Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Żyjemy w kulturze, w której rządzi kult młodości. Medycyna estetyczna i farmakologia pomagają nam na jakiś czas zapomnieć o starzeniu. Autor zadaje więc pytanie: Jakie korzyści mogłaby dla nas przynieść akceptacja procesu starzenia się,?
OSHO sięga do korzeni naszej kultury. Nie mówi o procesie starzenia się, lecz o ogromnym znaczeniu dojrzewania. Pokazuje, jak wiele dobrego może wnieść prawdziwa dojrzałość, zarówno w nasze relacje, jak i w realizację własnych celów.
Według autora życiowym celem każdego człowieka powinna być dojrzałość przepełniona radością i wolą cieszenia się każdą chwilą.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 210
Człowiek rodzi się po to, żeby przeżyć życie, i to od niego zależy, czy go nie przegapi. Może oddychać, jeść, starzeć się i przybliżać się do grobu – ale to nie będzie życie, tylko powolna śmierć. Od kołyski do grobu… powolna śmierć trwająca siedemdziesiąt lat. A ponieważ miliony ludzi wokół ciebie umierają taką stopniową, powolną śmiercią, ty także zaczynasz ich naśladować. Dzieci uczą się wszystkiego od swoich bliskich, a przecież otaczają nas sami umarli.
Najpierw chcę wam wyjaśnić, co moim zdaniem znaczy życie: nie starzenie się, ale dojrzewanie. To dwa całkowicie odmienne zjawiska.
Starzeniu się podlega każde zwierzę. Dojrzewanie jest przywilejem istot ludzkich. Korzystają z niego nieliczni.
Dojrzewanie oznacza wchodzenie coraz głębiej w podstawy życia, oznacza oddalanie się od śmierci, nie zbliżanie się do niej. Im głębiej wchodzisz w życie, tym lepiej pojmujesz swoją nieśmiertelność. Oddalasz się od śmierci; w końcu nadchodzi chwila, w której widzisz, że śmierć jest po prostu jak zmiana ubrania albo zmiana domu, zmiana formy. Nic nie umiera, nic nie może umrzeć.
Śmierć to największa iluzja.
Aby zrozumieć, na czym polega dojrzewanie, popatrz na drzewo. Rosnąc w górę, jednocześnie zapuszcza korzenie coraz głębiej. Zachowana jest równowaga – im wyżej drzewo rośnie, tym głębiej sięgają jego korzenie. Pięćdziesięciometrowe drzewo nie może mieć małych korzeni, nie mogłyby one przecież utrzymać tak wielkiego drzewa.
W życiu każdego człowieka dojrzewanie oznacza zagłębianie się siebie – tam są korzenie.
Starzeniu się podlega każde zwierzę. Dojrzewanie jest przywilejem istot ludzkich. Korzystają z niego nieliczni.
Dla mnie najważniejsza w życiu jest medytacja. Wszystko inne jest na drugim miejscu. A najlepszy okres na medytację to dzieciństwo. Starzenie to przybliżanie się do śmierci; coraz trudniej ci medytować.
Medytacja oznacza wniknięcie we własną nieśmiertelność, nieskończoność i boskość. Dziecku jest najłatwiej, bo jeszcze nie zostało obciążone przez wiedzę, przez religię, wykształcenie, przez wszystkie te śmieci; jest jeszcze niewinne.
Lecz, niestety, jego niewinność jest uważana za ignorancję. Ignorancja i niewinność mają pewne cechy wspólne, ale nie są tym samym. Obie oznaczają stan niewiedzy, ale jest między nimi ogromna różnica, której ludzkość nie zauważyła. Niewinność charakteryzuje się brakiem wiedzy, ale też wcale jej nie pragnie. Jest całkowicie zadowolona, spełniona.
Małe dziecko nie ma ambicji, nie ma pragnień. Daje się porwać chwili: ptak na drucie potrafi całkowicie przyciągnąć jego uwagę; zachwyca je motyl i jego piękne kolory; tęcza na niebie… i nie wyobraża sobie, że może być coś ważniejszego, bogatszego niż ta tęcza. I noc pełna gwiazd, gwiazd nad gwiazdami…
Niewinność jest bogata, pełna, prawdziwa.
Ignorancja jest biedna, jest żebrakiem – chce tego, chce tamtego, chce być wykształcona, chce być szanowana, mieć bogactwo i władzę. Ignorancja idzie drogą pożądania. Niewinność to stan braku pożądania. Obie są stanem braku wiedzy, toteż mamy o nich błędne pojęcie. Z góry zakładamy, że są tym samym.
