Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W nadmorskim dworze nad jedną z sióstr nadal ciąży klątwa…
Kontynuacja bestsellerowego gotyckiego thrillera fantasy Dom soli i łez to emocjonująca historia o zakazanej miłości, obezwładniającej ambicji i koszmarach, od których trudno się uwolnić.
Pomimo marzeń o dalekich podróżach Verity Thaumas pozostała w rodzinnej posiadłości Highmoor razem ze starszą siostrą Camille, a pozostałe siostry rozproszyły się po Arkanii.
Kiedy Mercy wysyła do nich wiadomość, że księżna Bloem – żona słynnego botanika – chce zlecić Verity namalowanie portretu jej syna Aleksandra, dziewczyna postanawia skorzystać z nadarzającej się okazji. Camille jednak nie może się na to zgodzić. Wreszcie musi wyjawić młodszej siostrze prawdę: Verity wciąż widzi duchy, tylko… o tym nie wie.
Oszołomiona Verity ucieka do Bloem, gdzie czarujący, dowcipny i niewiarygodnie przystojny Aleksander kradnie jej serce. Ale wkrótce dziewczynę zaczynają nękać makabryczne wizje, a spod mglistej fasady wyłania się mroczna strona Bloem…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 514
Pędzel był zbyt mokry.
Farba przesiąkała przez włosie dzika i spływała strugami pełnymi grudek, tworząc zgrubienia na linii, która miała być równiutka.
– Nie ruszaj się. – Wytarłam pędzel w szmatkę. Prawie nie poruszając wargami w obawie, że zniszczę tę chwilę i na zawsze utracę jej magię, szepnęłam: – Jeszcze moment.
Kąciki ust Artiego zadrżały, jakby z trudem powstrzymywał śmiech.
– Już prawie skończyłam – zapewniłam go. – Tylko…
Musnęłam pędzlem płótno, by uchwycić błysk szelmowskiej radości w oczach mojego siostrzeńca.
– Gotowe. Idealnie.
– Chcę zobaczyć! Chcę zobaczyć! – zawołał Artie, porzucając swoją staranną pozę i prawie potykając się o własne nogi, gdy podbiegał do sztalugi.
Mina mu zrzedła.
– Przecież ja wcale tak nie wyglądam… prawda?
Przyjrzałam się krytycznie swojemu dziełu, a potem znów popatrzyłam na chłopca. Miał gęste, pofalowane, ciemne włosy, takie jak moje większości Thaumasów, i malutki nosek po ojcu.
– Myślę, że dobrze uchwyciłam podobieństwo.
– Bardzo dobrze – rozległ się głos od progu.
– Mama! – zawołał chłopiec i pobiegł uściskać matkę. – Skończyliśmy?
Camille uniosła pytająco brew. Odłożyłam paletę i skinęłam głową.
– Tak, skończyliśmy.
Camille cmoknęła chłopca w czubek głowy, nim odbiegł korytarzem, tryskając energią.
– Był grzeczny? – zapytała, gdy weszła do Niebieskiego Pokoju, by lepiej się przyjrzeć portretowi.
Jej bursztynowe oczy dostrzegały wszystko.
– To przyszło do ciebie dziś rano – powiedziała, wręczając mi grubą kopertę z kilkoma pałacowymi pieczęciami.
Co za ulga.
– Trochę się wiercił, ale trudno się dziwić. – Wsunęłam kciuk pod klapę koperty. Chciałam czym prędzej ją rozerwać i przeczytać list od siostry.
Pohamowałam się jednak, widząc, jak Camille przygląda się obrazowi.
– Jest piękny – skomplementowała mnie. – Nie mogę uwierzyć, że mój syn ma już pięć lat. Kiedy to minęło?
Moja siostra odgarnęła z twarzy kosmyk lśniących kasztanowych włosów i musnęła palcami skórę przy kąciku oka w poszukiwaniu nieistniejących zmarszczek, których pojawienia się tak się bała.
– Wiesz, zbliżają się moje urodziny – wspomniałam, siląc się na obojętność.
Skrzywiła się, jakbym ją o coś oskarżała.
– Verity, na pewno bym o tym nie zapomniała.
– Nie chodziło mi o… Tylko… Może mogłybyśmy porozmawiać o tym, co zrobimy z tej okazji? – Odwróciłam się na stołku i uniosłam wzrok. – Pomyślałam, że mogłybyśmy pojechać na kontynent. Do stolicy. Mercy mówi…
– Mercy nie ma tu nic do powiedzenia – odparła Camille i rzuciła okiem na kopertę leżącą na moich kolanach.
Widziałam, że ma ochotę ją zabrać i przeczytać list, ale tylko podeszła bliżej i zaczęła się przyglądać pociągnięciom pędzla.
– Mówi, że jeślibyśmy chciały, to nadal mogę zostać przedstawiona na dworze. Większość dziewcząt jest przedstawiana przed osiemnastym rokiem życia, ale…
Zamilkłam na westchnienie siostry.
– Bardzo chciałam cię tam zabrać, gdy miałaś szesnaście lat. Wiesz o tym.
– Tyle że byłam na Hesperusie i pomagałam Annaleigh z dzieckiem – dodałam, bo znałam już na pamięć jej wszystkie wymówki. – Ale w zeszłym roku…
– W zeszłym roku byliśmy w środku remontu wschodniego skrzydła. To nie była dobra pora na długie kosztowne wyprawy.
– Wiem – odparłam, zakładając kosmyk włosów za ucho.
Szukała zaczepki i wiedziałam, że jeśli zacznie kłótnię, to nie będę w stanie nic zrobić.
– Wiem, wiem… Ale teraz… Remont zakończony, dzieci są dość duże, by podróżować… Jestem pewna, że wszyscy chcielibyście zobaczyć Arcannię.
Camille potrząsnęła głową. Odwróciła się od płótna i rozejrzała po pokoju, jakby szukała czegoś, co wymagałoby poprawki. Podeszła do szezlonga i zaczęła trzepać poduszkę, aż ta zesztywniała niczym beza.
– O nie. Dzieci na pewno nie pojechałyby z nami na dwór. Zostałyby w domu z guwernantką.
Wciągnęłam gwałtownie powietrze, a ogarniająca mnie nadzieja była jak tratwa ratunkowa dla tonącego.
– Ale my… mogłybyśmy? Och, Camille, pomyśl, jak byłoby cudownie! Nie odwiedzałyśmy kontynentu, od kiedy Mercy przeniosła się na dwór. Annaleigh też mogłaby pojechać i jestem pewna, że Honor by się do nas przyłączyła. Foresia jest w gruncie rzeczy niedaleko stolicy, a może nawet Lenore…
Zamilkłam, jak zawsze, gdy padało imię mojej siostry Lenore.
Moja trzecia co do starszeństwa siostra była dla mnie niezgłębioną tajemnicą.
– Lenore to Lenore. Nie sądzę, aby… – Camille przesunęła znów dłonią po włosach, jakby musiała się upewnić, że wszystko jest na swoim miejscu. – To brzmi… Mogłoby być całkiem przyjemnie – przyznała. – Ale twoje urodziny są już za tydzień. Nie damy rady wszystkiego tak szybko przygotować. Podróż, nawet naszym najszybszym kliperem, zajęłaby cały dzień. Może zorganizujemy wyjazd jesienią? Przed Świętem Sztormów.
Posmutniałam.
Nie zorganizujemy. Pogoda się popsuje. Bliźniaki się rozchorują. Do tego czasu Camille wymyśli jeszcze z dziesięć powodów, dla których nie pojedziemy, i żadnego nie będę mogła zaprotestować, bo jest starsza i mądrzejsza, a do tego jest księżną. I co prawda mogłabym z nią dyskutować, gdyby chodziło tylko o te dwie pierwsze sprawy, ale jej tytuł onieśmielał niczym forteca na szczycie wzgórza. Otoczona kamiennym murem z kolcami. I fosą.
Camille podeszła do olbrzymich okien wychodzących na klify Solnej. Wyglądała pięknie na tle mrocznego krajobrazu, a moje palce aż się rwały, by ją naszkicować. Wyobrażałam sobie pierwsze mocne linie, delikatnie zagięte, by podkreślić obrys jej śliwkowej sukni. Komponowałyby się doskonale z grubymi krótkimi kreskami, których użyłabym do narysowania klifów.
– Powinnyśmy jednak coś zrobić – stwierdziła. – Może urządzimy przyjęcie?
Zaskoczyła mnie tak, że nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Kiedy Camille coś sobie postanowiła, to była w tym równie nieustępliwa, co nadciągające zimą sztormy.
– Co o tym sądzisz? – zapytała, odwracając się do mnie i wbijając we mnie stanowczy wzrok.
– Sądzę… że to wspaniały pomysł! Ile osób możemy zaprosić? Mercy mówiła, że księżniczki chcą nas odwiedzić. Wiosna to doskonały moment na ich wizytę w Highmoor. A jeśli przyjedzie Beatrice, to pewnie też Phinneas. Och! Następca tronu! Na moich urodzinach! – Serce zabiło mi mocniej na wspomnienie opowieści Mercy. – Podobno uwielbia tańczyć. Może urządziłybyśmy bal! Oczywiście nie jakiś bardzo wystawny. Wiem, ile to pracy, ale…
– Wystarczy! – Camille przerwała mój potok myśli niczym taran. – Verity, za bardzo się podnieciłaś.
– Wcale nie – zapewniłam, chociaż mówiąc to, czułam, jak się rumienię.
Moja wyobraźnia często zagalopowywała się jak rozbrykany źrebak.
– Jesteś czerwona jak burak – stwierdziła Camille. – Przepraszam, nie chciałam rysować przed tobą wizji wielkiego przyjęcia. Chodziło mi o miły rodzinny obiad. Coś kameralnego. Kucharka chciała wypróbować jakieś przepisy z nowalijkami. Bylibyśmy sami. I oczywiście zaprosilibyśmy Annaleigh i Cassusa.
– Och… oczywiście – odparłam przygnębiona.
Siostra podeszła do regałów z książkami i zatrzymała się przy niewielkim portrecie naszych wszystkich sióstr.
No, prawie wszystkich.
Wtedy było nas osiem. Na początku zaś dwanaście, ale trzy najstarsze – Ava, Octavia i Elizabeth – odeszły jedna po drugiej krótko po tym, jak nasza matka zmarła w połogu po moich narodzinach.
A dziesięć lat później Eulalie poszła w ich ślady, gdy spadła z klifów, na których tle stała teraz Camille. Trojaczki zmarły kilka miesięcy później – a w każdym razie dwie z nich – w kolejnym tragicznym wypadku. Rosalie i Ligeia. Zostawiły samotną Lenore, jak zestaw srebrnych sztućców, w którym brakuje noża i widelca. Chociaż miałam wtedy już sześć lat, to nie pamiętam ich śmierci, tylko jej skutki. Lenore zamknęła się w sobie, niczym żywy trup o pustych oczach i ponuro zaciśniętych ustach.
