Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Komisarz Hektor Cichy powraca w drugim tomie.
Każde kłamstwo prędzej czy później rozpadnie się jak domek z kart. Wystarczy, że jeden element się zachwieje, a misterna konstrukcja upada.
Po trudnym finale śledztwa sprzed trzech miesięcy komisarza Hektora Cichego czekają zmiany.
Po odwyku rozpoczyna pracę w nowym wydziale dochodzeniowo-śledczym. Jego partnerką zostaje harda, twarda i bezkompromisowa młoda aspirant Jagna Bojanowska.
Pierwsze wspólne śledztwo na pozór wydaje się nieprzemyślanym wybrykiem dwójki młodych ludzi, więc rozwikłanie go nie powinno trwać więcej niż dobę. Jednak ani doświadczony Hektor, ani nowicjuszka Jagna nie spodziewają się, że to, co wydawało się bezmyślnym żartem, naprowadzi ich na trop zamożnych ludzi, którzy bez skrupułów realizują swoje mroczne żądze. Okazuje się, że osoby z pierwszych stron gazet, powszechnie szanowani obywatele, w rzeczywistości gotowe są do okrucieństwa, jakiego nikt by się po nich nie spodziewał.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 579
Wszystkie wydarzenia i postacie przedstawione w niniejszej książce są fikcyjne. Wszelkie podobieństwa do rzeczywistych osób są przypadkowe i niezamierzone. Wydarzenia i osoby opisane w mojej książce powstały wyłącznie w mojej wyobraźni na potrzeby niniejszej powieści.
Oddaję w ręce Czytelników drugi tom przygód komisarza Hektora Cichego. Ta książka, tak jak pierwsza z tego cyklu, nie jest klasycznym kryminałem. Byś może nowy okres w moim życiu przyczynił się do zwiększania mojej uwagi na ludzi i ich wzajemne relacje.
Cykl z Cichym z założenia miał być i jest mniej brutalny od wcześniejszych książek. Prowadzone śledztwo ma być tłem do poznania charakterów ludzkich, ich działania i motywacji, jakimi się kierują, aby osiągnąć własny cel. Ludzie i ich decyzje są nieprzewidywalne, to co wydaje się dla jednych logiczne, dla innych takie nie jest. Dlatego też próba poznania człowieka jest kluczową kwestią dla mojego bohatera.
Równocześnie – jak do każdej mojej książki, tak i do tej – inspirację zaczerpnęłam z fascynującego dzieła filmowego. Tym razem wykorzystałam pewien element z filmu Michelangelo Antonioniego. Wiele lat temu widziałam ów obraz, a jego zakończenie pozostało we mnie do dziś. Obrazuje ono kwintesencję ludzkiej natury, tego, jak traktujemy innych dookoła nas, jakie mają dla nas i naszego życia znaczenie.
Nie zdradzę tytułu filmu, ale może któryś z Czytelników po lekturze książki będzie wiedział, które dzieło wybitnego włoskiego reżysera stało się dla mnie źródłem inspiracji.
Życzę dobrych wrażeń i przyjemnej lektury!
Dźwięk telefonu poderwał ją na równe nogi. Zważywszy na porę (środek nocy), nie mógł to być dobry znak – tego była pewna. Dlatego, odbierając, odezwała się podszytym strachem głosem:
– Słucham? – Czuła, jak serce bije jej w przyspieszonym tempie, wywołując ogólne napięcie.
– Pomóż nam. – Usłyszała histeryczny głos, co błyskawicznie ją wybudziło. W pierwszej chwili nie rozpoznała głosu. Był bardzo zmieniony przez płacz i strach rozmówczyni. Odbierając telefon, nie spojrzała na wyświetlacz. Dopiero teraz niewyraźnym jeszcze wzrokiem zerknęła na ekran i niemal natychmiast poczuła, jak uderza w nią fala gorąca i lęku.
– Co się stało? – zapytała, wstając z łóżka i ruszając w stronę łazienki.
– To się wymknęło spod kontroli – mówiła dzwoniąca kobieta. – Nie wiemy, co robić. Nie jest dobrze. – Płakała coraz głośniej.
– Jesteście cali? – Chciała, aby jej głos brzmiał jak najspokojniej.
– Wszędzie jest krew. – Słysząc te słowa, przystanęła. Mogło być gorzej, niż zakładała.
Natychmiast zaświtała jej myśl, że powinna kogoś zawiadomić. Jednak odrzuciła ją jako zbyt pochopną i ryzykowną. Najpierw na własne oczy musiała zobaczyć, co się stało i czy jest aż tak źle, jak przedstawia to dzwoniąca.
– Komuś się coś stało? – dopytywała się, wchodząc do łazienki.
– Nie wiem. Nie wiemy, co robić.
Przeklęła w myślach. Nie powinna iść tam sama, chociaż teraz miała broń, więc w razie potrzeby mogłaby jej użyć.
– Gdzie jesteście?
– W domu, już się stąd nie ruszymy – oświadczyła dzwoniąca.
– Będę w ciągu pół godziny – rzuciła i się rozłączyła.
Czuła, że serce łomocze jej jak szalone; nie zwolniło ani na chwilę od momentu przebudzenia.
Myjąc twarz zimną wodą, zastanawiała się, czy tym razem jest gotowa walczyć, a w razie konieczności użyć broni?
Pomyśli nad tym później, kiedy zobaczy, czy naprawdę jest się czym martwić. Czasem pod wpływem szoku sprawy na pierwszy rzut oka wyglądają gorzej, niż jest rzeczywistości. Wiedziała to z własnego doświadczenia.
Musiała zachować zimną krew i racjonalnie myśleć. Niedawno dostała od losu drugą szansę, cudem uszła z życiem i nie zamierzała pozwolić na to, aby strach ją sparaliżował. Nie chciała po raz kolejny chować głowy w piasek i zawieść samej siebie. Nie chciała być znów bierna lub co gorsza stać się ofiarą.
Niedawno ktoś wyciągnął do niej pomocną dłoń, więc teraz nadszedł czas, aby spłacić losowi dług wdzięczności za to, że udało jej się przeżyć. Ze starcia wyszła poturbowana, ale wewnętrznie silniejsza, i musiała to wykorzystać.
Komisarz Hektor Cichy pierwszy raz po trzech miesiącach od tragicznych wydarzeń, w czasie których został ugodzony nożem w brzuch przez niezrównoważoną Anastazję Kool, szedł do pracy. Dostał kolejną szansę, choć komendantowi Leonardowi Pawłowskiemu nie udało się zatrzymać go w wydziale kryminalnym. Tymczasowo został przeniesiony do wydziału dochodzeniowo-śledczego, gdzie naczelnikiem był młodszy inspektor Łukasz Malicki, o którym niewiele wiedział.
Cichy nie miał obaw przed pracą w nowym miejscu. Nie stresowało go, czy uda mu się dogadać z nowymi kolegami. W robocie nie szukał przyjaciół, było mu obojętne, gdzie go przydzielą. Znał z widzenia większość ludzi z dochodzeniówki, od dawna pracował w tej komendzie. Nie był zachwycony przeniesieniem, ale liczył, że jest to tylko czasowa decyzja i że uda mu się wrócić do krymu, jak nazywali między sobą wydział kryminalny.
Czuł się dobrze i uważał, że jest w niezłej formie. Po ostatnich dramatycznych wydarzeniach miesiąc spędził w klinice na odwyku, a od dwóch miesięcy uczęszczał dwa razy w tygodniu na sesje psychologiczne do Jakuba Janiszewskiego, który stał się też jego dobrym kolegą. Psycholog i Pola Ostrowska, oddana przyjaciółka, pomogli mu wrócić do równowagi, dzięki czemu nie potrzebował leków, aby zagłuszyć ból po stracie bliskich.
Za radą psychologa zdecydował się przeprowadzić do nowego mieszkania. W poprzednim, gdzie żył z żoną i synkiem, którzy zginęli w wypadku samochodowym ponad pięć lat temu, zatracał się i wracał do nałogu, nie mogąc się uwolnić od wspomnień.
Teraz mieszkał bliżej Poli, w mieszkaniu o połowę mniejszym, ale nie potrzebował już tak dużej przestrzeni; w końcu był sam.
Początkowo nie był pewny, czy zaaklimatyzuje się w nowym miejscu, ale po przeprowadzce szybko odczuł ulgę. Był przekonany, że nie zapomni o żonie i synku i że nigdy o nich nie przestanie myśleć. A przeprowadzka stała się koniecznością.
Dziś był już gotowy, aby wrócić do pracy, do tego, co nadawało sens jego życiu i co dawało mu siłę.
Wszedł na pierwsze piętro, gdzie mieścił się jego nowy wydział, i skierował wąskim korytarzem w stronę gabinetu naczelnika. Mijani ludzie witali go uśmiechem lub krótkim „cześć”. Od razu poczuł, jakby pracował z nimi od lat. To napawało optymizmem. Większość z nich znała jego historię, ale też wiedziała, jakim jest policjantem. Nie miał z nikim poważnych zatargów, więc liczył, że w nowym wydziale znajdzie swoje miejsce.
Zastanawiał się, czy wiedzą też o Anastazji, o jego głupocie i tym, co go z nią łączyło. Nigdy nie wypłynęły ich intymne zdjęcia, zapisane w jej telefonie. Dlatego Cichy miał nadzieję, że o jego bliskiej relacji z podejrzaną o morderstwo wie tylko kilka osób, które brały ścisły udział w tamtym śledztwie.
Stanął przed oszklonymi drzwiami gabinetu naczelnika Malickiego.
Łysy, okrągły na twarzy mężczyzna koło pięćdziesiątki dał mu znać machnięciem ręki, aby wchodził.
– Komisarz Hektor Cichy… – przedstawił się, kiedy stanął przed biurkiem naczelnika.
– Dobra, dobra, przecież wiem, kim jesteś – przerwał mu z powagą Malicki. Cichy był zaskoczony, do tej pory nie poznał go osobiście. – Przeglądałem twoją teczkę osobową, dostałem ją od komendanta. – Hektor odetchnął z ulgą. Pawłowski na pewno nie przekazał w niej nic, co mogłoby mu zaszkodzić czy postawić go w złym świetle. – Dużo pozytywów, imponujące osiągnięcia, trudno się nie cieszyć z takiego pracownika. Mam nadzieję, że nie obniżysz lotów. – Spojrzał badawczo na komisarza, który kiwnął głową. – Zanim poznasz partnerkę… – Hektor poczuł ukłucie niepokoju. Na samą myśl o kobiecie partnerce przewidywał kłopoty. Robił wrażenie na kobietach i te lgnęły do niego. Nie umiały się powstrzymać, aby z nim nie flirtować i nie składać niedwuznacznych propozycji. Tylko przy Poli czuł się swobodnie. Choć być może dostanie kogoś w wieku prokurator Anny Wiedźmińskiej i jego obawy znikną. – Chciałem ci uświadomić, że nie jestem taki jak komendant Pawłowski. Nie toleruję chlania. Przyjdziesz do roboty nastukany, to wylatujesz. Nie będę słuchał powodów, dla których to zrobiłeś. Każdy ma jakieś problemy.
– Rozumiem, panie naczelniku – odparł Cichy. Domyślił się, że Pawłowski musiał podać coś, cokolwiek, jako powód jego przeniesienia. Alkohol był bezpieczniejszy niż narkotyki. Afera, która wybuchła po zakończonej sprawie z Anastazją Kool, była głośna i nie dało się wszystkiego zatuszować.
Hektor nie widział potrzeby zapewniania przełożonego, że zmienił swoje życie.
– Jedno nieregulaminowe zachowanie, a spadasz na zieloną trawkę – dokończył Malicki. Cichy podejrzewał, że całą tę przemowę miał już wcześniej ułożoną.
– Rozumiem – odparł ponownie. Nowy szef chwilę mu się przyglądał, jakby podejrzewając, że Cichy z niego kpi, ale nie podjął tego tematu.
– Twoją partnerką będzie aspirant sztabowy Jagna Bojanowska. Pracuje u nas od roku. Konkretna kobieta, chętna do działania. Dogadacie się.
– Tak jest, panie naczelniku – odpowiedział Hektor bez przekonania.
