Ciemność duszy - Kasia Magiera - ebook

Ciemność duszy ebook

Kasia Magiera

4,7

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Policjanci na tropie inteligentnego i psychopatycznego seryjnego mordercy.

Miesiąc po ucieczce, która skompromitowała krakowski wydział kryminalny, bezwzględny i przebiegły seryjny morderca odzywa się do komisarz Natalii Gwiazdowskiej. Przysyła list, w którym tłumaczy się ze swoich instynktów, żądzy i pragnień, nie pozostawiając złudzeń, że zaniecha zbrodniczego procederu. Dołączona minikarta pamięci staje się początkiem nowego śledztwa, a zarazem otwiera drzwi do posępnej przeszłości.

Jednak nie tylko nieuchwytny zabójca ma mroczne czyny na sumieniu. Aby inni przeżyli spotkanie z genialnym seryjnym mordercą podkomisarz Marcin Winnicki będzie musiał obnażyć publicznie swoje okrucieństwo i bezwzględność, jakich dopuścił się wiele lat temu...

Czy jego szczerość wobec kolegów i siebie pozwoli poznać klucz do strategii zabójcy? Czy wytężona praca całego zespołu kryminalnego, łamanie zasad i podjęcie gry takimi samymi metodami, jakimi działa zabójca, się opłaci? Czy tym razem uda się zatrzymać genialnego szaleńca z planem doskonałym?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 591

Oceny
4,7 (38 ocen)
28
8
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Malwi68

Całkiem niezła

" Ciemność duszy " to trzecia, ostatnia, część cyklu krakowskiego pani Kasi Magiery. Długo czekałam na jego pojawienie a jak już się doczekałam to jestem, niestety, trochę rozczsarowana. W książce jest przeplatanka czasowa co skłania do szukania przyczyn tego co się dzieje teraz, w wydarzeniach wcześniejszych. Początek bardzo chaotyczny. Dużo wydarzeń i postaci. Trudno domyśleć się kto jest kim i jaki ma związek z historią. Powieść to odwrócony kryminał ale nie tylko. Napisanie w sposób interesujący kryminału w którym od pierwszych stron znany jest przestępca jest niezwykle trudne. W przypadku tej książki zastanawiałam się czy rzeczywiście tak jest. Przez cały czas czytając, jakiś mały chochlik, podpowiadał mi żeby szukać drugiego dna, a mnogość bohaterów i opowiedzianych historii czemuś służy. Czy miałam rację? Przeczytajcie i przekonajcie się sami. Nic wam nie podpowiem. W książce jest mnustwo zwrotów akcji i, zamierzone, mylenie czytelnika, ale co jakiś czas wdziera się niepotrzeb...
10
Hipokryzja49

Nie oderwiesz się od lektury

Świetnie skonstruowana fabuła, relacja w trzech różnych liniach czasowych,pokazana niszcząca siła baletu nie tylko fizycznie ale i psychicznie, niezdrowa relacja syn,matka jak wpływa na dalsze życie dziecka ,jakim staje się człowiekiem naprawdę polecam Cykl Krakowski,Rewelacja!!
00
JoannaB1317

Dobrze spędzony czas

Wciągająca, chociaż pozostaje pewien niedosyt
00
MartaSzy

Nie oderwiesz się od lektury

Niebanalne zakończenie
00

Popularność




Wstęp

James Dobson:Jesteś winny zamor­do­wa­nia wielu kobiet i dziew­cząt. Czy to prawda?

Ted Bundy:Tak, to prawda.

James Dobson:Ted, jak to się stało? (…)

Ted Bundy:To pyta­nie zasad­ni­cze, nad któ­rym nie tylko ludzie znacz­nie bar­dziej inte­li­gentni ode mnie zasta­na­wiali się latami. (…) Wydaje mi się jed­nak, że rozu­miem, co stało się ze mną – na tyle, na ile poj­muję, w jaki spo­sób roz­wi­nęły się u mnie pewne uczu­cia i myśli. Powo­do­wany nimi zaczą­łem zabi­jać. Mówię o uczu­ciach nie­po­ha­mo­wa­nych i nisz­czą­cych.

James Dobson:Wróćmy do two­ich korzeni. Po pierw­sze, jak rozu­miem, byłeś wycho­wy­wany w tym, co uwa­ża­łeś za nor­malny, zdrowy dom.

Ted Bundy:Bez dwóch zdań tak.

James Dobson:Nie znę­cano się nad tobą fizycz­nie, nie wyko­rzy­sty­wano sek­su­al­nie ani emo­cjo­nal­nie.

Ted Bundy:Nie. Nie było o tym mowy. I to jest część tra­ge­dii, ponie­waż dora­sta­łem we wspa­nia­łym domu z dwoj­giem odda­nych, kocha­ją­cych rodzi­ców jako jedno z pię­ciorga rodzeń­stwa. W domu, w któ­rym na nas, dzie­ciach, sku­pione było życie naszych rodzi­ców. Sys­te­ma­tycz­nie uczęsz­cza­li­śmy do zboru. Mia­łem rodzi­ców, któ­rzy nie pili, nie palili, nie upra­wiali hazardu. W domu nie było żad­nego fizycz­nego znę­ca­nia się ani awan­tur. (…) To był zdrowy, porządny chrze­ści­jań­ski dom i mam nadzieję, że nikt nie spró­buje pójść na łatwi­znę i obwi­niać albo w inny spo­sób oskar­żać mojej rodziny o to, że przy­czy­niła się do tego, co się stało. (…)

James Dobson: Jak długo znaj­do­wa­łeś się w punk­cie – powstrzy­my­wa­nia się – zanim fak­tycz­nie zaata­ko­wa­łeś kogoś fizycz­nie?

Ted Bundy: Cóż… Widzi pan, to w roz­woju mojej osoby moment bar­dzo sub­telny. Mówimy o czymś, co… mówimy o chwili, w któ­rej osiąga się ten stan albo docho­dzi do sytu­acji, w któ­rej się do niego zbliża, w ciągu… to zabiera lata.

James Dobson:Ile?

Ted Bundy:Powie­dział­bym, że parę lat. I w tym cza­sie musia­łem sobie pora­dzić z bar­dzo sil­nymi zaha­mo­wa­niami, które powstrzy­my­wały mnie przed dzia­ła­niem prze­stęp­czym albo sto­so­wa­niem prze­mocy – w ten spo­sób mnie uwa­run­ko­wano, wycho­wano w moim śro­do­wi­sku, sąsiedz­twie, w moim zbo­rze, w szkole. (…)

James Dobson: Pamię­tasz chwilę pod­ję­cia decy­zji: „Tak, pora to zro­bić?”. Pamię­tasz moment, w któ­rym zde­cy­do­wa­łeś, by zary­zy­ko­wać?

Ted Bundy:(…) Poczu­cie doj­ścia do tego punktu, w któ­rym wie­dzia­łem… jakby coś pękło – wie­dzia­łem, że nie jestem już w sta­nie nad tym zapa­no­wać; gra­nice, które uzna­wa­łem, któ­rych nauczy­łem się jako dziecko, które we mnie wpo­jono, nie wystar­czały już, by powstrzy­mać mnie przed zna­le­zie­niem ofiary i skrzyw­dze­niem jej.

James Dobson:Czy trafne byłoby okre­śle­nie tego „sza­łem”?

Ted Bundy:(…) Wewnętrzny przy­mus.

James Dobson:OK, więc jeśli dobrze rozu­miem… Toczysz wewnętrzną walkę z nor­mami. (…)

Ted Bundy:Tak.

James Dobson:Ted, po tym jak popeł­ni­łeś pierw­sze mor­der­stwo – jaki wpływ miało to na twoją emo­cjo­nal­ność?

Ted Bundy:Nie ma żad­nego spo­sobu, by to opi­sać – po pierw­sze: nie­po­ha­mo­wany popęd do popeł­nia­nia takich czy­nów; i to, co nastę­puje z kolei z chwilą, gdy zosta­nie on w mniej­szym czy więk­szym stop­niu zaspo­ko­jony. (…) Chciał­bym, aby ludzie zro­zu­mieli rów­nież to (…), że zasad­ni­czo byłem osobą nor­malną. Nie takim typem prze­sia­du­ją­cym w barach ani włó­częgą. Nie byłem zbo­czeń­cem w tym sen­sie, w jakim ludzie spo­glą­dają cza­sem na kogoś i mówią: „Wiem, że z nim jest coś nie w porządku”; po pro­stu to roz­po­znają. Byłem w grun­cie rze­czy nor­mal­nym czło­wie­kiem. Mia­łem dobrych przy­ja­ciół. Pro­wa­dzi­łem nor­malne życie z wyjąt­kiem tego jed­nego drob­nego, ale bar­dzo nisz­czą­cego wycinka o potęż­nym oddzia­ły­wa­niu, który utrzy­my­wa­łem w wiel­kiej tajem­nicy jako coś zupeł­nie oso­bi­stego – nie pozwo­li­łem nikomu, aby się o nim dowie­dział. (…) Nie byłem ide­ałem, ale… Byłem „w porządku”.

Frag­ment ostat­niego wywiadu pt. „Jak zosta­łem mor­dercą”. Roz­mowa Jamesa Dobsona z Tedem Bun­dym [23 stycz­nia 1989], tłum. Łukasz Makow­ski

Kra­ków, 28 paź­dzier­nika 2015 roku, środa

Stali w cia­snym kręgu, w ciszy pochy­la­jąc głowy nad smart­fo­nem aspi­ranta Mar­cina Win­nic­kiego. Sze­ścioro poli­cjan­tów z kra­kow­skiego Wydziału Kry­mi­nal­nego wbi­jało wzrok w mały ekra­nik. Byli jak zahip­no­ty­zo­wani. Już kilka razy oglą­dali nade­słane nagra­nie, ale nie wie­dzieli, co z nim zro­bić ani jak je inter­pre­to­wać. Byli jed­nak pewni, że jest ono zapo­wie­dzią nie­unik­nio­nych kło­po­tów. Gdyby nie wie­dzieli, od kogo jest nagra­nie, to może ich strach o los mło­dej kobiety, która była główną i jedyną boha­terką nie­po­ko­ją­cego filmu, nie byłby tak realny.

– To pod­pu­cha – rzu­cił pod­ko­mi­sarz Michał Kru­kow­ski, nie spusz­cza­jąc wzroku z tele­fonu. – Mówi­li­ście, że była w kon­tak­cie z mor­dercą, więc może teraz mu pomaga.

– Jak dla mnie strach na jej twa­rzy wydaje się praw­dziwy – skwi­to­wał aspi­rant szta­bowy Marek Grosz­kow­ski.

Aspi­rant Mar­cin Win­nicki nie mógł wydu­sić z sie­bie słowa. Być może to przez niego Oli­wia Szulc, dziew­czyna z nagra­nia, wła­śnie zasta­na­wiała się, czy prze­żyje. Cho­ciaż to ona w cza­sie ostat­niego śledz­twa, mimo ich ostrze­żeń, kon­tak­to­wała się z pro­fe­so­rem Tade­uszem Sadlew­skim, który oka­zał się nie­obli­czal­nym seryj­nym mor­dercą. Sama była sobie winna. Gdyby od początku z nimi współ­pra­co­wała i przy­znała, że otrzy­muje mate­riały od zabójcy, umie­liby jej pomóc i ochro­ni­liby ją.

Nale­żało przy­jąć, że każdy krok pro­fe­sora będzie oso­bi­stą roz­grywką, i nie było wąt­pli­wo­ści, że Sadlew­ski przy­go­to­wał się na nią lepiej niż oni. Zawsze wyprze­dzał ich o krok. To on pla­no­wał i rzu­cał wska­zówki według wła­snego uzna­nia. Wcze­śniej nie udało się go ubiec, bo zdą­żył poznać nie tylko ich, ale i ich spo­soby dzia­ła­nia. Miał zamiar bez skrę­po­wa­nia zaspo­koić żądze, ale nie zamie­rzał tego robić w pro­sty, oczy­wi­sty spo­sób. Był zbyt inte­li­gentny, aby nie wyko­rzy­stać do swo­jej gry ich poło­że­nia. Był seryj­nym mor­dercą, ale to nie zabi­ja­nie dawało mu naj­więk­szą satys­fak­cję, lecz zwo­dze­nie i udo­wad­nia­nie, że jeśli tylko będzie chciał, to unik­nie kary i schwy­ta­nia.

Tade­usz Sadlew­ski nie­dawno posta­no­wił posłu­chać pra­gnień, które buzo­wały w nim od lat. Zro­zu­miał, że chce i lubi zabi­jać. A do tego był prze­wrot­nym czło­wie­kiem. Nie uzna­wał pro­stych roz­wią­zań i dawa­nia śled­czym cze­go­kol­wiek na tacy. Miał potrzebę zmu­sza­nia innych do wytę­żo­nej pracy, nauki i szyb­kiego łącze­nia fak­tów. Lata pracy na uni­wer­sy­te­cie spra­wiły, że każ­dym dzia­ła­niem chciał ich cze­goś nauczyć. Iry­to­wało go, gdy ktoś nie wyko­rzy­sty­wał swo­jego poten­cjału i moż­li­wo­ści, które otrzy­mał. Zabój­czą grą zamie­rzał zmo­bi­li­zo­wać poli­cjan­tów do prze­kra­cza­nia gra­nic. Nie chciał w banalny spo­sób grać im na nosie, udo­wad­nia­jąc, jak łatwo jest ich zwieść oraz poko­nać.

Dla­tego uczy­nie­nie ele­men­tem roz­grywki Oli­wii Szulc musiało być dla Sadlew­skiego wyjąt­kowo satys­fak­cjo­nu­jące. Nie było wąt­pli­wo­ści, że miał o niej rze­telne infor­ma­cje, które zdo­był dzięki obser­wa­cjom albo młoda kobieta ufnie sama mu o sobie opo­wie­działa. Tak jak wcze­śniej­sze ofiary.

Na razie wyda­wało się, że zamia­rem pro­fe­sora stało się zde­ma­sko­wa­nie tajem­nicy Mar­cina z prze­szło­ści. Win­nicki przez chwilę zasta­na­wiał się, dla­czego to on zna­lazł się na celow­niku pro­fe­sora, ale szybko zna­lazł odpo­wiedź. Jego prze­szłość nie była kry­sta­liczna. Od lat ukry­wał mroczny sekret. Pro­fe­sor poznał go dzięki Oli­wii i posta­no­wił zmu­sić Mar­cina do tego, aby zmie­rzył się z wła­snymi demo­nami, grze­chami i instynk­tami, podob­nie jak robił to Sadlew­ski.

Kiedy pró­bo­wał zro­zu­mieć, dla­czego pro­fe­sor sku­pił się na nim, oble­ciał go strach. Zaczął się zasta­na­wiać, czy Sadlew­ski dostrzegł w nim tak jak w Bru­no­nie Wroń­skim uśpione zło. Mar­cin bał się tych myśli, cho­ciaż pro­fe­sor posta­wił go pod ścianą. Aspi­rant nie miał wyboru, musiał powie­dzieć prawdę o sobie i o tym, co zro­bił przed laty zako­cha­nej w nim dziew­czy­nie. Sadlew­skiemu zale­żało, aby udo­wod­nić, że każdy skrywa w sobie nie­obli­czal­nego psy­cho­patę. Tak jak każdy jest zdolny, aby zabić.

Mar­cin nie mar­twił się naj­bar­dziej tym, że na jaw wyjdą jego bez­myśl­ność i okru­cień­stwo. Chciał tylko, aby Oli­wii nic się nie stało. Oddałby wiele, aby ją uwol­nić. Nie byłby nawet na nią zły, gdyby się oka­zało, że nagra­nie to podły żart z jej strony, żeby mu odpła­cić za prze­szłość. Teraz dla Mar­cina liczyło się wyłącz­nie to, żeby dziew­czyna żyła i była bez­pieczna.

– Co tu się dzieje? – ze sku­pie­nia wyrwał ich głos naczel­nika.

Cała szóstka spoj­rzała zmie­szana na Wró­blew­skiego. Ich spło­sze­nie natych­miast się spo­tę­go­wało, bo naczel­ni­kowi towa­rzy­szył pro­ku­ra­tor Piotr Szra­mow­ski. Z zim­nym wyra­zem twa­rzy spo­glą­dał na poli­cjan­tów. Żaden z nich nie wie­dział, co odpo­wie­dzieć, bo obec­ność pro­ku­ra­tora mogła skom­pli­ko­wać obecną sytu­ację.

Ich mil­cze­nie ziry­to­wało naczel­nika. Od mie­siąca na każ­dym kroku dawał im do zro­zu­mie­nia, że jest na nich na­dal zły, że nie popro­sili w porę o pomoc i pozwo­lili zbiec seryj­nemu mor­dercy. Przez co cały wydział wyszedł na nie­po­rad­nych bał­wa­nów. Nie­koń­czące się kon­trole, prze­słu­cha­nia i raporty nie pozwa­lały naczel­ni­kowi zapo­mnieć o ostat­niej spra­wie. Codzienne wizyty pro­ku­ra­tora wywo­ły­wały w nim napię­cie, które prze­kła­dało się na spo­sób, w jaki ich trak­to­wał.

Teraz ocze­ki­wał więc, że nie będą się wychy­lać i mie­szać w kon­tro­wer­syjne sprawy. Chciał, aby wszystko przy­ci­chło, choć zda­wał sobie sprawę, że jesz­cze długo będą na celow­niku komen­danta. To, że nikt nie został zwol­niony, było cudem. Wró­blew­ski chciał, aby jego poli­cjanci doce­nili, że los obszedł się z nimi łaska­wie mimo tak kary­god­nych zanie­dbań.

– Śmieszne fil­miki na YouTube? – zapy­tał pro­ku­ra­tor iro­nicz­nie. – Nie prze­szka­dzaj­cie sobie. Oglą­daj­cie dalej. Cóż macie lep­szego do roboty.

Nata­lia, usły­szaw­szy jego słowa, poczuła gniew.

– Jak panu żal, to pro­szę do nas dołą­czyć, ubaw po pachy – rzu­ciła i wycią­gnęła w stronę prze­ło­żo­nego i pro­ku­ra­tora smart­fona. Nagra­nie, które dostali od zabójcy, wyma­gało natych­mia­sto­wych dzia­łań.

Szra­mow­ski i Wró­blew­ski patrzyli w ciszy na ekran tele­fonu. Nagra­nie było krót­kie, nie trwało wię­cej niż pięt­na­ście sekund, ale tyle wystar­czyło, aby przez głowę oglą­da­ją­cego prze­szła fala pytań i skraj­nych emo­cji.

– Co… – zaczął pro­ku­ra­tor, ale nie dokoń­czył, bo Nata­lia podała mu list otrzy­many razem z kartą pamięci, na któ­rej było nagra­nie.

Naczel­nik zbli­żył się do Szra­mow­skiego i zaczęli czy­tać. Pozo­stali trwali mil­cze­niu, cze­ka­jąc na ich reak­cję.

– Kurwa – syk­nął pro­ku­ra­tor po chwili.

– I co, śmieszne? – zapy­tała Gwiaz­dow­ska spo­koj­nie.

– Odwal się, Gwiazda! – wybuchł. – Jesz­cze nie udało mi się zała­go­dzić sprawy z ucieczką Sadlew­skiego, a już mamy jego powrót i do tego porwa­nie.

Szra­mow­ski w ciągu ostat­niego mie­siąca się zmie­nił. Przed sprawą Sadlew­skiego był zadu­fa­nym w sobie, ale elo­kwent­nym nar­cy­zem, a teraz stał się ner­wowy i wul­garny. Nie paso­wało to do niego.

– Co z tym zro­bimy? – zapy­tał Kru­kow­ski kon­spi­ra­cyj­nie. – Zgło­simy wyżej?

– Poje­bało cię?! – rzu­cił wście­kle Szra­mow­ski, popra­wia­jąc włosy gwał­tow­nym ruchem.

– Sami mamy to ogar­nąć? – Kru­kow­ski spoj­rzał na Szra­mow­skiego.

– Nie wiem, kurwa, nie wiem! – fuk­nął pro­ku­ra­tor.

– To sprawa dla Abwery – ode­zwał się poważ­nie Marek Grosz­kow­ski. – To już inny level kry­mi­nalny. Nie mamy doświad­cze­nia, narzę­dzi, ludzi – wymie­niał – aby nie nawa­lić znowu.

– Kto mógłby nam pomóc bez robie­nia afery? – zapy­tał naczel­nik jakby sam sie­bie, igno­ru­jąc słowa pod­wład­nego. Zawia­do­mie­nie Agen­cji Bez­pie­czeń­stwa Wewnętrz­nego było rów­no­znaczne z kło­po­tami, z któ­rych już nie wyszliby bez strat. ABW nie zaję­łoby się tylko tym, co teraz otrzy­mali, chcia­łoby poznać sprawę od początku, a tam był bała­gan trudny do wyja­śnie­nia.

– Cie­kawe, czy Józef też dostał ten film – ode­zwała się z tro­ską w gło­sie Nata­lia.

– Jakie to ma zna­cze­nie? – zapy­tał naczel­nik. – Cokol­wiek dalej się wyda­rzy, i tak zosta­nie wcią­gnięty w tę sprawę. To jego brat.

– O czym wy, kurwa, teraz roz­ma­wia­cie? – obru­szył się pro­ku­ra­tor. – Seryjny mor­derca, który mie­siąc temu zapadł się pod zie­mię, ode­zwał się jak gdyby ni­gdy nic. Przy­słał, kurwa, pocz­tówkę z waka­cji! Pogrywa z nami. Wszystko się posy­pie. Nawet nie chcę myśleć, w jakiej czar­nej dupie jeste­śmy.

– Świet­nie, na taką panikę liczy­li­śmy – obru­szyła się Nata­lia.

– Wal się, Gwiazda, też jestem za tym, aby oddać sprawę Abwe­rze – odparł wście­kły Szra­mow­ski.

– Pocze­kaj­cie, są dwa sce­na­riu­sze, jak się z tego wyka­ra­skać – zaczął naczel­nik. Pod­szedł do drzwi oddzie­la­ją­cych kory­tarz od biura i je zamknął. – Albo zała­twimy to sami jak zwy­kłe śledz­two, ale z pomocą inspek­tora… – zoba­czył, że Szra­mow­ski się krzywi – albo od razu zawia­do­mimy komen­danta i inne służby, ale wtedy musimy się liczyć z tym, że wyjdą na jaw fakty, które do tej pory pan prze­mil­czał. – Spoj­rzał na pro­ku­ra­tora.

Szra­mow­ski ner­wowo prze­rzu­cał wzrok z jed­nej osoby na drugą. Nie zno­sił być od kogoś zależny, nie pla­no­wał wcho­dzić w układy i usta­le­nia z oso­bami trze­cimi. Nie chciał, aby z poli­cjan­tami łączyło go coś, co mogłoby mieć wpływ na jego przy­szłość zawo­dową. Ale nie miał wyj­ścia, zawa­lił kilka mie­sięcy temu. Dał się zwieść Gwiaz­dow­skiej. Nie posłu­chał zdro­wego roz­sądku i zgo­dził się uczest­ni­czyć w spra­wie, która od początku ich prze­ra­stała. Jed­nak tak samo jak Nata­lię zja­dła go pycha i chęć udziału w czymś wyjąt­ko­wym. A teraz będzie musiał zapła­cić za zaro­zu­mial­stwo. Albo będzie trzy­mał z nimi, albo przy­zna się do wielu uchy­bień przed prze­ło­żo­nymi, co w kon­se­kwen­cji może dopro­wa­dzić do jego degra­da­cji. Ta myśl budziła w nim gniew. Nie zamie­rzał do tego dopu­ścić. Za dużo poświę­cił, aby być w tym miej­scu kariery, w któ­rym był obec­nie. Odpo­wia­dała mu jego pozy­cja. Był kimś i mógł dzia­łać na wła­sną rękę. Nie chciał wra­cać do cza­sów, kiedy był jed­nym z wielu. Sza­ra­kiem bez wła­snego zda­nia.

– Wie­dzia­łem, Gwiazda, że słu­cha­nie cie­bie to chu­jowa decy­zja – huk­nął wście­kle na całe biuro.

– No tak, bo wyko­rzy­sta­łam pana, a teraz pła­wię się w glo­rii i chwale – odcięła się komi­sarz. Pozwa­lała sobie na takie docinki wzglę­dem pro­ku­ra­tora, gdyż znali się od lat i łączyła ich burz­liwa prze­szłość. Ni­gdy nie zadzie­rała z pro­ku­ra­torami, ale Szra­mow­ski był wyjąt­kiem, z któ­rym ostat­nio nie­stety czę­sto musiała pra­co­wać. Nie bała się go, bo miała nad nim prze­wagę. Znała jego słabe strony i lęki.

– Prze­stań­cie, nie mamy czasu, aby się obwi­niać – prze­rwał Sta­siń­ski. – Możemy z tego wyjść, ale musimy dzia­łać wspól­nie. Naczel­nik ma rację. Pro­wa­dzimy tę sprawę jak zwy­czajne śledz­two, nikt nie musi na razie wie­dzieć, że jest to upro­wa­dze­nie, które łączy się z poprzed­nią sprawą. Nie wszystko musimy od razu rapor­to­wać.

– Serio? Myśli­cie, że to nie wyj­dzie, że uda się utrzy­mać dys­kre­cję? – Pro­ku­ra­tor kipiał ze zło­ści.

Nastała chwila cięż­kiej ciszy. To, co pla­no­wali, było ryzy­kowne, mogło ich pogrą­żyć i zakoń­czyć defi­ni­tyw­nie pracę w poli­cji. Jeśli kie­dyś ktoś odkryje prawdę, wszy­scy pójdą sie­dzieć. Ale posta­no­wili zary­zy­ko­wać. Oba sce­na­riu­sze, które przed­sta­wił naczel­nik, wią­zały się z kon­se­kwen­cjami zawo­do­wymi. Ryzyko było w obu warian­tach, ale we wspól­nym dzia­ła­niu była szansa na suk­ces. Jeśli mieli ponieść karę, to powinni spró­bo­wać ura­to­wać sytu­ację wszel­kimi spo­so­bami, aby nie mieć do sie­bie pre­ten­sji, że się za szybko pod­dali. Ist­niał cień szansy, że wszystko rozej­dzie się po kościach. A zawia­do­mie­nie komen­danta i innych służb było rów­no­znaczne z pod­da­niem się. Na to mieli jesz­cze czas.

– Win­nicki, czy możesz łaska­wie nas oświe­cić, dla­czego ten psy­chol porwał aku­rat Szulc? Co ty masz z tym wspól­nego? – Pro­ku­ra­tor spoj­rzał na mil­czą­cego Mar­cina.

– To zbieg oko­licz­no­ści – zaczęła Nata­lia.

– Nie cie­bie pytam – prze­rwał jej Szra­mow­ski.

– Nie wiem, czy pro­fe­sor od początku wie­dział, że znamy się z Oli­wią, czy odkrył to dopiero w cza­sie docho­dze­nia – zaczął zre­zy­gno­wa­nym gło­sem Mar­cin. – W liceum mia­łem z nią bli­skie rela­cje i sądzę, że dla­tego posta­no­wił ją wyko­rzy­stać.

Poli­cjanci spoj­rzeli po sobie, wie­dzieli, że Mar­cin znał Oli­wię, ale nie wspo­mi­nał o bli­skich kon­tak­tach.

– To chyba nie koniec tej histo­rii – ode­zwał się ponow­nie zde­ner­wo­wany Szra­mow­ski, bo miał wra­że­nie, że Mar­cin zakoń­czył wyja­śnie­nia. – Nie pieprz, że cho­dzi tylko o to, że zna­li­ście się w liceum. Coś innego jest na rze­czy. Prze­cież napi­sał w liście, że nie jesteś tym, kogo widzi komi­sarz Gwiaz­dow­ska, więc, kurwa, gadaj prawdę, zanim nas wszyst­kich wpier­do­lisz na minę.

Nata­lia nie prze­ry­wała pro­ku­ra­to­rowi. Nie miała zamiaru bro­nić Mar­cina, bo też chciała poznać prawdę. Teraz wszystko zale­żało od szcze­ro­ści Win­nic­kiego.

– Okej – wes­tchnął Mar­cin. – Ale chcę, aby­ście wie­dzieli, że w liceum byłem innym czło­wie­kiem. Gów­nia­rzem, który myślał tylko o sobie.

– Daj spo­kój. Naj­waż­niej­sze, żeby­śmy zna­leźli Oli­wię. Prze­szłość to prze­szłość. Każdy ma coś na sumie­niu – zaczęła Nata­lia, chciała go uspo­koić i zachę­cić do mówie­nia.

– Brawo, Gwiazda! Utu­li­łaś dzie­cinę do piersi, to teraz do rze­czy – stwier­dził sta­now­czo Szra­mow­ski, a Nata­lia krzywo się do niego uśmiech­nęła. Gdyby nie obec­ność kole­gów, bez skru­pu­łów poka­za­łaby mu środ­kowy palec. Sto­sunki mię­dzy nimi zawsze były napięte, ale cza­sem Szra­mow­ski wyjąt­kowo dzia­łał jej na nerwy.

– Pozna­łem Oli­wię na początku mojej trze­ciej, a jej dru­giej klasy – zaczął Mar­cin zre­zy­gno­wa­nym tonem, sia­da­jąc na krze­śle przy swoim biurku. – Pra­co­wa­łem w szkol­nej gazetce. Byłem redak­to­rem naczel­nym działu spor­to­wego. Oli­wia dołą­czyła do naszego zespołu, bo inte­re­so­wała się spor­tem – mówił, nie patrząc na nikogo. – Szybko oka­zało się, że ma nie­złą wie­dzę, dobrze pisze i chęt­nie uczest­ni­czy we wszyst­kich wyda­rze­niach. Byłem z niej zado­wo­lony, bo poważ­nie pod­cho­dziła do redak­cyj­nego zada­nia.

Nikt mu nie prze­ry­wał. Wszy­scy byli cie­kawi, co powie.

– Pierw­szy rok wspól­nej pracy w redak­cji minął dobrze. Dla­tego na waka­cje całą redak­cją poje­cha­li­śmy na obóz spor­towy spon­so­ro­wany przez szkołę. – Zamilkł na chwilę, chcąc odsu­nąć w cza­sie to, co musiał im powie­dzieć. – To tam doszło do wyda­rze­nia, o które cho­dzi pro­fe­so­rowi. Jeden głupi żart, który zmie­nił życie moje i Oli­wii. – Znowu zro­bił pauzę, aby zaczerp­nąć głę­biej powie­trza. Czuł się fatal­nie z tym, że kole­dzy zaraz usły­szą, jakim jest złym czło­wie­kiem. Przez lata miał nadzieję, że ni­gdy nie będzie musiał tego opo­wia­dać i że sam też o wszyst­kim zapo­mni. Do tej pory nikomu o tym nie wspo­mi­nał. – Wszy­scy widzieli, że Oli­wia się we mnie zabu­jała. Też to czu­łem. Lubi­łem ją, lecz nie była w moim typie. Ale kole­dzy z redak­cji namó­wili mnie, żebym sko­rzy­stał z tego, że jest na mnie napa­lona. – Spoj­rzał na Nata­lię, sądząc, że zoba­czy w jej oczach pogardę, ale jej twarz nie zdra­dzała żad­nych emo­cji. Cze­kała na ciąg dal­szy. – Chło­paki z redak­cji wymy­ślili, że mogę sobie zro­bić z niej jaja. Opra­co­wa­li­śmy plan, który wyda­wał się zabawny. Posta­no­wi­łem go wcie­lić w życie w wie­czór, kiedy mie­li­śmy poże­gnalne ogni­sko. Zapro­po­no­wa­łem wtedy Oli­wii spa­cer do lasu. Kiedy zaszli­śmy wystar­cza­jąco daleko, zaczą­łem ją cało­wać. Nie pro­te­sto­wała. Była chętna. Następ­nie ścią­gną­łem jej bluzkę i szorty, więc została w samej bie­liź­nie. – Zoba­czył, że Kru­kow­ski i Makow­ski wymie­niają się spoj­rze­niami. – Kiedy tak stała gotowa do kolej­nego etapu zbli­że­nia, popro­si­łem ją, żeby zamknęła oczy. Powie­dzia­łem, że mam dla niej nie­spo­dziankę. Zro­biła, o co popro­si­łem, bez waha­nia, z uśmie­chem na twa­rzy… Ufała mi… – Prze­rwał, w biu­rze pano­wała kom­pletna cisza. – Pamię­tam to dokład­nie, jakby to było dziś. – Ner­wowo prze­łknął ślinę, miał ści­śnięte gar­dło, bo to, co do tej pory im opo­wie­dział, nie było naj­gor­sze.

– Co było dalej? – zapy­tała Nata­lia łagod­nie.

– Ucie­kłem. Zosta­wi­łem ją w nocy w środku lasu samą, pół­nagą. Zna­łem ten las, więc bez trudu wró­ci­łem do obo­zo­wi­ska.

Znowu zapa­dło mil­cze­nie. Na twa­rzy Mar­cina poja­wiła się nie­chęć do samego sie­bie.

– A Oli­wia? – zapy­tał Grosz­kow­ski.

– Nie wró­ciła – szep­nął Win­nicki. – Dopiero rano, kiedy mie­li­śmy wyjeż­dżać, odkryto, że nie ma jej w obo­zie. Zarzą­dzono poszu­ki­wa­nia i po dwóch godzi­nach jedna z grup ją odna­la­zła.

– Gdzie? – ode­zwał się aspi­rant szta­bowy.

– Oka­zało się, że idąc po ciemku przez las, spa­dła z urwi­ska do dwu­me­tro­wego dołu. Leżała tam wycień­czona, zmar­z­nięta i poła­mana. A w szpi­talu stwier­dzono hipo­ter­mię i pogru­cho­taną stopę. Musieli wyko­nać ope­ra­cję, zro­bić rekon­struk­cję kości śród­sto­pia.

Zgro­ma­dzeni w biu­rze spo­glą­dali na sie­bie. Postę­po­wa­nie Mar­cina kwa­li­fi­ko­wało się pod para­graf z kodeksu kar­nego, ale w tym wypadku nawet Szra­mow­ski zatrzy­mał tę myśl dla sie­bie. Nie było sensu mówić oczy­wi­sto­ści.

– Przy­zna­łeś się? – zapy­tał w końcu Sta­siń­ski. Sta­rał się, aby jego głos miał zwy­czajną barwę, ale nie mógł ukryć poru­sze­nia, jakie wywo­łała w nim ta histo­ria.

– Nie – burk­nął Mar­cin. – Zresztą ona też mnie nie wydała. Kiedy przy­sze­dłem do szpi­tala, aby ją prze­pro­sić, to powie­działa, że będzie mil­czeć pod warun­kiem, że zostanę jej chło­pa­kiem.

– Co? – zdzi­wiła się Nata­lia. – Nie­moż­liwe.

– Też tak myśla­łem – stwier­dził Mar­cin. – Dla­tego przez jakiś czas zasta­na­wia­łem się, czy to nie pod­stęp.

– Zgo­dzi­łeś się z nią cho­dzić? – dopy­ty­wał z nie­do­wie­rza­niem Makow­ski, bo zacho­wa­nie Oli­wii było zasta­na­wia­jące. Czy zako­chana dziew­czyna mogła zapo­mnieć o takim upo­ko­rze­niu i o krzyw­dzie, jaka ją spo­tkała, byle tylko być z chło­pa­kiem, który jej się podo­bał? Igo­rowi wyda­wało się to absur­dalne.

– Tak, wtedy myśla­łem, że nie mam wyj­ścia – odparł Win­nicki. – Bałem się i nie chcia­łem, aby prawda wyszła na jaw. – Nagle opadł na biurko w akcie bez­sil­no­ści. – Ale to nie koniec tego gówna. Nie byłem dobrym chło­pa­kiem. Kiedy tylko mogłem, zby­wa­łem ją. Byłem dla niej okropny. Wku­rzała mnie wszyst­kim, co robiła. Jej twarz wzbu­dzała we mnie gniew. Czu­łem złość na sie­bie i obrzy­dze­nie do niej. Nie rozu­mia­łem jej. Gdyby mnie ktoś trak­to­wał tak jak ja ją, to nie chciał­bym go widy­wać nawet spo­ra­dycz­nie.

– Kiep­sko – przy­znał Sta­siń­ski, nie mogąc powstrzy­mać nega­tyw­nych emo­cji.

– Może teraz to jest jej zemsta? – zasu­ge­ro­wał Kru­kow­ski, wska­zu­jąc na fil­mik w tele­fo­nie. – Może uło­żyła się z Sadlew­skim.

– Z seryj­nym mor­dercą? – Mar­cin podał w wąt­pli­wość pomysł kolegi.

– W takiej sytu­acji nie możemy tego wyklu­czyć – stwier­dziła Nata­lia.

– A robi pan takie miłe wra­że­nie – ode­zwał się Szra­mow­ski, jakby nie słu­chał, o czym teraz roz­ma­wiają. – Chło­piec z dobrego domu, grun­tow­nie wykształ­cony, a jed­nak bez­względny chuj.

– Wyczuwa pan pokrewną duszę? – zapy­tała Gwiaz­dow­ska zło­śli­wie. Nie tole­ro­wała, kiedy Szra­mow­ski obra­żał innych, bo sam nie zawsze był w porządku.

– Nie jestem z tego dumny – ode­zwał się zre­zy­gno­wany Win­nicki. – Zro­bi­łem jej podwójną krzywdę naj­pierw na obo­zie, a potem, kiedy zgo­dzi­łem się z nią cho­dzić. Dla­tego ostatni rok w liceum był kosz­ma­rem – tłu­ma­czył się Mar­cin. – Teraz wiem, że lepiej było ponieść kon­se­kwen­cje, ale nie cofnę czasu. Co mam zro­bić? – Spoj­rzał na pro­ku­ra­tora z żalem.

– Mar­cin zawi­nił, ale z nią też jest coś nie tak. – Naczel­nik zamy­ślił się na kilka sekund, po czym dodał: – Śledz­two należy zacząć od dokład­nego prze­świe­tle­nia tej dziew­czyny – zde­cy­do­wał. – Mar­cin, musisz powie­dzieć wszystko, co wiesz o Oli­wii.

– Ale nic nie wiem. Nie widzia­łem jej wiele lat. Ostatni raz, kiedy zaczą­łem stu­dio­wać. Wtedy z nią zerwa­łem, bo pozna­łem Martę – tłu­ma­czył. – Spo­tka­łem ją znów dopiero pół­tora mie­siąca temu i wtedy też nie­wiele ze sobą roz­ma­wia­li­śmy.

– Musimy wziąć poważ­nie pod uwagę wer­sję, że chce się na tobie zemścić i doga­dała się z Sadlew­skim – trzy­mał się swo­jego Kru­kow­ski. – Ja na jej miej­scu tak bym zro­bił.

– Ale nie możemy zapo­mi­nać o tym, kim jest Sadlew­ski. Nawet jeśli Oli­wii wyda­wa­łoby się, że się z nim doga­dała, na­dal może być dla niej nie­bez­pieczny i z nią rów­nież pro­wa­dzić grę – włą­czył się do roz­mowy Sta­siń­ski. – Może działa na dwa fronty dla zabawy.

– Pojedźmy do redak­cji, w któ­rej ostat­nio pra­co­wała. Może tam się cze­goś wię­cej dowiemy – ode­zwała się Gwiaz­dow­ska.

– Naczelny nie będzie chciał z nami roz­ma­wiać. Roz­wa­li­li­śmy mu inte­res – przy­po­mniał Mar­cin ponuro.

– Spró­buj­cie – rzu­cił naczel­nik. – Reszta niech poszpera w sieci. Spraw­dzi media spo­łecz­no­ściowe. Mło­dzi ludzie piszą tam wszystko o sobie. Nawet ofi­cjal­nych papie­rów na obser­wa­cję nie trzeba. Na Face­bo­oku, Insta­gra­mie, Tik­Toku czy innych bzdur­nych stro­nach dobro­wol­nie zdra­dzają swoje sekrety – roz­wa­żał naczel­nik.

– Nie rób­cie wokół sie­bie szumu – ode­zwał się pro­ku­ra­tor. Był wście­kły i czarno widział to, że ponow­nie zabie­rają się za sprawę, która już na wstę­pie ich prze­ra­sta. Nata­lia wie­działa, że wal­czy ze sobą, aby nie wybuch­nąć. Nato­miast nie wie­działa, na kogo bar­dziej się wku­rza, na nich czy na sie­bie. – Gwiazda, skon­tak­tuj się z inspek­to­rem, powiedz, jaką mamy sytu­ację. Ma trzy­mać gębę na kłódkę i dalej sie­dzieć na L4 – zde­cy­do­wał Szra­mow­ski.

– Teraz to pan będzie wyda­wał nam pole­ce­nia? – obru­szyła się nie­po­trzeb­nie Gwiaz­dow­ska.

– Gwiazda, na razie nie wyda­rzyło się nic, co zmu­si­łoby mnie do zmiany tre­ści moich rapor­tów, i dobrze byłoby, aby tak pozo­stało. Zro­zu­miano? – zapy­tał, patrząc na każ­dego z nich. Chciał mieć pew­ność, że usły­szeli. – Cze­kam na infor­ma­cje na bie­żąco. – Na ostat­nim sło­wie poło­żył wyraźny akcent. – Chcę wie­dzieć o wszyst­kim od razu. Muszę znać każdy szcze­gół, abym w razie potrzeby mógł dzia­łać jak naj­szyb­ciej. Jak coś zawa­li­cie, to już nie pomogę.

Nata­lia prze­wró­ciła oczami. Tyle razy to sły­szała. Zawsze tak mówił, mimo to brnął w ich sza­leń­stwo.

Ruszył w stronę drzwi, ale nagle zaczęła dzwo­nić komórka jemu i naczel­ni­kowi.

Wszy­scy spoj­rzeli na sie­bie z zacie­ka­wie­niem. Był to zasta­na­wia­jący zbieg oko­licz­no­ści.

Kra­ków, 20 marca 1998 roku, pią­tek

Inspek­tor Jan Bukow­ski nie zno­sił takich wezwań jak to, do któ­rego wła­śnie zmie­rzał, bo jego myśli wtedy krą­żyły wokół spraw, które burzyły jego spo­kój. Nie był pesy­mi­stą, ale przy pew­nych zda­rze­niach ogar­niał go mimo­wolny lęk. Nie­które sprawy bowiem doty­kały go oso­bi­ście, mimo że pra­co­wał w poli­cji od dwu­dzie­stu pię­ciu lat.

– Czo­łem! Jak sytu­acja? – zapy­tał, wcho­dząc przez bramę na ulicy Świę­tego Jana 13, męż­czy­znę ubra­nego w biały ochronny kom­bi­ne­zon.

– Dzień dobry, inspek­to­rze – przy­wi­tał go młody chło­pak. – Przy­kra sprawa. Nasto­latka, lata­wiec.

Bukow­ski z gło­śnym wes­tchnie­niem kiw­nął głową i nie zatrzy­mu­jąc się przy mło­dym tech­niku, ruszył na wewnętrzny dzie­dzi­niec kamie­nicy, gdzie pra­co­wał już pato­log.

– Co mamy? – zapy­tał, kiedy sta­nął przy kuca­ją­cym nad zwło­kami mło­dej dziew­czyny star­szym męż­czyź­nie.

Spoj­rzał na leżącą na ziemi w nie­na­tu­ral­nej pozy­cji mar­twą dziew­czynę. Była ubrana w białe body na ramiącz­kach z prze­zro­czy­stą zwiewną spód­niczką. Ktoś, kto nie wie­dział, że wysko­czyła przez okno, mógłby pomy­śleć, że to jakiś rodzaj per­for­mance’u. Dookoła niej nie było widocz­nych śla­dów tra­ge­dii, która się tu wyda­rzyła. Jedyne, co można było zoba­czyć, to nie­wielka strużka krwi wypły­wa­jąca z jej ust na trawę, na którą spa­dła. Miało się ochotę dotknąć jej ramie­nia i popro­sić, aby wstała, bo się prze­ziębi.

Kiedy pato­log usły­szał pyta­nie Bukow­skiego, pod­niósł się z tru­dem. Był star­szym męż­czy­zną przy kości, dla­tego pozy­cja, w któ­rej znaj­do­wał się przed chwilą, nie była dla niego kom­for­towa.

Bukow­ski przez moment roz­wa­żał, czy nie podać ręki leka­rzowi, ale nie­mal natych­miast się roz­my­ślił. Był pewien, że taka pomoc zosta­łaby źle przy­jęta.

Ignacy Mach miał sześć­dzie­siąt pięć lat, a ostat­nie trzy­dzie­ści pięć prze­pra­co­wał na sta­no­wi­sku poli­cyj­nego pato­loga. Wie­dział, że na jego miej­sce czy­hają mło­dzi, ale ta praca była całym jego życiem. Dla­tego zamie­rzał ją wyko­ny­wać dopóty, dopóki będą mu na to pozwa­lać zdro­wie i prze­ło­żeni, a u nich miał popar­cie.

Inspek­tor lubił Macha, bo ni­gdy nie two­rzył histo­rii na wyrost i nie uda­wał, że widzi wię­cej, niż było w rze­czy­wi­sto­ści. Dla­tego cier­pli­wie cze­kał, aż lekarz zła­pie oddech, aby móc mówić bez zadyszki. Kiedy w końcu się to udało, pato­log zaczął wyja­śniać:

– Wysko­czyła z dru­giego pię­tra. – Wska­zał pal­cem do góry. – Okno ma niskie, nie­ty­powe uło­że­nie, więc nie trzeba się na nie wspi­nać.

– Serio, samo­bój? – zapy­tał dla pew­no­ści Bukow­ski.

– Czy ja wiem? – Mach zawie­sił głos.

Inspek­tor domy­ślał się, co to może ozna­czać. Od dawna ze sobą pra­co­wali, więc wie­dział, że pato­log nie waha się sygna­li­zo­wać, kiedy ma wąt­pli­wo­ści co do przy­czyny śmierci.

– Ktoś jej pomógł?

– Tego nie wiem, ale na ciele po wstęp­nych oglę­dzi­nach dostrze­głem też obra­że­nia, które nie są skut­kiem upadku z okna – wyja­śnił wąt­pli­wo­ści Mach. – A do tego dziew­czyna jest chuda.

– To balet­nica, one zawsze tak wyglą­dają – ode­zwał się z daleka ten sam tech­nik, który udzie­lił Bukow­skiemu pierw­szych infor­ma­cji. Pato­log z nie­chę­cią kiw­nął głową. Chło­pak miał rację, więc w cza­sie sek­cji musi o tym pamię­tać.

– Po dru­gie – płyn­nie kon­ty­nu­ował roz­wa­ża­nia lekarz – ma pod­bite oko, ale siniak jest dwu-, trzy­dniowy. Do tego zauwa­ży­łem zadra­pa­nia na rękach.

– Cie­kawe – zamy­ślił się Bukow­ski. Takie drobne obra­że­nia mogły wska­zy­wać, że ktoś pomógł dziew­czy­nie wypaść przez okno, lub mogły suge­ro­wać, dla­czego nasto­latka tar­gnęła się na swoje życie.

Jan Bukow­ski miał w domu trzy nasto­latki, które raz się kochały na zabój, a raz ska­kały sobie do oczu. Dla­tego wie­dział, jak to jest z mło­dymi ludźmi. A kiedy jechał na miej­sce zda­rze­nia, dys­po­zy­torka poin­for­mo­wała go, że tra­ge­dia wyda­rzyła się w szkole. To ozna­czało, że uczą się w niej mło­dzi ludzie, któ­rych emo­cje i hor­mony sza­leją. Dla­tego jego zada­niem było dowie­dzieć się jak naj­wię­cej o zmar­łej dziew­czy­nie, a wtedy będzie mógł się zorien­to­wać, czy było to samo­bój­stwo, czy mor­der­stwo. A jeśli dziew­czyna sama posta­no­wiła zakoń­czyć życie, to nale­żało poznać powody jej decy­zji.

Inspek­tor w ciągu lat pracy widział wiele tra­ge­dii, ale kiedy młoda osoba odbie­rała sobie życie, to nie mógł przejść obok takiego wyda­rze­nia obo­jęt­nie. Domy­ślał się, że pro­ku­ra­tor będzie chciał szybko zamknąć sprawę jako oczy­wi­stą. Ale dla Bukow­skiego samo­bój­stwo ni­gdy nie było oczy­wi­ste, zawsze były powody lub ludzie, któ­rzy za tym stali. Nie zawsze uda­wało się ich za to uka­rać, ale warto było im uświa­do­mić, że mają na sumie­niu czy­jeś życie.

Cho­ciaż patrząc na córki, inspek­tor dostrze­gał, jak chwiejne są reak­cje mło­dych ludzi. Nasto­latki zwy­kle zbyt pochop­nie podej­mują decy­zje, kie­ru­jąc się impul­sem. To, co dla doro­słego czło­wieka jest drobną prze­szkodą, dla mło­dej, nie­zna­ją­cej jesz­cze życia osoby sta­nowi tra­ge­dię, z którą nie umie sobie pora­dzić, i podej­muje dra­styczne kroki.

– Wię­cej powiem póź­nym popo­łu­dniem – wyrwał go z zamy­śle­nia pato­log.

– Roz­ma­wia­li­ście z kimś ze szkoły? – zapy­tał krę­cą­cych się dookoła poli­cjan­tów i tech­ni­ków.

– Z dyrek­torką zamie­ni­li­śmy dwa zda­nia, potwier­dziła toż­sa­mość ofiary, ale ode­sła­li­śmy ją do szkoły, bo ucznio­wie patrzyli przez okna i zaczy­nała się histe­ria – wyja­śnił jeden z poli­cjan­tów.

– Jak przy­je­cha­li­śmy, to na miej­scu z dyrek­torką był dozorca – włą­czył się drugi. – Wró­cił do służ­bówki. Był zdru­zgo­tany.

– Dzięki – odparł inspek­tor. – Daj znać, kiedy będziesz po sek­cji – rzu­cił do pato­loga, który wła­śnie zakry­wał ciało dziew­czyny.

Bukow­ski ruszył na dru­gie pię­tro szkoły bale­to­wej Balance. Był cie­kawy, czy dowie się cze­goś, co pomoże mu zro­zu­mieć tę tra­ge­dię. Cze­kało go trudne zada­nie, czyli roz­mowy z nasto­lat­kami. Musiał wyka­zać się sta­now­czo­ścią, ale i empa­tią, aby nikogo nie spło­szyć i nie ura­zić. Szedł scho­dami w górę, czu­jąc, że dziś ta sprawa się nie zakoń­czy.

Kra­ków, 28 paź­dzier­nika 2015 roku, środa

Naczel­nik Wró­blew­ski ruszył w stronę swo­jego gabi­netu, aby ode­brać dzwo­niący tele­fon. Nie chciał zakłó­cać roz­mowy Szra­mow­skiemu, który rów­nież zde­cy­do­wał się tu i teraz spraw­dzić, kto do niego dzwoni i w jakiej spra­wie.

Reszta cze­kała na ich powrót w ner­wo­wym mil­cze­niu.

Po nie­spełna pię­ciu minu­tach do wspól­nego biura wró­cił Wró­blew­ski. Miał zatro­skany wyraz twa­rzy, ale nic nie mówił. Cze­kał, aż pro­ku­ra­tor skoń­czy roz­mowę. Chwilę póź­niej z podobną miną dołą­czył do naczel­nika Szra­mow­ski. Nata­lia miała wra­że­nie, że na twa­rzy pro­roka poja­wił się też gry­mas ner­wo­wego stra­chu. Nie widziała go u niego wcze­śniej.

W biu­rze zapa­no­wała tak gęsta atmos­fera, że można ją było kroić nożem.

– Mamy trupa – ode­zwał się nie­pew­nie Wró­blew­ski. – Na Świę­tego Jana 13, na dzie­dzińcu kamie­nicy, dozorca zna­lazł mar­twą młodą kobietę.

– Zabal­sa­mo­wana? – zapy­tała Gwiaz­dow­ska z obawą.

– Ze słów dozorcy wynika, że wysko­czyła przez okno – odparł naczel­nik i można było odnieść wra­że­nie, że ta infor­ma­cja go uspo­ko­iła.

– Dosta­łem to samo zgło­sze­nie – ode­zwał się Szra­mow­ski. – To lata­wiec.

– Myśli­cie, że to nowa sprawa? – upew­niał się Makow­ski.

– To tra­ge­dia, ale lepiej, aby to było zwy­kłe samo­bój­stwo – powie­dział z rezy­gna­cją naczel­nik.

– A może to Oli­wia? – rzu­cił Grosz­kow­ski nie­śmiało.

– Nie wiem – powtó­rzył Wró­blew­ski i gniew­nie spoj­rzał na pod­wład­nego.

– To byłoby bez sensu – ode­zwała się bły­ska­wicz­nie Nata­lia, widząc kątem oka, jak Mar­cin bled­nie. – Dopiero co dosta­li­śmy nagra­nie i list od pro­fe­sora. Nie tak szybko pozbę­dzie się Szulc.

– Skąd taka pew­ność? – zacie­ka­wił się Szra­mow­ski.

– Intu­icja – odparła na odczep­nego. Nie miała zamiaru tra­cić czasu na nie­po­trzebne wał­ko­wa­nie teraz cze­goś, co być może nie ma nic wspól­nego z pro­fe­so­rem.

– Musimy tam jechać, bo dozorca był prze­ra­żony i mówił nie­skład­nie – stwier­dził Wró­blew­ski.

– Idę do sie­bie po doku­menty i widzimy się na dole. – Szra­mow­ski spoj­rzał na Wró­blew­skiego, który kiw­nął głową.

Kiedy pro­ku­ra­tor znik­nął za drzwiami, naczel­nik ode­zwał się do Mar­cina i Nata­lii:

– Jedziemy na dwie bryki. Po oglę­dzi­nach na Jana, kiedy dowiem się, kim jest denatka, zde­cy­duję o dal­szych dzia­ła­niach.

Gwiaz­dow­ska z Win­nic­kim wró­cili do biu­rek. Wie­dzieli, że jeśli okaże się, że jest to zupeł­nie inna sprawa, nie­zwią­zana z Sadlew­skim i upro­wa­dze­niem Szulc, to dosta­nie ją ktoś inny, a oni zajmą się poszu­ki­wa­niami Oli­wii.

Ponow­nie zapa­dła cisza.

– Wszystko w porządku? – ode­zwał się Sta­siń­ski, patrząc na Mar­cina.

– Tak… nie, nie wiem… może – burk­nął pod nosem Win­nicki. Czuł się paskud­nie. Dopiero teraz, kiedy opo­wie­dział swoją histo­rię na głos, uświa­do­mił sobie, jakim był palan­tem. Dziś zro­zu­miał, jak skrzyw­dził Oli­wię, i naprawdę chciałby mieć jesz­cze moż­li­wość, aby ją szcze­rze za to prze­pro­sić.

– Zostaw kartę z fil­mem. Spraw­dzę, czy można coś z niej wycią­gnąć – zapro­po­no­wał Sta­siń­ski. – Może wypa­trzę jakiś szcze­gół, który pod­po­wie, gdzie jest Oli­wia.

Mar­cin wyjął mini­kartę pamięci ze smart­fona i poło­żył bez słowa na biurku Grześka. Nie miał siły ani chęci roz­ma­wiać. Czuł gulę w gar­dle na samą myśl, że na dzie­dzińcu kamie­nicy na Świę­tego Jana znajdą mar­twą Oliwę Szulc, bo wtedy nie będzie miał szans jej prze­pro­sić.

Zabrał kurtkę i dołą­czył do cze­ka­ją­cej na niego na kory­ta­rzu Nata­lii. Zje­chali w mil­cze­niu windą do lobby. Gwiaz­dow­ska nie wie­działa, jak ma roz­ma­wiać z Mar­ci­nem. Co mu powie­dzieć i jak oka­zać wspar­cie, bo czuła wewnętrzne roz­dar­cie. Była znie­sma­czona opo­wie­ścią kolegi. Nie spo­dzie­wała się tego po nim. Wia­domo, ludzie się zmie­niają i to, co było dzie­sięć lat temu, teraz już nale­żało do prze­szło­ści. Jed­nak cza­sem dawne grze­chy wra­cały, a odku­pie­nie win kosz­to­wało dużo wysiłku.

Po wysłu­cha­niu histo­rii Mar­cina Nata­lia zaczęła myśleć o swoim synu. Tomek cho­dził do liceum, nie­ba­wem będzie miał szes­na­ście lat. Czy też mógłby wyka­zać się taką bez­względ­no­ścią? Czy mógłby potrak­to­wać tak dru­giego czło­wieka? Czy mimo dobrego wycho­wa­nia i nor­mal­nego domu pod wpły­wem okre­ślo­nych oko­licz­no­ści i obcych ludzi młody czło­wiek może stać się okrut­nym potwo­rem?

Tyle razy widziała, jak dzie­ciaki z dobrych domów, z nor­mal­nych rodzin tra­fiały za kratki, bo wpływ grupy rówie­śni­ków i chęć przy­po­do­ba­nia się jej wygry­wały ze zdro­wym roz­sąd­kiem, z mądro­ścią i dobrym wycho­wa­niem.

Takie roz­wa­ża­nia przy­pra­wiały ją o mdło­ści, budziły w niej irra­cjo­nalny lęk, a obec­nie musiała się sku­pić na innych spra­wach.

– Prze­syłka była taka top secret? – wyrwała ich z zamy­śle­nia Wiola, którą wła­śnie mijali.

Gwiaz­dow­ska w pierw­szej chwili nie zro­zu­miała, o co kobie­cie cho­dzi, ale jak już do niej dotarło, o co pyta, rzu­ciła:

– Bzdurne doku­menty z banku, ale kurier nie wie­dział, co w niej jest – stwier­dziła, zmu­sza­jąc się do uśmie­chu. – Gdyby było ina­czej, nie robiłby pro­ble­mów. Wyko­ny­wał swoją pracę – sta­rała się mówić lekko, aby nie wzbu­dzać zacie­ka­wie­nia Wioli. Młoda poli­cjantka, która zwy­kle pra­co­wała na dys­po­zy­torni lub na por­tierni, była łasa na wszel­kie sen­sa­cje, więc nie warto było się z nią dzie­lić nad­mierną ilo­ścią infor­ma­cji.

Dziew­czyna kiw­nęła głową, a kiedy prze­rzu­ciła wzrok na Mar­cina, spo­waż­niała. Na­dal była na niego obra­żona, że nie zain­te­re­so­wał się nią i wybrał na part­nerkę labo­rantkę Ali­cję Wal­czew­ską.

Win­nicki nawet nie zwró­cił uwagi na Wiolę, był myślami zupeł­nie gdzie indziej. W dodatku osten­ta­cyjna nie­chęć i uraza Nowa­kow­skiej były dla niego nie­zro­zu­miałe. Dziś już wie­dział od kole­gów z wydziału, że z Wiolą trzeba postę­po­wać ostroż­nie, bo była zde­spe­ro­wana i w każ­dym miłym geście doszu­ki­wała się cze­goś wię­cej.

Dzi­wiła go despe­ra­cja kobiety. Była młoda i atrak­cyjna, więc bez więk­szego trudu zna­la­złaby kogoś, kto by się nią zain­te­re­so­wał. W zacho­wa­niu i postę­po­wa­niu Wioli musiał się kryć jakiś głęb­szy pro­blem, ale ani Win­nicki, ani nikt inny z komendy nie miał ochoty w to wni­kać. Łatwiej było jej uni­kać.

* * *

Wcho­dząc pospiesz­nie przez masywną bramę na ulicy Świę­tego Jana 13, Nata­lia wie­działa, że nie jest dobrze, bo czy była to Oli­wia, czy ktoś inny, to i tak mieli trupa. Minęli dwóch poli­cjan­tów. Zapewne byli to kole­dzy z poste­runku na Rynku Głów­nym. Idąc wzdłuż prze­wiązki, już z daleka zoba­czyli, że na środku dzie­dzińca leży młoda dziew­czyna ubrana w strój bale­towy.

Na miej­scu byli już Wró­blew­ski ze Szra­mow­skim oraz dwóch tech­ni­ków i pato­log. Pro­ku­ra­tor stał nie­ru­chomo, wbi­ja­jąc wzrok w mar­twą dziew­czynę. Nie odry­wał od niej oczu. Kiedy Nata­lia z Mar­ci­nem się poja­wili, nawet nie drgnął. Zacho­wy­wał się, jakby był w szoku. Gwiaz­dow­ska, mimo że nie darzyła go sym­pa­tią, zaczęła się mar­twić. Zacho­wa­nie pro­roka mogło zwia­sto­wać zała­ma­nie. Komi­sarz myślała, że jest twardy psy­chicz­nie, ale ostatni czas musiał go nad­wy­rę­żyć.

– To nie Oli­wia – szep­nął z ulgą Win­nicki.

W innych oko­licz­no­ściach taka reak­cja mogłaby go sta­wiać w złym świe­tle, bo prze­cież patrzyli na mar­twą dziew­czynę. Ale w tym przy­padku jego uczu­cie ulgi było zro­zu­miałe.

– Jaką mamy sytu­ację? – rzu­ciła, dając znać o ich obec­no­ści.

– Nie­we­sołą – odparł pato­log.

Gwiaz­dow­ska zbli­żyła się do zwłok i przyj­rzała się im z bli­ska. Dziew­czyna leżała na tra­wie w pokracz­nej pozie, ale nie miała żad­nych widocz­nych obra­żeń i nie wyglą­dała jak wcze­śniej­sze ofiary Tade­usza Sadlew­skiego, więc być może ta sprawa nie miała nic wspól­nego z pro­fe­so­rem.

– Nie ma za dużo widocz­nych obra­żeń – usły­szała głos Mak­sy­mi­liana Opa­liń­skiego. – Patrząc na nią tu i teraz, mogę zakła­dać, że przy­czyną zgonu są obra­że­nia wewnętrzne.

– Została zabal­sa­mo­wana? – zapy­tała.

– Nie – odparł krótko pato­log. – Wygląda na to, że wysko­czyła przez okno. – Wska­zał pal­cem na otwarte okno na dru­gim pię­trze. – Szcze­góły jak zawsze po sek­cji.

Oli­wia Szulc na­dal była w rękach Sadlew­skiego i nie wie­dzieli, jak ją odna­leźć. Dodat­kowo mieli nowego trupa nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­nej mło­dej kobiety. Mimo że ona, tak jak Oli­wia, nie była w typie poprzed­nich ofiar pro­fe­sora, w gło­wie Gwiaz­dow­skiej tliła się myśl, że muszą spró­bo­wać zna­leźć powią­za­nie ofiary z Sadlew­skim. Choć na razie trzeba było ją trak­to­wać jako odrębną sprawę, która zbie­gła się w cza­sie z nie­roz­wią­za­nym przez nich śledz­twem, będą­cym ich prio­ry­te­tem.

Mar­twa dziew­czyna była wysoką, prze­raź­li­wie chudą bru­netką o chło­pię­cej syl­wetce. Nata­lia przy­pusz­czała, że jeśli ta sprawa łączy się z pro­fe­so­rem, to tym razem Sadlew­ski wybrał inny klucz wyszu­ki­wa­nia kobiet. Wcze­śniej­sze typy i ich kla­sy­fi­ka­cja to prze­szłość, bo były ele­men­tem pierw­szej gry. Teraz musieli zacząć od nowa. Komi­sarz była prze­ko­nana, że pro­fe­sor zmie­nił tak­tykę dzia­ła­nia. Chciał udo­wod­nić, że raz dali się oszu­kać i że drugi też zostaną okpieni, mimo że wie­dzą, kto jest mor­dercą. Zamie­rzał dowieść, że to, iż znają toż­sa­mość mor­dercy, nie wystar­czy, aby go powstrzy­mać.

Posta­no­wiła, że ostroż­nie będzie się dzie­lić roz­wa­ża­niami z resztą ekipy. Nie chciała, aby Wró­blew­ski ją odsu­nął, tłu­ma­cząc, że znowu fik­suje na jed­nej myśli. Oba­wiała się, że prze­ło­żony przy­po­mni sobie wyda­rze­nia po zni­we­czo­nej spra­wie Rudego sprzed kilku lat. Wtedy, gdyby nie pomoc naczel­nika, psy­cho­loga i męża, Nata­lia musia­łaby odejść z poli­cji. Roz­sypka psy­chiczna i cią­głe ana­li­zo­wa­nie zawa­lo­nej sprawy omal nie dopro­wa­dziły jej do zała­ma­nia psy­chicz­nego. Nie mogła we Wró­blew­skim wzbu­dzać poczu­cia, że znowu pro­wa­dzi sprawę, która staje się jej obse­sją.

– Co jest ze Szramą? – zapy­tała, pod­cho­dząc do naczel­nika, który ner­wowo prze­stę­po­wał z nogi na nogę.

– Stoi tak, od kiedy tu przy­szli­śmy – burk­nął Wró­blew­ski, wzru­sza­jąc ramio­nami.

– Co robimy? – ode­zwała się po chwili komi­sarz.

Naczel­nik skrzy­wił się, jakby zadała mu fizyczne cier­pie­nie.

– Roz­po­czy­namy nowe śledz­two – stwier­dził Wró­blew­ski, przy­glą­da­jąc się pro­ku­ra­to­rowi, który jakby drgnął na jego słowa.

– Wiemy, kto to? – Win­nicki wska­zał głową mar­twą kobietę.

– Nie – odparł naczel­nik, nie spusz­cza­jąc wzroku ze Szra­mow­skiego, tak że nie był pewny, czy pro­ku­ra­tor wytrzyma napię­cie.

– A może pro­fe­sor z nami pogrywa? – stwier­dziła komi­sarz i zoba­czyła kar­cące spoj­rze­nie naczel­nika, bo wraz z jej sło­wami Szra­mow­ski wes­tchnął nie­na­tu­ral­nie gło­śno.

– Skąd myśl, że to jego sprawka? – Opa­liń­ski wska­zał na mar­twą dziew­czynę. – W tym momen­cie to nad­in­ter­pre­ta­cja.

– Uwa­żasz, że sprawa Szulc może mieć jakiś zwią­zek z tą? W jaki spo­sób? Jakim cudem? Gdzie ty to widzisz? – ode­zwał się jak w amoku despe­rac­kim tonem pro­ku­ra­tor. Miał zmę­czony wyraz twa­rzy.

– Spo­koj­nie, bez nie­po­trzeb­nych emo­cji – rzu­cił naczel­nik. – Prze­cież tu mamy zupeł­nie inny rodzaj śmierci. To samo­bój­stwo.

– Myślę, że Sadlew­ski chce namie­szać nam w gło­wach – stwier­dziła pew­nie Nata­lia i już żało­wała swo­jej postawy.

– Chyba zaczy­nasz mieć obse­sję – ode­zwał się naczel­nik. On na razie nie widział punk­tów wspól­nych. Dla niego był to zwy­kły zbieg oko­licz­no­ści, że w tym samym dniu, kiedy ode­zwał się pro­fe­sor, wyda­rzyła się też inna tra­ge­dia. Każ­dego dnia zda­rzały się w mie­ście wypadki, a nie każdy ma zwią­zek z Tade­uszem Sadlew­skim. Teraz Wró­blew­ski zaczął się też nie­po­koić o Gwiaz­dow­ską, tak jak prze­wi­dy­wała.

– No to może w tej szkole – spoj­rzała na okna, które wycho­dziły na dzie­dzi­niec – kryją się jakieś szcze­góły. – Chciała poka­zać, że też bie­rze pod uwagę inne sce­na­riu­sze niż ten jeden jedyny.

– Skąd wiesz, że tu jest szkoła? – zdzi­wił się Mar­cin, bo nie było sły­chać ani widać mło­dzieży.

– Kiedy wcho­dzi­li­śmy przez bramę, widzia­łam tabliczkę z infor­ma­cją, że mie­ści się tu szkoła bale­towa, co by się zga­dzało. – Ponow­nie wska­zała pal­cem na denatkę. Chciała, aby zwró­cili uwagę na jej strój.

– Nie rozu­miem. Czego on chce? – Pro­ku­ra­tor ich nie słu­chał. Zako­twi­czył myśli tak jak Nata­lia tylko w jed­nym punk­cie. Panika przej­mo­wała nad nim kon­trolę.

– To psy­cho­pata, który chce się zaba­wić, bo spra­wia mu to przy­jem­ność – odpo­wie­działa bez chwili namy­słu Nata­lia. – Wąt­pię, aby miał oso­bi­ste zatargi z tymi dziew­czy­nami. Oli­wia i być może dzi­siej­sza ofiara są ele­men­tem jego prze­my­śla­nej gry i zaspo­ko­je­niem mor­der­czych żądz. Miały pecha, że go spo­tkały. Musimy tak jak w poprzed­niej spra­wie odkry­wać, kim są ofiary i jaki miały zwią­zek z pro­fe­so­rem oraz z sobą nawza­jem – tłu­ma­czyła Gwiaz­dow­ska.

– Nata­lia, dość – rzu­cił ostro naczel­nik. – Dopo­wia­dasz fakty, któ­rych nie ma.

Na chwilę zapa­dła cisza, bo Gwiaz­dow­ska wal­czyła sama ze sobą o wewnętrzny spo­kój.

– Gdzie jest dozorca, który ją zna­lazł? – przy­po­mniała sobie po chwili.

– Wró­cił do służ­bo­wego lokalu, musiał ochło­nąć – odpo­wie­dział Wró­blew­ski. – Kiedy przy­je­cha­li­śmy, cały dygo­tał. Maks dał mu coś na uspo­ko­je­nie.

Nata­lia kiw­nęła głową i poszła we wska­za­nym przez naczel­nika kie­runku, dając znak Win­nic­kiemu, aby ruszył za nią.

Kra­ków, 12 marca 1980 roku, środa

– Skup się, mazgaju, bo ni­gdy nie skoń­czymy – wark­nęła szczu­pła, drobna kobieta o suro­wym wyra­zie twa­rzy.

– Nogi mnie bolą, chcę usiąść – odparł chło­piec piskli­wym gło­sem.

– Usią­dziesz, jak wyko­nasz układ bez pomyłki. – Gładko zacze­sana kobieta pod­nio­sła głos. – Nogi ci się plą­czą, nie obcią­gasz pal­ców, a plecy cią­gle krzywe. Jak mam dać ci odpo­cząć, widząc tak żało­sne rezul­taty? Za mie­siąc kon­kurs, a ty pre­zen­tu­jesz się jak łamaga. – W jej gło­sie sły­chać było wro­gość, mimo że na twa­rzy chłopca wid­niał gry­mas bólu i zmę­cze­nia. – To moja szansa, aby poka­zać, co umiem i czego mogą się spo­dzie­wać inni, gdy zapi­szą dzieci do mojej szkoły. Poświę­ci­łam ci wszystko, a ty jesteś nie­wdzięczny. Nie potra­fisz dla mnie zro­bić jed­nej rze­czy dobrze? – Spoj­rzała na niego lodo­wa­tym wzro­kiem.

Chło­piec kiw­nął głową z napię­ciem na twa­rzy i przy­brał pierw­szą pozy­cję, w któ­rej stopy sty­kają się pię­tami. Kobieta włą­czyła muzykę, a kiedy miał zacząć tań­czyć, drzwi do sali uchy­liły się i sta­nął w nich pulchny męż­czy­zna o miłej twa­rzy. Chło­piec zmru­żył oczy, prze­wi­du­jąc awan­turę, bo prze­ry­wa­nie próby było nie­do­pusz­czalne. Ale zimna i bez­względna kobieta na widok męż­czy­zny roz­pro­mie­niła się, co zasta­no­wiło chłopca.

– Wybacz, kochana, że prze­szka­dzam, ale jest już późno i mia­łem nadzieję, że pój­dziemy do domu na kola­cję – ode­zwał się gość ser­decz­nym i melo­dyj­nym gło­sem, uśmie­cha­jąc się rów­no­cze­śnie do chłopca, który wyglą­dał na wykoń­czo­nego. – Chyba już dość tego tańca, od rana tu sie­dzi­cie.

– Wiem, Misiu, ale praca z tym dziec­kiem jest praw­dziwą orką na ugo­rze – odpo­wie­działa miłym tonem, mimo że to, co mówiła, było nie­miłe.

– Moja droga, jesteś per­fek­cjo­nistką i podzi­wiam cię za to, ale nie możesz być tak surowa – rzu­cił, na­dal uśmie­cha­jąc się do chłopca. – On ma nie­wiele ponad pięć lat, dopiero się uczy.

– Jesteś dobrym czło­wie­kiem i widzisz w ludziach tylko dobro, za to cię kocham – powie­działa, zbli­ża­jąc się do pulch­nego męż­czy­zny i cału­jąc go deli­kat­nie w usta. – Ale na bale­cie się nie znasz, więc pozwól, że tym będę zaj­mo­wać się ja. Jeśli mamy coś zna­czyć w tej branży, to musimy poka­zać, na jakie efekty mogą liczyć ludzie, któ­rzy zapi­szą do mnie swoje dzieci. Ale jak na niego patrzę – wska­zała pal­cem chło­paka – ogar­nia mnie tylko roz­pacz, jak­bym uczyła małpę.

– Daj spo­kój – ponow­nie rzu­cił lekko, choć tym razem można było już wyła­pać odro­binę sta­now­czo­ści. – Po dzie­się­ciu godzi­nach próby sam Barysz­ni­kow miałby dość i nogi by mu się plą­tały, lecz nie z braku umie­jęt­no­ści, a ze zmę­cze­nia. Wiem, że chcesz dobrze, ale na dziś wystar­czy.

Chło­piec poczuł ulgę, bo już wie­dział, że ostat­nie zda­nie pulch­nego męż­czy­zny zakoń­czy jego dzi­siej­szą mękę. Kobieta odwró­ciła się w stronę chłopca, spoj­rzała na niego z nie­sma­kiem i pogardą, cmok­nęła gło­śno i powie­działa:

– No dobrze, ale w dro­dze do domu musimy gdzieś kupić tokaj. Po kosz­mar­nym dniu z tym anal­fa­betą bale­to­wym muszę się zre­lak­so­wać – par­sk­nęła.

Chło­piec zoba­czył, jak męż­czy­zna kręci głową z dez­apro­batą, ale zacho­wał uśmiech na twa­rzy.

– Zatrzy­mam się, gdzie tylko będziesz sobie życzyła. – Puścił oczko do sto­ją­cego na środku sali chłopca w stroju bale­to­wym. – Mały Niżyń­ski, bie­gnij się prze­brać – rzu­cił żar­to­bli­wie, a chło­piec kiw­nął machi­nal­nie głową i opu­ścił salę.

– Niżyń­skiemu on nawet bale­tek nie mógłby czy­ścić – rzu­ciła kobieta. – Obra­żasz ikonę baletu.

– Może na bale­cie się nie znam, ale widzę, że chło­piec tań­czy wyjąt­kowo, patrzy się na niego z taką samą przy­jem­no­ścią jak kie­dyś na Niżyń­skiego – powie­dział, łago­dząc jej obu­rze­nie. – Kochana, jesteś wspa­niałą kobietą i każ­dego dnia dzię­kuję Bogu, że cię spo­tka­łem, ale mar­twię się o cie­bie i o tego chłopca. Wiem, że masz swoje plany, że marzysz o szkole na wyso­kim pozio­mie i suk­ce­sie, ale on jest dziec­kiem. Musisz mu odpu­ścić, bo to się źle na nim odbije – tłu­ma­czył łagod­nie, przy­tu­la­jąc kobietę do sie­bie.

– Może masz rację – przy­znała, gdyż nie umiała się z nim spie­rać. Zawsze ją roz­czu­lał, a jego spo­kój oddzia­ły­wał też na nią. – Ale widzę jego pre­dys­po­zy­cje, ma wro­dzony talent, dla­tego nie może osiąść na lau­rach, bo nic z tego nie będzie – wyja­śniła, uśmie­cha­jąc się do męż­czy­zny.

– Cza­sem ple­ciesz takie głup­stwa. – Dotknął jej pal­cem piesz­czo­tli­wie po nosie. – On ma pięć lat, nie­wiele dzieci zaczyna ćwi­czyć poważ­nie w tym wieku. Nawet jak będzie ćwi­czył o połowę mniej, to i tak będzie lep­szy od innych.

– Trzeba mu sta­wiać wyzwa­nia i mieć duże ocze­ki­wa­nia, wtedy będzie się sta­rał spro­stać im choć w drob­nej mie­rze – nie odpusz­czała.

– Kiedy będziemy mieć wspólne dzieci, to nie pozwolę na taką dys­cy­plinę – powie­dział zaska­ku­jąco poważ­nie. – Dzieci potrze­bują czasu wol­nego na zabawę. Ty, jak byłaś mała, nie spę­dza­łaś czasu na podwórku z dzie­cia­kami? Ja całe dnie się bawi­łem, a jakoś wysze­dłem na ludzi i pora­dzi­łem sobie w życiu.

– No wła­śnie dużo się bawi­łam, a gdyby ktoś wcze­śniej zapi­sał mnie na balet, to osią­gnę­ła­bym wię­cej. – W jej odpo­wie­dzi poja­wił się żal.

– Ale wtedy byśmy się nie spo­tkali – powie­dział męż­czy­zna, aby zała­go­dzić dys­ku­sję, która nie miała szans na kom­pro­mis.

Do sali ponow­nie wszedł chło­piec ubrany do wyj­ścia i sta­nął w progu. Gru­ba­sek ucie­szył się na jego widok.

– Ja i mały Niżyń­ski – wska­zał chło­paka – będziemy na cie­bie cze­kać w aucie. – Dał znać chłopcu, aby wyszli z sali. – Radzisz sobie świet­nie, ona też to wie – szep­nął do niego, kiedy wcho­dzili do auta.

Chło­piec uśmiech­nął się nie­znacz­nie do męż­czy­zny, bo zmę­cze­nie nie pozwa­lało mu na wię­cej.

Kra­ków, 28 paź­dzier­nika 2015 roku, środa

Nata­lia z Mar­ci­nem weszli przez stare skrzy­piące drzwi do sza­rego i ponu­rego pomiesz­cze­nia. Pach­niało w nim kurzem i wil­go­cią, ale pano­wał wzo­rowy porzą­dek. Po pro­stu stare grube mury prze­sią­kły cha­rak­te­ry­stycz­nym zapa­chem. Przy drew­nia­nym stole sie­dział star­szy męż­czy­zna i wpa­try­wał się w parę, która uno­siła się znad szklanki z her­batą.

– Dzień dobry. Jak się pan czuje? – zapy­tała Nata­lia.

Męż­czy­zna drgnął i spoj­rzał w ich kie­runku.

– Bywało lepiej – odparł, a komi­sarz kiw­nęła głową ze zro­zu­mie­niem.

– Komi­sarz Gwiaz­dow­ska i aspi­rant Win­nicki – przed­sta­wiła ich.

Star­szy męż­czy­zna chwilę się im przy­glą­dał z dobro­tli­wym, ale smut­nym wyra­zem twa­rzy. Jego prze­dłu­żone reak­cje mogły wyni­kać też z zaży­tego lekar­stwa, które otrzy­mał od Opa­liń­skiego.

– Alojzy Nowak – rów­nież się przed­sta­wił smut­nym gło­sem. – Czy ona na pewno nie żyje? – zapy­tał nie­pew­nie.

– Oba­wiam się, że tak – odparła Gwiaz­dow­ska, a męż­czy­zna zakrył oczy dło­nią. Wciąż był pod wra­że­niem tego, co zoba­czył.

– Znowu to samo – wes­tchnął.

– Co ma pan na myśli? – zapy­tała.

– Już kie­dyś zda­rzyła się tu taka tra­ge­dia – zaczął męż­czy­zna, patrząc na her­batę. – Pięt­na­ście lat temu, a może i wię­cej, z tego samego okna wysko­czyła uczen­nica. Wspa­niała dziew­czyna – wes­tchnął znowu.

Win­nicki i Gwiaz­dow­ska już wie­dzieli, że to nie jest zbieg oko­licz­no­ści.

– A czy zna pan tę dziew­czynę, którą dziś pan zna­lazł? – zapy­tała komi­sarz ostroż­nie.

Męż­czy­zna pod­niósł na nią wzrok i chwilę się przy­glą­dał.

– No wła­śnie wydaje mi się, że znam tę buzię, ale nie mogę przy­po­mnieć sobie jej imie­nia – odparł i znowu się zamy­ślił, po czym dodał: – Kiedy ją zoba­czy­łem, to pomy­śla­łem, że to jedna z panie­nek ze szkoły bale­to­wej pani Bie­lec­kiej. One cza­sem ćwi­czą na dzie­dzińcu, ale nie o tej godzi­nie i nie o tej porze roku – mówił, jakby sam sobie tłu­ma­czył swoją pomyłkę. – A póź­niej przy­po­mnia­łem sobie, że to nie­moż­liwe, żeby któ­raś z dziew­czyn dziś była w szkole.

– Dla­czego?

– Dwa dni temu pani Bie­lecka poje­chała z sze­ścioma naj­lep­szymi balet­ni­cami za gra­nicę. Chce zapew­nić dziew­czy­nom dobre miej­sca w mię­dzy­na­ro­do­wych szko­łach. Posta­no­wiła zamknąć szkołę, bo mówi, że już nie ma siły. Ponad czter­dzie­ści lat pro­wa­dzi to miej­sce. Została sama ze wszyst­kim. Zawsze miała burz­liwe rela­cje z bli­skimi, więc nikt nie chce jej poma­gać. Poza tym czasy się zmie­niają – opo­wia­dał męż­czy­zna. Nata­lia z Mar­ci­nem chęt­nie go słu­chali, gdyż nie orien­to­wali się, jak dzia­łają szkoły tańca. – Pani Bie­lecka mówi, że teraz rodzice, któ­rzy zapi­sują dzieci do szkoły bale­to­wej, ocze­kują, że z dnia na dzień ich pocie­cha sta­nie się głów­nym soli­stą. Nie rozu­mieją, że do tego trzeba czasu, cier­pli­wo­ści i, co naj­waż­niej­sze, talentu. Ubo­le­wała, że w tych cza­sach naj­waż­niej­szy jest suk­ces, a nie praca, aby go osią­gnąć.

– Czyli szkoła jest zamknięta i nie ma tam nikogo? – zapy­tała Nata­lia i spoj­rzała poro­zu­mie­waw­czo na Mar­cina.

– Tak – przy­znał męż­czy­zna.

– Jakby ktoś chciał, to trudno byłoby się dostać do środka? – dopy­ty­wał się Mar­cin.

– Na klatkę scho­dową bez pro­blemu można wejść, bo szkoła mie­ści się w jed­nej czę­ści kamie­nicy, a w innych są firmy, które przyj­mują klien­tów czy kurie­rów – odpo­wie­dział dozorca. – A drzwi do szkoły łatwo otwo­rzyć, są stare. Jakby ktoś chciał tam wejść, toby wszedł, tylko nie wiem po co, skoro tam nikogo nie ma, a pani Bar­bara nic cen­nego tam nie prze­cho­wuje. To szkoła tańca. – Spoj­rzał pyta­jąco na Gwiaz­dow­ską i nagle rzu­cił, jakby doznał prze­bły­sku: – No tak, jak szkoła była zamknięta, to w jaki spo­sób ta kobieta się tam dostała i wysko­czyła z okna?

– No wła­śnie – odparła komi­sarz machi­nal­nie. – Wyślemy tech­ni­ków, aby spraw­dzili, czy są ślady wła­ma­nia lub mani­pu­lo­wa­nia przy zamku. Od dawna pan tu pra­cuje? – zapy­tała, bo z wcze­śniej­szych słów męż­czy­zny wyni­kało, że jest w dobrych rela­cjach z wła­ści­cielką szkoły.

– Ze dwa­dzie­ścia pięć lat będzie – odpo­wie­dział, nie namy­śla­jąc się zbyt długo.

– Zna pan dziew­czyny z tej szkoły? – upew­niała się.

– Teraz znam wszyst­kie, bo nie­wiele ich zostało – wyja­śnił męż­czy­zna. – Kie­dyś było ich znacz­nie wię­cej i ni­gdy nie mogłem ich zli­czyć. Jesz­cze kilka lat temu to miej­sce tęt­niło życiem, a teraz panuje tu gro­bowa cisza. – Dozorca ciężko wes­tchnął. Nowe czasy zde­cy­do­wa­nie mu nie odpo­wia­dały.

– To może koja­rzy pan tę dziew­czynę? – Mar­cin wycią­gnął przed sie­bie komórkę, poka­zu­jąc zdję­cie Oli­wii.

Nata­lia uznała to za despe­racki pomysł. Teraz to Mar­cin szu­kał tro­pów tam, gdzie ich nie było. Mimo to cze­kała na reak­cję dozorcy.

Jedno spoj­rze­nie męż­czy­zny na foto­gra­fię w smart­fo­nie Win­nic­kiego wystar­czyło.

– To Oliwka – odpo­wie­dział rado­śniej, a Nata­lia poczuła, jak nowa fala adre­na­liny zalewa jej wnętrz­no­ści. No to naczel­nik miał swoje fakty. – Zdolna dziew­czyna. Kiedy tań­czyła, dech zapie­rało nawet komuś takiemu pro­stemu jak ja – powie­dział z nostal­gią. – Miała wyjąt­kowy talent prze­ka­zy­wa­nia emo­cji tań­cem. Miała dar, ale nie­stety zda­rzył się wypa­dek i prze­kre­ślił jej karierę. Pani Bie­lecka była zała­mana. Oli­wia w tam­tym cza­sie była jej naj­więk­szą gwiazdą. Jedną stra­ciła kilka lat wcze­śniej, a następ­nie Oliwkę. – Sły­chać było, że wspo­mnie­nia daw­nych lat tkwią głę­boko w męż­czyź­nie.

– Kogo stra­ciła wcze­śniej? – dopy­ty­wała Gwiaz­dow­ska.

– Gaję Deńko, miała sie­dem­na­ście lat. Do dziś ją pamię­tam. – Krę­cił z nie­do­wie­rza­niem głową dozorca, jakby chciał odgo­nić od sie­bie fakty sprzed lat. Nagle spoj­rzał na Win­nic­kiego i zapy­tał: – A dla­czego pan pyta o Oli­wię? Nie widzia­łem jej od bar­dzo dawna.

– Kie­dyś się z nią przy­jaź­ni­łem, a słu­cha­jąc pana, przy­po­mnia­łem sobie o niej – skła­mał Win­nicki.

– To była wspa­niała dziew­czyna – odpo­wie­dział z entu­zja­zmem star­szy męż­czy­zna, a Mar­cin poczuł gorycz i wstyd. On ni­gdy nie widział w Oli­wii niczego wyjąt­ko­wego. Dla­tego teraz tylko ski­nął głową na słowa dozorcy. – Gdyby chciał się pan cze­goś wię­cej dowie­dzieć o Oli­wii, to zapewne opo­wie panu Ewa Swat.

– Kto to? – zapy­tała z zain­te­re­so­wa­niem komi­sarz.

– Przy­ja­ciółka Oliwki. Kie­dyś były nie­roz­łączne – wyja­śnił dozorca, a Nata­lia prze­lot­nie spoj­rzała na Mar­cina, który tylko lekko wzru­szył ramio­nami, dając jej do zro­zu­mie­nia, że nie ma poję­cia, o kim mowa. – Ewa mieszka o tu, po dru­giej stro­nie ulicy. – Wska­zał przez okno pal­cem na bramę naprze­ciwko. – Ona też już nie tań­czy, ale czę­sto z nią roz­ma­wiam.

– A widział pan tu kie­dyś tego męż­czy­znę? – Komi­sarz poka­zała zdję­cie na swoim smart­fo­nie.

Dozorca przy­glą­dał się chwilę i pew­nie odparł:

– Nie, ni­gdy.

– Dzię­ku­jemy – odpo­wie­działa Gwiaz­dow­ska, czu­jąc się jak mario­netka w rękach psy­cho­paty. Była pewna, że Sadlew­ski celowo ich tu skie­ro­wał, i cokol­wiek naczel­nik by mówił, ona była pewna, że nic tu nie jest przy­pad­kiem i odrębną sprawą.

– Skąd ta dziew­czyna się tu wzięła? – zadu­mał się dozorca. – Młoda kobieta… Co się dzieje z tym świa­tem? – wes­tchnął.

– Wszyst­kiego się dowiemy. Nikt nie odbiera sobie życia bez powodu – powie­działa komi­sarz, chcąc trzy­mać się wer­sji z samo­bój­stwem.

– Poli­cjant, który tu był, kiedy Gaja wysko­czyła, też tak mówił – odparł zre­zy­gno­wa­nym gło­sem dozorca. A Nata­lii zaświe­ciła się w gło­wie kolejna lampka, aby spraw­dzić w archi­wum śledz­two sprzed lat.

– Cza­sem ciężko zro­zu­mieć, że ktoś tak młody decy­duje się zakoń­czyć swoje życie, ale to się zda­rza – stwier­dziła Nata­lia i poże­gnała się ze star­szym męż­czy­zną.

Kra­ków, 20 marca 1998 roku, pią­tek

Bukow­ski wszedł przez masywne drzwi do środka lokalu, nale­żą­cego do szkoły tańca Balance. Na wąskim i dłu­gim kory­ta­rzu nie było nikogo, ale doszły go głosy z jed­nego z pomiesz­czeń, więc ruszył w tam­tym kie­runku.

Nie­pew­nie popchnął uchy­lone drzwi i powoli wło­żył głowę do środka, loka­li­zu­jąc głos, który usły­szał, będąc na kory­ta­rzu. Na środku sali stała szczu­pła kobieta po czter­dzie­stce, któ­rej postawa od pierw­szego spoj­rze­nia oznaj­miała, że w nie­daw­nej prze­szło­ści była balet­nicą. Jej wiek nie pozo­sta­wiał wąt­pli­wo­ści, że zawo­dowy taniec nale­żał do jej prze­szło­ści. Dla­tego Bukow­ski domy­ślił się, że kobieta jest nauczy­cielką albo dyrek­torką, z którą poli­cjanci już roz­ma­wiali. Wła­śnie zapo­zna­wała mło­dzież z sytu­acją, a jego poja­wie­nie się w drzwiach prze­rwało jej mono­log. Dla­tego posta­no­wił się ode­zwać:

– Dzień dobry, inspek­tor Jan Bukow­ski. Przy­dzie­lono mi sprawę tego nie­szczę­śli­wego wypadku – wyja­śnił, roz­glą­da­jąc się po pomiesz­cze­niu, w któ­rym była zgro­ma­dzona mło­dzież. Szkoła była kame­ralna, więc w sali było może ze trzy­dzie­ści osób.

– Bar­bara Bie­lecka, jestem dyrek­torką szkoły – wyja­śniła z nie­mi­łym chło­dem w gło­sie. Już po tym jed­nym zda­niu Bukow­ski czuł, że surowa dys­cy­plina jest metodą pracy tej kobiety.

– Czy mógł­bym z panią poroz­ma­wiać na osob­no­ści? – zapy­tał, mie­rząc wzro­kiem prze­ję­tych i smut­nych mło­dych ludzi.

– Zapra­szam do gabi­netu – odparła bez chwili waha­nia. – Wró­cimy do tej roz­mowy. Na razie zaj­mie­cie się czymś poży­tecz­nym – rzu­ciła do zgro­ma­dzo­nych w sali i ruszyła na kory­tarz.

Mło­dzież nawet nie cze­kała, aż drzwi się za nimi zamkną, natych­miast zaczęła szep­tać mię­dzy sobą.

Drogę do gabi­netu prze­mie­rzali w mil­cze­niu. Bukow­ski wyczu­wał, że Bie­lecka nie lubi roz­mów w stylu small talk. Wyda­wała się kon­kretna, więc inspek­tor jej nie zaga­dy­wał. Chciał tylko zadać pyta­nia, aby poznać prawdę o samo­bój­stwie mło­dej balet­nicy.

Bie­lecka wpro­wa­dziła go do nie­wiel­kiego pokoju, który prze­peł­niała biel. Można było nawet powie­dzieć, że jej bez­miar kłuł w oczy. Trzeba było się przy­zwy­czaić do takiej inten­syw­no­ści tego koloru.

– Pro­szę usiąść, zapewne chce pan poroz­ma­wiać o Gai? – ode­zwała się pierw­sza, wska­zu­jąc mu krze­sło, które miało iry­tu­jący biały kolor.

Zanim usiadł, zasta­no­wił się, czy cienki trencz, który miał na sobie, jest wystar­cza­jąco czy­sty, aby bez obaw zająć miej­sce. Czuł dys­kom­fort. Taki kolor był nie­prak­tyczny, stre­so­wał.

Nie podo­bał mu ten się gabi­net, źle się w nim czuł. Miał nie­prze­parte wra­że­nie, że pomiesz­cze­nie i jego styl były ide­al­nie zsyn­chro­ni­zo­wane ze spo­so­bem bycia i oso­bo­wo­ścią dyrek­torki.

– Pro­szę powie­dzieć, co pani wie o tej dziew­czy­nie – popro­sił, cały czas wier­cąc się na krze­śle. Szu­kał dogod­nej pozy­cji, aby jak naj­mniej doty­kać obi­cia.

– Zapewne chciałby pan się dowie­dzieć, czy miała powody, aby się tar­gnąć na życie? – prze­szła do rze­czy Bie­lecka.

– A miała?

– Była gwiazdą szkoły. Wszyst­kie uczen­nice chciały być takie jak ona, tań­czyć jak ona i mieć taką przy­szłość na świa­to­wych sce­nach jak ona. – Kobieta mówiła w machi­nalny spo­sób, jakby wygła­szała stan­dar­dową regułę. – Miała talent, umie­jęt­no­ści, ela­styczne ciało, potra­fiła być per­fek­cyjna. Miała dosko­nałe ciało, które umiała kon­tro­lo­wać. Była wzo­rem do naśla­do­wa­nia.

– Czyli nie miała powo­dów?

– Abso­lut­nie żad­nego – odpo­wie­działa Bie­lecka sta­now­czo.

– A czy przy­jaź­niła się z kimś ze szkoły? – zapy­tał, a kobieta uśmiech­nęła się w nie­zro­zu­miały dla niego spo­sób.

– Do szkoły bale­to­wej nie przy­cho­dzi się szu­kać przy­ja­ciół. Jeśli chce się coś osią­gnąć, to trzeba pra­co­wać nad sobą. Obec­ność innych czę­sto roz­pra­sza – odpo­wie­działa Bie­lecka w taki spo­sób, że Bukow­ski nie wie­dział, czy dobrze ją zro­zu­miał. Gaja była nasto­latką, a obser­wu­jąc wła­sne córki, wie­dział, że towa­rzy­stwo rówie­śni­ków jest nie­zbędne do pra­wi­dło­wego roz­woju spo­łecz­nego. Każdy chce mieć choć jedną bli­ską osobę.

– Nie miała ani jed­nej kole­żanki? – upew­niał się, gdyż nie mógł uwie­rzyć w taką samot­ność.

– No wie pan, cho­dziła do klasy z innymi. Była też przy­dzie­lona do grupy, z którą ćwi­czyła do występu, ale nie widzia­łam, aby z kimś prze­sia­dy­wała na prze­rwach czy w cza­sie wol­nym. Takie chwile wyko­rzy­sty­wała na ćwi­cze­nia.

– Była lubiana?

– Była naj­lep­sza, a takich ludzi inni nie lubią, bo im zazdrosz­czą – odpo­wie­działa dyrek­torka, a pły­nący od niej chłód i dystans zaczęły Bukow­skiego dener­wo­wać. Spra­wiała wra­że­nie osoby bez­względ­nej, dla któ­rej liczy się tylko per­fek­cja, a każda inna luź­niej­sza postawa zasłu­guje na naganę. Może to ocze­ki­wa­nia wobec Gai dopro­wa­dziły do jej śmierci. Musiał to brać pod uwagę. Nie­usta­jąca pre­sja może spo­wo­do­wać sza­leń­stwo.

– No dobrze, nie miała w szkole zna­jo­mych, a jak wyglą­dało jej życie poza szkołą?

– Gaja miała sie­dem­na­ście lat, w bale­cie to czas, kiedy robi się naj­więk­sze kariery. Dla­tego nie mie­wała czasu wol­nego – trzy­mała się swo­jego dyrek­torka. – To była mądra dziew­czyna, która rozu­miała, co może osią­gnąć, jeśli nie będzie taka jak każda roz­ka­pry­szona nasto­latka. Dla­tego nie była jak inne dzie­wu­chy, które myślą, że świat stoi przed nimi otwo­rem i że wszystko im się należy bez cięż­kiej pracy.

– Prze­pra­szam, ale trudno mi uwie­rzyć, że dziew­czyna, która ma sie­dem­na­ście lat, nie ma ochoty na chwilę sza­leń­stwa – ode­zwał się lekko Bukow­ski. – Mam trzy córki, a jedna ma wła­śnie sie­dem­na­ście lat. Jest w porządku, uczy się i nie ma z nią pro­ble­mów, ale kiedy przy­cho­dzi piąt­kowy wie­czór, to włą­cza jej się szwen­dak. – Uśmiech­nął się, chcąc wpro­wa­dzić luź­niej­szą atmos­ferę.

– Prze­ciętne nasto­latki tak mają – odparła bły­ska­wicz­nie Bie­lecka bez uśmie­chu. – Gaja była wyjąt­kowa. Zabie­gały o nią szkoły bale­towe z całego świata. Za trzy mie­siące miała lecieć do Paryża, dostała posadę w Paris Opera Bal­let.

Słu­cha­jąc dyrek­torki, inspek­tor nie mógł roz­gryźć, czy kobieta była dumna z osią­gnięć uczen­nicy, czy była to dla niej tylko kwe­stia biz­ne­sowa.

– A jaką sytu­ację rodzinną miała Gaja? Może tam były pro­blemy? – Bukow­ski despe­racko szu­kał jakiejś nie­do­sko­na­ło­ści w życiu samo­bój­czyni.

– Rodzice Gai to majętni ludzie i miesz­kają w USA. Oddali córkę pod moją opiekę, bo wie­dzieli, że przy mnie osią­gnie naj­wyż­szy poziom – mówiła jed­no­staj­nie. W jej sło­wach nie było żad­nych emo­cji, jak u zapro­gra­mo­wa­nego robota.

– Gaja miesz­kała sama? – Bukow­ski liczył, że tu będzie punkt zacze­pie­nia. Jeśli dziew­czyna żyła bez nad­zoru doro­słego, to może jed­nak miała też inny świat, a nie tylko ten zwią­zany z bale­tem. Nie o wszyst­kim dyrek­torka musiała wie­dzieć.

– Miesz­kała w kamie­nicy na Wiśl­nej z innymi dziew­czy­nami ze szkoły – wyja­śniła Bie­lecka. – Do mnie do szkoły przy­jeż­dżają ucznio­wie z całej Pol­ski, dla­tego, aby mieć pew­ność, że są bez­pieczni, doszłam do poro­zu­mie­nia z wła­ści­cie­lem kamie­nicy i tylko mnie wynaj­muje małe miesz­kanka. – Te słowa roz­pa­liły nadzieję w inspek­to­rze, że może był czas i zaję­cia w życiu Gai, o któ­rych dyrek­torka nie wie­działa. – W kamie­nicy jest moni­to­ring i stróż – dodała, jakby czy­tała w myślach Bukow­skiego.

– Rozu­miem, czyli według pani Gaja nie miała powo­dów, aby ode­brać sobie życie? – powtó­rzył zadane wcze­śniej pyta­nie.

– Abso­lut­nie żad­nych – rzu­ciła raz jesz­cze sta­now­czo.

– A jed­nak to zro­biła. Dla­czego?

Jego pyta­nie zawi­sło w powie­trzu, a Bar­bara Bie­lecka nie umiała na nie odpo­wie­dzieć. Inspek­tor był pewny, że kobieta widziała tylko to, co chciała widzieć. Była sku­piona wyłącz­nie na bale­cie, nie inte­re­so­wało jej nic innego, a Bukow­ski wie­dział, że życie nasto­lat­ków zawsze toczy się też z boku głów­nego nurtu. W świe­cie rów­no­le­głym, nie­do­stęp­nym doro­słym.

– Czy kiedy Gaja wysko­czyła przez okno, była sama w sali? – zapy­tał ponow­nie, bo w gabi­ne­cie nastała nie­zręczna cisza.

– Nie­stety nie, zda­rzyło się to przed roz­po­czę­ciem próby – zaczęła mówić kobieta, ale już bez pew­no­ści w gło­sie. – Mło­dzież cze­kała na nauczy­ciela w sali numer trzy.

– Ile osób było z Gają wtedy w sali?

Bie­lecka chwilę zasta­na­wiała się nad odpo­wie­dzią.

– Pięć, ona była szó­sta. Próby odby­wają się w wąskim gro­nie, a każda z grup ćwi­czy swoją par­tię. Dopiero dwa tygo­dnie przed wystę­pem zaczy­nają pra­co­wać wszy­scy razem.

– Chciał­bym poroz­ma­wiać z tą piątką – popro­sił.

– To wyklu­czone, w tej gru­pie są dzieci. Prze­żyły wstrząs, więc nie jest to dobry pomysł, aby ponow­nie do tego wra­cały – zapro­te­sto­wała dyrek­torka.

– Na ich oczach zabiła się kole­żanka, ta chwila i to zda­rze­nie będą do nich powra­cać do końca życia – odpo­wie­dział sta­now­czo Bukow­ski. To był naj­wyż­szy czas, aby to on prze­jął kon­trolę nad dal­szym prze­bie­giem wyda­rzeń. – Są świad­kami. Może zanim Gaja tar­gnęła się na swoje życie, coś powie­działa? Coś wyznała? Nie chce się pani dowie­dzieć, dla­czego dziew­czyna, która miała dosko­nałe życie, popeł­niła samo­bój­stwo? Co pani powie jej rodzi­com?

Bukow­ski widział, jak w kobie­cie buzują nerwy. To była sytu­acja, któ­rej nie kon­tro­lo­wała, i ewi­dent­nie ją to nie­po­ko­iło.

– Dobrze, ale pro­szę o deli­kat­ność – odparła po chwili.

– Może być pani pewna, że będę brał pod uwagę ich wiek i to, co prze­żyli – zapew­nił. – Czy mógł­bym takie roz­mowy odbyć w naj­dal­szej sali od miej­sca, w któ­rym doszło do tra­ge­dii? – popro­sił. Widząc pyta­jący wzrok Bie­lec­kiej, wyja­śnił: – Będzie im się łatwiej sku­pić, jeśli będą mieć wra­że­nie, że odda­lili się od tego dra­ma­tycz­nego miej­sca.

– Sala numer dzie­sięć jest w dru­giej czę­ści szkoły – stwier­dziła dyrek­torka.

– Pro­szę przy­sy­łać tam poje­dyn­czo dzie­ciaki – popro­sił inspek­tor, pod­no­sząc się z ulgą z krze­sła. Czuł się na nim jak na roz­ża­rzo­nych węglach.

Wyszli na kory­tarz. Kobieta ruszyła w stronę, z któ­rej przy­szli tu razem, ale Bukow­ski coś sobie przy­po­mniał i ją zatrzy­mał. Bie­lecka odwró­ciła się w jego kie­runku z gra­cją, jakby robiła piruet.

– Popro­szę, aby poli­cyjny psy­cho­log też z nimi poroz­ma­wiał – stwier­dził inspek­tor. – Muszą się dowie­dzieć, jak przejść przez tę tra­ge­dię.

– To twarda mło­dzież. Uża­la­nie się nad nimi tylko im zaszko­dzi.

Chłód i bez­względ­ność tonu dyrek­torki spra­wiały, że Bukow­ski, choć się sta­rał, nie mógł wykrze­sać z sie­bie ani odro­biny sym­pa­tii dla tej kobiety.

Kra­ków, 8 lipca 1980 roku, wto­rek

– Kiedy będzie mógł wró­cić do tre­nin­gów? – zapy­tała z nie­za­do­wo­le­niem kobieta. – Przy­go­to­wu­jemy się do występu, każdy dzień ma zna­cze­nie.

– Pro­szę pani, chło­piec ma skrę­ce­nie stawu sko­ko­wego. Będzie potrze­bo­wał reha­bi­li­ta­cji. To wyklu­cza tre­ningi na mini­mum dwa, nawet trzy tygo­dnie – odpo­wie­dział lekarz tonem jasno dają­cym do zro­zu­mie­nia obu­rze­nie wyni­ka­jące z postawy kobiety. – On ma pięć lat, jego stawy, kości jesz­cze się kształ­tują, są deli­katne, nara­żone na urazy, a balet, z tego, co mi wia­domo, jest ura­zowy.

– Pro­szę nie mówić tego, co wiem, tylko co robić, aby takie kon­tu­zje się nie powta­rzały – rzu­ciła kobieta z poiry­to­wa­niem.

Chło­piec sie­dział obok ze spusz­czoną głową. Lekarz co chwilę na niego spo­glą­dał, licząc na reak­cję, ale ona nie przy­cho­dziła.

– Pro­szę spoj­rzeć na to prze­świe­tle­nie i na jego opuch­niętą kostkę. – Wska­zał pal­cem na pod­świe­tlaną tablicę, na któ­rej wisiała kli­sza. – Musi pani zmniej­szyć liczbę tre­nin­gów, ina­czej dziecko będzie nie­ba­wem kaleką, a nie balet­mi­strzem.

– Zasię­gnę opi­nii innego leka­rza – burk­nęła i pode­rwała się z krze­sła, cią­gnąc chłopca za rękę.

– Jak sobie pani życzy. Według mnie godzina dzien­nie to odpo­wied­nia dawka ćwi­czeń dla takiego małego chłopca – powie­dział za wycho­dzącą kobietą, ale ona nie zamie­rzała go słu­chać. Cią­gnęła ze wście­kło­ścią kuś­ty­ka­jące dziecko za sobą.

– Zawsze muszą być z tobą pro­blemy – rzu­ciła do chłopca. – Żebyś choć raz doce­nił moje sta­ra­nia. Dla mnie nikt aż tyle nie robił, kiedy byłam dziec­kiem.

Chło­piec mil­czał, ból nogi był nie­zno­śny, ale nie chciał dać satys­fak­cji kobie­cie, że cierpi. Dla­tego zaci­skał zęby i szedł, a jego nie­chęć do niej rosła z każ­dym kro­kiem.

– Jaka dia­gnoza małego Niżyń­skiego? – zapy­tał, uśmie­cha­jąc się do chłopca, pulchny męż­czy­zna sto­jący przy aucie, do któ­rego mieli wsiąść.

– Kono­wał – odparła kobieta, ale już nie z taką zacię­to­ścią jak chwilę temu. Dla weso­łego gru­ba­ska zawsze była miła.

– Ale co powie­dział? – dopy­ty­wał męż­czy­zna, kiedy chło­piec z kobietą zna­leźli się w samo­cho­dzie.

– Że powin­ni­śmy prze­rwać tre­ningi na mini­mum dwa tygo­dnie – fuk­nęła. – Wyobra­żasz to sobie?

– Wyobra­żam – powie­dział z uśmie­chem. – Widzia­łem kostkę i nie wygląda dobrze. – Pokle­pał kobietę po ręce. – Nie martw się, ja zajmę się małym Niżyń­skim przez ten czas. – Spoj­rzał w lusterko, a kiedy napo­tkał wzrok chłopca sie­dzą­cego na tyl­nej kana­pie, puścił do niego oczko. – A ty sku­pisz się na kwe­stiach orga­ni­za­cyj­nych. Za dwa mie­siące wiel­kie otwar­cie.