Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
16 osób interesuje się tą książką
Ona jest jak zakazany owoc, ale on nigdy nie przejmował się przestrzeganiem zasad…
Clementine ,,Emmy” Ryder po raz pierwszy w swoim życiu zupełnie nie ma pojęcia, co robi. Udało się jej zrealizować wszystkie plany: wyrwała się z Meadowlark, zabitej dechami mieściny w Wyoming, dostała się na studia, a swoje ukochane hobby – jazdę konną – uczyniła źródłem dochodu. Zdarzył się jednak wypadek, który wywrócił wszystko do góry nogami. Emmy musi wracać do rodzinnego miasteczka, z którego tak bardzo pragnęła uciec.
Luke Brooks z Meadowlark to miejscowy rozrabiaka. Prowadzi bar. Jest kawalerem. A jako najbliższy przyjaciel brata Emmy stał się też przyszywanym piątym członkiem rodziny Ryderów. Przez całe dzieciństwo darł koty z dziewczyną, ale odkąd widział ją po raz ostatni, upłynęło już dobrych kilka lat. Kiedy więc niespodziewanie Emmy wkracza do baru i życia Luke’a, ten nie może oderwać od niej oczu. I choć rozsądek podpowiada mu co innego, Luke ma wielką ochotę na coś więcej, niż tylko przyglądanie się dziewczynie.
Ale Emmy ma teraz zbyt wiele na głowie, by myśleć o romansie. Luke za to dobrze wie, że powinien trzymać się z dala od młodszej siostry swojego najlepszego przyjaciela. Jeśli jednak Luke jest właśnie tym, czego Emmy potrzebuje najbardziej, by rozniecić w sobie dawną iskrę radości życia? Iskrę, która może rozpalić ogień namiętności…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 278
Tytuł oryginału Done and Dusted. Rebel Blue Ranch Book 1
Copyright © 2023 by Lyla Sage All rights reserved
First published in USA by The Dial Press in 2023Originally self-published by the author in 2023
The Dial Press in an imprint of Random House,a division of Penguin Random House LLCthedialpress.comrandomhousebooks.com
Przekład Paulina Pietrzyk
Redakcja Katarzyna Zegadło-Gałecka
Korekta Agnieszka Al-Jawahiri
Projekt okładki i ilustracjeAustin Drake
Skład Tomasz Brzozowski
Konwersja do wersji elektronicznej Aleksandra Pieńkosz
Niniejsza książka to fikcja literacka. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki i zostały użyte na potrzeby fabuły. Wszelkie podobieństwo do rzeczywistych osób, miejsc lub wydarzeń jest czysto przypadkowe.
Copyright © for this edition Insignis Media, Kraków 2024Wszelkie prawa zastrzeżone
ISBN pełnej wersji 978-83-68053-26-5
StoryLight, imprint Insignis Media ul. Lubicz 17D/21–22, 31-503 Kraków tel. +48 (12) 636 01 [email protected], insignis.pl
facebook.com/Wydawnictwo.Insignis
x.com/insignis_media (@insignis_media)
instagram.com/insignis_media (@insignis_media)
tiktok.com/insignis_media (@insignis_media)
Dla Leo. Mój rozbójniku, moje słoneczko, moja każda jedna kroplo deszczu. Brak mi ciebie codziennie.
Ostrzeżenie dotyczące treści
Książka jest przeznaczona dla odbiorcy dorosłego (18+). Występuje w niej dosadne, wulgarne słownictwo, jak również śmiałe treści erotyczne.
Dodatkowe potencjalnie niepokojące treści:
LękiTrauma po wypadkuSpożywanie alkoholuDyskusje na temat ADHDNawiązania do narkotykówNawiązania do przeszłości w związku z potencjalnie bardzo kontrolującą osobąŚmierć rodzica (wspomniana jako wydarzenie z przeszłości, nieopisana)Ataki paniki (opis, jednokrotnie)Nawiązania do dorastania w toksycznym środowiskuNawiązania do toksycznych relacji z rodzicamiKiedy zaczęłam pisać tę książkę, chciałam stworzyć postać, z którą zarówno ja, jak i inne podobne do mnie kobiety będą mogły się utożsamiać. Uwielbiam czytać i – tak jak Wy – czytam dużo. Jest mnóstwo bohaterek, które mają szczególne miejsce w moim sercu, a jednak nie mogę się z nimi identyfikować tak blisko, jak bym tego pragnęła. Jest tak dlatego, że ich rzeczywistość wewnętrzna radykalnie się różni od mojej własnej.
Główna bohaterka niniejszej książki ma na imię Emmy. Emmy i ja nie mamy ze sobą znowu aż tak wiele wspólnego. Niemniej podobnie jak ja Emmy ma ADHD. Działanie mózgu takich osób może różnić się od innych w subtelny, nieoczywisty sposób – ale to nie znaczy, że te różnice nie istnieją i że nie mają ważkiego wpływu na nasze życie.
Wiem, że diagnoza i życie z ADHD wygląda indywidualnie u każdej osoby. Lecz jeśli kiedykolwiek Twoim doświadczeniem było na przykład: odkładanie wszystkiego na ostatnią chwilę w sposób wymykający się wszelkim próbom wyjaśnienia; prześladujące człowieka, przemożne poczucie utraty kontroli; uczucie obcości języka we własnych ustach, ponieważ muzyka jest za głośno, i niezliczone inne zjawiska będące codziennością dla osób z ADHD, być może poczujesz nić wspólnoty z bohaterką Done and Dusted.
Emmy i ja jesteśmy z Tobą.