– Jagna siedzi przy ostatnim biurku pod ścianą. – Malicki podniósł się z miejsca, aby przez szybkę wskazać palcem miejsce, o którym mówi. – Obok niej jest wolne biurko. – Hektor kiwnął głową i ruszył w stronę wyjścia.
Jednym z wielu mankamentów przeniesienia do dochodzeniówki było dzielenie przestrzeni biurowej z kilkoma osobami. W wydziale kryminalnym wraz z Krzysztofem Jaworskim mieli własny mały pokój.
Kiedy zbliżał się do wskazanego przez naczelnika miejsca, dostrzegł, że jego partnerka miała włosy wygolone tuż przy samej skórze. Jej fryzura była znakiem, że nie będzie miał do czynienia z cukierkową damą.
Stanął przy kobiecie, a ona uniosła głowę. Wyglądała jak Demi Moore w filmie G.I. Jane. Tylko była mocniej zbudowana.
– Cześć, Hektor Cichy, od dziś pracujemy razem. – Wyciągnął do niej rękę. Kobieta wstała i mocno uścisnęła mu dłoń. Patrzył na nią i nie mógł oderwać oczu. Miała na sobie za duże ubranie, niemal workowate, skutecznie zniekształcające sylwetkę.
– Jagna Bojanowska, słyszałam o tobie, niezły z ciebie kozak – zaczęła wojskowym tonem. – Ale żeby było jasne, nie lubię stwierdzeń, że jak na kobietę, to nieźle sobie radzę.
– Dzięki za wyjaśnienie – powiedział Hektor, uśmiechając się nieznacznie, gdyż poczuł autentyczną ulgę. Bojanowska najwyraźniej musiała udowadniać, że płeć nie ma wpływu na pracę, którą wykonuje, nawet w świecie uznawanym za męski.
Wraz z uśmiechem na jego policzku uwypukliła się blizna, która przyciągała kobiety jak magnes. Zobaczył, że Jagna też na nią patrzy, ale nie miał zamiaru niczego wyjaśniać. Natomiast ona wskazała bliznę palcem i powiedziała:
– Słyszałam o wypadku, przykro mi.
– Dzięki – rzucił, siadając naprzeciwko jej.
– Pudło przyniósł dziwny koleś z krymu – wyjaśniła, dostrzegając, że Cichy przygląda się paczce na swoim biurku.
– Pewnie Krzysztof Jaworski – odparł. Kilka dni temu rozmawiał z kolegą z dawnego wydziału i tamten obiecał, że dostarczy jego rzeczy, które pozostawił w starym biurku.
– Loverboy – stwierdziła, a Hektor znów się uśmiechnął. Na bank był to Krzysztof. – Facetom zawsze się wydaje, że wystarczą dwa zdania prymitywnej bajerki, a każda laska zaraz ściągnie majtki.
– Krzysiek to spoko koleś, ale przy kobietach głupieje – przyznał Cichy, zaglądając do pudła.
– Takie farmazony wciskał… Aż mi go się żal zrobiło, że się tak kompromituje – oznajmiła Jagna z powagą, która rozbawiła Hektora.
W pudle przyniesionym przez Jaworskiego było sporo rzeczy, które Cichy postanowił wyrzucić. Nie były mu tu potrzebne, a zmuszały do myślenia o wydziale, w którym spędził prawie dziesięć lat.
– Powiedz, kiedy będziesz gotowy, to cię wprowadzę w sprawy, które teraz wałkuję – odezwała się Bojanowska, wciąż go obserwując. Hektor pokiwał głową.
– Mam nadzieję, że komisarz już się zadomowił, bo macie nową sprawę. – Usłyszeli za plecami szorstki i poważny głos Malickiego.
– Naczelniku, mamy rozgrzebanych z dziesięć spraw, niech nową weźmie ktoś inny – zaczęła Jagna.
– Jagna. – W jego tonie czaiło się ostrzeżenie. – Wy macie dziesięć, a inni mają po piętnaście, a nawet dwadzieścia. Masz teraz do pomocy komisarza. Ma łeb na karku, kiedy nie chleje, to raz dwa się z nimi uporacie. – Bojanowska spojrzała kontrolnie na Cichego, ale ten nie zareagował na słowa naczelnika. – Macie zgłoszenie ze Słonecznego Wzgórza.
– Co? – zdziwiła się Bojanowska. – To granica miasta.
– Zgadza się, ale podlega pod nas – wyjaśnił naczelnik.
– Co tam się stało? – zapytał Hektor.
– Facet, który wychodził do pracy, zobaczył na ulicy przed swoim domem wypasionego forda mustanga z otwartymi drzwiami. Czekał chwilę, ale nikt się po auto nie zjawił. Ponoć w stacyjce tkwią kluczyki. – Rzucił na biurko Jagny kartkę ze zgłoszeniem i danymi, po czym ruszył do gabinetu, mówiąc na odchodnym: – Wysłałem tam już techników.
– Założę się, że dziany dzieciak nawalił się w cztery litery i zostawił auto. Wytrzeźwieje, przypomni sobie co i jak, a my będziemy mieć w dupę cały dzień – burknęła pod nosem.
Cichy się nie odzywał. Cieszył się, że wrócił do pracy i od razu rusza w teren, a nie musi siedzieć przy biurku nad papierami.
– Ja prowadzę – rzuciła z powagą Jagna, ponownie rozweselając Cichego. Chciała pokazać, że to ona narzuca rytm ich współpracy.
* * *
W drodze na miejsce zdarzenia niewiele rozmawiali. Komisarz miał wrażenie, że nowa koleżanka nie chce wyjść na wścibską, dlatego tylko stopniowo wprowadza go w układy panujące w wydziale i nakreśla relacje z kolegami.
Cichy słuchał, wierząc, że kobieta może być ciekawą partnerką. Krzysztof Jaworski, z którym pracował ponad cztery lata w wydziale kryminalnym, w ostatnim roku zmienił się; nie zawsze można było na niego liczyć. Jagna wydawała się rzetelna, a tego Hektor teraz potrzebował.
– To prawda, co naczelnik gadał? – zapytała nagle. Hektor obrzucił ją zdziwionym spojrzeniem. – Że pijesz? – dodała pospiesznie.
– Uzależniłem się po wypadku. Dzięki temu mogłem przetrwać ból fizyczny i psychiczny – wyjaśnił. W pewnym sensie mówił szczerze, bo Janiszewski radził mu, aby nie ukrywał tego, co się wydarzyło. Jeśli ktoś pytał o tragiczne wydarzenia z jego życia, miał stawić temu czoło. To nie było nic wstydliwego, a przyznanie się do cierpienia i do nałogu było jasnym sygnałem, że uzależniony zdaje sobie z tego sprawę i chce z tego wyjść.
– Cholera – burknęła Jagna i spojrzała na niego spłoszonym wzrokiem. Dostrzegł w jej oczach współczucie, czego nie lubił. Nie chciał, aby ktoś się nad nim litował.
Po czterdziestu minutach od wyruszenia z komendy zaparkowali w podmiejskiej dzielnicy Słoneczne Wzgórze. Nie potrzebowali sprawdzać dokładnego adresu zgłoszenia, porzucone auto dostrzegli już z daleka. Dookoła panował spokój, nie było gapiów i biegających dzieciaków czekających na sensacyjną interwencję. Domy jednorodzinne, z których składała się okoliczna zabudowa, stały w identycznych odległościach od siebie. Osiedle powstało kilka lat temu i było zamieszkane głównie przez majętne rodziny z dziećmi.
Hektor, wysiadając ze służbowego bmw, rozejrzał się z ciekawością. Nie był tu wcześniej. Podobało mu się to, co widział. W przeciwieństwie do nowego budynku, w którym mieszkał Jakub Janiszewski, tu wyczuwało się rodzinną atmosferę, mimo pedantycznej czystości, która raczej nie kojarzyła się z dziecięcą swobodą. Okolica przywodziła na myśl amerykańskie przedmieścia.
Była godzina dziesiąta rano i większość mieszkańców osiedla zapewne przebywała w pracy, chociaż tu i ówdzie można było usłyszeć stłumione głosy bawiących się gdzieś dzieci.
Podeszli do ukośnie zaparkowanego czarnego mustanga GT coupé.
Pracę przy nim właśnie rozpoczynali ubrani już w ochronne kombinezony technicy kryminalistyczni – Jan Sobczak i Karolina Sawicka.
Na chodniku zaś przyglądał się temu mężczyzna w granatowym garniturze w kratę. Nie wyglądał na więcej niż trzydzieści pięć lat.
– Miło pana widzieć – rzuciła Sawicka, kiedy zobaczyła Hektora. – Fajnie, że pan wrócił. – Hektor czuł, że dziewczyna mówi szczerze. Nie prowokowała go, zawsze starała się zachować przyjazne, ale służbowe relacje.
– Nie sądziliśmy, że tak szybko znowu będziemy z panem pracować – dodał Sobczak.
– Dzięki, dobrze od razu ruszyć w teren – stwierdził i przeniósł wzrok na nową koleżankę. – Znacie aspirant sztabową Jagnę Bojanowską? – zapytał.
– Tak, mieliśmy już przyjemność – odparł technik, a Jagna skinęła głową na potwierdzenie.
– Ogarniajcie auto, a my porozmawiamy z panem. – Wskazał głową na mężczyznę w garniturze.
Podeszli do mężczyzny.
– Komisarz Hektor Cichy i aspirant sztabowy Jagna Bojanowska. To pan nas zawiadomił?
– Tak. Kamil Zimer – przedstawił się mężczyzna. – Wychodziłem do pracy około ósmej trzydzieści i zobaczyłem to. – Wskazał ręką na mustanga. – Zdziwiło mnie, że ktoś zostawił tu auto. Regulamin naszego osiedla jasno mówi, że samochody trzymamy w garażach, a kiedy nas ktoś odwiedza, to najlepiej, aby parkował na podjeździe. Nie zastawiamy ulicy – wyrecytował, jakby wyuczył się regulaminu na pamięć. Hektor spojrzał wymownie na Jagnę. Przypomniał mu się stary film, który oglądał jeszcze z Olą, Żony ze Stepford. Ale Jagna miała nieprzenikniony wyraz twarzy. – Dlatego auto zaparkowane w taki sposób natychmiast wzbudziło moją podejrzliwość.
– I co pan zrobił? – zapytała poważnie Bojanowska. Minę miała niczym Buster Keaton.
– Podszedłem do auta i zajrzałem do niego, aby sprawdzić, czy jest ktoś w środku – wyjaśnił. Jagna natychmiast mu przerwała.
– Dotykał pan czegoś?
Mężczyzna chwilę się zastanawiał.
– Włożyłem do środka tylko głowę – oświadczył, a Jagna kiwnęła z zadowoleniem. – Dlatego wiem, że są kluczyki, bo rozejrzałem się po wnętrzu – dodał dla pewności. – Potem chwilę czekałem, licząc na to, że zjawi się właściciel. Takiej bryki nie zostawia się w ten sposób.
– Czyli? – zapytała Bojanowska. Nie śledziła rynku motoryzacyjnego, chociaż wiedziała, że mustang do najtańszych nie należy.
– To model z tego roku. Auto może mieć z sześć miesięcy. Jego wyposażenie wskazuje, że ktoś musiał zapłacić ze trzysta tysięcy – wyjaśnił mężczyzna. – O takie auto się dba, a nie zostawia byle gdzie.
– Może należy do któregoś z sąsiadów? – włączył się Hektor.
– Nie, nigdy takiego auta tu nie widziałem. Większość nas ma dzieci, a taki samochód nie jest praktyczny dla rodziny – wyjaśnił z nutką żalu w głosie.
Hektor spojrzał na tablice rejestracyjne i już wiedział, że jest dobrze. Były wykonane na zamówienie, znajdował się na nich napis „2B||!2B”. Nie będzie problemów z uzyskaniem danych właściciela.
– Słyszał pan może, kiedy auto podjechało? – dopytywała Jagna.
– Jakbym słyszał, to wyszedłbym i uświadomił kierowcy, jakie zasady panują na naszym osiedlu – odparł wyniośle. Wyglądał na menadżera lub kierownika nowoczesnej korporacji. – Mamy dźwiękoszczelne okna, a kiedy na noc opuszczamy żaluzje, to raczej żadne dźwięki z okolicy do nas nie docierają.
– Rozumiem. Chciałby pan dodać coś jeszcze?
– Kiedy na was czekałem, to zauważyłem, że kilka koszy na śmieci jest wywróconych, a u sąsiada spod numeru sześćdziesiątego piątego jest połamana skrzynka na listy – tłumaczył zbulwersowany i wskazał wymieniony dom.
– Może kierujący mustangiem potrącił kosze i skrzynkę? – zastanowiła się na głos Jagna.
– Przepraszam, ale powiedziałem wszystko, co wiedziałem – stwierdził mężczyzna ze zniecierpliwieniem. – Gdybym był jeszcze do czegoś potrzebny, to proszę dzwonić. – Podał Jagnie wizytówkę. – A teraz państwo wybaczą, ale muszę jechać do pracy, mam zebranie rady nadzorczej.
– Dziękujemy za pomoc, jest pan wolny – oświadczyła szorstko Jagna.
Cichy, kierując się z powrotem do techników, zobaczył, że w oknie domu Zimera stoi kobieta. Miała założone ręce na piersiach i wyraźnie zaaferowany wyraz twarzy. Hektor był przekonany, że jeszcze nigdy na tym osiedlu nie zdarzyło się nic, co wymagałoby interwencji policji.
– Macie coś ciekawego? – zapytał, stając przy otwartych drzwiach mustanga od strony kierowcy.
– Dopiero zaczynamy – odpowiedział Sobczak. – Ale po pierwszych pobieżnych oględzinach znaleźliśmy komórkę. – Uniósł worek na dowody. – Oczywiście jest zablokowana kodem, bo jakby mogło być inaczej. Spod siedzenia Karolina wyjęła kubek po kawie, jest na nim odcisk pomadki do ust. No i jeszcze to. – Wskazał na mały woreczek z czymś, co przypominało żwirek. Hektor poczuł, jak niemiły skurcz skręca mu żołądek w supeł.
– Prochy? – zapytał niepewnie. Nie widział jeszcze nigdy narkotyków w takiej formie. Zastanawiał się, czy technicy mogą wiedzieć o jego nałogu.
– Być może – odparł Sobczak. – Nie potwierdzę tego na sto procent teraz. Zbadamy, co to jest i czy na woreczku są jakieś ślady.
– Paluchy z auta będą? – wtrąciła się Jagna.
– Pewnie będą, ale do tego dojdziemy niebawem – rzekł grzecznie technik.
– Sprawdźmy blachy, to dowiemy się, kto jest właścicielem bryki – zaproponował Hektor i wrócił do bmw, aby skontaktować się z centralą. Podał dyżurnemu numer rejestracyjny i nie czekał nawet pięciu minut, kiedy mężczyzna w radiu się odezwał:
– Właścicielem pojazdu jest niejaki Tadeusz Szymański.
– Adres?
– Burzowa Dolina sto dwadzieścia trzy a.
– To drugi koniec miasta – odezwała się zza pleców Hektora Jagna.
– Dzięki, bez odbioru – rzucił do krótkofalówki i odwrócił się w stronę Bojanowskiej. – Robi się ciekawie – przyznał. – Właściciel luksusowego mustanga mieszka w średnio zamożnej dzielnicy, która znajduje się ze dwadzieścia kilometrów od tego miejsca. O co tu chodzi?
– Dobre pytanie – przyznała aspirant. – Sprawdźmy, czy właściciel auta jest w domu. Jeśli tak, to może to wiele wyjaśnić. – Hektor kiwnął głową, ale zanim wsiadł do bmw, podszedł jeszcze do techników.
– Wezmę telefon, który znaleźliście. Jeśli należy do właściciela bryki, to sprawa się od razu wyjaśni – stwierdził. – Zabezpieczcie, co możecie, a jak czegoś dowiemy się od właściciela, to dam znać, czy jest sens dalej nad tym siedzieć. Jak dla mnie naczelnik za wcześnie was tu wysłał – dodał ciszej, aby Bojanowska go nie usłyszała. Nie wiedział, jakie ma układy z Malickim. – Może się okazać, że koleś komuś pożyczył auto albo sam się zalał i je tu zostawił.
– Będziemy czekać na cynk od pana – odpowiedział równie cicho Sobczak, dobrze rozumiejąc, dlaczego komisarz szepce.
* * *
Dojazd obwodnicą miasta do Burzliwej Doliny zajął około pół godziny.
Ta część miasta była znana Hektorowi. Kilka razy prowadził tu śledztwa. Od kilku lat stykały się tu dwa światy. Tych, którzy mieszkali tu od pokoleń, i tych, którzy od niedawna szukali tu oazy spokoju. Dostrzegało się wyraźną różnicę między starymi a odnowionymi domami.
– Mogłabym tu zamieszkać. Interesująca okolica i niedaleko od centrum – rzuciła Jagna, rozglądając się na prawo i lewo. – Wydaje się, że nie tylko burżuje tu rezydują, wolałabym mieszkać tu niż na Słonecznym Wzgórzu. Tutaj zapewne nie trzeba ściskać dupy tak jak tam.
– No raczej – przyznał Hektor. – Byłem tu na kilku trupach. Ciekawy koloryt lokalny – stwierdził, patrząc przez okno po swojej prawej stronie.
Zaparkowali przy domu z numerem 123 a. Był to nieduży brązowy budynek z białymi drzwiami. Trawa przed nim była skoszona, duże donice z kwiatami ustawiono symetrycznie, dookoła panował porządek.
Bojanowska nacisnęła na dzwonek, a chwilę później drzwi otworzyła kobieta ubrana w fioletowy dres. Włosy miała spięte w koński ogon, a makijaż – jak na porę dnia – zdawał się trochę za mocny. Jagna lekko się skrzywiła. Nie malowała się, to nie pasowało do jej przekonań i wizerunku. Uważała to za stratę czasu. Wolała ten czas wykorzystać na poranne ćwiczenia.
– W czym mogę pomóc? – zapytała kobieta, stojąc w uchylonych drzwiach. Sprawiała wrażenie, jakby obawiała się szerzej je otworzyć.
Jagna i Hektor pokazali legitymacje służbowe.
– Chcielibyśmy porozmawiać z Tadeuszem Szymańskim – oświadczyła Jagna. – Jest w domu?
– Jest, macie szczęście, bo dziś ma wolny dzień. – Dopiero teraz otworzyła szerzej drzwi, zapraszając do środka.
Gdy weszli, Szymański pojawił się w przedpokoju.
– O co chodzi? – zapytał. Przypominał dyrektora szkoły z lat pięćdziesiątych.
– Państwo są z policji, chcą z tobą rozmawiać – wyjaśniła kobieta. Słychać było w jej głosie niepewność. Mężczyzna spojrzał wymownie na policjantów, czekając na wyjaśnienia.
– Pan jest właścicielem mustanga GT coupé o numerach 2B||!2B? – zapytał Cichy i bacznie obserwował reakcję mężczyzny.
– Tak – odparł wąsacz. Musiał poczuć przypływ adrenaliny, bo na szyi pojawiła mu się wyraźna żyła. – Coś nie tak?
– Auto stoi w garażu – wtrąciła pospiesznie kobieta, nerwowo patrząc na męża.
– Na pewno? – rzuciła Jagna, obserwując małżeństwo.
– Oczywiście, że na pewno – odpowiedział Szymański. – Mustangiem nie jeżdżę na co dzień. Robię nim przejażdżki wieczorami lub w weekendy. Na co dzień jeżdżę fordem, który stoi przed domem.
– A może pan sprawdzić, czy mustang stoi w garażu? – poprosił Cichy. Mężczyzna jeszcze chwilę stał nieruchomo, po czym minął ich i wyszedł przez boczne drzwi, które znajdowały się w przedpokoju. Na kilka sekund zapanowała cisza.
– Jasna cholera, zabiję gnojka. – Podniesiony głos Szymańskiego dotarł do ich uszu. Ruszyli za nim. Garaż był pusty.
– O nie – jęknęła za ich plecami kobieta.
– Po reakcji wnoszę, że pan wie, co się mogło stać z autem? – zapytała Bojanowska.
– Jedyną osobą, która mogła pożyczyć auto, jest nasz syn – wyjaśniła kobieta.
– Pożyczyć? – fuknął Szymański wściekle. – Nie pozwoliłem mu go brać. Wie, że nie wolno mu tykać tego auta – pieklił się. – Skoro przyjechaliście, to rozumiem, że coś się stało? – W jego w głosie słychać było rozdrażnienie. – Jak na aucie będzie choćby jedna rysa, to przysięgam, że będzie pracował, dopóki nie odda mi pieniędzy za lakierowanie.
– Auto akurat jest całe – wyjaśniła Jagna, nie spodziewając się, że jej odpowiedź przestraszy kobietę.
– A syn? – zapytała, ale zanim któreś z nich odpowiedziało, dodała, chcąc uspokoić samą siebie. – Śpi u siebie w pokoju.
– Gdzie jest moje auto? – przerwał jej Szymański.
– Obecnie stoi na Słonecznym Wzgórzu – wyjaśnił Hektor, widząc, że dla mężczyzny kwestia auta jest ważniejsza od losu syna.
– Co?! To drugi koniec miasta – niemalże krzyknął.
– Mustang został porzucony z otwartymi drzwiami i kluczykami w stacyjce. – Cichy najwyraźniej dolał oliwy do ognia.
– Tym razem przesadził – warknął wściekle mężczyzna.
– To na pewno da się wyjaśnić – uspokajała kobieta, chwytając męża pod ramię.
– Chcemy porozmawiać z państwa synem – poinformowała Bojanowska. – Jeśli to on je zabrał, to może wyjaśni, dlaczego je tam zostawił. Takim postępowaniem przysporzył nam dużo pracy i naraził państwo na koszty.
– Pójdę go obudzić – powiedziała przestraszona kobieta i szybkim krokiem oddaliła się z garażu, a oni wrócili do przedpokoju.
– Kiedy i gdzie mogę odebrać auto? – mężczyzna wrócił do swojego problemu.
– Damy panu znać – odparł wymijająco Cichy. – Jeśli syn odpowiada za pożyczenie auta, to odzyskanie go będzie szybkie, ale nie tanie. – Na twarzy Szymańskiego pojawił się grymas niezadowolenia.
– Nie ma go. – Usłyszeli głos kobiety dobiegający z pierwszego piętra, więc ruszyli na górę.
– Chyba nie spał w domu, łóżko jest nietknięte. Tak jak je wczoraj posłałam.
– Kiedy państwo ostatni raz widzieliście syna? – spytała Jagna, lustrując z progu wnętrze pokoju. Panował w nim nienaturalny dla młodej osoby porządek.
– Wczoraj przed dwudziestą wychodziliśmy do znajomych na kolację. Nikodem mówił, że o dwudziestej pierwszej umówił się z dziewczyną. Mieli się zobaczyć tylko na chwilę, bo syn miał dużo nauki – relacjonowała kobieta.
– Ile syn ma lat?
– Dwadzieścia jeden.
– To dorosły człowiek – stwierdził z zaskoczeniem Cichy, do tej pory bowiem miał wrażenie, że rozmawiają o niesfornym nastolatku.
– Ale czasem zachowuje się jak smarkacz – odpowiedział ze złością Szymański.
– Tadziu… – upomniała go żona.
– Jak nazywa się dziewczyna syna? – pytała Bojanowska, trzymając mały notesik w ręce. Hektor od dawna nie używał takich gadżetów. To, co potrzebował zapisać, zapisywał w telefonie.
– Ilona Sikorska.
– Wie pani, gdzie mieszka? – Jagna kierowała pytania do kobiety, która sprawiała wrażenie, że lubi szczegółowo wiedzieć, co się dzieje w życiu dziecka, mimo że jest już ono dorosłe. Szymańska chwilę milczała.
– Wiem, ale wczoraj mieli się spotkać w klubie tenisowym LOB – wyjaśniła.
– W klubie tenisowym? – W pytaniu aspirant kryło się niedowierzanie.
– To elitarny klub – oświadczyła Szymańska z prymitywną dumą. – Syn jest jego zawodnikiem i poznał tam wiele wpływowych osób, które pomogą mu w przyszłości w budowaniu solidnej kariery w sektorze ekonomicznym.
– Jak ekonomia łączy się z tenisem w sensie kariery zawodowej? – zainteresował się Cichy.
– Klub LOB jest nieodłączną częścią uczelni, na której studiuje syn. To dodatkowe kółko zainteresowań dla wybranych. Jeśli komuś się uda do niego dostać, to zostaje jego członkiem już na całe życie. Dawni adepci kilku prestiżowych uczelni pojawiają się w klubie regularnie. Są to ludzie, którzy coś osiągnęli i szukają do swoich firm nowych talentów. – Kobieta nie przestawała się chełpić, zapominając już najwyraźniej o nieodpowiedzialnym wybryku syna.
– Sama elita – podkreślił z pychą Szymański.
– Kiedy wróciliście z kolacji, nie widzieliście się z synem? Nie sprawdziliście, czy jest u siebie w pokoju? – wróciła do tematu Jagna, a Hektor, słuchając odpowiedzi małżeństwa, układał w myślach różne scenariusze.
– Wróciliśmy koło pierwszej w nocy i uznaliśmy, że pewnie śpi. To nie jest małe dziecko, żeby sprawdzać w ciągu nocy, czy wszystko z nim w porządku – tłumaczyła kobieta.
– No dobra, ale jest poniedziałek, godzina – Jagna spojrzała na sportowy, masywny zegarek – jedenasta trzydzieści w południe, a pani twierdzi, że syn nadal powinien spać? Do południa nie wyszedł z pokoju i państwa to nie zdziwiło? – Bojanowska stawała się napastliwa.
– Syn się uczy po nocach, a później, jeśli ma możliwość, to odsypia. Czasem na zajęcia idzie dopiero po południu – wyjaśniła Szymańska.
– To gdzie teraz może być, skoro nie ma go tutaj?
– To pewno znowu robota tego durnia – warknął Szymański.
– Czyli? – Jagna wyraźnie nie była miła.
– Błażeja Ładosia, takiego patola. Przykleił się do naszego syna. Od podstawówki uwolnić się od gnidy nie możemy – opowiadał agresywnie Szymański.
– Tadziu, przestań – uspokajała go żona.
– Nie lubi go pan? – pytała Bojanowska, ciągle coś notując w notesie.
– Przez tego degenerata mój syn ma wiecznie jakieś problemy.
– Jakie? – To mógł być ich punkt wyjścia.
– Na dupie spokojnie usiedzieć nie mogą – odparł wrogo. – Ale za to, że wzięli mojego mustanga, to obaj zapłacą.
– Mąż nie lubi Błażeja – przyznała Szymańska. – Jego ojciec jest bezrobotnym alkoholikiem, a matka nie miała kiedy się nim zajmować. Błażej i jego rodzeństwo zawsze byli pozostawieni sami sobie. Matka ciągle pracuje, aby zapewnić rodzinie jakiekolwiek warunki życiowe. Błażej od dziecka musiał sobie sam radzić. Zaprzyjaźnił się z Nikodemem w pierwszej klasie podstawówki i tak zostało. Syn ma dobre serce, było mu zawsze żal kolegi. Kiedy byli mali, Błażej często u nas bywał, dawałam mu obiad czy kolację.
– Niewdzięczny darmozjad. – Mężczyzna nie zmieniał tonu wypowiedzi. – Syn byłby normalnym, porządnym chłopakiem, a tak to głupoty ciągle ma w głowie.
– To może teraz jest z Błażejem? – zapytał Cichy.
– Narobili głupot, to na pewno są razem – fuknął znowu mężczyzna. – Jak tylko wróci, to mnie popamięta.
– Tadziu, daj spokój… A jak coś im się stało? – powiedziała kobieta, patrząc błagalnie na męża.
– Taaaa, nachlali się i teraz gdzieś trzeźwieją – rzucił sarkastycznie. – Koniec tej znajomości! Nie zgadzam się na nią.
– Syn jest dorosły, więc trudno będzie go zmusić do zerwania tak długiej przyjaźni – stwierdził Cichy, przyglądając się mężczyźnie. Nie wiedział, czy Szymański tylko udaje takiego hardego, czy naprawdę był człowiekiem, z którym się nie dyskutuje.
– Gdzie syn się uczy? – Jagna wróciła do przesłuchania.
– W Wyższej Szkole Bankowości ElitBank, to prywatna szkoła.
– Ma przed sobą przyszłość, jeśli pozbędzie się tego pasożyta. – Mężczyzna dalej pokazywał niechęć do kolegi syna.
– Gdzie mieszka Błażej? – Cichy uznał, że kolega młodego Szymańskiego może lepiej nakreślić obraz Nikodema niż rodzice.
– Kilka domów dalej. Burzliwa Dolina 95 – odpowiedziała kobieta bez namysłu. Bojanowska zanotowała.
– Czy możemy obejrzeć pokój syna? Może znajdziemy jakieś wskazówki, gdzie może być. – Hektor nie miał pewności czy to, co teraz robią, ma sens i jest w ogóle potrzebne.
– Proszę, jeśli to ma pomóc – zgodziła się kobieta, spoglądając niepewnie na męża.
Hektor i Jagna weszli do pokoju syna, czując na sobie czujny wzrok Szymańskich. Woleliby zostać sami, chociaż i tak byli im wdzięczni, że pozwolili powęszyć bez przedstawiania oficjalnych dokumentów.
Cichy przypuszczał, że czystość i porządek to zasługa Szymańskiej, a nie Nikodema. Miał wrażenie, jakby chłopak tu bywał, a nie mieszkał na co dzień. Pomieszczenie urządzone było w standardowy sposób, dość minimalistycznie. Przy ścianie w rogu stało łóżko, równolegle do okna ustawiono duże biurko, na którym poza laptopem były poukładane w równy stosik książki. Poza tym w pomieszczeniu stała szafa, dwa fotele i niewielka bieżnia.
Komisarz zbliżył się do biurka i zobaczył stojącą za książkami niepozorną puszkę. Musiał się zastanowić, jak dyskretnie ją otworzyć. Nie mieli nakazu ani podstaw do tego, aby przeglądać wnętrze szuflad i szafek.
Myśl Hektora chyba odczytała kobieta, ponieważ nagle zwróciła się do męża:
– Tadziu, dajmy państwu pracować w spokoju. – Po czym pociągnęła go za sobą z powrotem na dół.
Kiedy tylko zniknęli z pola widzenia, Hektor sięgnął po puszkę; nie spodziewał się znaleźć tam nic kontrowersyjnego, gdyż chłopak musiał mieć świadomość, że matka wchodzi do jego pokoju. Nie zostawiłby na wierzchu nic, co mogłoby wzbudzić jej niepokój.
Otworzył puszkę i w środku zobaczył zbiór wizytówek. Wyjął je i zaczął przeglądać. Były to wizytówki głównie ludzi związanych z bankami, inwestycjami i ekonomią, ale jedna z nich przykuła uwagę Cichego. Był to bilecik należący do menadżera nocnego klubu Luna. Hektor znał to miejsce, uważano je za ekskluzywne i nie każdy miał szansę wejść do środka.
Cichy był w nim kilka miesięcy temu, kiedy śledził Anastazję Kool. To w tym klubie poniosło ich erotyczne uniesienie, mimo że kobieta była podejrzana o morderstwo.
W głowie Hektora momentalnie wróciły obrazy tamtej nocy, tego, co się tam stało i jakie to niosło konsekwencje. Ale ku swojemu zdziwieniu nie myślał o tym wieczorze z niechęcią, a z ekscytującym sentymentem. Nie widział Anastazji od wieczoru, kiedy wbiła mu nóż w brzuch. Wiedział od Jakuba Janiszewskiego, że przebywa na obserwacji psychiatrycznej. Psycholog nie chciał o niej rozmawiać, chociaż z Niną – jej siostrą bliźniaczką – spotykał się zarówno prywatnie, jak i zawodowo. Pomagał jej przejść przez głęboką traumę. O Anastazji nie chciał jednak mówić i powtarzał Hektorowi, że jeszcze nie czas, aby wracać do spraw, które omal nie kosztowały go życie. Mimo to Cichy zastanawiał się nad losem Anastazji i nad tym, czy gdyby nie była tak zaburzona, mógłby pozostać z nią w kontakcie. Działała na niego jak magnes. Jak żadna inna w ciągu ostatnich pięciu lat. Przy niej jego wyobraźnia i pragnienia szalały, pozbawiając go logicznego myślenia. Czasem szczerze żałował, że okazała się chorą i niebezpieczną kobietą.
– Pod materacem ma skitraną marychę. – Głos Bojanowskiej, pokazującej woreczek z ziołem, wyrwał go z zamyślenia. – Zabieram jako dowód.
– Dowód czego? Nie będziemy mogli go wykorzystać, jesteśmy tu grzecznościowo, bez żadnych papierów – przypomniał. – Zostaw, nie po to tu przyszliśmy. – Dostrzegł oburzenie na jej twarzy. Był przekonany, że zioło ze zniknięciem chłopaka nie ma nic wspólnego. – Coś tu śmierdzi, ale trawa może się okazać mało istotnym elementem w tej sprawie.
– Skąd wiesz? – zapytała z powagą. Nie była zadowolona, że mają przemilczeć znalezisko.
Hektor pokazał jej wizytówkę menadżera klubu Luna.
– Jeśli kumpluje się z tym kolesiem, to zioło to jest nic – odparł Cichy.
– Znasz to miejsce? – zdziwiła się.
– Znam. Tam za kasę możesz dostać wszystko – wyjaśnił i dostrzegł jej czujny wzrok. – Jeśli koleś tam bywa, to na rzeczy może być coś większego.
– Wizytówka o niczym nie świadczy – rzuciła Jagna. – Mógł ją dostać przez przypadek…
– Wizytówek do Luny nie rozdają byle komu – odparł Hektor i na chwilę zapadła cisza.
Bojanowska podeszła do szafki. Pociągnęła za drzwiczki, ale te nie ustąpiły.
– Otworzyć ją? – zapytał Cichy, przyglądając się koleżance, bo już rozumiał, że trzyma się przepisów i regulaminu. Sytuacja, w której się znaleźli, była dla niej niekomfortowa. Widziała w ich działaniach jawne naruszenia, co ją denerwowało.
– Nie mamy nakazu – rzuciła.
– Ale mamy pozwolenie od rodziców, aby tu powęszyć. Skorzystajmy z tego, przecież chcemy go znaleźć – przekonywał. – Otworzę, zobaczymy, co tam jest, i zamknę. Nikt się nie dowie.
Jagna chwilę walczyła sama z sobą, ale w końcu kiwnęła potwierdzająco głową.
Komisarz z wnętrza jasnej sportowej marynarki wyjął czarne etui, w którym było kilka wytrychów.
– Nosisz to ze sobą? – zdziwiła się Jagna.
– A dlaczego nie? Są lekkie, poręczne i przydatne – wyjaśnił, jakby występował w reklamie, manipulując przy zamku szafki. Pokonanie go nie stanowiło wyzwania. Kilka sekund później pociągnął za uchwyt i wnętrze mebla stanęło przed nimi otworem. Bojanowska wyjęła z kieszeni szturmówek cienkie lateksowe rękawiczki i sprawnie je włożyła.
Chwilę przyglądali się wnętrzu szafki, a następnie Jagna włożyła rękę do środka, aby wyjąć plik zdjęć.
Na fotografiach byli młodzi ludzie ubrani w szykowne, modne ubrania.
– Jebana obsada Plotkary – stwierdziła z przekąsem Jagna, oglądając zdjęcie za zdjęciem. Hektor nie wiedział, o czym mówi. Nie oglądał telewizji od lat. Przez ostatnie półtora roku raz na jakiś czas chodził z Polą Ostrowską do kina, ale to ona wybierała filmy, a on był tylko jej towarzyszem. Nie przykładał wielkiej wagi do tego, co ogląda, choć zwykle dobrze się bawił na wybranych przez przyjaciółkę filmach.
– To dobrze czy źle? – zapytał, lustrując wzrokiem zawartość szafki.
– Jeśli są jak bohaterowie tego serialu, to wszystko ładnie wygląda tylko na zdjęciu – odparła kobieta. – To chyba Szymański. – Wskazała palcem na przystojnego wysokiego bruneta.
– Skąd wiesz? – Jagna pokazała mu zdjęcie, które stało na biurku. Był na nim ten sam mężczyzna, którego zidentyfikowała na fotografiach wyjętych z szafki. Na zdjęciu w ramce towarzyszyła mu ładna, ale wyglądająca na zarozumiałą dziewczyna.
Cichy kiwnął głową z uznaniem, on bowiem nie zwrócił uwagi na tę fotografię.
– Ma tu kupę hajsu. – Wskazał palcem kilka pokaźnych rulonów pieniędzy.
– To co robimy? – zapytała Jagna, patrząc na Hektora wyczekująco.
– O zawartości szafki nie możemy mówić, ale pokażemy im komórkę, którą Sobczak znalazł w aucie. Jeśli należy do Nikodema, to oznacza, że musiało stać się coś nieprzewidzianego. Młodzi nie rozstają się ze swoim sprzętem, w nim jest wszystko, czego potrzebują – rozważał komisarz. – A przede wszystkim trzeba się przejść do Błażeja. Może obaj tam są i będzie po sprawie? – planował. – Na razie nie mamy podstaw do snucia czarnych myśli. W aucie nie było żadnych śladów wskazujących na to, że mogło stać się coś złego. Zapewne się nawalili lub naćpali i takie są tego skutki. – Jagna kiwała ogoloną głową na znak, że zgadza się z tym, co mówi jej nowy partner.
Zeszli na dół do salonu. Szymańscy w milczeniu siedzieli na kanapie.
– I co, znaleźliście coś? – Na ich widok Szymańska natychmiast się podniosła.
– To jest dziewczyna syna? – zapytała Jagna, wyciągając w stronę kobiety zdjęcie zabrane z biurka. Szymańska pokiwała głową. – A macie gdzieś może fotografię syna razem z Błażejem? – Kobieta nerwowo spojrzała na męża, którego kolor twarzy zdradzał uczucia, jakie żywi wobec kolegi syna. Po chwili podeszła do regału i spomiędzy książek wyjęła cienki album ze zdjęciami.
– Mam, ale chyba sprzed czterech lat – powiedziała, znowu nerwowo spoglądając na męża. – Chłopcy niewiele się zmienili. – Wyciągnęła rękę z albumem w ich stronę. Zobaczyli na fotografii tego samego przystojnego bruneta, którego już widzieli na innych zdjęciach, obok którego, przyjmując zabawną pozę, stał tleniony blondyn, niższy od Nikodema, ale zbudowany jak kulturysta.
– Mogę pożyczyć to zdjęcie? – zapytała Jagna, a kobieta wyjęła je z albumu i jej wręczyła.
– Znaleźliście coś w pokoju? – odezwała się Szymańska.
– Nic, co mogłoby podpowiedzieć, gdzie może być państwa syn – odparł dyplomatycznie Hektor. – A czy ten telefon należy do niego? – Wyciągnął w ich kierunku worek na dowody.
Szymańska z mężem przyglądali się z uwagą srebrnemu samsungowi galaxy S8+. Bojanowska nacisnęła jeden z przycisków, aby ekran się podświetlił i mogli zobaczyć tapetę.
– To nie Nikodema, on ma iPhone’a – odpowiedział bez wahania Szymański.
– To może należy do Błażeja? – drążyła Bojanowska.
– Nie wiem. – Szymańska skrzywiła się przepraszająco.
– Czy mogłaby pani zadzwonić teraz do syna? – poprosił Cichy. Kobieta wzięła z niewielkiego stolika przy sofie swój telefon. Wybrała numer i chwilę czekała.
– Odzywa się poczta. – Spojrzała na nich pytająco.
– Telefon jest wyłączony – odparł z niezadowoleniem Hektor. To nie była dobra informacja, ponieważ trudno będzie namierzyć komórkę.
– Może pani zapisać na kartce numer telefonu syna? – poprosił, a kobieta od razu wykonała jego polecenie. – Będziemy próbowali się do niego dodzwonić. Może w końcu włączy aparat.
– Też będę dzwonić – zapewnił gorliwie Szymański.
– Świetnie. A teraz pójdziemy do Błażeja. Może po prostu obu ich tam znajdziemy – powiedział Cichy, kierując się w stronę drzwi.
– Jeśli są u niego, a auto to ich sprawka, to proszę Nikodemowi przekazać, że… – Szymański rozpoczął butną tyradę, ale zawahał się, po czym spojrzał na zrozpaczoną żonę i dokończył łagodniej: – Żeby wracał do domu.
– Jak się czegoś dowiecie, to dacie nam znać? – poprosiła kobieta. Na twarzy miała wypisany niepokój, co nie mogło dziwić.
– Oczywiście – zapewniła Jagna. Rozumiała strach kobiety. Jakiś czas temu zajmowała się małym bratankiem. Kiedy straciła go na chwilę z oczu, poczuła wszechogarniający ją lęk. W ułamku sekundy jej wyobraźnia zaczęła podpowiadać najgorsze scenariusze. Mimo że należała do opanowanych osób, czuła, jak cała drży. Na szczęście bratanek niebawem się odnalazł. Jak się okazało, oddalił się z placu zabaw, bo z daleka zobaczył kolegę z przedszkola. Jagna nie zauważyła, jak odchodził, bo rozmawiała przez telefon zaabsorbowana niekorzystnymi wynikami śledztwa. To mama kolegi z przedszkola odprowadziła bratanka do niej. Ona w tym czasie biegała dookoła placu zabaw, wykrzykiwała imię chłopca, zastanawiając się, czy dzwonić po wsparcie. Doskonale też pamiętała uczucie ulgi, gdy ujrzała chłopca idącego w jej stronę za rękę z obcą kobietą. Ten wachlarz emocji, jakiego doznała w tak krótkim czasie, upewnił ją, że nie chce mieć własnych dzieci. Nie miała instynktu macierzyńskiego, a nieobliczalność i nieprzewidywalność maluchów ją irytowała. To był jej pierwszy i ostatni spacer, który odbyła z bratankiem w pojedynkę. Dlatego teraz była w stanie zrozumieć, co czuje Szymańska, nie wiedząc, gdzie jest jej syn i co się z nim dzieje. Nawet jeśli uspokajała się w myślach, że ten się znajdzie, że zapewne jest z kolegą, gdzieś głęboko w niej czaił się lęk, że mogło wydarzyć się najgorsze.
Ruszyli wzdłuż chaotycznie porozmieszczanych domów. Kiedy numery zeszły poniżej setki, dostrzegli wyraźną różnicę w wyglądzie budynków i otoczenia. Jakby domy do numeru 100 zamieszkiwała średniozamożna klasa, a numery powyżej przynależały do wyższej klasy. Nie było między nimi muru, ale od razu można było się zorientować, w której części Burzliwej Doliny akurat się przebywa.
Odnalezienie numeru 95 nie było trudne. Szarobury dom musiał zostać wybudowany wiele lat temu i nigdy nie był poddany renowacji. Miał starą elewację, na której widoczne były zacieki i drobne pęknięcia. Mieszkańców najwyraźniej nie było stać na remont.
Podwórko było zaniedbane, trawa w niektórych miejscach zniszczona i wydeptana.
Drzwi, przed którymi stanęli, obłaziły z farby.
Jagna nacisnęła dzwonek, ale nie usłyszała jego dźwięku. Stali w ciszy, a kiedy nikt nie otwierał, aspirant mocno zapukała. Dopiero wtedy otworzyła je spłoszona kobieta. Trudno było powiedzieć, w jakim jest wieku. Miała zmęczony wyraz twarzy, smutne, podkrążone oczy i siwoszare włosy spięte w kucyk.
– Dzień dobry, policja – odezwała się Jagna. – Chcielibyśmy porozmawiać z synem. – Kobieta patrzyła na nich bez emocji. Sprawiała wrażenie wykończonej. Dopiero kilka sekund później odezwała się:
– Z którym?
– Z Błażejem.
– Nie ma go w domu. – Jej odpowiedź natychmiast uświadomiła im, że nie zakończą tak łatwo sprawy porzuconego auta. – Wyszedł wczoraj wieczorem i jeszcze nie wrócił. A czy coś się stało? – zapytała, nie zmieniając jednostajnego tonu głosu. Hektor odniósł wrażenie, że gdyby tylko mogła, to z pewnością ziewnęłaby.
– A wie pani, gdzie może być? – Bojanowska nie odpowiedziała na jej pytanie.
– Wczoraj wróciłam do domu po dwudziestej, syn czekał na kolegę, mieli gdzieś razem iść – wyjaśniła. – Nie wiem, co i gdzie mieli robić, nie pytałam go. To dorosły człowiek, może robić, co chce.
– Był umówiony z Nikodemem Szymańskim? – włączył się w rozmowę Cichy. Kobieta spojrzała na niego obojętnie, w odpowiedzi tylko kiwając potakująco głową. To było już coś. Wiedziała coś, czego Szymańscy tylko się domyślali. – Nie wie pani, gdzie mogli iść?
– Pojęcia nie mam – odparła obojętnie. – Co się stało?
– Od ósmej trzydzieści rano staramy się ich znaleźć.
Kobieta patrzyła na nich wciąż nieprzytomnym wzrokiem.
– Bo?
– Zdaje się, że pożyczyli bez pozwolenia auto pana Szymańskiego. – Hektor udzielał ogólnikowych informacji, aby nie siać paniki. Zresztą kobieta i tak sprawiała wrażenie niezainteresowanej.
– Mogę zadzwonić do syna – stwierdziła roztropnie. – Ale muszę już iść na przystanek autobusowy, właśnie wychodziłam do pracy. Niebawem zaczynam zmianę w szpitalu, nie mogę się spóźnić.
– Chętnie panią odprowadzimy na autobus. – To była okazja, aby jeszcze z nią porozmawiać. Cichy miał nadzieję, że może dowiedzą się czegoś więcej.
Kobieta na chwilę zniknęła w głębi domu, po czym wyszła z pokaźną torebką i zamknęła za sobą drzwi.
– Nie zamyka pani na klucz? – Cichy wskazał na drzwi.
– Mąż śpi w środku – oznajmiła spokojnie. – A nawet jakby ktoś wszedł do domu, to nie miałby co ukraść.
Ruszyli nierównym chodnikiem wzdłuż domów.
– Czy ten telefon należy do pani syna? – Jagna pokazała komórkę znajdującą się worku na dowody. Kobieta przyjrzała się i szybko odparła:
– Nie, on ma inną obudowę, z jakiegoś filmu czy jakoś tak. – Następnie sięgnęła do torebki po swój telefon, zwykły, z przyciskami, i wybrała numer syna. Efekt był taki jak u Szymańskich.
– Wyłączony – zakomunikowała. – Pewnie mu się rozładował, nic nowego.
– Często syn nie wraca na noc?
– Trudno powiedzieć. Dużo czasu spędzam w szpitalu – wciąż odpowiadała z apatią. – Syn w ciągu dnia pracuje, a potem spotyka się z kolegami. Nie ma z nim żadnych kłopotów, więc go nie wypytuję. Dobry chłopak, pomaga mi, dokłada się do rachunków. Dzięki temu mogłam wziąć trochę mniej dyżurów. Na męża liczyć nie mogę, a Błażej jako jedyny z trójki moich dzieci pomaga. – Słuchali kobiety z ciekawością. Jej słowa bardzo różniły się od tego, co usłyszeli od Szymańskich o Błażeju.
– To może syn jest teraz w pracy?
– Może – przyznała. – Chodzi na różne godziny, w zależności od ilości roboty.
– Gdzie pracuje?
– W warsztacie samochodowym Majstersztyk. Ma dobre układy z właścicielem, bo uczciwie pracuje. Jak jest dodatkowa robota, to szef zawsze pamięta o moim Błażeju.
– Rozmawialiśmy z Szymańskimi, oni twierdzą, że Błażej ciągle ma kłopoty, w które wciąga ich syna – stwierdziła Jagna, przyglądając się kobiecie. Miała wrażenie, że Ładosiowa jest zaprogramowanym robotem, które od lat wykonuje te same czynności. Dlatego nie ma już w niej energii, bo się wypaliła.
– Oni zawsze źle o nas mówią – odpowiedziała. – Zawsze czuli się od nas lepsi, bo mają więcej pieniędzy. Nie mówię, że jestem idealną matką i że Błażej miał dzieciństwo marzeń. Pamiętam, że Szymańska się nim zajmowała, kiedy pracowałam. Ona jest w porządku. Jej mąż to snob.
– Czyli nieprawdą jest, że chłopaki wpadają w kłopoty? – drążyła temat Bojanowska. Nie lubiła ludzi, którzy oceniali przez pryzmat pieniędzy. Jej rodzina również była średnio zamożna. Pamiętała, jak jej rodzice musieli się gimnastykować każdego miesiąca, aby starczyło na to, co było niezbędne. Nie żyła w luksusie i przepychu, dlatego nauczyła się szanować to, co teraz miała. Ładosiowa pracowała uczciwie i to było najważniejsze.
– W podstawówce mieli szalone pomysły, jak to dzieci, ale potem Nikodem poszedł do liceum, a mój syn do zawodówki. Każdy miał swoje sprawy i spotykali się raz na jakiś czas na imprezach – opowiadała, ale jej słowa nie świadczyły o tym, że chłopaki nie mieli problemów, może ona po prostu o nich nie wiedziała. – Szymańscy uparli się, żeby Nikodem poszedł na studia do prywatnej szkoły. Imponują im tamci ludzie, mój syn do nich nie pasuje. Ale nadal lubią się z Nikodemem, więc czasem się spotykają.
– Czy syn ma dziewczynę? – zapytała Jagna. Jeśli takowa była, to mogła wiedzieć o chłopaku więcej niż zmęczona życiem matka.
– Nie wiem, jak teraz, ale kiedyś umawiał się z Angeliką Chlebowską – wyjaśniła, zatrzymując się na przystanku. – Znają się od podstawówki, a zresztą Angelika mieszka niedaleko stąd.
– Może pani podyktować numer telefonu syna? – poprosiła Bojanowska, a Ładosiowa wyrecytowała go z pamięci. Aspirant zapisała go w notatniku.
– Jakby syn się z panią kontaktował, proszę dać nam znać. – Hektor podał jej wizytówkę. Kobieta wzięła kartonik i wrzuciła go do przepastnej torebki.
– Nie wiem, co wymyślili i o co chodzi z autem Szymańskiego, ale to dorośli ludzie – odezwała się, patrząc w stronę nadjeżdżającego autobusu. – Nie muszą nas informować o każdym swoim kroku. Szymańscy chcieliby zniewolić syna, zapominając, że to już pełnoletni człowiek. Myślę, że niepotrzebnie zawracacie sobie głowę tą sprawą. Za godzinę lub dwie odezwą się sami, a wy stracicie dzień pracy. – Pożegnała się i wsiadła do autobusu numer 162.
– Jestem skłonna się z nią zgodzić – rzuciła cierpko Jagna.
– Się okaże – odparł Hektor, nie wiedząc, co o tym wszystkim sądzić. – Inaczej patrzyłbym na tę sprawę, jeśli zostawiliby mustanga w Słonecznej Dolinie gdzieś po prostu zaparkowanego, ale to auto wyglądało na porzucone, jakby stało się coś niespodziewanego. Zimer ma rację, to za droga bryka, żeby ją tak olać, nawet w bogatej dzielnicy.
– A jak to auto zajumał ktoś inny? – rzuciła sugestię Bojanowska.
– Nie ma śladów włamania, auto zostało zabrane z garażu – wyjaśnił logicznie Cichy. – Mustang musiał zniknąć po dwudziestej, a to słaba godzina na okradanie domów, nawet w takiej okolicy jak ta. Jest ciepło, ludzie przebywają jeszcze na zewnątrz.
– To co teraz? – zapytała Jagna, której brakowało pomysłów na dalsze działania.
– Trzeba wrzucić chłopaków na bęben1 i sprawdzimy, co nam system wypluje. I dobrze byłoby pogadać z ich dziewczynami. Szymański miał się ze swoją spotkać wczoraj. Warto też iść do warsztatu, gdzie pracuje Ładoś, może akurat jest w pracy.
– Ale telefon jest nieaktywny – stwierdziła Bojanowska.
– Może na imprezie mu się rozładował, a do pracy poszedł od razu po balandze, więc nie miał jak naładować? – Hipoteza Hektora była mocno naciągana.
Ruszyli w drogę powrotną do auta. W tym czasie Bojanowska poprosiła dyżurnego o sprawdzenie obu chłopaków w bazie.
Kiedy dochodzili do służbowego bmw, zobaczyli, że stoi przy nim starsza kobieta w sukience w kolorowe kwiaty i z dużym kapeluszem na głowie.
– Jesteście z policji? – zapytała wystudiowanym tonem, z akcentem osoby, która wychowywała się na kresach.
– Tak – odparła Bojanowska.
– Byliście u Szymańskich i Ładosiów, prawda? – Nie zamierzała ukrywać, że obserwowała ich działania. Nie interesowało jej, że wyjdzie na wścibską. – W końcu się ktoś nimi zainteresował. To wcielone diabły – fuknęła z zaciętością.
– Mocne oskarżenia – odezwał się Hektor nieco rozbawiony powagą i słowami kobiety.
– Dlaczego pani tak mówi? – zapytała z poważną miną Jagna. Kobieta zlustrowała ją od góry do dołu. Bojanowska nie miała typowo kobiecych kształtów. Ogolona prawie na łyso, ubrana w czarny T-shirt i czarne bojówki bardziej przypomniała antyterrorystę niż przeciętną policjantkę. Starszej kobiecie zdecydowanie się to nie podobało.
– Hałasują. W nocy spać nie można.
– A co robią? – zainteresował się Hektor. Spojrzała na niego z większą aprobatą. Jego wygląd, w przeciwieństwie do Jagny, wywierał pozytywne wrażenie. Był ubrany w granatowe spodnie chino, błękitne bawełniane polo oraz letnią marynarkę. Wyglądał jak model z żurnala. Starsza kobieta od razu poddała się jego urokowi.
– Sprowadzają tu nocami podejrzanych ludzi, podjeżdżają auta, trąbią – tłumaczyła wzburzona. – A to słownictwo. Istny rynsztok.
– Skąd pani wie, że to oni? – dopytywał Cichy.
– Kilka razy otworzyłam w nocy okno, aby uciszyć towarzystwo, to widziałam jednego i drugiego – mówiła z oburzeniem. – Zrobicie coś z tym? – zapytała z nadzieją, wpatrując się intensywnie w Hektora, a ignorując Jagnę.
– Pracujemy nad tym – zręcznie skłamał Hektor. – Od dawna pani tu mieszka?
– Ze czterdzieści lat będzie – przyznała kobieta, uśmiechając się do komisarza.
– Czyli może pani coś o tych chłopakach powiedzieć? – Wiedział, że kobieta chętnie podzieli się wiedzą.
– Mogę, mogę – odparła ochoczo. – Szymańscy mieszkają tu ze dwadzieścia lat, jak nie więcej. Dorobili się w tym czasie i teraz udają, że połowy sąsiadów nie znają. Ładosie zaś są tu od dawna. Dobrze znałam starą Ładosiową, umarła piętnaście lat temu. A tu został jej zapijaczony syn z rozwrzeszczanymi dzieciorami, których nigdy nikt nie pilnował. Żona tego pijaka haruje jak wół, jest pielęgniarką, bez jej roboty to trawę by jedli. Ona jedyna z nich wszystkich porządna. Już dawno powinna kantem puścić tego darmozjada. – Nie krępowała się mówić dosadnie. – Nie może więc dziwić, że ich syn wyrósł na łobuza. – Dała im znak, żeby się do niej nachylili, i zaczęła mówić szeptem, choć dookoła nie było nikogo. – Najstarszy z Ładosiów, ten co tak hałasuje w nocy, miał romans z Zabielską. – Wskazała głową w głąb alejki, dając do zrozumienia, że to kobieta z ich okolicy.
– I co w tym złego? – zapytała niepewnie Jagna. Starsza kobieta na ułamek sekundy przerzuciła na nią wzrok, ale za chwilę ponownie skupiła uwagę na Cichym, jakby mówiąc tylko do niego.
– To mężatka, dużo starsza od chłopaka. Ładoś wtedy był jeszcze dzieckiem – powiedziała.
– Dzieckiem? – zdziwiła się aspirant.
– To było ze trzy, może cztery lata temu – odparła kobieta. – Stara baba, a ugania się za młodymi, jak jej nie wstyd.
Jagna przewróciła oczami.
– Skąd pani o tym wie? – odezwała się, dusząc w sobie gniew i nic sobie nie robiąc z tego, że kobieta ją ignoruje.
– Sąsiadka mi opowiadała – wyjaśniła z urazą, jakby dopytywanie aspirant ją dotykało. – Że widziała, jak Ładoś kosił trawę u Zabielskich. Ona wyszła do niego z napojem, a kiedy chłopak opróżnił szklankę, wzięła go za rękę i poprowadziła do domu. – Relacjonowała wszystko z niesłychaną dokładnością. – A potem żegnała się z nim na progu, a ubrana była w szlafrok. Taka sytuacja powtarzała się raz w tygodniu przez jakiś czas. – Niby nie było to blokowisko, a jednak plotki rozchodziły się szybko. – Ciekawe, czy pan Zabielski o tym wie, to majętny, szanowany człowiek, z którym wszyscy się w naszej okolicy liczą, a żona mu rogi doprawia. Wstyd – rzuciła poważnie.
– Młody Szymański ponoć porządniejszy – rzucił jakby mimochodem Cichy.
Kobieta fuknęła teatralnie.
– On taki jak rodzice, uważa się za lepszego od wszystkich. Ale jak nikt nie patrzy, to zachowuje się tak samo prostacko jak Ładoś. W ogóle ich nie interesuje, że tutaj mieszkają starsi ludzie, którzy lubią spokój i ciszę. – Nakręcała się od nowa. – Wiecie, co mi kiedyś powiedzieli, kiedy w nocy kazałam się im uspokoić? „Skoro nie może babcia spać, to niech zacznie liczyć barany”. – Próbowała parodiować tego, który jej to powiedział. – Chamstwo.
Takie osoby, mieszkające na każdym osiedlu, bywały pomocne, dlatego warto było mieć z nimi dobre relacje.
– Dziękujemy za informację, zajmiemy się tą sprawą – oznajmił Hektor, uśmiechając się, a kobieta z zadowoleniem kiwnęła głową.
Wsiedli do bmw, a starsza pani patrzyła z dezaprobatą, że to Jagna prowadzi.
Ruszyli w stronę zwiększających się numerów Burzliwej Doliny.
– Co za babsko – prychnęła Bojanowska, jadąc powoli przed siebie i patrząc w lusterko. Starsza kobieta nadal stała na chodniku i przyglądała się, jak się oddalają. – Wszystkich dookoła ocenia, a swojego nieznośnego plotkowania nie dostrzega. Pewnie ma się za niezwykle kulturalną. Kurwa! Lepsza niż miejski monitoring – irytowała się Bojanowska.
– Wyluzuj, nie ma co się przejmować – uspokajał ją Hektor. – Zatrzymaj się. Musimy sprawdzić, gdzie mieszkają Zabielscy, warto porozmawiać z kobietą. Skoro miała bliskie relacje z jednym z chłopaków, to może coś więcej o nim wie.
Bojanowska zaparkowała na poboczu, a Hektor zapytał przez radiostację:
– Możesz sprawdzić, gdzie dokładnie mieszkają Zabielscy z Burzliwej Doliny?
– Mało szczegółowa wiadomość, ale spróbuję, panie komisarzu. – Usłyszał w odpowiedzi.
– Mamy impas. Trzy różne wersje tego, jacy są Szymański i Ładosiowie, więc coś tu śmierdzi – stwierdziła Jagna, czekając na wiadomości od dyżurnego.
– Niekoniecznie – ponownie sprzeciwił się Cichy. – Rodzice są nieobiektywni, jeśli chodzi o swoje dzieci, i zawsze widzą, że to ktoś inny sprawia, że ich pociecha jest problematyczna. A starsza pani nie jest wiarygodna, podejrzewam, że jest samotna, rozgoryczona i wściekła na cały świat. Takie osoby wszystkich postrzegają negatywnie – tłumaczył Hektor. – Mamy trzy opinie i żadna z nich nie musi być prawdziwa. Ciekawi mnie, dlaczego Ładoś i Szymański zdecydowali się zabrać mustanga, wiedząc, jak ważny jest dla starego Szymańskiego? Musiało wydarzyć się coś bardzo nietypowego, aby młody Szymański w taki sposób zostawił skarb ojca.
– To może trzeba zlecić poszukiwania zakrojone na większą skalę? – spytała Jagna.
– Na razie jeszcze jest za wcześnie. Ładoś może być w pracy, a Szymański na uczelni lub z dziewczyną – stwierdził komisarz. – Jak to matka Błażeja powiedziała, to dorośli ludzie i mogą robić, co chcą. Szymański wcale nie musiał się trzymać tego, co mówił rodzicom.
– No tak – westchnęła Jagna. – Powinniśmy jakoś zrekonstruować ich wczorajszy wieczór. Czy na pewno byli razem? Jeśli tak, to gdzie pojechali i co robili całą noc?
– Otóż to – rzucił Cichy. – To, jacy są na co dzień, wcale nie musi mieć nic wspólnego z tym, co spotkało ich ostatniej nocy. Jedyne co wiemy, to to, że przed dwudziestą Nikodem i Błażej byli jeszcze w domach.
– Mam adres Zabielskich – odezwał się głos w radiostacji. – W bazie ich nie ma, nie byli notowani – wyjaśnił dyżurny. – Ale Zbigniew Zabielski prowadzi jedną z największych firm konsultingowych w kraju. W sieci znalazłem info, że mieszkają pod adresem Burzliwa Dolina dwieście pięćdziesiąt. Z tego co zobaczyłem na zdjęciach, to wyrąbana w kosmos hacjenda. Nie przeoczycie jej.
– Dzięki, świetna robota, masz u mnie piwo – rzucił z zadowoleniem Hektor. Zadanie, które wykonał dyżurny, nie należało do jego obowiązków, zrobił to dlatego, że miał ochotę pomóc, tak po koleżeńsku. – Bez odbioru.
– Dwieście pięćdziesiąt, zmierzamy w stronę luksusu – zakpiła Jagna, odpalając ponownie auto.
Zaparkowali na obszernym podjeździe przed numerem 250.
Wysiedli w milczeniu, przyglądając się luksusowej willi o nowoczesnym geometrycznym kształcie. Duże poziome przeszklenia i widoczny od podjazdu rozległy taras robiły wrażenie. Główne części domu zostały wykończone w neutralnych kolorach, które zestawiono z drewnianymi elementami.
Przed wejściem, na obszernym zielonym terenie, w kwiatowych rabatach pracowała kobieta w kapeluszu. Klęczała przy dużym krzaku z różami, czerwona na twarzy od słońca.
– Dzień dobry, pani Zabielska? – zapytała Jagna, a kobieta spojrzała na nią z uwagą.
– Pani jest w domu. – Kobieta wskazała palcem.
Ruszyli w stronę drzwi wejściowych, podziwiając rozmiar budynku.
– To chyba duża rodzina – stwierdziła Jagna, przyglądając się ciekawej bryle domu.
– Zwykle duże przestrzenie zamieszkuje mało ludzi, ale za to bogatych – odpowiedział refleksyjnie Hektor.
Stanęli przed wysokimi i szerokimi drewnianymi drzwiami, aspirant pociągnęła za sznurek od dzwonka. Rozległ się donośny dźwięk gongu.
Chwilę później drzwi otworzył mężczyzna po czterdziestce, ubrany w czarny garnitur.
– Pan Zabielski? – Bojanowska założyła, że ma do czynienia z gospodarzem.
– Nie, jest w pracy. Mogę w czymś pomóc? – zapytał poważnie mężczyzna.
– Kim pan jest?
– A państwo? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
– Policja, chcemy porozmawiać z którymś z domowników. Najchętniej z panią Zabielską – wyjaśnił Hektor. Pokazali służbowe legitymacje.
Mężczyzna otworzył szerzej drzwi.
– Zapraszam do salonu, pójdę poinformować panią o państwa przybyciu. – Ruszył przodem, a oni za nim. Wprowadził ich do dużego pomieszczenia, którego nowoczesny, prosty design łączył elegancję i stonowanie. Przestronna przestrzeń i wielkopowierzchniowe przeszklenia zapewniały widok na spektakularny ogród z basenem.
Otwarty na drugą kondygnację salon wprost zachwycał.
– Cholera. – Hektor usłyszał słowa Jagny, która rozglądała się dookoła. Miał ochotę powiedzieć to samo. Wolał nie myśleć, ile kosztuje taki dom i jego utrzymanie.
Niebawem usłyszeli kroki. Z pierwszego piętra po drewnianych schodach schodziła kobieta ubrana w jedwabną bluzkę z motywem pantery i ołówkową, brązową skórzaną spódnicę. Hektor i Jagna spojrzeli na siebie. To nie był strój domowy, więc być może kobieta właśnie szykowała się do wyjścia. Była uczesana i umalowana.
Stanęła przed nimi i wyciągnęła rękę.
– Wioletta Zabielska, Konrad powiedział, że chcecie ze mną porozmawiać. W czym mogę pomóc? – Cichy patrzył na nią z uwagą, ale kątem oka dostrzegał, że i Bojanowska jest zaintrygowana. Kobieta zbliżała się do pięćdziesiątki, ale wyglądała atrakcyjnie, miała zgrabną sylwetkę i gładką twarz. Nie dostrzegało się nawet jednej zmarszczki. Oczywiście komisarz nie wykluczał, że poddawała się zabiegom upiększającym i poprawiającym wygląd, ale efekt prezentował się bardzo naturalnie. Zapewne zawsze była wyjątkowej urody, więc mając pieniądze, nietrudno było o nią należycie zadbać.
– Komisarz Hektor Cichy i aspirant sztabowy Jagna Bojanowska – przedstawił ich. Kobieta skinęła głową. Cichy widział, że mu się przygląda, skupiając wzrok na jego bliźnie. Na twarzy kobiety wypisało się zainteresowanie.
– Chcielibyśmy porozmawiać o Błażeju Ładosiu – wyjaśnił komisarz, a kobieta szybko obejrzała się za siebie i powiedziała:
– Przejdźmy do gabinetu. – Nie było słychać w jej głosie zdenerwowania czy skrępowania. Widać zdawała sobie sprawę, że pewnego dnia ktoś zacznie pytać o chłopaka.
Weszli do przestronnego biura, które również było urządzone w nowoczesnym stylu. W pomieszczeniu stało biurko, fotel i długi biały stół, dookoła którego poustawiano czarne krzesła.
– Mąż odbywa tu spotkania biznesowe – wyjaśniła, widząc, jak rozglądają się po wnętrzu. – Proszę usiąść. – Wskazała im miejsce przy stole.
– Przejdziemy do sedna, nie chcemy marnować pani i naszego czasu – zaczął Hektor, a kobieta skinęła głową. – Podobno miała pani romans z Błażejem Ładosiem.
– Kiedy jeszcze był niepełnoletni – wtrąciła Jagna.
Kobieta przez chwilę przyglądała się im w milczeniu, nie okazując cienia zdenerwowania.
– To prawda, romans trwał kilka miesięcy i Błażej nie miał wtedy jeszcze osiemnastu lat, ale wszystko odbyło się za obopólną zgodą. Możecie go o to zapytać – wyjaśniła atrakcyjna blondynka. Hektor skupił się na jej twarzy; podobała mu się. Miała w sobie piękno i smutek. Nie dziwił się Błażejowi, że się wdał z nią w romans. Naszła go refleksja, że ostatnią kobietą, która go zainteresowała i z którą spał, była Anastazja Kool. Na samo wspomnienie zrobiło mu się gorąco. W takich momentach zapominał, jaką krzywdę mu wyrządziła. Pierwszy raz od tamtego czasu poczuł, że brakuje mu seksu. Ostatnie miesiące przebywał na odwyku i terapii. Prawie każdy wieczór spędzał z Polą Ostrowską. Nie uprawiali seksu. Pola miała swoje traumy. Nie czuła się jeszcze gotowa na bliskie relacje z mężczyznami, a tym bardziej z Hektorem, którego traktowała jak rodzinę.
– Ale to pani była dorosła i powinna wiedzieć, że jest to niemoralne – odezwała się twardo Jagna.
– Nie popełniła pani przestępstwa – odrzekł spokojnie Hektor, patrząc na Bojanowską. Nie rozumiał jej zachowania. – Artykuł dwieście, paragraf jeden Kodeksu karnego – rzucił, widząc jej wściekły wzrok. Jagna niechętnie kiwnęła głową, pozwalając wrócić mu do rozmowy. – Romans z Błażejem zakończył się cztery lata temu, tak? – Nie spuszczał wzroku z kobiety. Ona również na niego patrzyła. Z wyraźnie rosnącą ciekawością.
– Mniej więcej.
– A jak się to zaczęło? – zapytał Cichy, choć to nie miało nic wspólnego z ich sprawą.
– Błażej przyszedł do mojego męża, ponieważ potrzebował pracy. Chciał pomóc matce. Kobieta ciągle pracuje, aby związać koniec z końcem – Wioletta opowiadała to, co już wiedzieli. – Mąż docenia ambitnych młodych ludzi, więc zaproponował mu, że będzie pomagał w ogrodzie, na co Błażej się zgodził. Wiedział, że póki nie uzyska pełnoletności, to niczego innego u mojego męża nie może robić. Był dobrym pracownikiem, sumiennie wykonywał swoją pracę, nie migał się od obowiązków. Mąż był z niego zadowolony.
– Pani chyba też – rzuciła złośliwie Bojanowska.
– Łatwo pani oceniać, bo zapewne nigdy nie była pani samotna. W złotej klatce też może być ciężko – odpowiedziała spokojnie kobieta, poprawiając włosy, które opadły jej na policzek. – Mam piękny dom, dużo pieniędzy, ale siedzę tu sama. Dzieci dawno temu wyjechały, by uczyć się za granicą, a męża ciągle nie ma. – Nie miała do nikogo pretensji, po prostu chciała wyjaśnić swoje położenie. – Błażej był uroczy i miły. Zaczęłam z nim rozmawiać i tak wyszło. To dobry chłopak, zależało mu na mnie, wiem o tym. Kiedy jednak wyznał mi miłość, uznałam, że musimy zakończyć tę relację. Lubiłam go, dzięki niemu czułam się znowu podziwiana, ktoś był mną zainteresowany. Ale wiadomo było, że taka relacja nie może długo trwać. – Słuchali, nie przerywając. Nie była pierwszą ani ostatnią kobietą, która tak wypełnia życiową pustkę. Nie była wyniosła czy zmanierowana, mimo bogactwa, jakie ją otaczało. Na Hektorze robiła dobre wrażenie. – Był u nas pół roku, a potem poprosiłam, żeby odszedł, aby nie robił kłopotów sobie i mnie.
– Posłuchał? – zaciekawił się Hektor. Zakochany młody chłopak mógł nie przyjąć ze spokojem wiadomości o konieczności zakończenia takiego związku.
– Próbował mnie przekonywać do zmiany zdania, ale nie chciałam go krzywdzić – wyjaśniła kobieta. – Po zakończeniu tej relacji i pracy u nas widziałam go kilka razy, jak stał niedaleko domu i patrzył. Ale nie zrobił nic przeciwko mnie.
– Mąż wie o waszym romansie? – Bojanowska zapytała tym razem nieco łagodniejszym tonem.
– Nie sądzę – odpowiedziała kobieta z wahaniem.
– Pani sąsiedzi wiedzą… – oświeciła ją Jagna.
– Chcielibyśmy porozmawiać z pani mężem – rzucił Cichy.
– O czym? – zapytała z obawą w głosie.
– Nie o pani romansie, nie jesteśmy od tego, aby zdradzać tajemnice innych. Może mąż też powie o Ładosiu coś, co pozwoli nam lepiej go poznać – wyjaśnił Hektor z lekkością w głosie, aby kobieta nabrała pewności, że nie musi się ich obawiać.
– Mąż jest w biurze – oznajmiła. – Nie widziałam go od wczoraj. Wieczorem był umówiony z Piotrem Zalewskim w klubie tenisowym LOB. Raz w tygodniu spotykają się na meczu. – Hektor zwrócił uwagę, że ciągu godziny drugi raz padała nazwa klubu tenisowego.
– Nie wrócił z klubu na noc? – dociekała Bojanowska.
– Nie wiem, zwykle po meczu jeszcze idą na drinka – odparła kobieta. – Mamy oddzielne sypialnie, więc zdarza się, że nie widuję męża nawet przez kilka dni. Głównie rozmawiam z nim przez telefon – dodała, nie widząc nic dziwnego w takim układzie. – Po co tak naprawdę przyszliście?
– Przyjechaliśmy do Burzliwej Doliny, aby porozmawiać z Błażejem i jego przyjacielem, który też mieszka w okolicy, ale na razie nie możemy się z nimi skontaktować – rzekł Hektor. – Dlatego pytamy osoby, które ich znają, co wiedzą. Nie mamy pewności, czy nie wpakowali się w kłopoty.
– Mogli wpaść w tarapaty, ale nie wiem jak duże – przyznała po chwili, a Cichy poczuł, jak skacze mu adrenalina.
– Dlaczego pani tak sądzi? – zapytał, a kobieta się skrzywiła.
– Trzy miesiące temu byliśmy z mężem na bankiecie w klubie LOB, o którym już wspomniałam. Przyjęcie jest organizowane raz w roku. Spotkałam tam Błażeja i Nikodema Szymańskiego. Mimo że nie są biznesmenami, byli gośćmi Piotra Zalewskiego.
– I co w tym złego? – dopytywała Jagna.
– Wiecie, kim jest Piotr Zalewski? – zapytała, jakby nazwisko mężczyzny było wszystkim znane. – Nie słyszeliście, czym zajmuje się Zalewski Law Company?
– To firma prawnicza – odparł Hektor bez zastanowienia. Kilka razy miał okazje spotkać się na komendzie z ludźmi z tej kancelarii.
Wiolettę jakby rozbawiła jego odpowiedź.
– Między innymi – stwierdziła i z wahaniem dodała: – Zalewski prowadzi różne interesy, jest wpływowy i bezwzględny w działaniach. Dlatego, kiedy zobaczyłam Błażeja i Nikodema w jego towarzystwie, zaniepokoiłam się. Pytałam Błażeja, co robi na przyjęciu. Twierdził, że Nikodem go zaprosił, ponieważ za dobre wyniki w nauce i w sporcie otrzymał od Zalewskiego stypendium naukowe.
– A myśli pani, że to nieprawda? – zapytał Cichy, a ona wzruszyła ramionami.
– Wiem tyle, że jeśli Błażej coś robił dla Zalewskiego, to nie jest to legalne – odparła. – Błażej nie ma wykształcenia, które preferowano by w kancelarii.
– Ale mógł być osobą towarzyszącą – zauważył policjant, a kobieta tylko pokręciła przecząco głową.
– Czy chce nam pani coś powiedzieć? – zapytał, czując, że w słowach rozmówczyni kryje się znacznie więcej. Ale kobieta znowu pokręciła przecząco głową.
– Szymańskiego też pani dobrze zna? – zmieniła temat Jagna.
– Z widzenia – przyznała. – I wiem, że jego rodzice zawsze mieli zawyżone ambicje wobec syna, dlatego Szymański nie toleruje Błażeja. – Jej słowa świadczyły o tym, że poza seksem łączyła ją z chłopakiem głębsza więź. – Błażej mówił, że Nikodem to niespokojny duch. Rodzice swoje, a on swoje. Wspomniał, że zawsze miał ryzykowne pomysły i wciągał w nie Błażeja. Przez to obaj mieli problemy. Ale Nikodema z opałów wyciągali najpierw rodzice, potem majętni znajomi, a Błażej zazwyczaj obrywał za nich obu.
– Dużo pani o nich wie – skwitował Cichy.
– Błażej był dla mnie kiedyś ważny – odparła. – Od czasu tego bankietu nie mogę przestać myśleć, że spędzają czas z niewłaściwymi ludźmi. Duże pieniądze mogą namieszać w głowach, zwłaszcza młodym ludziom.
– A może naprawdę byli na bankiecie ze względu na stypendium? – zasugerował Cichy, a kobieta uśmiechnęła się pobłażliwie.
– Tak jak wspominałam, Błażej pochodzi z biednej rodziny, a na bankiecie miał na sobie garnitur od Armaniego. A po okolicy jeździ drogimi samochodami.
– Pracuje w warsztacie, może akurat testuje auto, które naprawia – dość niegrzecznie zripostowała Bojanowska.
– Może tak być – odpowiedziała z uśmiechem Wioletta. – Byłam u niego w warsztacie kilka dni po bankiecie, przekonywałam, aby nie kontaktował się z Zalewskim. Oznajmił, że to nie moja sprawa, z kim się spotyka i co robi. Wtedy pierwszy raz był dla mnie niemiły. – Westchnęła z wystudiowanym grymasem, przypominającym nieco uśmiech. – Mam nadzieję, że się znajdą, a teraz po prostu gdzieś się dobrze bawią.
– Dziękujemy za poświęcony czas. – Hektor podniósł się z miejsca, jeszcze raz rozglądając się po dużym gabinecie.
Jagna ruszyła pierwsza do wyjścia, bo zaczął jej dzwonić telefon. Wtedy Hektor poczuł, jak Zabielska chwyta go za łokieć.
– Pan mnie rozumie, widzę to w pana oczach, jest pan tak samo samotny jak ja – rzekła cicho. – Gdyby miał pan ochotę się spotkać, proszę zadzwonić. – Wsunęła mu do kieszeni marynarki wizytówkę.
Nie odpowiedział, tylko skinął głową, czując podekscytowanie. I natychmiast zaczął rozważać jej propozycję.
* * *
Weszli na komendę, mając plan dalszych działań. Co prawda ich hipotezy były dość chwiejne, ale zakładali, że to, co na początku mogło wydawać się młodzieńczym żartem czy głupotą, w rzeczywistości może być czymś zupełnie innym. Należało sprawdzić Zabielskiego, mimo że romans był dawną sprawą i kobieta twierdziła, że mąż nic o nim nie wie. Wątpliwe, skoro o wszystkim wiedzieli nawet sąsiedzi. Najciemniej jest pod latarnią, a najbliższa osoba dowiaduje się zawsze na końcu. Dlatego trzeba było sprawdzić, kim jest i co wie Zabielski, bo może Ładoś i Szymański nie zniknęli bez powodu, skoro Błażej okazał się nielojalny wobec pracodawcy. Niektórzy, aby dokonać zemsty, potrafią czekać na odpowiedni moment całymi latami. Trzeba było zdobyć więcej informacji.
Musieli również dowiedzieć się, czy technikom udało się jeszcze coś znaleźć w mustangu. Zamierzali też oddać do sprawdzenia znaleziony w aucie telefon. Nie należał do Szymańskiego ani do Ładosia, dlatego warto było spróbować znaleźć jego właściciela. Być może to on dysponował informacjami przydatnymi w dalszym śledztwie.
Liczyli, że uda się namierzyć sygnał z komórek chłopaków. To mógł być najprostszy sposób na ich zlokalizowanie. Łatwiejszy niż chodzenie po ludziach, którzy przypuszczalnie mogli mieć z nimi kontakt.
Jagna oczekiwała także, że w bazie policyjnej znajdzie przydatne informacje o chłopakach. Może nie pomogą one bezpośrednio dowiedzieć się, gdzie ci teraz są, ale uzupełnią obraz, kim są i co robią obaj młodzi ludzie, kiedy rodzice spuszczają ich z oczu.
Idąc w stronę windy, Hektor zobaczył zmierzającą w ich kierunku Polę. Miała na sobie cywilne ubranie, jakby już kończyła pracę. Cichy widział się z nią wczoraj wieczorem i nic nie mówiła, że dzisiaj weźmie trochę wolnego. Rano się nie spotkali, bo musiał być wcześniej niż zwykle na komendzie.
Kiedy stanęli naprzeciwko siebie, dostrzegł, że jest wyraźnie zmęczona i ma podkrążone oczy.
– Cześć, wychodzisz? – zapytał zdziwiony.
– Słabo się czuję. Idę do domu – zakomunikowała beznamiętnie.
– Chora jesteś? – Przyglądał się jej z uwagą.
– Źle spałam, naszła mnie fala wspomnień, wiesz, jak jest – odparła. – I być może się gdzieś przeziębiłam. Czuję się, jakbym złapała grypę. Moich klientów nie zarażę, ale nie chcę narażać innych.
Nie pierwszy raz Pola nie spała w nocy przez natrętne wspomnienia. Od roku miewała koszmary związane z byłym mężem. Mimo że od jakiegoś czasu żyła w spokoju, to przeszłość powracała w najmniej oczekiwanych momentach. Ale rzadko kiedy rezygnowała z pracy. W prosektorium zapominała o całym świecie. Praca ze zmarłymi o dziwo przynosiła jej ukojenie. Martwych nie musiała się obawiać.
– Jak pierwszy dzień po powrocie? – zapytała, nim ruszyła dalej.
– Praca w terenie, więc nie jest najgorzej – odpowiedział, nie spuszczając z niej wzroku. Nie rozumiał, co się dzieje, wyglądała inaczej. Usłyszał znaczące chrząknięcie i przypomniał sobie, że obok niego stoi nowa partnerka, która może nie znać Ostrowskiej. – Polu, poznaj, to Jagna Bojanowska, jest moją nową partnerką. – Pola przyjrzała się Jagnie z zainteresowaniem. Dawno nie widziała kobiety, która zdecydowałaby się na taką fryzurę i tak mocno zniekształcający sylwetkę strój. Ale po chwili namysłu doszła do wniosku, że do Bojanowskiej specyficzna i oszczędna fryzura pasuje. Kobiety wyciągnęły do siebie ręce na powitanie. – Jagna, to Pola Ostrowska, która pracuje tu…
– …jako patolog – weszła mu w słowo nowa koleżanka. – Rzadko kiedy mamy trupa, ale o niektórych tu pracujących słyszałam, zwłaszcza jeśli mają dobrą opinię. – Ostrowska uśmiechnęła się, ale w tym uśmiechu nie było radości, tylko kurtuazja.
– Fajnie, że Hektor ma nową partnerkę. Jaworski pozostawiał wiele do życzenia – odparła kąśliwie patolog.
– Jesteś niesprawiedliwa – rzucił z pretensją Cichy. Ostrowska nie przepadała za Jaworskim, ale Hektorowi wydawało się, że kolega i przyjaciółka pozostają w lepszych relacjach od czasu jego ostatniej hospitalizacji.
– Taaa, Casanova jak z koziej dupy trąba – dodała Jagna, co tym razem wywołało szczery uśmiech na zmęczonej twarzy Poli, zaś Hektor tylko przewrócił oczami. – Może kiedyś spotkamy się na obiedzie? – zaproponowała Bojanowska. Pola, ku zdziwieniu komisarza, przytaknęła. To była pewna nowość w jej reakcjach, zwykle bowiem jadała obiady w jego towarzystwie lub sama. Nie czuła potrzeby powiększania tego grona o nowe osoby.
– Widzimy się wieczorem? – zapytał, a Pola znów pokiwała głową.
Pożegnali się i Jagna i Cichy skierowali się do biura techników.
– Dziwną jesteście parą – stwierdziła bez skrępowania Bojanowska.
– Tylko się przyjaźnimy – odparł krótko i poczuł, jak Jagna mu się przygląda. – Dlaczego to dla wszystkich takie dziwne? – rzucił naiwne pytanie. Liczył, że od Bojanowskiej jako od kobiety uzyska inną odpowiedź, niż otrzymałby od Jaworskiego.
– A co, masz dziesięć lat, że pytasz? – rzuciła, ale Hektor nie zamierzał odpowiadać. Po chwili więc dodała: – Trudno uwierzyć, że relacja męsko-damska może opierać się tylko na przyjaźni i że obie strony to satysfakcjonuje. Zwykle po pewnym czasie któraś ze stron angażuje się bardziej i chce więcej.
– Z nami jest inaczej – Hektor chciał uciąć niezręczny temat.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki