Dopaść Morawieckiego. Życie doczesne i wieczne Kornela buntownika - Bogdan Rymanowski - ebook + audiobook

Dopaść Morawieckiego. Życie doczesne i wieczne Kornela buntownika ebook

Bogdan Rymanowski

4,8

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Najnowsza książka jednego z najpopularniejszych dziennikarzy telewizyjnych. Autora bestselleru „Ubek” o funkcjonariuszu bezpieki, który łamie po latachzmowę milczenia, i prosi swoje ofiary o wybaczenie. Rymanowskiego zawsze interesowali bohaterowie działający na przekór otoczeniu, posiadający jakąś tajemnicę. Dziennikarz lubi wykładać kawę na ławę, stawia najtrudniejsze pytania, nie stawiając jednak kropki nad „i”. Tym razem z dziesiątków rozmów, wspomnień i dokumentów kreśli portret Kornela Morawieckiego, ojca Mateusza, który w wielu wymiarach dokonywał innych wyborów niż jego sławny syn. Przez jednych uważany za odważnego polskiego patriotę, przez innych za szaleńca, który mógł zgotować Polsce powstańczą rzeź. Lech Wałęsa nazwał go zdrajcą, Jerzy Urban oskarżał o terroryzm, a władze PRL deportowały z kraju tuż przed obradami Okrągłego Stołu. Z jednej strony wojownik, marzyciel i współczesny brat Albert pochylający się nad każdym człowiekiem. Z drugiej strony pięknoduch, abnegat i ktoś kto w tych czasach nie nadawał się na polityka. Utalentowany fizyk, z wizjami technicznej rewolucji na miarę Tesli i Muska, który mógł zostać wybitnym naukowcem. Książka Rymanowskiego nie jest hagiografią ojca premiera. To pełnowymiarowa biografia lidera Solidarności Walczącej. Bez zamiatania pod dywan niewygodnych faktów. Bez tematów tabu. Bez tworzenia nieprawdziwej legendy. Wciągająca opowieść o człowieku z krwi i kości. Napisana zgodnie z jego życiowym mottem, że „tylko prawda jest ciekawa”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 773

Oceny
4,8 (14 ocen)
12
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Bogdan Rymanowski Dopaść Morawieckiego. Życie doczesne i wieczne Kornela buntownika ISBN Copyright © by Bogdan Rymanowski & Zysk i S-ka Wydawnictwo, 2022 Redaktor prowadzący Jan Grzegorczyk Redakcja Agnieszka Czapczyk Projekt graficzny okładki Agnieszka Herman/Tobiasz Zysk Zdjęcie na okładce PAP/Janusz Mazur Opracowanie graficzne i techniczne wnętrza książki Barbara i Przemysław Kida Zdjęcia we wkładce pochodzą z archiwum rodziny Morawieckich, archiwum Hanny Łukowskiej-Karniej, archiwum Dariusza Olszewskiego, archiwum IPN, archiwum Stowarzyszenia Solidarności Walczącej oraz agencji PAP. Wydawnictwo dołożyło należytej staranności w celu odnalezienia właścicieli i dysponentów praw autorskich do materiałów ilustracyjnych zamieszczonych w książce. Gdyby jednak znalazł się autor zdjęć pozyskanych z wyżej wymienionych archiwów, prosimy o kontakt. Stowarzyszenie Solidarność Walcząca ul. Norberta Barlickiego 28 50-324 Wrocław Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.
Mojej Mamie

 

Teraz kiedy piszę te słowa zwolennicy ugody

zdobyli pewną przewagę nad stronnictwem niezłomnych

zwykłe wahanie nastrojów losy jeszcze się ważą

cmentarze rosną maleje liczba obrońców

ale obrona trwa i będzie trwała do końca

i jeśli Miasto padnie a ocaleje jeden

on będzie niósł Miasto w sobie po drogach wygnania

on będzie Miasto

Zbigniew Herbert,

Raport z oblężonego miasta

Prolog

Zdrada według Wałęsy / Rozwód z Frasyniukiem / Śmierć córki / Syndrom proroka / Projekt sowiecki / Cień Kornela / Dziecko Simone Weil

Niedziela, 6 października 2019 roku. Do wyborów parlamentarnych pozostał tydzień. Niespełna dwadzieścia cztery godziny wcześniej na warszawskich Powązkach rodzina i przyjaciele pożegnali Kornela Morawieckiego. Lider Solidarności Walczącej umarł na raka trzustki w wieku siedemdziesięciu ośmiu lat.