A potem… Tata i Morella, moja macocha. Wybuchł straszny pożar, który strawił prawie cały dwór. Powinnam pamiętać tę noc – z opowieści wiem, że rozpętała się wtedy tak okropna burza śnieżna, jakiej dawno nie widziano na naszych wyspach – ale nic nie potrafię sobie przypomnieć.
Moim pierwszym wspomnieniem jest słoneczne popołudnie na Hesperusie, maluteńkiej wysepce wysuniętej najdalej na zachód spośród wysp Salann, gdzie mieszka druga co do starszeństwa z moich sióstr, Annaleigh, która opiekuje się latarnią morską. Spędziłam tam część dzieciństwa z dwiema innymi siostrami, Honor i Mercy, gdy odbudowywano Highmoor. Camille nalegała, by zachować tyle elementów pierwotnej konstrukcji budynku, ile tylko będzie się dało. Reszta została starannie odtworzona; każdy detal odwzorowano tak, by wyglądał jak przed pożarem. Jasnoszare ściany wznosiły się na cztery kondygnacje, ukoronowane niebieskozielonym dwuspadowym dachem. Dwór składał się z dwóch rozległych skrzydeł i ogrodu zimowego z sadzawkami pełnymi karpi i pierzastymi palmami. We wszelkie święta na cześć naszego patrona, boga Pontusa, władcy mórz, wykorzystywano wielką salę. Innej, olbrzymiej, lśniącej sali balowej nie używano prawie nigdy. Wszystko było takie samo, jak za mojego wczesnego dzieciństwa, chociaż nic z tego nie mogłam sobie przypomnieć.
Camille i Annaleigh mówią, że to zrozumiałe, że nie utrwaliły mi się wspomnienia tamtych ponurych chwil. Żałują, że one same nie potrafią o nich zapomnieć; o tym, jak bolesne bywa życie. Ale dla mnie nie ma w tym nic zrozumiałego.
Ich twarze – mojego ojca, matki i sióstr – prześladują mnie, chociaż nie pamiętam, jacy byli za życia, kiedy tu mieszkali.
Pozostają mi tylko rozmieszczone wszędzie portrety, wiszące na ścianach, ustawione na półkach, biurkach czy sekretarzykach. Choć nie powinnam tak dobrze znać ciepłego, naturalnego uśmiechu Eulalie czy olśniewającego, rdzawego koloru loków Rosalie, mogę je w każdej chwili namalować. Idealnie pamiętam owal twarzy siostry, łuk jej brwi. Wiem, jak tata przekrzywiał głowę, gdy się zamyślił, jak lśniły oczy mamy, ale nie pamiętam dźwięku ich głosów ani nie wiem, jaką pijali kawę. Czy razem z tatą spędzaliśmy czasem popołudnia na trawie, wpatrując się w chmury? Czy w zatoczkach powstających w czasie odpływu przy zachodnim brzegu pływały moje siostry, a ich długie, blade ręce odznaczały się na tle czarnego piasku?
Ten dom zawsze wydawał mi się pełen duchów. Nie tych kiczowatych, białych prześcieradłach, potrząsających łańcuchami, lecz straconych wspomnień. Wspomnień, których nigdy nie będę mogła nazwać swoimi.
Camille poprawiła rodzinny obraz i złożyła razem dłonie na znak podjętej decyzji.
– To co? Obiad rodzinny? Jak ci się podoba ten pomysł?
Spojrzała na mnie z nadzieją promieniejącą z całej jej postaci, począwszy od lekkiego uśmiechu, a kończąc na czubkach palców muskających aksamitne oparcie fotela.
Nie mogłam się zdobyć na to, by się nie zgodzić.
I właśnie dlatego mając siedemnaście, prawie osiemnaście lat, wciąż mieszkałam w Highmoor, opiekując się siostrzenicami i siostrzeńcem, patrząc, jak rosną, a życie mojej siostry nabiera kolejnych barw, podczas gdy moje zdawało się blednąć. Potrzebowała mnie. Potrzebowała mnie tutaj. Dlatego tłumiłam moje marzenia o podróżach i przygodach, moje ambicje i pragnienia. A te wcale nie chciały się poddać. Zawsze były blisko, stały się częścią mnie, prosiły, błagały o spełnienie. O coś więcej niż ten dom, więcej niż te wyspy.
Niech Pontus ma mnie w swojej opiece, ale pragnęłam czegoś więcej.
– Wspaniale. – Zmusiłam się do uśmiechu.
Dla niej.
Dla mojej siostry.
Kochanie, podaj mi szczotkę – powiedziała Hanna.
To był jeden z tych rzadkich momentów, gdy w domu panowała cisza, kilka godzin po kolacji, gdy dzieci leżały już w łóżkach i nie było słychać ich głosów. Dni stawały się dłuższe, więc zasłoniłam okna przed światłem. Aksamitne zasłony sprawiały, że pokój wydawał się przytulniejszy, i otaczały mnie ciszą.
Usiadłam przed toaletką, ubrana w długą batystową koszulę nocną w kolorze kości słoniowej i mój ulubiony jedwabny szlafrok. Za moimi plecami Hanna, moja niania, przyjaciółka i powiernica, kręciła się po pokoju, sprzątając i ścieląc łóżko. Następne w naszej rutynie było czesanie, a potem herbata. Od lat miałyśmy taki sam wieczorny rytuał.
Hanna wysunęła grzebień z moich ciemnych włosów i zaczęła przeczesywać fale palcami w poszukiwaniu jakichś zapomnianych spinek. Wrzucała je do stojącego na prawo ode mnie naczynka – muszli, którą Artie znalazł zeszłego lata na plaży. Wypolerował jej wnętrze na błysk i wręczył mi ją z dumnym uśmiechem.
– Przyszedł list od Mercy. – Nachyliłam się po kopertę, którą przed obiadem ukryłam w szufladzie.
– I jak się ma nasz głuptasek? – Hanna wprawnymi ruchami rozczesywała końcówki moich włosów, uważając, by ich nie szarpać.
Złamałam pieczęć i sięgnęłam do koperty. W środku znalazłam list od Mercy, tylko jedną stronę zapisaną zaokrąglonym, lekkim charakterem pisma – w tym tygodniu nie napisała zbyt wiele – i drugą kopertę zaadresowaną do mnie przez kogoś nieznajomego. Obróciłam ją i przyjrzałam się pieczęci – misterne ukwiecone pnącza opadały na płonące serce.
– Znasz ten herb? – Uniosłam list ku Hannie.
– Wygląda na Ludzi Płatków. Z Bloem – dodała.
Bloem było malutką prowincją blisko centrum Arcannii. Ludzie z tamtego regionu czcili Arinę, boginię miłości, piękna i sztuki, a Bloem słynęło jako najwytworniejsze i najbardziej kosmopolityczne miejsce w kraju. Nawet stolica wypadała przy nim blado. W Bloem było tyle samo domów mody, co teatrów i salonów literackich.
A przynajmniej tak czytałam.
Zamyślona przesunęłam palcem po pieczęci. Odlano ją z wosku w kolorze głębokiego fioletu, co było symbolem szlachectwa.
– Chyba nie znam nikogo z Bloem?
Hanna zmarszczyła brwi.
– Z tego, co wiem, to nie. Może list Mercy wszystko wyjaśni?
Skinęłam głową, odłożyłam kopertę i sięgnęłam po niego.
– „Najdroższa Verity” – ze względu na Hannę czytałam na głos. – „Przegapiłaś wczoraj cudowne przyjęcie. Przyszło mnóstwo gości. Oczywiście karnet miałam zapełniony, ale udało mi się okrążyć salę z księżniczką Beatrice, chociaż oczywiście udawałyśmy, że to tylko dla zabawy. Tak czy inaczej, mam czasem wrażenie, że ta dziewczyna doprowadzi mnie swoimi wdziękami do szaleństwa.
Wśród gości byli książę i księżna Bloem, Gerard i Daupnine Laurent. Mają olbrzymi dom w Arcannii, a do tego rodzinną posiadłość na wsi – Chauntilalie. Wraz z Beatrice i Euphemią zatrzymałyśmy się tam rok temu podczas letniego objazdu. Jest taką cudowną, smutną ruiną. Pola lawendy i mnóstwo małych pagórków i dolin, sielankowe widoki. Byłabyś zachwycona”.
Przerwałam, by pomyśleć o tym, jak by to było pojechać po prostu w podróż po królestwie. Wyglądało na to, że Mercy spędza pół życia, podróżując z dworem jako towarzyszka księżniczki. A z jej opowieści wcale nie wynikało, że to ciężka harówka, jak twierdziła Camille.
– „Dauphine złożyła mi wczoraj po południu niezapowiedzianą wizytę w moim apartamencie i pogadałyśmy przy herbacie. Była zachwycona wiszącymi u mnie obrazami twojego autorstwa: tym małym ze wschodem słońca nad Selkirk, kałuży z tym słodkim krabem i oczywiście moim portretem. Wypytywała o nie ze szczegółami i bardzo się ucieszyła, słysząc, że znam autorkę”.
– Kto by pomyślał – powiedziała Hanna, czesząc włosy na czubku mojej głowy. – Księżnej spodobały się twoje prace!
Zamknęłam na chwilę oczy, by napawać się jej delikatnością, po czym wróciłam do czytania.
– „Podczas kolacji siedziałam obok księcia. Cóż za miły starszy pan! Zapytał, czy mogłabym przekazać ci ten list od Dauphine. Wyobraź sobie, że postanowili dać ci zlecenie, droga siostrzyczko. Jak cudownie! Oczywiście powinnaś od razu je przyjąć i pamiętać, by podczas podróży zatrzymać się na chwilę w stolicy. Bardzo za tobą tęsknię i chcę się tobą pochwalić przed przyjaciółmi. Proszę, przyjedź jak najszybciej.
Twoja kochająca Mercy”
– Zlecenie – powtórzyła Hanna.
Odłożyła szczotkę, szykując się do zaplatania mi warkocza.
– To dziwne – wyszeptałam, aż płonąc z ciekawości.
Nigdy jeszcze nie dostałam listu od kogoś spoza rodziny. Jeszcze raz przesunęłam palcem po fioletowej pieczęci, po czym złamałam ją.
Papier w kopercie był znacznie bardziej elegancki niż papeteria Mercy, gruby i kremowy, z brzegami ozdobionymi różowym złotem. Księżna miała piękny charakter pisma i używała atramentu w odcieniu intensywnego różu.
– „Droga panno Thaumas” – zaczęłam czytać, przysuwając list bliżej twarzy. Otoczyła mnie chmura słodkiego zapachu. To była perfumowana papeteria! – „Po pierwsze, chciałabym się przedstawić. Nazywam się lady Dauphine Laurent, księżna Bloem. Jestem znajomą twojej siostry Mercy i mam nadzieję, że my także się zaprzyjaźnimy. Po drugie, chciałam ci pogratulować talentu. Twoje prace są wspaniałe i nowatorskie. Bardzo mi się spodobał namalowany przez ciebie portret Marcy i podziwiam styl, w jakim ją uchwyciłaś.
Mój syn Aleksander w tym roku kończy dwadzieścia lat, a mój mąż chciałby uczcić tę okazję pierwszym dorosłym portretem syna, zgodnie z tradycją wszystkich dziedziców Laurent. Jak pewnie wiesz, w Bloem mamy kilka akademii i konserwatoriów. Przez ostatni miesiąc przejrzałam tyle teczek z pracami, że oczy mnie bolą, i szczerze mówiąc, nie pamiętam z nich choćby jednego rysunku. A w twoich obrazach jest coś, co mnie urzekło.
Mówiąc krótko, chcę, abyś to ty namalowała mojego syna. Oczywiście zapłacimy za twój trud i z chęcią ugościmy cię w Chauntilalie na czas pracy. Czekam na jak najszybszą odpowiedź. Urodziny Aleksandra są już za trzy miesiące, a wiem, że mojemu mężowi sprawiłoby radość odsłonięcie portretu właśnie w tym wyjątkowym dniu.
Z wyrazami przyjaźni,
Dauphine Laurent”
– Chcą, żebyś pojechała aż do Bloem, żeby go namalować? – zdziwiła się Hanna, wiążąc na końcu mojego warkocza granatową wstążkę.
Dotknęła czubka mojej głowy na znak, że skończyła.
Aż do Bloem…
Serce zabiło mi szybciej. Moja pierwsza prawdziwa przygoda!
Wstałam tak gwałtownie, że uderzyłam kolanem o toaletkę i prawie przewróciłam świecę. Złapałam ją w ostatniej chwili, ale rozlałam paskudny wosk na marmurowy blat. Annaleigh co roku dawała mi na urodziny całe pudło tych świec. Zamawiała je specjalnie dla mnie, bo podobno jako dziecko uwielbiałam ich zapach – okropną mieszankę soli morskiej i szałwii. Teraz ich nie znosiłam, ale Camille upierała się, by ich używać, gdyż tak wytworny podarek nie powinien się marnować.
– Powinnam od razu odpisać – stwierdziłam i podeszłam do biureczka przy kominku. Usiadłam, sięgnęłam po kartkę i kałamarz, który oplatały ramiona srebrnej ośmiornicy, symbolu Thaumasów. Mojej papeterii daleko było do eleganckich listów, które dostałam.
Camille kupowała dla mnie papier u sklepikarza na Astrei, zrobiony z miazgi krasnorostów. Kartki były chropowate, z nierówno rozłożonymi włóknami, i miały zielonkawą barwę. Dotychczas doskonale spełniały swoje zadanie – nadawały się na listy do sióstr i na rysunki dla bliźniaczek i Artiego. Teraz jednak przesunęłam po nierównej powierzchni dłonią, zastanawiając się, czy nie powinnam znaleźć czegoś ładniejszego, by napisać odpowiedź.
– Jesteś pewna, że to dobry pomysł? – zapytała Hanna, odwracając się do stolika z herbatą. – Wiesz, że twoja siostra będzie miała coś do powiedzenia na ten temat.
– I to sporo – odparłam, stanowczym ruchem przykładając pióro do papieru. Jego jakość nie miała znaczenia. Istotna była treść wiadomości. – Zawsze ma coś do powiedzenia.
Hanna przyniosła mi filiżankę herbaty cynamonowej, oparła się o moje krzesło i zaczęła mi czytać przez ramię. Czułam na karku jej wzrok, jakby ważył tonę.
– No i? – zagadnęła.
– No i… – Kiedy zapisywałam moje imię, stalówka zgrzytnęła o kartkę, jakby znacząco. – W przyszłym tygodniu kończę osiemnaście lat. Będę dorosła. Camille nie może już decydować o całym moim życiu. Jeśli ci ludzie – tak mili i szanowani – chcą mnie zaprosić do swojego domu i zapłacić mi za malowanie, to ja się na to piszę. Nie mogę wiecznie mieszkać u siostry.
– To także twój dom – przypomniała mi Hanna. – Zawsze tak było.
– Niezupełnie. Od kiedy Camille go przejęła, już nie. Nawet nie pamiętam, jak to było, zanim ona została jego panią – przyznałam, chociaż Hanna doskonale o tym wiedziała.
Zwykle wieczorami opowiadała mi o moim dzieciństwie, o czasach, których nie pamiętam. Siadałyśmy na sofie i piłyśmy herbatę, a ona snuła opowieści. Byłam jedynym dzieckiem pod jej opieką. Marina, Elodie i Artie mieli własną nianię, znacznie młodszą od Hanny kobietę o imieniu Callabeth. Camille przyznała mi się kiedyś, zaraz po urodzeniu bliźniaczek, że nie chciała, by przywiązały się do Hanny, tak już starej i słabowitej, by ich dzieciństwo nie zostało skażone żałobą po niej.
Biorąc pod uwagę nasze dziecinne lata, trudno było się dziwić, że chciała ochronić swoje dzieci przed podobnym bólem do tego, który ją spotkał. A ja byłam bardzo zadowolona, że mam Hannę tylko dla siebie.
– Pomyśl, jak tu będzie miło, gdy wyjadę na trochę – dodałam ze sztucznym uśmiechem.
Czym Hanna się wtedy zajmie? Camille nie zwolniła jej jeszcze ze względu na lojalność. Od kiedy wróciłam do Highmoor, Hanna opiekowała się tylko mną. Mercy i Honor twierdziły, że są zbyt dorosłe, by potrzebować niani. Czy Hanna poczuła się dotknięta, że nie zapytałam jej o zdanie, nim przyjęłam zlecenie?
– Wreszcie będziesz mogła odpocząć i zabrać się za robótki, o których ciągle opowiadasz.
Hanna uwielbiała szyć i była dumna ze swoich haftów, ale tak często pochłaniały ją obowiązki związane ze mną, że nie miała czasu sięgnąć po robótkę.
– Zanim się obejrzysz, będę z powrotem – obiecałam. – Przecież nie żegnam się na zawsze.
Opiekunka pociągnęła nosem i odwróciła się do stoliczka na kółkach.
– Pewnie nie. A skoro już skończyłaś pisać, to może chcesz, żeby ci opowiedzieć o tym, jak Annaleigh przemyciła do wanny na dole całą armię żółwi morskich?
– Żółwie morskie w wannie? – zawołałam, idąc za nią do saloniku. Opowiadała tę historię już z dziesięć razy, ale zawsze udawałam, że słyszę ją po raz pierwszy. – Co, u licha, przyszło jej do głowy?
To chyba już wszystko, pani Bennett. – Camille zlustrowała długą listę zakupów.
Zadowolona odznaczała ostatnie pozycje. Moja siostra traktowała te rzadkie wyjazdy na zakupy do Salten tak poważnie, jakbyśmy wybierały się na roczną wyprawę do jakichś niezbadanych dżungli.
– Och, tak przy okazji – wyjrzałam znad niewielkiej piramidki moich zakupów – ma pani więcej tych dużych szkicowników? – Pokazałam gestem, o jaki rozmiar mi chodzi. – Bardzo bym chciała jeszcze jeden. I poproszę o pudełko ołówków węglowych.
Camille skinęła głową.
– Kiedy już wszystko pani podliczy, pan Stammish dopilnuje, by zakupy trafiły na naszą łódź.
Pani Bennet przytaknęła i zajęła się spisywaniem rachunku dla Camille. Już po chwili Roland Stammish, służący mojej siostry, zaczął rozprawiać ze sklepikarką o tym, jak najlepiej wszystko zapakować, by sprawnie dostarczyć pudła do portu.
– Umieram z głodu. – Odwróciłam się z nadzieją do Camille.
Ta przyglądała się drewnianym zabawkom na wystawie.
Wiedziałam, że myśli o Artiem, gdy sięgnęła po małą żaglówkę. Nie cierpiała zostawiać dzieci w domu, ale bliźniaczki kłóciły się przez całe śniadanie. Elodie w końcu zakończyła spór, rzucając w siostrę bułeczką, ale źle wymierzyła i trafiła w srebrny dzbanuszek ze śmietanką, która rozprysnęła się po całym stole. Wściekłość Camille była nagła i niepowstrzymana.
– Camille? – zagadnęłam. – Zjemy obiad?
– Co? – Oderwała wzrok od łódeczki. – Nie, dziś raczej nie. Pora wracać. Roland będzie chciał…
– Proszę. – Zakręciłam kolorowym kołem. Spośród malowanych fal wyskoczyły figurki delfinów. – Już nie pamiętam, kiedy ostatnio jadłyśmy razem, tylko we dwie. Nigdy nic nie robimy razem.
– Teraz jesteśmy razem, tutaj – zauważyła.
Odłożyła żaglówkę na wystawę i wytarła palce.
Ściągnęłam usta, jakbym się dąsała. Wszystko sobie zaplanowałam, ale sytuacja nie rozwijała się zgodnie z moimi oczekiwaniami.
– Na tej ulicy jest karczma. William mówi, że zawsze tam chodzisz, gdy przypływasz na Astreę.
– No tak – przyznała. – Mają doskonałą zupę rybną.
– Brzmi wspaniale. Przez całe te zakupy zgłodniałam. A ty?
Camille spojrzała na lśniący srebrny zegarek na nadgarstku. William wręczył go jej w prezencie zaręczynowym i obiecał, że zawsze będzie szanował czas Camille przeznaczony na sprawy jej księstwa. Podejrzewałam, że wyszła za niego wyłącznie dlatego, że jako jedyny nie próbował podważać jej władzy.
Westchnęła ciężko.
– Chyba mamy na to chwilę. Panie Stammish – zawołała. – Idę z siostrą na obiad. Proszę dać znać, gdy będzie pan gotowy do wypłynięcia.
To nie była prośba. Rzadko kiedy o coś prosiła.
Pohamowałam chęć, by podskoczyć z radości. Przez cały dzień chciałam powiedzieć Camille o liście od Dauphine Laurent, ale nie miałam okazji.
Hanna miała rację. Camille nie zgodziłaby się na to od razu. Należało ją przekonać. A jeśli to nie zadziała, zmusić. Już wcześniej przypieczętowałam swój los, dołączając moją pozytywną odpowiedź na propozycję wprost do korespondencji wychodzącej. Wykorzystałam moment, gdy Camille nie patrzyła. Nie miałam powodów podejrzewać, że siostra przegląda moją korespondencję, ale wolałam nie ryzykować.
Postanowiłam wyrwać się z tych wysp.
***
Siedziałyśmy przy stole zdecydowanie za dużym jak na nas dwie, usytuowanym w głębi karczmy, z dala od zgiełku głównej sali. A gdy Camille usiadła w najdalszym kącie, przysłoniętym drewnianym parawanem, zrozumiałam, że to jej stałe miejsce jako księżnej.
Rzadko wspólnie pływałyśmy na inne wyspy. Gdy Camille odwiedzała stocznie na Vasie czy błogosławiła początek sezonu rybackiego podczas wielkiej uroczystości na Selkirk, zwykle zabierała dzieci lub męża. Hesperus zostawiła pod opieką Annaleigh, sądząc, że nasza siostra doskonale zajmuje się latarnią morską. Całą rodziną uczestniczyliśmy w Święcie Sztormów na Astrei – tygodniowych obchodach w podziękowaniu Pontusowi za jego życzliwość. Gdy tak rozmyślałam o ostatnim roku, uświadomiłam sobie, że to jedyny przypadek, gdy razem opuściłyśmy Solną.
– Czemu chciałaś, bym dziś przypłynęła z tobą na zakupy? – zapytałam, gdy barmanka przyniosła nam zroszone kufle cydru i postawiła na dębowym blacie, którego nie wytarła, pozostawiając na nim galaktyki lepkich kręgów i pierścieni.
– Hm? – odparła roztargniona.
Spoglądała na główną salę, lustrując twarze zebranych mieszczan.
– Nigdy nie robimy razem zakupów. Zawsze zabierasz Rolanda po sprawunki do dworu, a dzieci wtedy, gdy trzeba zamówić nowe ubrania. Ostatni raz, gdy wzięłaś mnie ze sobą…
Próbowałam sobie przypomnieć. Przecież musiało tak być…
Ale nie zdołałam, więc tylko wzruszyłam ramionami.
Camille oderwała wzrok od baru i wbiła go w blat stołu.
– Nie sądziłam, że towarzyszenie mi w przymiarkach czy wycena nowych gontów by cię interesowały.
– No, pewnie nie, ale… zaskoczyłaś mnie dziś rano, gdy zapytałaś, czy popłynę z tobą. To było miłe zaskoczenie – wyjaśniłam.
Uniosła wargi w czymś na kształt uśmiechu i wzięła nieduży łyk cydru.
Czułam, że szuka jakiegoś neutralnego tematu do rozmowy, i wiedziałam, że jeśli chcę coś powiedzieć, to muszę to zrobić szybko.
Nabrałam powietrza, przypominając sobie przygotowywaną przez cały ranek przemowę, ale z moich ust padły zupełnie inne słowa.
– Chodzi o mnie? – wypowiedziałam słowa, których nie dało się cofnąć, a Camille wreszcie podniosła na mnie wzrok.
– O ciebie?
– Wydajesz się nieobecna, skrępowana czy… coś. Po prostu… mam wrażenie, że wolałabyś być gdzieś indziej, byle nie tu ze mną, i zastanawiałam się…
– Czy to przez ciebie – dokończyła za mnie.
Skinęłam głową i czekałam, aż zaprzeczy.
Camille przesunęła środkowym palcem po mokrym śladzie na stole.
– Nie chodzi o… ciebie – powiedziała w końcu, ale nie brzmiało to przekonująco. – Wiesz, jak bardzo cię kocham. I jak bardzo cenię sobie to, że jesteś z nami, ze mną, w Highmoor. Wszyscy to doceniamy. William traktuje cię jak młodszą siostrę. Dzieci cię uwielbiają.
– Więc w czym problem?
Camille skrzywiła się, gdy podeszła do nas barmanka z dużą tacą. Postawiła przed nami zupę rybną i koszyk grzanek. Sztućce brzęknęły o stół.
– Coś jeszcze, proszę pani? – zapytała.
– Dziękuję, Wyndo. Myślę, że to już wszystko.
Wynda skinęła głową i pomaszerowała do kolejnego stolika.
– Między nami jest czternaście lat różnicy – odezwała się wesoło Camille, wrzucając do zupy okrągłe grzanki. – Chętnie spędzałabym z tobą więcej czasu we dwójkę, ale… jesteśmy na różnych etapach życia. Zawsze tak było. Jestem żoną i matką. Mam pod opieką majątek i sprawy dworu. Jest tyle obowiązków, o których ty nie masz pojęcia i nie musisz się nimi przejmować. A ty…
– A ja… – powtórzyłam, świadoma, że żaden ciężar w moim życiu nie będzie dorównywać ciężarowi odpowiedzialności spoczywającej na ramionach mojej siostry.
Camille wyciągnęła rękę i ścisnęła moją dłoń.
– Bardzo, ale to bardzo się cieszę, że tu jesteś, że z nami mieszkasz. Wiesz, że Highmoor zawsze będzie twoim domem. Może nie okazywałam ci tego, jak bardzo to doceniam. Poprawię się. Spróbuję być lepszą starszą siostrą.
– Camille, nie chciałam sugerować, że…
– Poprawię się – obiecała.
– Cóż, prawdę mówiąc… chciałam z tobą porozmawiać o czymś jeszcze. – Wyciągnęłam z kieszeni list od księżnej.
Było coś okropnego w sposobie, w jaki Camille powiedziała, że Highmoor zawsze będzie moim domem. Same słowa brzmiały słodko, ale to, co sugerowały, sprawiało, że miałam duszę na ramieniu. Oznaczały, że nigdzie nigdy nie wyjadę. Nie nauczę się niczego nowego. Nie poznam przyszłego męża, nie odnajdę powołania ani… samej siebie. Camille była związana z Highmoor, ochrona dworu i wysp została jej przeznaczona … Ale ja? Jaka była moja rola do odegrania wśród tych kamiennych ścian?
– Wczoraj dostałam ten list od Mercy.
Camille nabrała łyżkę zupy i trzymała ją w ustach, zastanawiając się nad tym, co mogę ukrywać.
– Tak?
– Zaprzyjaźniła się z księżną z Bloem…
– Dauphine Laurent – przerwała, kiwając głową.
Potaknęłam.
– Tak, cóż. Laurentowie mają syna…
– Aleksandra – znów mi przerwała.
Sięgnęła po grzanki, pokruszyła je i wrzuciła do zupy.
– Aleksandra – powtórzyłam.
Za każdym razem, gdy mi przerywała, z coraz większym trudem trzymałam nerwy na wodzy; czułam, jakby zaciskały się na mojej szyi niczym postronki.
– To bardzo miły młody człowiek – powiedziała, rozglądając się po sali. – Nie chciałabym być na miejscu księcia.
– Jak to?
– Aleksander jest inwalidą. Jakiś okropny upadek czy choroba w dzieciństwie, nie pamiętam. – Potrząsnęła głową, jakby to nie miało znaczenia. – Ma kompletnie niesprawne nogi, zawsze porusza się na wózku.
– To straszne – wyszeptałam, wyobrażając sobie, jak by to wyglądało na obrazie: mała, żałosna postać, a w tle górujący nad nią stary pałac, otoczony przerośniętym ogrodem, który jakby tylko czyhał, by pochłonąć chłopaka.
Camille wzięła kolejną łyżkę zupy.
– Nie smakuje ci? – Wskazała mój talerz.
Jeszcze nie tknęłam jedzenia.
– Czekam, aż odrobinę ostygnie.
– Niech zgadnę. Dauphine namawia Mercy, by odwiedziła Chauntilalie? Stara się ich zeswatać za moimi plecami? A Mercy napisała, bo… co? Chce, żeby ją jakoś z tego wyciągnąć? – Westchnęła i potarła skronie. – Doprawdy, czasami zachowuje się jak dziecko.
– Co? Nie.
Ale Camille była już zbyt pochłonięta swoim zmyślonym scenariuszem, by mnie słuchać.
– Mercy – prychnęła. – Dauphine musi być zdesperowana albo ślepa, żeby nie zauważyć, że ta dziewczyna oddała już serce… – Camille przerwała nagle i wlepiła wzrok w parę, która jej zdaniem przeszła zbyt blisko nas. Przełknęła. – Cóż, no wiesz.
Wiedziałam.
– Nie o tym pisała. – Ostrożnie wyciągnęłam pomięty list i położyłam na stole między nami.
Camille spojrzała na niego z niesmakiem i rozłożyła pogniecione strony. Patrzyłam, jak go lustruje. Przeczytała go raz, drugi, trzeci, po czym odłożyła.
– Nie – rzuciła krótko.
– Jak to „nie”?
– Nie pojedziesz. – Upiła wielki haust cydru, jakby potrzebowała czegoś na wzmocnienie.
W innym przypadku potaknęłabym i spełniła jej życzenie, ale wciąż rozbrzmiewały mi w głowie jej wcześniejsze słowa: „Highmoor zawsze będzie twoim domem”. Zawsze. Zawsze będzie moim domem. Mój dom będzie tu zawsze.
Ale czemu? Czy kiedykolwiek spytała mnie, czego chcę od życia? Nie. Po prostu założyła, że ona wie najlepiej, i podjęła za mnie decyzję. Jak zawsze. Jak przystało na panującą księżną.
Wzięłam łyk cydru, i następny.
– Nie przypominam sobie, bym prosiła cię o zgodę.
Camille uniosła brew. Wyglądało na to, że była zbyt zaskoczona, by cokolwiek odpowiedzieć.
– W przyszłym tygodniu kończę osiemnaście lat. Jestem już dość dorosła, by podejmować własne decyzje.
– Osiemnaście to wcale…
– Mercy pozwoliłaś pojechać na królewski dwór, jak miała szesnaście.
– Zażyczył sobie tego król. Co miałam robić?
– Honor wyjechała, gdy skończyła siedemnaście – kontynuowałam wyważonym tonem.
To był podwójny cios – dwie najbliższe mi siostry wyjechały w ciągu ledwie kilku miesięcy. Czułam się opuszczona, ale pełna nadziei, że za kilka lat będę w wieku, w którym będę mogła przyłączyć wziąć udział w ich przygodach.
Tyle że to nigdy nie nastąpiło.
One były tam, a ja wciąż tutaj.
Zawsze.
– Honor została guwernantką. Miała pracę.
– Ja też mam. – Spojrzałam wymownie na list.
– To nie… – Camille zamilkłaamilkła i zamknęła oczy. – To nie to samo.
– Już wysłałam odpowiedź, że przyjmuję tę propozycję.
Oczy siostry zalśniły bursztynowo, gdy na mnie spojrzała.
– Co takiego?
– Odpisałam, że z radością przyjmuję to zlecenie. Wysłałam list dziś rano.
Camille westchnęła głęboko. Jej policzki lekko się zaróżowiły i zauważyłam, że ręce trzęsą jej się z wściekłości.
– To napiszesz jeszcze raz i powiesz, że to była pomyłka. Oczywiście będziesz musiała przeprosić, ale…
– Nie ma za co przepraszać. Jadę tam.
– Nigdzie nie jedziesz – powiedziała przerażająco spokojnym tonem.
Ani razu nie podniosła głosu, a każde słowo wypowiadała krótko i stanowczo.
– Nie rozumiem. Wszyscy wyjechali. Annaleigh, Honor, Mercy, nawet Lenore! Żadnej nie próbowałaś zatrzymywać. Chcę tylko tego, co one. Chcę odkryć, kim jestem, kogo mam…
Widziałam, że przestaje nad sobą panować. Przez moment niemal dostrzegałam burzę myśli, którą próbowała ukryć, ale gdy się odezwałam, puściły jej wszystkie hamulce.
– Verity, do licha! – warknęła, uderzając dłonią o stół.
Równie dobrze mogła mnie spoliczkować. Zaparło mi dech. Nie mogłam zrozumieć jej niechęci i wściekłości w oczach.
– Nie jesteś jak one. Jesteś zupełnie inna niż one!