Pierwszy krok w sztuce życia będzie polegał na zrozumieniu różnicy pomiędzy ignorancją i niewinnością. Niewinność potrzebuje opieki, ochrony, bowiem dziecko przyniosło ze sobą na świat największy skarb; skarb, do którego mędrcy docierają po wielu latach trudnych poszukiwań. Odnalazłszy go, mówią, że znów stali się dziećmi, że urodzili się ponownie. W Indiach prawdziwy bramin, ten który posiadł wiedzę, nazywa siebie dwij, dwukrotnie urodzony. Dlaczego urodzony dwukrotnie? Co stało się z pierwszymi narodzinami? Skąd potrzeba drugich narodzin? I co dają takie powtórne narodziny?
Ignorancja idzie drogą pożądania. Niewinność to stan braku pożądania.
Drugie narodziny dają to samo co pierwsze, dają ponownie to, co zniszczyło społeczeństwo, rodzice, ludzie z najbliższego otoczenia. Każde dziecko zostaje wypchane wiedzą. Jego prostota musi być jakoś usunięta, bo nie byłaby pomocna w opartym na rywalizacji świecie. Jego prostota spowodowałaby, że uznano by go za prostaka; jego niewinność byłaby wykorzystywana na każdym kroku. Obawiając się społeczeństwa, obawiając się świata, który sami stworzyliśmy, staramy się sprawić, żeby każde dziecko było sprytne, przebiegłe, wykształcone; żeby znalazło się w tej części społeczeństwa, która rządzi, a nie w tej wyzyskiwanej i bezsilnej.
A gdy dziecko już zacznie rozwijać się w złym kierunku, później kontynuuje tę drogę, jego całe życie podąża w tę stronę.
Gdy zrozumiesz, że przegapiłeś życie, podstawową sprawą, o którą musisz zadbać, jest przywrócenie swojej niewinności. Porzuć wiedzę, zapomnij o świętych pismach, religiach, teologiach i filozofiach. Narodź się znowu, stań się niewinnym; uda ci się. Wyrzuć z umysłu wszystko to, czego nie poznałeś samodzielnie, co zapożyczyłeś, co należy do tradycji, co jest zwyczajem. To zostało ci wpojone przez innych: przez rodziców, nauczycieli, uniwersytety; po prostu pozbądź się tego. Jeszcze raz stań się prostym, jeszcze raz bądź dzieckiem. I ten cud może nastąpić dzięki medytacji.
Medytacja ma w sobie coś z zabiegu chirurgicznego; odcina cię od wszystkiego, co nie jest twoje, i pozostawia tylko to, co jest twoją prawdziwą istotą. Spala wszystkie dodatki i wystawia cię samiutkiego, nagiego na słońce, na wiatr. Czujesz się, jakbyś był pierwszym człowiekiem, który pojawił się na ziemi, który nic nie wie, musi wszystko odkryć, być poszukiwaczem, udać się na pielgrzymkę.
Drugą zasadą jest udanie się na pielgrzymkę. Życie musi być poszukiwaniem – nie pożądaniem, lecz szukaniem; nie ambicją, aby stać się tym lub tamtym, prezydentem, premierem jakiegoś państwa, ale dowiadywaniem się „kim jestem?”.
To bardzo dziwne, że ludzie, którzy, nie wiedząc, kim są, starają się być „kimś”. Nawet nie wiedzą, kim są w tym momencie! Są nieświadomi swojej własnej istoty, ale ich celem jest stawanie się kimś.
Stawanie się jest chorobą duszy.
Bycie jest tobą.
Odnaleźć istotę samego siebie, to znaczy rozpocząć życie. Każdy moment staje się nowym odkryciem, przynosi nową radość. Nowa tajemnica otwiera swoje drzwi, zaczyna rozkwitać w tobie nowa miłość, pojawia się współczucie, którego wcześniej nie odczuwałeś, nowa wrażliwość na piękno, na dobro. Stajesz się tak wrażliwy, że nawet najmniejsze źdźbło trawy nabiera dla ciebie znaczenia. Twoja wrażliwość uzmysławia ci, że to małe źdźbło trawy jest tak samo ważne jak największa gwiazda – bez niego egzystencja byłaby niekompletna. To małe źdźbło trawy jest wyjątkowe, niezastąpione, posiada swoją własną indywidualność.
Życie musi być poszukiwaniem – nie pożądaniem, lecz szukaniem; nie ambicją, aby stać się tym lub tamtym, prezydentem, premierem jakiegoś państwa, ale dowiadywaniem się „kim jestem?”.
Ta wrażliwość umożliwia ci nowe przyjaźnie – przyjaźnie z drzewami, ptakami, zwierzętami, oceanami, gwiazdami. Wraz z rozwojem miłości, wraz z rozwojem przyjaźni życie staje się bogatsze.
Jest pewna piękna historia, która przydarzyła się Świętemu Franciszkowi.