Rozpoczyna się konwencja Koalicji Obywatelskiej. Na scenę pewnym krokiem wchodzi Lech Wałęsa. Jego wystąpienie ma nadać impuls będącej na ostatniej prostej kampanii opozycji. Trzeba pokazać wyborcom, że to właśnie Platforma Obywatelska dysponuje największym prawem do ideowej spuścizny Sierpnia ’80.

Jednak nie wszystko idzie po myśli organizatorów. Znany z nieobliczalnych wypowiedzi Lech Wałęsa pojawia się w swoim klasycznym od czasu walki w obronie konstytucji ubiorze: okulary à la Bono, ciemnoszara marynarka, spod której wyłania się szary T-shirt z czterema literami: O-T-U-A. Dziesięć miesięcy wcześniej zszokował nim uczestników pogrzebu George’a Busha seniora w Waszyngtonie. Teraz skandal wywołują jego słowa.

— Wybaczyłem szefowi Solidarności Walczącej, bo po chrześcijańsku należy to zrobić. A co oni z niego robią? Bohatera! A on w środku, stan wojenny, atakują nas ze wszystkich stron, a on, „kozak”, zakłada Solidarność Walczącą. Co to było?! — pyta noblista. I odpowiada sam sobie: — Zdrada, proszę panów. Zdrajca. Taka jest prawda. Wybaczamy mu to. — Były prezydent przerywa na moment, gdy pojawiają się oklaski. — dlaczego o tym nie mówiłem? Po co? Wiedziałem, że on sobie nie nakozaczy. Że nie za dużo potrafi. I nic nie zrobi. Więc olaliśmy to. No, ale dzisiaj oni za bohaterów się mają! — kończy w oskarżycielskim tonie Wałęsa.

Jego słowom przysłuchuje się ponad stu działaczy PO. Wśród nich w pierwszym rzędzie dla VIP-ów siedzi „Radek”. Zaprzysiężony członek Solidarności Walczącej. Kilka dni wcześniej napisał na Twitterze: Odszedł Kornel Morawiecki, twórca i legenda Solidarności Walczącej. W latach 80. uczył mnie konspiracji i walki o wolną Polskę. Cześć i chwała Jego pamięci.

Teraz telewizyjna kamera pokazuje, jak „Radek” oklaskuje byłego prezydenta. Robi to bez entuzjazmu. Na jego twarzy pojawia się uśmiech. A może raczej grymas. Każdy, kto zna jego przeszłość, może się domyślić, że skrywa pod nim zakłopotanie i smutek. Może nawet zażenowanie.

„Radek” to konspiracyjny pseudonim Grzegorza Schetyny.

* * *

Dzień wcześniej w czasie mszy pogrzebowej w katedrze polowej Wojska Polskiego Kornela Morawieckiego żegna prezydent. Wspomina go jako człowieka, który zbudował wyobraźnię niepodległościową.

— Gdy zajrzycie do internetu, dostrzeżecie to — mówi Andrzej Duda. — Właśnie przez szacunek dla niego nawet ci, którzy się z nim bardzo głęboko nie zgadzali, nie nazywają go opozycją demokratyczną, tylko antykomunistyczną. Bo był opozycją antykomunistyczną!

Chwilę później Jarosław Kaczyński nazywa zmarłego jednym z ojców polskiej niepodległości.

— Kiedy przyszedł 1989 rok, stanął przed kolejnym wyborem — wspomina prezes Prawa i Sprawiedliwości. — Mógł stać się jednym z beneficjentów tego, co się wówczas wydarzyło. Otóż odrzucił tego rodzaju możliwość. Podjął walkę równie trudną. Przedtem ryzykował wolnością. Być może nawet życiem. Teraz ryzykował tylko wyśmianiem. Ryzykował to wszystko, co socjologowie nazywają represją rozproszoną, ale ona też bywa straszliwie dotkliwa.

* * *

Trzydzieści siedem lat wcześniej. Maj 1982 roku. Za oknem czuć już nadchodzące lato. W willi na wrocławskim Biskupinie spotykają się dwaj poszukiwani przez Służbę Bezpieczeństwa działacze Solidarności, Władysław Frasyniuk i Kornel Morawiecki. Pierwszy z nich jest liderem Regionalnego Komitetu Strajkowego. Drugi — nieformalnym szefem podziemnej poligrafii. 13 grudnia 1981 roku obaj niemal cudem uniknęli aresztowania.

Między Frasyniukiem i Morawieckim iskrzy już od jakiegoś czasu.

Teraz dochodzi do ostrej wymiany zdań. Spierają się o taktykę wobec komunistów. Każdy dzień potwierdza, że popularne na przełomie roku hasło „zima wasza — wiosna nasza” jest już nieaktualne. Niestety, obie pory roku należą do generała Jaruzelskiego. W więzieniach i obozach internowania — mimo częściowego poluzowania przepisów stanu wojennego — wciąż siedzi kilka tysięcy osób. Polaków ogarnia w coraz większym stopniu beznadzieja.

Ludzie Frasyniuka opowiadają się za pokojowymi formami protestów. Głównie kilkuminutowymi strajkami w zakładach pracy. Ekipa Morawieckiego prze do ostrzejszego kursu. Chce wyprowadzać Polaków na ulice i organizować manifestacje.

— Chcecie ludzi posłać pod karabiny maszynowe! — rzuca w dyskusji Tadeusz Jakubowski, działacz Regionalnego Komitetu Strajkowego, zwolennik Frasyniuka.

Jego słowa, niczym kule, przeszywają duszną atmosferę pokoju, w którym tłoczy się z dziesięć osób. Morawiecki już wie, że tajne spotkanie, które miało doprowadzić do pojednania numeru 1 z numerem 2 wrocławskiego podziemia, zakończy się fiaskiem. Z grupą przyjaciół opuszcza willę.

Kilkanaście dni później dochodzi do rozłamu w łonie antykomunistycznej opozycji. Powstaje jedna z najlepiej zakonspirowanych organizacji lat 80. Jej siła tkwi nie w liczbie członków — tych związkowa Solidarność posiadała wielokrotnie więcej — lecz w determinacji i radykalizmie haseł. Na czele z tym najbezczelniejszym, żeby „komunistyczną władzę pozbawić władzy”. Służba Bezpieczeństwa będzie chciała za wszelką cenę sparaliżować działalność nowej organizacji. Operacjom jej rozpracowania nada złowieszcze kryptonimy „Tarantula” i „Ośmiornica”.

Na czele konspiracyjnej siatki, która przyjmie nazwę Solidarności Walczącej, stanie czterdziestojednoletni doktor fizyki. Ojciec czwórki dzieci. Od młodości zafascynowany filozofią francuskiej Żydówki Simone Weil. Szczupły, brodaty mężczyzna o zniewalającym uśmiechu, który prawie nigdy nie znikał z jego twarzy. Uśmiechu, który robi wrażenie na każdym. Ale przede wszystkim na kobietach. One były gotowe dla niego poświęcić najwięcej.

* * *

I jeszcze jeden historyczny flesz. Jest kwiecień 1988 roku. Areszt śledczy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w Warszawie, ulica Rakowiecka 37A.

W pojedynczej celi siedzi Kornel Morawiecki. Jest odcięty od świata już szósty miesiąc. Władze dostarczają mu „Trybunę Ludu”, propagandowy organ Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.

