Dom dziadka - Jon Athan - ebook

Dom dziadka ebook

Jon Athan

3,8

Opis

Po wybryku, który przyprawia go o poważne kłopoty, szesnastoletni Malcolm Hernandez zostaje zawieziony do swoich dziadków, podczas gdy jego matka stara się uratować syna od wydalenia ze szkoły i oskarżenia o przestępstwo. Malcolm wierzy, że jego pobyt u rodziny będzie spokojny – jak wakacje z objadaniem się słodyczami i słuchaniem opowiastek z przeszłości. Te nadzieje zostają jednak kompletnie zdruzgotane, gdy Malcolm wdaje się w konflikt ze swoim dziadkiem, Ronaldem O’Donnellem – surowym, brutalnym mężczyzną z mroczną przeszłością.

Ronald planuje nauczyć wnuka dyscypliny, by „ocalić” go przed samym sobą. Nie boi się przy tym znęcać nad chłopakiem. Planuje złamać go fizycznie, emocjonalnie i mentalnie.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 222

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (84 oceny)
43
10
10
12
9
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Narish

Z braku laku…

Wrzuciłam na półkę z ciekawości i już wiem, że to nie dla mnie. Naiwna historia z nierozwiniętymi postaciami. We mnie wzbudziła obrzydzenie, a nie strach.
40
Tajemnicaa

Nie polecam

ta książka jest po prostu kiepska. nie chodzi o brutalność , ale o pomysł, sposób pisania. Jakby napisał ją jakiś dzieciak i to jeszcze z niezl chora psychika. Dla mnie kompletna strata czasu, płytkie dialogi, przekombinowane wszystko. Niby brutalna ale na prawdę książka o niczym. żałuję każdej chwili jaką jej poswiecilam
30
Vampiria

Nie polecam

kompletna strata czasu. oprócz brutalnej treści nie niesie ze sobą nic.
30
Lady_Godiva

Nie polecam

szkoda czasu
20
Aniusiak

Nie polecam

Słabe, niewiarygodne i naciągane. Szkoda czasu
10

Popularność




Tytuł oryginału: Grandfather’s House

Tytuł: Dom dziadka

Autor: Jon Athan

Copyright © Wydawnictwo Dom Horroru, 2022

Copyright © Jon Athan, Grandfather’s House 2018

Dom Horroru,

ul. Gorlicka 66/26

51-314 Wrocław

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Przekład: Katarzyna Dyrcz

Redakcja i korekta: Krzysztof Grudnik

Okładka: Rafał Brzozowski, Digital Art Fire

Skład i łamanie: Krzysztof Biliński

Wydanie I

Wrocław 2022

ISBN 978-83-67342-21-6

www.domhorroru.pl

facebook.com/domhorroru

instagram.com/domhorroru

OSTRZEŻENIE

Ta książka zawiera sceny intensywnej przemocy i dotyka trudnych tematów. Niektóre jej fragmenty mogą być uznane za brutalne, okrutne, niepokojące lub niezwykłe. Pewne sytuacje mogą też wywołać silne reakcje emocjonalne. Ta książka nie jest przeznaczona dla osób, które łatwo urazić lub zbulwersować. Czytaj na własną odpowiedzialność.

Rozdział pierwszyNie przychodź jutro do szkoły

„Lepiej nie przychodź jutro do szkoły” – ostrzegała wiadomość zakończona emotkami czaszki nad parą skrzyżowanych kości i pistoletem.

Marcus Ruiz, uczeń szkoły średniej, siedział z tyłu klasy. Trzymał komórkę pod biurkiem, mając nadzieję, że nie wyślizgnie mu się z rąk jak kostka mydła pod prysznicem. Wpatrywał się w ekran, po raz kolejny czytając wiadomość. Wiedział, że groźba była banalna, nie potrafił jednak powiedzieć, czy prawdziwa.

Dostał to wczoraj, więc dzisiaj pewnie coś się stanie, pomyślał, zerkając w kierunku tylnych drzwi.

Zamyślił się, analizując w głowie wszystkie możliwości.

Jeśli do sali wtargnąłby napastnik, to on sam zginąłby jako pierwszy. W końcu był tylko chudym, zapominalskim dzieciakiem. Rozejrzał się po klasie. „Ona by zginęła, ten by przeżył, ta też, on nie”, zgadywał.

Oczy Marcusa zatrzymały się na Alexie Munozie, koledze z klasy siedzącym w ławce obok. Alex nie był w ogóle zainteresowany lekcją. Nie lubił czytać książek na zajęciach z angielskiego, więc zamiast tego bawił się pod biurkiem telefonem.

Marcus pochylił się bliżej Alexa i szepnął:

– Hej, dostałeś wczoraj wieczorem SMS-a od Malcolma?

– Taaa – przytaknął Alex, nie odrywając wzroku od telefonu.

– Więc, hmm… Co o tym myślisz?

– O czym?

– O tym tekście, stary. Myślisz, że to coś poważnego?

Marcus spojrzał przed siebie. Ich nauczyciel, John Crawford, siedział przy biurku i poprawiał wypracowania, od czasu do czasu zerkając na uczniów. Uczniowie mieli czytać Wielkiego Gatsby’ego F. Scotta Fitzgeralda. Większość czytała powieść, a kilkoro bawiło się komórkami. Białowłosy nauczyciel nie zauważył jednak niczego niezwykłego.

Marcus pochylił się jeszcze bliżej Alexa i zapytał:

– Myślisz, że przyjdzie z bronią? To znaczy… Czy jego matka ma w ogóle jakąś broń?

– E tam.

– Pewnie od kogoś kupił, co? Ojciec Caleba ma w domu AR-15. Słyszałem, że od jakiegoś czasu próbuje go sprzedać. A jeśli Malcolm przyjdzie z tym gównem do szkoły? A jeśli…

– Nie przyjdzie – przerwał Alex. W końcu zerknął na Marcusa i wyszeptał: – On tylko się z nami droczy, stary. To tylko mem, wiesz? „Ha-ha, nie idźcie jutro do szkoły, bo zamierzam ją ostrzelać”. Nie wysłałby czegoś takiego, gdyby rzeczywiście miał zamiar to zrobić. Nie przejmuj się tym.

Marcus niechętnie skinął głową na zgodę. Wpatrywał się w pustą ławkę obok tylnych drzwi klasy – ławkę Malcolma.

Malcolm był szesnastoletnim uczniem szkoły średniej. Wszyscy w szkole go znali, ale często izolował się od otoczenia. Nie zależało mu na popularności. Miał metr osiemdziesiąt wzrostu i mocną budowę ciała. Jego włosy były czarne i faliste, a oczy brązowe i ciemne. To ostatnie było dla niektórych zaskoczeniem, bo matka Malcolma miała niebieskie oczy. Ojca nie znali.

Marcus spojrzał na zegar nad tablicą – 9:25. Uważał, że to za wcześnie na szkolną strzelaninę.

Stuknął w biurko Alexa i zapytał:

– Powinniśmy komuś powiedzieć? A jeśli on to zrobi? Czy będziemy mieli kłopoty?

– Nie wiem. Stary, nie jestem policjantem ani prawnikiem. Jeśli tak bardzo się boisz, to idź powiedzieć. Ale jak to był żart, to wpakujesz go tylko w większe kłopoty. Pewnie go aresztują za groźby czy coś w tym stylu.

– Skąd wiesz, skoro nie jesteś policjantem?

– Zamknij się już, stary.

Marcus westchnął i zapadł się z powrotem w krześle. „Wszyscy będziemy mieli przez niego kłopoty”, pomyślał. „Cholera, powinienem się ulotnić przed lunchem”. Otworzył książkę i próbował przeczytać rozdział. Po każdej stronie zerkał na zegar. Czas wlókł się w ślimaczym tempie. Minuta, dwie minuty, dziesięć minut, dwadzieścia – żaden strzelec się nie pojawił, a na korytarzu nie rozbrzmiały żadne strzały.

Marcus mruknął niemal niesłyszalnie:

– Jeszcze piętnaście minut… No dalej, durny dzwonku, zadzwoń już. Chcę…

W połowie zdania tylne drzwi otworzyły się z trzaskiem i zachybotały, zderzając z ogranicznikiem.

Do klasy wszedł Malcolm. Miał na sobie bluzę z kapturem, obcisłe dżinsy, czapkę i bandanę na szyi – czarny od stóp do głów. Nie zasłonił jednak twarzy. Chciał, żeby wszyscy wiedzieli, że jest w pełni świadomy tego, co robi. Prawą rękę trzymał w kieszeni bluzy. Widać było zarys pistoletu.

Wskoczył na stół i krzyknął:

– Wszyscy, kurwa, na ziemię! Gleba!

Większość uczniów spojrzała na siebie i coś mamrotała. Mówili to samo, używając innych słów: „To jakiś żart?”, „W chuja nas robi?”.

Marcus jednak rzucił się na podłogę jak poparzony, a Alex za nim. Inni, którzy też dostali złowieszczego SMS-a, również schowali się pod ławkami. Sceptyczni uczniowie dołączyli do nich i wykonali polecenie Malcolma. Zdezorientowane pomruki zamieniły się w przerażone skomlenie. Wszyscy myśleli o tym samym: „Nie chcę umierać”.

– Malcolm, cokolwiek robisz… – powiedział Crawford z rękami uniesionymi nad głową.

– Zamknij się! – warknął Malcolm. Wskoczył na jedno z biurek. – Zawsze gadasz, ale nigdy nie mówisz nic ważnego. Jesteś taki sam jak reszta nauczycieli w tej cholernej szkole. Nie masz pasji, nie masz duszy, nie masz serca. Po prostu czytasz wszystkie lekcje z podręczników, dajesz nam zadania domowe i testy, zaliczasz albo nas oblewasz, a potem zaczynasz od nowa. Nie ma między nami żadnej więzi. Nie zależy ci na nas. Nie jesteśmy przyjaciółmi, stary.

Przeskoczył na sąsiedni blat, a potem na biurko po prawej stronie. Patrzył, jak koledzy z klasy chowają się pod stołami.

– Nikt z nas nie jest przyjacielem – powiedział. – Znęcamy się nad sobą każdego dnia. Właśnie widziałem, jak znęcano się nad jakimś dzieciakiem, bo nie stać go było na obiad, bo nie mógł jeść. Co to ma być, co to za bzdury? Co to za szkoła? Nie dostaje lunchu i jest zastraszany. Ludzie, przecież to jest idiotyczne!

Marcus patrzył, jak Malcolm przeskakuje z ławki na ławkę, aż dotarł na przód klasy. Nie mógł przewidzieć jego następnego ruchu. Wiedział, że Malcolm lubi żarty, ale wiedział też, że jest złym człowiekiem. Regularnie kłócił się z nauczycielami i bił z kolegami z klasy.

Trzymając rękę w kieszeni, Malcolm zaczął wymachiwać pistoletem w stronę nauczyciela. Uśmiechnął się i powiedział:

– Jesteś dupkiem. Przez cały semestr próbowałeś mnie oblać, co nie? Czemu? Bo nie błagam o pomoc jak reszta tych idiotów? Bo nie zrobię ci laski za lepsze stopnie?

– Znam cię, Malcolm. Tak naprawdę nie chcesz tego zrobić. Cokolwiek masz w kieszeni – nóż, pistolet, cokolwiek – nie chcesz tego użyć. Nie chcesz skrzywdzić ani mnie, ani nikogo z klasy. Jesteś dobrym dzieciakiem. Ty, hmm… wyraziłeś swoje zdanie. Zejdź stamtąd i porozmawiajmy o tym, jak możemy sprawić, by dla nas wszystkich szkoła stała się lepszym miejscem. Porozmawiajmy o tym jak mężczyźni – powiedział łagodnym tonem Crawford.

– Jak mężczyźni? – Malcolm powtórzył niepewnym tonem. Przykucnął na biurku, rękę wciąż trzymając w kieszeni. Zapytał z rozbawieniem: – Czy właśnie określił pan moją płeć, panie Crawford?

Niektórzy z uczniów parsknęli pod biurkami. Dzięki poczuciu humoru Malcolma zagrożenie stało się mniej poważne.

Crawford uśmiechnął się i powiedział:

– Wiedziałem, że…

– Zamknij się – przerwał Malcolm. – To był tylko głupi żart. Nie prosiłem cię, żebyś mówił, nie pozwoliłem ci pyskować. Teraz gramy według moich, a nie twoich zasad. Czy to jasne?

Crawford przytaknął powoli, ręce drżały mu nad głową. Oczy powędrowały do drzwi po prawej stronie. Myślał o wybiegnięciu z pokoju i wezwaniu pomocy, ale nie mógł zostawić swoich uczniów.

– Dobrze – powiedział Malcolm. – Porozmawiajmy więc o tym „jak mężczyźni”. Co czyni prawdziwym mężczyzną, panie Crawford? Hmm? Czy jest pan prawdziwym mężczyzną? Mam na myśli to, że w zamian za dobre stopnie pieprzy pan dziewczyny. Niektóre z tych dziewczyn ujeżdżały twojego kutasa, co nie? Nie tak postępują prawdziwi mężczyźni, prawda?

– To kłamstwa. O czym ty mówisz, młody człowieku?

– Mówię o twoich małych „dodatkowych zadaniach”. Jesteś częścią problemu, stary. Nadużywasz swojej władzy, by molestować te dziewczyny w zamian za dobre stopnie. Pieprzysz je, Crawford!

– To nieprawda.

– Jesteś molestującym kutasem!

– Nie, ja…

– Molestujesz nieletnich! – krzyczał Malcolm.

– Powtarzanie w kółko tego samego nie sprawi, że stanie się to prawdą, Malcolm. A teraz proszę, zejdź ze stołu i powoli wyjmij rękę z kieszeni. Porozmawiajmy o tym, co naprawdę cię dręczy. Porozmawiajmy o…

– Pierdol się! – krzyknął Malcolm, wyciągając rękę z kieszeni.

Crawford mocno zamknął oczy i wzdrygnął się, oczekując gradu kul, które przeszyją jego ciało. Zamiast tego usłyszał dźwięk skrzypiącego spustu. Kropla wody uderzyła go w twarz i spłynęła na jego koszulę. Nauczyciel otworzył oczy. W ręku Malcolma zauważył plastikowy pistolet na wodę.

Pistolet był pomalowany czarnym sprayem. Z daleka można go było pomylić z prawdziwą bronią, ale z bliska ewidentnie był fałszywy.

– Pif-paf – powiedział Malcolm, wykrzywiając twarz w złośliwym grymasie.

– Malcolm, ty dupku! – krzyknęła jedna z uczennic.

– Kutas z ciebie, koleś – powiedział któryś z uczniów.

Marcus i Alex odetchnęli z ulgą, a potem się roześmiali. Niektórzy z pozostałych uczniów nie byli tak wyrozumiali. Jedni rzucali w niego książkami, ołówkami i kulkami papieru, inni płakali i wybiegali z sali, przytłoczeni tym wydarzeniem.

– No co? Przesadziłem? – zapytał Malcolm, wzruszając ramionami.

Rozwścieczony Crawford złapał Malcolma za ramię i ściągnął z ławki, prawie przewracając się z nim na podłogę przed tablicą. Nauczyciel wyprowadził ucznia z klasy. Mówił do siebie nerwowo, zmierzając do gabinetu dyrektora.

– Przepraszam! To był tylko żart! – krzyknął do klasy Malcolm.

Rozdział drugiKonsekwencje

Malcolm odchylił się do tyłu z rękami skrzyżowanymi na piersi. W pomieszczeniu rozbrzmiewał tylko dźwięk nerwowo stukającej stopy. Nie chciał napotkać wzroku dyrektora, więc po prostu wpatrywał się w biurko przed sobą. Stały na nim telefon stacjonarny, ramka na zdjęcia, pojemnik na długopisy, monitor, klawiatura i teczka. Wszystko było czyste i zwyczajne.

Dyrektor Eric Lawrence siedział na krześle naprzeciwko. Oparłszy łokcie na stole, masował swoją ogoloną szczękę i wpatrywał się w nastolatka, mrucząc przez zaciśnięte usta. Oczy miał zwężone, a brwi ściągnięte. Wyglądał na poważnego, rozgniewanego i rozczarowanego. Przejechał palcami po łysinie, odchylił się do tyłu i westchnął.

Siedzieli we dwójkę w małym biurze. Crawford zbeształ już Malcolma i musiał poczekać, aby oficjalnie wymierzyć mu karę, więc w tej chwili nie miał już nic ważnego do powiedzenia. Po dziesięciu minutach napięcia otworzyły się drzwi. Spojrzeli jednocześnie za plecy Malcolma i pomyśleli to samo: „nareszcie”.

W drzwiach stanęła Jennifer Hernandez, matka Malcolma. Czterdziestoletnia kobieta wyglądała na wyczerpaną. Miała czarne worki pod oczami i kurze łapki na policzkach. Jasne blond włosy związała w niechlujny kucyk. Była szczupła i niewysoka, ale wyglądała na kobietę silną i zdeterminowaną. Miała na sobie niebieską koszulę z kołnierzykiem, czarne spodnie i robocze buty.

Wchodząc do biura, Jennifer uśmiechnęła się do dyrektora i powiedziała:

– Przepraszam za spóźnienie. Byłam w pracy i nie mogłam tak po prostu wyjść, ale przybiegłam tak szybko, jak to było możliwe. To było…

– W porządku, pani Hernandez – przerwał Lawrence. Skinął na nią i powiedział: – Proszę usiąść.

– Co zrobił tym razem? Powiedziano mi, że było za… za… „zamieszanie”. Czy wszyscy są cali? Czy to… poważna sprawa? – dopytywała, wpatrując się w syna.

Malcolm opuścił głowę, usiłując stworzyć pozory wstydu. W rzeczywistości próbował tylko powstrzymać się od uśmiechu. Lawrence pochylił się do przodu na swoim miejscu, łokcie oparł na biurku, a palce splótł pod brodą.

– Cóż, pani Hernandez, pani syn opuścił pierwsze zajęcia, a kiedy w końcu zdecydował się pojawić, wykręcił niezły numer – powiedział dyrektor.

– Okej, hmm… Nie wiem, jak to się mogło stać. Dziś rano podrzuciłam go do szkoły. Na własne oczy widziałam, jak wchodził do szkoły, panie Lawrence.

– Rozumiem, ale wyszedł, zanim jeszcze zaczęła się pierwsza lekcja – odparł dyrektor.

– Więc co zrobił? – zapytała zawstydzona Jennifer, wpatrując się w kolana.

– Przed dziesiątą zakradł się z powrotem do szkoły. Wtargnął do swojej drugiej klasy i udawał, że ma broń. Przez kilka minut trzymał uczniów jako zakładników, a potem udał, że strzela do nauczyciela. Na szczęście nie była to prawdziwa broń. Strzelił do pana Crawforda z pomalowanego na czarno pistoletu na wodę. Ale, jak może sobie pani wyobrazić, sterroryzował kolegów z klasy i nauczyciela. Naraził się też na niebezpieczeństwo. Gdyby zobaczył go policjant z kampusu, mogłoby się to skończyć zupełnie inaczej.

– „Sterroryzował”. – Malcolm skulił się i potrząsnął drwiąco głową, słysząc to słowo. Rozumiał, że złamał zasady, był gotów ponieść za to karę, ale uważał, że wypowiedź dyrektora była przesadzona. To terroryści terroryzowali ludzi, nastolatki po prostu ich straszyły. Nie mógł się powstrzymać od parsknięcia śmiechem.

Jennifer ze łzami w oczach spojrzała na Malcolma i surowo powiedziała:

– Nie śmiej się. To nie jest śmieszne. To jest… O Boże, jak mogłeś to zrobić? – Położyła dłoń na czole i nerwowo kontynuowała: – Przepraszam, panie Lawrence. Tak bardzo mi przykro. Starałam się, jak mogłam, by dobrze go wychować, ale samotnej matce jest tak trudno. Nie mogę być przy nim cały czas i nie mogę wyłapywać takich rzeczy, kiedy ciągle myślę o następnym rachunku. Przepraszam, nie próbuję się usprawiedliwiać. To jest po prostu… To jest trudne.

– Rozumiem, pani Hernandez. Proszę mi wierzyć, rozumiem. Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, by dostosować się do pani sytuacji. Objęliśmy Malcolma programem darmowych obiadów, daliśmy mu możliwość dołączenia do zajęć pozaszkolnych, a nawet zaoferowaliśmy rozszerzone poradnictwo. Jesteśmy tak samo odpowiedzialni za jego zachowanie jak pani, więc nie chcę, żeby się pani obwiniała. Nie możemy jednak pozwolić, by wybryki Malcolma pozostały bezkarne. To jest poważne wykroczenie. Wielu uczniów jest teraz przerażonych. Są wstrząśnięci i… i zaniepokojeni. Będą potrzebowali pomocy psychologa, a ich rodzice będą oczekiwali reakcji szkoły… i kary.

Malcolm spojrzał na ścianę po lewej. Zignorował znajdujące się na niej certyfikaty i nagrody. Spędził wcześniej wiele czasu w gabinecie dyrektora, więc wiedział, że biura doradców są tuż obok. Pomyślał: czy naprawdę ich przestraszyłem, czy tylko udają? W tym momencie zrobiło mu się przykro z powodu swojego zachowania.

– O jakiej karze mówimy? – zapytała Jennifer.

– Malcolm zostanie zawieszony na czternaście dni ze skutkiem natychmiastowym, podczas gdy zarząd, rodzice i policja przedyskutują tę sprawę. Potem może zostać wydalony i oskarżony o popełnienie przestępstwa. Ostatecznie wysokość kary będzie zależała od reakcji pozostałych rodziców i policji – powiedział dyrektor. Spojrzał na Malcolma i dodał: – Pani Hernandez, myślę, że byłoby najlepiej, gdyby trzymała pani Malcolma z dala od kłopotów, dopóki nie zapanujemy nad wszystkim. Nie obłaskawi pani ludzi, którzy decydują o jego losie, jeśli nadal będzie on terroryzował naszą społeczność.

– Ja… rozumiem. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by to naprawić. Nie mamy zbyt wiele pieniędzy, ale… przeproszę. W razie konieczności będę się kajała – odpowiedziała Jennifer.

Malcolm wykrzywił twarz i spojrzał na matkę. Jego wyraz twarzy mówił: „Jezu, mamo, spokojnie”. Spojrzał z powrotem na dyrektora i zacisnął szczękę. „Tylko pogarszasz sprawę, kretynie”, pomyślał. „Nie przesadzaj już i puść nas”. Był rozrabiaką, ale wiedział, na co może sobie pozwolić. Postanowił więc siedzieć cicho. Nie chciał pogarszać sytuacji.

– Słuchajcie, wiem, że wasza sytuacja jest… powiedzmy: trudna. Myślę, że wszyscy też wiemy, że w głębi serca Malcolm, mimo kilku złych decyzji, jest dobrym dzieciakiem. Nie będzie musiała się pani kajać, ale szczere przeprosiny mogą poprawić sytuację. Niech pani porozmawia z rodzicami, poinformuje ich o swojej sytuacji. Razem możecie przez to przejść.

– Dziękuję, panie Lawrence – powiedziała Jennifer. Spojrzała na Malcolma i zapytała: – Masz coś do powiedzenia?

Malcolm wpatrywał się w dyrektora, potem w matkę, a potem znów w dyrektora. Zakaszlał, by oczyścić gardło, i pochylił się do przodu w swoim fotelu.

– Hmmm… Przepraszam za to, że przestraszyłem kolegów z klasy. Niektórzy z nich są moimi przyjaciółmi, więc nie chciałem ich skrzywdzić. Mam nadzieję, że sobie z tym poradzą – odparł Malcolm. Lawrence uśmiechnął się uśmiechem pełnym nadziei. Zanim dyrektor zdążył powiedzieć choć słowo, Malcolm kontynuował: – Nie jest mi jednak przykro, że Crawford się posikał. Zasłużył sobie na to.

– Malcolm! – wrzasnęła Jennifer.

Lawrence westchnął, po czym powiedział:

– Już dobrze, już dobrze. Po prostu… niech pani postara się trzymać go z dala od kłopotów. Zadzwonię do pani, gdy będę wiedział coś nowego. Policja też wkrótce się z panią skontaktuje. Prawdopodobnie za kilka godzin. Zbesztali już Malcolma, ale przez kilka dni nie będą wnosić żadnych oskarżeń. Ma pani jeszcze czas, by to naprawić. Dobrze?

– Rozumiem – odpowiedziała Jennifer.

Dorośli wstali i uścisnęli sobie dłonie.

– Dziękuję za wszystko, panie Lawrence. Jeszcze raz bardzo przepraszam za wszelkie kłopoty – powiedziała Jennifer.

– Nic nie szkodzi. Życzę miłego dnia.

Jennifer złapała Malcolma za ramię i delikatnie pociągnęła, jednocześnie na niego zerkając, jakby chciała powiedzieć: „Nie każ mi cię ciągnąć”. Malcolm przerzucił plecak przez ramię. Gdy wstał, skinął głową i mrugnął do swojego dyrektora. Poszedł za matką przez budynek administracji.

Patrzył, jak matka przeprasza wszystkich na swojej drodze. Przeprosiła nawet sekretarkę, gdy wychodzili. „Przesada, mamo, przesada”, pomyślał Malcolm.

Wsiedli do starego czarnego sedana. Siedzieli w milczeniu przez minutę – długą, straszną minutę – podczas gdy reszta uczniów zajęta była swoimi lekcjami. Malcolm wpatrywał się w matkę, czekając, aż się odezwie. Chciał, żeby krzyczała, myślał nawet, że odpowiednie byłoby uderzenie w twarz, ale ona tylko wpatrywała się w kierownicę. Cisza była ogłuszająca.

– Przepraszam. To był tylko głupi żart, mamo. Nie sądziłem, że to zajdzie tak daleko. Myślałem, że dostanę areszt na kilka tygodni albo zawieszenie na kilka dni. Nie chciałem, żeby tak wyszło – powiedział w końcu Malcolm.

– Mogłeś zostać wydalony, mogłeś pójść do poprawczaka – powiedziała Jennifer z oczami przyklejonymi do kierownicy.

– Wiem, mamo. Naprawdę jest mi przykro.

– Tak, mnie też jest przykro. Przez następne dwa tygodnie muszę to jakoś naprawić. Jezu, co ja z tobą zrobię?

– Nie wiem. Po prostu krzycz albo daj mi szlaban, albo… albo mnie uderz. Po prostu coś już zrób. Nienawidzę czuć się w ten sposób. Nienawidzę czuć się winny. To jest do bani. No dalej, wścieknij się na mnie. Zrób coś.

Oczy Jennifer rozszerzyły się, gdy wpadł jej do głowy pewien pomysł. Przepełniała ją mieszanka optymizmu i lęku. Jej spojrzenie stało się nieobecne, a usta wykrzywił uśmiechu. Ruszyła z miejsca.

– Mamo, co się z tobą dzieje? – zapytał zdziwiony Malcolm.

– Mam pomysł, jak… jak trzymać cię z dala od kłopotów. Wrócimy do domu i cię spakujemy. Już czas, byś poznał swojego dziadka – powiedziała Jennifer, nie patrząc w stronę syna.