Zawsze podróżował on na ośle, z miejsca na miejsce, dzieląc się swoimi doświadczeniami. Kiedy już umierał, miało miejsce cudowne zdarzenie. Wszyscy jego uczniowie zgromadzili się, żeby wysłuchać jego ostatnich słów. Ostatnie słowa człowieka są zawsze najbardziej znaczącymi ze wszystkich, jakie wypowiadał, ponieważ zawierają doświadczenie całego jego życia.
Ale uczniowie nie mogli uwierzyć w to, co posłyszeli…
Św. Franciszek nie zwrócił się do swoich uczniów, tylko do osła. Powiedział: „Bracie, jestem ci niezwykle wdzięczny. Nosiłeś mnie z jednego miejsca na drugie, nigdy nie narzekając ani nie marudząc. Zanim opuszczę ten świat, wszystko czego pragnę, to tylko twoje przebaczenie za to, że nie byłem ludzki dla ciebie”. Takie były ostatnie słowa św. Franciszka. Trzeba być niezwykle wrażliwym, żeby powiedzieć do osła: „Bracie ośle…” i poprosić go o wybaczenie.
Kiedy stajesz się bardziej wrażliwy, życie robi się rozleglejsze. Nie jest już małym stawem, ale oceanem. Nie jest już ograniczone do ciebie, twojej żony i dzieci – nie jest w ogóle ograniczone. Cała egzystencja staje się twoją rodziną i dopóki tak się nie stanie, nie wiesz, czym jest życie, ponieważ żaden człowiek nie jest wyspą, wszyscy jesteśmy związani ze sobą.
Kiedy stajesz się bardziej wrażliwy, życie robi się rozleglejsze.
Jesteśmy ogromnym kontynentem i pozostajemy powiązani ze sobą na milion sposobów.
I jeżeli nasze serca nie są jednakowo pełne miłości dla wszystkiego, nasze życie się kończy.
Medytacja obdarzy cię wrażliwością, silnym poczuciem przynależności do świata. To nasz świat – gwiazdy są nasze, nie jesteśmy tu obcymi. W swojej istocie przynależymy do egzystencji. Jesteśmy jej częścią, jesteśmy jej sercem.
Po drugie, medytacja doprowadzi cię do wielkiej ciszy – ponieważ wszystkie śmieci zostaną odrzucone. Odchodzą także myśli będące częścią wiedzy… wielka cisza, będziesz zdziwiony – ta cisza jest jedyną muzyką, jaka istnieje.
Każda muzyka to tylko usiłowanie zamanifestowania tej ciszy. Mędrcy starożytnego Wschodu podkreślali, że każda wielka sztuka – muzyka, poezja, taniec, malarstwo, rzeźba – rodzi się z medytacji. Sztuka, dla tych, którzy nie są jeszcze gotowi, żeby udać się na pielgrzymkę, jest pewną próbą sprowadzenia niepoznawalnego świata na ten znany świat. Jest dla nich darem. Na przykład pieśń albo posąg mogą być inspiracją do poszukiwań źródła.
Następnym razem, kiedy wejdziesz do świątyni buddyjskiej, usiądź w ciszy i przyjrzyj się posągowi Buddy. Ponieważ posiada on szczególne proporcje, kiedy będziesz patrzył na niego, wejdziesz w ciszę. To posąg medytacji, a nie Buddy.
Dlatego też wszystkie te posągi wyglądają podobnie – Mahawiry, Buddy, Neminathy, Adhinathy… Dwudziestu czterech dżinijskich tirthankarów – w jednej świątyni znajdziesz dwadzieścia cztery, całkowicie podobne do siebie posągi. W dzieciństwie pytałem swojego ojca: „Czy możesz mi wyjaśnić, jak to możliwe, że dwadzieścia cztery osoby są zupełnie takie same – ten sam wzrost, nos, taka sama twarz, takie samo ciało?”.
A on mi odpowiadał: „Nie wiem. Zawsze dziwiło mnie, że nie różnią się oni od siebie ani o włos. A to przecież niesłychane – na całym świecie nie ma nawet dwóch takich samych osób, a co dopiero dwudziestu czterech”.
Ale kiedy rozkwitła moja medytacja, sam znalazłem odpowiedź. Nikt mi nie powiedział, sam odkryłem, że te posągi nie mają nic wspólnego z ludźmi. Natomiast pokazują to, co wydarzyło się we wnętrzu tych dwudziestu czterech ludzi, a było to dokładnie to samo. Nie powinniśmy się martwić o to, co jest na zewnątrz, tylko zwrócić uwagę na to, co jest wewnątrz. To, co na zewnątrz, jest nieważne. Ktoś jest młody, ktoś inny stary, jeden jest czarny, drugi biały, mężczyzna czy kobieta – to nie ma znaczenia. Ale ważne jest, że we wnętrzu znajduje się ocean ciszy. W tym oceanicznym stanie ciało przyjmuje pewną specyficzną pozycję.