Sześć lat po tym, jak „kapral” Wałęsa wysłał list do generała, do Wojciecha Jaruzelskiego postanawia napisać Morawiecki. Wypełnione drobnym pismem cienkie, bibułkowe karteczki przekazuje mecenasowi Henrykowi Rossie. Dzięki adwokatowi gryps przedostaje się na zewnątrz.

Kornel stawia Jaruzelskiemu mocne zarzuty. Ale trudno doszukać się w liście choćby cienia nienawiści:

Przez prawie sześć lat, od 13 grudnia 1981 roku, ukrywając się, redagowałem podziemne czasopisma, uczestniczyłem w pracach podziemnych struktur Solidarności, a zwłaszcza w budowie SW. Jej zasady, cele i metody działania, od początku otwarcie publikowane, zostały ujęte w programie ogłoszonym w czerwcu ubiegłego roku. Byliśmy nieustannie tropieni i nękani przez SB. W końcu wpadłem w ich — w wasze — sieci. Wiem, dlaczego mnie aresztowaliście i za co. Wy też wiecie. Ale oskarżony jestem o co innego. Preparuje się fikcyjne dowody mego udziału w przemycie, zagrożonym karą do 10 lat więzienia. Po co na siłę robi się ze mnie kryminalistę?

— pyta Morawiecki.

* * *

Nie ma większej obelgi niż powiedzieć o kimś, że jest zdrajcą. Zdrajca zasługuje na hańbę i potępienie. Zdrajcy nie podaje się ręki, ponieważ za każdą zdradą kryje się osobisty dramat zdradzonych.

Lech Wałęsa nie zarzucił Kornelowi Morawieckiemu zdrady Polski. Mówił o zdradzie Solidarności. Ale Solidarność nie była zwykłym związkiem zawodowym. Była wyjątkowym ruchem w skali świata. To z nim nadzieję na wolność wiązały miliony Polaków. Była natchnieniem całej Europy Wschodniej i narodów zamieszkujących po gorszej stronie żelaznej kurtyny.

Słowa, podobnie jak idee, mają swoje konsekwencje. A takie słowo jak „zdrada” szczególnie. Zwłaszcza wtedy, gdy oskarżony nie może się już bronić. Uderzają w jego pamięć, w najbliższych i środowisko, które tworzył. Tym bardziej że te oskarżenia formułuje Lech Wałęsa. Dla wielu ludzi na świecie ikona polskiej wolności. Drugi, po Janie Pawle II, najpopularniejszy Polak XX wieku.

W równie osobliwy sposób jak Wałęsa żegna Morawieckiego Waldemar Kuczyński, były doradca premiera Tadeusza Mazowieckiego. W pierwszym zdaniu chyli przed nim czoło i stwierdza, że „był odważnym, gdy odwaga była rzadka”. Jednak w następnym akapicie wpisu na Twitterze przypuszcza bezpardonowy atak:

W czasach Solidarności należał do radykałów, którzy obiektywnie pomagali betonowi PZPR i mogli zwalić na kraj tragedię większą niż 13.12.81. Gdyby tacy szaleńcy, jakim wtedy był Morawiecki, zyskali wpływ na Solidarność, to prawie na pewno byłoby kolejne powstanie ze znanymi skutkami. I być może w roku 1989 kolejne. Bo oni mieli odważne buzie, a czerwony tu i w Moskwie nadal siłę.

Kim więc naprawdę był Kornel Morawiecki? Odważnym polskim patriotą czy człowiekiem, który szykował Polsce kolejną powstańczą rzeź? Bohaterem czy zdrajcą sprawy Solidarności?

Kim był człowiek, ten sympatyczny, starszy pan, który pod koniec swego życia był zapraszany przez dziennikarzy głównie w roli „ojca premiera”? Pamiętam, że cierpliwie i szczerze odpowiadał na pytania każdego, stawiając niekiedy w kłopotliwej sytuacji swego syna, szefa rządu Zjednoczonej Prawicy.

