da­wać się we znaki, Ro za­częło cho­dzić po lu­dziach. Wiele drzwi po­zo­stało za­mknię­tych. Ci, któ­rzy je otwie­rali, na­po­ty­kali dziew­czynę pro­szącą o je­dze­nie i łóżko, żeby mo­gła się prze­spać choćby przez jedną albo dwie noce. Ro przed­sta­wiało się jako osoba ar­ty­styczna, która wy­brała się do lasu, żeby ma­lo­wać. Tylko ta­kie nie­winne kłam­stwo udało się jej wy­my­ślić. Z per­spek­tywy czasu Ro nie są­dzi, żeby kto­kol­wiek w to uwie­rzył. Ale nie są­dzi też, żeby kto­kol­wiek z tych lu­dzi był w sta­nie do­my­ślić się prawdy: że Ro ucie­kło z trwa­ją­cej szes­na­ście lat izo­la­cji w go­spo­dar­stwie po­ło­żo­nym wcale nie tak da­leko.

Ro raz za ra­zem sły­szało „nie” od scep­tycz­nie na­sta­wio­nych eme­ry­tów i ro­dzin za­sko­czo­nych w ich skań­skiej idylli. Da­lej jed­nak pu­kało do drzwi i w końcu jedna z ro­dzin zgo­dziła się je przy­gar­nąć i za­pro­siła do sie­bie. Ro naja­dło się do syta, prze­spało w świe­żej po­ścieli na cie­płym łóżku i na­wet do­stało tro­chę pie­nię­dzy, żeby mo­gło udać się au­to­bu­sem w dal­szą drogę do Hel­sing­borgu. Za­nim jed­nak zdą­żyło wy­ru­szyć, ktoś z wio­ski za­dzwo­nił na po­li­cję, która ni stąd, ni z owąd za­pu­kała do tej ro­dziny, żeby po­roz­ma­wiać z Ro. Po­pro­sili je o nu­mer oso­bowy, ale mu­sieli coś źle po­li­czyć, bo wy­szło im, że ma już osiem­na­ście lat i jest peł­no­let­nie, cho­ciaż miało do­piero szes­na­ście. Łut szczę­ścia, ina­czej po­li­cjanci zde­cy­do­wa­liby się może od­wieść je z po­wro­tem do domu, do tego go­spo­dar­stwa z pie­kła ro­dem. Tak jed­nak zo­sta­wili je w spo­koju i od­je­chali, a Ro wsia­dło do au­to­busu.

De­cy­zja o tym, żeby udać się wła­śnie do Hel­sing­borga, nie była w pełni prze­my­ślana. Ro wie­działo tylko, że to dość duże mia­sto, w dzie­ciń­stwie bo­wiem raz przez nie prze­jeż­dżało. Te­raz za­mie­rzało zna­leźć tam pracę, a po­tem miesz­ka­nie, tak przy­naj­mniej za­kła­dało. Ja­koś to bę­dzie, my­ślało, w końcu star­szej sio­strze się udało. Ro nie wie­działo nic o tym, jak jej się układa – nie utrzy­my­wały żad­nego kon­taktu. Ro nie miało jej nu­meru te­le­fonu ani ad­resu. Być może sio­stra oba­wiała się, że Ro wy­gada się przed oj­cem, w końcu na­uczył ich na sie­bie do­no­sić. Gdyby tylko wie­działa, że Ro także udało się uciec z go­spo­dar­stwa i wy­jąt­kowo, po raz pierw­szy w ży­ciu jest na­prawdę wolne, mo­głyby wtedy ra­zem świę­to­wać. Za­miast tego cał­ko­wi­cie się od sie­bie od­da­liły, nie było więc co li­czyć na po­cie­sze­nie czy wza­jemną po­moc, żeby ja­koś prze­żyć poza go­spo­dar­stwem.

Ro przy­było do tak zwa­nego Knut­punk­ten, punktu prze­siad­ko­wego przy dworcu w Hel­sing­borgu.

Nie­pewne, co da­lej się wy­da­rzy, za­częło prze­cha­dzać się po po­sadce. Spało w to­a­le­tach, sie­działo w ka­wiarni, za­bi­jało czas w bi­blio­tece. Przez pół roku było bez­domne i miesz­kało na uli­cach Hel­sing­borgu.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki