Duduś. Prezydent we mgle. Kulisy Pałacu Andrzeja Dudy - Gądek Jacek - ebook

Duduś. Prezydent we mgle. Kulisy Pałacu Andrzeja Dudy ebook

Gądek Jacek

4,0
36,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

„Duduś. Prezydent we mgle. Kulisy pałacu Andrzeja Dudy”

Od nikogo w PiS do prezydenta. Kulisy spektakularnej kariery. Współpracownicy ujawniają prawdziwe oblicze Dudy.

Najbardziej spektakularna kariera polityczna w III RP. Tak — to o Andrzeju Dudzie.

W Prawie i Sprawiedliwości był nikim, a wygrał wybory prezydenckie. Wprowadzając się do wielkiego pałacu — co przyznają jego zaufani ludzie — był kompletnie zielony.

Żona nie chciała być pierwszą damą. Córce zapewnił specjalną, zakulisową ochronę przed mediami i wścibskimi paparazzi. Samego Andrzeja Dudę dopadł syndrom sztokholmski. Jarosław Kaczyński go upokarzał, dosłownie wzywając skinieniem palca. Nawet na jego sędziwym ojcu się mścił, nie chcąc mu na Wawelu podać ręki.

Prezydent łączył w sobie chłopięcość z wielką polityką: droczył się z „ruchadłami leśnymi” na Twitterze, a jednocześnie prezydent USA Donald Trump na jednym z najbardziej nerwowych szczytów NATO w historii obejmował go i dawał światu za przykład. Gdy wybuchła wojna w Ukrainie, zachowywał się, jakby śmierci się nie bał — zawsze zresztą ma przy sobie różaniec — a prawie wszyscy mówili o nim z dumą. Miał dni wielkiej chwały. A gdy w pałacu się za nim zamykały drzwi — co przyznają jego współpracownicy — to niemiłosiernie rugał ludzi i klął na nich. Drżał tylko przed żoną.

To jest książka o kulisach prezydentury Andrzeja Dudy i najważniejszego pałacu w Polsce. O kulisach najskrytszych, najważniejszych, najbardziej brutalnych, a często też śmiesznych. Ludzie z najściślejszego kręgu wokół prezydenta za cenę anonimowości mówią, kim tak naprawdę jest Andrzej Duda i co stało za jego najważniejszymi decyzjami.

"Zdjęcie rentgenowskie prezydenta." Prof. Antoni Dudek

"Mocna rzecz." Andrzej Stankiewicz (Onet)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 308

Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Czarna08

Dobrze spędzony czas

Szczerze mówiąc nie spodziewałam się tak merytorycznej historii prezydentury Andrzeja Dudy. Mimo, iż nie sympatyzuje z obozem PiS to książka ta wciągnęła mnie od samego początku i zaskakiwała w wielu momentach.
00

Popularność




Przedmowa

Tę książkę można czy­tać na różne, bie­gu­nowo odmienne spo­soby. W pierw­szym wyłoni nam się obraz czło­wieka chwiej­nego, o sła­bym cha­rak­te­rze, który głów­nie za sprawą swo­ich talen­tów ora­tor­skich oraz licz­nych błę­dów Bro­ni­sława Komo­row­skiego i jego szta­bow­ców został nie­spo­dzie­wa­nie w 2015 roku zwy­cięzcą wybo­rów pre­zy­denc­kich. Będzie to obraz żało­snego „Adriana”, wycze­ku­ją­cego godzi­nami na audien­cje przed gabi­ne­tem Jaro­sława Kaczyń­skiego. Czy­ta­jąc tę książkę z takim wła­śnie nasta­wie­niem, znaj­dziemy mnó­stwo przy­kła­dów owej infan­tyl­no­ści pre­zy­denta. Poczy­na­jąc od uczy­nie­nia nie­for­mal­nym doradcą poli­tycz­nym swej gar­de­ro­bia­nej Marianny, przez twit­te­rowe flirty z fan­kami o malow­ni­czych nic­kach, aż po osten­ta­cyjne eks­po­no­wa­nie swej nar­ciar­skiej pasji. W tym obra­zie Andrzej Duda będzie tylko słyn­nym dłu­go­pi­sem Kaczyń­skiego, para­fu­ją­cym bez waha­nia wszyst­kie ustawy przed­kła­dane mu przez PiS-owską więk­szość par­la­men­tarną. Tytu­ło­wym „Dudu­siem”, któ­rego nikt wła­ści­wie nie trak­to­wał do końca poważ­nie, w dodatku oto­czo­nym przez rywa­li­zu­ją­cych ze sobą dwo­rzan, nad któ­rymi ni­gdy nie zdo­łał zapa­no­wać.

Andrzej Duda zro­bił bar­dzo wiele, aby wykre­ować taki wła­śnie obraz swej pre­zy­den­tury. Sym­bo­licz­nym wstę­pem było jego wystą­pie­nie w listo­pa­dzie 2015 roku, pod­czas uro­czy­sto­ści desy­gno­wa­nia Beaty Szy­dło na pre­miera, gdy padły takie oto słowa pod adre­sem pre­zesa PiS: „Z całą pew­no­ścią jest pan wiel­kim poli­ty­kiem, wiel­kim stra­te­giem, ale dodam jesz­cze jedno: z całą pew­no­ścią jest pan wiel­kim czło­wie­kiem. Jest pan wiel­kim stra­te­giem, bo pod­jął pan ogromne ryzyko, gdy osta­tecz­nie razem z wła­dzami PiS zde­cy­do­wał pan, że będę kan­dy­da­tem na pre­zy­denta. (…) Trzeba być wiel­kim czło­wie­kiem i patriotą, abso­lut­nie prze­ko­na­nym do reali­za­cji swo­jej idei budowy sil­nej Pol­ski, którą ma PiS, żeby mimo oczy­wi­stych wła­snych ambi­cji oddać pałeczkę wła­dzy w ręce ludzi, z któ­rymi do tej pory pan bli­sko współ­pra­co­wał. Jestem dla pana pełen podziwu”. Wpraw­dzie Lechowi Kaczyń­skiemu rów­nież zda­rzały się wypo­wie­dzi wska­zu­jące, że uważa brata bliź­niaka za poli­tyka więk­szego od sie­bie for­matu, ale ni­gdy we wcze­śniej­szych dzie­jach III RP żaden pre­zy­dent nie zło­żył nikomu podob­nego hołdu. Skła­dał je nato­miast w II RP wobec Józefa Pił­sud­skiego wybrany z jego ini­cja­tywy na pre­zy­denta Ignacy Mościcki. Opi­nia publiczna szybko skwi­to­wała to zło­śli­wym wier­szy­kiem: „Tyle znacy, co Ignacy, a Ignacy g… znacy”.