Kornel, który prawie z każdym skracał dystans szybko i zdecydowanie — ja również zwracałem się do niego po imieniu — powtarzał za Józefem Mackiewiczem, że tylko prawda jest ciekawa. Dlatego teraz, kiedy jest już po tej drugiej stronie, zasługuje na więcej niż tylko hagiograficzną laurkę, w której niewygodne wątki zamiata się pod dywan, a z biografii tworzy nieprawdziwą legendę.

Kornel zasługuje na prawdę. Na pełnowymiarowe lustro, w którym można będzie zobaczyć człowieka z krwi i kości. Ze wszystkimi pięknymi cechami i heroicznymi czynami, ale też ze słabościami, od których nie był wolny. I błędami, których sporo w polityce, jak też w życiu osobistym popełnił.

Kim był Kornel?

Jest kilka określeń, które do niego pasują. Wręcz go definiują. Choć na pierwszy rzut oka mogą się wzajemnie wykluczać, to jednak każde z nich jest w jakimś sensie prawdziwe.

Buntownik. Marzyciel. Wojownik. Filozof. Asceta. Dżentelmen. Szaleniec. Naiwniak. Abnegat. Don Kichot. Niebezpieczny. Nieuchwytny. Niezłomny. Przegrany. Zwycięzca. Zapomniany.

Każdy, kto go znał, potwierdzi bez wahania, że był oryginałem. A tacy są zazwyczaj niezrozumiani przez współczesnych. Zaś po śmierci zredukowani przez swych hagiografów albo wrogów tylko do jednego wymiaru.

Ta książka to próba reporterskiego śledztwa, które ma odtworzyć przebieg jego burzliwego życia, ale też moja osobista podróż w przeszłość. W historię zapomnianego i coraz mniej czytelnego dla współczesnych świata lat 80., którego byłem maleńką częścią, a w którym korzenie mają kariery ludzi rozdających dziś karty w polityce, mediach i biznesie.

* * *

Drugi weekend marca 2020 roku. Nadciąga wiosna, a wraz z nią tajemnicza epidemia. Za parę dni premier Mateusz Morawiecki zamknie granice, sklepy i szkoły. Podobnie jak cała Europa, Polska zastygnie w bezruchu na kilka miesięcy.

Przede mną czterystukilometrowa podróż do Pęgowa, wsi położonej kilkanaście kilometrów na północ od Wrocławia. Po wojnie pojawili się tam wysiedleni z okolic Lwowa repatrianci. Trzy dekady później w Pęgowie swój dom zaczął stawiać Kornel Morawiecki.

Była to prosta i surowa konstrukcja, z drewnianych bali modrzewiowych, pozostałych po zniszczonych w czasie wojny kamienicach Wrocławia. Bez wygód, bieżącej wody i elektryczności. Kornelówka powstaje na obrzeżach wsi, tuż pod samym lasem. Wkrótce stanie się przystanią dla rodziny, znajomych i przyjaciół Kornela.

On sam zostanie Gajowym.

Pęgów wita mnie deszczem, a u celu podróży błotnistą, leśną drogą. W odremontowanej, murowanej już Kornelówce (w latach 90. stary dom spalili nieznani sprawcy) czekają na mnie Anna Morawiecka, najstarsza z córek Kornela, i jej mąż — Jarosław Broda. Oboje poznali się w czasach konspiracji. Oboje mają piękną, opozycyjną kartę. Siostrzeniec premiera, nastoletni Franek Broda, który dał się poznać jako uczestnik antyrządowych demonstracji i pikiet w obronie LGBT, to ich najmłodszy syn.

— Była pani ukochaną córeczką tatusia? — pytam.

— Nie odważyłabym się tak powiedzieć. Ojciec kochał nas wszystkich. Na pewno spędziłam z nim najwięcej czasu. Kiedy miałam sześć lat, zabrał mnie na szkołę fizyków w Karpaczu — wspomina Anna Morawiecka. — Gdy musiał iść na zajęcia w ciągu dnia, kładł mnie spać. Więc się buntowałam. Najbardziej wtedy bałam się ćmy, która mnie prześladowała. Poprosiłam, żeby ją zabił. A on mi wytłumaczył, że ta ćma przylatuje, aby mi nie było smutno. I nie można jej zabijać, tylko trzeba się nią zaopiekować.

Od śmierci ojca minęło pięć miesięcy. To zbyt krótko, żeby zabliźniły się rany i aby o rodzinnej przeszłości opowiadać bez emocji.

Raz po raz oczy pani Anny zachodzą mgłą, a naszą rozmowę przerywa kilkusekundowa cisza.

— Kornel miał świadomość, że umiera?

— Zawsze o śmierci myślał jako o czymś naturalnym. Kiedy jeszcze mógł rozmawiać, powiedział: „Pamiętaj, córeczko, ty masz żyć”. „Ale, tato, ty też”. „Ja to się postaram — odpowiedział — ale ty musisz!” Zdawał sobie sprawę, że jest śmiertelnie chory. Ja również zmagałam się wtedy z chorobą nowotworową.

Morawiecki umiera 30 września 2019 roku. W samo południe.

Zdaniem córki to nie mógł być przypadek. Do piętnastej, do której można jeszcze zgłosić nowego kandydata, który zastąpiłby ojca w wyborach do senatu w województwie podlaskim, pozostały trzy godziny. Wystarczająco dużo, aby zdążyć z odpowiednimi dokumentami.

Kornel wiedział, kiedy odejść.

O sprawach życia i śmierci rozmawiali ze sobą od wczesnego dzieciństwa. Jest rok 1967. Ania ma siedem lat, gdy umiera jej najmłodsza siostra, pięciomiesięczna Magda. Urodziła się z wrodzoną wadą serca, lekarze nie byli w stanie jej uratować.

— Tatuś nie potrafił się z tym pogodzić — opowiada. — Obraził się wtedy na Pana Boga. Uważał, że to niesprawiedliwe i nie powinno się było wydarzyć. Nigdy nie traktował nas jak dzieci, którym nie wolno o czymś powiedzieć. Nie mówił: „Będziesz starsza, to zrozumiesz”.

— Bał się śmierci?

— Nie. Choć byli tacy, co pogrzebali go jeszcze za życia. Kiedyś powiedział: „Wiesz, córeczko, mnie to po śmierci docenią”.

Po kilkugodzinnej rozmowie, do której będę jeszcze nie raz wracał, wyjeżdżam z Pęgowa, przedzierając się w strumieniach deszczu do Wrocławia. Myślę o tym, co przed chwilą usłyszałem. Odnajduję w pamięci wypowiedź Kornela wyemitowaną już po jego śmierci. Łudząco podobna myśl. Niemal ten sam ton.

Na telewizyjnym nagraniu, w charakterystyczny sposób, mrużąc w półuśmiechu oczy, Kornel opowiada o swoich przyjaciołach. O tym, jak wiele im zawdzięcza, i o tym, że to dzięki nim mógł przez sześć lat ukrywać się przed Służbą Bezpieczeństwa.

— Solidarność Walcząca to takie moje życie wieczne — mówi ściszonym głosem Kornel.

* * *

Sky Tower góruje nad Wrocławiem. Nowoczesny kompleks biurowo-handlowy był do niedawna własnością Leszka Czarneckiego, jednego z najbogatszych Polaków i trzecioplanowego bohatera tej opowieści. W małej knajpce umawiam się z Wojciechem Myśleckim. To przyjaciel Kornela i mentor jego syna — Mateusza. Był nazywany mózgiem Solidarności Walczącej.

Myślecki jest z wykształcenia elektronikiem. Już w latach 70. wybijał się ponad przeciętność. Za swoją pracę doktorską dostał w PRL nagrodę ministra. Pasjonowała go gramatyka transformacyjna Noama Chomsky’ego, guru zachodnich uniwersytetów. Z Kornelem poznali się w 1968 roku, podczas strajków marcowych.

Dzwoni komórka. Myślecki przeprasza, że będzie za pół godziny. Wraca z Nysy ze spotkania z prezydentem Dudą. To czas gorącej kampanii prezydenckiej 2020.