Znów uderzyła w stół, aż zadrżały stojące na nim naczynia. Nim zdążyłam coś powiedzieć, poderwała się z ławy i wybiegła na zewnątrz. Drzwi zatrzasnęły się za nią z impetem.
Siedziałam nieruchomo, wpatrując się w stojące przede mną jedzenie. Nawet nie musiałam podnosić wzroku, by wiedzieć, że wszyscy mi się przyglądają i zastanawiają się, co się stało. W miejscach publicznych Camille zawsze prezentowała się jako uosobienie spokoju i dostojeństwa. Na pewno załamało ją to, że zrobiła taką scenę. Byłam przekonana, że zaraz wróci, by przeprosić za swoje nietypowe zachowanie.
Minęła minuta. I kolejna. I jeszcze jedna, a ona nie wracała. Siedziałam dalej przy stole, niezdolna do ruchu, nie mogąc opanować z trudem łapanego oddechu.
Co ja narobiłam?
Chciałam, żeby zobaczyła mnie taką, jaka naprawdę jestem; by dostrzegła we mnie dojrzałą siostrę, gotową mierzyć się z obowiązkami dorosłości, opuścić dom rodzinny i podejmować własne decyzje. Już nie byłam małą dziewczynką.
Nie sądziłam, że zareaguje w ten sposób.
Ku mojemu zaskoczeniu zaburczało mi w brzuchu. Zebrałam się na odwagę i rozejrzałam po sali. Kilka osób szybko odwróciło wzrok – no tak, oczywiście, że się gapili – ale ujrzałam też współczujące uśmiechy.
Ostrożnie, jakby w obawie przed moją reakcją, podeszła do mnie barmanka, inna niż ta, która przyniosła jedzenie. Miała ciemnomiedzianą skórę i krótko ostrzyżone czarne włosy skryte pod czepkiem.
– Wszystko w porządku panno Thaumas?
– Tak, nic mi nie jest, dziękuję – odparłam. Sama starałam się w to uwierzyć.
To, że Camille nie wracała, napawało mnie coraz większym strachem.
– Pani płacze – odezwała się barmanka i przysunęła mi nieużywaną serwetkę Camille.
Złapałam ją i otarłam oczy.
– Nawet nie zauważyłam.
– Siostry bywają trudne, prawda? – Rzuciła okiem w kierunku drzwi, jakby właśnie wpadła przez nie Camille.
Ale tak się nie stało.
– To prawda – zgodziłam się.
– Ja mam trzy – dodała dziewczyna i usiadła na ławie na miejscu Camille. – Wszystkie starsze. Trudno być najmłodszą w rodzinie.
– Oj tak. – Uśmiechnęłam się do niej mimo ogarniającej mnie rozpaczy. – Mam na imię Verity.
Uścisnęła moją rękę zimną, szorstką od pracy dłonią.
– Miriam.
– Miło mi cię poznać, Miriam. Dziękuję, że do mnie podeszłaś. Prawdę mówiąc, nie bardzo wiedziałam, co robić, a wszyscy się gapili.
– Nie wszyscy – odparła, zakładając za ucho pukiel ciemnych włosów. – Na przykład tamten pan, który siedzi z damą w zielonym. Suszy mu głowę o jakiś nowy kapelusz, który widziała w sklepie. Nie sądzę, żeby w ogóle usłyszał, jak twoja siostra wychodzi.
Roześmiałam się.
– Co za ulga. A już myślałam, że zrobiłyśmy scenę.
– Ależ skąd, panienko. – Udała powagę. – Prawdziwa scena to dopiero tu nastąpi. Spójrz na parę przy tamtym stoliku, mężczyznę z dużą złotą obrączką… i kobietę, na której palcach nie ma dla odmiany żadnej biżuterii.
Popatrzyłam na nich. Nachylali się do siebie, szepcząc, pochłonięci sobą tak, jakby poza sobą nie widzieli świata.
– I co w tym takiego szokującego?
Niebieskie oczy Miriam zalśniły. Uśmiechnęła się szelmowsko.
– Widzisz tamtą kobietę przy kontuarze, w fioletowej sukni?
Rzeczywiście, była tam i wpatrywała się w parę, z trudem hamując gniew. Zjadłam jeszcze trochę zupy, czekając na rozwój wypadków.
– To szwagierka tego pana. On jej jeszcze nie zauważył, ale ona jego owszem.
– To rzeczywiście będzie skandal.
– Czujesz się lepiej? – zapytała, wskazując mój na wpół opróżniony talerz.
– Owszem – przyznałam. – Nadal nie wiem, co robić, ale…
– Verity.
Aż podskoczyłam na głos Camille. Nie zauważyłam nawet, kiedy do nas podeszła. Miriam chyba też nie, sądząc po tym, jak pobladła.
– Wróciłaś – stwierdziłam.
– Tak, cóż… Roland zapakował już łódź. Pora wracać do domu.
– Nie chcesz dokończyć obiadu? Może mogłybyśmy porozmawiać…
– Musimy iść.
– Camille, to jest Miriam. – Było mi wstyd, że siostra kompletnie zignorowała moją nową znajomą. – Właśnie rozmawiałyśmy.
Camille zerknęła w jej stronę, ale nawet nie spojrzała jej w oczy. Zobaczyłam, jak na szyję siostry występuje czerwony rumieniec, niczym krwawy odcisk dłoni.
– Przypływ nie czeka na nikogo – stwierdziła, wbijając wzrok gdzieś powyżej głowy Miriam.
Odwróciła się bez słowa i wyszła, nawet nie oglądając się, by sprawdzić, czy podążyłam jej śladem.
Tego samego wieczora zapukałam do drzwi saloniku Camille.
– Proszę – zawołała ciepło.
Pewnie myślała, że to William albo któreś z dzieci.
Zastałam ją siedzącą przy toaletce, gdy zdejmowała biżuterię. W lustrze zobaczyłam, jak na mój widok zrzedła jej mina. Miałam rację.
Odwróciłam się do okien, za którymi zachodzące słońce malowało świat na odcienie szkarłatu. Pokoje Camille i Williama zajmowały prawie całe czwarte piętro zachodniego skrzydła i to z nich rozciągały się najwspanialsze widoki. Tego wieczora dało się nawet dostrzec błyskające światło Starej Maude. Pożałowałam, że nie umiem się cofnąć do dzieciństwa i tych słodkich dni spędzanych wtedy na Hesperusie.
– Kolacja była wspaniała – zaczęłam, próbując udobruchać Camille komplementami, na które zwykle była tak łasa.
– Nie zjadłaś nawet kęsa.
Wiedziałam, że podczas kolacji obserwowała mnie znad swojego pucharu i oceniała każdy mój ruch.
Przechyliła głowę, by ściągnąć kolczyk z dużą perłą w kształcie łezki, po czym położyła go w srebrnej szkatułce.
– Camille… Czy możemy porozmawiać o tym, co się stało po południu? Proszę.
Zdjęła drugi kolczyk i rozmasowała płatki uszu.
– Nie wiem po co, ale skoro dziś upierasz się wszystko robić po swojemu, to niech będzie. Porozmawiajmy o tym. Rozmawiajmy tak długo, aż obie będziemy zachrypnięte i wykończone. Jutro o siódmej mam spotkanie rady na Vasie, ale jestem pewna, że zebranym nie będzie przeszkadzało, że nie jestem w formie. Powiem im po prostu, że Verity chciała pogadać.
– Camille…
Odwróciła się gwałtownie na pikowanym stołku i wbiła we mnie wściekłe spojrzenie.
– Co?
Na widok jej złości straciłam pewność siebie. Czułam się, jakbym stała na skraju klifów przed Highmoor. Jeden nieostrożny krok i spadnę w przepaść, na pewną śmierć. Przed oczami stanął mi malowany uśmiech Eulalie i aż się wzdrygnęłam.
– Ja nie… nie chciałam, żeby ta rozmowa potoczyła się w taki sposób.
– Cóż za ulga – prychnęła i odwróciła się z powrotem do lustra.
Zdjęła naszyjnik i ułożyła go na przepięknym ciemnogranatowym aksamicie. Gdy składała materiał, zauważyłam, że skórki przy paznokciach ma oskubane aż do krwi.
– Przepraszam. – Chciałam do niej podejść i uklęknąć przy niej, jak to robiłam, gdy byłam młodsza. Wspierałam wtedy czoło o jej bok, a ona pocieszała mnie, obejmując, głaszcząc po plecach kolistymi ruchami i całując w czubek głowy.
– Za co?
Jej słowa zapiekły niczym rozpalone żelazo i sprawiły, że od razu odsunęłam fantazje o przeszłości. Nie miałam dziś co liczyć na takie pocieszenie.
– Nie chciałam cię zdenerwować. Nie chciałam, żebyś się złościła.
Camille pociągnęła nosem.
– No to słabo ci wyszło.
Nerwowo przestępowałam z nogi na nogę, nie wiedząc, co powinnam zrobić. Widać było, że Camille nie jest w nastroju do rozmowy i że ta pogadanka nie przyniesie nic dobrego, ale też wiedziałam, że jeśli teraz wycofam się z podkulonym ogonem, to ta rana będzie się jątrzyć i zatruwać nas niczym zakażenie w objętej gangreną nodze.
– Po prostu… nie rozumiem. – W porównaniu z jej wcześniejszym wybuchem te słowa wypowiedziała tak cicho, że prawie nie dosłyszałam. – Tak wiele ci dałam przez te wszystkie lata.
Rozejrzałam się po pokoju zdezorientowana, nie rozumiejąc tej nagłej zmiany.
– Wiem.
Wzięła głęboki oddech i wpatrując się niewidzącym wzrokiem w swoje odbicie, powiedziała:
– Kiedy zmarł tata, miałam dziewiętnaście lat. W jeden wieczór odziedziczyłam tytuł, dogasający dwór i odpowiedzialność za pięć młodszych sióstr.
Kiedy podniosła na mnie wzrok, miała oczy pełne łez.
– Dbałam o to, byście zawsze miały co jeść i w co się ubrać. Dopilnowałam waszej edukacji. Starałam się, żebyście czuły się kochane i zadbane. Chciałam… Zawsze chciałam dla was jak najlepiej. Robiłam, co mogłam, by uczynić dom przytulnym miejscem. Czemu tak się upieracie to wszystko zostawić? Zostawić mnie?
Ostrożnie zrobiłam krok w jej stronę.
– Camille, nie chcę wcale cię zostawiać… Nie chodzi nawet o Highmoor.
Głos jej zadrżał, jakby zaraz miała się rozpłakać.
– No dalej, zrób to. Wszystkie to zrobiły. Byłam głupia, sądząc, że z tobą będzie inaczej.
W sekundę znalazłam się u jej stóp i objęłam jej nogi. Ranił mnie wyraz jej twarzy. Nigdy nie widziałam Camille tak bezradnej. Tak samotnej.
– One też cię nie zostawiły. Po prostu… chciały rozpocząć własne życie.
– Zawsze myślałam, że nasze życie będzie się toczyło tutaj. Siostry Thaumas, siostry Soli – przełknęła z trudem – wszystkie wyjechały tak daleko…
– Ja nie wyjadę – obiecałam szybko.
Natychmiast zrezygnowałam z marzeń o mojej wielkiej przygodzie. Zrezygnowałam i zakopałam je głęboko. Zrobiłabym wszystko, byle przegnać ten jej okropny wyraz twarzy.
– Napiszę dziś list do księżnej Laurent. Wyślę go pierwszą poranną pocztą. Podam takie wyjaśnienie, jakie tylko sobie zażyczysz. Zostanę tu, Camille. Obiecuję.
Zapadła cisza. Nie widziałam jej twarzy, więc nie mogłam odgadnąć, co sobie myśli, ale miałam olbrzymią nadzieję, że w jakiś sposób naprawiłam sytuację; że moje poświęcenie ją uspokoiło i zatrzymało łzy. Widok Camille zapłakanej, tak jak którejkolwiek z moich sióstr, był nie do zniesienia.
– Dziękuję, Verity – powiedziała, przeczesując palcami moje włosy i gładząc mnie po szyi, jak dawniej. Zamknęłam oczy i próbowałam skupić się na tym akcie przebaczenia.
Nie wiem, jak długo tak siedziałyśmy, próbując się wzajemnie pocieszyć w tych wyjątkowo niewygodnych pozycjach, nie widząc wzajemnie swoich twarzy, ale mając nadzieję, że każda czuje szczerość tej drugiej. W końcu Camille odsunęła się i sięgnęła po ściereczkę.
Wyprostowałam się, usiadłam na piętach i obserwowałam, jak zmywa szminkę i znów przyjmuje pozę zawsze opanowanej i kompetentnej księżnej.
– Skoro już wszystko ustaliłyśmy, to pora do łóżka. Napiszesz dziś list. I obu nam dobrze zrobi spokojnie przespana noc. Prawda? – Musnęła mnie palcem po nosie, ale było w tym coś sztucznego, jakby tylko udawała czułość.
– Oczywiście. – Podniosłam się na nogi.
Dopiero wygrała tę bitwę, a już przygotowywała się do następnego zadania na jej liście. Wszyscy, łącznie ze mną, byliśmy dla niej kolejnym punktem do skreślenia. Już zaczęłam żałować, że bez zastanowienia złożyłam jej tę obietnicę.
– Jeśli chcesz, mogę poprosić Hannę, by przyniosła ci filiżankę herbaty. Mnie to zawsze pomaga na zaśnięcie.
Camille zacisnęła usta w wąską linię.
– Jeśli chcesz, możesz wziąć jedną z moich świec – powiedziała, ignorując moją propozycję, i wskazała świeczki po bokach toaletki. Nawet ona używała tych śmierdzących wytworów od Annaleigh.
– Nie potrzebuję – odparłam i cmoknęłam ją w policzek. – Nigdy nie bałam się ciemności.
***
Wytrzymałam aż do prowadzących na drugie piętro schodów dla służby i dopiero tam się rozsypałam. Padłam na kolana, gwałtownie łapiąc wielkie hausty powietrza. Poczerwieniałam, policzki mnie paliły, a dłonie trzęsły się z zimna.
– To tylko na jakiś czas – załkałam, składając sobie obietnice, na których spełnienie nie miałam wpływu. – Przecież nie może zakładać, że zostanę tu na zawsze. Nie może.
Zadrżałam. Chciałam zalać się łzami, ale już mi ich brakło; byłam jak żagiel bez wiatru lub ryba wyrzucona na brzeg. Starałam się pohamować rozrywający mnie szloch, a ciężar żalu przygniatał mnie do podłogi. Skulona podciągnęłam kolana pod brodę, by nie rozsypać się do reszty.
– Spójrz na to. – Usłyszałam szept z podestu nade mną. Głos niósł się echem po klatce schodowej.
– Kto tam? – zawołałam.
Objęłam się mocniej, czując, jak panika przebija mnie na wskroś niczym szpikulec do lodu. Ktoś słyszał mój płacz. Ktoś był świadkiem mojego załamania i zamiast podejść i mnie pocieszyć, obserwował, okrutnie oceniał i wyśmiewał mój ból.
– Tyle łez.
Kto to był?
Do kogo mówił?
Wychyliłam się za balustradę, by poszukać wzrokiem kogoś ukrytego w ciemnościach nade mną. Pożałowałam, że nie wzięłam świecy od Camille.
– Tyle bólu – wyszeptała druga postać.
Wyprostowałam się i jak najciszej mogłam, pognałam na górę, chcąc zaskoczyć właścicieli tajemniczych głosów. Czyżby to para służących? Albo Camille i William sprawdzający, czy rzeczywiście poszłam do łóżka? Kto to może być?
Ale na podeście nikogo nie zastałam. Spojrzałam w głąb korytarza na trzecim piętrze, przekonana, że właściciele głosów uciekli nim, gdy usłyszeli moje kroki, ale tam także było cicho i pusto.
I nagle… ujrzałam błysk czerwieni.
Daleko, przy drugim końcu korytarza. Ukazał się tylko przez moment, zanim znikł za rogiem.
– Lenore? – zawołałam z niedowierzaniem.
Wyglądało to zupełnie jak jej włosy, rozpuszczone i długie, lśniące rdzawo w słabym świetle gazowych lamp. Na tym piętrze znajdowały się pokoje dzieci i światło pozostawało włączone przez całą noc, by odpędzać od nich złe sny.
Poszłam za nią, zupełnie skołowana.
– Lenore?
Czyżby przyjechała do domu? Na moje urodziny?
Oczywiście chcielibyśmy, by tu była. Sama wysłałabym jej zaproszenie, gdybym tylko wiedziała, gdzie je zaadresować. Ostatni raz dała o sobie znać wiele miesięcy temu, w krótkim liściku do Camille.
„Nic mi nie jest” – zapewniała w nim. „Wszystko w porządku”.
W kopercie znalazł się też kwiat o dziwnych czerwonych płatkach, opakowany w woskowany papier, by nie stracił swego piękna.
A teraz była tutaj.
Pobiegłam za nią. Wyjechała z Solnej całe lata temu. Od tamtej pory jej nie widziałam.
– Lenore – zawołałam znowu. – Zaczekaj na mnie.
Czemu nie odwróciła się, by mnie przywitać?
– Łzy – wyszeptała, a jej głos poniósł się dziwnym echem po korytarzu. Przez moment zdawało mi się, że dźwięk dobiegł zza moich pleców, ze znajomych ust tuż przy moim uchu.
– Smutek – dodała jej niewidzialna towarzyszka.
– Łzy.
– Smutek.
W kółko powtarzały te słowa, ich szepty zamieniły się w syk, przypominający odgłos pary wydobywającej się z przegrzanego czajnika, i odbijały się od ścian korytarza, aż hałas stał się tak głośny i upiorny, że aż dziw, iż nie pobudził dzieci.
– Lenore! – Pobiegłam korytarzem i minąwszy róg, zobaczyłam, jak siostra schodzi głównymi schodami. – Co ty mówisz?
– Łzy – powtórzyła, zatrzymując się i unosząc na mnie wzrok.
Teraz widziałam wyraźnie także drugą postać. Stała obok Lenore i mocno ją obejmowała.
Zamrugałam. Coś stało się z moim wzrokiem. Widziałam podwójnie. Ale żadna z tych dwóch osób nie była Lenore.
Spojrzały na mnie z niepokojem wyrysowanym na bladych, pozbawionych życia twarzach.
– Smutek – wyszeptała moja zmarła siostra i wtedy zaczęłam krzyczeć.
Kiedy się ocknęłam, leżałam we własnej sypialni. Przed oczami miałam baldachim mojego łóżka.
Materac obok był wgnieciony. Ktoś na nim siedział i przez pełną przerażenia chwilę nie widziałam, kto. Z gardła wydarł mi się kolejny krzyk, gdy wyobraziłam sobie, jak Rosalie i Ligeia leżą po obu moich bokach, oplatając mnie długimi martwymi rękami jak całunem.
– Przestań. Przestań natychmiast. – Usłyszałam rozkazujący syk, pełen rozczarowania. To nie były moje dawno zmarłe siostry, tylko Camille.
– Wypij to. – Wsunęła mi w dłoń kieliszek z bursztynowym płynem.
Usiadłam i poczułam, jak głowa opada mi w tył, z powrotem na poduszki. Chciałam znowu pogrążyć się we śnie, w którym mogłam udawać, że nie widziałam moich dwóch martwych sióstr przechadzających się po naszym domu.
Ale nie pozwoliła mi na to stanowczość Camille.
Brandy było mocne, ostre i piekące. Oczy zaszły mi łzami, gdy przełykałam palący płyn, ale o dziwo pomógł. Mój umysł skoncentrował się na tu i teraz, na siedzącej na brzegu łóżka Camille, ubranej w ciasno zawiązany w talii szlafrok w kolorze róż.
Róż, od których pochodziło imię Rosalie…
Nie.
Dopijając paskudny alkohol, wpatrywałam się w Camille i próbowałam nie zwracać uwagi na to, że układ jej kości policzkowych, kształt oczu, a nawet sposób, w jaki przechylała z ciekawością głowę, były takie same, jak u Rosalie. I u Ligei.
Czemu wszystkie musiałyśmy być tak okropnie podobne do siebie?
– Kogo widziałaś?
Oblizałam wargi. Zastanawiałam się nad jej doborem słów. Zapytała, kogo widziałam, a nie co.
– Czym one były?
– A więc trojaczki – odezwała się w zamyśleniu Camille.
Wyobraziłam sobie, jak dołącza do nich Lenore, i zadrżałam.
– Tak jakby.
– Tak jakby – powtórzyła Camille ponuro.
– Camille…
Popatrzyła mi w oczy. Jej były ciemne niczym kalafonia, którą Elodie smarowała smyczek od swoich skrzypiec. Wydawała się zagubiona.
– Cóż… Żywiłam szczerą nadzieję, że Pontus pozwoli nam nigdy nie odbyć tej rozmowy.
Czekałam, aż powie coś więcej, ale chyba nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów, więc wypowiedziałam to jedno, które na pewno ją poruszy:
– Duchy.
Skinęła głową.
– Nasz dom jest nawiedzony – mówiłam dalej – przez duchy.
Potrząsnęła głową.
– Nie dom… tylko ty.
Odebrała mój pusty kieliszek i zaniosła go do wózeczka z alkoholami, który ktoś tu przyprowadził. Pewnie Hanna. Ciekawe, czy to ona pomogła Camille przynieść mnie do pokoju, czy też to Roland niósł długimi korytarzami moje bezwładne ciało.
Nalała sobie brandy i uzupełniła mój kieliszek.
– Skoro już musimy o tym porozmawiać, to chociaż zadbajmy o wygodę. – Usadowiła się w głębokim fotelu, mnie pozostawiając szezlong.
– Verity? – Zaprosiła mnie, unosząc kieliszek.
Z niechęcią wstałam z łóżka, wzięłam od niej brandy i usiadłam naprzeciwko. Skinęła, bym to ja zaczęła rozmowę, i aż mi się żołądek skręcił.
– Na początku sądziłam, że to Lenore. Zobaczyłam ją na końcu korytarza i poszłam za nią. Ale… to nie była ona.
– Wiem.
Uniosłam głowę z zaciekawieniem.
– Czyli widziałaś je? Też je widziałaś?
– Nie – westchnęła. – Pewnie najlepiej będzie zacząć od początku. Otóż… – Zacisnęła usta, a na jej twarzy pojawiło się zniechęcenie. – Widziałaś je, od kiedy byłaś malutka.
– Rosalie i Ligeię?
– Nie tylko. Najróżniejsze… duchy. – Zadrżała i wzięła duży łyk brandy. – Pierwsza zauważyła to Annaleigh. Całe szkicowniki zapełniałaś rysunkami naszych starszych sióstr. Ava i Octavia. Elizabeth. Byłaś zbyt młoda, by je pamiętać, a mimo to przedstawiałaś je z takimi szczegółami, tak doskonale oddawałaś ich rysy…
– Nie pamiętam tego – odparłam, próbując przywołać z pamięci utracone wspomnienia. – A gdzie teraz są te szkicowniki?
– Spłonęły podczas pożaru. Nie wiesz o wielu rzeczach, które się wtedy wydarzyły. Nie starczyłoby nocy, by ci to wszystko wyjaśnić, ale na razie proszę, uwierz, kiedy mówię, że lepiej, abyś nie pamiętała. A po pożarze… po tym wszystkim… pojechałaś na Hesperus. Annaleigh wydawało się, że jest z tobą lepiej, że wszystko to, co wcześniej widziałaś, to tylko część tych… koszmarów. A potem zaczęłaś jej opowiadać o Silasie…
Zmrużyłam oczy, sięgając do wspomnień z tamtych czasów. Był w nich starszy mężczyzna o pobrużdżonej twarzy i rzadkich włosach.
– Latarnik – przypomniałam sobie.
Pokazywał mi najlepsze sposoby polerowania zaokrąglonych okien Starej Maude, nauczył wiązania węzłów, odnajdowania konstelacji gwiezdnych, o których nigdy wcześniej nie słyszałam, i przepowiadania pogody. Zmarszczyłam brwi na myśl o tym, co powiedziałam.
– Tyle że… to niemożliwe… To Annaleigh jest latarniczką.
Camille skinęła głową.
– Silas zmarł w noc pożaru… albo niewiele wcześniej. Nie wiem dokładnie, co się stało, ale zginął.
– Był duchem.
W jej spojrzeniu widziałam potwierdzenie.
– Ale on… nie wyglądał na zmarłego.
– Oni nigdy tak nie wyglądają – odparła, bawiąc się paskiem szlafroka. – Nie dla ciebie.
Zapatrzyłam się na swój kieliszek, skupiona na tym, jak padające na niego światło załamuje się na szlifach kryształu. Czułam wbite w siebie zaniepokojone spojrzenie Camille, siedzącej teraz na skraju fotela.
Kiedy odważyłam się spojrzeć jej w oczy, skuliłam się w sobie, szykując się już na nadchodzący atak.
– Nie wierzę ci.
Camille ze zdziwienia aż otworzyła usta. Tego się nie spodziewała.
– Czemu miałabym kłamać na tak śmiertelnie poważny temat?
Zignorowałam jej niefortunny dobór słów.
– Bo chcesz mnie tu zatrzymać. Bo powiesz i zrobisz wszystko, byle tylko zatrzymać mnie w Highmoor. – Zmarszczyłam brwi, próbując przypomnieć sobie postacie na schodach i oddzielić rzeczywiste wspomnienia od tego, co stworzył sobie w ciemnościach mój zmęczony umysł.
– To nie były duchy. To były służące, przebrane tak, by wyglądały jak nasze siostry. – Roześmiałam się ponuro. – Nie. Nie służące. Założę się, że specjalnie je tu sprowadziłaś. Wynajęłaś aktorki, by mnie oszukać. Och, Camille.
Uniosła z niepokojem brwi.
– Sądzisz, że byłabym zdolna do czegoś tak podłego?
Powoli skinęłam głową. Camille była najstarszą siostrą. I księżną. A księżna zawsze stawiała na swoim.
Od miesięcy podważałam jej decyzje, wymykałam się po kryjomu na inne wyspy, wysyłałam zgłoszenia do najlepszych konserwatoriów w Arcanni i błagałam, by pozwoliła mi odwiedzić Mercy na królewskim dworze. Wiedziała, że chcę wyjechać, i uknuła ten plan, by mnie tu zatrzymać.
Tak. Była do tego zdolna. Mogła zrobić nawet znacznie więcej, bylebym tylko nie zagroziła jej pozycji.
– Chcesz, żebym została tu na zawsze, jak mała przerażona dziewczynka, która boi się własnego cienia – podniosłam głos.
Ogarnęła mnie euforia, gdy zaczęłam dostrzegać, jak w całym tym chaosie spłatały się motywy jej działań.
– Zawsze musisz czuć się ważna i potężna. Chcesz, by ludzie przymilali się do ciebie, prosili o twoją łaskę.
Camille prychnęła.
– Nie rozumiesz. Ty kompletnie nic nie rozumiesz.
– Wprost przeciwnie! Wreszcie rozumiem. Tu nigdy nie chodziło o mnie, tylko zawsze, ale to zawsze o ciebie. O twoją potrzebę kontroli. O podziw dla ciebie. I pomyśleć, że posunęłaś się aż tak daleko, by to wszystko zdobyć.
Camille odstawiła kieliszek na stół i zapatrzyła się w dal, jakby nie mogła znieść mojego widoku.
– Wszystko, co zrobiłam, było dla ciebie. Wiesz, co by się stało, gdybyś samotnie opuściła wyspy? Pojechała na dwór, do szkoły, czy gdziekolwiek indziej? Ty… ty…
Jęknęła i sfrustrowana zacisnęła pięści. Ręce jej drżały, jakby chciała coś uderzyć. Stół, kieliszek, a może mnie.
– Widzisz je wszędzie. Wszędzie – powtórzyła ponuro. – Gdy po południu wróciłam po ciebie do karczmy, widziałaś ducha. Przedstawiłaś mnie barmance, której tam nie było. Nie chcę sobie nawet wyobrażać, co się działo przed moim przyjściem. Co sobie pomyśleli ludzie. Co mówili. Co teraz mówią.
Pamiętałam, jak dziwnie się zachowywała, jak unikała wzroku Miriam, jakby zwrócenie uwagi na barmankę było poniżej jej godności. Myślałam, że Camille w ten sposób ostentacyjnie podkreślała swój status. Ale co, jeśli…
– Wiesz, jak to dziwnie wygląda, kiedy do nich mówisz? Prowadzisz z nimi rozmowy, ale słychać tylko ciebie. Sprawiasz wrażenie szalonej, Verity. Jakbyś kompletnie postradała zmysły. Gdyby mnie tam nie było… gdybym cię nie chroniła… zabraliby cię i zamknęli w zakładzie dla obłąkanych. Nikt nie uwierzy dziewczynie, która gada do siebie.
Przeszedł mnie lodowaty dreszcz. W jednej chwili dotarło do mnie, że to się może zdarzyć. Widziałam już oczami wyobraźni, jak zaciskam ręce na brudnych żelaznych kratach, jak krzyczę, by mnie wypuszczono.
– Ale ty byś mnie stamtąd wyciągnęła… prawda?
– Po co? – warknęła rozzłoszczona. – Wieści o twoim stanie szybko rozniosłyby się po całym królestwie. Zastanów się głęboko, co miałabyś robić później. Nikt nie chce mieć szalonej narzeczonej, szalonej żony, która rodzi szalone dzieci. Twoja reputacja ległaby w gruzach.
Wzięłam łyk brandy, ale gardło miałam tak ściśnięte, że nie byłam w stanie nic przełknąć. Mdliło mnie. Trzymałam piekący płyn w ustach.
– A potem… Dotknęłoby to też nas wszystkich. Ludzie by gadali. Zastanawialiby się, jakie urojenia miewają pozostałe panny Thaumas. Chcesz, żeby coś takiego spotkało Mercy? Honor? Marinę i Elodie? Wszystko, co robimy, wpływa potem na naszych bliskich. Pomyśl o nich, Verity. O ich przyszłości. Proszę.
Odruchowo zaczęłam kiwać głową, zgadzać się z nią, jak zawsze. Ale po chwili powstrzymałam się.
– To ty oszalałaś – wyszeptałam. – Cały twój plan jest szalony. To nie były duchy. Nie przyszły mnie ostrzec przed nadciągającą tragedią. Takie rzeczy w ogóle nie istnieją.
Camille patrzyła na mnie nieufnie, jak na dzikie zwierzę, które w każdej chwili może zadać zabójczy cios.
– Ależ tak.
– A skąd możesz to wiedzieć? Sama mówisz, że ty ich nie widzisz. Skoro tylko ja je widzę i nie jestem w stanie stwierdzić, że są duchami… – znów zaczęłam się śmiać. Ta rozmowa stawała się zbyt niedorzeczna. Brzmiała tak, jakbyśmy były aktorkami w jakiejś słabej sztuce o tak dziwacznych dialogach, że nie da się ich znieść. – Musisz się lepiej postarać. Dwie dziewczyny w rudych perukach biegające w starych koszulach nocnych Lenore nie wystarczą. Gdyby kogoś nawiedzały duchy, to by o tym wiedział. Nie miałby wątpliwości.
Camille zjeżyła się i zmierzyła mnie lodowatym spojrzeniem.
– Jesteś tego taka pewna?
Skinęłam głową.
– Rolandzie? – zawołała Camille.
Jej służący wszedł do pokoju, wciąż ubrany w liberię mimo później godziny.
– Tak, proszę pani?
– Czy mógłbyś wezwać Hannę?
Roland przechylił głowę, marszcząc brwi.
– Słucham?
– Hannę Whitten. Nasza stara niania, pamiętasz?
– Ależ… pamiętam, kto to był, proszę pani. – Służący nie ruszył nawet w stronę wyjścia, by spełnić rozkaz.
Jego słowa uderzyły mnie jak piorun. „Kto to był”.
Camille nie zniechęcała się.
– Mógłbyś ją przyprowadzić? Dla Verity?
Roland popatrzył na nas zmieszany.
– Proszę pani, nie rozumiem. Hanna Whitten nie żyje od dwunastu lat.
Kap. Kap. Kap.
Kapiące do wanny krople tworzyły na powierzchni wody malutkie fale, które rozbijały się o moją skórę.
Nie wiedziałam, jak długo już siedzę w wannie, naga i drżąca. Woda ostygła i miałam wrażenie, jakby w ciało wbijały mi się kryształki lodu. Piana już dawno zniknęła.
Kiedy tak siedziałam, tuląc do piersi kościste kolana, odgłos kapania odbijał się echem od zielonkawych kafelków i wprowadzał mnie w dysocjacyjny trans.
Prowadził daleko od Rolanda i jego niedorzecznych stwierdzeń. Daleko od Camille. Daleko od duchów, co do których istnienia nie byłam przekonana. Daleko od Highmoor. Daleko do miejsca, gdzie byłam tylko ja.
Ja. Ja i woda. Ja i cieknący kran. Kap. Kap.
Kap. Kap. Kap.
Kap. Kap.
Kap. Kap…
Zgrzyyyt.
Zamarłam, spięta z przerażenia. Ten dźwięk przywrócił mnie do rzeczywistości. Tej, w której było zbyt zimno i ciemno, w której w ciemnych zakamarkach łazienki mogło się kryć wszystko. Obserwować. Czekać.
Wszystkie włoski stanęły mi dęba, gdy zobaczyłam, jak porusza się lśniąca klamka w kształcie konika morskiego, którą ktoś musiał naciskać z drugiej strony drzwi.
Czy to moje dawno zmarłe siostry postanowiły odwiedzić mnie w nocy? Jak będą wyglądały z bliska? Wyobraziłam sobie upiorne twarze i szczerzące się kły, kosmyki rudych włosów biegnące wzdłuż ciała niczym strużki krwi i zasnute bielmem oczy.
Konik morski obrócił się do końca i usłyszałam szczęk odblokowanego zamka. Nabrałam gwałtownie powietrza i skuliłam się jeszcze bardziej na widok otwierających się drzwi.
Przez chwilę miałam wrażenie, że w progu nikogo nie ma.
– Ro… Rosalie? – wyszeptałam wreszcie, choć strach ściskał mi gardło.
Serce waliło mi jak oszalałe, zagłuszając odpowiedź z drugiej strony.
Druga strona.
Wtedy do środka weszła Hanna, z tacą mydeł do włosów i olejków oraz z ręcznikiem kąpielowym przewieszonym przez ramię.
– Mówiłaś coś, kochanie? – zapytała.
Jej głos był wyraźny, a postać materialna.
Wciąż pamiętałam idiotyczne słowa Rolanda i miałam ochotę się roześmiać. Jak on i Camille mogli sądzić, że jestem taka głupia? Pewnie zamierzali rano zwolnić Hannę i odebrać mi tym samym moje jedyne pocieszenie, przy okazji uprawomocniając swoje absurdalne teorie.
– Tak sądziłam, że cię tu znajdę – powiedziała Hanna, odstawiając tacę na bok i układając buteleczki na marmurowym blacie. – Słyszałam waszą… dyskusję… Poszłam do twoich komnat sprawdzić, jak się czujesz. A gdy cię nie zastałam, pomyślałam, że będziesz nad brzegiem morza albo tutaj.
Sprawdziła temperaturę wody, prychnęła z niechęcią i odkręciła kran z gorącą wodą. Wzdrygnęłam się, słysząc metaliczny zgrzyt kurka i zacisnęłam zęby.
Słowa Rolanda, chociaż niedorzeczne, zdenerwowały mnie.
– Zawsze, gdy coś cię martwi, zwracasz się ku wodzie. – Pogłaskała mnie po głowie, a mokre kosmyki włosów oblepiły jej dłoń.
Widok moich ciemnych pukli na tle jej pomarszczonej skóry sprawił mi dziwną radość. Duch nie mógłby tego zrobić. Duch nie mógłby zrobić nic z tego, co robiła ona.
– Hanno – zaczęłam, ale potem zamilkłam.
Przez jeden upiorny moment zamigotała mi przed oczami jak gasnący płomień świecy. Gdybym akurat mrugnęła, to bym tego nie zauważyła.
– Tak?
Znów zamigotała.
Zacisnęłam powieki i zanurzyłam się w wodzie, która zagłuszyła jej głos. Ogarnęło mnie nagłe, przerażające wrażenie, że gdy się wynurzę, ona zniknie. Nie będzie jej, bo „Hanna Whitten nie żyje od dwunastu lat”.
Słowa Rolanda dźwięczały mi teraz w uszach głośniej, wzmocnione przez otaczającą mnie wodę. Pozostawałam zanurzona tak długo, jak tylko się dało. Płuca paliły mnie i krzyczały, bym się wynurzyła i nabrała powietrza. Powietrza!
– … nie sądzisz? – Hanna patrzyła na mnie, czekając na odpowiedź na pytanie, którego nie usłyszałam.
– Co? – wydusiłam.
– Mówiłam, że na dziś wieczór najlepsza chyba będzie lawenda. Pomoże ukoić myśli i zasnąć.
– Jak… – zaczęłam, ale zabrakło mi słów.
To kompletnie nie miało sensu. Hanna stała obok. Hanna była przecież…
„Hanna Whitten nie żyje od dwunastu lat”.
Nie!
Otwierała drzwi, nosiła tace. Czułam jej dotyk. Nie mogła być duchem.
– Czy… słyszałaś, o co się kłóciłyśmy? – zapytałam w końcu.
Potrząsnęła głową, nabierając w dłoń sporą porcję olejku. Wylała mi na głowę dzbanek wody i zabrała się do pracy. Szorowała moje długie włosy i rozczesywała je palcami.
Zapach lawendy unosił się w powietrzu. Czułam dotyk palców Hanny na skórze.
– Hanno? – Uniosłam głowę i złapałam ją za nadgarstek, by jej przerwać.
Moje palce przeniknęły przez jej rękę.
Zaskoczona popatrzyła w dół, a potem westchnęła z zawodem.
– W końcu ci powiedzieli.
– Co takiego? – Ogarnęły mnie mdłości.
Musiałam to od niej usłyszeć.
– Powiedzieli ci… – zamilkła i odwróciła się do drzwi, jakby rozważała ucieczkę.
Znów spróbowałam ją złapać. Kiedy moja dłoń znalazła się w tym samym miejscu, co jej nadgarstek, poczułam chłód, jakby rękę pokrył mi szron. Ale to nie było zwykłe zimno, dreszcz wywołany temperaturą wody czy nagością, tylko absolutny brak ciepła, nieobecność czegokolwiek przypominającego życie.
Śmierć.
Przerażona cofnęłam się tak gwałtownie, że uderzyłam w brzeg wanny. Desperacko szukałam drogi ucieczki. Gdyby to było możliwe, wdrapałabym się na śliską ścianę i zlała się w jedność z mozaiką kafli. Woda chlapała we wszystkie strony, wylewała się na podłogę. Krople przelatywały przez Hannę, aż znów zamigotała, zupełnie sucha.
Mimo grozy tej chwili uśmiechała się tęsknie, co uwydatniało jej okrągłe policzki. Miękkie światło lamp gazowych padało na jej skórę, podkreślając zmarszczki wokół oczu.
Coś było nie tak.
Wokół Hanny nie unosiła się żadna poświata ani nadprzyrodzona aura. Wyglądała tak jak zawsze.
Jak zawsze.
– Nigdy się nie zestarzałaś, prawda? – zapytałam, zanurzając się znów głębiej w wodzie, drżąca i wykończona. Ledwo było mnie słychać, jakbym mówiła z oddali, a nie tu i teraz, tuż przy Hannie Whitten… choć wcale nie obecnej, bo nieżyjącej od dwunastu lat. – Przez całe moje życie wyglądałaś tak jak teraz.
Jej uśmiech ustąpił słodko-gorzkiemu grymasowi.
– Szczęściara ze mnie, co? – Dotknęła swoich siwych włosów.
– Nie.
Nie mogłam przyjąć tego do wiadomości.
To było niemożliwe. To było…
– Tak – szepnęła ze smutkiem, jakby spieranie się ze mną sprawiało jej przykrość.
Podciągnęłam kolana pod brodę. Poczułam się zawstydzona, że ogląda mnie nago ta… dusza? To widmo. To coś.
Hanna przykucnęła, jakby wyczuła, że potrzebuję więcej przestrzeni. Westchnęła cicho.
– Pewnie nie mogłybyśmy… Ale może po prostu o tym zapomnimy? – Uniosła migoczącą dłoń i przyjrzała jej się z żalem.
– Hanno, ty nie żyjesz.
– Wiem.
– Jak ty…? Jak ja…?
Jej wyraz twarzy sprawiał, że zbierało mi się na płacz.
– Jak to się stało? – wypowiedziałam te słowa bez zastanowienia, ale były właściwe. Odpowiedź na to pytanie mogła pomóc nam obu.
Hanna potarła kark.
– W noc, gdy spłonął dwór… w tę okropną, tragiczną noc…
– Zginęłaś w pożarze? – zapytałam, próbując sobie przypomnieć tamte wydarzenia.
Czasem razem z dziećmi pomagaliśmy kucharce w przygotowywaniu cukierków na święta. Teraz czułam się tak samo, jak wtedy – jakbym walczyła z czymś ciągnącym, lepkim i uciążliwym.
Hanna potrząsnęła głową.
– Nie. Tamtej nocy nie, ale… niedługo później. Usłyszałam… Usłyszałam coś strasznego. Szokującego. Moje serce tego nie wytrzymało. Ale gdy przyszła pora odejść… potem, no wiesz… nie mogłam się zdobyć na to, żeby opuścić to miejsce. Nie mogłam zostawić ciebie i twoich sióstr. Wszystkie wydawałyście się takie małe na tle śnieżnych zasp, drobne, wymazane sadzą, więc ja… nie mogłam odejść.
Westchnęła głęboko. Czemu oddychała? Na pewno nie musiała.
Po chwili wstała. Przesunęła opuszkami palców po brzegu umywalki.
– Powiedziałam sobie, że lepiej zostać tutaj i czuwać nad wami. Nawet jeśli nie wiedziałyście, że tu jestem, to mnie pocieszało. Wydawało się dużo lepsze niż tajemnicza wizja życia po śmierci. Czułam, jak Głębia mnie wzywa. Wiedziałam, że powinnam tam trafić, do Soli, dołączyć do mojego męża, poszukać… syna. Czułam się rozdarta. A wtedy… podeszłaś do mnie, gdy dopalało się Highmoor, i wzięłaś mnie za rękę. Trzymałaś i nie chciałaś puścić. Więc… zostałam.
Wyzprostowałam się trochę, czym wzburzyłam wodę. Uniosłam dłonie i poruszyłam nimi, obserwując je badawczo. Wyglądały tak samo jak dłonie innych. Nie sądziłam, bym była w stanie dotknąć nimi duszy zmarłego i nakłonić jej do postąpienia zgodnie z moją wolą, a jednak…
Hanna przyglądała mi się uważnie.
– Czyli to przeze mnie wciąż tu jesteś?
– O nie, kochanie – zaprzeczyła szybko. – Ależ skąd. Miałam wybór. I postanowiłam zostać.
Oczy nagle zaszły mi łzami. Jak wyglądałoby moje życie, gdyby Hanna odeszła? Bez jej ciepła, dobrych rad, ramienia, na którym zawsze mogłam się wypłakać…
– Dziękuję – zdążyłam tylko powiedzieć, nim się rozpłakałam.
To jedno słowo nie oddawało ogromu mojej wdzięczności, ale tylko tyle dałam radę z siebie wydusić.
Hanna skinęła głową. Miałam nadzieję, że wie, jak wiele kryje się za tym krótkim podziękowaniem.
– Czemu mi nie powiedziałaś?
Zimna woda przyprawiała mnie o dreszcze, ale nie zamierzałam się z niej ruszać.