Miłej lektury,Lyla
PS Dodatkowe ostrzeżenia dotyczące treści są dostępne na mojej stronie lylasage.com.
dusted
w slangu zachodnich stanów
zrzucony z konia
EMMY
Clementine Ryder, jak Boga kocham. Jeśli zamierzasz cały wieczór użalać się nad sobą, odstawiam cię do domu – oświadczyła Teddy.
– Nie użalam się! – zaoponowałam.
Ale prawda była inna. Owszem, użalałam się. Pobyt w domu taki właśnie wywierał na mnie wpływ. Podobnie jak zwracanie się do mnie pełnym imieniem i nazwiskiem, co właśnie uczyniła Teddy. No bo serio: kto daje córce imię po owocu?
Jeśli chodzi o wypady na miasto, Teddy podchodziła do tego bardzo poważnie, nie było sensu próbować żadnych sporów. Zwykle nie miałam z tym problemu. Teddy to moja najlepsza przyjaciółka. Zna mnie lepiej, niż ja sama. Rozumie, czego mi trzeba, zanim mnie się uda to pojąć. Gdy dziś rano powzięłam decyzję, że pakuję swoje rzeczy, zrywam z chłopakiem za pomocą notki przyklejonej na lodówce i opuszczam arenę barrel racing, przejechałam niemal trzysta mil do naszego rodzinnego miasteczka i udałam się prosto do niej.
Jeszcze nawet nie rozpakowałam rzeczy. Auto stało wypchane po dach na podjeździe pod jej domem.
Tymczasem jechałyśmy drogą gruntową. Gdy zorientowałam się, gdzie nas wiezie, z miejsca zapragnęłam wrócić do własnego auta.
– Diabelski But? Serio? – spytałam.
Wiem, że w Meadowlark nie ma zbyt wiele możliwości. Ale akurat tego konkretnego miejsca wolałabym unikać. Są niebezpiecznie wysokie szanse, że będę znać tam dokładnie każdego.
Jak na razie ojciec i bracia nie wiedzieli, że przyjechałam. Chciałabym, żeby jeszcze przez jakiś czas tak zostało.
– Tak, owszem. Fajne miejsce, beztroski klimat – odparła. – Czyli dokładnie to, czego ci potrzeba, Emmy.
Pewnie miała rację. Natomiast nieraz się okazywało, że nieco inaczej pojmujemy określenie „fajne”.
– Wiesz, co by było fajne? Kupić wino i…
Przerwała mi w pół słowa, kończąc to zdanie za mnie:
– Tak, tak. Wino i Dziewczyna z Alabamy są fajne. Masz rację – odparła. – Ale, Emmy, wariant „wino i Dziewczyna z Alabamy”ćwiczyłaś w swoim mieszkaniu w Denver przez cały ostatni miesiąc. Za każdym razem, jak do ciebie dzwoniłam na Facetime, słyszałam rozgrywającą się w tle scenkę porzucenia Patricka Dempseya przy ołtarzu i oczyma duszy widziałam jego błękitne, smutne oczy. Ale więcej nie zniosę, mam swoje granice.
– To najlepsza scena w całym filmie – obruszyłam się. – Łamie ci serce, a potem je skleja.
Teddy położyła sobie dłoń na sercu.
– Nie neguję zalet tego filmu – odpowiedziała. – Gdzież tam. Mówię tylko, że po coś tu przyjechałaś, zamiast odpalić go sobie trzydziesty drugi raz.
Do diabła. Nie znoszę, kiedy ma rację.
– Dobra – ustąpiłam. – Ale stawiasz cały wieczór.
Zaśmiała się.
– Nie masz rozmachu. Czemu bym miała płacić za twoje drinki – albo za własne – kiedy tam siedzi z tuzin facetów, gotowych na wyprzódki nam stawiać?
– Przeceniasz moje możliwości, jeśli chodzi o wpływ na mężczyzn – odparłam.
– A ty moich nie doceniasz – mrugnęła łobuzersko. – Poza tym, jesteś Clementine Ryder, mistrzynią w wyścigach konnych, należącą do rodziny uwielbianej przez wszystkich w Meadowlark. Pobiją się, żeby kupować ci drinki. A ja skorzystam przy okazji.
Prychnęłam z irytacją. Na to obdarzyła mnie jednym ze swych słynnych ujmujących uśmiechów.
– Najpierw college, potem wyścigi… Nie było cię z dziesięć lat. Nawet jak przyjeżdżasz, nie widujesz nikogo poza rodziną i mną – ciągnęła. – Kiedyś byłaś swojską, miejscową ślicznotką z Meadowlark, lecz awansowałaś na tajemniczą piękność z Meadowlark. Wszyscy się ucieszą na twój widok.
Furgonetka Teddy wtoczyła się na parking pod knajpą. Wyjrzałam przez okno. Było pełno aut. Jakżeby inaczej – to piątek wieczór w Meadowlark w stanie Wyoming.
Czemu, ach, czemu nie zaczekałam z całą tą akcją – zawijania się z Denver i wiania do domu – do poniedziałku?
Diabelski But to jeden z najstarszych barów w Wyoming. Stoi praktycznie na granicy hrabstwa Meadowlark. Jest daleko od głównej drogi, więc bywalcami są w zasadzie wyłącznie lokalsi. Z zewnątrz nie prezentuje się specjalnie okazale. U licha, w środku zresztą też nie. To stara, drewniana buda w stylu dawnych saloonów. Farba złazi ze ścian, zewsząd rażą rozliczne neony. Nad wejściem wisi kawał płyty pilśniowej, na niej sprayem wymalowano but kowbojski, z którego wystają diabelskie widły. Nazwa Diabelski But właściwie nie widnieje nigdzie – ani na drzwiach, ani na kuflach, nigdzie. Jest tylko malunek na tym szyldzie – jeden but i widły.
Siedziałyśmy ciągle w aucie, ale i tak do moich uszu dochodziła muzyka. Band grał jakiś cover Hanka Williamsa. Była dopiero dziewiąta. Jeszcze długo będą grać stare, dobre country, zanim publika zacznie się domagać czegoś nowszego, by sobie potańczyć i pośpiewać. Miałam nadzieję, że do tego czasu już nas tutaj nie będzie.
Złudną.
– Hej – dobiegł mnie głos Teddy od strony siedzenia kierowcy. – Jeśli naprawdę bardzo nie chcesz tu być, to możemy stąd jechać. Ale nie mam lepszego pomysłu na uczczenie powrotu mojej przyjaciółki w rodzinne strony niż odwiedzenie miejscówki, którą w głębi serca obydwie uwielbiamy.
Dobra, to była prawda, ale niechętnie się do tego przyznawałam.
– Zawsze miałyśmy tu ubaw po pachy. Mało do stracenia – wiele do zyskania.
Westchnęłam. Mała, malutka część mnie cieszyła się z wizyty w Diabelskim Bucie. Z powrotu do domu.
A jeszcze mniejsza przyznawała Teddy rację. Ubawimy się tu. Ludzie będą dla nas mili. Pewnie nawet nie będziemy musiały kupować sobie drinków. Tak to właśnie wyglądało w Meadowlark – było przewidywalnie. Wręcz komfortowo. Czyli dwie rzeczy, których teraz bardzo mi było trzeba.
– To co chcesz robić, Emmy? – spytała Teddy.
Spojrzałam na nią.
– Chcę zostać – odparłam szczerze.
W odpowiedzi obdarzyła mnie uśmiechem, który mógłby rozjaśnić całe Meadowlark i okoliczne hrabstwa na dodatek. Ścisnęła moją dłoń.
– To rozumiem. Zróbmy to.
„Oddychaj głęboko, Emmy”. Pociągnęłam za klamkę w drzwiach pasażera i naparłam na nie mocno. Jej stary ford ranger z 1984 miał swoje kaprysy – na przykład ledwie działające drzwi.
Jak tylko postawiłam stopy na ziemi, supeł w brzuchu zaczął mi się rozluźniać. Było coś kojącego w tym tupnięciu moich butów o miejscowy grunt. Kamienie, które czułam pod podeszwami, dały mi jakieś poczucie pewności, bycia u siebie. Ostatnio wszystko wydawało się takie obce, ale to nie. Nie w domu.
Poświęciłam mnóstwo czasu i zachodu, żeby wyrwać się z Meadowlark. Nie wiedziałam, jak się będę czuła, gdy wrócę. Przyjeżdżałam na wakacje, urodziny bliskich, czasem na weekendy. Ale tym razem jest inaczej, bo to nie jest pobyt na chwilę. Spodziewałam się, że poczuję się jak w pułapce. Jak przed laty.
Ale tak się nie stało. Czułam po prostu błogą normalność.
Chciwie wciągnęłam w płuca rześkie powietrze nocy. Miałam wrażenie, że dzięki niemu ciężar zalegający mi na piersiach zelżał.
Zamykając drzwi, usłyszałam chrzęst butów Teddy obchodzącej auto.
– Niech cię licho, Ryder. Prawie zapomniałam, jaka z ciebie laska.
Uśmiechnęłam się. Prawdziwym uśmiechem.
Komplementy w jej wykonaniu były najlepsze, bo zawsze mówiła szczerze. Była żarliwa, zacięta i kochająca. Nigdy nie wciskała kitu.
– I tak przecież pojadę z tobą do domu dziś wieczór, Andersen. Nie musisz się wysilać na komplementy – odparłam, obejmując ją ramieniem. – Dobrana z nas para.
I taka była prawda.
Byłyśmy nierozłączne, odkąd jej ojciec zaczął pracę na naszym ranczu ponad dwadzieścia lat temu. Po college’u co prawda przez cztery lata mieszkałyśmy w innych miejscowościach, ale rozmawiałyśmy prawie codziennie. Jeździła też do Denver, siedem godzin jazdy, co najmniej cztery razy do roku. Byłam szczęściarą, mając taką przyjaciółkę, o jakiej większość ludzi może jedynie pomarzyć.
Gdy podjechałam dziś pod jej dom, całe moje życie miałam spakowane w pick-upie. Nawet nie mrugnęła. Nie zasypała mnie pytaniami o mieszkanie, chłopaka ani pracę. Dała mi sera i dietetycznej coli. Pozwoliła zalec na kanapie na dobrych kilka godzin. Następnie klasnęła w dłonie, co w jej wykonaniu oznacza, że czas przystąpić do jakiegoś działania, i poleciła iść do szafy wybrać sobie jakieś ciuchy. Ponieważ, jak oświadczyła, wychodzimy.
Wybrałam prosty biały top bez rękawów, na który narzuciłam moją ukochaną kurtkę jeansową z kołnierzem z futerka. Do tego spódniczka z szafy Teddy, czarna, satynowa, ze śmiałym rozcięciem aż do połowy uda. Nie byłam do takich przyzwyczajona, ale czułam się w niej dobrze. Ponętnie. Na nogach miałam czarne kowbojki, które co prawda w żadnym stopniu nie nadawały się do jazdy, ale na wyjście do baru były wprost idealne.
Teddy włożyła czarną, krótką koszulkę i jasne jeansy, które leżały na niej jak ulał. Miedziane włosy związała w kucyk, który rytmicznie podskakiwał w takt jej ruchów.
– Gotowa, mała? – spytała.
Jeszcze jeden głęboki oddech świeżym powietrzem Wyoming. „Wszystko gra, Emmy”, pomyślałam. „Stoisz na solidnym gruncie. Nie w strzemionach”.
– Gotowa.
EMMY
Przekraczając próg Diabelskiego Buta, czułam się tak, jakbym właśnie wciągała na siebie ukochaną parę jeansów. Wszystko… pasowało. Panował półmrok, było obskurnie, a w powietrzu unosił się zastarzały zapach papierosów. W Wyoming zabroniono palenia w lokalach w 2005, ale raz na jakiś czas zdarzało się, że ktoś sobie jednak zajarał, i nikt nie miał z tym problemu.
To była taka najzwyklejsza, przaśna knajpa. Rozjaśniało ją jedynie miękkie, żółte światło zza baru, reflektory nad sceną i te liczne neony.
Jest coś szczególnego w takich neonach przecinających ciemność.
Mój ulubiony przedstawiał kowboja ujeżdżającego butelkę piwa niczym byka. Wisiał nad moim ulubionym wysokim stolikiem stojącym w kącie. Nie wydaje mi się, żebym kiedykolwiek miała okazję oglądać to miejsce w dzień. I raczej bym nie chciała. Skąpane w świetle neonów wyglądało odpowiednio tajemniczo.
Ludzie też wyglądali tu lepiej. To niejednego wpędziło w kłopoty.
Skierowałyśmy się z Teddy właśnie do tego stolika. Idąc, poczułam, jak podeszwy kleją mi się do podłogi. Pewnie oblizały jakąś rozlaną łychę sprzed trzydziestu lat.
– No dobra. Biała czy kolorowa? – spytała.
– Biała – odpowiedziałam. Z mojego doświadczenia wynikało, że to oznacza jedną z dwóch opcji: albo wódkę, albo tequilę. Bez żadnych wątpliwości wiedziałam, że ona wybierze tequilę.
– To tequila.
Pewne rzeczy się po prostu nigdy nie zmieniają.
Cudowne jest to poczucie bezpieczeństwa i bycia u siebie, którego doznaje się jedynie w towarzystwie osób, które kochamy. A ja wprost uwielbiam Teddy.
– Siedź tu, taka kusząca i tajemnicza, a ja skoczę po pierwszą kolejkę – zadysponowała głośno, by przekrzyczeć muzykę.
– Ale w drinku, tak? – Jak tego nie dopowiem, przyniesie po prostu dwa shoty. Każdej. – Chciałabym na początek tak delikatnie.
Przewróciła tylko oczami, zbierając się do baru.
– Doobra. W drinkach. Na razie.
– Z dodatkową limonką poproszę! – zawołałam za nią jeszcze.
Nie odwracając się, machnęła tylko ręką na potwierdzenie, że mnie usłyszała.
Ściągnęłam kurtkę i zawiesiłam na oparciu krzesła. Dopiero wtedy usiadłam i zaczęłam się rozglądać.
Wypatrzyłam kilku stałych bywalców – George’a, Freda, Edgara i Harveya. Przychodzą tu od niepamiętnych czasów. Dawniej był z nimi jeszcze piąty, Jimmy Brooks. Ale umarł kilka lat temu. Nigdy nikt nie siadał na ich miejscach przy końcu baru. Nawet krzesło Jimmy’ego zawsze stało puste. Ciekawe, czy kiedyś znajdzie się taki odważny – albo taki tępy – żeby tam usiąść. Nie byli już młodzi, ale i tak wszyscy się ich bali jak cholera.
Teddy dotarła do baru i właśnie kokietowała Edgara, zapewne chcąc go naciągnąć, by postawił nam drinki.
Zespół zaczął grać cover Waylona Jenningsa I’ve Always Been Crazy. Przed sceną jakaś grupka wywrzaskiwała refren. Gdy się im przyglądałam, ich nieskrępowana radość wywołała na mojej twarzy szeroki uśmiech.
– Emmy? – Czyjś głęboki głos wtargnął niespodziewanie w pijacki kowbojski chórek.
Skierowałam wzrok w stronę posiadacza tego głosu.
– Kenny! Cześć. – Nie pamiętałam, kiedy ostatnio widziałam Kenny’ego Wyatta. Na zakończeniu ogólniaka? Ale poznałam go od razu, gdy zobaczyłam go stojącego nade mną. Krótko przycięte włosy ciemnoblond i schludnie przystrzyżona broda. Kenny z brodą, no coś takiego. W szkole był rozgrywającym w drużynie futbolowej Meadowlark High School. Poszliśmy jako para na zlot absolwentów.
– Bardzo miło cię widzieć. – Zsunęłam się z krzesła, by uściskać go na przywitanie. Otoczył mnie ciasno ramionami, przytulił. Gdy się odsunęłam, wciąż trzymał dłoń na mojej talii – więc ja zostawiłam mu rękę na ramieniu. Kiedy jesteś w Meadowlark, pasuje zachowywać się jak miejscowi.
– Niech to licho, Em. Kawał czasu. Spodziewałbym się, że będziesz raczej gdzieś w kraju występować w zawodach rodeo jako reprezentantka Ligi Zawodowej Jazdy Rodeo Kobiet.
Tak, Liga Zawodowej Jazdy Rodeo Kobiet też się tego spodziewała.
– Robię sobie przerwę – odparłam. Przygotowałam sobie mówkę na ten temat. Ćwiczyłam tekst całą drogę z Denver do Meadowlark. – Startowałam w zawodach wiele lat. Stwierdziłam, że pora spędzić trochę czasu z rodziną. Stęskniłam się za ranczem.
Delikatnie ścisnął mnie w talii. Bez protestu z mojej strony.
– Twój ojciec i bracia przeprowadzają tam poważne inicjatywy. Na pewno cieszą się, że wróciłaś.
O tak, z pewnością. Ucieszą się. Jak już się dowiedzą.
– Na ile zostajesz?
„Najpewniej na zawsze”, pomyślałam. Przecież nie mogę nawet wsiąść na konia.
Dla kogoś, kto całe życie spędził w siodle, niemożność pokonania blokady psychicznej powstałej w wyniku wypadku podczas jazdy to koszmar. Dobrze wiedziałam, że jeśli jeszcze kiedykolwiek chcę wsiąść na konia, nawet jeśli nie w celu startu w zawodach, to tutaj – w Meadowlark, na ranczu Rebel Blue – musi zacząć się nad tym praca.
– Co najmniej na kilka miesięcy – powiedziałam, usiłując nadać swemu głosowi ton entuzjazmu. I to tak, żeby brzmieć naturalnie, nie na siłę. – Dobrze wrócić do domu.
Kenny posłał mi uśmiech. Szczery, szeroki, ciepły uśmiech.
– Fantastycznie cię widzieć, Emmy. I wyglądasz super. Naprawdę.
Poczułam, że się czerwienię. Zawsze miał niezłą gadkę. Patrzył na mnie tak, jakby cały ten czas tylko na mnie czekał. W dodatku ten szczery zapał w jego słowach. Miałam ochotę natychmiast wiać.
Ale nie zwiałam. Uśmiechnęłam się, odpowiadając:
– Ciebie też dobrze widzieć, Kenny.
– Skoro już przyjechałaś, powinniśmy się częściej widywać.
W jego słowa wdarły się dźwięki urwanego w połowie numeru Good Hearted Woman. W barze zapadła chwilowa, zdziwiona cisza, bo wszyscy czekali na ciąg dalszy występu.
Po chwili gitarzysta zaintonował pierwsze akordy – och, tylko nie to – Oh My Darling Clementine.
Tylko dwie osoby uważały torturowanie mnie tym utworem za zabawne. Jedną z nich był mój najstarszy brat, Gus, ale jego obecnie nie było nawet na terenie stanu. To mogło oznaczać tylko jedno. Ten typ tu był.
Powiodłam zirytowanym spojrzeniem po barze, chcąc go namierzyć. „A to gnój”. Tymczasem klienci baru zaczęli śpiewać i kiwać się do rytmu. Niejeden rzucał mi przy tym głupkowaty uśmiech. To był bez wątpienia zaczepny dowcipuszek pod moim adresem. Skupiłam całą uwagę, usiłując wypatrzyć raczącego mnie nim dowcipnisia.
Nie dostrzegłam go nigdzie. Ale przecież gdzieś tu musiał być. Po co tu przylazł? Nie mógł się zwyczajowo zająć układaniem wież z puszek po piwie w swoim pokoju? Albo strzelaniem do butelek po whiskey?
Skoro zdołał namówić zespół, by zagrali coś spoza setlisty, to pewnie kręcił się koło sceny. Niewiele myśląc, ruszyłam w tamtą stronę. Po drodze rozglądałam się po barze. Kiepski pomysł w wykonaniu dziewczyny, która zachowuje względną koordynację, jedynie siedząc na koniu.
Potknęłam się o własne buty i wpadłam w coś twardego.
Konkretnie, w pierś.
Męską.
Podniosłam wzrok na twarz posiadacza owej piersi i oczom moim ukazał się wyrażający pełne samozadowolenie uśmieszek.
To był on.
Luke Brooks.
LUKE
Zobaczyłem ją, jak tylko jej czarne kowbojki przekroczyły próg mojego baru. Była lokalną ślicznotką, ulubienicą Meadowlark. I chodzącym utrapieniem. Była też młodszą siostrzyczką mojego najlepszego przyjaciela.
Clementine Ryder.
Ostatni raz widziałem ją podczas przedostatnich wakacji, ale kiedy przyjechałem na ranczo Rebel Blue, ona właśnie wyjeżdżała. Bo, jak zwykle, byłem spóźniony.
Gus mówił, że przez ostatnie lata była bardzo zajęta. W końcu cholernie dobrze jeździła konno i świetnie szło jej w zawodach, więc z pewnością faktycznie miała co robić. Ryderowie to tak naprawdę była jedyna rodzina, jaką miałem, mogę więc śmiało zaliczyć Emmy do osób stale obecnych w mym życiu, choć rzadko ją widywałem. Zdarzało się, że byłem z Gusem, gdy dzwoniła. Zdarzało mi się przeczytać w gazecie informację o jakiejś jej kolejnej wygranej. Ale to nie to samo, co zobaczyć na własne oczy, jak w piątek wieczór wkracza do mojego baru.
I to tak wyglądając.
Niech mnie licho. Zawsze tak wyglądała?
Może to przez te neony?
Włosy rozpuszczone, w malowniczym nieładzie. Nawet dłuższe, niż gdy widziałem ją ostatnio, sięgające do połowy pleców. Miała na sobie spódniczkę z jakiegoś błyszczącego materiału, chyba satyny czy jedwabiu. Tkanina opływała jej ciało niczym woda. Na ten widok odruchowo pomyślałem, jak by też wyglądała w pościeli. Nie jakiejś tam – w mojej pościeli.
Szlag. Skąd takie myśli, do diabła? Co jest? Po prostu zbyt długo żyłem w celibacie, ot co. Nawet myśleć mi się nie chciało, jak długo.
„To siostra twojego najlepszego kumpla, jełopie”.
Dwa słowa rozdzwoniły się mi w głowie niczym dzwonek alarmowy: poza zasięgiem.
Ale… cholera. Śliczna. Przecież chyba wolno mi zauważyć, że śliczna? To dorosła kobieta. Ja byłem dorosłym mężczyzną lubiącym zawiesić oko na atrakcyjnej kobiecie. Po prostu od dawna żadnej nie widziałem.
W każdym razie aż tak atrakcyjnej. Przecież i tak do niczego między nami nie dojdzie. Ona mnie nie cierpi.
Joe, który tego wieczoru stał za barem, zagadał coś do mnie, wyrywając mnie z niewłaściwych myśli na temat Emmy Ryder. Co, do cholery, ona tu w ogóle robi?
Zwykle byłem poinformowany, kiedy przyjeżdżała. Gus nawijał o tym bez końca na kilka dni wcześniej. Ale tym razem ani słowa, w ogóle zresztą z nim nie rozmawiałem, odkąd wyjechał wczoraj do Idaho. Poza tym, jak już tu przyjeżdżała, nie wychylała nosa poza ranczo. Nie było dla nikogo tajemnicą, że Emmy od zawsze chciała się wyrwać z Meadowlark. Jedynym uczuciem silniejszym od pragnienia zwiania stąd na dobre była miłość do rodziny. Z tego powodu zjeżdżała tu kilka razy na rok.
– Brooks! Potrzebuję drobnych na barze! – Joe starał się przekrzyczeć muzykę.
No tak. Przecież właśnie szedłem to ogarnąć, lecz wkroczenie pewnej brunetki zatrzymało mnie w pół drogi. Od kiedy w ogóle mała od Ryderów robiła na mnie takie wrażenie?
Najwyraźniej właśnie od teraz.
Wkurwiające.
Spojrzałem w stronę Joe i potwierdziłem skinieniem, że słyszałem. Przy tej okazji zauważyłem, że jakaś ruda przy barze flirtuje z jednym z moich koniarzy. Rozpoznałem ten podrygujący kucyk, zanim jeszcze spojrzałem na jej twarz. Teddy Andersen.
Gdybym dostrzegł ją jako pierwszą, może zdążyłbym się mentalnie przygotować na przybycie Emmy. Z tymi dwiema jedna rzecz była pewna: gdzie jedna, tam i druga. Gusa doprowadzało to do szewskiej pasji.
Zawsze uważał, że Teddy jest „za bardzo”. Że jest zbyt głośna, zbyt wulgarna i ogólnie zbyt kłopotliwa.
Ja tam ją lubiłem. Zawsze była dobrą przyjaciółką dla Emmy i jako jedna z niewielu osób nie dawała się speszyć dupkowatością Gusa.
Poza tym zawsze wpadało trochę więcej i za bar, i w napiwkach, kiedy przychodziła. Więc dobrze wychodziłem na jej odwiedzinach. Ale Gus sądził, że daje jego młodszej siostrze zły przykład. Według mnie trochę nie doceniał Emmy. Była z niej taka cicha woda. Dobrały się z Teddy jak w korcu maku. Ale tego nie zamierzałem mówić Gusowi.
Emmy to nie moja sprawa.
Teddy zorientowała się, że ją zauważyłem, i wbiła we mnie spojrzenie.
Najpierw nie bardzo rozumiałem, czemu tak patrzy. Ale potem zorientowałem się, że wodzi wzrokiem między Emmy a mną. Kurwa. Czyli widziała, jak się gapię tam, gdzie nie powinienem się gapić. Obróciłem się w miejscu i pośpieszyłem za bar, do kantorka. Zaraz za sceną, na której mój barowy zespół, Fiddleback, grał jeden po drugim numery Waylona, jak zwykle.
Muzyka na żywo była grana w Diabelskim Bucie, jak sięgam pamięcią, chociaż zwykle tylko w piątki. Odkąd przejąłem bar, Fiddleback gra w piątkowe wieczory, a we wtorki, czwartki i soboty występują inne lokalne zespoły. Setlisty z zasady składają się z klasyków, choć muzycy mogą czasami wtrącić coś oryginalnego.
Klienci uwielbiają sobie głośno pośpiewać.
W pozostałe dni upragnione szlagiery odgrywa stara, dobra szafa grająca.
Po drodze do biura usiłowałem nie spojrzeć na Emmy. Nic mi z tego nie wyszło. Rzuciłem okiem akurat w momencie, jak ściągała z siebie kurtkę. Pod spodem miała wycięty biały top odsłaniający jej pięknie urzeźbione ramiona. O Jezu.
To i ta cholerna spódnica. Chciało mi się krzyczeć.
„Drobne, Brooks. Joe potrzebuje drobnych. Idź po drobne”.
Przyniosę mu te drobne i rzucę się w wir pracy. Trzeba po prostu jakoś przeżyć ten wieczór. Rano nie będzie już blasku neonów. Clementine Ryder znowu będzie wyglądać jak młodsza siostra mojego najlepszego kumpla.
Oby.
Kantorek jest niewielki, ale ma wszystko, co trzeba. Jest tu biurko, mała kanapa, flaszka whiskey w jednej szuflad biurka. Nie spędzam tu dużo czasu. Wszystkie tematy związane z prowadzeniem interesu załatwiam zwykle w barze przed otwarciem. Lubię obserwować, jak bar z trybu dziennego przechodzi w wieczorowy. To jest jak magia.