Mam czas, aby przejrzeć zeskanowane dokumenty SB. Niestety, są poważnie przetrzebione. Prawie całkowicie zniszczone zostały dwie największe i najważniejsze dla sprawy SW dokumentacje. Po pierwsze, akta Biura Studiów MSW, które od początku 1986 roku przejęło koordynację rozpracowania organizacji. Po drugie, z dymem poszły dokumenty wrocławskiej bezpieki. A to głównie na niej spoczywała odpowiedzialność za prowadzone działania operacyjne.

Wśród ocalałych dokumentów jest notatka ze stycznia 1986 roku. Ściśle tajny dokument zawiera plan schwytania groźnego politycznego przestępcy, bezskutecznie poszukiwanego od pięciu lat. Zatwierdza go osobiście szef SB, generał Władysław Ciastoń.

Scenariusz pojmania Kornela Morawieckiego jest precyzyjnie rozpisany. Pierwsze skrzypce w operacji ma odegrać Wojewódzki Urząd Spraw Wewnętrznych we Wrocławiu, ale w ścisłej współpracy z Biurem Studiów, elitarną jednostką SB, zajmującą się rozpracowaniem najgroźniejszych opozycjonistów.

W notatce Służba Bezpieczeństwa określa Solidarność Walczącą jako organizację, która „na tle podziemia cechuje się najwyższym stopniem agresywności, a jej członkowie charakteryzują się nienawiścią do ZSRR i ustroju socjalistycznego”. Bezpieka jest pełna obaw, że SW przystąpi wkrótce do działań o charakterze terrorystycznym, tym bardziej że dysponuje „groźnym arsenałem”. W tym „wysokiej klasy sprzętem elektronicznym produkcji zachodniej, umożliwiającym wykrywanie i zakłócanie w eterze działań SB”.

Spóźniony Myślecki zamawia lampkę wina i rozpoczyna swoją opowieść o przyjacielu. Pół wieku znajomości to szmat czasu.

— Kim naprawdę był Kornel? — pytam.

— Sam pan musi znaleźć do niego klucz.

— Próbuję. Na pewno nie był rasowym politykiem.

— Nigdy nie pragnął władzy. A jeśli już, to tylko po to, aby mocniej głosić to, co miał ludziom do powiedzenia. Bez takich jak on trudniej byłoby nam wyjść z imperium sowieckiego.

— Był politycznym misjonarzem?

— Miał syndrom proroka. Prorok Jeremiasz został wyrzucony z Jerozolimy za przepowiadanie, że jeśli naród żydowski się nie nawróci, to zginie. Z wielkiego kamienia przed jerozolimską bramą wygłaszał swoje proroctwa. Kiedy Babilończycy zdobyli Jerozolimę, elity uciekające z miasta wsadziły proroka do skórzanego worka i uprowadziły do Egiptu. Byle tylko nie stał na gruzach i nie wołał: „A nie mówiłem”.

— Los proroków jest zawsze taki sam. Słowa Kornela stawały się z czasem coraz mniej zrozumiałe. Nawet dla jego przyjaciół.

— On przez całe życie postępował jak Jeremiasz. Był przekonany, że powinien otwarcie głosić to, co myśli. Nieważne, czy ktoś go słucha. Mógłby mówić do kamieni.

Charyzma proroka nie wszystko wyjaśnia. Pytań jest wiele. Po pierwsze, jak to możliwe, że to właśnie młodego naukowca Politechniki Wrocławskiej władze PRL uznały w pewnym momencie za swoje największe zagrożenie. Po drugie, jak to się stało, że mężczyzna, który nie skrzywdziłby nawet ćmy, był w stanie zbudować organizację nieodżegnującą się od użycia przemocy. I wreszcie po trzecie, w czym tkwi tajemnica tak rekordowo długiego ukrywania się Morawieckiego przed bezpieką. Ścigany listem gończym Kornel spędził w podziemiu aż dwa tysiące sto pięćdziesiąt dni. Prawie sześć lat!

Tropy do odpowiedzi na te pytania podsuwa mi Myślecki.

— Solidarność Walcząca nigdy nie powstałaby bez Kornela. Ale to wszystko by się nie udało, gdyby nie ludzie, których skupił wokół siebie. Hanna Łukowska-Karniej, Andrzej Zarach, Zbigniew Oziewicz, Andrzej Myc, Paweł Falicki. I wielu innych. To byli najlepsi z najlepszych. Pod względem charakteru i wykształcenia. Połączeni przyjaźnią silniejszą niż strach. I niech mi pan wierzy, esbecja naprawdę nie miała do nas dostępu.

* * *

Lecz w budowaną od lat legendę świetnie zakonspirowanej i niedostępnej dla agentów bezpieki organizacji nie wszyscy wierzą. Również koledzy z podziemia.

Jest maj 2019 roku. W księgarniach pojawia się książka Tomasza Piątka pt. Morawiecki i jego tajemnice. Na łamach „Gazety Wyborczej” zachwala ją entuzjastycznie Jacek Żakowski. Piątek — autor dwóch książek o Antonim Macierewiczu — sugeruje w niej, że Solidarność Walcząca była naszpikowana agentami SB, a ukrywającego się Kornela bezpieka miała cały czas pod dyskretną kontrolą.

Piątek cytuje Katarzynę Kaczorowską, autorkę książki 80 milionów. Historia prawdziwa o słynnej akcji uratowania pieniędzy dolnośląskiej Solidarności. Dziennikarka opowiada o rozmowie z anonimowym esbekiem:

— Umówiliśmy się na wrocławskim osiedlu Huby. To takie blokowisko z wielkiej płyty. Esbek bardzo pilnował, żebym nie nagrywała i nie notowała, co mówi. Ale sobie rozmawialiśmy. W pewnym momencie powiedział: „A wie pani, że tu, na osiedlu ukrywał się Kornel Morawiecki?”. Idziemy sobie do kolegi z wydziału podsłuchów na wódkę, a z bramy obok, kurwa mać, wychodzi Morawiecki. To my biegniemy na górę, do tego kolegi, i mówimy: „Ej, stary, ty tu masz Morawieckiego pod nosem!”. A kolega na to: „O co wam chodzi? W ten sposób przynajmniej wiemy, gdzie się przyczaił. Nie lata po mieście bez kontroli”.

Sam Tomasz Piątek stawia dalej idącą hipotezę. Mianowicie, że Solidarność Walcząca mogła być „produktem” współpracy Biura Studiów SB z Moskwą. Nie przytacza na jej poparcie żadnych dowodów, ale zamieszcza rozmowę z Władysławem Frasyniukiem. To ma być dowód pośredni. Bohater wrocławskiej opozycji i rywal Morawieckiego z lat 80. opowiada o spotkaniu z metropolitą wrocławskim, arcybiskupem, a później kardynałem Henrykiem Gulbinowiczem.

Był rok 1982.

Niezwykle istotne dla zrozumienia Solidarności Walczącej — relacjonuje Frasyniuk — jest to, co powiedział kardynał Gulbinowicz, kiedy powstała SW. On mnie ostrzegł: „Panie Władysławie, nie chcę mieć nic wspólnego z SW. To projekt absolutnie sowiecki. Niech mi pan wierzy, ja pochodzę ze Wschodu. Wiem, jak Sowieci działają. Niech Pan zerwie wszelkie kontakty z Solidarnością Walczącą”.

* * *

Kiedy powtarzam te słowa Hannie Łukowskiej-Karniej, żartem wyraża dezaprobatę dla słów kardynała.

— Jeśli wziąć pod uwagę to, że urodziłam się na Syberii w Kraju Ałtajskim, to rzeczywiście coś w tym jest (śmiech) — mówi — ale to bzdura na resorach. Tak samo jak to, że bezpieka wiedziała, gdzie ukrywa się Kornel. Gdyby tak było, nie śledziliby mojej córki Zosi aż do ostatniej chwili przed aresztowaniem.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki