Tańcząc z cieniami - Karol Fitrzyk - ebook + książka
NOWOŚĆ

Tańcząc z cieniami ebook

Fitrzyk Karol

3,7

39 osób interesuje się tą książką

Opis

Tajemnicze śledztwo, które zmrozi krew w żyłach!

 

Co może być gorszego od śmierci?

 

Grupa youtuberów, znana z ekscytujących paranormalnych śledztw, podejmuje się nowego, przyprawiającego o dreszcze, zadania. Zrozpaczona matka młodej dziewczyny twierdzi, że dusza córki utknęła pomiędzy światem żywych a umarłych. Tymczasem na cmentarzu w Trzebini dochodzi do tajemniczych zapadnięć grobów, a jedno z ciał znika bez śladu.

 

Czy te dwie zagadki są w jakiś sposób ze sobą powiązane? Czy badacze zjawisk nadprzyrodzonych odkryją prawdę, zanim będzie za późno? Przygotuj się na niesamowitą podróż pełną napięcia i niewyjaśnionych zjawisk!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 229

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (11 ocen)
4
3
2
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
systr2

Nie oderwiesz się od lektury

niesamowita
10
ania719

Nie oderwiesz się od lektury

Dobra, polecam
10
Lemonka81

Z braku laku…

Niestety zawiodłam się. Książka nudna, żadnej atmosfery grozy. Autor w ogóle nie buduje napięcia. Wszystko przewidywalne i nieskomplikowane.
01



Tego autora w Wydawnictwie WasPos

Kamieniarz

Dusze czyśćcowe

Mężczyzna z pokoju 18

Tańcząc z cieniami

W PRZYGOTOWANIU

Dusze grzeszne (premiera w lutym 2025 r.)

Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka

Copyright © by Karol Fitrzyk, 2024Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2024All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Magdalena Czmochowska

Zdjęcie na okładce: Adobe Firefly

Ilustracje wewnątrz książki: © by pngtree

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w internecie

ISBN 978-83-8290-628-8

Imprint Mroczne HistorieWydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Prolog

I

II

III

IV

V

VI

VII

VIII

IX

X

XI

XII

XIII

XIV

XV

XVI

XVII

XVIII

XIX

XX

XXI

Epilog

Prolog

Biegła co sił, choć brakowało jej tchu, a stopy odmawiały posłuszeństwa. Gdy wleciała na polanę, blask księżyca oświetlał jej drogę. Słyszała szczekanie psów i głosy mężczyzn, którzy ją gonili.

– Nie dogonią mnie – wymamrotała, dławiąc się własną śliną.

Jej ucieczka trwała już dobrą godzinę, kobieta przestała kojarzyć rewiry, w których się znalazła. Być może były to ziemie starego Stachury, a może szwagra Urbańskiego. Nieważne, wejście na obcy teren stało się dla niej najmniejszym problemem. Dziękowała bogom, że intruzom zabrakło już amunicji w broni. Wcześniejsze strzały ledwo ominęły jej ciało. Starała się biec zygzakiem, a gęste jabłonie osłaniały ją niczym tarcza rycerza. Dwukrotnie się przewróciła, coś zgrzytało w jej kostce, ale strach okazał się znacznie silniejszy niż ból. Zapomniała zarówno o upadku, jak i o boleści.

Broń już jej nie zagrażała, ale psy? One nigdy się nie męczyły, będą biec, dopóki jej nie dopadną.

W dzieciństwie została pogryziona przez psa dziadka. Bydle rozszarpało jej łydkę, prawie miesiąc cierpiała z powodu obrażeń, a jedynym pozytywem całej sytuacji było to, że często dostawała rosół, który normalnie jadała wyłącznie w święta. Od tamtej pory bała się psów, ich szpony zwiastowały ból i rany. Człowiek, który nasłał na nią hordę czworonogów, musiał jej nienawidzić z całego serca. A tym człowiekiem był jej ojciec.

Gdy jest się przeklętym przez własną rodzinę, nie ma miejsca na nadzieję. Nie wiedziała, co ze sobą zrobić, gdzie się skryć, dokąd się udać, u kogo znaleźć pomoc i jak uwolnić się od potępienia.

Plan był prosty – dostać się do jednej z wiosek na południu, udać, że się nie pamięta przeszłości, i zostać jedną ze służek u bogatych państwa. Wszystko było lepsze od tego, co jej zagrażało.

Dobiegła do rzeczki. W ciemności nie mogła dostrzec, gdzie znajduje się drewniany most, mrużyła oczy, jakby miało to wyczarować ratunek. Odruchowo zanurzyła lewą stopę w wodzie. Zimna ciecz błyskawicznie otuliła ją niczym matka swe narodzone dziecko.

– Lodowata – powiedziała do siebie.

Nie miała wyjścia – albo rzeka ją zatrzyma, albo dopadną ją ci mężczyźni. Postawiła drugą stopę w wodzie. Kłujący ból, który doskwierał jej podczas kontaktu z lodowatą cieczą, był niczym w porównaniu z ciosami, które zadawał jej ojciec, biczując jej plecy skórzanym paskiem. Pręgi, które wówczas powstały, będą jej towarzyszyć już zawsze. Taki „spadek” spowoduje, że każdy mężczyzna, który wejdzie do jej życia, będzie niósł z nią ten krzyż.

– Dasz radę, Ada, to tylko kilka metrów – dodawała sobie otuchy.

Stawiała niewielkie kroki, uważając, by śliskie kamienie nie okazały się zdradliwe, bała się prądu rzeki, który mógł ją porwać niczym kłodę drzewa. Poruszała się wolno, każda chwila zwłoki kosztowała nadejście goniących. Psy będą przed nimi, rozszarpią ją niczym kawałek padliny, one potrafiły pływać, a chłód im nie przeszkodzi.

Zagryzła wargi i przyspieszyła.

Lepiej, jeśli padnę w nurt rzeki, niż zostanę zagryziona na śmierć. Jeszcze kilka kroków, widzę drugi brzeg, a za nim pole zboża, uda mi się!

Stopa zsunęła jej się z kamienia, a ona z trudem utrzymała się na nogach. Będąc o włos od ziemi obiecanej, usłyszała coś. To ciężki oddech wydobywający się z psiego pyska, stukot łap i odgłos wskakującej do wody zwierzyny.

Rany boskie, już mnie mają!

Nie był to czas na oglądanie się za siebie, więc przyspieszyła co sił. Biegła najszybciej, jak mogła, nierówna powierzchnia utrudniała zadanie, zboże obijało się o jej nagą klatkę piersiową, co rodziło dyskomfort.

Psy wleciały za nią na pole, warcząc, po czym się rozdzieliły. Nagle poczuła, jak coś przecina powietrze. Ból nie był dotkliwy, ale zaparł jej dech w piersiach.

Upadła, a coś pokaleczyło jej plecy. Czuła piekące rany wzdłuż kręgosłupa. Po chwili do jej stopy dopadł pies. Rozwścieczona bestia targała jej kończynę niczym truchło.

– Pomocy, na Boga, to boli! – krzyczała, patrząc, jak bezkresna czerń spowiła niebiosa.

Próbowała odgonić psy, lecz one jak na zawołanie chwyciły jej górne kończyny, a ból stał się jeszcze bardziej dotkliwy.

Zaraz dobiorą mi się do gardła.

Odruchowo zasłoniła twarz, licząc, że jakiś zabłąkany wędrowiec przybędzie na ratunek. Co jednak miałby robić człowiek w środku nocy na zapomnianym przez Boga polu? Wiedziała, że nikt już jej nie uratuje, a jedyne, co może ją oswobodzić z bólu, to śmierć. Pragnęła jej najbardziej na świecie, łzy pociekły jej po policzkach, zmieszane ze świeżą krwią smakowały niczym słona woda. Tak naprawdę smakowały potępieniem – gdyby mogła zdefiniować uczucie wykluczenia przez wszystkich, to właśnie ten smak by wybrała.

Ujadanie psów nie miało końca. To, co dla innych wydawało się krótką chwilą, dla niej trwało godzinami. Czuła, jak kawałki jej ciała odchodzą od kości. Nie miała już sił, by płakać, a może wypłakała wszystkie łzy świata. Nagle huk rozszedł się po okolicy niczym grom z jasnego nieba.

Psy odskoczyły, dając jej chwilę wytchnienia. Bała się odsłonić oczy, czuła czyjąś obecność, była niczym smród zgnilizny w wietrzny dzień.

– Wstawaj, kurwo. – Usłyszała dobrze znany głos.

Nieśmiało zabrała dłonie, ból na nowo stał się nie do zniesienia.

Obok ojca stało kilku mężczyzn, mieli w dłoniach maczety i pochodnie. Nie poznała ich twarzy. Czuła, jak krew ścieka do jej oczu, zasłaniając widok.

Poznała jedynie ojca, jego poznałaby nawet w egipskich ciemnościach.

Ktoś kopnął ją w krocze, kolejna dawka bólu przeszyła jej ciało.

– Proszę, nie – wymamrotała, dławiąc się własną krwią.

Oni jednak nie mieli zamiaru przestać, wręcz przeciwnie – na jej prawdziwą mękę jeszcze przyjdzie czas. Suka pozna, czym jest ból, i dopiero wtedy zapragnie śmierci. To obiecał sobie jej ojciec, wskazując dwóm mężczyznom, by ją podnieśli.

Jej ciało było wątłe niczym worek z sianem, jeden z mężczyzn przerzucił ją sobie przez ramię. Ona nie protestowała, nie miała na to sił, nawet płacz był zbyt wielkim wyzwaniem.

– Proszę, nie – wyszeptała, lecz nikt nie usłyszał.

Szli w ciemności, nikt nic nie mówił, cisza stała się niemal namacalna. Światła pochodni ją oślepiały, powoli traciła kontakt z rzeczywistością, chciała zasnąć i nigdy się nie obudzić. Pragnęła tego jak niczego dotychczas. Dobrze jednak wiedziała, że na sen przyjdzie jeszcze jej poczekać.

Koszmar dopiero się zaczął.

I

Opowiem wam pewną historię. To opowieść o złym duchu błąkającym się, gdy piekło stało się za małe. Ta historia nie zna happy endu. Gdy igra się z bytami nie z tej Ziemi, nigdy nie kończy się to dobrze. Wiem to z autopsji i z doświadczeń moich najbliższych.

Historia ta zaczęła się od czegoś niewinnego – zwykły telefon i zaproszenie. Chyba tak działa diabeł. Podaje nam pokarm, który wygląda obiecująco. Rozsmakowujemy się w nim, by potem dostać zgagi. Tak było z nami. Staliśmy się pożywką dla siły, której nic nie było w stanie pokonać.

*

– Z łapaniem duchów jest jak z szukaniem igły w stogu siana. Trzeba przebić się przez warstwę powierzchownych wniosków i mylących znaków. Czasem wydaje się, że już coś mamy, lecz gdy na spokojnie przeglądamy materiał, to pozorne komunikaty z innego świata okazują się zwykłą przebitką z radia.

Szukam sensu w swoich słowach. Zupełnie nie tak miała wyglądać moja wypowiedź. Trudno, najwyżej nagramy to jeszcze raz. Lampa od kamery drażni moje spojówki i choć jestem przyzwyczajony do takich warunków, to jednak nie czuję się komfortowo.

Kolega youtuber naciąga kaptur na głowę i patrzy na mnie z zaciekawieniem, ewidentnie boi się tego, czego nie widać. Gdyby nie zasięgi, jakie gwarantuje nam występ w jego filmiku, nie byłoby go tu. Wystarczy nam nasza czwórka, jesteśmy jak dłoń bez kciuka – palca, który różniłby się od nas. Znamy się na wylot, swoje mocne i słabe strony, i wiemy, kto może sobie pozwolić na więcej w kontakcie z obcymi bytami.

– Obcowanie z duchami nigdy nie jest proste, to ciągłe narażanie się. Nigdy nie wiemy, czy byt, z którym nawiązaliśmy kontakt, jest dobry, czy zły. Zawsze jest ryzyko, że po opuszczeniu nawiedzonego miejsca zło podąży za nami, a wtedy pozostaje tylko poproszenie o pomoc egzorcystę.

– Musieliście kiedyś korzystać z takiej pomocy? – Na twarzy Arka pojawia się przerażenie. Jakby same słowa mogły wywołać nieszczęście.

– Nie. Na razie nic złego za nami nie podążyło.

Nasz nowy towarzysz przeczesuje włosy i bierze głęboki oddech. Już jest zmęczony tematem, choć tak naprawdę nie zaczęliśmy. Ciemność opanowała niebo kilka godzin temu, w takich warunkach czujemy się jak ryba w wodzie.

– Myślę, że to wystarczy jako wstęp. Jakby co, to nagramy więcej w podsumowaniu – dodaje drżącym głosem.

– Jasne. Jesteśmy do twojej dyspozycji.

– Powiesz mi, co mam robić?.

W oczach Arka dostrzegam zagubienie. To duże dziecko w świecie, którego nie rozumie, choć bardzo by chciał.

– Wystarczy, że będziesz blisko. Podobno tutaj jest sporo anomalii, więc może wyjść supermateriał.

Poklepuję swojego towarzysza, by dodać mu wsparcia. Jest sztywny jak kłoda drewna, w głębi siebie czuję, że duchy nie będą chciały nawiązać kontaktu przez tego tchórza.

– Gotowi? – pyta radosnym głosem Nikola, tym samym przerywając niezręczną chwilę.

Prywatnie to moja partnerka, a w naszej ekipie pełni bardzo ważną funkcję. Jest medium, potrafi rozmawiać ze zmarłymi i wyczuwać ich obecność. Bez niej nie mielibyśmy takich wyników.

Nikola poprawia płaszcz. Jej blond włosy opadają niemal w zwolnionym tempie. Uroda sprawia wrażenie, że mamy do czynienia z delikatną istotą, lecz gdy trzeba, w Nikolę wchodzą nieokreślone pokłady sił.

– Jasne, jak zawsze – dodaje pewnie.

– Intro nagrane, teraz tylko wstęp dla nas i możemy iść do środka – zarządza Piotr.

Jest konkretny w słowach i czynach, ma ksywę Gargamel i, podobnie jak mnie, cechuje go nastawienie bojowe. To właśnie nasza czwórka – zgrana, rozumiejąca się i trwająca w symbiozie. Jesteśmy jednym organizmem w czterech osobach.

Paweł, brat Piotra, poprawia fryzurę na czeskiego piłkarza, która bywa obiektem naszych żartów, i wyciąga resztki sprzętu z samochodu. Miernik pola elektromagnetycznego, zwany potocznie K2, dyktafon, kamerę termowizyjną, SB7, music box i miernik temperatury. To wszystko musi nam wystarczyć podczas próby nawiązania kontaktu. Dodatkowo każdy z nas ma na sobie gopro, by rejestrować materiał dla naszych widzów. Dzięki temu mamy później wgląd w to, co każdy z nas widział, a czego nie zauważył na żywo.

– Pomóc ci?

Paweł kręci głową, sprzęt to jego działka. Dba o niego jak o własne dziecko. Jego prawdziwym oczkiem w głowie są baterie, z których obce byty często korzystają, kradnąc energię. Dlatego mamy zapas w postaci dodatkowej energii, choć i to nie zawsze starcza.

– Idziemy – zwracam się do całej naszej grupy.

Czwórka śmiałków i jeden przestraszony mężczyzna. Ekipa marzenie.

Kompleks szpitalny w Legnicy to miejsce, do którego od dawna się przymierzaliśmy. Ze względu na odległość i sprawy prywatne zawsze coś odpędzało nas od tego miejsca. Wiele legend krąży wokół tego miejsca. Podobno tutaj straszy, uwiezione dusze nie dają spokoju tym, którzy odwiedzają to miejsce. Tym bardziej chcę już być w środku.

– Idziemy najpierw do prosektorium? – Podniecony Piotr stoi już w blokach startowych. Jest pierwszy w kolejce do miejsc, w których straszy.

– Tak, taki mieliśmy plan i nic się nie zmieniło.

Przekraczamy próg pierwszego z budynków.

To kaplica połączona właśnie z prosektorium. Idę jako pierwszy, osłaniam swoją ukochaną i resztę ekipy.

Zniszczone elewacje były świadkami nie jednego wydarzenia. Mury tutejszego kompleksu mają bogatą historię. Powstał on w pierwszej połowie dwudziestego wieku, najpierw służył jako lecznica dla żołnierzy Wermachtu, a potem trafił w ręce radzieckich włodarzy. W tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym trzecim roku przejęli go Polacy, przez co popadł w ruinę. Nie od dziś wiadomo, że bytują w nim dusze zmarłych. Tym bardziej ostrzę sobie zęby na sesję z SB7.

Na miejscu gdzie dawniej był ołtarz ktoś namalował buźkę, szyderczy uśmiech budzi grozę, nawet ja czuje dreszcze na ciele. Wnętrze kaplicy przypomina pobojowisko. Ściany oprócz podrapań mają czarne ślady.

– Tego się spodziewałam, ruina jak się patrzy. – Głos Nikoli jest spokojny, jak zawsze jest w pełni opanowana.

– Czujesz już coś? – pyta Paweł.

– Tak, czuje duszę mężczyzny, który podąża za nami, odkąd byliśmy na zewnątrz.

– Jest przyjazny?

– Raczej nie – odpowiada bez ogródek.

Spoglądamy po sobie, Arek niemal na zawołanie robi przerażoną minę. W naszej grupie jest jedna osoba która tutaj nie pasuje, ale musimy sobie jakoś poradzić z nim w składzie. Czego się nie robi dla lepszych zasięgów?

– Idziemy do prosektorium.

Nakazuję przeniesienie się do pomieszczenia, gdzie niegdyś mieściło się prosektorium. Podobno właśnie tam aktywność jest wysoka. Światła latarki ukazują banalne graffiti, nie ma na ścianie miejsca, które byłoby wolne od ingerencji wandali.

Oświetlane ciemności obnażają zgliszcza. Budynek jest w kiepskiej kondycji, sypiący się strop, naruszone ściany. To wszystko mówi samo za siebie – kompleks od trzydziestu lat jest pozostawiony sam sobie.

Choć stale ktoś odwiedza te mury, to raczej po to, by zwiększyć skalę zniszczeń. Pety i puste butelki, o które się potykamy, dowodzą nie jednej libacji, która tutaj miała miejsce.

Staram się niczego nie stracić z oczu, czujność zmysłów to podstawa w tej dziedzinie. Włączam kamerę termowizyjną, na razie dominują jedynie ciemne barwy, brak obecności czegoś obcego. Kierujemy się przed siebie, brak planu to także plan. Zawsze pozwalamy sobie na swobodę – jeśli czegoś nie zobaczymy, to trudno, urbex to nie wszystko, liczy się znalezienie kontaktu z czymś nieznanym.

– Może ustawimy tutaj fotopułapkę? – obwieszony sprzętem Paweł z pewnością liczy, że go odciążymy.

– Czemu nie. Ta kaplica jest idealna – odpowiada jego brat.

– Po co to robicie? – docieka Arek.

– Gdy będziemy w innych pomieszczeniach, coś może się złapać, na to liczymy – odpowiadam najprościej, jak to możliwe.

– Co takiego może się złapać? – Arek nie daje za wygraną.

– Szept, dziwny odgłos, ruch, cień, cokolwiek. Wszystko potem analizujemy, często coś pozornie nieważnego okazuje się czymś ciekawym – wyjaśnia Nikola.

Paweł ustawia kamerę, dobry kąt to podstawa, zatem kilkakrotnie poprawia, by ująć w obiektywie jak najwięcej. Pozostawiona latarka oświetla skąpane w ciemnościach kąty. Odchodzimy, licząc, że coś pojawi się, gdy już nas nie będzie. Zerkamy do pomieszczeń, które mijamy, rzeczy charakterystyczne dla szpitala walają się po podłodze, postapokaliptyczny widok działa na wyobraźnię. Piotr odpala K2 i skanując przestrzeń, szuka śladu obecności obcych bytów. Na razie wskaźnik znajduje się na pierwszej kropce. Pozostałe diody nie reagują, jesteśmy więc sami.

– To gdzieś tutaj ma być to prosektorium? – Słyszę ekscytację w głosie Piotra.

– To chyba tutaj – odpowiada jego brat bliźniak.

Przed naszymi oczami ukazuje się pomieszczenie znacznie większe od tych, które minęliśmy do tej pory. Podpory na zwłoki mówią same za siebie. To tutaj. Nie czekam ani chwili i wyciągam SB7 zwany ghost boxem. Szum rozchodzi się po pomieszczeniu, doskwierając swą intensywnością. Piotr krąży od ściany do ściany w poszukiwaniu śladu czyjejś obecności. Jak na razie miernik w ogóle się nie poruszył.

– Będę tłumaczyć na translatorze pytania na niemiecki i rosyjski, bo to był głównie szpital niemiecki i rosyjski, tak? – zwracam się do Arka, który bezwiednie mi przytakuje.

SB7 wydaje dziwne dźwięki, trzask uderzającego metalu i przebitki z radia co chwilę przerywają charakterystyczny szum.

– Hallo, mein Name ist Ernest. Arek, Nikola, Piotr und Paweł sind bei mir. Wir kamen aus friedlichen Gründen. Ich wollte deinen Namen wissen.

Mój głos odbija się od ścian, szum przybiera na sile, nagle przebitki z radia milkną.

– Co powiedziałeś? – dopytuje się Arek. Przypomina małego chłopca, którego bardzo ciekawi świat dorosłych.

– Przedstawiłem nas i zapytałem o ich imię.

– I co?

– Jak sam widzisz, na razie cisza, zaraz spróbuję po rosyjsku.

– Mam coś! – Piotr podnosi rękę, jakby znalazł cenny skarb.

– Co jest? – pyta ktoś z nas.

– Skok na drugą kreskę, ooo, jest i trzecia, stoi koło ciebie, Ernest.

Piotr zbliża się w moim kierunku, diody migotają, wraz z trzecią pojawia się i czwarta.

– Mamy go! – woła radośnie Paweł.

Swoją prośbę o przedstawienie się tłumaczę na rosyjski, lecz i tym razem nie otrzymujemy żadnej odpowiedzi, jedynie przebitka z radia przerywa szum.

– Może spróbuj po polsku – sugeruje mi Piotr.

– Okej. Może masz rację. – Biorę głęboki oddech i kontynuuję. – Witajcie. Mam na imię Ernest, są ze mną Arek, Piotr, Paweł i Nikola. Nie chcemy zakłócać waszego spokoju, chcemy tylko trochę porozmawiać. Przedstawcie się.

Nagle przebitki z radia przeszywa przerażający trzask. Kilka niezrozumiałych słów i damski głos rozchodzą się po pomieszczeniu.

– No dalej, nie macie się czego obawiać.

– Ola. – Usłyszeliśmy z głośnika.

– Dziękuję, czy jest ktoś z tobą?

Kolejne trzaski i szum.

– To normalne przy użyciu SB siedem, odpowiedzi trzeba cedzić i w zasadzie to dopiero w postprodukcji coś słyszymy.

– Nie. – Słyszmy kobiecy szept.

– Stoi obok ciebie, Ernest. Skala jest maksymalna – mówi podniecony Piotr.

– Tak. – Dobiega ciężki głos z głośnika.

– Miło mi, przedstaw się, towarzyszu.

– Nie! – Ponownie słyszymy ciężki, męski głos.

Miernik wykazuje skoki, nagle wskaźnik spada do dwóch kresek.

– Przemieszcza się – informuje nas Piotr.

– Mamy coś na termowizji?

– Nie, ale przez chwilę namierzał jakby czyjąś twarz, choć w tym miejscu nikogo nie było – odpowiada w żołnierskich słowach Paweł.

– No, przedstaw się, mężczyzno, nasze imiona już znasz.

Szum to jedyne, co wydobywa się z głośnika.

– No dalej! Przecież wiem, że tutaj jesteś.

Piotr podchodzi do mnie.

Wskaźnik zatrzymał się na trzeciej kropce.

Jest dosyć blisko, chłód staje się coraz bardziej wyczuwalny.

– On tu jest – odpowiada Nikola.

Sygnał dźwiękowy z czujnika temperatury potwierdza moje odczucia.

– Ona lub on, chyba że mamy więcej dusz lub mężczyzna podszywa się pod kobietę. No dalej, śmiało, wiem, że tutaj jesteś.

– To normalne? – pyta wreszcie Arek.

To pytanie gryzło go od kilku minut. Widziałem po jego minie, jak bił się z myślami.

– Staram się sprowokować byt do kontaktu. Często tak robimy, gdy byty nie są skore do rozmowy. Czasami to pomaga – dodaje po chwili.

Kaszel zamyka moje usta, pisk w uszach uznaję za coś więcej niż czynnik biologiczny. Obcy byt obrał sobie mnie za cel.

– Są skoki! – Piotr obraca się w stronę miejsc na zwłoki.

– A więc tutaj jesteś, no dalej, kobieto lub mężczyzno. Niech któreś z was przemówi.

– Czego? – pyta ktoś ciężkim głosem, który wypływa z głośnika.

– Chcemy tylko porozmawiać, nic więcej. Czy byłeś pacjentem tego szpitala?

– Byłem.

– Rzadko kiedy wypowiedzi są logiczne, najczęściej są niezrozumiale albo nie odnoszą się do pytań – tłumaczę Arkowi sens zadawania pytań.

Czuję, że jego milczenie nie jest oznaką braku zainteresowania, ale respektu przed czymś nieznanym.

– Idź stąd! – Donośny głos przemyka obok nas.

Spoglądamy po sobie, na twarzy Nikoli dostrzegam niepokój, wiem, że ona czuje znacznie więcej niż ja i że intencji duszy nie wolno ignorować.

– Chodźmy stąd. On naprawdę nas tutaj nie chce.

W oczach mojej dziewczyny tli się niepokój. Czuję, że wiemy znacznie mniej niż Nikola.

Podchodzę do niej i wyłączam SB7.

Ktoś głośno komentuje ostatnie minuty. Atmosfera uległa zagęszczeniu, każdy z nas jest zmieszany. Ale do tego przywykłem.

– Coś wyczułaś? – pytam, choć znam odpowiedź na to pytanie.

– On jest potężny i nie chce nas tutaj.

– Jest tylko on? Słyszeliśmy kobietę.

– Jest ich kilku, ale boją się jego.

– Okej, idziemy – mówię, by inni słyszeli.

Moi towarzysze zabierają sprzęt i zmierzają ku wyjściu, a ja kieruję swoje ostatnie słowa w stronę bytu.

– My wychodzimy, a wy zostańcie. Nie macie prawa iść za nami. Zostańcie tutaj, gdzie wasze miejsce.

Światła lamp odbijają się od płytek na ścianie, przez chwilę wyczuwam cudzą obecność, lecz to podświadomość płata mi figle, przynajmniej tak czuje.

Kamera w kaplicy oświetla dawny ołtarz, groteskowe cienie dopełniają mroczne oblicze. Wypalone znicze świadczą o częstych wizytach nie tylko w celu dewastacji. Podchodzę do miejsca, w którym ktoś namalował krzyż czerwoną farbą.

– Sprawdź miernikiem, czy tutaj coś jest – proszę Piotra.

– Zrobisz tu sesję z dyktafonem?

– Nie, wystarczy już tutaj. Nie jesteśmy mile widziani. Sesję przeprowadzę w głównym budynku.

Paweł zabiera fotopułapkę, materiał, który zarejestrowała, zobaczymy dopiero w domu. Staram się być blisko Nikoli, nie chcę, by zły duch ją zaatakował. Próbuję ponaglać resztę ekipy, lecz Piotr wciąż bada pole wokół ołtarza.

– No dalej, idziemy.

– Już! – woła wreszcie spóźnialski.

Na zewnątrz otacza nas mroźne powietrze. Choć mamy dopiero końcówkę października, to temperatury są grudniowe. Ktoś celuje latarką w okna budynku, przez moment mam wrażenie, że kogoś widzę. Mój niepokój zauważa Nikola, chwyta mnie za dłoń. W ten sposób dajemy sobie znać, że mamy siebie nawzajem.

Z oddali słychać szczekanie psa, subtelny wiatr przyniósł dziwny swąd. Uczucie czyjejś obecności nadal unosi się w powietrzu. Rozglądam się, lecz oprócz nas nikogo nie dostrzegam.

Bez słowa ruszam w stronę głównego budynku. Za mną podąża cała nasza paczka. Nie słyszę rozmów, wszyscy pogrążeni są we własnych myślach. Nawet Piotr zaniemówił.

Czuję, jak Nikolą targają sprzeczne emocje. Wiem, że poczuła znacznie więcej niż my.

Cisza stała się przytłaczająca, dałbym wiele za usłyszenie szumu wydobywającego się z urządzenia, przez które komunikowałem się z duchami. Główne wejście nie wyróżnia się niczym szczególnym. Kawałki szkła pękają pod butami, resztki gruzu walają się niemal wszędzie.

Wchodzimy do środka, zapach zgnilizny uderza w nas, gdy tylko przekraczamy próg. Popisane ściany i okultystyczne symbole przyciągają naszą uwagę. Omiatam hol światłem latarki. Nad drzwiami znajdują się niemieckie napisy. Odpuszczam sobie sprawdzanie ich znaczenia, kieruję się w stronę schodów, chcę trafić do miejsca, o którym sporo słyszałem. Na jednym z pięter znajduje się pentagram, który uruchamia zjawiska paranormalne w postaci różnorakich anomalii. To tam pragnę wytoczyć najcięższe działa.

– Idziesz od razu na piętro? Nie chcesz zajrzeć do piwnicy? – Paweł jest wyraźnie zdziwiony moim zachowaniem.

– Do piwnicy wstąpimy pod koniec – odprawiam go prostym komunikatem.

Słyszę ciężkie kroki na schodach, co oznacza, że reszta ekipy postanowiła iść za mną. Spoglądam za siebie, tuż za moimi plecami znajduje się Nikola, na końcu powolnym krokiem toczy się Piotr, który nie odrywa wzroku od K2.

– Masz coś, Gargamel?

– Tylko niewielkie skoki. Nic poza tym – mówi zdegustowany.

Na korytarzu panują egipskie ciemności, światła miasta nie docierają tutaj, okna albo są przybrudzone, albo szyby zostały wybite lub zabite deskami. Miejsce budzi skojarzenia z filmami grozy, korytarz ciągnie się niemal w nieskończoność, przyświecam latarką, lecz jedyne, co namierzam, to pustka.

– Zostawimy tutaj fotopułapkę, a my pójdziemy w drugą stronę.

Nikt mi nie odpowiada, Paweł staje obok mnie i korzystając z kamery termowizyjnej szuka punktu zaczepienia. Nic jednak nie pojawia się na pierwszym planie.

– Dobra. Podobno pentagram jest w prawo.

– Idziemy tam od razu? – pyta chrapliwym głosem Paweł.

– Myślę, że tak, ale może się rozłączymy? Ja z Nikolą i Arkiem pójdziemy w umówione miejsce, a wy udacie się na wyższe piętra?

– Okej, ale nie mamy krótkofalówek. Dzwoń na telefon, jakby coś się wydarzyło. Możesz u góry zrobić sesję z dyktafonem.

Piotr i Paweł spojrzeli po sobie, po czym na ich twarzach zagościł szczery uśmiech.

– Jasne, daj.

Wręczając mu dyktafonem, poczułem ulgę, przynajmniej nie wszystko zrobię sam. Pożegnaliśmy się bez słowa, jedynie Arek zaczął coś mówić, lecz zamilkł widząc pewność Piotra.

Korytarz zdaje się nie mieć końca, mijamy puszki po farbie, zużyte prezerwatywy i strzykawki. Pozostałe ślady ludzkiej obecności niczym nie różnią się od tych, które zastaliśmy na dole.

– Chyba to jest to – przemawia przerażonym głosem Arek.

– Tak, tego szukaliśmy – odpowiadam spokojnym głosem.

Na ścianie obok zwykłych bohomazów znajduje się wymalowany czerwoną farbą pentagram. Szatański wymysł do tej pory sprowadzał byty z innego świata, nieraz dając bardzo logiczne odpowiedzi. Inni twórcy już dawno komunikowali się tutaj z bytami, teraz nasza kolej.

Odpalam SB7, donośny szum rozbrzmiewa w całej długości korytarza. Słyszę, jak echo powraca, niosąc ciężki huk.

– Jestem Ernest i chciałbym z wami porozmawiać. Są ze mną Nikola i Arek. Czy ktoś tu jest?

Metaliczny szum rytmicznie skanuje częstotliwości, poza przebitkami z radia odpowiedzi brak.

– No wiem, że tutaj jesteście, dajcie znak swojej obecności, uderzcie w coś!

Cisza miesza się z trzaskami, które przywołuje ghost box.

– Witaj. – Nagle przez wiązkę szumu przebija się stanowczy głos.

– Czy możesz przedstawić swoje imię?

Zadowolony z nawiązania kontaktu, spoglądam w oczy Nikoli, wiem, że wyczuwa obecność czegoś poza duszą. Znam ten grymas na jej twarzy i wiem, że mamy do czynienia z czymś groźnym.

– Diabeł – przemówił ponownie byt, przyprawiając nas o dreszcze.

– Jesteś diabłem?

Cisza.

– No dalej, przyznaj się.

– Grzech.

Trudne do wyłapania słowo budzi ciekawość. Nikola podchodzi do ściany i dotyka jej.

Głos cichnie, trzaski przypominające uderzenia metalu się nasilają.

– Diable, przemów! Wiem, że tu jesteś.

Byt wydaje niezrozumiałe słowo, za nim kolejne, w międzyczasie przebitki z radia zlewają się w jedną całość.

– Wyjdź – mówi stanowczo.

– Dlaczego mam wyjść?

– Precz! – Twardy męski głos wybrzmiewa z głośnika.

– Chcę tylko porozmawiać, wiem, że możemy. Rozmawiasz tutaj z takimi jak ja. Porozmawiaj więc ze mną!

Szum zadomawia się w głośniku, tym razem nic go nie przerywa.

– Szkoda, że nie zabrałem piramidy prawdy – zwracam się do Nikoli.

– To prawdziwy demon, czuję jego energię, trzyma w ryzach pozostałe dusze. Lepiej uważaj – mówi Nikola.

Wraz z Arkiem spoglądamy po sobie, wyciągam spod bluzy krzyż. Ściskając go w dłoni, czuję się bezpieczniej.

– Wiesz, że się ciebie nie boję. Chroni mnie moc Jezusa Chrystusa. A ty? Jakiego masz pana?

Trzaski stają się jeszcze intensywniejsze, chłód robi się wyczuwalny, a podłoga drży, jakby ktoś przeszedł w bliskiej odległości.

– Nie chcesz ze mną rozmawiać? – Ponawiam próbę nawiązania kontaktu, lecz z głośnika płynie monotonny szum.

– Chyba nic z tego nie będzie – odzywa się Arek, a jego rozbiegany wzrok mówi sam za siebie.

Czuję, jak otacza mnie chłód, rozglądam się dookoła. Brak źródła powiewu wcale mnie nie dziwi.

– Wiem, że tutaj jesteś. Czuję twoją obecność.

– Noc. – Słowo nijak pasuje do zadanych pytań.

– Tak, jest noc. Chciałbym z tobą porozmawiać. Przedstawiłeś się jako diabeł, pragnę się dowiedzieć, co tutaj robisz.

Seria niezrozumiałych słów pada z głośnika, a mina Nikoli staje się jeszcze bardziej grymaśna. Wiem, że nie ma dla mnie dobrych wiadomości.

– Chyba wystarczy, boję się, że może coś nam zrobić. Naprawdę jest potężny.

Wypowiedź Nikoli nie pozostawia złudzeń.

– Widzę, że nie chcesz z nami rozmawiać…

Trzask w oddali nie pozwala mi skończyć.

– Odbieram to jako znak od ciebie. Idziemy. Zostań tutaj, nie masz prawa podążać za nami. Żegnaj.

Spoglądam na Nikolę i Arka. Nie trzeba słów. W ciszy ruszają za mną, a nasze kroki niosą się echem przez długi korytarz. Odnoszę wrażenie, że jest nas znacznie więcej. Na szyi czuję cudzy oddech, odwracam się, lecz moi towarzysze są kilka metrów za mną.

– Coś nie tak? – pyta Nikola, a jej spokojny ton głosu działa na mnie kojąco.

– Nie, wydawało mi się.

Podchodzimy do fotopułapki, zbieram urządzenie, licząc, że zarejestrowany materiał zapewni nam masę emocji. Niestety, zazwyczaj kończy się na dziwnych dźwiękach.

– Może chłopaki coś mają – sugeruje, choć tak naprawdę chyba zwracam się sam do siebie.

– Chodźmy do nich, tutaj i tak już nic nie zrobimy.

– Naprawdę go czułaś?

– Tak, i uwierz mi, że wyraźnie nie chciał naszej obecności. Czułam obecność postaci w długim żołnierskim płaszczu.

– Dziwne, że odpowiedzi padały w języku polskim.

Nikola milknie, zazwyczaj oznacza to, że energia ducha kosztowała ją sporo. Nie naciskam, znam ją na wylot i wiem, że potrzebuje chwili oddechu.

Arek również nie mówi nawet słowa. Jak na youtubera jest wyjątkowo cichy. Wiem, że w jego materiale będzie sporo ciszy, co z pewnością nie wpłynie dobrze na odbiór.

– Arek, co z tobą? – dopytuję się, choć czuję, że zdawkowe odpowiedzi będą wszystkim, na co stać mojego towarzysza.

– Nic, chyba przerasta mnie to wszystko.

– Dziś mamy trochę odpowiedzi, poza tym byty, z którymi nawiązaliśmy kontakt, nie są skore do rozmów. To się zdarza.

– Myślisz, że podążą za nami? – W jego głosie słyszę obawę.

– Nie sądzę, ale nigdy nie wiadomo. Nie martw się na zapas.

Słyszę, jak chłopaki piętro wyżej prowokują byty do podejścia do K2. Korytarz do złudzenia przypomina ten, na którym byliśmy, bezkres sam w sobie budzi grozę. Oświetlam przestrzeń, a cienie nikną w blasku sztucznego światła. Pomazane ściany niczym nie różnią się od tego, co widzieliśmy na dole. Jest tu nieco więcej gruzu i temperatura jest niższa, o czym informuje nas miernik. Poprawiam gopro, licząc, że materiał z piętra nagrał się pod dobrym kątem.

– Gargamel, Paweł, gdzie jesteście?

– W piekle. – Słyszę obniżony głos Pawła z prawej strony.

– Żartownisiu, chyba nie chciałbyś się tam znaleźć naprawdę.

Z jednego z pomieszczeń wychodzi Piotr, machając do nas. Jest wyraźnie w dobrym nastroju, co budzi moją ciekawość.

– I jak? – pytam, choć zakładam, że odpowiedź będzie jedynie pozytywna.

– Mamy skoki nawet do czwartej kropki.

– Tylko w tym miejscu czy jeszcze gdzieś indziej? – pyta Arek.

Spoglądam w jego stronę, jakbym zobaczył ducha.

– Zaczęło się gdzieś tam. A potem jakby za nami podążało – mówi Piotr, wskazując na jedno z pomieszczeń za nami.

– Zrobiłeś sesję z dyktafonem?

– Tak, ale nic na nim nie ma.

Przecieram czoło i poprawiam kurtkę. Czuję, jak chłód i wilgoć męczą mnie coraz bardziej. Zmęczenie zbiera swoje żniwo, jest niemal północ. Od piątej jestem na nogach, a czeka nas jeszcze droga powrotna do Jaworzna. Powoli dochodzi do mnie uczucie obcości, jakby to miejsce chciało nas wypluć. Nie protestuję, czas odejść.

– Skoczmy jeszcze do piwnicy i spadamy – proponuję.

– Myślę że to dobry pomysł. – Paweł nagle wyłania się zza drzwi. Trzyma na ramieniu kamerę termowizyjną.

– Zgaduję, że niczego nie zarejestrowałeś.

– Masz rację, ale kilka razy jakby skanowało twarz, więc nie powiedziałbym, że całkowicie nic.

– Zuch chłopak – mówi z przekąsem Nikola.

– Dobra, pogadamy w samochodzie. Chodźmy już do tej piwnicy.

– Masz przy sobie polaroida? – pyta Piotr.

– Nie, zostawiłem w domu.

– Szkoda.

Rozczarowanie jego brata dotyka i mnie.

Idąc korytarzem, czuję, jak podłoga wibruje. Oglądam się za siebie, lecz nikogo nie widzę, ciemność zalewa korytarz niczym woda płynąca z kranu. Moi towarzysze dawno mnie wyprzedzili, mam wrażenie, że coś chce się ze mną skomunikować.

Osobliwe uczucie towarzyszy mi, odkąd przekroczyłem próg budynku.

– Idziesz czy zostajesz? – Paweł świeci mi w oczy, a ja odruchowo zasłaniam twarz.

– Tak, człowiek nie może nawet w spokoju oglądać. Co to za urbex?

– Powiedział ten, który nigdy nikogo nie popędza – odbija piłeczkę Piotr.

Schody, po których schodzimy, pozostawiają wiele do życzenia. Przez chwilę zastanawiam się, czy rozsądne jest schodzenie w tym samym momencie. Nie chcę trafić na SOR ze złamaniami, więc zostaję z tyłu, Nikola również zwalnia, co może być oznaką obecności jakiegoś bytu.

– Tylko nie mów, że coś wyczułaś.

– Cały czas coś czuję.

– Lepiej jedźmy stąd, zanim coś nas wygoni.

Nie muszę długo czekać, trzask na piętrze wprawia nas w osłupienie. Wszyscy spoglądają ku górze, świecę latarką, lecz nic nie wpada mi w oczy.

– Może to przemilczmy – żartuje Paweł.

Nie potrafię odpowiedzieć, pozwalam ciszy wyrazić to, czego słowa nie są w stanie. Od lat zwiedzamy opuszczone miejsca, w których straszy, lecz nadal miewam momenty, kiedy brakuje mi języka w gębie.

Poziom zero wygląda jeszcze bardziej złowieszczo niż wcześniej, z oddali coś skrzypi, gruz pod naszymi stopami wydaje charakterystyczne dźwięki.

– Bardziej creepy się już nie da.

Trudno mi się nie zgodzić z Gargamelem.

– Szybka sesja z dyktafonem w piwnicy i spadamy? – pytam w nadziei, że nie usłyszę sprzeciwu.

– Jasne – odpiera Nikola.

Chłopaki bez słowa ruszają na najniższy poziom.

Nikola podchodzi do mnie i tuli się, jakby nie widziała mnie od kilku dni.

– Na pewno wszystko w porządku?

– Tak, po prostu przebywanie w tym miejscu sporo mnie kosztuje. Są tu złe dusze, naprawdę wiele koszmarnych rzeczy się tu wydarzyło – mówi, patrząc przed siebie pustym wzrokiem.

– Idziecie, ptaszynki, czy oddajecie się miłości?

Piotr nie daje za wygraną, gdy jest przygoda, to nie ma miejsca na nic innego.

– Już idziemy, smutny chłopcze.

– Ty to zawsze wiesz, jak odpowiedzieć.

Śmiech Nikoli łagodzi napięcie. Wiem, że to, czego my nie widzimy, męczy ją również poza murami, które pozostawiamy za sobą.

Oświetlam nam drogę, intuicyjnie stawiam kolejne kroki, wiem, że muszę uważać. Zbyt wiele razy lądowałem na ziemi, by teraz nie być ostrożny. Trzaski na dole powodują chłopaki, nie czuję więc niepokoju. Ciemność niknie w blasku sztucznego światła, przed moimi oczami ukazują się plecy Arka i Pawła.

– Gdzie Gargamel?

– Nie wiem, poszedł gdzieś. My czekamy na was – odpowiada jego brat.

– Ten to zawsze musi gdzieś pójść – burczę pod nosem.

Oświetlam korytarze, puste przestrzenie pobudzają wyobraźnię. Mam przed oczami migawki z obejrzanych horrorów, podświadomość podpowiada mroczne scenariusze, lecz staram się od nich uciec. Trzaski stają się coraz bardziej donośne. Kroczę powoli przed siebie, widząc skalę zniszczenia – odrapane ściany i zniszczony sufit mówią więcej niż tysiąc słów.

– Gargamel, jesteś tu?

Odpowiada mi głucha cisza.

– Gargamel, no weź!

– Buuuuu! – Piotr wyskakuje zza zakrętu, popychając mnie na ścianę.

Przerażenie jest jak zimny prysznic. Nagle drażni zmysły, by po chwili rozejść się po kościach.

– Pierdolony idiota – mamroczę pod nosem, siłując się sam ze sobą, by mu nie przywalić.

– Sorry, nie mogłem się powstrzymać.

– Cicho!

Ktoś przywołuje nas do porządku.

Dziwny dźwięk jest ledwo słyszalny, ale jego źródło znajduje się blisko. Rozglądam się w nadziei, że zauważę coś, co wcześniej umknęło mojej uwadze.

– Jest tu ktoś? – W głosie Pawła da się wyczuć nutę przerażenia.

– No coś ty, przecież już byśmy się na kogoś natknęli. – Gargamel gasi zapał brata.

– Dobra, rozdzielamy się i robimy swoje – decyduję.

Patrzę po twarzach swoich towarzyszy, puste spojrzenia mnie irytują.

– Co z wami? – kieruje się głównie do braci.

– Nic, długo tu już jesteśmy.

Odpowiedź Pawła jest zgodna z moimi myślami.

– Wiem, zrobimy swoje i spadamy, okej?

Wszyscy kiwają głowami. Nikola rusza na lewo, podobnie jak Arek, który tym razem postanawia iść z nami. Kolejne pomieszczenia są do siebie podobne, ich zawartość niczym nie różni się od tego, co zastaliśmy wyżej. Pety, butelki, popisane ściany i tak dalej. Człowiek zbudował, człowiek niszczy.

Mijamy puste przestrzenie, aż natrafiamy na pokój z wózkiem dziecięcym. Okrążam znalezisko, by nagrać to, co zainteresuje widzów.

– Wreszcie coś ciekawego.

– Wygląda upiornie.

Słowa Arka wcale mnie nie dziwią. I we mnie widok wózka budzi niepokój.

– Zrobisz tu sesję z dyktafonem? – Pytanie Nikoli brzmi jak pokusa.

– No jasne!

Wyciągam mały prostokątny przyrząd. Uruchomiwszy nagrywanie, odkładam go na podłogę. Poprawiam gopro, by widok był lepszy. Przez chwilę zbieram myśli, aby moje pytania były właściwe. Łapię powietrze i zaczynam.

– Mam na imię Ernest i chciałbym widzieć, czy ktoś tu jest.

Cisza staje się namacalna, jedynie z oddali słyszę wymianę zdań pomiędzy braćmi.

– Jeśli jesteś tutaj, to daj znać, możesz powiedzieć coś do tego urządzenia. Jeśli masz zbyt mało energii, to pobierz ją z tego urządzenia.

Brak jakichkolwiek dźwięków przysparza masę emocji. Czuję, jak ekscytacja przeszywa mnie na wskroś.

– Wyjaw nam swoje imię.

Z premedytacją robię dłuższe przerwy, żeby byty miały czas, by się przebić.

– Jeśli chcesz, to możesz w coś uderzyć lub wydać jakiś dźwięk.

Przez chwilę mam wrażenie, że słyszałem jakieś warknięcie.

Przyglądam się Nikoli, która odwzajemnia spojrzenie. Komunikujemy się bez słów, nie muszę słyszeć odpowiedzi, bym wiedział, że i ona to słyszała.

– Jeśli zostawiłeś ślad swojej obecności na tym urządzeniu, to ci dziękuje. My odchodzimy, nie będziemy już naruszać twojego spokoju. Nie masz prawa iść z nami, zostań tutaj. Żegnaj.

Wyuczona formuła kończy sesję. W powietrzu czuć dziwny zapach, chłód również staje się bardziej odczuwalny.

Arek wdaje się w dyskusję z Nikolą, staram się im nie przerywać, wiem, że potrzebuje naszych wypowiedzi do swojego materiału. Podchodzę do wózka, jest w dobrym stanie, jakby czas go oszczędził. Nie pasuje tutaj, jest jak puzzel z innej układanki. Robię zdjęcie na Instagram, licząc, że tak upiorne zdjęcie przyciągnie uwagę.

– I jak? Możemy już iść?

– Tak, chyba już możemy wracać – odpowiada Nikola.

Kiwanie głową przez Arka odbieram jako aprobatę.

– Wyczuwałaś coś?

– Tutaj nie, jakby coś zakłócało kontakt. Być może to ten demon, którego czułam obok pentagramu.

Spoglądam w oczy swojej dziewczyny, wiem, że jej doznania są znacznie silniejsze niż to, co my odbieramy. Czuję, że o czymś mi nie mówi. Gryzie mnie niewiedza, coś umknęło mojej uwadze lub skutecznie ukryło się w bezkresie mroku.

Światło latarki zbliża się w naszą stronę, to chłopaki wracają z własnej wyprawy.

– Jak było? – pytam.

– W sumie to nic nadzwyczajnego, żadnych anomalii.

– Tego się nie spodziewałem, u góry się działo, a tutaj taka cisza. Coś mi tu nie gra. – Patrzę po twarzach, na których maluje się rozczarowanie. Ostatnie wrażenie będzie tym, co z tego wyniesiemy.

– Zdarza się, przynajmniej u góry mieliśmy aktywność.

Wiem, że Paweł stara się zaspokoić nasze rozbuchane nadzieje. Bez skutku.

– Dobre i to, bo szkoda byłoby jechać taki kawał i wrócić z niczym.

Logiczne argumenty Gargamela na mnie nie działają.

Czuję rozczarowanie, zbyt wiele słyszałem o tym miejscu, by zadowolić tym, co otrzymałem.

– Wracajmy.

Łagodny głos Nikoli działa kojąco. Trudno mi jej odmówić.

– Okej.

Wracamy w ciszy. Światła latarek widoczne na ścianach przeganiają kryjące się cienie. Pantomina świateł wygląda groteskowo, odechciewa mi się dalszych nagrywek, podsumowanie pozostawiam chłopakom. Mknę ku wyjściu, chcę już być na zewnątrz, czuję, jak chłód mrozi moje ciało, zmęczenie przychodzi znienacka. Pora wracać do domu.

– Ernest, powiesz coś Arkowi na koniec? – przywołuje mnie do porządku Gargamel.

– Chłopaki, niech któryś z was się nagra, sorry, ale nie mam głowy do tego.

Przecieram oczy, oglądając majestatyczny budynek. Widok opuszczonego giganta w blasku nocy budzi respekt. Przez chwilę zastanawiam się, jak wiele cierpienia musiały oglądać te mury. Nie dziwi mnie fakt, że wyczuliśmy obecność bytów. Dla nich opuszczony szpital jest więzieniem, z którego nigdy nie wyjdą.

– Ani słowa? To nie w twoim stylu – stwierdza Nikola.

Wiem, że mnie zrozumie i nie będzie naciskać.

– Coś wyciągnęło ze mnie resztki energii. Padam ze zmęczenia.

– Wiem, któryś z bytów był cały czas blisko ciebie.

– Dlaczego nie powiedziałaś? Moglibyśmy podjąć próbę kontaktu.

– Czułam jego obecność, ale wiem, że nie miał dobrych intencji.

– Oby nic nie podążyło za nami – mruczę pod nosem w nadziei, że moje słowa się spełnią.

II

Piosenka z radia wprawia mnie w dobry nastrój. Choć to nie mój klimat, to kiwam głową do bitu. Czasem nawet kiepska muzyka zrobi to, czego nie jest w stanie wyszukany kawałek.

Samochód walczy z deszczem, silne opady moczą asfalt, w połączeniu z mroźnym powietrzem tworzą lodowisko, przez które muszę przejechać, by dotrzeć do schroniska.

Z zawodu jestem weterynarzem, swoją miłość do zwierząt postanowiłem realizować w miejscu, w którym takiej pomocy jest jak na lekarstwo. Schronisko to czyściec. Choć większość psów koniec końców znajduje swój wymarzony dom, to jednak spory odsetek zostanie tu na zawsze. Pracy mam dużo, pracuje ze mną kilka osób, lecz to ja odpowiadam za zdrowie podopiecznych. Ponad czterdzieści psów potrafi dać w kość. Dolegliwości mamy cały podręcznik, lecz mimo wszystko kocham to zajęcie. Nie potrafiłbym już pracować w zwykłym gabinecie weterynaryjnym. Jak mówią, gdy już się wdepnie w to gówno, to zostaje się na zawsze.

Samochód z trudem łapie przyczepność, czuję, jak ABS walczy z nawierzchnią, jeszcze pięć minut i będę na miejscu.

Zapełniony parking będzie zimnym prysznicem na mój entuzjazm, taka karma.

Droga przez las zimą wygląda majestatycznie, lecz w październikowy poranek to raczej sceneria wycięta z horroru, brakuje tylko antybohatera, który pojawi się na drodze, żebym skończył na drzewie. Moja wyobraźnia często płata mi figle, mam zdiagnozowane zaburzenie osobowości i nerwicę lękową. Żyję na lekach, przez co często nie odczuwam emocji, podczas gdy inni kipią nimi. Moja dolegliwość to mój oręż na polu bitwy z duchami, nie panikuję i nie daję się zwieść emocjom. Ktoś w naszej grupie musi mieć chłodne myślenie, gdy racjonalizm zdaje się nie mieć znaczenia.

Wyjeżdżam zza zakrętu, czuję, jak kierownica delikatnie szarpie. Skręcam w drugą stronę, licząc, że nie włożyłem zbyt dużej siły w opanowanie samochodu. Udaje się, na ostatniej prostej jestem na swoim pasie. Kolejna piosenka mnie irytuje, pseudoartystyczne wykonanie i tekst, który również drażni. Kwiat Jabłoni to muzyka dla ludzi, dla których szaleństwem jest trzecia kawa.

Podjeżdżam pod schronisko, jestem jednym z ostatnich, więc pozostaje mi jedno miejsce, przynajmniej nie muszę zostawiać auta na poboczu. Opuszczam ciepłe wnętrze samochodu, lodowate powietrze jest jak cios boksera. Otrzeźwia i działa oczyszczająco, z dala od śląskich rewirów czuję różnicę w jakości powietrza. Smog nie dusi moich płuc, wreszcie mogę odetchnąć głęboko.

Szczekanie psów, jest jedyną muzyką, której kompletnie nie znoszę. No może poza Kwiatem Jabłoni i disco polo. Pomimo kilku lat, które tutaj spędziłem, nadal nie przyzwyczaiłem się do permanentnego hałasu. Często posiłkuję się środkami na ból głowy, by przetrwać dniówkę w miejscu, gdzie cisza to tylko marzenie ściętej głowy.

Wchodzę bramą wejściową, klucz w zamku udaje odźwiernego. Przez szklane drzwi dostrzegam krzątającą się Agatę. Znając ją, w pracy jest już od co najmniej godziny.