Nigdy nie myślałem, że będę prowadził firmę. Nikt tak zresztą nie myślał. Odpowiedzialność to niekoniecznie była ta cecha, z której byłem znany w Meadowlark. Ale ten bar skłonił mnie do starań, by nieco wyrosnąć ponad powszechne przekonanie, jakie ludzie tutaj mieli na mój temat.
Nie wiedziałem, czy dobrze mi idzie.
Kantorek jest zaraz przy scenie. Czułem miarowe uderzenia stopy perkusji, wprawiające w drżenie szklankę do whiskey i butelkę, które postawiłem na swoim starym dębowym biurku. Nalałem sobie jednego i wychyliłem na raz z cichą nadzieją, że to przytłumi nieco niespodziewane wrażenie, jakie wywarła na mnie Clementine Ryder.
Dlaczego przytrafia mi się coś takiego?
Zaczekałem, aż minie pieczenie w przełyku. Wziąłem trochę drobnych. Nie liczyłem, ale tak na wyczucie powinno wystarczyć. Mnie natomiast prawdopodobnie będzie potrzeba więcej niż tego jednego, żeby jakoś przetrwać, mając Emmy w zasięgu wzroku przez cały wieczór.
Nie wiem, co by zrobił Gus, gdyby wiedział, jakie to myśli mam na temat jego małej siostrzyczki.
Co najmniej by mnie okaleczył. A najpewniej ukatrupił.
Wyszedłem z kantorka, zamknąłem drzwi na klucz. Drobne wetknąłem do tylnej kieszeni. Podniosłem wzrok i oto mym oczom ukazało się co? Emmy flirtująca z jebanym Kennym Wyattem.
A to oślizły gnój. Miejscowy złoty chłopczyk. Ale starsi bracia Emmy oraz ja nie zapomnieliśmy, jak to zostawił ją dla innej podczas zjazdu absolwentów.
Powiedzieć, że najstarszy brat Emmy jest opiekuńczy, to nic nie powiedzieć. To samo tyczyło się jej drugiego brata – Wesa, choć nie w aż takim stopniu. Gus zatłukłby każdego, kto by zrobił jej krzywdę. Wes zaś zatroszczyłby się o to, czy wszystko u niej w porządku.
Ja rodziny za bardzo nie miałem, ale miałem Ryderów. Więc kiedy przychodził taki moment, że trzeba było bronić honoru Emmy, zwykle z nimi byłem. To wcale nie zdarzało się tak rzadko.
Kenny chyba do dziś nie był świadomy, jak to się stało, że jego cenny samochód, wychuchany mustang znalazł się po drugiej stronie miasteczka z czterema przebitymi oponami.
I proszę, ten gnój właśnie śmie trzymać łapę na jej talii. A ona jeszcze się uśmiecha. Zrobiłem zatem to, czego Gus i Wes by chcieli – przerwałem tę scenę, ściągnąłem tę parszywą łapę. Zrobiłem to tylko ze względu na Gusa i Wesa. Nie ze względu na siebie.
Bynajmniej nie dlatego, że byłem zazdrosny.
Bo, kurwa, nie byłem.
Wyraz jej twarzy, gdy usłyszała pierwsze akordy gitary, był po prostu bezcenny. W miłym efekcie ubocznym jej ręka natychmiast zjechała z ramienia tego idioty. I bardzo dobrze. Ale on wciąż trzymał dłoń na jej talii, gdy zaczęła rozglądać się po barze. Zapewne szukając mnie. Musiała wiedzieć, że Gus pojechał do Idaho, a oprócz niego jedynie ja lubiłem ją drażnić tym utworem.
Wytężyłem siły, by spróbować zignorować, że trzymał Emmy, jakby do niego należała. Inaczej bym tam podszedł i złamał mu tę rękę. Przyglądałem się, jak ona przeszukuje bar wzrokiem. Widać było jej skupienie. Wściekła jak osa. Miała w oczach coś, czego w nich wcześniej nie było: ogień. Ruszyłem w jej stronę zupełnie bezwiednie. Trudno. Najwyżej się poparzę.
EMMY
Brooks chwycił mnie za ramiona w momencie, gdy wpadłam głową w jego klatę jak w ścianę. Klatę, muszę przyznać, twardą. W ramach ćwiczeń podnosił auta, czy jak?
Dotyk jego szorstkich dłoni na skórze wywołał u mnie dreszczyk, niezwykle wkurzający.
Bez względu na to, ile miałam w danym momencie lat, w towarzystwie Brooksa czułam się jak trzynastolatka oglądająca go, osiemnastoletniego, jak pracuje przy sianie. Bez koszuli. Było na co popatrzeć i wtedy, i teraz. Co prawda moje nastoletnie zauroczenie nim minęło, jak tylko trochę zmądrzałam i dotarło do mnie, jaki z niego bęcwał. Ale miał w sobie coś, co na mnie działało.
Strząsnęłam z siebie jego ręce, sfrustrowana, że wciąż robił na mnie wrażenie. Byłam wysoka, miałam ze sto siedemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, ale żeby wbić w niego wściekłe spojrzenie, i tak musiałam zadrzeć głowę wysoko do góry. Nie zmienił się za bardzo przez te parę lat.
Może wyprzystojniał. To mnie jeszcze bardziej wkurzyło.
Nie tylko był wysoki, ale i… szeroki. Ciemnobrązowe włosy, zawsze długie, miał teraz do połowy szyi. Były lekko falowane. Wiele kobiet by zabiło za taki efekt, ja zresztą też.
I jeszcze te niedorzecznie głupie rzęsy, okalające czekoladowobrązowe oczy. Niedorzeczne. Włosy miał na tyle długie, że mógł zatknąć je za uszy. W związku z tym mogłam sobie pooglądać niedorzecznie atrakcyjną linię żuchwy, ostrą, kanciastą, pokrytą niedorzecznym lekkim zarostem.
Niewątpliwie niejedna dziewczyna by chciała, by jej bracia mieli tak przystojnego kumpla jak Luke Brooks. Ja też. Dopóki nie otworzył swych niedorzecznych ust i nie przemówił tym niedorzecznym, niskim głosem.
Wiem, wiem, powinnam być bardziej elokwentna, jeśli chodzi o obelgi. Ale obecność Luke’a Brooksa była tak frustrująca, że w ogóle traciłam wątek.
To było irytujące.
On był irytujący.
– Hej, Clementine – zagaił, przeciągając samogłoski.
Nic sobie nie robił z mojego ostrego spojrzenia, jego arogancja pozostawała niewzruszona. Wręcz namacalna. Zawsze taki był. Gdyby jego ego się zmaterializowało, przerosłoby rozmiarem cały stan Wyoming. A zapewne Kolorado i Utah do tego.
– Odjeb się, Brooks.
Gwizdnął przez zęby, a potem zachichotał. Nie znosiłam, gdy tak robił.
– Jak uroczo, że twój języczek jest ostry jak zawsze, kotku. – Ten „kotek” brzmiał niemal poniżająco.
– Nie. Mów. Tak. Do. Mnie – wysyczałam, pauzując po każdym słowie, każdą sylabę wysycając po brzegi irytacją pod adresem Brooksa.
– Nie pozwalaj Kenny’emu Wyattowi kłaść na sobie łap – odpalił. – To nie będę musiał przychodzić ci na ratunek.
On tak serio? Wyciąga tę przygłupiastą piosenkę i rozkręca psychologiczną wojnę, bo chłopak z ogólniaka położył mi dłoń na talii?
To pewnie najniewinniejszy z gestów w historii tego baru. Naprawdę. Wolę nie wiedzieć, ilu szacownych obywateli Meadowlark poczęto w tutejszych łazienkach.
– Na ratunek? – powtórzyłam. Mówiłam coraz głośniej, choć szczęśliwie wciąż nie przekrzykiwałam muzyki. Na razie. – Ogarnij się, Brooks.
Zespół dotarł do ostatnich wersów utworu. Chwała Bogu, prawie koniec. Niemal wszyscy w barze śpiewali, ale większość zdążyła zapomnieć, że w ogóle tu jestem, już po pierwszym refrenie. Więc jego debilny żart spalił na panewce.
– Tak, Clementine. Na ratunek. Twoi bracia dostaliby jebla, jakby cię tu zobaczyli flirtującą z Wyattem.
– Nie flirtowałam z Kennym. Po prostu się witaliśmy. A nawet gdyby, to nie twoja sprawa. Nie wczuwaj się w rolę mojego stróża, bo nim nie jesteś, Brooks. Gus ani Wes też nie. Sama potrafię się o siebie zatroszczyć.
– Jeśli chodzi o ścisłość, to, co robią moi klienci w moim barze, to owszem jest moja sprawa.
Jego barze? Od kiedy?
– A twoja rodzina jest dla mnie jak własna, Emmy, więc nawet poza moim barem – jesteś moją sprawą. Zawsze byłaś. I to się nie zmieni. – Wbił w ton autorytetu nieznoszącego sprzeciwu.
Miałam to gdzieś.
Chyba kpił. Nie był właścicielem Diabelskiego Buta. Nie wiem, kto nim był, ale na pewno nie Luke Brooks. On jest bezmyślny i nieodpowiedzialny. Jedyne, co miał w życiu na własność, to czarny pick-up, chevrolet c/k, który ledwie można było podciągnąć pod kategorię samochód. Oraz przygarść wyciętych koszulek, które co prawda fabrycznie miały rękawy, ale poharatał je nożyczkami.
– To nie jest twój bar – stwierdziłam kategorycznie.
– To owszem jest mój bar, kotku. A w tej konkretnej chwili mój barman potrzebuje drobnych, więc suń dupkę, bo stoisz mi na drodze. – Ruszył w swoją stronę, ale na odchodnym odwrócił się jeszcze do mnie. – I powiedz Kenny’emu Wyattowi, żeby trzymał łapy przy sobie, bo wywalę stąd was oboje.
Ciąg dalszy dostępny w pełnej wersji książki.
Rozdział dostępny w pełnej wersji książki.
Lyla jest dwudziestokilkuletnią beznadziejną romantyczką. Mieszka na Dzikim Zachodzie ze swoją wierną towarzyszką, adoptowaną z azylu starą, kochaną, ślepą pitbullinką. Kiedy akurat nie pisze, czyta – zwykle o kowbojach albo jakichś lokalnych bohaterach małych miasteczek. Nieobce są jej jednak również i inne rewiry czytelnicze, gdzie można natknąć się na mafiozów, potwory czy milionerów. Zwykle przesiaduje pod kocem elektrycznym, czasem w lokalnej księgarni albo idzie w góry. Jej najnowsze projekty można obserwować, śledząc ją w mediach społecznościowych (@authorlylasage) lub zapisując się na newsletter na jej stronie internetowej lylasage.com. (zdjęcie © Kiersten Hansen)