Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Policjanci na tropie inteligentnego i psychopatycznego seryjnego mordercy.
Miesiąc po ucieczce, która skompromitowała krakowski wydział kryminalny, bezwzględny i przebiegły seryjny morderca odzywa się do komisarz Natalii Gwiazdowskiej. Przysyła list, w którym tłumaczy się ze swoich instynktów, żądzy i pragnień, nie pozostawiając złudzeń, że zaniecha zbrodniczego procederu. Dołączona minikarta pamięci staje się początkiem nowego śledztwa, a zarazem otwiera drzwi do posępnej przeszłości.
Jednak nie tylko nieuchwytny zabójca ma mroczne czyny na sumieniu. Aby inni przeżyli spotkanie z genialnym seryjnym mordercą podkomisarz Marcin Winnicki będzie musiał obnażyć publicznie swoje okrucieństwo i bezwzględność, jakich dopuścił się wiele lat temu...
Czy jego szczerość wobec kolegów i siebie pozwoli poznać klucz do strategii zabójcy? Czy wytężona praca całego zespołu kryminalnego, łamanie zasad i podjęcie gry takimi samymi metodami, jakimi działa zabójca, się opłaci? Czy tym razem uda się zatrzymać genialnego szaleńca z planem doskonałym?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 591
James Dobson:Jesteś winny zamordowania wielu kobiet i dziewcząt. Czy to prawda?
Ted Bundy:Tak, to prawda.
James Dobson:Ted, jak to się stało? (…)
Ted Bundy:To pytanie zasadnicze, nad którym nie tylko ludzie znacznie bardziej inteligentni ode mnie zastanawiali się latami. (…) Wydaje mi się jednak, że rozumiem, co stało się ze mną – na tyle, na ile pojmuję, w jaki sposób rozwinęły się u mnie pewne uczucia i myśli. Powodowany nimi zacząłem zabijać. Mówię o uczuciach niepohamowanych i niszczących.
James Dobson:Wróćmy do twoich korzeni. Po pierwsze, jak rozumiem, byłeś wychowywany w tym, co uważałeś za normalny, zdrowy dom.
Ted Bundy:Bez dwóch zdań tak.
James Dobson:Nie znęcano się nad tobą fizycznie, nie wykorzystywano seksualnie ani emocjonalnie.
Ted Bundy:Nie. Nie było o tym mowy. I to jest część tragedii, ponieważ dorastałem we wspaniałym domu z dwojgiem oddanych, kochających rodziców jako jedno z pięciorga rodzeństwa. W domu, w którym na nas, dzieciach, skupione było życie naszych rodziców. Systematycznie uczęszczaliśmy do zboru. Miałem rodziców, którzy nie pili, nie palili, nie uprawiali hazardu. W domu nie było żadnego fizycznego znęcania się ani awantur. (…) To był zdrowy, porządny chrześcijański dom i mam nadzieję, że nikt nie spróbuje pójść na łatwiznę i obwiniać albo w inny sposób oskarżać mojej rodziny o to, że przyczyniła się do tego, co się stało. (…)
James Dobson: Jak długo znajdowałeś się w punkcie – powstrzymywania się – zanim faktycznie zaatakowałeś kogoś fizycznie?
Ted Bundy: Cóż… Widzi pan, to w rozwoju mojej osoby moment bardzo subtelny. Mówimy o czymś, co… mówimy o chwili, w której osiąga się ten stan albo dochodzi do sytuacji, w której się do niego zbliża, w ciągu… to zabiera lata.
James Dobson:Ile?
Ted Bundy:Powiedziałbym, że parę lat. I w tym czasie musiałem sobie poradzić z bardzo silnymi zahamowaniami, które powstrzymywały mnie przed działaniem przestępczym albo stosowaniem przemocy – w ten sposób mnie uwarunkowano, wychowano w moim środowisku, sąsiedztwie, w moim zborze, w szkole. (…)
James Dobson: Pamiętasz chwilę podjęcia decyzji: „Tak, pora to zrobić?”. Pamiętasz moment, w którym zdecydowałeś, by zaryzykować?
Ted Bundy:(…) Poczucie dojścia do tego punktu, w którym wiedziałem… jakby coś pękło – wiedziałem, że nie jestem już w stanie nad tym zapanować; granice, które uznawałem, których nauczyłem się jako dziecko, które we mnie wpojono, nie wystarczały już, by powstrzymać mnie przed znalezieniem ofiary i skrzywdzeniem jej.
James Dobson:Czy trafne byłoby określenie tego „szałem”?
Ted Bundy:(…) Wewnętrzny przymus.
James Dobson:OK, więc jeśli dobrze rozumiem… Toczysz wewnętrzną walkę z normami. (…)
Ted Bundy:Tak.
James Dobson:Ted, po tym jak popełniłeś pierwsze morderstwo – jaki wpływ miało to na twoją emocjonalność?
Ted Bundy:Nie ma żadnego sposobu, by to opisać – po pierwsze: niepohamowany popęd do popełniania takich czynów; i to, co następuje z kolei z chwilą, gdy zostanie on w mniejszym czy większym stopniu zaspokojony. (…) Chciałbym, aby ludzie zrozumieli również to (…), że zasadniczo byłem osobą normalną. Nie takim typem przesiadującym w barach ani włóczęgą. Nie byłem zboczeńcem w tym sensie, w jakim ludzie spoglądają czasem na kogoś i mówią: „Wiem, że z nim jest coś nie w porządku”; po prostu to rozpoznają. Byłem w gruncie rzeczy normalnym człowiekiem. Miałem dobrych przyjaciół. Prowadziłem normalne życie z wyjątkiem tego jednego drobnego, ale bardzo niszczącego wycinka o potężnym oddziaływaniu, który utrzymywałem w wielkiej tajemnicy jako coś zupełnie osobistego – nie pozwoliłem nikomu, aby się o nim dowiedział. (…) Nie byłem ideałem, ale… Byłem „w porządku”.
Fragment ostatniego wywiadu pt. „Jak zostałem mordercą”. Rozmowa Jamesa Dobsona z Tedem Bundym [23 stycznia 1989], tłum. Łukasz Makowski
Stali w ciasnym kręgu, w ciszy pochylając głowy nad smartfonem aspiranta Marcina Winnickiego. Sześcioro policjantów z krakowskiego Wydziału Kryminalnego wbijało wzrok w mały ekranik. Byli jak zahipnotyzowani. Już kilka razy oglądali nadesłane nagranie, ale nie wiedzieli, co z nim zrobić ani jak je interpretować. Byli jednak pewni, że jest ono zapowiedzią nieuniknionych kłopotów. Gdyby nie wiedzieli, od kogo jest nagranie, to może ich strach o los młodej kobiety, która była główną i jedyną bohaterką niepokojącego filmu, nie byłby tak realny.
– To podpucha – rzucił podkomisarz Michał Krukowski, nie spuszczając wzroku z telefonu. – Mówiliście, że była w kontakcie z mordercą, więc może teraz mu pomaga.
– Jak dla mnie strach na jej twarzy wydaje się prawdziwy – skwitował aspirant sztabowy Marek Groszkowski.
Aspirant Marcin Winnicki nie mógł wydusić z siebie słowa. Być może to przez niego Oliwia Szulc, dziewczyna z nagrania, właśnie zastanawiała się, czy przeżyje. Chociaż to ona w czasie ostatniego śledztwa, mimo ich ostrzeżeń, kontaktowała się z profesorem Tadeuszem Sadlewskim, który okazał się nieobliczalnym seryjnym mordercą. Sama była sobie winna. Gdyby od początku z nimi współpracowała i przyznała, że otrzymuje materiały od zabójcy, umieliby jej pomóc i ochroniliby ją.
Należało przyjąć, że każdy krok profesora będzie osobistą rozgrywką, i nie było wątpliwości, że Sadlewski przygotował się na nią lepiej niż oni. Zawsze wyprzedzał ich o krok. To on planował i rzucał wskazówki według własnego uznania. Wcześniej nie udało się go ubiec, bo zdążył poznać nie tylko ich, ale i ich sposoby działania. Miał zamiar bez skrępowania zaspokoić żądze, ale nie zamierzał tego robić w prosty, oczywisty sposób. Był zbyt inteligentny, aby nie wykorzystać do swojej gry ich położenia. Był seryjnym mordercą, ale to nie zabijanie dawało mu największą satysfakcję, lecz zwodzenie i udowadnianie, że jeśli tylko będzie chciał, to uniknie kary i schwytania.
Tadeusz Sadlewski niedawno postanowił posłuchać pragnień, które buzowały w nim od lat. Zrozumiał, że chce i lubi zabijać. A do tego był przewrotnym człowiekiem. Nie uznawał prostych rozwiązań i dawania śledczym czegokolwiek na tacy. Miał potrzebę zmuszania innych do wytężonej pracy, nauki i szybkiego łączenia faktów. Lata pracy na uniwersytecie sprawiły, że każdym działaniem chciał ich czegoś nauczyć. Irytowało go, gdy ktoś nie wykorzystywał swojego potencjału i możliwości, które otrzymał. Zabójczą grą zamierzał zmobilizować policjantów do przekraczania granic. Nie chciał w banalny sposób grać im na nosie, udowadniając, jak łatwo jest ich zwieść oraz pokonać.
Dlatego uczynienie elementem rozgrywki Oliwii Szulc musiało być dla Sadlewskiego wyjątkowo satysfakcjonujące. Nie było wątpliwości, że miał o niej rzetelne informacje, które zdobył dzięki obserwacjom albo młoda kobieta ufnie sama mu o sobie opowiedziała. Tak jak wcześniejsze ofiary.
Na razie wydawało się, że zamiarem profesora stało się zdemaskowanie tajemnicy Marcina z przeszłości. Winnicki przez chwilę zastanawiał się, dlaczego to on znalazł się na celowniku profesora, ale szybko znalazł odpowiedź. Jego przeszłość nie była krystaliczna. Od lat ukrywał mroczny sekret. Profesor poznał go dzięki Oliwii i postanowił zmusić Marcina do tego, aby zmierzył się z własnymi demonami, grzechami i instynktami, podobnie jak robił to Sadlewski.
Kiedy próbował zrozumieć, dlaczego profesor skupił się na nim, obleciał go strach. Zaczął się zastanawiać, czy Sadlewski dostrzegł w nim tak jak w Brunonie Wrońskim uśpione zło. Marcin bał się tych myśli, chociaż profesor postawił go pod ścianą. Aspirant nie miał wyboru, musiał powiedzieć prawdę o sobie i o tym, co zrobił przed laty zakochanej w nim dziewczynie. Sadlewskiemu zależało, aby udowodnić, że każdy skrywa w sobie nieobliczalnego psychopatę. Tak jak każdy jest zdolny, aby zabić.
