Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Jeśli tylko czegoś bardzo chcesz, to na pewno to osiągniesz”
„Ustaw siebie w centrum świata i nie oglądaj się na innych”
„Obudź w sobie wewnętrzne dziecko i idź po swoje”
Znasz te hasła?
TE I WIELE INNYCH CHWYTLIWYCH (I CZĘSTO BARDZO KOSZTOWNYCH) RECEPT OFERUJE NAM LUKRATYWNY PRZEMYSŁ ROZWOJU OSOBISTEGO.
Zastanów się jednak, w jakim okresie naszego życia tego rodzaju myślenie magiczne jest najczęstsze, niemalże codzienne? W dzieciństwie! (…) Utrzymywanie ludzi w stanie zdziecinnienia, za które jeszcze słono płacą, prowadzi do erozji tkanki społecznej. Jesteśmy bardzo głęboko zanurzeni w strukturze społecznej, uzależnieni od jej mechanizmów. Jesteśmy jej trybikiem. Im szybciej przekłujemy pompowane przez psychopozytywnych trenerów ego, przerośnięte jak balon na imprezie sylwestrowej, tym lepiej dla nas.
Mnie świadomość tego, że jestem małym elementem, na który wpływ ma wiele czynników, daje duży spokój. Wiem, co ode mnie zależy, ale mam też świadomość, że na wiele spraw nie mam żadnego wpływu.
Dziennikarka Eliza Michalik i socjolog Tomasz Sobierajski w arcyciekawych rozmowach rozprawiają się z mitami i kłamstwami codzienności:
O toksycznej pozytywności, pseudorozwoju i ucieczce od dojrzałości
O dziewczynkowaniu, półfabrykatach szczęścia i ułudzie łatwego życia
O populizmie, niedojrzałości w języku i pułapkach bajdurzenia
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 211
Wstęp
Jest lato 2021 roku. Umawiamy się na długą rozmowę o społeczeństwie, relacjach, o świecie. Okazją do tego jest program Elizy W głębiduszy w Radiu Nowy Świat. W tej samej audycji spotykamy się jeszcze kilkukrotnie. Już w trakcie pierwszej rozmowy pojawia się temat, który będzie przewodnim przy kolejnych, czyli kryzys dojrzałości i społeczne zdziecinnienie.
Eliza na swoim kanale na YouTube z wielką mocą i nieposkromioną odwagą rozprawia się z hańbiącymi działaniami populistów, którzy sprawują wtedy w Polsce władzę. Bezpardonowo wytyka im niegodziwości, jednocześnie próbując zrozumieć, z czego wynika tak duże poparcie społeczne dla nich w kolejnych wyborach. W tym samym czasie Tomasz próbuje znaleźć strukturalną przyczynę tego, że w rozwiniętych społeczeństwach władzę zyskują politycy z autokratycznymi zapędami. Stawia tezę, że jest to wynik złożonych mechanizmów gospodarczych, politycznych i społecznych, w których trzymanie dorosłych ludzi w dziecinnym zahibernowaniu jest niezwykle zyskowne. Pozwala bowiem na to, by sprzedać więcej: towarów, usług i idei. Zdziecinniali dorośli są bardzo podatni na wpływy, łatwo się nimi manipuluje, wierzą w bajki i nie chcą konfrontować się z prawdziwymi problemami. Z przyjemnością i ulgą oddają swoją wolność za dyktatorską opiekę.
Podczas kilku godzin rozmów w audycji rozwijamy tę ideę, wracamy do niej, przyglądamy się naszym poprzednim spostrzeżeniom. Dyskutujemy. I bardzo uważnie słuchamy siebie nawzajem. Z racji charakterów stawiamy sprawę jasno i dobitnie, ale jesteśmy dalecy od samozachwytu, który mógłby stępić nasz osąd sprawy. W pewnym momencie ugruntowujemy się w naszych przekonaniach. Nasza idea rozlewa się na zewnątrz. Słuchaczki i słuchacze piszą do nas listy i dziękują za to, że pozwoliliśmy im lepiej rozumieć to, co dzieje się wokół. Są osoby, które próbują naszą ideę wykoślawiać, oraz takie, które niewiele z niej rozumiejąc, bez mrugnięcia okiem przyjmują ją jako własną i zbijają na niej kapitał kulturowy.
A my w tym czasie nadal się spotykamy i dyskutujemy. Niespiesznie, ale konsekwentnie. Mamy cel. Chcemy opowiedzieć o naszym rozumieniu dojrzałego, dorosłego, odpowiedzialnego za siebie oraz za innych świata i podzielić się tym z większą rzeszą osób. Uważamy, że warto. Nam nazwanie pewnych rzeczy po imieniu, nawet jeśli czasem było bolesne, bardzo pomogło. Liczymy na to, że pomoże też Wam, którzy sięgnęliście po tę książkę i zgodziliście się na to, żebyśmy zabrali Was w naszą podróż.
Kraina zdziecinnienia jest fascynująca i wiele osób decyduje się, żeby zamieszkać w niej na stałe, pomimo że za jej cukierkowość muszą płacić bardzo duży podatek. Ale my wiemy, że poza granicami tej krainy jest inne, piękniejsze miejsce. Tam mieszkają dojrzali dorośli. I tam są wolność i szczęście.
Eliza i Tomasz
Powszechna pogoń za szczęściem
Eliza Michalik: Co to jest dobre życie?
Tomasz Sobierajski: Próbując odpowiedzieć na to pytanie, mam w sobie pewien rodzaj zawieszenia. W głowie w bardzo szybkim tempie przesuwają mi się obrazy, przykłady dobrego życia, które znam z podróży, filmów i literatury. Jest skandynawski spokój i włoska dolcevita. Jest wilgotny od nadmiaru świat tropików i pustynna nostalgia. Jest piękna, monotonna codzienność u Selingera czy u Moravii i roziskrzone bogactwo u Zoli. Jest spokój wsi i rozdygotanie miasta. Próbuję wybrać z tego bogatego katalogu doświadczeń, własnych i cudzych, najbardziej pasujący obrazek. Ale zdaję sobie sprawę, że będzie to odpowiedź na ten moment, przypadkowa, niereprezentatywna dla mojego życia. Zamknijmy więc ten katalog moich przeżyć i skupmy się na tym, co dla innych oznacza dobre życie. Spróbujmy znaleźć odpowiedź na to, czy coś takiego w ogóle istnieje.
Najlepszym rozwiązaniem, by znaleźć odpowiedź na tak skomplikowane pytanie, jest zawsze sięgnięcie do starożytnych filozofów. W tym temacie z pomocą przychodzi Platon, który stworzył teorię dobrego życia. Uważał, że każdy człowiek ma naturalne pragnienie sprawiedliwości i dobra, a najważniejsze jest znalezienie w sobie odwagi, żeby działać zgodnie z tym pragnieniem – bo jeśli tak się stanie, będziemy godnie i dobrze żyć. Natchnieniem dla rozważań Platona o dobrym życiu były jego dyskusje z mistrzem, nauczycielem Sokratesem. Obaj uważali, że dobre życie jest możliwe tylko wtedy, kiedy nasze działania będziemy poddawali refleksyjnej analizie. Dodatkowo Sokrates, zgodnie z tym, jak cytował go Platon, uważał, że dla dobrego życia niezbędne jest zapanowanie nad zwierzęcymi pasjami. W idei dobrego życia tych dwóch filozofów najważniejsze było działanie w taki sposób, aby nie krzywdzić nim innych. A nawet więcej, żeby przez to, co robimy, wspierać rozwój społeczności.
Poglądy Sokratesa i Platona na drugą stronę wywrócił Nietzsche. Można nawet powiedzieć, że je lekko sponiewierał. Jego zdaniem dobre życie to życie bez strachu i nieopieranie się w nim na sile wyższej. Nietzsche uważał, że dobre życie wiedzie ta osoba, która kocha swój los (amorfati), ma dużo szacunku do siebie, wierzy we własne siły, korzysta z życia i nie kłania się fałszywym bożkom. Ideę Nietzschego, pewnie bardziej przez przypadek niż celowo, podchwyciła kultura indywidualizmu, tak mocno rozpasana w krajach rozwiniętych. W jej ujęciu dobre życie jest wtedy, gdy mnie jest dobrze, kiedy interesuje mnie wyłącznie moje własne dobro, a dobro społeczne o wiele mniej lub nawet wcale.
Mam wrażenie, że w tej chwili ścieramy się wewnętrznie pomiędzy platońskim a niczeańskim pojmowaniem dobrego życia. Kiedy w trakcie badań pytamy ludzi o ich rozumienie tego wyrażenia, to są raczej skłonni odpowiadać jak Platon, że bycie dobrym człowiekiem oznacza bycie dobrym dla innych i działanie na rzecz tego, żeby innym żyło się lepiej. Odpowiadamy tak, jak myślimy, że powinniśmy odpowiedzieć – takiej odpowiedzi się od nas społecznie oczekuje. Natomiast gdy patrzymy na rzeczywiste wybory, jakich dokonują ludzie, to jest jasne, że większość stawia na siebie. Najpierw mnie musi być dobrze, ewentualnie dopiero gdy już mam tego szczęścia tak dużo, że aż mi się ulewa, to z tego nadmiaru mogę nieco oddać innym, najczęściej najbliższym osobom. Działanie dla wspólnoty to bardzo rzadko wybór, najczęściej obowiązek obwarowany przymusem społecznym.
Dobre życie – szczęśliwe życie?
Eliza: Jeden z filozofów powiedział, że ludzie, którzy gonią za szczęściem, nie mają szczęśliwego życia. Szczęśliwe życie mają ludzie, którzy się nie przejmują szczęśliwym życiem, tylko po prostu żyją i robią rzeczy, które lubią robić, zajmują się swoimi pasjami. I żyją szczęśliwie, nigdy nawet nie myśląc, jakie mają szczęście.
To zapewne kamyczek do ogródka wszystkich filozofów, psychologów i socjologów, ale przyznam, że od jakiegoś czasu sądzę, że my jako ludzkość za dużo się zajmujemy rozważaniami, czy jak coś zrobimy, to będziemy bardziej czy mniej szczęśliwi, zamiast po prostu działać w zgodzie ze sobą.
U mnie sprawdza się powyższa recepta, że gdy nie rozważam, tylko po prostu robię coś, bo chcę, bo mnie to interesuje, bo sprawia mi radość i przyjemność, pochłania mnie, zajmuje, to nagle okazuje się, że jestem szczęśliwa, nawet o tym nie myśląc. I mam fajne, dobre życie, w ogóle o to nie zabiegając.
Mówiłeś o tym, jak w cywilizacji Zachodu kształtowały się poglądy na szczęśliwe życie i że współczesna nam kultura jest bliższa indywidualizmowi, i w świetle tego zastanawiam się, czy głównym powodem, dla którego żyjemy w epoce braku szczęścia, jest właśnie to, że za bardzo, za desperacko chcemy je mieć.
Wszyscy wiemy, że w życiu tak to właśnie działa – jeśli ktoś ci powie albo sam sobie powiesz, że musisz coś mieć lub zrobić, to nie jesteś w stanie tego osiągnąć.
Jeśli na przykład usłyszysz, że musisz teraz koniecznie odpocząć – po prostu zrobić wszystko, żeby się zrelaksować – usiądziesz i będziesz się strasznie skupiał i wysilał, żeby odpocząć, to właśnie nie odpoczniesz, tylko jeszcze bardziej się zestresujesz!
Dlatego kiedy wszyscy dookoła – programy, poradniki, reklamy, guru – mówią ci, że masz mieć szczęśliwe życie, to to jest tak strasznie stresujące, że aż robisz się nieszczęśliwy…
Albo nawet jeśli jesteś szczęśliwy, to możesz tego nie zauważyć, bo wszyscy ci mówią, że to szczęście powinno wyglądać inaczej, być bardziej glamour i wow.
Tomasz: Weszliśmy tym samym w naszych rozważaniach na inny poziom. Wprowadziłaś kategorię szczęścia, która obecnie jest równoznaczna z dobrym życiem. To bardzo młoda koncepcja, choć uważa się, że już Arystoteles, pisząc o eudajmonii, miał na myśli współczesne rozumienie szczęścia. Ale to nie jest prawda. Arystoteles jako uczeń Platona zwracał uwagę na to, że szczęśliwy jest ten, kto rozwija się intelektualnie i ma „dobry” charakter, które to cnoty wykorzystuje na rzecz dobrostanu innych.
Ale wróćmy do koncepcji szczęścia. Gdybyśmy zapytali naszych dziadków, czym jest dobre życie, najprawdopodobniej wcale nie odpowiedzieliby, że jest to szczęście – bardzo nieostra kategoria – tylko spokój, bezpieczeństwo, przyzwoite, uczciwie przeżyte życie. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu nie poświęcano koncepcji szczęścia tyle uwagi co teraz. Zapewne przysłużył się temu rozwój psychologii pozytywnej, która z jednej strony składa ukłon w stronę Arystotelesa, mówiąc o cnotach wymaganych do prowadzenia dobrego życia, a z drugiej romansuje z indywidualistycznym myśleniem Nietzschego, bo rozwijanie mocnych stron w celu osiągnięcia dobrego życia, a w domyśle szczęścia, ma służyć tylko mnie. To ja mam się czuć dobrze w pracy, w związku romantycznym, w przyjaźni. A jeśli przy okazji komuś też jest w tej relacji dobrze, to w porządku. Ale nie jest to warunek konieczny mojego szczęścia i dobrego życia.
Mówisz o szczęściu jako odczuwaniu, doświadczaniu czegoś, a nie o szczęściu jako procesie analitycznym. Od nas, naukowców, oczekuje się, żebyśmy stworzyli wzór na szczęście. Garść tego, garść tamtego, szczypta jeszcze czegoś innego. Ale to nie działa, ponieważ szczęście jest intersubiektywnym procesem. I często dopiero po czasie wiemy, że w danym momencie byliśmy szczęśliwi. Ale jak to zrobiliśmy? Dlaczego tak się działo? Nie umiemy na to odpowiedzieć. Dodatkowo wiele osób, które my uważamy za szczęśliwe, żyjące dobrym życiem, postrzegają siebie wręcz przeciwnie. Szczęście i dobre życie to bardzo nieuchwytne kategorie. Czasem wydaje nam się, że jesteśmy blisko rozwiązania tej zagadki, ale najczęściej obecność obserwatora wpływa na obserwowany obiekt, zniekształcając jego obraz. Prawo znane z fizyki, psychologii czy socjologii. Nie jesteśmy w stanie przyszpilić szczęścia w warunkach laboratoryjnych. No chyba że wprowadzimy do organizmu obiektu substancje czynne. Ale nie o to chodzi.
Najbardziej znane podłużne badania nad szczęściem, które są prowadzone od ponad 80 lat na Uniwersytecie Harvarda, nomen omen nazwane HarvardStudyofAdultDevelopment, o których piszę szerzej w książce Pokolenia (współautorstwo z Magdaleną Kuszewską), również nie dają prostych odpowiedzi na to, od czego zależy szczęście. Najbliżsi jesteśmy temu, żeby sądzić, że szczęście daje nam przynależność do wspólnoty, umiejętność porozumienia się z innymi i bycie w przyjacielskich relacjach przez wiele lat.
Z tego powodu z założenia nie ufam tym wszystkim osobom, które bez żadnego podglebia naukowego, na podstawie dowodów anegdotycznych ze swojego życia zapewniają mnie, że wiedzą, co zrobić, żebym był szczęśliwy. Pod warunkiem, że zapłacę im duże pieniądze. A ja wiem, że po ich kursach czy szkoleniach nie będę bardziej szczęśliwy. Będę tylko nieco biedniejszy.
Marketing szczęścia
Eliza: Czy nasze podejście do życia nie jest za bardzo zdystansowane, by nie rzec – lekko cyniczne?
Tomasz: Przeciwnie! Mówiąc to, co mówimy, obnażamy wielomiliardowy przemysł święcący triumfy na całym świecie, zarabiający na namawianiu ludzi do tego, by aktywnie poszukiwali szczęścia. Na marginesie, fakt, że istnieje taki przemysł, skłania do postawienia starego jak świat pytania, czy to ten przemysł wytworzył potrzebę szczęścia, czy jednak potrzeba wytworzyła przemysł. Co było pierwsze, jajko czy kura? Poza tym odrobina cynizmu bardzo się przydaje. Stanowi skuteczną barierę ochronną przed złotoustymi głosicielami recepty na szczęście. Choć oni sami powtarzają, że cynizm to maska ludzi nieszczęśliwych. Wybieram zatem bycie cynicznym i nieszczęśliwym w oczach hochsztaplerów.
W kwestii „fabryk szczęścia”, których namnożyło się co niemiara, niepodważalnym faktem jest, że to dzięki temu przemysłowi dowiedzieliśmy się, na ile różnych i kosztownych sposobów można poszukiwać szczęścia.
I tak, szczęścia możesz poszukiwać, zamieniając wygodne mieszkanie na stodołę z wychodkiem i zimną wodą ze studni, poddając się odczynianiu uroków na wczasach ze współczesną wiedźmą, na weekendowej terapii okadzania krocza szałwią, wyjeździe do dżungli, gdzie bierzesz halucynogeny. Albo całkiem przyziemnie, możesz być szczęśliwy, kupując, dużo kupując! Od domu, przez samochód, dywan, aż po pierogi. Za każdy zakup marketingowcy obiecują ci szczęście. Możesz też dla szczęścia poprawić sobie podbródek lub grubość prącia. A jeśli to nadal cię nie uszczęśliwi, to możesz już dziś wykupić za miliony monet lot w kosmos, który być może nigdy nie dojdzie do skutku. Istnieje zawrotna liczba oferowanych nam metod osiągania szczęścia tożsamego z dobrym życiem, aż się kręci w głowie. Co mają ze sobą wspólnego? Oczywiście to, że za wszystkie trzeba słono zapłacić!
Eliza: I że trzeba się o nie bardzo mocno starać. Czyli że z dobrym życiem i szczęściem jest jak z miłością! Mam parę koleżanek singielek, które za każdym razem, gdy zostają same, zaczynają aktywnie poszukiwać partnera. Uważają, że nie mogą przecież tak ważnej życiowej sprawy pozostawić przypadkowi. Poza tym bezczynność i bierność w czymś dla nich najistotniejszym kłóciłaby się z ich proaktywną postawą życiową. Są kobietami sukcesu, zdobywają kolejne szczyty, planują i osiągają cele, dlaczego więc, myślą sobie, w tym konkretnym punkcie miałyby siedzieć i czekać?
Kłóci się to z moją postawą, którą instynktownie przyjmowałam od zawsze: że trzeba robić swoje, żyć swoim życiem, a o poszukiwaniach partnera specjalnie nie myśleć, bo ten jeśli ma się znaleźć, to się znajdzie.
Zawsze słyszałam, że się mylę i że to beznadziejny sposób, a teraz, proszę, nauka udowodniła, że mam rację (śmiech).
Tomasz: Jest duża różnica pomiędzy nierobieniem nic a po prostu życiem, robieniem dobrych, pożytecznych, ciekawych, radosnych rzeczy dla nich samych, a nie po to, żeby osiągnąć jakiś cel. Marketing szczęścia każe nam nieustannie go poszukiwać. Jeśli tego nie robisz, to masz poczucie, że coś tracisz, że szczęście cię ominęło. W efekcie jedyne, co czujesz, to narastająca frustracja, a inni czują od ciebie odpychającą determinację.
Eliza: Rób sobie w życiu dobrze, a będziesz spotykać ludzi, w tym partnerów, którym też jest dobrze. Wierzę w to, bo mnie się to sprawdza.
Wszyscy to znamy: szukamy i szukamy, i nie możemy znaleźć, więc w końcu mówimy: „chrzanię to, przestaję szukać, znudziło mi się!”. I wtedy znajdujemy.
Tomasz: Coś w tym jest. Choć nie mam na to żadnych dowodów naukowych, jedynie anegdotyczne. Dorzucę do tego tylko jedną obserwację. Kiedy w pogoni za szczęściem w końcu dochodzimy do upragnionego celu, który zwizualizujemy sobie jako dobre życie, to nierzadko mamy w głowie: To jest to? Tylko tyle? Serio? Myślałem/myślałam, że jak to osiągnę, to będę bardziej szczęśliwy/szczęśliwa. Warto zatem uważać na to, o czym się marzy, bo to się może spełnić. I w efekcie bardzo nas rozczarować. Ale czy można osiągnąć pełnię szczęścia, kiedy jest się osobą niedojrzałą emocjonalnie?
Eliza: Według definicji słownikowych i psychologicznych niedojrzałość emocjonalna nie jest zaburzeniem czy chorobą, to „rodzaj lęku przed dorosłością i odpowiedzialnością, jaką ta za sobą niesie”. Zgodnie z definicją biochemiczną natomiast coś niedojrzałego to coś poddanego procesowi fermentacji, co jednak nie jest jeszcze produktem końcowym, a więc coś w procesie. I ta metafora bardzo mi się podoba – chcę myśleć o ludziach niedojrzałych jako o ludziach w procesie i chcę, żeby każda osoba, która odkryje w sobie niedojrzałość, zrozumiała, że to nic straconego, że zawsze można dojrzeć i zmienić swoje życie.
Tomasz: Zanim rozwiniemy tę myśl, chciałbym jeszcze przez chwilę zatrzymać się przy procesie fermentacji, o którym wspomniałaś. Kiedy zdecydowaliśmy o tym, że chcemy napisać tę książkę, przyjęliśmy za główny cel to, żeby dzięki niej przekonać ludzi do tego, że dojrzałość jest fajna, choć zgodziliśmy się, że bycie niedojrzałą/niedojrzałym jest bardzo wygodne. Fermentacja skojarzyła mi się z owocami. Niedojrzałe są zazwyczaj dziwne, karłowate, nieładne. Zachwycamy się nimi dopiero, gdy dojrzeją, są w pełnej krasie, gdy skorzystały z tego wszystkiego, co dał im świat, po to, żeby zostać tym pięknym owocem, który może zostać zerwany i z którego właściwości mogą korzystać inni.
Eliza: Być może pozwoli nam to lepiej wyjaśnić proces stawania się dorosłym i to, czym jest niedojrzałość i dlaczego się nie opłaca. Nie chodzi o podzielenie świata na wspaniałych ludzi dojrzałych i tych beznadziejnych niedojrzałych, tylko o to, żeby każdy, kto przeczyta tę książkę, mógł dojrzeć dzięki niej.
W poszukiwaniu źródeł dojrzałości
Toksyczna pozytywność
Eliza: Na wstępie chciałabym cię zapytać o to, co napisałeś ostatnio na Facebooku o toksycznej pozytywności, a co kojarzy mi się ze świetną książką na ten temat, którą bardzo polecam, sama akurat słuchałam audiobooka. Tytuł to właśnie Toksycznapozytywność. Jakzachowaćzdrowyrozsądekw świecieogarniętymobsesjąbyciaszczęśliwym, napisała ją psychoterapeutka Whitney Goodman. Nie wiesz, jak mi ulżyło, gdy przeczytałam twój wpis! Jesteś moją bratnią duszą – często tak jest, że o czymś sobie myślę, a później czytam to na twoim wallu i widzę, że odbierasz świat podobnie. Co ci, Tomasz, nie pasuje we wszechobecnej pozytywności?
Tomasz: Dziękuję, to bardzo miłe (śmiech). Najbardziej nie lubię oszukiwania ludzi. Z lekkim przerażeniem czytam opowieści o tym, jak powinniśmy sami sobie układać świat i jak wiele, a właściwie wszystko, zależy od nas. Przewodnim hasłem tych wszystkich bredni jest jedno z największych i najbardziej pokrętnych kłamstw XXI wieku: „Jeśli tylko czegoś bardzo chcesz, to możesz to osiągnąć. A jeśli tego nie osiągasz, to znaczy, że tylko szukasz wymówek”. Zawsze, kiedy to słyszę, to przypomina mi się, co o tym mówi mistrz słowa i humoru pan Andrzej Poniedzielski, który właśnie obchodzi 50 lat działalności artystycznej. Zwraca uwagę na to, że zdanie: „Jeśli czegoś bardzo, ale to bardzo chcesz, to to się ziści” jest bardzo piękne, wyrosłe na romantycznym micie, szkoda tylko, że dotyczy jedynie zrobienia siku.
Ostatnio wdałem się na Instagramie w dyskusję z bardzo znanym coachem ze Stanów Zjednoczonych. To wysportowany, siwy, starszy pan. Podkreślając swój wiek i perspektywę wielu lat życia, opowiada, że ludzie, którzy czegoś naprawdę chcą, zawsze to osiągają. A ci, którzy nie osiągają, są leniami i nie chce im się brać życia we własne ręce. Krew mi zabuzowała i napisałem do niego. Prosiłem, żeby odpowiedział, jak nazwie człowieka, który nie ma nóg, a chce przebiec maraton. Nie: przejechać na wózku czy przejść na protezach. Przebiec. Bardzo tego chce. Ale nie może. Czy on też jego zdaniem szuka wymówek? Czy jego też nazwałby leniem? Pan coach potwornie się żachnął i odpisał, że jeśli tak stawiam sprawę, to on nie będzie ze mną rozmawiał. Mam świadomość, że moje pytanie, a raczej teza w nim zawarta, była tautologią, prowokacją. Jednak zależało mi na tym, żeby wskazać, że nie wszystko – a z biegiem lat skłaniam się ku tezie, że mniej niż więcej – zależy od nas. Jeśli ktoś mówi, że nasze życie jest zależne wyłącznie od nas samych, to albo jest kłamcą, albo nie ma pojęcia, jak działa świat. Albo jedno i drugie. Ewolucyjnie jesteśmy przystosowani do tego, żeby żyć w grupach, tworzyć społeczeństwa. Inne naczelne wiedzą, że same nie przetrwają w dżungli. A nam próbuje się wmówić, że jesteśmy wyjątkowi i mamy inaczej. Nie. Mamy tak, jak pozostałe naczelne. Potrzebujemy innych osobników naszego gatunku, żeby przeżyć. Nie trwać. Nie wegetować. Przeżyć!
Eliza: Rozumiem, że nie chodzi ci o to, żebyśmy byli teraz pesymistami, tylko żeby dostrzec i zaakceptować rzeczywistość, która po prostu bywa różna. Zrobię tylko małą dygresję. Jest taka pani, której nie wymienię z nazwiska, bo nie chodzi o wywołanie medialnej burzy. Napisała ona wiele książek i mówi, że trzeba tylko być pozytywnym i wizualizować sobie sukces, bo jeśli jesteś wystarczająco pozytywny, to nawet złe rzeczy możesz zamienić na dobre. Kiedy tak jej słucham, zawsze przychodzą mi na myśl Żydzi jadący pociągiem do Treblinki, Oświęcimia, i myślę sobie – aha, czyli jej zdaniem oni byli niewystarczająco pozytywni i niewystarczająco pozytywnie wizualizowali sobie przyszłość, bo gdyby to robili, toby się tam nie znaleźli. No co za bzdura!
Tomasz: Ekstremalny przykład, ale bardzo dobry w kontekście bzdur, które wtłacza się ludziom do głów. À propos pozytywności. Niedawno jedna pani doktor, wykładowczyni uniwersytecka, została poproszona o to, żeby odnieść się do sytuacji kobiet w Polsce. Odpowiedziała, że nie zauważa, by kobiety w Polsce miały gorzej i były jakoś szczególnie gnębione, że to, co robią między innymi w ramach Strajku Kobiet, czy ich opór wobec – moim zdaniem faszystowskich – ustaw dotyczących ciąży i macierzyństwa to zwykłe narzekactwo. Według niej nie ma co marudzić, tylko trzeba iść do przodu. Zadzwoniłem do niej i zaprosiłem ją na oddział ginekologiczno-położniczy lub neonatologiczny któregoś ze szpitali klinicznych, żeby zobaczyła te, według niej, „marudzące” kobiety, które rodzą martwe płody lub noszą w sobie uszkodzone dzieci. Te po urodzeniu nie przeżyją nawet kilku godzin, a jeśli nawet przeżyją, to będą niewiarygodnie cierpieć.
Nie mamy pojęcia, co dzieje się na tych oddziałach. Wyobraź sobie dziecko, które po urodzeniu jest tak zniekształcone i upośledzone, że piekielnie boli je każdy dotyk, schodzi z niego skóra lub ma wnętrzności na wierzchu. I nieustannie wyje z bólu. A ty jako dorosła osoba: rodzic, pielęgniarka, lekarz, lekarka nie możesz mu pomóc. Nie masz możliwości, żeby uśmierzyć jego ból. Nie ma na to środków, leków. Nauka jest bezradna. I nawet nie masz dokąd uciec, gdzie się schować, żeby nie słyszeć tego rozdzierającego serce płaczu, który niesie się po całym oddziale. Masz dość tej roboty, tego miejsca. Podpisywałaś umowę o pracę gdzieś, gdzie powinna panować głównie radość i szczęście z powodu narodzin zdrowych i chcianych dzieci. A w wyniku drakońskiego zaostrzenia prawa przez dogmatycznych hunwejbinów pracujesz w umieralni. Poprosiłem tę panią, żeby przyszła do tych cierpiących, zdruzgotanych matek i powiedziała im to, co mówiła w jednym z programów: żeby się więcej uśmiechały i myślały pozytywnie. Odpowiedziała mi, że nigdzie się nie wybiera, bo, cytuję: swoje zdanie ma i go nie zmieni. Dziecinada.
Eliza: Jestem sobie w stanie wyobrazić, że założenia tej toksycznej pozytywności były dobre, że ktoś gdzieś uznał, że być może gdy ludzie uwierzą, że mają jakąś sprawczość, to nie będą się godzić z nieszczęściami, tylko walczyć. Ale jest też druga strona medalu i często o tym myślę – że jeżeli uwierzysz, że wszystko w życiu zależy od ciebie, a ileś rzeczy ci nie wyjdzie, bo zawsze tak jest, to wniosek jest jeden: ty jesteś temu winien. Skoro wszystko zależy od ciebie, to znaczy, że za każdym razem, gdy spotyka cię coś złego, to z tobą jest coś nie tak. I to jest cholernie ciężkie brzemię, nie życzyłabym nikomu, żeby szedł z nim przez życie.
Tomasz: I tak ma się to kręcić! Jeśli czujesz się winna, to ci magicy wyciągają zza pazuchy kolejny kurs, odosobnienie w ośrodku na Bali czy inne czary-mary, w ramach których oferują za miliony monet wyleczenie cię z tego poczucia. Kiedy ty mówisz: „Nie stać mnie na wydanie trzech tysięcy na siedzenie na trawie z szamanem”, to mówią: „Zmień nastawienie. Jak pomyślisz, że cię stać, to będzie cię stać. A jak mówisz, że cię nie stać, to znaczy, że nie chcesz, uciekasz od szczęścia”. Ostatnio jeden z takich patocelebrytów od rozwoju mentalnego na konstatację jednej z kobiet, że nie stać jej na to, by za tysiaka słuchać jego opowieści z mchu i paproci podlanych rzewną muzą, odpowiedział: „Jak to cię nie stać? A ile wydajesz miesięcznie na terapię?”. Ten kolo serio uwierzył, że jego nieskładne brednie nagrane po naspawaniu się trawą są tak samo skuteczne jak profesjonalna psychoterapia!
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Tomasz Sobierajski, 2024
Copyright © by Eliza Michalik, 2024
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2024
Projekt okładki © by Andrzej Komendziński
Zdjęcie na okładce © by Bartosz Pussak
Redaktor prowadząca: Małgorzata Ochab
Redakcja: Karolina Borowiec
Korekta: Aleksandra Deskur, Anna Nowak
Projekt typograficzny i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8357-741-8
Grupa Wydawnictwo Filia Sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Seria: FILIA NA FAKTACH