Możesz to zauważyć u siebie, ale zwykle nie jesteś tego świadomy. Kiedy jesteś zły, czy zauważyłeś? Twoje ciało przyjmuje pewną postawę. W złości nie możesz utrzymać otwartych rąk, zaciskasz je w pięści. Gniew nie pozwala ci się uśmiechać – a może pozwala? Wraz z emocją ciało przyjmuje specyficzną postawę.
Tak więc te posągi są wykonane w taki sposób, że kiedy tylko usiądziesz i w ciszy będziesz na nie patrzeć, a później zamkniesz oczy i pojawi się wewnętrzny obraz, wtedy zaczniesz odczuwać coś, czego nigdy wcześniej nie czułeś. Te posągi i świątynie nie zostały zbudowane po to, żeby czcić bóstwa, ale żeby zdobyć doświadczenia. Są naukowymi laboratoriami – nie mają nic wspólnego z religią. Przez wieki wykorzystywano pewną tajemną naukę po to, ażeby przyszłe pokolenia mogły skorzystać z doświadczeń poprzednich pokoleń. Nie poprzez księgi ani słowa, ale poprzez coś sięgającego głębiej – poprzez ciszę, medytację i spokój.
Kiedy twoja cisza się rozrasta, przyjaźń i miłość rośnie, twoje życie staje się w każdej chwili tańcem, radością, świętowaniem.
Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się, dlaczego na całym świecie, w każdej kulturze, w każdym społeczeństwie kilka dni jest poświęconych świętom? Te kilka dni świąt stanowi tylko rekompensatę – społeczeństwo odebrało cały świąteczny nastrój z twojego życia i jeżeli w zamian za to nic by nie dało, twoje życie mogłoby zagrażać kulturze.
Każda kultura musi dać ci jakąś rekompensatę, żebyś nie był zupełnie nieszczęśliwy i smutny. Ale ta rekompensata jest fałszywa.
Sztuczne ognie i kolorowe światła nie są w stanie sprawić ci radości. Są one dobre dla dzieci – ciebie tylko denerwują. Ale w twoim wewnętrznym świecie bez przerwy możesz mieć światła, pieśni i radość.
Zawsze pamiętaj, że społeczeństwo daje ci rekompensatę, kiedy czuje, że to, co stłumione, może eksplodować, stwarzając niebezpieczną sytuację. Społeczeństwo znajduje sposób na to, żeby uwolnić to, co stłumione – ale nie jest to prawdziwe święto i nie może nim być.
Prawdziwe świętowanie powinno wypływać z twojego życia w twoje życie.
Prawdziwe święto nie może być uzależnione od kalendarza – 24 grudnia masz świętować. To dziwne, przez cały rok czujesz się nieszczęśliwy, a 24 grudnia nagle przestajesz i się cieszysz? Albo nieszczęście było fałszywe, albo 24 grudnia jest fałszywy, obydwa nie mogą być prawdziwe. A kiedy kończy się święto, znowu wracasz do czarnej dziury; każdy jest nieszczęśliwy i niespokojny.
Życie powinno być bezustannym świętowaniem, festiwalem światła przez cały rok. Tylko wtedy możesz dorosnąć i rozkwitnąć.
Przekształć wszystkie drobne rzeczy, tak żebyś mógł je celebrować.
Na przykład w Japonii mają ceremonię picia herbaty. W każdym klasztorze zen i w każdym domu, jeżeli go stać na to, znajduje się mała świątynia przeznaczona do picia herbaty. Wtedy herbata nie jest już dłużej zwykłą, świecką rzeczą, jej picie przekształcono w świętowanie. Świątynia do picia herbaty jest specjalnie zbudowana – w pięknym ogrodzie, ze stawem z łabędziami i mnóstwem kwiatów. Przychodzą goście, którzy muszą zostawiać na zewnątrz buty, bo jest to świątynia. A kiedy tam wchodzisz, nie możesz mówić, musisz zostawić swoje myśli i mowę na zewnątrz razem z butami. Siadasz w postawie medytacyjnej, a gospodyni, kobieta, która przygotowuje herbatę dla ciebie – jej ruchy są pełne gracji, tak jakby tańczyła – kładzie czarki i talerzyki przed tobą, jakbyś był bogiem. Z takim samym szacunkiem… kłania się przed tobą i dostajesz herbatę.
Herbata jest przygotowywana w specjalnym samowarze, który wydaje piękne dźwięki, gra swoją własną muzykę. Najpierw trzeba wysłuchać muzyki herbaty, jest to część całej ceremonii. Tak więc każdy jest cichy, zasłuchany… ptaki śpiewają na zewnątrz w ogrodzie i samowar… herbata tworzy swoją własną pieśń. Wkoło spokój…
Kiedy herbata jest już gotowa i zostaje nalana do czarek, nie pijesz jej od razu, tak jak to wszędzie robią ludzie. Najpierw wąchasz jej aromat. Później pijesz ją małymi łykami, jakby była nie z tego świata. Ktoś może zacząć grać na flecie albo sitar. Zwyczajna rzecz – picie herbaty – a oni uczynili z niej piękny religijny festiwal. Po ceremonii każdy wychodzi z niej pełen energii, odświeżony, młodszy, ożywiony.
I to, co zostało zrobione z herbatą, można zrobić ze wszystkim – z twoim ubraniem, z jedzeniem. Ludzie zwykle żyją jak we śnie, w przeciwnym wypadku zobaczyliby, że każda tkanina, każdy materiał posiada swoje własne piękno, wywołuje specyficzne odczucie. Jeżeli jesteś wrażliwy, wtedy ubranie nie służy tylko do okrywania ciała. Wyraża twoją indywidualność, twój smak, kulturę, twoją istotę. Wszystko, co robisz, powinno wyrażać ciebie, powinno mieć twój podpis. Wtedy życie staje się bezustannym świętowaniem.
Nawet wtedy, kiedy zachorujesz i leżysz w łóżku, możesz te chwile leżenia w łóżku uczynić pięknymi i radosnymi, chwilami relaksu i odpoczynku, medytacji, słuchania muzyki czy poezji. Nie musisz być smutny dlatego, że jesteś chory. Powinieneś być szczęśliwy, że wszyscy są w pracy, a ty w swoim łóżku, jak król, zrelaksowany – ktoś przygotowuje ci herbatę, samowar śpiewa swoją pieśń, przyjaciel zaproponował, że przyjdzie i zagra dla ciebie na flecie…
Te rzeczy są ważniejsze niż jakiekolwiek lekarstwo. Kiedy jesteś chory, wzywasz lekarza. Ale ważniejsze jest, żebyś zaprosił tych, których kochasz, ponieważ nie ma lepszego lekarstwa od miłości. Zawezwij tych, którzy mogą wokół ciebie stworzyć piękno, muzykę, poezję, bo nic nie leczy tak jak nastrój świętowania. Lekarstwo jest najmniej skutecznym sposobem leczenia – ale wygląda na to, że zapomnieliśmy o wszystkich pozostałych, więc musimy być uzależnieni od lekarstwa, zrzędząc i martwiąc się, jakby zabrakło nam jakiejś wielkiej radości, którą mieliśmy w pracy! W pracy czujesz się nieszczęśliwy; jeden dzień bez niej i znowu jej potrzebujesz – nie możesz bez niej żyć.
Spraw, żeby wszystko było twórcze, z najgorszego zrób najlepsze – to właśnie nazywam sztuką życia. I jeżeli człowiek przeżył całe swoje życie, nadając jego każdej chwili i każdej jego fazie piękno, napełniając miłością i radością, wtedy w naturalny sposób jego śmierć będzie ostatecznym zwieńczeniem wszystkich życiowych wysiłków. Ostatnie dotknięcie… jego śmierć nie będzie brzydka, tak jak to zwykle zdarza się wszystkim, każdego dnia.
Jeżeli śmierć jest brzydka, oznacza to, że całe życie zostało zmarnowane. Śmierć powinna być spokojną akceptacją, pełnym miłości wejściem w nieznane, radosnym pożegnaniem starych przyjaciół, starego świata. Nie powinno być w tym żadnej tragedii.
Pewien mistrz zen, Lin Czi, umierał. Tysiące jego uczniów zebrało się, żeby wysłuchać jego ostatniej mowy, ale Lin Czi, po prostu leżał – radosny, uśmiechnięty – ale nie wypowiedział ani jednego słowa.
Widząc, że mistrz wkrótce umrze i nic nie mówi, stary przyjaciel, inny mistrz, który nie był uczniem Lin Czi – zapytał go, dlaczego nic nie powiedział: „Lin Czi, czy zapomniałeś, że miałeś wypowiedzieć swoje ostatnie słowa? Zawsze uważałem, że masz słabą pamięć. Umierasz… zapomniałeś?”.
Lin Czi powiedział: „Słuchaj”. W tym momencie na dachu dwa wróble goniły się i ćwierkały. Mistrz powiedział: „Jak pięknie” i umarł.
Przez chwilę, kiedy powiedział: „Słuchaj”, zapanowała absolutna cisza. Każdy myślał, że mistrz powie coś wspaniałego, a tu tylko dwa wróble na dachu, bijące się, ćwierkające, goniące się… Mistrz uśmiechnął się i umarł. Ale przekazał swoją ostatnią naukę: nie dziel rzeczy na małe i duże, trywialne i ważne. Wszystko jest tak samo ważne. W tym momencie śmierć Lin Czi stała się tak samo ważna, jak dwa wróble bijące się ze sobą na dachu; nie ma między nimi żadnej różnicy. Dla egzystencji to wszystko jedno. Taka była jego filozofia, nauka całego życia – nie ma niczego, co jest wielkie, ani niczego, co jest małe. Wszystko zależy od ciebie i tego, co z tym zrobisz.
Zacznij od medytacji, wtedy pewne rzeczy zaczną w tobie wzrastać – cisza, spokój, ekstaza, wrażliwość. I wszystko to, co powstanie z medytacji, staraj się wykorzystać w życiu. Dziel się tym, ponieważ wszystko, czym się dzielisz, szybciej wzrasta. A kiedy dojdziesz do momentu śmierci, będziesz wiedział, że nie ma śmierci. Możesz powiedzieć „do widzenia”, nie ma potrzeby ronić łzy smutku – może tylko łzy radości, ale nie smutku.
Ale musisz zacząć od niewinności.
Tak więc najpierw wyrzuć całe to gówno, które nosisz ze sobą – a każdy nosi ze sobą tyle gówna! Ciekawe po co? Tylko dlatego, że ludzie powiedzieli ci, że są to wielkie idee, zasady… Nie wykazałeś się tutaj własną inteligencją. Skorzystaj z niej.
Życie jest bardzo proste, jest radosnym tańcem. I cała Ziemia może być pełna radości i tańca, ale są tacy ludzie, którzy wiele zainwestowali w to, żeby nikt nie cieszył się życiem, żeby nikt się nie śmiał. Mówią, że życie jest grzechem, jest karą. Jak można cieszyć się życiem, kiedy żyjesz w atmosferze, w której ciągle ci się wmawia, że jest to kara, że cierpisz, bo zrobiłeś źle, że życie jest więzieniem, do którego zostałeś wtrącony, żeby cierpieć?
A ja ci mówię, że życie nie jest więzieniem, nie jest żadną karą. Jest nagrodą, zostało dane tylko tym, którzy na nie zarobili, którzy na nie zasługują. Teraz masz prawo, żeby się nim cieszyć, grzechem będzie, jeżeli nie będziesz tego robił. Wystąpisz przeciwko egzystencji, jeżeli nie będziesz go upiększać, jeżeli nic z nim nie zrobisz. Pozostaw je po sobie szczęśliwszym, piękniejszym, bardziej wonnym.
Dojrzałość oznacza to samo co niewinność, z jedną różnicą – jest odzyskaną niewinnością, ponownie uchwyconą. Każde dziecko rodzi się niewinne, ale każde społeczeństwo je psuje. Każde społeczeństwo, do dziś dnia, doprowadza do zepsucia każdego dziecka. Wszystkie kultury opierają się na wyzysku niewinności dziecka, na wyzysku dziecka, na uczynieniu z niego niewolnika, na wykorzystaniu go do swoich własnych celów – politycznych, socjalnych, ideologicznych. Cały wysiłek zostaje skierowany na to, żeby w jakimś specjalnym celu zwerbować dziecko na niewolnika. Te cele są ustanowione przez usankcjonowane prawa. Kapłani i politycy współdziałają ze sobą w głębokiej konspiracji, pracują razem.
W chwili gdy dziecko staje się częścią społeczeństwa, zaczyna tracić coś niesłychanie wartościowego – zaczyna tracić kontakt z Bogiem. Staje się coraz bardziej i bardziej skoncentrowane na głowie, zupełnie zapomina o sercu – a serce jest mostem prowadzącym do własnej istoty. Bez serca nie jesteś w stanie dosięgnąć swojej własnej istoty – to niemożliwe. Z głowy nie ma żadnej drogi prowadzącej bezpośrednio do istoty, trzeba przejść przez serce. Społeczeństwo występuje przeciwko miłości, przeciwko uczuciom, potępia uczucia jako sentymentalizm. Od wieków potępia wszystkich kochanków, z tego prostego powodu, że miłość nie pochodzi z głowy, tylko z serca. Człowiek, który potrafi kochać, prędzej czy później odkryje swoją istotę – a gdy tylko ją odkryje, staje się wyzwolony ze wszystkich struktur, ze wszystkich schematów. Wyzwala się z każdej niewoli. Jest samą wolnością.
Każde dziecko rodzi się niewinne, ale zostaje wyuczone przez społeczeństwo. Dlatego też potrzebne są szkoły, college, uniwersytety – ich funkcją jest zniszczenie ciebie, zepsucie cię.
Dojrzałość oznacza ponowne uzyskanie straconej niewinności, odzyskanie swojego własnego raju, ponowne stanie się dzieckiem. Oczywiście jest różnica – zwyczajne dziecko zostaje doprowadzone do zepsucia, ale kiedy odzyskasz swoje dzieciństwo, staniesz się niepodatny na zepsucie. Nikt nie będzie cię mógł zepsuć, staniesz się wystarczająco inteligentny – poznasz, co społeczeństwo ci zrobiło, będziesz czujny i uważny i nie pozwolisz, żeby znowu to się zdarzyło.