Czy jed­nak jest to jedyny obraz Dudy, jaki wyła­nia się z kart tej książki? By­naj­mniej. Można bowiem czy­tać ją też jako por­tret czło­wieka sta­ra­ją­cego się prze­zwy­cię­żyć wła­sne sła­bo­ści i z róż­nym skut­kiem stop­niowo wybi­jać się na poli­tyczną samo­dziel­ność. Co cie­kawe, oka­zuje się, że obok żony być może naj­waż­niej­szym sty­mu­la­to­rem tego pro­cesu było lek­ce­wa­że­nie oka­zy­wane pre­zy­den­towi i człon­kom jego rodziny przez pre­zesa PiS. A w ślad za nim przez naśla­du­ją­cych Kaczyń­skiego róż­nych jego współ­pra­cow­ni­ków i sojusz­ni­ków ze Zbi­gnie­wem Zio­brą na czele. To lek­ce­wa­że­nie zro­dziło weta Andrzeja Dudy wobec ustaw sądo­wych w 2017 roku czy jego póź­niej­szą walkę o usu­nię­cie Jacka Kur­skiego ze sta­no­wi­ska pre­zesa TVP. Z per­spek­tywy rady­kal­nych prze­ciw­ni­ków rzą­dów PiS mogą to być wyda­rze­nia bez zna­cze­nia, ale nawet oni powinni się przez chwilę zasta­no­wić, jak mogłyby wyglą­dać wyniki wybo­rów w 2023 roku, gdyby nie weto Dudy wobec lex TVN. A jak wyglą­da­łyby publiczne szkoły po czyst­kach prze­pro­wa­dzo­nych przez PiS-owskich kura­to­rów upo­waż­nio­nych do tego przez zawe­to­wane przez pre­zy­denta – i to dwu­krot­nie – lex Czar­nek?

Wypada też przy­po­mnieć, że jesz­cze przed wetami wobec Zio­bro­wej deformy sądow­nic­twa pre­zy­dent 3 maja 2017 roku wystą­pił z pro­po­zy­cją prze­pro­wa­dze­nia refe­ren­dum kon­sty­tu­cyj­nego w stu­le­cie nie­pod­le­gło­ści. Póź­niej długo zabie­gał o popar­cie Jaro­sława Kaczyń­skiego dla swo­jej ini­cja­tywy, ale osta­tecz­nie w lipcu 2018 roku for­malny wnio­sek głowy pań­stwa w tej spra­wie odrzu­cił zdo­mi­no­wany przez PiS Senat. To, że Andrzej Duda ni­gdy nie odpo­wie­dział na ten poli­czek ze strony wła­snego obozu poli­tycz­nego, w dużym stop­niu zde­ter­mi­no­wało całą jego póź­niej­szą pre­zy­denturę. Inna rzecz, że zamiast tej spon­ta­nicz­nej ponoć ini­cja­tywy refe­ren­dal­nej mógł zacząć roz­mowy z posłami PSL i Kukiz’15 na temat per­spek­tyw uchwa­le­nia nowej kon­sty­tu­cji. Reak­cja lidera PiS naj­pew­niej byłaby też nega­tywna, ale nie można wyklu­czyć, że w miarę roz­wi­ja­nia się coraz ostrzej­szego sporu wokół wymiaru spra­wiedliwości Kaczyń­ski mógłby z cza­sem zmie­nić w tej spra­wie zda­nie.

Być może gdyby już w pierw­szej kaden­cji towa­rzy­szył pre­zy­den­towi w roli szefa jego gabi­netu poli­tyk tak ambitny jak Mar­cin Masta­le­rek, wów­czas Duda nie kapi­tu­lo­wałby tak łatwo przed pre­ze­sem PiS. Na poziom sku­tecz­no­ści dzia­łań każ­dego pre­zy­denta nie­ba­ga­telny wpływ mają wszak jego współ­pra­cow­nicy. Opisy ich rywa­li­za­cji i spo­rów zaj­mują w tej książce sporo miej­sca, skła­nia­jąc do kon­sta­ta­cji, że Andrzej Duda ni­gdy nie zdo­łał stwo­rzyć wokół sie­bie zgra­nego zespołu odda­nych mu ludzi. Nie mogło być ina­czej, bo Duda nie był ni­gdy cha­ry­zma­tycz­nym lide­rem, pro­wa­dzą­cym do kolej­nych poli­tycz­nych bitew oddaną mu dru­żynę. Ota­czał się głów­nie urzęd­ni­kami, a nie poli­tykami, bo w isto­cie rze­czy nie­mal cała jego kariera przed walką o pre­zy­den­turę była daleko bar­dziej drogą urzęd­nika niż par­tyj­nego dzia­ła­cza. Warto o tym pamię­tać w kon­tek­ście powra­ca­ją­cego pyta­nia o ewen­tu­alną dzia­łal­ność poli­tyczną Andrzeja Dudy po zakoń­cze­niu dru­giej kaden­cji.

Rela­cje kil­ku­na­stu ludzi z oto­cze­nia pre­zy­denta i kie­row­nic­twa PiS ukła­dają się w wartką opo­wieść o ostat­niej deka­dzie dzie­jów poli­tycz­nych Pol­ski. Nie sądzę wpraw­dzie, aby przy­szli histo­rycy nazwali ją „dekadą Dudy”, ale nie da się o niej opo­wie­dzieć z pomi­nię­ciem jego postaci. Bo to wła­śnie Andrzej Duda swym nie­ocze­ki­wa­nym zwy­cię­stwem uto­ro­wał Jaro­sła­wowi Kaczyń­skiemu drogę do wła­dzy, jaką nie cie­szył się przed nim żaden poli­tyk w dotych­cza­so­wych dzie­jach III RP. A póź­niej stał się, bez względu na motywy, jakimi się kie­ro­wał, jed­nym z naj­waż­niej­szych gra­czy limi­tu­ją­cych zakres tej wła­dzy. To, że nazwi­sko pre­zesa PiS pada w tym tek­ście nie­mal rów­nie czę­sto co boha­tera książki, nie jest oczy­wi­ście przy­pad­kowe. Jest on bowiem w isto­cie rze­czy jej dru­gim głów­nym boha­te­rem. Pisząc o pre­zy­den­cie pia­stu­ją­cym swój urząd w „deka­dzie Kaczyń­skiego”, Jacek Gądek nie miał innego wyboru, ale też dobrze się stało, bo dzięki temu otrzy­ma­li­śmy sporo infor­ma­cji pozwa­la­ją­cych lepiej zro­zu­mieć feno­men tego poli­tyka.

Jest wszakże i trzeci wymiar tej książki, w mojej oce­nie naj­waż­niej­szy dla przy­szłej oceny pre­zy­den­tury Andrzeja Dudy. Doty­czy on jego roli w kształ­to­wa­niu pol­skiej poli­tyki zagra­nicz­nej. Nie był, bo w sytu­acji tak sil­nej domi­na­cji Kaczyń­skiego oczy­wi­ście nie mógł być, jej głów­nym archi­tek­tem. A jed­nak, pomimo wspo­mnia­nego lek­ce­wa­że­nia ze strony pre­zesa PiS, udało mu się na tym polu zdzia­łać cał­kiem sporo. Przede wszyst­kim na polu rela­cji pol­sko-ukra­iń­skich. To, co pre­zy­dent zro­bił dla wspar­cia Kijowa wal­czą­cego z rosyj­ską agre­sją, pozo­sta­nie w mojej opi­nii naj­waż­niej­szą i naj­ja­śniej­szą kartą w dzie­jach jego pre­zy­den­tury. A frag­menty książki doty­czące tych wła­śnie spraw uwa­żam za naj­cie­kaw­sze, nie tylko dla­tego, że wyła­nia się z nich inny wize­ru­nek Andrzeja Dudy niż ten znany z kra­jo­wej poli­tyki. Także dla­tego, że pozna­jemy dzięki nim kulisy spo­rów, jakie towa­rzy­szyły udzie­la­niu Ukra­inie pomocy woj­sko­wej. Zarówno tych wewnątrz obozu rzą­dzą­cego, a nawet w samym oto­cze­niu Dudy, jak i iskrze­nia mię­dzy War­szawą a Waszyng­to­nem, który długo był prze­ciwny prze­ka­zy­wa­niu Ukra­iń­com pol­skich samo­lo­tów. Rów­nie istotne i ści­śle z tym zwią­zane są wypo­wie­dzi roz­mów­ców Jacka Gądka na temat roz­woju rela­cji Andrzeja Dudy i Donalda Trumpa, które wobec powrotu do wła­dzy tego ostat­niego mają obec­nie zna­cze­nie nie tylko histo­ryczne.

Nie­stety nie udało się u nas stwo­rzyć zwy­czaju wyko­rzy­sty­wa­nia byłych pre­zy­den­tów do misji dyplo­ma­tycz­nych oraz dzia­łań lob­bin­go­wych na rzecz Pol­ski. Przy­kład igno­ro­wa­nego przez kolejne rządy Alek­san­dra Kwa­śniew­skiego jest tu aż nadto wymowny. Tym­cza­sem Andrzej Duda przez dekadę swo­jej pre­zy­den­tury nawią­zał na całym świe­cie cał­kiem sporo kon­tak­tów i zna­jo­mo­ści, które – umie­jęt­nie pod­trzy­my­wane – mogłyby się w przy­szło­ści przy­dać Rze­czy­po­spo­li­tej na are­nie mię­dzy­na­ro­do­wej. Aby to jed­nak stało się realne, musia­łaby się wyda­rzyć rzecz nad Wisłą nie­wy­obra­żalna, choć będąca stan­dar­dem w wielu innych pań­stwach: wyso­kie zwa­śnione strony musia­łyby uznać, że pra­nie za gra­nicą naszych bru­dów nie jest na dłuż­szą metę korzystne dla żad­nej z nich. Nie­stety obser­wu­jąc rela­cje pre­zy­denta Andrzeja Dudy z rzą­dem Donalda Tuska, w tym zwłasz­cza kom­pro­mi­tu­jący Pol­skę spór o nomi­na­cje amba­sa­do­rów, trudno mieć w tej spra­wie bodaj cień nadziei.

Czy­ta­jąc tę książkę, mia­łem wra­że­nie, że oglą­dam zdję­cie rent­ge­now­skie pre­zy­denta. A wła­ści­wie kilka zdjęć, zro­bio­nych z róż­nej per­spek­tywy. To prze­świe­tle­nie Dudy wyko­nane przy pomocy ano­ni­mo­wych roz­mów­ców może oczy­wi­ście budzić zastrze­że­nia i wąt­pli­wo­ści. A jed­nak w tych miej­scach, w któ­rych mogłem skon­fron­to­wać swoją wie­dzę bada­cza dzie­jów poli­tycz­nych III RP z tym, o czym opo­wia­dają świad­ko­wie tej pre­zy­den­tury, odno­si­łem wra­że­nie ich wia­ry­god­no­ści. Nie­trudno zresztą zauwa­żyć, że autor wie­lo­krot­nie kon­fron­to­wał infor­ma­cje na temat poszcze­gól­nych wyda­rzeń u dwóch, trzech, a cza­sem nawet więk­szej liczby swo­ich roz­mów­ców. W mojej oce­nie pod­nosi to w istotny spo­sób war­tość infor­ma­cyjną książki, choć oczy­wi­ście w swo­jej naiw­no­ści wolał­bym, aby ludzie zaj­mu­jący wyso­kie sta­no­wi­ska w służ­bie publicz­nej mieli wię­cej odwagi i wypo­wia­dali się pod nazwi­skiem. Mam zara­zem świa­do­mość, że w takim przy­padku ta publi­ka­cja byłaby uboż­sza o wiele pikant­nych szcze­gó­łów, o ile w ogóle ujrza­łaby świa­tło dzienne.

Nie wąt­pię, że ta książka znaj­dzie bar­dzo wielu czy­tel­ni­ków. Nie tylko z uwagi na walory poznaw­cze, lecz także lekki styl, w jakim została napi­sana. Chciał­bym jed­nak pole­cić jej lek­turę zwłasz­cza jed­nemu czło­wie­kowi, który może na tym sko­rzy­stać wię­cej niż kto­kol­wiek inny. Tym czy­tel­ni­kiem będzie oczy­wi­ście następca Andrzeja Dudy na sta­no­wi­sku pre­zy­denta Rze­czy­po­spo­li­tej Pol­skiej. Kto­kol­wiek nim zosta­nie, zde­rzy się z wie­loma pro­ble­mami, z któ­rymi przy­szło się mie­rzyć jego poprzed­ni­kowi. Część z nich wynika bowiem nie z takich czy innych cech pre­zy­denta bądź też jako­ści ludzi two­rzą­cych jego zaple­cze, ale z kon­sty­tu­cyj­nych wad obec­nego ustroju Rze­czy­po­spo­li­tej w zakre­sie orga­ni­za­cji wła­dzy wyko­naw­czej. To dla­tego mamy naprze­mienne koha­bi­ta­cje i „szorst­kie przy­jaź­nie” kolej­nych pre­zy­den­tów i pre­mie­rów, coraz bar­dziej szko­dzące funk­cjo­nal­no­ści całego pań­stwa i jego mię­dzy­na­ro­do­wemu wize­run­kowi.

Pro­fe­sor Antoni Dudek

I

PROLOG

Przed rokiem 2010

Czło­wiekzoto­cze­nia Andrzeja Dudy: – Na Andrzeja mówi­li­śmy „Duduś”. Z daw­nych lat miał taką ksywkę. A Lech Kaczyń­ski, gdy kogoś lubił, to pro­sił, by do niego mówić Leszek. Leszek fak­tycz­nie nawet lubił i cenił „Dudu­sia”.

Rok 2015

Mini­ster: – Na początku pre­zy­den­tury był jak dziecko we mgle.

