Dusze grzeszne - Karol Fitrzyk - ebook
NOWOŚĆ

Dusze grzeszne ebook

Fitrzyk Karol

3,3

Opis

Norylsk – miasto uznawane za najbardziej depresyjne na świecie. Długa zima, wieczne ciemności, brzydota budynków, bolesna historia i brak możliwości ucieczki. To właśnie do tego zamkniętego miasta zostaje zesłany Igor Arshavin. Policjant ma jedno zadanie – zbadać sprawę serii tajemniczych samobójstw. Na pozór łatwe do rozwikłania przypadki zgonów kryją w sobie zagadkę z przeszłości.

 

Dusze grzeszne to thriller kryminalny z wątkami horroru. Prowadzi czytelnika do krainy zapominanej przez Boga, rewirów, gdzie to, co wydaje się czymś naturalnym, zamienia się w przerażające wizje.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 226

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,3 (23 oceny)
6
4
6
5
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MariaWojtkowiak

Z braku laku…

Nie jestem w stanie czytać dalej. Nie wciągnęło mnie miejsce akcji,rosyjska mentalność.
10
HubertKrupa

Nie polecam

Tragiczna grafomania. Szkoda czasu. Kompletna bzdura
00
magii

Z braku laku…

Boże co za beznadzieja- wulgarna, obrzydliwa i kiepska..
00
KateK218

Całkiem niezła

Bardzo przeciętna. Opis zapowiadał wiele, jednak pomysł został zrealizowany bardzo powierzchownie. Można przeczytać, jednak ten czas można przeznaczyć na inną lekturę...
00
diamentowalady

Całkiem niezła

Norylsk. Miasto na końcu świata. To tu zostaje zesłany Igor – mundurowy, który ma wspomóc miejscową policję w rozwikłaniu zagadki serii samobójstw. Dlaczego pracownicy kopalni i huty odbierają sobie życie? A może ktoś im w tym pomaga? I co wspólnego z tymi incydentami mają zdarzenia z przeszłości? „Dusze grzeszne” to 250-stronicowy thriller kryminalny z wątkiem horrorowym. Ze względu na małą objętość akcja jest tu żwawa, przestojów brak, tak jak i zbędnych słów i opisów. Autor przedstawia historię już na pierwszy rzut oka ociekającą surowością, brudem i, z początku, brutalnością. Ten surowy, duszny wręcz klimat idealnie stapia się z prostym, surowym stylem autora. Stylem pozbawionym jakichkolwiek ozdobników. Zanurzając się w historii mieszkańców Norylska przez długi czas nie wiadomo w jaką stronę pójdzie ta historia. Jedynie wspomnienie wątku horrorowego w opisie może, po części, naprowadzić czytelnika na to do czego ta historia zmierza. Wątek ten z pewnością wyróżnia powieść, choć s...
01

Popularność




Tego autora w Wydawnictwie WasPos

Kamieniarz

Dusze czyśćcowe

Mężczyzna z pokoju 18

Tańcząc z cieniami

Dusze grzeszne

W PRZYGOTOWANIU

Kobieta w ciemności (premiera w lipcu 2025 r.)

Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka

Copyright © by Karol Fitrzyk, 2024Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2025All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Magdalena Czmochowska

Zdjęcie na okładce: Adobe Firefly

Ilustracja na piątej stronie: © by pngtree

Ilustracja na szóstej stronie: Obraz Fractals99 z Pixabay

Ilustracje przy nagłówkach: Obraz MR1313 z Pixabay

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w internecie

ISBN 978-83-8290-706-3

Imprint Mroczne HistorieWydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

I

II

III

IV

V

VI

VII

VIII

IX

X

XI

XII

Epilog

Praktycznie we wszystkich krajach świata „udanych prób samobójczych” częściej dokonują mężczyźni. W porównaniu ze światową średnią rosyjscy mężczyźni popełniają samobójstwo prawie trzy razy częściej, rosyjskie kobiety zaś – 1,8 razy. Również stosunek liczby samobójstw mężczyzn do samobójstw kobiet jest w Rosji znacznie wyższy niż gdzie indziej1.

1https://www.wprost.pl/przeglad-prasy/166402/rosja-kraj-samobojcow.html

I

– Eeee, Igor, wstawaj chuju! – Obce ramię szarpie mnie znienacka.

Ciężkie powieki z trudem otwierają się na świat, który rozjaśnia skromna żarówka. Ciemne światło stanowi miłe przywitanie dla wrażliwych spojówek. Nie lubię wybudzać się z alkoholowego transu, gdy światło przedstawia mi ohydę rzeczywistości. Rozglądam się, jakbym był tutaj pierwszy raz, lecz dobrze znam to miejsce. Szare ściany pokryte grzybem, który nawet na moment nie pozwala o sobie zapomnieć, biurko, w którym przechowujemy wódkę i zagryzkę, oraz krzesło przesiąknięte krwią i fekaliami, na którym spowiedź nie oznaczała rozgrzeszenia.

Ta piwnica z góry przeznaczona była na archiwum, choć głównie służyła za burdel i pokój przesłuchań. Osobiście umiłowałem sobie jedno z najbardziej zakamuflowanych pomieszczeń, dawniej stał tu ogromny piec ogrzewający mury komisariatu na ulicy Suworowa 50/52. Teraz dowodzę tu ja – w tych czterech ścianach mam swój prywatny folwark, decyduję, kto i kiedy opuści ten pokój i czy będzie w stanie o własnych siłach przekroczyć próg piekła, które zdążył poznać.

Wierzę w tradycję, u nas, w Rosji, przesłuchania mają pewien schemat. Na początku dajemy popalić delikwentowi, by czuł, kto tu rozdaje karty, potem bawimy się w „wujka dobra rada”, podpowiadamy możliwe scenariusze, w których poddanie się jest dobrym wyjściem dla skatowanego delikwenta. Gdy to nie pomaga, oddajemy się prozaicznym czynnościom, po których człowiek nie ma już wyjścia innego niż wyjawienie prawdy – oczywiście prawdy nadającej się na papier.

Dłoń, która wybudziła mnie po kilku głębszych, należy do Fiodora, skurwiel nie nadaje się już do tej roboty. Ważąc grubo ponad sto kilogramów, porusza się z gracją Titanica, męczy się szybciej od bernardyna i co gorsza, cuchnie równie mocno. Ale przydaje się, gdy do naszej sali tortur trafia klient o słabych nerwach, wówczas wystarczy spocona postać Fiodora, by usta podejrzanego rozwiązały się, zanim któryś z nas użyje siłowych argumentów.

Dzisiaj na tapecie mamy Anglika Jasona podejrzanego o zabójstwo nastolatki. Angol jest nauczycielem w szkole językowej, prestiżowej placówce, do której chodzą przyszli możni tego miasta, a więc rozwiązanie sprawy ma wyjątkowe znaczenie.

Wstaję z silnym bólem głowy, duszne powietrze ledwo nadaje się do zaczerpnięcia. Powolnym krokiem podchodzę do naszego delikwenta. Anglik siedzi nagi, ma na oczach opaskę, w odbycie wbity metalowy pręt, przez który przechodzi prąd. Anglik szlocha i bredzi coś pod nosem, choć znam język Poego i Szekspira, to z trudem wyłapuję pojedyncze słowa. Facet jest posrany ze strachu i wycieńczony. Sprawianie bólu bez pozostawiania śladów nie jest czymś trudnym, wymaga jedynie poznania rzemiosła. Mnie sztuki dialogu nauczył Sasza, największy skurwiel, jaki stąpał po ulicach Sankt Petersburga. Na szczęście dla oprychów zapił się na śmierć, pozostawiając swoje spadkobierstwo rozesłane po licznych łagrach na ziemi rosyjskiej.

– No Jason, czas leci, a ty nadal nie powiedziałeś, jak było.

Podchodzę chwiejnym krokiem, nie tylko Angol ma dosyć, ja również przekroczyłem swój próg wytrzymałości.

– Nic nie wiem – duka z trudem.

– Nie pierdol, kurwa! – Prawą dłonią policzkuję delikwenta.

Niestety, będzie ślad, przez co adwokat będzie miał pole manewru. Teraz muszę ustawić Angola jak szczeniaka, by na widok tresera srał w gacie.

Podchodzę do agregatu, teatralnym gestem wodzę po dźwigni uruchamiającej bolesną dawkę prądu. Facet nie może zobaczyć, co robię, i właśnie to jest najgorsze – margines niewiedzy. Może wydarzyć się wszystko, a tutaj – wszystko, co najgorsze. Oczami wyobraźni zapewne widzi, jak bawię się z nim w kotka i myszkę, jak daję mu moment na uratowanie się.

– Czekaj, czekaj!

– No, przypomniałeś sobie – odpowiadam znudzonym tonem.

Angol milczy, jego szloch staje się co raz bardziej irytujący. Sapanie Fiodora zwiastuje kolejną dawkę bólu dla nieszczęśnika. W takich chwilach żal mi tych wszystkich cierpiętników. Fiodor jak mało kto nie znosi płaczu. W szczególności ten męski wywołuje u niego napad agresji.

– Mów, kurwo! – Z ust mojego kolegi wydobywa się zwierzęcy wrzask.

Jego oddech jest na tyle nieświeży, że i do mnie pomimo dwóch metrów odległości dociera zapach kiełbasy, którą pałaszował przez ostatnią godzinę.

– No dobra – szepcze nagi oskarżony.

– Co dobra? Dobra to jest laska, która stoi na wylotówce z miasta. A ty masz mówić, jak było! Rozumiesz?! Nie będziemy tutaj siedzieć z tobą przez kolejne godziny. Albo mówisz teraz, jak było, i kończymy, albo będziesz srał własnymi wnętrznościami. Mówisz, kurwa, masz pięć minut!

– Zabiłem ją.

– Konkret, ciulu – wyrzucam spokojnym tonem.

W takich momentach trzeba nieco zwolnić z terapią wstrząsową, by nie spłoszyć zlęknionej zwierzyny.

– Mieliśmy… to znaczy my…

– Co, kurwa? Pieprzyłeś ją!? – Tym razem to Fiodor nie wytrzymuje ciśnienia.

W głębi ducha przyznaję, że wyręczył mnie w ostatnim momencie.

– Kochaliśmy się. Zaczęło się od przygotowania do konkursu językowego. Potem wiedziałem, że przychodzi nie dla poszerzenia swojej wiedzy, ale dla mnie. Ona też mi się podobała, była najpiękniejszą istotą na ziemi. Długo walczyłem ze sobą, wiedziałem, że nie możemy być razem. Ona zostałaby przeniesiona do innej szkoły, a dyrekcja posłałaby mnie w cholerę. Jej ojciec jest bankierem, ale podobno w rzeczywistości to gangster, pewnie…

– Konkret, kurwa. Jak i dlaczego zabiłeś tę małą?! – Zrywam przesiąknięty od potu i łez kawałek materiału, to oczy powiedzą mi, czy w tej opowieści jest ziarno prawdy.

– Zaszła w ciążę.

– Przecież wiemy to. Problem w tym, że to nie twoje dziecko. Miała innego na boku, a ty byłeś zwykłym rogaczem, no cóż, angielskie fiuty nigdy nie dorównają naszym – zarechotał Fiodor.

Odkąd pamiętam, specjalizuje się w seksistowskich uwagach, co utwierdza mnie w przekonaniu, że pies, który dużo szczeka, nie ugryzie.

– Nie wiedziałem tego, dopóki jej nie nakryłem. A tak naprawdę to przeczytałem esemesy. Jej zachowanie uległo zmianie. Przestała do mnie przychodzić, unikała mnie.

– Przestań pitolić, bo stracę cierpliwość.

– Nie kłamię.

– Kłamiesz! W dodatku próbujesz ze mnie zrobić idiotę! – Odruchowo kopię w krzesło nieszczęśnika.

Upada z głuchym hukiem, który zwieńcza grymas bólu Jasona.

Okrążam bezbronnego niczym kat czekający na zadanie ostatecznego ciosu. To największa tortura, jaką można zastosować – przeciąganie w nieskończoność chwili, która i tak nadejdzie. Specjalnie czekam, chcę, by wiedział, że to ja kontroluję sytuację i ja zdecyduję, kiedy on się złamie. A brakuje mu nie wiele.

– Naprawdę…

– Kłamiesz! – Kopię w wystający z odbytu pręt.

Nie mocno, taki cios doprowadziłby do poważnych uszkodzeń narządów, a w konsekwencji do zgonu. Szkoda mi życia i kariery dla takiego ścierwa. To tylko wymierzenie kary za kłamstwo i marnotrawstwo czasu plus kolejna dawka upokorzenia, które bywa bardziej istotne niż solidne dawki bólu.

– Patrz!

Na podłodze ląduje pomięta kartka. Dla zmęczonej głowy i spuchniętych oczu czytanie staje się misją niemożliwą, ale chcę, by jedynie dostrzegł to, co widnieje na papierze.

– Co to?

– Przyjrzyj się, sukinsynu.

– Nie, to nie tak…

– Morda! Skoro nie dasz rady czytać, to ci pomogę. Na tej kartce jest korespondencja, którą wymieniłeś z Olegiem Kvitcovem. Sęk w tym, że Oleg ma tatusia, który nie pozwoli, by synkowi spadł włos z głowy, a ty jesteś tylko małym gnojkiem. Małym śmieciem, o którego nikt się nie upomni. Nawet brytyjska ambasada odpuści, bo się przyznasz do winy. Zeznasz, że zabiłeś dziewczynę ponieważ byłeś o nią zazdrosny. Męska duma oberwała, gdyż zostałeś jedynie wykorzystany jako element w grze. Chciała wzbudzić zazdrość w byłym chłopaku, a ty wkurwiłeś się, kiedy wróciła do swojego eks. Możesz oczywiście powiedzieć to, co chcesz. Ale wówczas więzienie będzie czymś znacznie gorszym od tego, co cię tu spotkało.

– Ona…

– Wiem, że Oleg… wróć, ludzie jego ojca wpakowali cię w gówno, ale mój przyjacielu, byłeś bez szans. Nawet gdyby ktoś inny ją zabił, to i tak padłoby na ciebie. – Kucam przy lezącym Angliku.

Jego ciało sprawia wrażenie rozpalonego do granic możliwości. Kilka blizn i ran zdradza nasze techniki przesłuchań, lecz delikwentowi nie przychodzi do głowy, by pisnąć choćby słowo. Dla niego wyrok już zapadł, i to zanim wszedł na salę rozpraw.

II

Wbiegam po schodach z gracją młodego atlety. Brak rozwiązań charakterystycznych dla XXI wieku, mających na celu ułatwienie życia, a w praktyce rozwój otyłości i chorób wewnętrznych, jak winda lub ruchome schody, powoduje, że nadal daleko mi do postury Fiodora. Ten ku mojemu zdziwieniu wpada na mnie znienacka.

– Ty już wywlokłeś się z dziupli? – pytam kompletnie zdziwiony.

– No w przeciwieństwie do ciebie kawę piję tutaj, a nie w jakimś Mcbuksie.

– To się nazywa… no dobra. Nie musisz wiedzieć, gdzie piję kawę.

– Skąd wiedziałeś?

– Że Angol odjebał, ale na czyjeś zamówienie?

– No – odparł zrezygnowany Fiodor.

– Dużo by opowiadać. Po prostu uznałem, że trzeba pogrzebać szerzej. I tyle.

– Ale..

– Nie ma „ale”. Zresztą nie zawracaj mi dupy.

Omijam łukiem swojego towarzysza.

Sukces w postaci rozwiązania priorytetowego śledztwa to najlepszy powód, by kręcić się po piętrze, na którym urzęduje szef. Udaję więc zainteresowanego wiadomościami z ostatnich dochodzeń, jakie widniały na tablicy wydziału kryminalnego. W rzeczywistości jednak liczę na pojawienie się komendanta i jego świty. To po to wniknąłem w to śledztwo, potraktowałem jak sprawę życia i zakończyłem niczym król Salamon. Nikt nie wygrał i nikt nie przegrał poza zmarłą Marią i biednym Angolem.

– Igor, skurczybyku! – Słyszę znienacka.

– Tak, panie komendancie! – odpieram niczym rażony piorunem.

– Mordo ty! – Komendant w swoim stylu każde wypowiedziane słowo niemal wykrzykuje. Nawet pochwały w jego ustach brzmią niczym cięgi otrzymane tuż po rozlanym mleku.

– Słyszał już pan o Angolu?

– Tak, słyszałem. Ale chuj z nim. Niech zdycha w pierdlu. A ty, mordo jedna, wyjdziesz na swoje!

– Na swoje?

– Lecisz w rejs. Masz prestiżową sprawę do ogarnięcia.

Zatyka mnie z wrażenia. Słowa komendanta mogę interpretować na kilka sposobów, lecz ten najprostszy wydaje się istnym koszmarem.

– Co znaczy, że wylatuję w rejs? – pytam jak skończony idiota, licząc, że odpowiedź nie zamieni mnie w takowego gościa.

– Myślałeś, że dymanie córki szychy z merostwa przejdzie obojętnie?! To się, kurwa, pomyliłeś! Ciesz się, że cię nie wyrzuciłem. Chociaż typ nalegał na to, lecisz załatwiać kolejną priorytetową sprawę, tym razem w Norylsku.

– W Norylsku? A co tam może być ciekawego? – odzywam się, choć wiem, że teraz lepiej nie drażnić przełożonego.

– Seria samobójstw – odpiera od niechcenia.

– Ale tam ludzie zawsze się zabijali, żyją w czterech ścianach, dosłownie i w przenośni, ciągle mają zimę, noc trwa zbyt długo, chleją, ćpają, więc się zabijają. Nie potrzeba detektywa, by to wyjaśnić.

– Morda! Jedziesz i koniec. Módl się lepiej, żebyś miał do czego wracać.

Odchodzi, zostawiając mnie na lodzie.

Robi mi się zimno, jakby perspektywa przebywania w miejscu, gdzie chłód jest jak tlen, stała się nie do zniesienia.

Atak paniki!

Wygoniony na zewnątrz czuję nieodpartą chęć zapalenia. Zabrudzić płuca i otumanić głowę – tylko papieros może to zrobić. Zaciągam się, jakbym nie palił od lat, rześki wiatr przemyka po mojej twarzy. Nieco za chłodny jak na tę porę roku, lecz w Norylsku taką temperaturę musiałbym uznać za upał.

O miejscu, do którego mam trafić, wiem niewiele.

Miasto zamknięte, powstałe chyba w latach trzydziestych, na początku było zwykłym gułagiem, dopiero potem odkryto pokładu niklu, miedzi, kobaltu i chuj wie czego jeszcze. Podobno życie tam to piekło, z nieba spada czarny śnieg, depresja to stan naturalny, a średnia długość życia jest krótsza o dziesięć lat niż w całym kraju.

To tam przyjdzie mi spędzić najbliższe tygodnie, a może i długie miesiące.

Kurwa!

Klnę do samego siebie, klika osób stojących obok mnie patrzy z politowaniem. Koleżka z drugiego piętra palący cienkiego papierosa lustruje mnie spojrzeniem. A ja nie pozostaję dłużny na takie traktowanie.

– I co się gapisz, cioto?

Odwraca głowę, jakby konfrontacja słowna miała go zaboleć.

Norylsk jego mać! Ta myśl nie daje mi spokoju, nie wiedziałem, że seks z dupą z lepszego świata zaprowadzi mnie na koniec tego świata. Lepsze to niż zesłanie na inną dziurą bez perspektywy powrotu. Ale może to właśnie to, lot bez powrotu?

Kolejny papieros gości w moich ustach, patrzę, jak ludzie mkną po ulicach, niczym konie z zasłoniętymi oczami gnają, jakby świat miał jakiś sens.

Teraz wiem, co czuł Anglik, wyjawiając prawdę. To nie kara jest najgorsza, ale świadomość porażki, fakt, że kłamstwa przestają mieć moc sprawczą. I podobnie jak Angol tak i ja muszę ponieść skutki swoich niewypowiedzianych kłamstw.

Wyrzucam peta, niedopalony dymi niczym ciężka lokomotywa. Biorę głęboki haust powietrza. Już wkrótce to, co nazywam w tym mieście zanieczyszczeniem, będzie dla mnie rześkim oddechem.

III

Lot trwa zdecydowanie za długo, turbulencje w połączeniu z lękiem przed lataniem to kiepska mieszanka. Na pokładzie nie ma kompletu, w zasadzie to połowa foteli jest wolna.

I wcale się nie dziwię. Nikt przy zdrowych zmysłach z własnej woli nie wybiera się na koniec świata.

Podczas lądowania oglądam okolice, w której przyjdzie mi żyć. Morze tundry zdaje się nie mieć końca, bagniste tereny sprawiają wrażenie pułapki. Zastanawiam się, ilu Bogu ducha winnych ludzi skończyło, licząc, że uda im się pokonać zasieki.

Krajobraz jak z piekła, brakuje jedynie wielkiego kociołka i czortów wpychających nieszczęśników do środka. Podobno mam szczęście, a Norylsk we wrześniu jest malowniczy. Gówno prawda. Z lotu ptaka miasto przypomina kolonię karną, rzędy blokowisk niczym się od siebie nie różnią. Może ślepy uznałby to miejsce za malownicze. Zalegający śnieg utwierdza mnie w przekonaniu, że trafiłem na zesłanie. Dobrze, że zaopatrzyłem się w ciepłą odzież.

Lądowanie przypomina bronowanie zamarzniętej gleby. Samolot wydaje upiorny odgłos, a wszystko zaczyna się trząść, jakby zaraz miało rozpaść się na miliony kawałków. Hamowanie zdaje się nie mieć końca, hałas jest nie do zniesienia, mam wrażenie, że koła wyrywają nawierzchnię z asfaltu, wszystko trwa w nieskończoność, aż nastaje głucha cisza.

Wylądowaliśmy.

W pośpiechu opuszczam pokład samolotu, niczym złodziej nakryty na robocie gnam w stronę wyjścia. Brzydka stewardesa żegna mnie, nawet nie siląc się na wymuszony uśmiech. Niech ją szlag!

Wita mnie silny wiatr, moje oczy się szklą, na policzkach czuję, co oznacza wrzesień w tym miejscu. Betonowe zabudowania niczym nie różnią się od lotnisk, które dobrze znam. Jedynie ten wiatr oznajmia moje położenie. Mógłbym wyjść z zamkniętymi oczami, a policzki i odkryte skronie powiedziałyby mi, gdzie jestem.

Ruszam przed siebie, nikt nie wskazuje drogi. Jakby obsłudze nie zależało, czy człowiek trafi pod wielkie koła kolejnego samolotu, czy wejdzie wyjściem nie tym, co trzeba. Taki mamy tutaj klimat.

Budynek lotniska wygląda całkiem nowocześnie, spodziewałem się nagich murów, odrapanych i przypominających erę świetności Związku Radzieckiego, lecz nic bardziej mylnego. Taśma wyrzuca moje bagaże niczym rzygający smarkacz po przesadzeniu z tanim alkoholem.

Biorę swoją własność, którą stanowią grube ubrania i służbowe rzeczy. Nie wiem, ile spędzę tutaj czasu, lecz podświadomość mówi mi, że nowy rok przywitam w tej dziurze.

Idąc w stronę wyjścia, szukam wzrokiem komitetu powitalnego. Z tego, co wiem, to ma na mnie czekać mundurowa Rusłana, wprowadzi mnie w świat rodem z Apokalipsy.

Rozglądam się jak ostatni osioł, lecz nikogo nie dostrzegam. Dwie rodziny, których ubrania zdradzają pochodzenie, i laska nadająca się do pornosów kategorii premium.

Gdzie ta dziwka? – pytam w myślach.

Piękność, którą zmierzyłem wzrokiem, rusza w moją stronę. Czyżbym nieświadomie zgadł jej profesję? Może liczy na szybki zarobek w jednej z tutejszych ubikacji.

– Pan Igor Arshavin?

Kiwam głową jak nakręcona zabawka.

– Jestem Rusłana Maruszowa, będę pana prawą ręką. Zapraszam.

Kobieta ma figurę modelki, piękne rysy twarzy i wydatne usta podkreślające zielone oczy. Blond włosy do ramion dopełniają jej urodę.

Nie zdążam zapytać o jej stopień, a już jej nie ma. Odwrócona plecami do mnie gna w stronę wyjścia, staram się dotrzymać jej kroku, lecz ciężar bagaży utrudnia mi wyrównanie tempa.

– Jest pani policjantką?

– Tak – odpiera, nie odwracają się do mnie.

Rozsuwane drzwi ukazują puste otoczenie, parking choć niewielkich rozmiarów jest niemal pusty. Tutaj wszystko musi być słusznych rozmiarów, choć sam nie wiem po co.

Rusłana kieruje się w stronę uaza 469.

Specjalny samochód na specjalne warunki – myślę sobie.

Mateczka Rosyja potrafi zadbać o swoich ludzi.

– Będzie pani moim towarzyszem? – pytam, licząc jedynie na pozytywną odpowiedź.

– Tak, mam panu pomóc przy śledztwie. Zaczynamy już teraz – odpiera, nie patrząc w moją stronę.

– Jak to już teraz? Dopiero co wylądowałem.

– Wiem, ale to świeży przypadek. Mam pana zawieźć na miejsce, po wszystkim odstawię pana do hotelu.

Wrzucam swoje rzeczy na tył pojazdu, obraz okolicy uświadamia mi, gdzie się znalazłem.

Góry w oddali przypominają, że to zamknięta przestrzeń, z której nie ma ucieczki. Ciężkie niebo zapowiada opady śniegu, w ustach czuję dziwny posmak, jakbym wypalił kilka papierosów bez filtra. Ponadto czuję się, jakbym przekraczając próg lotniska, złapał katar. Kaszel jest reakcją na tutejsze powietrze. Jak miejscowi mogą tym oddychać?

– Gotowy pan do drogi? – ponagla mnie Rusłana.

– Tak, już wsiadam.

Moja towarzyszka ma sobie wąskie jeansy podkreślające jej kształty. Nie mogę się tak na nią bezczelnie gapić, więc wzrok kieruję w stronę bocznego okienka. Samochód odpala dopiero za trzecim razem, intuicja podpowiada mi, że jeszcze nie raz zawiedzie swojego kierowcę.

– Gdzie jedziemy?

– Na tutejszą Golgotę – odpowiada, nie patrząc na mnie.

– Że na co?!

– To wzniesienie, które stanowi coś w rodzaju zbiorowej mogiły. Nikt tak naprawdę nie wie, ile ciał tam skończyło. Więźniowie gułagów okupują to miejsce. Nie da się zliczyć, ilu z nich tam skończyło.

Zerkam za okno, niech słowa Rusłany będą soundtrackiem do widoków, które przytłaczają z każdym przebytym kilometrem. Zardzewiałe sprzęty, porzucone samochody, które zjadł mróz, doprowadzając do surowego stanu, i przytłaczająca pustka. Jakbym trafił na wielkie złomowisko. Brak chociażby jednego budynku w jaskrawej elewacji. Wszelkie odcienie szarości zdają się nie mieć końca.

– Pani stąd?

– Tak, tu się urodziłam i tu umrę.

– Sądząc po zanieczyszczeniu, przyjdzie to znacznie szybciej niż w innej części kraju. Pewnie wybieracie sobie rodzaj nowotworu, na jaki umrzecie.

Moja prowokacja do rozmowy spełza na niczym.

Rusłana, skupiona na prowadzeniu samochodu, nie pali się do rozmowy.

– Wiemy coś o samobójcy? O ile to było samobójstwo – dodaje pod nosem.

– Nic, tak jak w pozostałych przypadkach nic nie wskazuje na udział osób trzecich.

– Pewnie facet wytrzeźwiał i stracił ochotę do życia, jak zobaczył, jakie gówno go otacza – dorzucam z przekąsem.

Pomimo wszechobecnej brzydoty i panującego bałaganu szosa nie budzi zastrzeżeń, czarny asfalt zlewa się z poboczem, to, co ciemniejsze, nadaje się do jazdy samochodem. Mijamy bramę, która informuje nas o dotarciu do miasta. Krajobraz niczym się nie wyróżnia. Szarzyzna we wszelkich odcieniach, jedynie marki aut stają się coraz droższe.

Nagle się zatrzymujemy, na parkingu roi się policyjnych wozów. Rusłana wysiada jako pierwsza, czym daje mi do zrozumienia, jaka jest moja rola w tym duecie. Mała cerkiew jest urocza, pozostałe budynki przypominają o historii tego miejsca. Baraki są dobrze zachowane. Omiatam wzrokiem okolice, panorama miasta wygląda jak błąd kserokopiarki. Dzielnic nic nie wyróżnia, jedynie żółta elewacja wybija się z szarości. Z góry zakładam, że to centralna część miasta.

– Idzie pan?

Spoglądam na Rusłanę, ma pusty wyraz twarzy, z którego nie mogę wyczytać emocji.

– Tak, idę – burczę pod nosem.

Wzniesienie jest skromne, na pustej nawierzchni wyrasta coś, co ma być artystycznym połączeniem pamięci o zmarłych z dumą tego miejsca.

Tor, znad którego wyrastają dwie szyny i krzywo położone podstawy. Trup wisi na sznurze, ma na sobie czarną bluzę i spodnie jeansowe ze śladami błota. Pod pomnikiem plączą się szczury, pewnie gdyby nie obecność ludzi, już ucztowałyby w martwym ciele. Obok pomnika stoi dwóch mundurowych, obaj są młodzi, wyglądają na zmieszanych i niegotowych na taki widok. Tło uzupełniają krzyże w oddali.

– Wiemy coś o nim? Miał ze sobą papiery?

– Tak, proszę pana, to Pavel Drobyn, pracownik kopalni, trzydzieści dwa lata, według naszych informacji nie ma własnej rodziny – relacjonuje w żołnierskich słowach jeden z policjantów.

Jest wysoki, ma dobre dwa metry wzrostu w połączeniu z chudą sylwetką, przez co przypomina Sladermana.

– Są jacyś świadkowie, monitoring czy coś innego?

– Kamery są tylko atrapą, żadnego świadka, odkrył go miejscowy pracownik. Podobno niczego nie ruszał – wtrąca Rusłana.

– Dawać go, musimy z nim pogadać – mówię, nie spuszczając wzroku z denata.

– Tak, jest. – Dwumetrowy olbrzym salutuje i rusza w stronę jednego z budynków.

– Kiedy przyjadą technicy? – Spoglądam na Rusłanę, wiatr smaga jej włosy, przez co staje się jeszcze piękniejsza.

– Nie wiemy, sami go ściągniemy.

– A kto zajmie się zebraniem śladów?! – pytam podniesionym głosem.

– To samobójstwo, nie ma co zbierać.

Teatralnie wywracam oczami, po czym spoglądam na zwłoki, sztywne ciało dygocze na wietrze. Jest odarte z humanizmu, jakby nigdy nie nosiło w sobie śladów życia.

– Jak mam zbadać sprawę samobójstw, skoro nie dajecie mi pracować?! Muszę wiedzieć, czy na ciele są cudze ślady, czy walczył. Może to dobrze sfingowane samobójstwo.

– Dobrze. Dzwonię po wsparcie – odpiera zrezygnowana.

Odchodząc na bok, dzwoni do centrali. Drugi z mundurowych milczy jak zaklęty, widocznie nikt mu za mówienie nie płaci.

Patrzę w jego oczy, by sprowokować kontakt wzrokowy, lecz na nic się to zdaje. Facet równie dobrze mógłby uchodzić za drugie zwłoki, gdyby nie fakt, że mocno zaciąga się powietrzem.

Od strony budynków zbliża się ten wysoki, towarzyszący mu facet przed pięćdziesiątką, ma piwny brzuch i śladową ilość włosów na głowie. Pulchna szyja sprawia wrażenie, jakby głowa od razu była przyczepiona do tułowia. Pierdolony Muppet.

– To pan go odkrył? – pytam, zachodząc im drogę.

– Dzień dobry… – zbijam faceta z tropu.

Staje przede mną niczym uczeń bez odrobionego zadania domowego.

– Głuchy pan czy co? – naciskam na odpowiedź.

– Ale….

– Co, kurwa „ale”? Jak to było?

– Znalazłem go, gdy przyszedłem do pracy; wisiał jak teraz.

Przecieram twarz, brak kawy odbija się na moim myśleniu, być może to brudne powietrze utrudnia mi logiczne rozumowanie, a może teraz dorównuję poziomem tutejszym. Chuj wie.

– I co? Coś dziwnego oprócz tego? Jacyś inni ludzie się krzątali? Samochody?

– Nie, nic z tego – mówi i z trudem przełyka ślinę.

Facet wygląda na przerażonego, wystarczy mocniejsze tupnięcie i zrzuci całą zawartość jelita grubego.

– Właśnie, samochód! Trzeba przetrzepać jego kieszenie, musiał się jakoś dostać na to zadupie, chyba że ktoś go podwiózł – kieruję słowa do mundurowych.

Wyglądają jak dzieci, dla których słowa przedszkolanki brzmią niczym obcy język.

Szmer podłoża zdradza nadejście Rusłany, mina pokerzysty chowa to, co udało jej się załatwić podczas rozmowy telefonicznej. Dopiero w blasku przedzierającego się słońca widzę, jak piękna jest, z pewnością ma wielu adoratorów. I nie łudzę się, dołączę do tego grona.

– Przyjadą – odpiera krótko.

– Łaskawcy. No dobra, czekamy na przyjazd, a pan da na papier to, co mówił. – Wyciągam palec w stronę Muppeta.

Ten wygląda, jakby ktoś go nastraszył. Kusi mnie, by go sprowokować, lecz nie chcę zaczynać swojej przygody z Norylskiem od szczeniackiej zabawy.

Zbliżam się do pomnika, wiszący trup idealnie wpisuje się w konwencję twórczą, to nie może być przypadek, że zawisł w tym miejscu. Być może dla miejscowego ta idea byłaby jasna, lecz dla mnie jest jedynie przekazem z niezrozumiałą treścią.

Staram się dostrzec to, co za pierwszym razem było schowane. Trup jest siny, musiał zawisnąć, kiedy było jeszcze ciemno. Rozglądam się dookoła, latarnie powinny działać bez zarzutu. A więc mógł to zrobić sam. Czy potrzebował drabiny, czy może wszedł o własnych siłach? Przekonajmy się.

Stawiam stopę na pierwszym szczeblu, ręce układam na wyższych szczeblach, pokonuję kolejne. Jestem już metr od ziemi, głową ocieram o stopy wisielca.

– Co pan robi?

Głos Rusłany działa niczym pociągnięcie w dół.

– Pani się nie wtrąca.

Od zwłok czuję zapach tanich papierosów i wódy, denat musiał sporo wypić przed swoim końcem.

– Kurwa, nie mam rękawiczek – mówię do siebie, ganiąc się za brak przygotowania.

– Ma pani rękawiczki?

– Co proszę?!

– Rękawiczek potrzebuję – mówię srogo.

– Zaraz przyniosę, powinny być w samochodzie.

Z bliska przyglądam się szyi denata, czerwona pręga rzuca się w oczy, sznur wygląda na stary, jakby pochodził z poprzedniego wieku, jest przybrudzony i ma opiłki różnych metali, trzeba będzie go zbadać.

– Proszę.

Patrzę w dół, Rusłana wyciąga niebieskie rękawiczki, uchylając dekolt swetra, dzięki czemu dostrzegam jej piersi, są wydatne i pełne, takie lubię najbardziej.

– Dzięki.

Trzymając się jedną ręką, drugą wkładam rękawiczkę. Wiruje mi w głowie, to tutejsze powietrze płata mi figla. Jebany Norylsk.

Sprawdzam usta denata, piana toczy się, jakby ktoś ubił w środku jajka. Zakrwawione oczy są mętne. Szukam śladów walki, czegoś, co pomoże mi w rozwiązaniu sprawy.

Dłonie wisielca są spracowane, zniszczone trudnym fachem i godzinami spędzonymi pod ziemią. Ale nie są to ręce człowieka, który przed śmiercią stoczył bitwę o swoje życie. Wkładam dłoń do kieszeni. Czubkami palców macam zawartość, są monety i zapalniczka, lecz nie ma papierosów, tutaj każdy musi palić. W drugiej kieszeni znajdują się klucze i kolejne drobne. Nic więcej.

– Nie ma nic ciekawego – mówię do Rusłany, która zerka na mnie niczym na zbawiciela.

Na horyzoncie pojawiają się samochody policyjne, technicy przybyli.

Rychło w czas.

Schodzę zawiedziony, spodziewałem się śladu, który poprowadzi dalsze śledztwo, lecz zamiast tego mam kolejny kamyczek w ogrodzie o nazwie „samobójstwo”.

– Jebać to.

Zeskakuję, omijając ostatnie szczeble. Na dole wita mnie duet techników. Może to miejscowy zwyczaj, że na miejsce zbrodni jeździ się parami.

– Dymitri, a to Taras – odzywa się bardziej wygadany.

– Igor, przejrzyjcie dokładnie ciało. Sam nic nie znalazłem, ale może wy będziecie mieć więcej szczęścia.

Rusłana wyrasta przede mną, wygląda na znudzoną, rola opiekunki jej nie służy. Jest zbyt piękna, by nie spróbować ją poderwać. Ale nie tak szybko, nie można spłoszyć zwierzyny, nawet gdy jest na wyciągnięcie ręki.

– Gdzie mnie pani teraz zabierze?

– Do hotelu, jutro zajmiemy się ostatnimi przypadkami, a może coś jeszcze się pojawi, praktycznie codziennie ktoś się zabija.

– Więc po co tu jestem? Powinniście mieć świadomość, że życie tutaj zabija i samobójstwa są wpisane w miejscowy krajobraz.

– Będziemy badać zgony pracowników konsorcjum. To ich jest najwięcej w ostatnim czasie.

– A czym się różnią w porównaniu ze zwykłymi?

– To głównie młodzi ludzie, mający dobrą pracę i brak powodów do zabicia się.

– Norylsk to wystarczający powód. Gdybym trafił tu na zawsze, sam bym się powiesił.

– Coś pan sugeruje? – zmienia ton na bardziej oficjalny.

– Nie, nie zamierzam się zabić. Chybaby pani do tego nie dopuściła – przeciągam ostatnie słowo i wbijam wzrok w jej oczy.

Piękno pośród brzydoty, element niepasujący do scenerii.

– Towarzyszu, nie jestem pana opiekunką; jeśli ma pan myśli samobójcze, to proszę udać się do psychiatry.

– Takie uwagi to powinniście kierować do pracowników kopalni, skoro tak chętnie się zabijają – rzucam, odchodząc w stronę samochodu.

Rusłana podąża za mną niczym cień, pomimo krótkiej znajomości już ma mnie dość. Dobry początek.

– A więc niech pani prowadzi – mówię, puszczając ją przodem, by przyjrzeć się jej pośladkom.