Dojrzałość jest odrodzeniem, duchowym odrodzeniem. Świeżym spojrzeniem zaczynasz patrzeć na egzystencję. Z miłością w sercu podchodzisz do życia. W ciszy i z niewinnością zagłębiasz się w swoją najgłębszą istotę. Już więcej nie jesteś tylko głową. Najpierw stajesz się sercem, a później nawet przekraczasz je.
Dojrzałość oznacza ponowne uzyskanie straconej niewinności, odzyskanie swojego własnego raju, ponowne stanie się dzieckiem. Oczywiście jest różnica – zwyczajne dziecko zostaje doprowadzone do zepsucia, ale kiedy odzyskasz swoje dzieciństwo, staniesz się niepodatny na zepsucie.
Przejście poza myśli i uczucia i stanie się czystym byciem to dojrzałość. Dojrzałość jest ostatecznym rozkwitem medytacji.
Jezus powiedział: „Dopóki nie narodzicie się na nowo, nie wejdziecie do królestwa bożego”. Miał rację, musisz się na nowo narodzić.
Każdy Adam i każda Ewa zostaną wypędzeni z rajskiego ogrodu i muszą zbłądzić. To jedyny sposób odzyskania dzieciństwa – najpierw musisz je stracić.
Kiedyś Jezus stał na placu targowym i ktoś go zapytał: „Kto jest godny tego, żeby wejść do twojego królestwa bożego?”. Jezus rozejrzał się dokoła. Był tam rabin, który wysunął się trochę do przodu, bo myślał, że zostanie wybrany – ale nie został. Był to najbardziej cnotliwy człowiek w mieście – moralista i purytanin. Jezus rozejrzał się dokoła i zobaczył małe dziecko, które nie spodziewało się, że będzie wybrane, które nie poruszyło się nawet o cal. W najmniejszym stopniu nie wyobrażało sobie, że będzie wybrane, wcale się tego nie spodziewało. Cieszyło się tylko całą sceną – tłumem, Jezusem i ludźmi, którzy rozmawiali, i tylko słuchało. Jezus zawołał dziecko, wziął je na ręce i powiedział do tłumu: „Ci, którzy są jak to małe dziecko, oni tylko zasługują, żeby wejść do królestwa bożego”.
Ale pamiętaj, że powiedział: „Ci, którzy są jak to małe dziecko”, a nie: „Ci, którzy są małymi dziećmi”. To wielka różnica. Jezus nie powiedział: „To dziecko wejdzie do królestwa bożego”, ponieważ każde dziecko zostanie zepsute, musi zbłądzić. Każdy Adam i każda Ewa zostaną wypędzeni z rajskiego ogrodu i muszą zbłądzić. To jedyny sposób odzyskania dzieciństwa – najpierw musisz je stracić. To bardzo dziwne, ale takie właśnie jest życie. To paradoksalne, ale życie jest paradoksem. Żeby poznać prawdziwe piękno swojego dzieciństwa, najpierw musisz je stracić, w przeciwnym przypadku nigdy go nie poznasz.
Ryba nigdy nie wie, gdzie jest ocean, dopóki nie wyłowisz jej z oceanu i nie rzucisz na piasek w palącym słońcu – wtedy będzie wiedzieć, gdzie jest ocean. Będzie za nim tęsknić, zrobi wszystko, żeby do niego powrócić, i wskoczy do niego. To ta sama ryba, a jednak nie ta sama. To ten sam ocean, a jednak nie ten sam, ponieważ ryba nauczyła się nowej lekcji. Teraz jest świadoma, teraz wie: „To jest ocean i to jest moje życie. Bez niego nie ma mnie – jestem jego częścią”.
Każde dziecko musi stracić swoją niewinność i ją odzyskać. Utrata jest tylko połową procesu – wielu ją straciło, ale tylko nieliczni odzyskali. To wielkie, wielkie nieszczęście. Każdy ją traci, ale jak do tej pory odzyskali tylko Budda, Zaratustra, Kriszna i Jezus. Jezus to nikt inny jak Adam wracający z powrotem do domu. Maria Magdalena to nikt inny jak Ewa wracająca do domu. Zostali wyciągnięci z morza i zobaczyli nieszczęścia i głupotę. Zobaczyli, że życie poza oceanem to żadna przyjemność.
W chwili, kiedy staniesz się świadomy tego, że bycie częścią jakiegokolwiek społeczeństwa, przynależność do jakiejkolwiek religii, jakiejkolwiek kultury, to życie w nieszczęściu, to pozostawanie w więzieniu – w tym samym dniu zaczniesz zrzucać kajdany. Dojrzałość jest powrotem, odzyskaniem niewinności.
Istnieje wielka różnica pomiędzy dojrzałością i starością, ale ludzie zawsze mylą je ze sobą. Ludzie myślą, że zestarzeć się znaczy dojrzeć – ale starzenie się przynależy do ciała. Każdy się starzeje, każdy będzie stary, ale niekoniecznie dojrzały. Dojrzałość to wewnętrzny rozwój.
Na starzenie się nie jesteś w stanie nic poradzić, starzenie wydarza się w sferze fizycznej. Każde nowo narodzone dziecko z czasem stanie się stare. Dojrzałość jest czymś, co wprowadzasz do swojego życia – pochodzi ze świadomości. Kiedy ktoś starzeje się z pełną świadomością, staje się dojrzały. Starzenie się plus świadomość, doświadczenie plus świadomość – to dojrzałość.
Można doświadczać rzeczy na dwa sposoby. Po prostu doświadczasz ich, jakbyś był zahipnotyzowany, nieświadomy, kiedy nie zwraca uwagi na to, co się dzieje – rzeczy się wydarzają, ale ciebie nie ma. Nie wydarzają się w twojej obecności, jesteś nieobecny. Tylko przechodzisz obok, nigdy nie wywołują w tobie żadnego odzewu. Nigdy nie pozostawiają żadnego śladu na tobie, a ty niczego się od nich nie uczysz. To może stać się częścią twojej pamięci, ponieważ w jakiś sposób przy tym byłeś, ale nigdy nie stanie się mądrością. W ten sposób nigdy nie dorośniesz, tylko się zestarzejesz.
Na starzenie się nie jesteś w stanie nic poradzić, starzenie wydarza się w sferze fizycznej. Każde nowo narodzone dziecko z czasem stanie się stare. Dojrzałość jest czymś, co wprowadzasz do swojego życia – pochodzi ze świadomości.
Jeśli jednak wprowadzisz świadomość do doświadczenia, to samo doświadczenie doprowadzi cię do dojrzałości.
Istnieją dwa sposoby przeżywania życia; pierwszy to życie w głębokim śnie – wtedy się starzejesz, w każdym momencie stajesz się starszy, w każdym momencie umierasz, to wszystko. Całe twoje życie składa się z długiej powolnej śmierci. Ale jeśli wprowadzisz świadomość do swoich doświadczeń – do wszystkiego, co robisz, wszystkiego, co ci się wydarza, będziesz tego świadomy, czujny, obecny, uważny. Delektujesz się doświadczeniem pochodzącym ze wszystkich zakątków, starasz się zrozumieć jego znaczenie, starasz się dotrzeć do jego głębi. To, co ci się wydarza, starasz się przeżyć w całej pełni i intensywności – wtedy nie jest to powierzchowne zjawisko. Głęboko w tobie coś się zmienia. Stajesz się bardziej uważny. Jeżeli popełniasz błąd, nigdy więcej go nie powtarzasz.
Dojrzała osoba nigdy nie popełnia dwa razy tego samego błędu. Ale ktoś, kto jest tylko stary, bezustannie popełnia te same błędy. Jego życie toczy się po okręgu – nigdy niczego się nie uczy. Możesz być zły dzisiaj, byłeś zły wczoraj i przedwczoraj, będziesz zły jutro i pojutrze. Raz za razem się złościsz, raz za razem tego żałujesz, raz za razem podejmujesz poważną decyzję, że już nigdy więcej nie będziesz się złościć. Ale ta decyzja nic nie zmienia – kiedy tylko coś ci przeszkadza, wściekłość przejmuje ster, stajesz się opętany i popełniasz ten sam błąd. Starzejesz się.
Dojrzała osoba nigdy nie popełnia dwa razy tego samego błędu. Ale ktoś, kto jest tylko stary, bezustannie popełnia te same błędy. Jego życie toczy się po okręgu – nigdy niczego się nie uczy.
Gdybyś w pełni przeżył doświadczenie gniewu, nigdy więcej nie złościłbyś się. Jedno doświadczenie wystarczy, żeby nauczyć cię, że jest to absurdalne, po prostu głupie – nie jest to żaden grzech, tylko głupota. Bez potrzeby ranisz siebie i innych. Gra nie jest warta świeczki. Wtedy stajesz się dojrzały. Jutro sytuacja się powtórzy, ale nie gniew. I człowiek, który stał się dojrzały, nie zadecydował, że nie będzie się złościł, nie – to byłaby oznaka niedojrzałości. Człowiek dojrzały nigdy nie podejmuje decyzji na przyszłość, sama dojrzałość się tym zajmuje. Żyjesz w dniu dzisiejszym i to życie zadecyduje, jaka będzie przyszłość, ona z niego wypłynie.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
W USA, pokolenie urodzone w czasie wyżu demograficznego lat 1945–64. [wróć]