Marcin nie martwił się najbardziej tym, że na jaw wyjdą jego bezmyślność i okrucieństwo. Chciał tylko, aby Oliwii nic się nie stało. Oddałby wiele, aby ją uwolnić. Nie byłby nawet na nią zły, gdyby się okazało, że nagranie to podły żart z jej strony, żeby mu odpłacić za przeszłość. Teraz dla Marcina liczyło się wyłącznie to, żeby dziewczyna żyła i była bezpieczna.
– Co tu się dzieje? – ze skupienia wyrwał ich głos naczelnika.
Cała szóstka spojrzała zmieszana na Wróblewskiego. Ich spłoszenie natychmiast się spotęgowało, bo naczelnikowi towarzyszył prokurator Piotr Szramowski. Z zimnym wyrazem twarzy spoglądał na policjantów. Żaden z nich nie wiedział, co odpowiedzieć, bo obecność prokuratora mogła skomplikować obecną sytuację.
Ich milczenie zirytowało naczelnika. Od miesiąca na każdym kroku dawał im do zrozumienia, że jest na nich nadal zły, że nie poprosili w porę o pomoc i pozwolili zbiec seryjnemu mordercy. Przez co cały wydział wyszedł na nieporadnych bałwanów. Niekończące się kontrole, przesłuchania i raporty nie pozwalały naczelnikowi zapomnieć o ostatniej sprawie. Codzienne wizyty prokuratora wywoływały w nim napięcie, które przekładało się na sposób, w jaki ich traktował.
Teraz oczekiwał więc, że nie będą się wychylać i mieszać w kontrowersyjne sprawy. Chciał, aby wszystko przycichło, choć zdawał sobie sprawę, że jeszcze długo będą na celowniku komendanta. To, że nikt nie został zwolniony, było cudem. Wróblewski chciał, aby jego policjanci docenili, że los obszedł się z nimi łaskawie mimo tak karygodnych zaniedbań.
– Śmieszne filmiki na YouTube? – zapytał prokurator ironicznie. – Nie przeszkadzajcie sobie. Oglądajcie dalej. Cóż macie lepszego do roboty.
Natalia, usłyszawszy jego słowa, poczuła gniew.
– Jak panu żal, to proszę do nas dołączyć, ubaw po pachy – rzuciła i wyciągnęła w stronę przełożonego i prokuratora smartfona. Nagranie, które dostali od zabójcy, wymagało natychmiastowych działań.
Szramowski i Wróblewski patrzyli w ciszy na ekran telefonu. Nagranie było krótkie, nie trwało więcej niż piętnaście sekund, ale tyle wystarczyło, aby przez głowę oglądającego przeszła fala pytań i skrajnych emocji.
– Co… – zaczął prokurator, ale nie dokończył, bo Natalia podała mu list otrzymany razem z kartą pamięci, na której było nagranie.
Naczelnik zbliżył się do Szramowskiego i zaczęli czytać. Pozostali trwali milczeniu, czekając na ich reakcję.
– Kurwa – syknął prokurator po chwili.
– I co, śmieszne? – zapytała Gwiazdowska spokojnie.
– Odwal się, Gwiazda! – wybuchł. – Jeszcze nie udało mi się załagodzić sprawy z ucieczką Sadlewskiego, a już mamy jego powrót i do tego porwanie.
Szramowski w ciągu ostatniego miesiąca się zmienił. Przed sprawą Sadlewskiego był zadufanym w sobie, ale elokwentnym narcyzem, a teraz stał się nerwowy i wulgarny. Nie pasowało to do niego.
– Co z tym zrobimy? – zapytał Krukowski konspiracyjnie. – Zgłosimy wyżej?
– Pojebało cię?! – rzucił wściekle Szramowski, poprawiając włosy gwałtownym ruchem.
– Sami mamy to ogarnąć? – Krukowski spojrzał na Szramowskiego.
– Nie wiem, kurwa, nie wiem! – fuknął prokurator.
– To sprawa dla Abwery – odezwał się poważnie Marek Groszkowski. – To już inny level kryminalny. Nie mamy doświadczenia, narzędzi, ludzi – wymieniał – aby nie nawalić znowu.
– Kto mógłby nam pomóc bez robienia afery? – zapytał naczelnik jakby sam siebie, ignorując słowa podwładnego. Zawiadomienie Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego było równoznaczne z kłopotami, z których już nie wyszliby bez strat. ABW nie zajęłoby się tylko tym, co teraz otrzymali, chciałoby poznać sprawę od początku, a tam był bałagan trudny do wyjaśnienia.
– Ciekawe, czy Józef też dostał ten film – odezwała się z troską w głosie Natalia.
– Jakie to ma znaczenie? – zapytał naczelnik. – Cokolwiek dalej się wydarzy, i tak zostanie wciągnięty w tę sprawę. To jego brat.
– O czym wy, kurwa, teraz rozmawiacie? – obruszył się prokurator. – Seryjny morderca, który miesiąc temu zapadł się pod ziemię, odezwał się jak gdyby nigdy nic. Przysłał, kurwa, pocztówkę z wakacji! Pogrywa z nami. Wszystko się posypie. Nawet nie chcę myśleć, w jakiej czarnej dupie jesteśmy.
– Świetnie, na taką panikę liczyliśmy – obruszyła się Natalia.
– Wal się, Gwiazda, też jestem za tym, aby oddać sprawę Abwerze – odparł wściekły Szramowski.
– Poczekajcie, są dwa scenariusze, jak się z tego wykaraskać – zaczął naczelnik. Podszedł do drzwi oddzielających korytarz od biura i je zamknął. – Albo załatwimy to sami jak zwykłe śledztwo, ale z pomocą inspektora… – zobaczył, że Szramowski się krzywi – albo od razu zawiadomimy komendanta i inne służby, ale wtedy musimy się liczyć z tym, że wyjdą na jaw fakty, które do tej pory pan przemilczał. – Spojrzał na prokuratora.
Szramowski nerwowo przerzucał wzrok z jednej osoby na drugą. Nie znosił być od kogoś zależny, nie planował wchodzić w układy i ustalenia z osobami trzecimi. Nie chciał, aby z policjantami łączyło go coś, co mogłoby mieć wpływ na jego przyszłość zawodową. Ale nie miał wyjścia, zawalił kilka miesięcy temu. Dał się zwieść Gwiazdowskiej. Nie posłuchał zdrowego rozsądku i zgodził się uczestniczyć w sprawie, która od początku ich przerastała. Jednak tak samo jak Natalię zjadła go pycha i chęć udziału w czymś wyjątkowym. A teraz będzie musiał zapłacić za zarozumialstwo. Albo będzie trzymał z nimi, albo przyzna się do wielu uchybień przed przełożonymi, co w konsekwencji może doprowadzić do jego degradacji. Ta myśl budziła w nim gniew. Nie zamierzał do tego dopuścić. Za dużo poświęcił, aby być w tym miejscu kariery, w którym był obecnie. Odpowiadała mu jego pozycja. Był kimś i mógł działać na własną rękę. Nie chciał wracać do czasów, kiedy był jednym z wielu. Szarakiem bez własnego zdania.
– Wiedziałem, Gwiazda, że słuchanie ciebie to chujowa decyzja – huknął wściekle na całe biuro.
– No tak, bo wykorzystałam pana, a teraz pławię się w glorii i chwale – odcięła się komisarz. Pozwalała sobie na takie docinki względem prokuratora, gdyż znali się od lat i łączyła ich burzliwa przeszłość. Nigdy nie zadzierała z prokuratorami, ale Szramowski był wyjątkiem, z którym ostatnio niestety często musiała pracować. Nie bała się go, bo miała nad nim przewagę. Znała jego słabe strony i lęki.
– Przestańcie, nie mamy czasu, aby się obwiniać – przerwał Stasiński. – Możemy z tego wyjść, ale musimy działać wspólnie. Naczelnik ma rację. Prowadzimy tę sprawę jak zwyczajne śledztwo, nikt nie musi na razie wiedzieć, że jest to uprowadzenie, które łączy się z poprzednią sprawą. Nie wszystko musimy od razu raportować.
– Serio? Myślicie, że to nie wyjdzie, że uda się utrzymać dyskrecję? – Prokurator kipiał ze złości.
Nastała chwila ciężkiej ciszy. To, co planowali, było ryzykowne, mogło ich pogrążyć i zakończyć definitywnie pracę w policji. Jeśli kiedyś ktoś odkryje prawdę, wszyscy pójdą siedzieć. Ale postanowili zaryzykować. Oba scenariusze, które przedstawił naczelnik, wiązały się z konsekwencjami zawodowymi. Ryzyko było w obu wariantach, ale we wspólnym działaniu była szansa na sukces. Jeśli mieli ponieść karę, to powinni spróbować uratować sytuację wszelkimi sposobami, aby nie mieć do siebie pretensji, że się za szybko poddali. Istniał cień szansy, że wszystko rozejdzie się po kościach. A zawiadomienie komendanta i innych służb było równoznaczne z poddaniem się. Na to mieli jeszcze czas.
– Winnicki, czy możesz łaskawie nas oświecić, dlaczego ten psychol porwał akurat Szulc? Co ty masz z tym wspólnego? – Prokurator spojrzał na milczącego Marcina.
– To zbieg okoliczności – zaczęła Natalia.
– Nie ciebie pytam – przerwał jej Szramowski.
– Nie wiem, czy profesor od początku wiedział, że znamy się z Oliwią, czy odkrył to dopiero w czasie dochodzenia – zaczął zrezygnowanym głosem Marcin. – W liceum miałem z nią bliskie relacje i sądzę, że dlatego postanowił ją wykorzystać.
Policjanci spojrzeli po sobie, wiedzieli, że Marcin znał Oliwię, ale nie wspominał o bliskich kontaktach.
– To chyba nie koniec tej historii – odezwał się ponownie zdenerwowany Szramowski, bo miał wrażenie, że Marcin zakończył wyjaśnienia. – Nie pieprz, że chodzi tylko o to, że znaliście się w liceum. Coś innego jest na rzeczy. Przecież napisał w liście, że nie jesteś tym, kogo widzi komisarz Gwiazdowska, więc, kurwa, gadaj prawdę, zanim nas wszystkich wpierdolisz na minę.
Natalia nie przerywała prokuratorowi. Nie miała zamiaru bronić Marcina, bo też chciała poznać prawdę. Teraz wszystko zależało od szczerości Winnickiego.
– Okej – westchnął Marcin. – Ale chcę, abyście wiedzieli, że w liceum byłem innym człowiekiem. Gówniarzem, który myślał tylko o sobie.
– Daj spokój. Najważniejsze, żebyśmy znaleźli Oliwię. Przeszłość to przeszłość. Każdy ma coś na sumieniu – zaczęła Natalia, chciała go uspokoić i zachęcić do mówienia.