Rok 2017

Zaufany współ­pra­cow­nik: – Jaro­sław Kaczyń­ski nie chciał podać ręki ojcu pre­zy­denta. Gdy Andrzej się o tym dowie­dział, to sza­lał w pałacu. Potwor­nie się wściekł na Jaro­sława, ale oczy­wi­ście nic nie zro­bił.

Rok 2022

Uczest­nik lotu: – Jest zaraz po wybu­chu wojny. Sie­dzimy w ciszy w tym trzę­są­cym się samo­lo­cie z jakąś groźną awa­rią. Nikt się nie odzywa. Andrzej mówi: „Pano­wie, pomó­dlmy się”.

Zaufany współ­pra­cow­nik: – Duda po pierw­sze był w szoku, a po dru­gie był wście­kły. Moment histo­ryczny, wojna, jadą wszy­scy pocią­giem. A co się dzieje? Dwóch jego naj­bliż­szych współ­pra­cow­ni­ków już się rwie, by okła­dać się po pyskach.

Doradca: – Andrzej mówił: „Dobra, jasne, już na pewno to pod­pi­szę”. A potem Agata roz­ma­wiała z Andrze­jem. Po czym następ­nego dnia na peł­nej petar­dzie wje­chało weto.

10 lat pre­zy­den­tury

Doradca: – Duda się wście­kał. Nakrę­cał się, mówił: „Ja to w ogóle wszyst­kich was wypier­dolę z roboty!”. Wia­domo, że trzeba to prze­cze­kać, bo zaraz będzie już spo­kój.

Czło­wiek bli­ski pała­cowi: – Agata Duda jest postra­chem pałacu pre­zy­denc­kiego. Ludzie się jej boją.

Rok 2024

Czło­wiekzoto­cze­nia pre­zy­denta: – „Poprzed­nia koha­bi­ta­cja z Donal­dem Tuskiem skoń­czyła się śmier­cią pre­zy­denta Lecha Kaczyń­skiego” – Andrzej Duda wprost to mówił w pałacu.

Pre­zy­dent Lech Kaczyń­ski, pod­se­kre­tarz stanu Andrzej Duda oraz sekre­tarz stanu Mał­go­rzata Boche­nek z dzien­ni­ka­rzami w samo­lo­cie Tu-154M, War­szawa, 7 grud­nia 2008 r. Fot. Jacek Tur­czyk/PAP

PROROCTWO LECHA KACZYŃSKIEGO

„Dla­tego stoję przed pań­stwem. Ja”

Andrzej Duda

II

PROROCTWO LECHA KACZYŃSKIEGO

Dwa dni przed kata­strofą smo­leń­ską. 8 kwiet­nia 2010 roku. Pre­zy­dent Lech Kaczyń­ski wraca wła­śnie z wizyty na Litwie. Wizyta była porażką. Litew­ski Seimas odrzu­cił rzą­dowy pro­jekt ustawy, który dopusz­czał pisow­nię pol­skich nazwisk zgod­nie z ich brzmie­niem, a przy­jął pro­jekt to wyklu­cza­jący. Lech Kaczyń­ski był tym wielce zdzi­wiony i obru­szał się na kon­fe­ren­cji pra­so­wej po spo­tka­niu z pre­zy­dent Litwy Dalią Grybauskaitė: „Chciał­bym wyra­zić nadzieję, że ta sprawa jesz­cze wróci” – pod­su­mo­wał.

Nie docze­kał tego. Zgi­nął dwa dni póź­niej w kata­stro­fie smo­leń­skiej. Paweł Wypych, mini­ster w Kan­ce­la­rii Pre­zy­denta, też tam zgi­nął. Andrzej Duda począt­kowo był na liście pasa­że­rów do Smo­leń­ska, ale odstą­pił miej­sce. Potem mówił, że 10 kwiet­nia to był naj­trud­niej­szy dzień w jego życiu.

Kiedy dwa dni wcze­śniej, wspo­mnia­nego 8 kwiet­nia, Lech Kaczyń­ski wra­cał do War­szawy, miał – jeśli wie­rzyć Dudzie – wypo­wie­dzieć w samo­lo­cie pro­roc­two: że oto Andrzej ma iść w ślady Lecha. Publicz­nie Duda opo­wie­dział o tym, gdy został ogło­szony przez PiS kan­dy­da­tem na pre­zy­denta w wybo­rach w 2015 roku. Zre­la­cjo­no­wał tę scenę dwu­krot­nie – 11 listo­pada 2014 roku, a potem 7 lutego 2015 roku – w nieco róż­nych wer­sjach.

Czy opo­wieść o pro­roc­twie Lecha Kaczyń­skiego jest praw­dziwa, zmy­ślona, czy ubar­wiona na potrzeby kam­pa­nii wybor­czej?

Doradca pre­zy­denta opo­wiadazwiele mówią­cym uśmie­chem: – Ta histo­ria opo­wia­dana po cza­sie może być lekko zmie­niona. Ale naprawdę była roz­mowa z Lechem, który tłu­ma­czył Andrze­jowi Dudzie i Paw­łowi Wypy­chowi poli­tykę wschod­nią.

* * *

Roz­mowazbar­dzo zaufa­nym współ­pra­cow­ni­kiem pre­zy­denta

Jacek Gądek: Ten moment się zbli­żał z każ­dym kilo­me­trem?

Zaufany współ­pra­cow­nik pre­zy­denta: – Tak. Jecha­li­śmy już do Kra­kowa. Sam nama­wia­łem wtedy Andrzeja Dudę, żeby przy­to­czył tę histo­rię w prze­mó­wie­niu tuż po tym, jak zosta­nie kan­dy­da­tem PiS na pre­zy­denta. Duda miał wąt­pli­wo­ści. Zasta­na­wiał się, czy wypada – sądził, że to zabrzmi nie­sto­sow­nie.

Andrzej opo­wia­dał ją wcze­śniej, ale tylko w pry­wat­nych roz­mo­wach. To było jedno ze wspo­mnień z cza­sów jego pracy w kan­ce­la­rii pre­zy­denta Lecha Kaczyń­skiego. Brzmi poru­sza­jąco, bo roze­grała się w samo­lo­cie na dwa dni przed kata­strofą smo­leń­ską, a spo­śród boha­te­rów tej histo­rii żyje już tylko Andrzej Duda. Miał wąt­pli­wo­ści, czy sto­sow­nie jest o tym mówić, skoro inni uczest­nicy już nie żyją.

Gdy w Kra­ko­wie Jaro­sław Kaczyń­ski przed­sta­wił Dudę jako kan­dy­data na pre­zy­denta, on ją jed­nak opo­wie­dział. Ale nie odbiła się wtedy żad­nym echem.

Ta scena sprzed śmierci Lecha Kaczyń­skiego jest wręcz fil­mowa.

– Tak.

Inni mówią, że została co naj­mniej pod­ko­lo­ry­zo­wana.

– Nie. Ja ją sły­sza­łem, gdy Duda nie myślał, że będzie kan­dy­da­tem na pre­zy­denta, a ambi­cje miał takie, żeby być kie­dyś mini­strem spra­wie­dli­wo­ści.

Ni­gdy wcze­śniej Duda nie mówił o tym publicz­nie, a mógł wspo­mnieć o tej sce­nie przy naj­róż­niej­szych oka­zjach.

– Po tam­tej wizy­cie w Wil­nie Lech Kaczyń­ski był bar­dzo roz­go­ry­czony. To był powrót na tar­czy po porażce. Może z tego wyni­kała jego melan­cho­lia. No i z tego, że mógł nie wygrać kolej­nych wybo­rów pre­zy­denc­kich, które już się zbli­żały.

* * *

Współ­pra­cow­nik: – Decy­zja, że Duda zosta­nie wtedy w Kra­ko­wie ogło­szony kan­dy­da­tem na pre­zy­denta, była trzy­mana w tajem­nicy. Wcze­śniej nie powia­do­miono o tym mediów ani dzia­ła­czy PiS, któ­rzy byli w hali. Ta impreza to była w ogóle zmar­no­wana szansa.

Bar­dzo zaufany współ­pra­cow­nik Andrzeja Dudy: – Publicz­nie ta scena została przy­wo­łana przez Andrzeja po raz pierw­szy wła­śnie wtedy. 11 listo­pada 2014 roku w hali Sokoła w Kra­ko­wie.

Inny współ­pra­cow­nik: – Ale jak zwe­ry­fi­ko­wać, czy ta sytu­acja rze­czy­wi­ście miała miej­sce? Prze­cież nie spo­sób. Mamy na to tylko słowa samego Andrzeja Dudy.

* * *

Roz­mowazinnym bar­dzo bli­skim współ­pra­cow­ni­kiem

Jacek Gądek: Ta scena ewo­lu­owała. W hali Sokoła Duda opi­sy­wał ją tro­chę ina­czej niż potem 7 lutego 2015 roku na bom­ba­stycz­nej kon­wen­cji w War­sza­wie. Za pierw­szym razem mówił tak: „W samo­lo­cie opo­wia­dał mnie oraz Paw­łowi Wypy­chowi o naj­now­szej histo­rii i dzi­wił się, że nie pamię­tamy pew­nych wyda­rzeń. Powie­dział nam wtedy: »Rze­czy­wi­ście, mogli­by­ście być moimi synami. Ale wy jeste­ście przy­szło­ścią pol­skiej poli­tyki i waszym zada­niem będzie pro­wa­dze­nie pol­skiej poli­tyki«”. W tej wer­sji brzmi to tak, jakby Lech Kaczyń­ski zała­my­wał ręce nad igno­ran­cją Dudy i Wypy­cha. Andrzej Duda w 2010 roku opo­wia­dał tę histo­rię w taki spo­sób?

Bar­dzo bli­ski współ­pra­cow­nik: – Ja jej kom­plet­nie nie koja­rzę z tam­tego czasu krótko po Smo­leń­sku. Po raz pierw­szy usły­sza­łem ją w kam­pa­nii przed wybo­rami w 2015 roku. Ale myślę, że ta sytu­acja mogła mieć miej­sce, dla­tego że Lech Kaczyń­ski czę­sto, gdy spo­ty­kał się ze swo­imi współ­pra­cow­ni­kami, to z nimi roz­ma­wiał jak mistrz z uczniami. Miał świa­do­mość, że zmiana poko­le­niowa w pol­skiej poli­tyce jest oczy­wi­sta i będzie nad­cho­dziła.

Kam­pa­nijna wer­sja tej sceny z pro­roc­twem Lecha Kaczyń­skiego ma już inną wymowę. Andrzej Duda 7 lutego 2015 roku w cza­sie naj­więk­szej swo­jej kon­wen­cji wybor­czej opi­sy­wał ją obra­zowo, że oto w salonce Lech spoj­rzał w okno, zamy­ślił się, a potem się odwró­cił i powie­dział do Dudy i Wypy­cha: „Ja już mam swoje lata i moje poko­le­nie będzie powoli odcho­dzić. Ale wtedy, kiedy będzie się to działo, to na was spo­cznie cię­żar pro­wa­dze­nia dalej pol­skich spraw”.

Duda opi­sał też swoją reak­cję: „Myśmy się z Paw­łem wtedy zaśmiali: »Panie pre­zy­den­cie, kiedy to będzie?!«. Dwa dni póź­niej nie było już pana pre­zy­denta, nie było także Pawła. Kiedy przy­po­mnia­łem sobie o tym, gdy opa­dły naj­więk­sze emo­cje po 10 kwiet­nia, to wtedy zro­zu­mia­łem, że nie ma dla mnie innej drogi. I dla­tego stoję dzi­siaj tutaj przed pań­stwem. Ja”.

Czy to jest realna histo­ria, czy wymy­ślona na potrzeby kam­pa­nii, by dodać powagi i zwią­zać Andrzeja Dudę z Lechem Kaczyń­skim?

– Czy się wyda­rzyła? Dobre pyta­nie. Myślę, że to jest w ogóle taka przy­pa­dłość wielu poli­ty­ków – są w sta­nie opo­wia­dać histo­rie, które ni­gdy się nie wyda­rzyły, ale są nie­we­ry­fi­ko­walne.

To jest scena jak z Hol­ly­wood – sce­na­rzy­sta mógłby ją wymy­ślić. A Mar­cin Masta­le­rek, naj­waż­niej­szy współ­pra­cow­nik Dudy i de facto autor tam­tej kam­pa­nii, pisał prze­cież sce­na­riu­sze i krę­cił filmy fabu­larne. Ta histo­ria z pro­roc­twem Lecha aż pach­nie choćby kolo­ry­za­cją. Prawda?

– Myślę, że to, co pan mówi, jest bar­dzo moż­liwe. Sądzę, że to jest histo­ria nie tyle zmy­ślona, bo znam Andrzeja Dudę jako czło­wieka, który nie kon­fa­bu­luje, ile być może nacią­gana albo pod­ra­so­wana na potrzeby kam­pa­nii. By mocno odwo­łać się do spu­ści­zny Lecha Kaczyń­skiego, a to odwo­ła­nie się na samym początku kam­pa­nii pre­zy­denc­kiej było nie­zbędne. Ta histo­ria z pro­roc­twem – praw­dziwa czy nie albo pod­ra­so­wana – była więc bar­dzo uży­teczna. Zapewne była pod­ko­lo­ry­zo­wana. Jak to w życiu. I poli­tyce.

Pre­zy­dent Lech Kaczyń­ski i pod­se­kre­tarz stanu Andrzej Duda, pałac pre­zy­dencki, 30 stycz­nia 2008 r. Fot. Sła­wo­mir Kamiń­ski/Agen­cja Wybor­cza.pl

Szta­bo­wiec Andrzeja Dudy: – Wspo­mnie­nie o roz­mo­wie z Lechem Kaczyń­skim to był wkład Andrzeja w prze­mó­wie­nie w hali Sokoła. Nie zakła­dam, że wymy­ślił czy pod­krę­cił swoją roz­mowę z Lechem. Zna­jąc Lecha Kaczyń­skiego, jego podej­ście do młod­szego poko­le­nia, jego lubo­wa­nie się w takich pro­fe­sor­skich roz­mo­wach, jestem w sta­nie sobie wyobra­zić, że coś takiego fak­tycz­nie miało miej­sce. Nie wszystko w poli­tyce jest wymy­ślone.

Mini­ster: – Mnie nie opo­wia­dał tej histo­rii. Współ­pra­co­wa­li­śmy i było widać, że Andrzej Duda i Lech Kaczyń­ski są w dość zaży­łej rela­cji. Choć oczy­wi­ście bez prze­sady, bo bra­cia bliź­niacy wobec ludzi z młod­szego poko­le­nia trzy­mali pewien dystans.

Czło­wiekzoto­cze­nia Andrzeja Dudy: – Na Andrzeja mówi­li­śmy „Duduś”. Z daw­nych lat miał taką ksywkę. A Lech Kaczyń­ski, gdy kogoś lubił, to pro­sił, by do niego mówić Leszek. Leszek fak­tycz­nie nawet lubił i cenił „Dudu­sia”.

Współ­pra­cow­nik: – Andrzej bar­dzo czę­sto wspo­mi­nał Lecha Kaczyń­skiego i się na niego powo­ły­wał. On był dla niego sze­fem, wzo­rem i posta­cią, która ode­grała w jego życiu bar­dzo ważną rolę. Zara­zem to, że Andrzej uważa się za ucznia świę­tej pamięci Lecha, wywo­ły­wało wście­kłość u Jaro­sława Kaczyń­skiego.

Mini­ster: – Po wybo­rach 2015 roku – naj­pierw pre­zy­denc­kich, a potem par­la­men­tar­nych – jeden z poli­ty­ków nawet sobie kie­dyś żar­to­wał z Mar­ci­nem Masta­ler­kiem, że wszy­scy żyjemy w rze­czy­wi­sto­ści wymy­ślo­nej przez „Mastala”. Bo on wymy­ślił Dudę na pre­zy­denta, a potem Beatę Szy­dło na sze­fową jego sztabu i przez to na pre­miera.

Szta­bo­wiec: – Masta­le­rek był auto­rem kon­cep­cji, żeby Duda był kan­dy­da­tem na pre­zy­denta.

Szta­bo­wiec: – Znam Andrzeja Dudę od czasu, gdy był wice­mi­ni­strem spra­wie­dli­wo­ści u Zbi­gniewa Zio­bry. Duda był odkry­ciem – nie sądzi­łem, że może być tak dobrym mówcą. Był sze­fem sztabu wybor­czego PiS w kam­pa­nii do Par­la­mentu Euro­pej­skiego w 2014 roku. To był hard­core. Ówcze­sny rzecz­nik PiS Adam Hof­man zwal­czał Dudę, a ten począt­kowo kom­plet­nie nie rozu­miał dla­czego – a to była twarda poli­tyka. Trzeba było wytłu­ma­czyć Andrze­jowi, że to tak po pro­stu wygląda.

Zaufany czło­wiekzoto­cze­nia Andrzej Dudy: – Oczy­wi­ście, final­nie decy­zję o wska­za­niu kan­dy­data na pre­zy­denta podej­muje Jaro­sław Kaczyń­ski, ale to był pro­ces. Wcale nie taki krótki i nie taki oczy­wi­sty, jak by się mogło dzi­siaj wyda­wać. Duda wcale nie był oczy­wi­stym kan­dy­da­tem.

Dzi­siaj wielu, któ­rzy nie mają zie­lo­nego poję­cia, jak to wyglą­dało, mówi o tym, że Duda był naj­lep­szy i był wła­ści­wie jedy­nym racjo­nal­nym kan­dy­da­tem. I że Kaczyń­ski od początku na niego sta­wiał. To nie­prawda. Ale nie dla­tego, że Kaczyń­ski go jakoś skre­ślał – po pro­stu pre­zes doj­rze­wał do tej decy­zji.

Szta­bo­wiecz2015 roku: – Dzi­siaj Kaczyń­ski mówi, że w 2014 roku to był moment wiel­kiej ilu­mi­na­cji1 . To był pro­ces.

Szta­bo­wiec PiSz2015 roku: – Poten­cjal­nych kan­dy­da­tów w tam­tym cza­sie było sporo. Był na przy­kład Janusz Woj­cie­chow­ski, był też pro­fe­sor Andrzej Nowak – on nawet przez bar­dzo długi czas był fawo­ry­tem, naj­sil­niej­szym kan­dy­da­tem. Śro­do­wi­sko pro­fe­sorsko-kra­kow­skie prze­ko­ny­wało Jaro­sława Kaczyń­skiego, że to jest genialny pomysł. Przy­ja­ciele Jaro­sława, któ­rzy się spo­ty­kają na obia­dach czy kola­cjach, prze­ko­ny­wali, że to genialny pomysł i wyj­ście poza sche­mat. Kaczyń­ski długo uwa­żał, że Nowak byłby naj­lep­szy. Pro­fe­sor do dziś ma zadrę wobec Kaczyń­skiego o to, że nie został kan­dy­da­tem ani pre­zy­den­tem.

Współ­twórca kam­pa­nii Andrzeja Dudy: – Poten­cjal­nym kan­dy­da­tem był też sena­tor PiS Grze­gorz Bie­recki, to wyni­kało z jego potęż­nego zaple­cza finan­so­wego i medial­nego, ale to, że był tak bogaty, było też jego obcią­że­niem.

No i oczy­wi­ście był też pro­fe­sor Piotr Gliń­ski – on był bar­dzo długo brany pod uwagę, zresztą wcze­śniej sam pod­jął gigan­tyczne ryzyko, wycho­dząc ze swo­jego śro­do­wi­ska aka­de­mic­kiego i przy­cho­dząc do PiS. Gliń­ski zro­bił to w eks­tre­mal­nie trud­nym momen­cie, na abso­lut­nym wirażu, na któ­rym PiS mogło wypaść z drogi i się roz­trza­skać. Gliń­ski wła­ści­wie poświę­cił całą swoją karierę aka­de­micką, by być kan­dy­da­tem PiS na pre­miera tech­nicz­nego, ale kan­dy­da­tem na real­nego pre­zy­denta już nie został.

W Gliń­skiego PiS poli­tycz­nie już zain­we­sto­wało bar­dzo dużo, także dużo pie­nię­dzy w niego wło­ży­li­śmy, więc wielu ludziom w naszym obo­zie jawił się jako natu­ralny kan­dy­dat. Dla wybor­ców był nie­oczy­wi­sty, wycho­dził poza sche­mat paź­dzie­rzo­wego PiS-owca. A poza tym już tro­chę bły­snął i mógł być nadzieją PiS na to, żeby prze­bić ten szklany sufit, o któ­rym Jaro­sław Kaczyń­ski mówił nam wie­lo­krot­nie, że bez tego ni­gdy nie wró­cimy do wła­dzy.

Czło­wiek bli­ski Nowo­grodz­kiej: – Janusz Woj­cie­chow­ski był roz­wa­żany przez Kaczyń­skiego dla­tego, że był bar­dzo dobrze znany na wsi – przede wszyst­kim na tym pły­nął. Nawet jeśli dzi­siaj Kaczyń­ski wyrzekł się Woj­cie­chow­skiego2, to wtedy o nim myślał jako kan­dy­da­cie. Bo auten­tycz­nie on był dosko­nale znany wśród zwy­kłych ludzi. O mały włos to Elż­bieta Jawo­ro­wicz, u któ­rej czę­sto wystę­po­wał jako spra­wie­dliwy sędzia, zde­cy­do­wa­łaby o tym, kto jest kan­dy­da­tem PiS na pre­zy­denta.

Czło­wiekzPiS: – Można się z tego śmiać, ale tak wła­śnie było. Jego występy w „Spra­wie dla repor­tera” to był mocny argu­ment za nim. A inny był taki, że par­tia nie musia­łaby budo­wać jego roz­po­zna­wal­no­ści, bo to był poli­tyk z histo­rią, wywo­dzący się z PSL, więc przy­naj­mniej teo­re­tycz­nie łatwo by mu było prze­ko­nać elek­to­rat ludowy, żeby w poten­cjal­nej dru­giej turze zagło­so­wał wła­śnie na niego, a nie na Bro­ni­sława Komo­row­skiego.

Szta­bo­wiec: – I był w końcu Andrzej Duda, kan­dy­dat zupeł­nie nie­oczy­wi­sty, sze­rzej nie­znany, choć w PiS go gene­ral­nie lubiano. W tam­tym cza­sie był rzecz­ni­kiem PiS, był też sze­fem sztabu par­tii w wybo­rach do PE. Duda był także kan­dy­datem na pre­zy­denta Kra­kowa i posłem na Sejm – takim, o któ­rym nie tylko wśród par­la­men­ta­rzy­stów PiS miano dobre zda­nie. On wycho­dził poza kla­syczne sche­maty PiS-owca czy też „pisiora”.

Po pierw­sze Duda potra­fił roz­ma­wiać z ludźmi. Roz­ma­wiał z dzien­ni­ka­rzami – jako jeden z nie­wielu poli­ty­ków PiS nie bał się roz­ma­wiać także z tymi nie­przy­chyl­nymi. Po dru­gie nie był zacie­trze­wiony. A po trze­cie łapał nowo­ści tech­no­lo­giczne, i to bar­dzo szybko. Był jed­nym z pierw­szych użyt­kow­ni­ków Twit­tera w pol­skiej poli­tyce. Duda nie był PiS-owskim dzia­dem.

Czło­wiek bli­ski Nowo­grodz­kiej: – Jako pierw­szy nazwi­sko Dudy rzu­cił Mar­cin Masta­le­rek, który wcze­śniej był jego zastępcą jako rzecz­nika PiS. Pre­zes Kaczyń­ski zle­cił bada­nia: naj­pierw – jak w ogóle ma wyglą­dać kan­dy­dat PiS, póź­niej – kim musi być kontrkan­dy­dat Bro­ni­sława Komo­row­skiego. I jak sobie zde­rzy­li­śmy te wyniki, to wyszło kilka fun­da­men­tal­nych rze­czy. Kan­dy­dat PiS to musi być młody, elo­kwentny, dobrze wyglą­da­jący facet, mający już jakiś wła­sny doro­bek w poli­tyce. A naj­le­piej, żeby jesz­cze pocho­dził z aka­de­mic­kiej rodziny. I miał swoją rodzinę.

Gdy to wszystko zaczę­li­śmy ana­li­zo­wać, to rzu­cało się w oczy, że Duda może być kan­dy­da­tem pasu­ją­cym do ocze­ki­wań wybor­ców. Młody, bo miał w 2014 roku 42 lata, ale był prze­cież uczniem pre­zy­denta Lecha Kaczyń­skiego. Był cie­ka­wym i obie­cu­ją­cym poli­ty­kiem.

Współ­pra­cow­nik: – Duda nie był sze­rzej roz­po­zna­walny. To było naj­więk­sze obcią­że­nie. Beata Szy­dło czę­sto jed­nak pod­kre­ślała, że to jest ogromna zaleta, bo można było tak mode­lo­wać kam­pa­nię, żeby była inna niż poprzed­nie.

Czło­wiekzPiS: – Nie wię­cej niż dwa tygo­dnie przed publicz­nym ogło­sze­niem Kaczyń­ski powie­dział: „To Andrzej będzie kan­dy­da­tem”. Real­nie, jak to zresztą bywa w PiS, osta­teczne potwier­dze­nie było kwe­stią dosłow­nie kilku ostat­nich dni, jak nie kil­ku­na­stu godzin przed wyda­rze­niem.

Szta­bo­wiec: – Osta­tecz­nie do Kaczyń­skiego tra­fił argu­ment, że Duda był total­nym zaprze­cze­niem Komo­row­skiego. Celem Kaczyń­skiego, on to nam mówił wie­lo­krot­nie, było w ogóle dopro­wa­dze­nie do dru­giej tury. To już miał być nasz ogromny suk­ces. I Duda miał się tego wyjąt­kowo trud­nego, jeśli nie nie­moż­li­wego, jak uwa­żał Kaczyń­ski, zada­nia pod­jąć.

Współ­pra­cow­nik pre­zy­denta: – Decy­zja, że ogło­sze­nie w ogóle będzie 11 listo­pada 2014 roku, była objęta wielką tajem­nicą. Wie­działo dosłow­nie kilka-kil­ka­na­ście osób.

Czło­wiek bli­ski Nowo­grodz­kiej: – Nawet Adam Hof­man nie wie­dział, że Duda ma być ogło­szony kan­dy­da­tem PiS na pre­zy­denta.

Szta­bo­wiec: – Kaczyń­ski ogło­sił kan­dy­da­turę Dudy w taki nie­po­radny spo­sób, że w sumie nie­wiele osób w hali Sokoła się zorien­to­wało, że wła­śnie dzieje się histo­ria. Pre­zes mówił na tej kon­wen­cji w Kra­ko­wie, że dopiero zwróci się do Rady Poli­tycz­nej PiS, którą zwoła w naj­bliż­szym cza­sie, żeby ta roz­pa­trzyła zare­ko­men­do­waną kan­dy­da­turę Dudy. Ludzie na sali nie od razu zro­zu­mieli, bo Kaczyń­ski mówił strasz­nie zawile. Potem usiadł i było widać po jego twa­rzy, że nie wie­rzy w zwy­cię­stwo swo­jego kan­dy­data.

Współ­pra­cow­nik Jaro­sława Kaczyń­skiego: – Kaczyń­ski abso­lut­nie nie wie­rzył w wygraną Dudy. Kon­tekst wtedy był taki, że Plat­forma Oby­wa­tel­ska rzą­dziła już drugą kaden­cję i wciąż była bar­dzo silna. Ogło­sze­nie kan­dy­da­tury inter­pre­to­wano jako spo­sób na przy­kry­cie „afery madryc­kiej”, kiedy to nasi posło­wie pole­cieli sobie balo­wać do Hisz­pa­nii.

Wszy­scy zresztą pisali ze śmie­chem, że Duda jest ska­zany na porażkę. Plat­forma miała swo­jego pre­zy­denta, Bro­ni­sława Komo­row­skiego, który cie­szył się ogrom­nym zaufa­niem spo­łecz­nym. Wygrana Dudy wyglą­dała na mis­sion impos­si­ble.

Poli­tyk PiS: – Nikt nie chciał, żeby wynik Dudy był poni­żej wyniku, jaki PiS uzy­skało w poprzed­nich wybo­rach do Sejmu i nie­daw­nych wybo­rach do Par­la­mentu Euro­pej­skiego3.

Pier­wotne zamie­rze­nie było takie, że Duda prze­gra wybory pre­zy­denc­kie, ale zosta­nie potem kan­dy­da­tem na pre­miera. Jaro­sław Kaczyń­ski sam to Dudzie powie­dział: walka o pre­zy­den­turę jest cenna i w ogóle, buduje pan swoją roz­po­zna­wal­ność, buduje pan popu­lar­ność całego obozu, dzięki temu prze­bi­jamy szklany sufit, ale jeśli pan nie zosta­nie pre­zy­den­tem, to będzie pan naszym kan­dy­da­tem na przy­szłego pre­miera. To padło w roz­mo­wie w cztery oczy Kaczyń­skiego i Dudy.

Szta­bo­wiec: – Były dwie osoby, które wie­rzyły w wygraną: Mar­cin Masta­le­rek i Andrzej Duda.

Czło­wiekzoto­cze­nia Andrzeja Dudy: – Jaro­sław Kaczyń­ski kazał Andrze­jowi schud­nąć, żeby się lepiej pre­zen­to­wał w kam­pa­nii.

Czło­wiek bli­ski Andrze­jowi Dudzie: – Aż trudno sobie wyobra­zić, jak wyglą­da­łaby dzi­siaj poli­tyka, gdyby Kaczyń­ski nama­ścił Gliń­skiego albo kogoś innego niż Duda. Wtedy żyli­by­śmy w innej Pol­sce.

Współ­pra­cow­nik pre­zy­denta: – Gdyby nie Masta­le­rek, nie byłoby pre­zy­denta Dudy? Aż tak nie można powie­dzieć. Oczy­wi­ście, rola Mar­cina w kam­pa­nii była duża i na pewno był czło­wie­kiem, który wie­rzył w pre­zy­den­turę i ostro pra­co­wał. Ale były też obiek­tywne czyn­niki, które nio­sły Andrzeja Dudę: zmę­cze­nie ośmioma latami rzą­dów Plat­formy Oby­wa­tel­skiej, demo­bi­li­za­cja elek­to­ratu pre­zy­denta Bro­ni­sława Komo­row­skiego, świetny wynik Pawła Kukiza4. Plat­forma w 2015 roku to były tłu­ste koty bez przy­wódcy – bez Donalda Tuska, ale ze słabą pre­mier Ewą Kopacz. Dosko­nale wstrze­li­li­śmy się w moment dzie­jowy, a Andrzej Duda zro­bił świetną kam­pa­nię.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Szu­ka­jąc kan­dy­data PiS na pre­zy­denta w wybo­rach w 2025 roku, pre­zes PiS Jaro­sław Kaczyń­ski powie­dział: „Przed 10 laty był moment ilu­mi­na­cji, a teraz są bada­nia”. [wróć]

Jaro­sław Kaczyń­ski w lutym 2024 roku publicz­nie żądał od Janu­sza Woj­cie­chow­skiego, aby ten zło­żył dymi­sję z funk­cji pol­skiego komi­sa­rza w UE. Powo­dem było obwi­nia­nie Woj­cie­chow­skiego o to, że był współ­au­to­rem Zie­lo­nego Ładu. Zwłasz­cza Koali­cja Oby­wa­tel­ska i PSL wypo­mi­nały mu słowa z 2021 roku: „UE jedzie na mojej fali. Zie­lona reforma wspól­nej poli­tyki rol­nej powstała w War­sza­wie i nazy­wała się naj­pierw pro­gra­mem rol­nym PiS. Reforma WPR jest z tym pro­gra­mem w 100 pro­cen­tach zgodna i bar­dzo dobra dla pol­skich rol­ni­ków”. [wróć]

W wybo­rach do Par­la­mentu Euro­pej­skiego w 2014 roku, w któ­rych Andrzej Duda zresztą zdo­był man­dat, PiS uzy­skało 31,78 pro­cent. Z kolei w wybo­rach do Sejmu w 2011 roku PiS uzy­skało 29,89 pro­cent. Tym­cza­sem w pierw­szej turze wybo­rów pre­zy­denc­kich w 2015 roku Andrzej Duda wygrał z wyni­kiem 34,76 pro­cent. [wróć]

Paweł Kukiz w pierw­szej turze wybo­rów pre­zy­denc­kich w 2015 roku zdo­był aż 20,8 pro­cent popar­cia, czyli ponad 3 miliony gło­sów. Już przed pierw­szą turą ude­rzał w ubie­ga­ją­cego się o reelek­cję Bro­ni­sława Komo­row­skiego, prze­ko­ny­wał, żeby „w żad­nym wypadku nie gło­so­wać na czło­wieka, który umac­nia wła­dzę Plat­formy Oby­wa­tel­skiej”. A po pierw­szej turze nie wprost, ale popie­rał Andrzeja Dudę: „Oso­bi­ście nie mogę zagło­so­wać na Komo­row­skiego, bo po pro­stu nie wywią­zał się z wcze­śniej­szych obiet­nic. Jako funk­cjo­na­riusz czy – powiedzmy – czło­nek Plat­formy Oby­wa­tel­skiej oraz jako pre­zy­dent RP” (cytat z wywiadu dla „Pol­ska The Times”). Po pierw­szej turze Paweł Kukiz wezwał także Dudę i Komo­row­skiego na debatę, którą miał popro­wa­dzić – sztab Dudy się zgo­dził, sztab Komo­row­skiego się wahał, a gdy już chciał siąść do roz­mów o warun­kach, to Kukiz uznał, że nie ma ofi­cjal­nej odpo­wie­dzi od ludzi Komo­row­skiego. [wróć]