– Brawo, Gwiazda! Utuliłaś dziecinę do piersi, to teraz do rzeczy – stwierdził stanowczo Szramowski, a Natalia krzywo się do niego uśmiechnęła. Gdyby nie obecność kolegów, bez skrupułów pokazałaby mu środkowy palec. Stosunki między nimi zawsze były napięte, ale czasem Szramowski wyjątkowo działał jej na nerwy.
– Poznałem Oliwię na początku mojej trzeciej, a jej drugiej klasy – zaczął Marcin zrezygnowanym tonem, siadając na krześle przy swoim biurku. – Pracowałem w szkolnej gazetce. Byłem redaktorem naczelnym działu sportowego. Oliwia dołączyła do naszego zespołu, bo interesowała się sportem – mówił, nie patrząc na nikogo. – Szybko okazało się, że ma niezłą wiedzę, dobrze pisze i chętnie uczestniczy we wszystkich wydarzeniach. Byłem z niej zadowolony, bo poważnie podchodziła do redakcyjnego zadania.
Nikt mu nie przerywał. Wszyscy byli ciekawi, co powie.
– Pierwszy rok wspólnej pracy w redakcji minął dobrze. Dlatego na wakacje całą redakcją pojechaliśmy na obóz sportowy sponsorowany przez szkołę. – Zamilkł na chwilę, chcąc odsunąć w czasie to, co musiał im powiedzieć. – To tam doszło do wydarzenia, o które chodzi profesorowi. Jeden głupi żart, który zmienił życie moje i Oliwii. – Znowu zrobił pauzę, aby zaczerpnąć głębiej powietrza. Czuł się fatalnie z tym, że koledzy zaraz usłyszą, jakim jest złym człowiekiem. Przez lata miał nadzieję, że nigdy nie będzie musiał tego opowiadać i że sam też o wszystkim zapomni. Do tej pory nikomu o tym nie wspominał. – Wszyscy widzieli, że Oliwia się we mnie zabujała. Też to czułem. Lubiłem ją, lecz nie była w moim typie. Ale koledzy z redakcji namówili mnie, żebym skorzystał z tego, że jest na mnie napalona. – Spojrzał na Natalię, sądząc, że zobaczy w jej oczach pogardę, ale jej twarz nie zdradzała żadnych emocji. Czekała na ciąg dalszy. – Chłopaki z redakcji wymyślili, że mogę sobie zrobić z niej jaja. Opracowaliśmy plan, który wydawał się zabawny. Postanowiłem go wcielić w życie w wieczór, kiedy mieliśmy pożegnalne ognisko. Zaproponowałem wtedy Oliwii spacer do lasu. Kiedy zaszliśmy wystarczająco daleko, zacząłem ją całować. Nie protestowała. Była chętna. Następnie ściągnąłem jej bluzkę i szorty, więc została w samej bieliźnie. – Zobaczył, że Krukowski i Makowski wymieniają się spojrzeniami. – Kiedy tak stała gotowa do kolejnego etapu zbliżenia, poprosiłem ją, żeby zamknęła oczy. Powiedziałem, że mam dla niej niespodziankę. Zrobiła, o co poprosiłem, bez wahania, z uśmiechem na twarzy… Ufała mi… – Przerwał, w biurze panowała kompletna cisza. – Pamiętam to dokładnie, jakby to było dziś. – Nerwowo przełknął ślinę, miał ściśnięte gardło, bo to, co do tej pory im opowiedział, nie było najgorsze.
– Co było dalej? – zapytała Natalia łagodnie.
– Uciekłem. Zostawiłem ją w nocy w środku lasu samą, półnagą. Znałem ten las, więc bez trudu wróciłem do obozowiska.
Znowu zapadło milczenie. Na twarzy Marcina pojawiła się niechęć do samego siebie.
– A Oliwia? – zapytał Groszkowski.
– Nie wróciła – szepnął Winnicki. – Dopiero rano, kiedy mieliśmy wyjeżdżać, odkryto, że nie ma jej w obozie. Zarządzono poszukiwania i po dwóch godzinach jedna z grup ją odnalazła.
– Gdzie? – odezwał się aspirant sztabowy.
– Okazało się, że idąc po ciemku przez las, spadła z urwiska do dwumetrowego dołu. Leżała tam wycieńczona, zmarznięta i połamana. A w szpitalu stwierdzono hipotermię i pogruchotaną stopę. Musieli wykonać operację, zrobić rekonstrukcję kości śródstopia.
Zgromadzeni w biurze spoglądali na siebie. Postępowanie Marcina kwalifikowało się pod paragraf z kodeksu karnego, ale w tym wypadku nawet Szramowski zatrzymał tę myśl dla siebie. Nie było sensu mówić oczywistości.
– Przyznałeś się? – zapytał w końcu Stasiński. Starał się, aby jego głos miał zwyczajną barwę, ale nie mógł ukryć poruszenia, jakie wywołała w nim ta historia.
– Nie – burknął Marcin. – Zresztą ona też mnie nie wydała. Kiedy przyszedłem do szpitala, aby ją przeprosić, to powiedziała, że będzie milczeć pod warunkiem, że zostanę jej chłopakiem.
– Co? – zdziwiła się Natalia. – Niemożliwe.
– Też tak myślałem – stwierdził Marcin. – Dlatego przez jakiś czas zastanawiałem się, czy to nie podstęp.
– Zgodziłeś się z nią chodzić? – dopytywał z niedowierzaniem Makowski, bo zachowanie Oliwii było zastanawiające. Czy zakochana dziewczyna mogła zapomnieć o takim upokorzeniu i o krzywdzie, jaka ją spotkała, byle tylko być z chłopakiem, który jej się podobał? Igorowi wydawało się to absurdalne.
– Tak, wtedy myślałem, że nie mam wyjścia – odparł Winnicki. – Bałem się i nie chciałem, aby prawda wyszła na jaw. – Nagle opadł na biurko w akcie bezsilności. – Ale to nie koniec tego gówna. Nie byłem dobrym chłopakiem. Kiedy tylko mogłem, zbywałem ją. Byłem dla niej okropny. Wkurzała mnie wszystkim, co robiła. Jej twarz wzbudzała we mnie gniew. Czułem złość na siebie i obrzydzenie do niej. Nie rozumiałem jej. Gdyby mnie ktoś traktował tak jak ja ją, to nie chciałbym go widywać nawet sporadycznie.
– Kiepsko – przyznał Stasiński, nie mogąc powstrzymać negatywnych emocji.
– Może teraz to jest jej zemsta? – zasugerował Krukowski, wskazując na filmik w telefonie. – Może ułożyła się z Sadlewskim.
– Z seryjnym mordercą? – Marcin podał w wątpliwość pomysł kolegi.
– W takiej sytuacji nie możemy tego wykluczyć – stwierdziła Natalia.
– A robi pan takie miłe wrażenie – odezwał się Szramowski, jakby nie słuchał, o czym teraz rozmawiają. – Chłopiec z dobrego domu, gruntownie wykształcony, a jednak bezwzględny chuj.
– Wyczuwa pan pokrewną duszę? – zapytała Gwiazdowska złośliwie. Nie tolerowała, kiedy Szramowski obrażał innych, bo sam nie zawsze był w porządku.
– Nie jestem z tego dumny – odezwał się zrezygnowany Winnicki. – Zrobiłem jej podwójną krzywdę najpierw na obozie, a potem, kiedy zgodziłem się z nią chodzić. Dlatego ostatni rok w liceum był koszmarem – tłumaczył się Marcin. – Teraz wiem, że lepiej było ponieść konsekwencje, ale nie cofnę czasu. Co mam zrobić? – Spojrzał na prokuratora z żalem.
– Marcin zawinił, ale z nią też jest coś nie tak. – Naczelnik zamyślił się na kilka sekund, po czym dodał: – Śledztwo należy zacząć od dokładnego prześwietlenia tej dziewczyny – zdecydował. – Marcin, musisz powiedzieć wszystko, co wiesz o Oliwii.
– Ale nic nie wiem. Nie widziałem jej wiele lat. Ostatni raz, kiedy zacząłem studiować. Wtedy z nią zerwałem, bo poznałem Martę – tłumaczył. – Spotkałem ją znów dopiero półtora miesiąca temu i wtedy też niewiele ze sobą rozmawialiśmy.
– Musimy wziąć poważnie pod uwagę wersję, że chce się na tobie zemścić i dogadała się z Sadlewskim – trzymał się swojego Krukowski. – Ja na jej miejscu tak bym zrobił.
– Ale nie możemy zapominać o tym, kim jest Sadlewski. Nawet jeśli Oliwii wydawałoby się, że się z nim dogadała, nadal może być dla niej niebezpieczny i z nią również prowadzić grę – włączył się do rozmowy Stasiński. – Może działa na dwa fronty dla zabawy.
– Pojedźmy do redakcji, w której ostatnio pracowała. Może tam się czegoś więcej dowiemy – odezwała się Gwiazdowska.
– Naczelny nie będzie chciał z nami rozmawiać. Rozwaliliśmy mu interes – przypomniał Marcin ponuro.
– Spróbujcie – rzucił naczelnik. – Reszta niech poszpera w sieci. Sprawdzi media społecznościowe. Młodzi ludzie piszą tam wszystko o sobie. Nawet oficjalnych papierów na obserwację nie trzeba. Na Facebooku, Instagramie, TikToku czy innych bzdurnych stronach dobrowolnie zdradzają swoje sekrety – rozważał naczelnik.
– Nie róbcie wokół siebie szumu – odezwał się prokurator. Był wściekły i czarno widział to, że ponownie zabierają się za sprawę, która już na wstępie ich przerasta. Natalia wiedziała, że walczy ze sobą, aby nie wybuchnąć. Natomiast nie wiedziała, na kogo bardziej się wkurza, na nich czy na siebie. – Gwiazda, skontaktuj się z inspektorem, powiedz, jaką mamy sytuację. Ma trzymać gębę na kłódkę i dalej siedzieć na L4 – zdecydował Szramowski.
– Teraz to pan będzie wydawał nam polecenia? – obruszyła się niepotrzebnie Gwiazdowska.
– Gwiazda, na razie nie wydarzyło się nic, co zmusiłoby mnie do zmiany treści moich raportów, i dobrze byłoby, aby tak pozostało. Zrozumiano? – zapytał, patrząc na każdego z nich. Chciał mieć pewność, że usłyszeli. – Czekam na informacje na bieżąco. – Na ostatnim słowie położył wyraźny akcent. – Chcę wiedzieć o wszystkim od razu. Muszę znać każdy szczegół, abym w razie potrzeby mógł działać jak najszybciej. Jak coś zawalicie, to już nie pomogę.
Natalia przewróciła oczami. Tyle razy to słyszała. Zawsze tak mówił, mimo to brnął w ich szaleństwo.
Ruszył w stronę drzwi, ale nagle zaczęła dzwonić komórka jemu i naczelnikowi.
Wszyscy spojrzeli na siebie z zaciekawieniem. Był to zastanawiający zbieg okoliczności.
Inspektor Jan Bukowski nie znosił takich wezwań jak to, do którego właśnie zmierzał, bo jego myśli wtedy krążyły wokół spraw, które burzyły jego spokój. Nie był pesymistą, ale przy pewnych zdarzeniach ogarniał go mimowolny lęk. Niektóre sprawy bowiem dotykały go osobiście, mimo że pracował w policji od dwudziestu pięciu lat.
– Czołem! Jak sytuacja? – zapytał, wchodząc przez bramę na ulicy Świętego Jana 13, mężczyznę ubranego w biały ochronny kombinezon.
– Dzień dobry, inspektorze – przywitał go młody chłopak. – Przykra sprawa. Nastolatka, latawiec.
Bukowski z głośnym westchnieniem kiwnął głową i nie zatrzymując się przy młodym techniku, ruszył na wewnętrzny dziedziniec kamienicy, gdzie pracował już patolog.
– Co mamy? – zapytał, kiedy stanął przy kucającym nad zwłokami młodej dziewczyny starszym mężczyźnie.
Spojrzał na leżącą na ziemi w nienaturalnej pozycji martwą dziewczynę. Była ubrana w białe body na ramiączkach z przezroczystą zwiewną spódniczką. Ktoś, kto nie wiedział, że wyskoczyła przez okno, mógłby pomyśleć, że to jakiś rodzaj performance’u. Dookoła niej nie było widocznych śladów tragedii, która się tu wydarzyła. Jedyne, co można było zobaczyć, to niewielka strużka krwi wypływająca z jej ust na trawę, na którą spadła. Miało się ochotę dotknąć jej ramienia i poprosić, aby wstała, bo się przeziębi.
Kiedy patolog usłyszał pytanie Bukowskiego, podniósł się z trudem. Był starszym mężczyzną przy kości, dlatego pozycja, w której znajdował się przed chwilą, nie była dla niego komfortowa.
Bukowski przez moment rozważał, czy nie podać ręki lekarzowi, ale niemal natychmiast się rozmyślił. Był pewien, że taka pomoc zostałaby źle przyjęta.
Ignacy Mach miał sześćdziesiąt pięć lat, a ostatnie trzydzieści pięć przepracował na stanowisku policyjnego patologa. Wiedział, że na jego miejsce czyhają młodzi, ale ta praca była całym jego życiem. Dlatego zamierzał ją wykonywać dopóty, dopóki będą mu na to pozwalać zdrowie i przełożeni, a u nich miał poparcie.
Inspektor lubił Macha, bo nigdy nie tworzył historii na wyrost i nie udawał, że widzi więcej, niż było w rzeczywistości. Dlatego cierpliwie czekał, aż lekarz złapie oddech, aby móc mówić bez zadyszki. Kiedy w końcu się to udało, patolog zaczął wyjaśniać:
– Wyskoczyła z drugiego piętra. – Wskazał palcem do góry. – Okno ma niskie, nietypowe ułożenie, więc nie trzeba się na nie wspinać.
– Serio, samobój? – zapytał dla pewności Bukowski.
– Czy ja wiem? – Mach zawiesił głos.
Inspektor domyślał się, co to może oznaczać. Od dawna ze sobą pracowali, więc wiedział, że patolog nie waha się sygnalizować, kiedy ma wątpliwości co do przyczyny śmierci.
– Ktoś jej pomógł?
– Tego nie wiem, ale na ciele po wstępnych oględzinach dostrzegłem też obrażenia, które nie są skutkiem upadku z okna – wyjaśnił wątpliwości Mach. – A do tego dziewczyna jest chuda.
– To baletnica, one zawsze tak wyglądają – odezwał się z daleka ten sam technik, który udzielił Bukowskiemu pierwszych informacji. Patolog z niechęcią kiwnął głową. Chłopak miał rację, więc w czasie sekcji musi o tym pamiętać.
– Po drugie – płynnie kontynuował rozważania lekarz – ma podbite oko, ale siniak jest dwu-, trzydniowy. Do tego zauważyłem zadrapania na rękach.
– Ciekawe – zamyślił się Bukowski. Takie drobne obrażenia mogły wskazywać, że ktoś pomógł dziewczynie wypaść przez okno, lub mogły sugerować, dlaczego nastolatka targnęła się na swoje życie.
Jan Bukowski miał w domu trzy nastolatki, które raz się kochały na zabój, a raz skakały sobie do oczu. Dlatego wiedział, jak to jest z młodymi ludźmi. A kiedy jechał na miejsce zdarzenia, dyspozytorka poinformowała go, że tragedia wydarzyła się w szkole. To oznaczało, że uczą się w niej młodzi ludzie, których emocje i hormony szaleją. Dlatego jego zadaniem było dowiedzieć się jak najwięcej o zmarłej dziewczynie, a wtedy będzie mógł się zorientować, czy było to samobójstwo, czy morderstwo. A jeśli dziewczyna sama postanowiła zakończyć życie, to należało poznać powody jej decyzji.
Inspektor w ciągu lat pracy widział wiele tragedii, ale kiedy młoda osoba odbierała sobie życie, to nie mógł przejść obok takiego wydarzenia obojętnie. Domyślał się, że prokurator będzie chciał szybko zamknąć sprawę jako oczywistą. Ale dla Bukowskiego samobójstwo nigdy nie było oczywiste, zawsze były powody lub ludzie, którzy za tym stali. Nie zawsze udawało się ich za to ukarać, ale warto było im uświadomić, że mają na sumieniu czyjeś życie.
Chociaż patrząc na córki, inspektor dostrzegał, jak chwiejne są reakcje młodych ludzi. Nastolatki zwykle zbyt pochopnie podejmują decyzje, kierując się impulsem. To, co dla dorosłego człowieka jest drobną przeszkodą, dla młodej, nieznającej jeszcze życia osoby stanowi tragedię, z którą nie umie sobie poradzić, i podejmuje drastyczne kroki.
– Więcej powiem późnym popołudniem – wyrwał go z zamyślenia patolog.
– Rozmawialiście z kimś ze szkoły? – zapytał kręcących się dookoła policjantów i techników.
– Z dyrektorką zamieniliśmy dwa zdania, potwierdziła tożsamość ofiary, ale odesłaliśmy ją do szkoły, bo uczniowie patrzyli przez okna i zaczynała się histeria – wyjaśnił jeden z policjantów.
– Jak przyjechaliśmy, to na miejscu z dyrektorką był dozorca – włączył się drugi. – Wrócił do służbówki. Był zdruzgotany.
– Dzięki – odparł inspektor. – Daj znać, kiedy będziesz po sekcji – rzucił do patologa, który właśnie zakrywał ciało dziewczyny.
Bukowski ruszył na drugie piętro szkoły baletowej Balance. Był ciekawy, czy dowie się czegoś, co pomoże mu zrozumieć tę tragedię. Czekało go trudne zadanie, czyli rozmowy z nastolatkami. Musiał wykazać się stanowczością, ale i empatią, aby nikogo nie spłoszyć i nie urazić. Szedł schodami w górę, czując, że dziś ta sprawa się nie zakończy.
Naczelnik Wróblewski ruszył w stronę swojego gabinetu, aby odebrać dzwoniący telefon. Nie chciał zakłócać rozmowy Szramowskiemu, który również zdecydował się tu i teraz sprawdzić, kto do niego dzwoni i w jakiej sprawie.
Reszta czekała na ich powrót w nerwowym milczeniu.
Po niespełna pięciu minutach do wspólnego biura wrócił Wróblewski. Miał zatroskany wyraz twarzy, ale nic nie mówił. Czekał, aż prokurator skończy rozmowę. Chwilę później z podobną miną dołączył do naczelnika Szramowski. Natalia miała wrażenie, że na twarzy proroka pojawił się też grymas nerwowego strachu. Nie widziała go u niego wcześniej.
W biurze zapanowała tak gęsta atmosfera, że można ją było kroić nożem.
– Mamy trupa – odezwał się niepewnie Wróblewski. – Na Świętego Jana 13, na dziedzińcu kamienicy, dozorca znalazł martwą młodą kobietę.
– Zabalsamowana? – zapytała Gwiazdowska z obawą.
– Ze słów dozorcy wynika, że wyskoczyła przez okno – odparł naczelnik i można było odnieść wrażenie, że ta informacja go uspokoiła.
– Dostałem to samo zgłoszenie – odezwał się Szramowski. – To latawiec.
– Myślicie, że to nowa sprawa? – upewniał się Makowski.
– To tragedia, ale lepiej, aby to było zwykłe samobójstwo – powiedział z rezygnacją naczelnik.
– A może to Oliwia? – rzucił Groszkowski nieśmiało.
– Nie wiem – powtórzył Wróblewski i gniewnie spojrzał na podwładnego.
– To byłoby bez sensu – odezwała się błyskawicznie Natalia, widząc kątem oka, jak Marcin blednie. – Dopiero co dostaliśmy nagranie i list od profesora. Nie tak szybko pozbędzie się Szulc.
– Skąd taka pewność? – zaciekawił się Szramowski.
– Intuicja – odparła na odczepnego. Nie miała zamiaru tracić czasu na niepotrzebne wałkowanie teraz czegoś, co być może nie ma nic wspólnego z profesorem.
– Musimy tam jechać, bo dozorca był przerażony i mówił nieskładnie – stwierdził Wróblewski.
– Idę do siebie po dokumenty i widzimy się na dole. – Szramowski spojrzał na Wróblewskiego, który kiwnął głową.
Kiedy prokurator zniknął za drzwiami, naczelnik odezwał się do Marcina i Natalii:
– Jedziemy na dwie bryki. Po oględzinach na Jana, kiedy dowiem się, kim jest denatka, zdecyduję o dalszych działaniach.
Gwiazdowska z Winnickim wrócili do biurek. Wiedzieli, że jeśli okaże się, że jest to zupełnie inna sprawa, niezwiązana z Sadlewskim i uprowadzeniem Szulc, to dostanie ją ktoś inny, a oni zajmą się poszukiwaniami Oliwii.
Ponownie zapadła cisza.
– Wszystko w porządku? – odezwał się Stasiński, patrząc na Marcina.
– Tak… nie, nie wiem… może – burknął pod nosem Winnicki. Czuł się paskudnie. Dopiero teraz, kiedy opowiedział swoją historię na głos, uświadomił sobie, jakim był palantem. Dziś zrozumiał, jak skrzywdził Oliwię, i naprawdę chciałby mieć jeszcze możliwość, aby ją szczerze za to przeprosić.
– Zostaw kartę z filmem. Sprawdzę, czy można coś z niej wyciągnąć – zaproponował Stasiński. – Może wypatrzę jakiś szczegół, który podpowie, gdzie jest Oliwia.
Marcin wyjął minikartę pamięci ze smartfona i położył bez słowa na biurku Grześka. Nie miał siły ani chęci rozmawiać. Czuł gulę w gardle na samą myśl, że na dziedzińcu kamienicy na Świętego Jana znajdą martwą Oliwę Szulc, bo wtedy nie będzie miał szans jej przeprosić.
Zabrał kurtkę i dołączył do czekającej na niego na korytarzu Natalii. Zjechali w milczeniu windą do lobby. Gwiazdowska nie wiedziała, jak ma rozmawiać z Marcinem. Co mu powiedzieć i jak okazać wsparcie, bo czuła wewnętrzne rozdarcie. Była zniesmaczona opowieścią kolegi. Nie spodziewała się tego po nim. Wiadomo, ludzie się zmieniają i to, co było dziesięć lat temu, teraz już należało do przeszłości. Jednak czasem dawne grzechy wracały, a odkupienie win kosztowało dużo wysiłku.
Po wysłuchaniu historii Marcina Natalia zaczęła myśleć o swoim synu. Tomek chodził do liceum, niebawem będzie miał szesnaście lat. Czy też mógłby wykazać się taką bezwzględnością? Czy mógłby potraktować tak drugiego człowieka? Czy mimo dobrego wychowania i normalnego domu pod wpływem określonych okoliczności i obcych ludzi młody człowiek może stać się okrutnym potworem?
Tyle razy widziała, jak dzieciaki z dobrych domów, z normalnych rodzin trafiały za kratki, bo wpływ grupy rówieśników i chęć przypodobania się jej wygrywały ze zdrowym rozsądkiem, z mądrością i dobrym wychowaniem.
Takie rozważania przyprawiały ją o mdłości, budziły w niej irracjonalny lęk, a obecnie musiała się skupić na innych sprawach.
– Przesyłka była taka top secret? – wyrwała ich z zamyślenia Wiola, którą właśnie mijali.
Gwiazdowska w pierwszej chwili nie zrozumiała, o co kobiecie chodzi, ale jak już do niej dotarło, o co pyta, rzuciła:
– Bzdurne dokumenty z banku, ale kurier nie wiedział, co w niej jest – stwierdziła, zmuszając się do uśmiechu. – Gdyby było inaczej, nie robiłby problemów. Wykonywał swoją pracę – starała się mówić lekko, aby nie wzbudzać zaciekawienia Wioli. Młoda policjantka, która zwykle pracowała na dyspozytorni lub na portierni, była łasa na wszelkie sensacje, więc nie warto było się z nią dzielić nadmierną ilością informacji.
Dziewczyna kiwnęła głową, a kiedy przerzuciła wzrok na Marcina, spoważniała. Nadal była na niego obrażona, że nie zainteresował się nią i wybrał na partnerkę laborantkę Alicję Walczewską.
Winnicki nawet nie zwrócił uwagi na Wiolę, był myślami zupełnie gdzie indziej. W dodatku ostentacyjna niechęć i uraza Nowakowskiej były dla niego niezrozumiałe. Dziś już wiedział od kolegów z wydziału, że z Wiolą trzeba postępować ostrożnie, bo była zdesperowana i w każdym miłym geście doszukiwała się czegoś więcej.
Dziwiła go desperacja kobiety. Była młoda i atrakcyjna, więc bez większego trudu znalazłaby kogoś, kto by się nią zainteresował. W zachowaniu i postępowaniu Wioli musiał się kryć jakiś głębszy problem, ale ani Winnicki, ani nikt inny z komendy nie miał ochoty w to wnikać. Łatwiej było jej unikać.
* * *
Wchodząc pospiesznie przez masywną bramę na ulicy Świętego Jana 13, Natalia wiedziała, że nie jest dobrze, bo czy była to Oliwia, czy ktoś inny, to i tak mieli trupa. Minęli dwóch policjantów. Zapewne byli to koledzy z posterunku na Rynku Głównym. Idąc wzdłuż przewiązki, już z daleka zobaczyli, że na środku dziedzińca leży młoda dziewczyna ubrana w strój baletowy.
Na miejscu byli już Wróblewski ze Szramowskim oraz dwóch techników i patolog. Prokurator stał nieruchomo, wbijając wzrok w martwą dziewczynę. Nie odrywał od niej oczu. Kiedy Natalia z Marcinem się pojawili, nawet nie drgnął. Zachowywał się, jakby był w szoku. Gwiazdowska, mimo że nie darzyła go sympatią, zaczęła się martwić. Zachowanie proroka mogło zwiastować załamanie. Komisarz myślała, że jest twardy psychicznie, ale ostatni czas musiał go nadwyrężyć.
– To nie Oliwia – szepnął z ulgą Winnicki.
W innych okolicznościach taka reakcja mogłaby go stawiać w złym świetle, bo przecież patrzyli na martwą dziewczynę. Ale w tym przypadku jego uczucie ulgi było zrozumiałe.
– Jaką mamy sytuację? – rzuciła, dając znać o ich obecności.
– Niewesołą – odparł patolog.
Gwiazdowska zbliżyła się do zwłok i przyjrzała się im z bliska. Dziewczyna leżała na trawie w pokracznej pozie, ale nie miała żadnych widocznych obrażeń i nie wyglądała jak wcześniejsze ofiary Tadeusza Sadlewskiego, więc być może ta sprawa nie miała nic wspólnego z profesorem.
– Nie ma za dużo widocznych obrażeń – usłyszała głos Maksymiliana Opalińskiego. – Patrząc na nią tu i teraz, mogę zakładać, że przyczyną zgonu są obrażenia wewnętrzne.
– Została zabalsamowana? – zapytała.
– Nie – odparł krótko patolog. – Wygląda na to, że wyskoczyła przez okno. – Wskazał palcem na otwarte okno na drugim piętrze. – Szczegóły jak zawsze po sekcji.
Oliwia Szulc nadal była w rękach Sadlewskiego i nie wiedzieli, jak ją odnaleźć. Dodatkowo mieli nowego trupa niezidentyfikowanej młodej kobiety. Mimo że ona, tak jak Oliwia, nie była w typie poprzednich ofiar profesora, w głowie Gwiazdowskiej tliła się myśl, że muszą spróbować znaleźć powiązanie ofiary z Sadlewskim. Choć na razie trzeba było ją traktować jako odrębną sprawę, która zbiegła się w czasie z nierozwiązanym przez nich śledztwem, będącym ich priorytetem.
Martwa dziewczyna była wysoką, przeraźliwie chudą brunetką o chłopięcej sylwetce. Natalia przypuszczała, że jeśli ta sprawa łączy się z profesorem, to tym razem Sadlewski wybrał inny klucz wyszukiwania kobiet. Wcześniejsze typy i ich klasyfikacja to przeszłość, bo były elementem pierwszej gry. Teraz musieli zacząć od nowa. Komisarz była przekonana, że profesor zmienił taktykę działania. Chciał udowodnić, że raz dali się oszukać i że drugi też zostaną okpieni, mimo że wiedzą, kto jest mordercą. Zamierzał dowieść, że to, iż znają tożsamość mordercy, nie wystarczy, aby go powstrzymać.
Postanowiła, że ostrożnie będzie się dzielić rozważaniami z resztą ekipy. Nie chciała, aby Wróblewski ją odsunął, tłumacząc, że znowu fiksuje na jednej myśli. Obawiała się, że przełożony przypomni sobie wydarzenia po zniweczonej sprawie Rudego sprzed kilku lat. Wtedy, gdyby nie pomoc naczelnika, psychologa i męża, Natalia musiałaby odejść z policji. Rozsypka psychiczna i ciągłe analizowanie zawalonej sprawy omal nie doprowadziły jej do załamania psychicznego. Nie mogła we Wróblewskim wzbudzać poczucia, że znowu prowadzi sprawę, która staje się jej obsesją.
– Co jest ze Szramą? – zapytała, podchodząc do naczelnika, który nerwowo przestępował z nogi na nogę.
– Stoi tak, od kiedy tu przyszliśmy – burknął Wróblewski, wzruszając ramionami.
– Co robimy? – odezwała się po chwili komisarz.
Naczelnik skrzywił się, jakby zadała mu fizyczne cierpienie.
– Rozpoczynamy nowe śledztwo – stwierdził Wróblewski, przyglądając się prokuratorowi, który jakby drgnął na jego słowa.
– Wiemy, kto to? – Winnicki wskazał głową martwą kobietę.
– Nie – odparł naczelnik, nie spuszczając wzroku ze Szramowskiego, tak że nie był pewny, czy prokurator wytrzyma napięcie.
– A może profesor z nami pogrywa? – stwierdziła komisarz i zobaczyła karcące spojrzenie naczelnika, bo wraz z jej słowami Szramowski westchnął nienaturalnie głośno.
– Skąd myśl, że to jego sprawka? – Opaliński wskazał na martwą dziewczynę. – W tym momencie to nadinterpretacja.
– Uważasz, że sprawa Szulc może mieć jakiś związek z tą? W jaki sposób? Jakim cudem? Gdzie ty to widzisz? – odezwał się jak w amoku desperackim tonem prokurator. Miał zmęczony wyraz twarzy.
– Spokojnie, bez niepotrzebnych emocji – rzucił naczelnik. – Przecież tu mamy zupełnie inny rodzaj śmierci. To samobójstwo.
– Myślę, że Sadlewski chce namieszać nam w głowach – stwierdziła pewnie Natalia i już żałowała swojej postawy.
– Chyba zaczynasz mieć obsesję – odezwał się naczelnik. On na razie nie widział punktów wspólnych. Dla niego był to zwykły zbieg okoliczności, że w tym samym dniu, kiedy odezwał się profesor, wydarzyła się też inna tragedia. Każdego dnia zdarzały się w mieście wypadki, a nie każdy ma związek z Tadeuszem Sadlewskim. Teraz Wróblewski zaczął się też niepokoić o Gwiazdowską, tak jak przewidywała.
– No to może w tej szkole – spojrzała na okna, które wychodziły na dziedziniec – kryją się jakieś szczegóły. – Chciała pokazać, że też bierze pod uwagę inne scenariusze niż ten jeden jedyny.
– Skąd wiesz, że tu jest szkoła? – zdziwił się Marcin, bo nie było słychać ani widać młodzieży.
– Kiedy wchodziliśmy przez bramę, widziałam tabliczkę z informacją, że mieści się tu szkoła baletowa, co by się zgadzało. – Ponownie wskazała palcem na denatkę. Chciała, aby zwrócili uwagę na jej strój.
– Nie rozumiem. Czego on chce? – Prokurator ich nie słuchał. Zakotwiczył myśli tak jak Natalia tylko w jednym punkcie. Panika przejmowała nad nim kontrolę.
– To psychopata, który chce się zabawić, bo sprawia mu to przyjemność – odpowiedziała bez chwili namysłu Natalia. – Wątpię, aby miał osobiste zatargi z tymi dziewczynami. Oliwia i być może dzisiejsza ofiara są elementem jego przemyślanej gry i zaspokojeniem morderczych żądz. Miały pecha, że go spotkały. Musimy tak jak w poprzedniej sprawie odkrywać, kim są ofiary i jaki miały związek z profesorem oraz z sobą nawzajem – tłumaczyła Gwiazdowska.
– Natalia, dość – rzucił ostro naczelnik. – Dopowiadasz fakty, których nie ma.
Na chwilę zapadła cisza, bo Gwiazdowska walczyła sama ze sobą o wewnętrzny spokój.
– Gdzie jest dozorca, który ją znalazł? – przypomniała sobie po chwili.
– Wrócił do służbowego lokalu, musiał ochłonąć – odpowiedział Wróblewski. – Kiedy przyjechaliśmy, cały dygotał. Maks dał mu coś na uspokojenie.
Natalia kiwnęła głową i poszła we wskazanym przez naczelnika kierunku, dając znak Winnickiemu, aby ruszył za nią.
– Skup się, mazgaju, bo nigdy nie skończymy – warknęła szczupła, drobna kobieta o surowym wyrazie twarzy.
– Nogi mnie bolą, chcę usiąść – odparł chłopiec piskliwym głosem.
– Usiądziesz, jak wykonasz układ bez pomyłki. – Gładko zaczesana kobieta podniosła głos. – Nogi ci się plączą, nie obciągasz palców, a plecy ciągle krzywe. Jak mam dać ci odpocząć, widząc tak żałosne rezultaty? Za miesiąc konkurs, a ty prezentujesz się jak łamaga. – W jej głosie słychać było wrogość, mimo że na twarzy chłopca widniał grymas bólu i zmęczenia. – To moja szansa, aby pokazać, co umiem i czego mogą się spodziewać inni, gdy zapiszą dzieci do mojej szkoły. Poświęciłam ci wszystko, a ty jesteś niewdzięczny. Nie potrafisz dla mnie zrobić jednej rzeczy dobrze? – Spojrzała na niego lodowatym wzrokiem.
Chłopiec kiwnął głową z napięciem na twarzy i przybrał pierwszą pozycję, w której stopy stykają się piętami. Kobieta włączyła muzykę, a kiedy miał zacząć tańczyć, drzwi do sali uchyliły się i stanął w nich pulchny mężczyzna o miłej twarzy. Chłopiec zmrużył oczy, przewidując awanturę, bo przerywanie próby było niedopuszczalne. Ale zimna i bezwzględna kobieta na widok mężczyzny rozpromieniła się, co zastanowiło chłopca.
– Wybacz, kochana, że przeszkadzam, ale jest już późno i miałem nadzieję, że pójdziemy do domu na kolację – odezwał się gość serdecznym i melodyjnym głosem, uśmiechając się równocześnie do chłopca, który wyglądał na wykończonego. – Chyba już dość tego tańca, od rana tu siedzicie.
– Wiem, Misiu, ale praca z tym dzieckiem jest prawdziwą orką na ugorze – odpowiedziała miłym tonem, mimo że to, co mówiła, było niemiłe.
– Moja droga, jesteś perfekcjonistką i podziwiam cię za to, ale nie możesz być tak surowa – rzucił, nadal uśmiechając się do chłopca. – On ma niewiele ponad pięć lat, dopiero się uczy.
– Jesteś dobrym człowiekiem i widzisz w ludziach tylko dobro, za to cię kocham – powiedziała, zbliżając się do pulchnego mężczyzny i całując go delikatnie w usta. – Ale na balecie się nie znasz, więc pozwól, że tym będę zajmować się ja. Jeśli mamy coś znaczyć w tej branży, to musimy pokazać, na jakie efekty mogą liczyć ludzie, którzy zapiszą do mnie swoje dzieci. Ale jak na niego patrzę – wskazała palcem chłopaka – ogarnia mnie tylko rozpacz, jakbym uczyła małpę.
– Daj spokój – ponownie rzucił lekko, choć tym razem można było już wyłapać odrobinę stanowczości. – Po dziesięciu godzinach próby sam Barysznikow miałby dość i nogi by mu się plątały, lecz nie z braku umiejętności, a ze zmęczenia. Wiem, że chcesz dobrze, ale na dziś wystarczy.
Chłopiec poczuł ulgę, bo już wiedział, że ostatnie zdanie pulchnego mężczyzny zakończy jego dzisiejszą mękę. Kobieta odwróciła się w stronę chłopca, spojrzała na niego z niesmakiem i pogardą, cmoknęła głośno i powiedziała:
– No dobrze, ale w drodze do domu musimy gdzieś kupić tokaj. Po koszmarnym dniu z tym analfabetą baletowym muszę się zrelaksować – parsknęła.
Chłopiec zobaczył, jak mężczyzna kręci głową z dezaprobatą, ale zachował uśmiech na twarzy.
– Zatrzymam się, gdzie tylko będziesz sobie życzyła. – Puścił oczko do stojącego na środku sali chłopca w stroju baletowym. – Mały Niżyński, biegnij się przebrać – rzucił żartobliwie, a chłopiec kiwnął machinalnie głową i opuścił salę.
– Niżyńskiemu on nawet baletek nie mógłby czyścić – rzuciła kobieta. – Obrażasz ikonę baletu.
– Może na balecie się nie znam, ale widzę, że chłopiec tańczy wyjątkowo, patrzy się na niego z taką samą przyjemnością jak kiedyś na Niżyńskiego – powiedział, łagodząc jej oburzenie. – Kochana, jesteś wspaniałą kobietą i każdego dnia dziękuję Bogu, że cię spotkałem, ale martwię się o ciebie i o tego chłopca. Wiem, że masz swoje plany, że marzysz o szkole na wysokim poziomie i sukcesie, ale on jest dzieckiem. Musisz mu odpuścić, bo to się źle na nim odbije – tłumaczył łagodnie, przytulając kobietę do siebie.
– Może masz rację – przyznała, gdyż nie umiała się z nim spierać. Zawsze ją rozczulał, a jego spokój oddziaływał też na nią. – Ale widzę jego predyspozycje, ma wrodzony talent, dlatego nie może osiąść na laurach, bo nic z tego nie będzie – wyjaśniła, uśmiechając się do mężczyzny.
– Czasem pleciesz takie głupstwa. – Dotknął jej palcem pieszczotliwie po nosie. – On ma pięć lat, niewiele dzieci zaczyna ćwiczyć poważnie w tym wieku. Nawet jak będzie ćwiczył o połowę mniej, to i tak będzie lepszy od innych.
– Trzeba mu stawiać wyzwania i mieć duże oczekiwania, wtedy będzie się starał sprostać im choć w drobnej mierze – nie odpuszczała.
– Kiedy będziemy mieć wspólne dzieci, to nie pozwolę na taką dyscyplinę – powiedział zaskakująco poważnie. – Dzieci potrzebują czasu wolnego na zabawę. Ty, jak byłaś mała, nie spędzałaś czasu na podwórku z dzieciakami? Ja całe dnie się bawiłem, a jakoś wyszedłem na ludzi i poradziłem sobie w życiu.
– No właśnie dużo się bawiłam, a gdyby ktoś wcześniej zapisał mnie na balet, to osiągnęłabym więcej. – W jej odpowiedzi pojawił się żal.
– Ale wtedy byśmy się nie spotkali – powiedział mężczyzna, aby załagodzić dyskusję, która nie miała szans na kompromis.
Do sali ponownie wszedł chłopiec ubrany do wyjścia i stanął w progu. Grubasek ucieszył się na jego widok.
– Ja i mały Niżyński – wskazał chłopaka – będziemy na ciebie czekać w aucie. – Dał znać chłopcu, aby wyszli z sali. – Radzisz sobie świetnie, ona też to wie – szepnął do niego, kiedy wchodzili do auta.
Chłopiec uśmiechnął się nieznacznie do mężczyzny, bo zmęczenie nie pozwalało mu na więcej.
Natalia z Marcinem weszli przez stare skrzypiące drzwi do szarego i ponurego pomieszczenia. Pachniało w nim kurzem i wilgocią, ale panował wzorowy porządek. Po prostu stare grube mury przesiąkły charakterystycznym zapachem. Przy drewnianym stole siedział starszy mężczyzna i wpatrywał się w parę, która unosiła się znad szklanki z herbatą.
– Dzień dobry. Jak się pan czuje? – zapytała Natalia.
Mężczyzna drgnął i spojrzał w ich kierunku.
– Bywało lepiej – odparł, a komisarz kiwnęła głową ze zrozumieniem.
– Komisarz Gwiazdowska i aspirant Winnicki – przedstawiła ich.
Starszy mężczyzna chwilę się im przyglądał z dobrotliwym, ale smutnym wyrazem twarzy. Jego przedłużone reakcje mogły wynikać też z zażytego lekarstwa, które otrzymał od Opalińskiego.
– Alojzy Nowak – również się przedstawił smutnym głosem. – Czy ona na pewno nie żyje? – zapytał niepewnie.
– Obawiam się, że tak – odparła Gwiazdowska, a mężczyzna zakrył oczy dłonią. Wciąż był pod wrażeniem tego, co zobaczył.
– Znowu to samo – westchnął.
– Co ma pan na myśli? – zapytała.
– Już kiedyś zdarzyła się tu taka tragedia – zaczął mężczyzna, patrząc na herbatę. – Piętnaście lat temu, a może i więcej, z tego samego okna wyskoczyła uczennica. Wspaniała dziewczyna – westchnął znowu.
Winnicki i Gwiazdowska już wiedzieli, że to nie jest zbieg okoliczności.
– A czy zna pan tę dziewczynę, którą dziś pan znalazł? – zapytała komisarz ostrożnie.
Mężczyzna podniósł na nią wzrok i chwilę się przyglądał.
– No właśnie wydaje mi się, że znam tę buzię, ale nie mogę przypomnieć sobie jej imienia – odparł i znowu się zamyślił, po czym dodał: – Kiedy ją zobaczyłem, to pomyślałem, że to jedna z panienek ze szkoły baletowej pani Bieleckiej. One czasem ćwiczą na dziedzińcu, ale nie o tej godzinie i nie o tej porze roku – mówił, jakby sam sobie tłumaczył swoją pomyłkę. – A później przypomniałem sobie, że to niemożliwe, żeby któraś z dziewczyn dziś była w szkole.
– Dlaczego?
– Dwa dni temu pani Bielecka pojechała z sześcioma najlepszymi baletnicami za granicę. Chce zapewnić dziewczynom dobre miejsca w międzynarodowych szkołach. Postanowiła zamknąć szkołę, bo mówi, że już nie ma siły. Ponad czterdzieści lat prowadzi to miejsce. Została sama ze wszystkim. Zawsze miała burzliwe relacje z bliskimi, więc nikt nie chce jej pomagać. Poza tym czasy się zmieniają – opowiadał mężczyzna. Natalia z Marcinem chętnie go słuchali, gdyż nie orientowali się, jak działają szkoły tańca. – Pani Bielecka mówi, że teraz rodzice, którzy zapisują dzieci do szkoły baletowej, oczekują, że z dnia na dzień ich pociecha stanie się głównym solistą. Nie rozumieją, że do tego trzeba czasu, cierpliwości i, co najważniejsze, talentu. Ubolewała, że w tych czasach najważniejszy jest sukces, a nie praca, aby go osiągnąć.
– Czyli szkoła jest zamknięta i nie ma tam nikogo? – zapytała Natalia i spojrzała porozumiewawczo na Marcina.
– Tak – przyznał mężczyzna.
– Jakby ktoś chciał, to trudno byłoby się dostać do środka? – dopytywał się Marcin.
– Na klatkę schodową bez problemu można wejść, bo szkoła mieści się w jednej części kamienicy, a w innych są firmy, które przyjmują klientów czy kurierów – odpowiedział dozorca. – A drzwi do szkoły łatwo otworzyć, są stare. Jakby ktoś chciał tam wejść, toby wszedł, tylko nie wiem po co, skoro tam nikogo nie ma, a pani Barbara nic cennego tam nie przechowuje. To szkoła tańca. – Spojrzał pytająco na Gwiazdowską i nagle rzucił, jakby doznał przebłysku: – No tak, jak szkoła była zamknięta, to w jaki sposób ta kobieta się tam dostała i wyskoczyła z okna?
– No właśnie – odparła komisarz machinalnie. – Wyślemy techników, aby sprawdzili, czy są ślady włamania lub manipulowania przy zamku. Od dawna pan tu pracuje? – zapytała, bo z wcześniejszych słów mężczyzny wynikało, że jest w dobrych relacjach z właścicielką szkoły.
– Ze dwadzieścia pięć lat będzie – odpowiedział, nie namyślając się zbyt długo.
– Zna pan dziewczyny z tej szkoły? – upewniała się.
– Teraz znam wszystkie, bo niewiele ich zostało – wyjaśnił mężczyzna. – Kiedyś było ich znacznie więcej i nigdy nie mogłem ich zliczyć. Jeszcze kilka lat temu to miejsce tętniło życiem, a teraz panuje tu grobowa cisza. – Dozorca ciężko westchnął. Nowe czasy zdecydowanie mu nie odpowiadały.
– To może kojarzy pan tę dziewczynę? – Marcin wyciągnął przed siebie komórkę, pokazując zdjęcie Oliwii.
Natalia uznała to za desperacki pomysł. Teraz to Marcin szukał tropów tam, gdzie ich nie było. Mimo to czekała na reakcję dozorcy.
Jedno spojrzenie mężczyzny na fotografię w smartfonie Winnickiego wystarczyło.
– To Oliwka – odpowiedział radośniej, a Natalia poczuła, jak nowa fala adrenaliny zalewa jej wnętrzności. No to naczelnik miał swoje fakty. – Zdolna dziewczyna. Kiedy tańczyła, dech zapierało nawet komuś takiemu prostemu jak ja – powiedział z nostalgią. – Miała wyjątkowy talent przekazywania emocji tańcem. Miała dar, ale niestety zdarzył się wypadek i przekreślił jej karierę. Pani Bielecka była załamana. Oliwia w tamtym czasie była jej największą gwiazdą. Jedną straciła kilka lat wcześniej, a następnie Oliwkę. – Słychać było, że wspomnienia dawnych lat tkwią głęboko w mężczyźnie.
– Kogo straciła wcześniej? – dopytywała Gwiazdowska.
– Gaję Deńko, miała siedemnaście lat. Do dziś ją pamiętam. – Kręcił z niedowierzaniem głową dozorca, jakby chciał odgonić od siebie fakty sprzed lat. Nagle spojrzał na Winnickiego i zapytał: – A dlaczego pan pyta o Oliwię? Nie widziałem jej od bardzo dawna.
– Kiedyś się z nią przyjaźniłem, a słuchając pana, przypomniałem sobie o niej – skłamał Winnicki.
– To była wspaniała dziewczyna – odpowiedział z entuzjazmem starszy mężczyzna, a Marcin poczuł gorycz i wstyd. On nigdy nie widział w Oliwii niczego wyjątkowego. Dlatego teraz tylko skinął głową na słowa dozorcy. – Gdyby chciał się pan czegoś więcej dowiedzieć o Oliwii, to zapewne opowie panu Ewa Swat.
– Kto to? – zapytała z zainteresowaniem komisarz.
– Przyjaciółka Oliwki. Kiedyś były nierozłączne – wyjaśnił dozorca, a Natalia przelotnie spojrzała na Marcina, który tylko lekko wzruszył ramionami, dając jej do zrozumienia, że nie ma pojęcia, o kim mowa. – Ewa mieszka o tu, po drugiej stronie ulicy. – Wskazał przez okno palcem na bramę naprzeciwko. – Ona też już nie tańczy, ale często z nią rozmawiam.
– A widział pan tu kiedyś tego mężczyznę? – Komisarz pokazała zdjęcie na swoim smartfonie.
Dozorca przyglądał się chwilę i pewnie odparł:
– Nie, nigdy.
– Dziękujemy – odpowiedziała Gwiazdowska, czując się jak marionetka w rękach psychopaty. Była pewna, że Sadlewski celowo ich tu skierował, i cokolwiek naczelnik by mówił, ona była pewna, że nic tu nie jest przypadkiem i odrębną sprawą.
– Skąd ta dziewczyna się tu wzięła? – zadumał się dozorca. – Młoda kobieta… Co się dzieje z tym światem? – westchnął.
– Wszystkiego się dowiemy. Nikt nie odbiera sobie życia bez powodu – powiedziała komisarz, chcąc trzymać się wersji z samobójstwem.
– Policjant, który tu był, kiedy Gaja wyskoczyła, też tak mówił – odparł zrezygnowanym głosem dozorca. A Natalii zaświeciła się w głowie kolejna lampka, aby sprawdzić w archiwum śledztwo sprzed lat.
– Czasem ciężko zrozumieć, że ktoś tak młody decyduje się zakończyć swoje życie, ale to się zdarza – stwierdziła Natalia i pożegnała się ze starszym mężczyzną.
Bukowski wszedł przez masywne drzwi do środka lokalu, należącego do szkoły tańca Balance. Na wąskim i długim korytarzu nie było nikogo, ale doszły go głosy z jednego z pomieszczeń, więc ruszył w tamtym kierunku.
Niepewnie popchnął uchylone drzwi i powoli włożył głowę do środka, lokalizując głos, który usłyszał, będąc na korytarzu. Na środku sali stała szczupła kobieta po czterdziestce, której postawa od pierwszego spojrzenia oznajmiała, że w niedawnej przeszłości była baletnicą. Jej wiek nie pozostawiał wątpliwości, że zawodowy taniec należał do jej przeszłości. Dlatego Bukowski domyślił się, że kobieta jest nauczycielką albo dyrektorką, z którą policjanci już rozmawiali. Właśnie zapoznawała młodzież z sytuacją, a jego pojawienie się w drzwiach przerwało jej monolog. Dlatego postanowił się odezwać:
– Dzień dobry, inspektor Jan Bukowski. Przydzielono mi sprawę tego nieszczęśliwego wypadku – wyjaśnił, rozglądając się po pomieszczeniu, w którym była zgromadzona młodzież. Szkoła była kameralna, więc w sali było może ze trzydzieści osób.
– Barbara Bielecka, jestem dyrektorką szkoły – wyjaśniła z niemiłym chłodem w głosie. Już po tym jednym zdaniu Bukowski czuł, że surowa dyscyplina jest metodą pracy tej kobiety.
– Czy mógłbym z panią porozmawiać na osobności? – zapytał, mierząc wzrokiem przejętych i smutnych młodych ludzi.
– Zapraszam do gabinetu – odparła bez chwili wahania. – Wrócimy do tej rozmowy. Na razie zajmiecie się czymś pożytecznym – rzuciła do zgromadzonych w sali i ruszyła na korytarz.
Młodzież nawet nie czekała, aż drzwi się za nimi zamkną, natychmiast zaczęła szeptać między sobą.
Drogę do gabinetu przemierzali w milczeniu. Bukowski wyczuwał, że Bielecka nie lubi rozmów w stylu small talk. Wydawała się konkretna, więc inspektor jej nie zagadywał. Chciał tylko zadać pytania, aby poznać prawdę o samobójstwie młodej baletnicy.
Bielecka wprowadziła go do niewielkiego pokoju, który przepełniała biel. Można było nawet powiedzieć, że jej bezmiar kłuł w oczy. Trzeba było się przyzwyczaić do takiej intensywności tego koloru.
– Proszę usiąść, zapewne chce pan porozmawiać o Gai? – odezwała się pierwsza, wskazując mu krzesło, które miało irytujący biały kolor.
Zanim usiadł, zastanowił się, czy cienki trencz, który miał na sobie, jest wystarczająco czysty, aby bez obaw zająć miejsce. Czuł dyskomfort. Taki kolor był niepraktyczny, stresował.
Nie podobał mu ten się gabinet, źle się w nim czuł. Miał nieprzeparte wrażenie, że pomieszczenie i jego styl były idealnie zsynchronizowane ze sposobem bycia i osobowością dyrektorki.
– Proszę powiedzieć, co pani wie o tej dziewczynie – poprosił, cały czas wiercąc się na krześle. Szukał dogodnej pozycji, aby jak najmniej dotykać obicia.
– Zapewne chciałby pan się dowiedzieć, czy miała powody, aby się targnąć na życie? – przeszła do rzeczy Bielecka.
– A miała?
– Była gwiazdą szkoły. Wszystkie uczennice chciały być takie jak ona, tańczyć jak ona i mieć taką przyszłość na światowych scenach jak ona. – Kobieta mówiła w machinalny sposób, jakby wygłaszała standardową regułę. – Miała talent, umiejętności, elastyczne ciało, potrafiła być perfekcyjna. Miała doskonałe ciało, które umiała kontrolować. Była wzorem do naśladowania.
– Czyli nie miała powodów?
– Absolutnie żadnego – odpowiedziała Bielecka stanowczo.
– A czy przyjaźniła się z kimś ze szkoły? – zapytał, a kobieta uśmiechnęła się w niezrozumiały dla niego sposób.
– Do szkoły baletowej nie przychodzi się szukać przyjaciół. Jeśli chce się coś osiągnąć, to trzeba pracować nad sobą. Obecność innych często rozprasza – odpowiedziała Bielecka w taki sposób, że Bukowski nie wiedział, czy dobrze ją zrozumiał. Gaja była nastolatką, a obserwując własne córki, wiedział, że towarzystwo rówieśników jest niezbędne do prawidłowego rozwoju społecznego. Każdy chce mieć choć jedną bliską osobę.
– Nie miała ani jednej koleżanki? – upewniał się, gdyż nie mógł uwierzyć w taką samotność.
– No wie pan, chodziła do klasy z innymi. Była też przydzielona do grupy, z którą ćwiczyła do występu, ale nie widziałam, aby z kimś przesiadywała na przerwach czy w czasie wolnym. Takie chwile wykorzystywała na ćwiczenia.
– Była lubiana?
– Była najlepsza, a takich ludzi inni nie lubią, bo im zazdroszczą – odpowiedziała dyrektorka, a płynący od niej chłód i dystans zaczęły Bukowskiego denerwować. Sprawiała wrażenie osoby bezwzględnej, dla której liczy się tylko perfekcja, a każda inna luźniejsza postawa zasługuje na naganę. Może to oczekiwania wobec Gai doprowadziły do jej śmierci. Musiał to brać pod uwagę. Nieustająca presja może spowodować szaleństwo.
– No dobrze, nie miała w szkole znajomych, a jak wyglądało jej życie poza szkołą?
– Gaja miała siedemnaście lat, w balecie to czas, kiedy robi się największe kariery. Dlatego nie miewała czasu wolnego – trzymała się swojego dyrektorka. – To była mądra dziewczyna, która rozumiała, co może osiągnąć, jeśli nie będzie taka jak każda rozkapryszona nastolatka. Dlatego nie była jak inne dziewuchy, które myślą, że świat stoi przed nimi otworem i że wszystko im się należy bez ciężkiej pracy.
– Przepraszam, ale trudno mi uwierzyć, że dziewczyna, która ma siedemnaście lat, nie ma ochoty na chwilę szaleństwa – odezwał się lekko Bukowski. – Mam trzy córki, a jedna ma właśnie siedemnaście lat. Jest w porządku, uczy się i nie ma z nią problemów, ale kiedy przychodzi piątkowy wieczór, to włącza jej się szwendak. – Uśmiechnął się, chcąc wprowadzić luźniejszą atmosferę.
– Przeciętne nastolatki tak mają – odparła błyskawicznie Bielecka bez uśmiechu. – Gaja była wyjątkowa. Zabiegały o nią szkoły baletowe z całego świata. Za trzy miesiące miała lecieć do Paryża, dostała posadę w Paris Opera Ballet.
Słuchając dyrektorki, inspektor nie mógł rozgryźć, czy kobieta była dumna z osiągnięć uczennicy, czy była to dla niej tylko kwestia biznesowa.
– A jaką sytuację rodzinną miała Gaja? Może tam były problemy? – Bukowski desperacko szukał jakiejś niedoskonałości w życiu samobójczyni.
– Rodzice Gai to majętni ludzie i mieszkają w USA. Oddali córkę pod moją opiekę, bo wiedzieli, że przy mnie osiągnie najwyższy poziom – mówiła jednostajnie. W jej słowach nie było żadnych emocji, jak u zaprogramowanego robota.
– Gaja mieszkała sama? – Bukowski liczył, że tu będzie punkt zaczepienia. Jeśli dziewczyna żyła bez nadzoru dorosłego, to może jednak miała też inny świat, a nie tylko ten związany z baletem. Nie o wszystkim dyrektorka musiała wiedzieć.
– Mieszkała w kamienicy na Wiślnej z innymi dziewczynami ze szkoły – wyjaśniła Bielecka. – Do mnie do szkoły przyjeżdżają uczniowie z całej Polski, dlatego, aby mieć pewność, że są bezpieczni, doszłam do porozumienia z właścicielem kamienicy i tylko mnie wynajmuje małe mieszkanka. – Te słowa rozpaliły nadzieję w inspektorze, że może był czas i zajęcia w życiu Gai, o których dyrektorka nie wiedziała. – W kamienicy jest monitoring i stróż – dodała, jakby czytała w myślach Bukowskiego.
– Rozumiem, czyli według pani Gaja nie miała powodów, aby odebrać sobie życie? – powtórzył zadane wcześniej pytanie.
– Absolutnie żadnych – rzuciła raz jeszcze stanowczo.
– A jednak to zrobiła. Dlaczego?
Jego pytanie zawisło w powietrzu, a Barbara Bielecka nie umiała na nie odpowiedzieć. Inspektor był pewny, że kobieta widziała tylko to, co chciała widzieć. Była skupiona wyłącznie na balecie, nie interesowało jej nic innego, a Bukowski wiedział, że życie nastolatków zawsze toczy się też z boku głównego nurtu. W świecie równoległym, niedostępnym dorosłym.
– Czy kiedy Gaja wyskoczyła przez okno, była sama w sali? – zapytał ponownie, bo w gabinecie nastała niezręczna cisza.
– Niestety nie, zdarzyło się to przed rozpoczęciem próby – zaczęła mówić kobieta, ale już bez pewności w głosie. – Młodzież czekała na nauczyciela w sali numer trzy.
– Ile osób było z Gają wtedy w sali?
Bielecka chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią.
– Pięć, ona była szósta. Próby odbywają się w wąskim gronie, a każda z grup ćwiczy swoją partię. Dopiero dwa tygodnie przed występem zaczynają pracować wszyscy razem.
– Chciałbym porozmawiać z tą piątką – poprosił.
– To wykluczone, w tej grupie są dzieci. Przeżyły wstrząs, więc nie jest to dobry pomysł, aby ponownie do tego wracały – zaprotestowała dyrektorka.
– Na ich oczach zabiła się koleżanka, ta chwila i to zdarzenie będą do nich powracać do końca życia – odpowiedział stanowczo Bukowski. To był najwyższy czas, aby to on przejął kontrolę nad dalszym przebiegiem wydarzeń. – Są świadkami. Może zanim Gaja targnęła się na swoje życie, coś powiedziała? Coś wyznała? Nie chce się pani dowiedzieć, dlaczego dziewczyna, która miała doskonałe życie, popełniła samobójstwo? Co pani powie jej rodzicom?
Bukowski widział, jak w kobiecie buzują nerwy. To była sytuacja, której nie kontrolowała, i ewidentnie ją to niepokoiło.
– Dobrze, ale proszę o delikatność – odparła po chwili.
– Może być pani pewna, że będę brał pod uwagę ich wiek i to, co przeżyli – zapewnił. – Czy mógłbym takie rozmowy odbyć w najdalszej sali od miejsca, w którym doszło do tragedii? – poprosił. Widząc pytający wzrok Bieleckiej, wyjaśnił: – Będzie im się łatwiej skupić, jeśli będą mieć wrażenie, że oddalili się od tego dramatycznego miejsca.
– Sala numer dziesięć jest w drugiej części szkoły – stwierdziła dyrektorka.
– Proszę przysyłać tam pojedynczo dzieciaki – poprosił inspektor, podnosząc się z ulgą z krzesła. Czuł się na nim jak na rozżarzonych węglach.
Wyszli na korytarz. Kobieta ruszyła w stronę, z której przyszli tu razem, ale Bukowski coś sobie przypomniał i ją zatrzymał. Bielecka odwróciła się w jego kierunku z gracją, jakby robiła piruet.
– Poproszę, aby policyjny psycholog też z nimi porozmawiał – stwierdził inspektor. – Muszą się dowiedzieć, jak przejść przez tę tragedię.
– To twarda młodzież. Użalanie się nad nimi tylko im zaszkodzi.
Chłód i bezwzględność tonu dyrektorki sprawiały, że Bukowski, choć się starał, nie mógł wykrzesać z siebie ani odrobiny sympatii dla tej kobiety.
– Kiedy będzie mógł wrócić do treningów? – zapytała z niezadowoleniem kobieta. – Przygotowujemy się do występu, każdy dzień ma znaczenie.
– Proszę pani, chłopiec ma skręcenie stawu skokowego. Będzie potrzebował rehabilitacji. To wyklucza treningi na minimum dwa, nawet trzy tygodnie – odpowiedział lekarz tonem jasno dającym do zrozumienia oburzenie wynikające z postawy kobiety. – On ma pięć lat, jego stawy, kości jeszcze się kształtują, są delikatne, narażone na urazy, a balet, z tego, co mi wiadomo, jest urazowy.
– Proszę nie mówić tego, co wiem, tylko co robić, aby takie kontuzje się nie powtarzały – rzuciła kobieta z poirytowaniem.
Chłopiec siedział obok ze spuszczoną głową. Lekarz co chwilę na niego spoglądał, licząc na reakcję, ale ona nie przychodziła.
– Proszę spojrzeć na to prześwietlenie i na jego opuchniętą kostkę. – Wskazał palcem na podświetlaną tablicę, na której wisiała klisza. – Musi pani zmniejszyć liczbę treningów, inaczej dziecko będzie niebawem kaleką, a nie baletmistrzem.
– Zasięgnę opinii innego lekarza – burknęła i poderwała się z krzesła, ciągnąc chłopca za rękę.
– Jak sobie pani życzy. Według mnie godzina dziennie to odpowiednia dawka ćwiczeń dla takiego małego chłopca – powiedział za wychodzącą kobietą, ale ona nie zamierzała go słuchać. Ciągnęła ze wściekłością kuśtykające dziecko za sobą.
– Zawsze muszą być z tobą problemy – rzuciła do chłopca. – Żebyś choć raz docenił moje starania. Dla mnie nikt aż tyle nie robił, kiedy byłam dzieckiem.
Chłopiec milczał, ból nogi był nieznośny, ale nie chciał dać satysfakcji kobiecie, że cierpi. Dlatego zaciskał zęby i szedł, a jego niechęć do niej rosła z każdym krokiem.
– Jaka diagnoza małego Niżyńskiego? – zapytał, uśmiechając się do chłopca, pulchny mężczyzna stojący przy aucie, do którego mieli wsiąść.
– Konował – odparła kobieta, ale już nie z taką zaciętością jak chwilę temu. Dla wesołego grubaska zawsze była miła.
– Ale co powiedział? – dopytywał mężczyzna, kiedy chłopiec z kobietą znaleźli się w samochodzie.
– Że powinniśmy przerwać treningi na minimum dwa tygodnie – fuknęła. – Wyobrażasz to sobie?
– Wyobrażam – powiedział z uśmiechem. – Widziałem kostkę i nie wygląda dobrze. – Poklepał kobietę po ręce. – Nie martw się, ja zajmę się małym Niżyńskim przez ten czas. – Spojrzał w lusterko, a kiedy napotkał wzrok chłopca siedzącego na tylnej kanapie, puścił do niego oczko. – A ty skupisz się na kwestiach organizacyjnych. Za dwa miesiące wielkie otwarcie.