Dwa fronty - Antoni Langer - ebook + książka

Dwa fronty ebook

Antoni Langer

4,1
34,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Polscy lotnicy i komandosi zostają wysłani do Zatoki Perskiej, by u boku Amerykanów walczyć z Iranem.

Tymczasem za sprawą tajemniczych sił wewnętrzne spory doprowadzają Polskę na skraj wojny domowej. Wojsko zmuszone jest walczyć na dwóch frontach. Wewnętrznym i zewnętrznym.

Do akcji wkraczają trzy kobiety: major Agata Adamczewska, kapitan pilot Anna Kozłowska i podporucznik Aleksandra Rudzińska. Czy powstrzymają zagrożenie?

Trzecia część szokującego realizmem cyklu Antoniego Langera.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 347

Oceny
4,1 (64 oceny)
30
19
10
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Paulod44

Nie oderwiesz się od lektury

niestety czasem aż za ardzo zbliża się do rzeczywistości
00

Popularność




ANTONI LANGER

Dwa fronty

 

 

© 2019 WARBOOK Sp. z o.o.

© 2019 Antoni Langer

 

 

Redaktor serii: Sławomir Brudny

 

Redakcja i korekta językowa: Agnieszka Zub

Korekta: Katarzyna Zioła Zemczak

 

Projekt graficzny, skład, eBook:Ilona i Dominik Trzebińscy Du Châteaux, [email protected]

 

Zdjęcie na okładce: Bartek Bera

Projekt okładki: HEVI

 

 

ISBN 978-83-65904-35-5

Ustroń 2019

 

Wydawca: Warbook Sp. z o.o.

ul. Bładnicka 65

43-450 Ustroń, www.warbook.pl

 

Wszystkie wydarzenia i osoby przedstawione w książce są fikcyjne, a podobieństwo do osób i zdarzeń rzeczywistych może być wyłącznie dziełem przypadku. Wszelkie informacje dotyczące funkcjonowania sił zbrojnych, służb specjalnych i policji pochodzą z jawnych źródeł lub są interpretacją zawartych w nich informacji.

Prolog

.1.

Poniedziałek, 14 sierpnia

Tam­tej nocy USA do­ko­na­ły in­wa­zji na Unię Eu­ro­pej­ską. A przy­naj­mniej tak praw­nik opi­sał­by to, co się sta­ło, gdy klucz trzech po­ma­lo­wa­nych w ciem­ne, ma­sku­ją­ce bar­wy śmi­głow­ców wio­zą­cych ope­ra­to­rów jed­nost­ki Del­ta ode­rwał się z po­kła­du okrę­tu USS Ame­ri­ca i ob­rał kurs na za­chód. MH-60M le­cia­ły nad fa­la­mi Mo­rza Śród­ziem­ne­go; ni­sko, bez włą­czo­nych świa­teł an­ty­ko­li­zyj­nych. Lek­kie cy­wil­ne sa­mo­lo­ty nie kur­so­wa­ły nocą nad mo­rzem, ma­szy­ny pa­sa­żer­skie la­ta­ły wy­żej, a na naj­bliż­szym lot­ni­sku nie lą­do­wał o tej po­rze ża­den rej­so­wy sa­mo­lot. Dru­gi pi­lot pro­wa­dzą­ce­go śmi­głow­ca na­słu­chi­wał jed­nak roz­mów na czę­sto­tli­wo­ściach cy­wil­nych, na wy­pa­dek nie­prze­wi­dzia­nych kom­pli­ka­cji. Stat­ki han­dlo­we i jach­ty były więk­szym pro­ble­mem z uwa­gi na duży ruch w tym ob­sza­rze, ale ła­twiej było je omi­nąć, zwłasz­cza gdy otrzy­my­wa­ło się in­for­ma­cje z ra­da­ru krą­żą­ce­go w od­da­li sa­mo­lo­tu pa­tro­lo­we­go. Mimo to pi­lo­ci i strzel­cy po­kła­do­wi eli­tar­ne­go 160 Puł­ku Lot­ni­czych Ope­ra­cji Spe­cjal­nych uważ­nie ob­ser­wo­wa­li oto­cze­nie, jak w każ­dym ni­skim lo­cie. Wszy­scy mie­li za sobą ty­sią­ce go­dzin w po­wie­trzu, wszy­scy wcze­śniej spraw­dzi­li się w zwy­kłym la­ta­niu bo­jo­wym, prze­szli se­lek­cję do sił spe­cjal­nych, a w sa­mym puł­ku do za­dań de­li­kat­nych wy­bie­ra­no, co oczy­wi­ste, tyl­ko naj­bar­dziej do­świad­czo­nych.

Ope­ra­cje spe­cjal­ne ozna­cza­ły, że było w nie wpi­sa­ne po­nad­prze­cięt­ne ry­zy­ko, ale moż­na je było zmi­ni­ma­li­zo­wać per­fek­cyj­nym przy­go­to­wa­niem. Tyl­ko to było nie­zmien­ne, wszyst­ko inne – za każ­dym ra­zem od­mien­ne.

W po­ło­wie dro­gi MH-60 ko­lej­no lą­do­wa­ły na lą­do­wi­sku nisz­czy­cie­la kla­sy Ar­le­igh Bur­ke, by uzu­peł­nić pa­li­wo. Pla­nu­jąc ope­ra­cję, uzna­no, że bę­dzie to ła­twiej­sze niż po­bie­ra­nie pa­li­wa w lo­cie z sa­mo­lo­tu – cy­ster­ny. Poza tym okręt mógł za­pew­nić po­moc w ra­zie kło­po­tów.

Ce­lem śmi­głow­ców była wil­la po­ło­żo­na na pół­noc­nym brze­gu mal­tań­skiej wy­spy Gozo. Jej wła­ści­ciel znaj­do­wał się we­wnątrz i za­pew­ne spał, co po­twier­dzi­ły dwa nie­za­leż­ne źró­dła. Czło­wiek ten pra­wie ni­g­dy nie opusz­czał Mal­ty, któ­rej oby­wa­te­lem był od sze­ściu lat. Za­miesz­ki­wał w du­żej, pię­tro­wej wil­li, z kor­tem te­ni­so­wym i ba­se­nem, po­ło­żo­nej tuż nad ska­li­stym, wy­so­kim brze­giem wy­spy. Co ja­kiś czas urzą­dza­no w tym miej­scu ha­ła­śli­we im­pre­zy, ale po­li­cja ni­g­dy nie in­ter­we­nio­wa­ła. Nie dla­te­go, że jej nie było; prze­ciw­nie – oko­li­ce tego domu sta­le pa­tro­lo­wa­ła miej­sco­wa po­li­cja. Po­dat­ni­kom przy­no­szą­cym spo­re do­cho­dy do bu­dże­tu wy­spiar­skie­go pań­stew­ka na­le­ża­ły się od­po­wied­nie wzglę­dy. Z tego też po­wo­du ża­den urzęd­nik nie za­da­wał mu kło­po­tli­wych py­tań. Fakt ten iry­to­wał wie­lu urzęd­ni­ków pra­cu­ją­cych dla in­nych rzą­dów.

Pi­lo­ci 160 Puł­ku cie­szy­li się zna­ko­mi­tą re­pu­ta­cją. Ich zna­kiem fir­mo­wym były punk­tu­al­ne przy­lo­ty, z do­kład­no­ścią do trzy­dzie­stu se­kund. Tej nocy mia­ło to klu­czo­we zna­cze­nie.

Do­kład­nie o dru­giej pięt­na­ście cza­su lo­kal­ne­go na wy­spie prze­sta­ła dzia­łać sieć te­le­fo­nii ko­mór­ko­wej i sta­cjo­nar­nej. Na czę­ści te­re­nu za­bra­kło tak­że prą­du.

Dwa­dzie­ścia se­kund póź­niej Black Haw­ki prze­kro­czy­ły li­nię brze­go­wą. Je­den z nich za­wisł nad wil­lą o nie­zwy­kle pła­skim da­chu. Sze­ściu żoł­nie­rzy zje­cha­ło nań po li­nie. Dwie po­zo­sta­łe gru­py wy­sa­dzo­no na­prze­ciw­ko bram, by za­blo­ko­wa­ły wyj­ścia. Wy­so­ki mur ota­cza­ją­cy obiekt był­by zbyt trud­ny do szyb­kie­go sfor­so­wa­nia, ale miał też taką za­le­tę, że unie­moż­li­wiał uciecz­kę lu­dziom znaj­du­ją­cym się we­wnątrz.

Za­ło­ga po­li­cyj­ne­go ra­dio­wo­zu sto­ją­ce­go na po­bli­skiej dro­dze bez skut­ku usi­ło­wa­ła na­wią­zać łącz­ność ze sta­no­wi­skiem do­wo­dze­nia. Bez in­struk­cji po­sta­no­wi­li nie ro­bić nic. Śmi­głow­ce, i to trzy, ozna­cza­ły, że de­cy­zje mu­siał po­dej­mo­wać ktoś dużo waż­niej­szy od nich.

Ko­man­do­si ma­ją­cy na so­bie czar­ne ubra­nia, po­zba­wio­ne na­szy­wek i na­pi­sów, spraw­nie ze­szli z da­chu na bal­kon, pro­sto do sy­pial­ni wła­ści­cie­la wil­li. Szkla­ne drzwi zo­sta­ły roz­bi­te jed­nym ude­rze­niem łomu. Uzbro­je­ni w wy­tłu­mio­ne pi­sto­le­ty ma­szy­no­we MP5 lu­dzie ro­ze­szli się po du­żym po­miesz­cze­niu, we­dług prze­ćwi­czo­ne­go pla­nu.

Dwóch żoł­nie­rzy skie­ro­wa­ło się do wsta­ją­ce­go wła­śnie z łóż­ka, wy­rwa­ne­go ze snu pięć­dzie­się­cio­let­nie­go, oty­łe­go męż­czy­zny o śnia­dej ce­rze. Wie­dzie­li, że tej nocy bę­dzie spał sam. Nie sta­wiał opo­ru, zo­stał rzu­co­ny na pod­ło­gę i zwią­za­ny. Dwaj jego ochro­nia­rze nie mie­li tyle szczę­ścia. Wpa­dli pro­sto pod lufy ko­man­do­sów. Ci od­da­li se­rię strza­łów. Cia­ła ochro­nia­rzy upa­dły na pod­ło­gę.

Tym­cza­sem śmi­głow­ce okrą­ża­ły miej­sce ak­cji, a strzel­cy po­kła­do­wi i snaj­pe­rzy ob­ser­wo­wa­li te­ren, upew­nia­jąc się, że nikt nie usi­łu­je zbiec ja­kąś inną, nie­zna­ną im dro­gą. Jed­no­cze­śnie ko­man­do­si mo­ni­to­ro­wa­li re­ak­cje miesz­kań­ców. Wil­la była od­da­lo­na od naj­bliż­szych za­bu­do­wań o dwie­ście me­trów. To bar­dzo bli­sko; zbyt bli­sko jak na przy­zwy­cza­je­nia spe­cja­li­stów od taj­nych ope­ra­cji. Na szczę­ście więk­szość miesz­kań­ców zo­sta­ła w do­mach, tyl­ko nie­licz­ni zro­bi­li kil­ka nie­wy­raź­nych zdjęć, któ­re póź­niej wrzu­ci­li do In­ter­ne­tu. Nie­mniej jed­nak Ame­ry­ka­nie mu­sie­li się śpie­szyć.

Naj­wię­cej cza­su za­ję­ło żoł­nie­rzom po­śpiesz­ne prze­trzą­śnię­cie domu w po­szu­ki­wa­niu te­le­fo­nów, lap­to­pów i wszyst­kich moż­li­wych no­śni­ków da­nych. Do ple­ca­ków spa­ko­wa­no tak­że pa­pie­ro­wą do­ku­men­ta­cję, za­bra­ną z otwar­te­go ła­dun­kiem wy­bu­cho­wym sej­fu. Na­stęp­nie jeń­ca i ko­man­do­sów za­ła­do­wa­no na po­kład śmi­głow­ców, któ­re od­le­cia­ły na wschód.

Po ak­cji zo­sta­ła oczy­wi­ście masa śla­dów: wy­bi­te drzwi bal­ko­no­we, ba­ła­gan w ga­bi­ne­cie i roz­pru­ty sejf. Wszyst­ko świad­czy­ło o tym, że zda­rzy­ło się tu coś dziw­ne­go. Po­zo­sta­wio­no też cia­ła ochro­nia­rzy, wraz z po­ci­ska­mi, któ­re ich za­bi­ły, i łu­ska­mi po­ci­sków, ale to nie był ża­den do­wód. Uży­to po­wszech­nie do­stęp­nej amu­ni­cji ka­li­bru dzie­więć mi­li­me­trów, pro­duk­cji nie­miec­kiej. Śmi­głow­ce nie mia­ły włą­czo­nych trans­pon­de­rów, więc nie były wi­docz­ne na cy­wil­nych ra­da­rach, a mała wy­so­kość lotu spra­wi­ła, że nie wy­kry­ły ich wło­skie ra­da­ry woj­sko­we. Na­wet gdy­by po­li­cjan­ci czy inni miesz­kań­cy wy­spy zi­den­ty­fi­ko­wa­li śmi­głow­ce jako Black Haw­ki, nie by­ło­by ja­sne, czy na­le­ża­ły do Sta­nów Zjed­no­czo­nych, Izra­ela, czy może do jesz­cze in­ne­go pań­stwa, choć­by Tur­cji.

*

Ko­man­dor De­la­ney po­zwo­lił so­bie na wes­tchnie­nie ulgi, gdy na ekra­nie w cen­trum bo­jo­wym na po­kła­dzie USS Ame­ri­ca po­ja­wił się ob­raz śmi­głow­ców le­cą­cych w szy­ku nad mo­rzem. Całą ope­ra­cję ob­ser­wo­wa­no z bez­za­ło­gow­ca Glo­bal Hawk, krą­żą­ce­go wy­so­ko po­nad Mal­tą, a łą­cza sa­te­li­tar­ne prze­ka­zy­wa­ły ob­raz nie tyl­ko na okręt, ale przede wszyst­kim do Pen­ta­go­nu i Bia­łe­go Domu. Nie było to je­dy­ne miej­sce pod­da­ne ob­ser­wa­cji tej nocy.

– Ge­ne­rał Ka­rim jesz­cze nie wie, że Has­san Kas­sab jest już w na­szych rę­kach – po­wie­dział ofi­cer ma­ry­nar­ki do sto­ją­cej obok wy­so­kiej ko­bie­ty o kasz­ta­no­wych wło­sach, ubra­nej w jed­no­li­cie brą­zo­wy mun­dur. – Po­win­no pójść do­brze.

– Oczy­wi­ście je­śli coś pój­dzie źle, mnie ani ni­ko­go z na­szych ni­g­dy tam nie było. Je­śli pój­dzie do­brze – rów­nież – za­uwa­ży­ła kwa­śno ma­jor Adam­czew­ska. Ona rów­nież nie no­si­ła żad­nych ozna­czeń: ani fla­gi, ani na­szyw­ki jed­nost­ki, ani na­wet in­sy­gniów stop­nia.

– Wię­cej opty­mi­zmu. Poza tym, pew­nie się po­wta­rzam, ale bez in­for­ma­cji, któ­re uda­ło się zdo­być pod­czas wal­ki ze Spec­na­zem w Pol­sce, a zwłasz­cza po­cho­dzą­cych od schwy­ta­nych wte­dy ofi­ce­rów ro­syj­skie­go wy­wia­du woj­sko­we­go, nie mie­li­by­śmy po­twier­dze­nia na­szych po­dej­rzeń do­ty­czą­cych za­rów­no Ka­ri­ma, jak i Kas­sa­ba.

– Nie zdą­ży­łam ni­ko­go spy­tać, pa­nie ko­man­do­rze, ale aż tak bar­dzo za­bo­la­ły was ich związ­ki z Ro­sją? – spy­ta­ła.

Ka­rim, je­den z przy­wód­ców re­be­lii prze­ciw­ko Ka­da­fie­mu, był do nie­daw­na uwa­ża­ny za czło­wie­ka Ame­ry­ka­nów w Li­bii, przy­naj­mniej do mo­men­tu, gdy przy­jął po­moc woj­sko­wą z Ro­sji. Kas­sab, po­cho­dzą­cy z Egip­tu play­boy, han­dlo­wał in­for­ma­cja­mi, bro­nią i wszyst­kim, czym się dało, i był go­tów świad­czyć usłu­gi dla każ­de­go – tak­że dla Ame­ry­ka­nów.

– Cho­dzi o Iran – wy­ja­śnił jej. – Nie chce­my za­czy­nać woj­ny, ma­jąc za ple­ca­mi lu­dzi, któ­rzy mo­gli­by wspo­móc Te­he­ran i jego siat­ki na Za­cho­dzie.

– I o tym po­wie­dzie­li wam ci, któ­rych zła­pa­li­śmy? – Po­lka wciąż po­zo­sta­wa­ła scep­tycz­na. Zna­ła ze­zna­nia tych, któ­rzy zgo­dzi­li się mó­wić.

– Wska­za­li nam na oso­bę z krę­gu ich fir­my do­rad­czej „Wym­pieł”. Zna pani tę or­ga­ni­za­cję?

Ski­nę­ła gło­wą. Kom­pa­nia Ochro­niar­ska „Wy­mpieł” słu­ży­ła Krem­lo­wi jako wy­god­ne na­rzę­dzie do uży­wa­nia siły, bez­po­śred­nio lub po­śred­nio, w Afry­ce i na Bli­skim Wscho­dzie. Jej obec­ność w Li­bii nie była za­sko­cze­niem.

– W re­wan­żu otrzy­ma­cie wszyst­kie in­for­ma­cje, ja­kie te­raz po­zy­ska­my, a obec­ność pani i pani ko­le­gów to gwa­ran­tu­je – Ame­ry­ka­nin przy­po­mniał jej sło­wa wy­po­wie­dzia­ne dobę wcze­śniej. – Ma pani, zda­je się, miej­sce w pierw­szym rzę­dzie? – upew­nił się.

– Osprey, nu­mer bocz­ny zero czte­ry, kryp­to­nim Mu­stang Zero Czte­ry – od­po­wie­dzia­ła.

W cza­sie gdy roz­ma­wia­li, dru­ga część ope­ra­cji już się za­czę­ła w bry­tyj­skiej ba­zie Akro­ti­ri na Cy­prze. Pierw­szy wy­star­to­wał po­wol­ny, na­je­żo­ny lu­fa­mi dział sa­mo­lot wspar­cia ognio­we­go AC-130U Gho­stri­der. Trzy kwa­dran­se póź­niej w jego ślad po­dą­ży­ły czte­ry my­śliw­ce F-15E Stri­ke Eagle, ob­cią­żo­ne bom­ba­mi, i czte­ry bry­tyj­skie Tor­na­da z po­ci­ska­mi ra­kie­to­wy­mi.

Ostat­nia gru­pa mia­ła wy­star­to­wać z USS Ame­ri­ca, znaj­du­ją­ce­go się naj­bli­żej celu. Tu­taj tak­że obo­wią­zy­wa­ła ko­lej­ność – od naj­wol­niej­szych do naj­szyb­szych. Pierw­szeń­stwo mia­ły czte­ry Black Haw­ki z ko­man­do­sa­mi Del­ty. Na­stęp­ne w ko­lej­ce było sześć pio­no­wzlo­tów MV-22 Osprey usta­wio­nych na po­kła­dzie lot­ni­czym. Miej­sca w nich po­śpiesz­nie zaj­mo­wa­ło sie­dem­dzie­się­ciu żoł­nie­rzy sił spe­cjal­nych pie­cho­ty mor­skiej, zna­nych od kil­ku lat jako Ma­ri­ne Ra­iders. Aga­ta Adam­czew­ska mia­ła miej­sce w przed­niej czę­ści ka­bi­ny, na­prze­ciw­ko bocz­nych drzwi. Wnę­trze ma­szy­ny było cia­sne. Na dwóch rzę­dach skła­da­nych sie­dzeń, na bur­tach, ulo­ko­wa­ło się już pięt­na­stu ko­man­do­sów, któ­rzy w przej­ściu uło­ży­li swo­ją broń ma­szy­no­wą i ple­ca­ki. Ko­bie­ta wy­glą­da­ła tak jak oni: w ka­mi­zel­ce tak­tycz­nej z licz­ny­mi kie­sze­nia­mi na amu­ni­cję, ap­tecz­kę i inne wy­po­sa­że­nie, we­wnątrz skry­wa­ją­cej pły­ty ba­li­stycz­ne zdol­ne za­trzy­mać po­ci­ski i odłam­ki – przy­naj­mniej nie­któ­re i w heł­mie z za­wie­szo­nym na nim nok­to­wi­zo­rem. Na pa­sie prze­wie­szo­nym przez jej ra­mię wi­siał ka­ra­bi­nek au­to­ma­tycz­ny HK416 z krót­ką lufą; pi­sto­let Glock 17 spo­czy­wał w ka­bu­rze udo­wej. Ko­bie­ta mia­ła też ple­cak za­wie­ra­ją­cy wszyst­ko, co mo­gło oka­zać się nie­zbęd­ne na miej­scu.

Gór­na cześć drzwi zo­sta­ła zdję­ta, a przez po­wsta­ły otwór tuż po star­cie za­czął prze­do­sta­wać się do­kucz­li­wy, zim­ny wiatr, wie­jąc od ka­dłu­ba aż do otwar­tej ram­py, na któ­rej zaj­mo­wał sta­no­wi­sko tyl­ny strze­lec.

Nie to było jed­nak naj­gor­sze. Pio­no­wzlot le­ciał nocą, ha­ła­su­jąc i trzę­sąc się. Za oknem prze­su­wa­ły się cie­nie le­d­wo wi­docz­ne­go kra­jo­bra­zu; wzla­ty­wa­li nad góry. Rzad­ko da­wa­ło się wi­dzieć ja­kieś świa­tło. Wspo­mnie­nia wra­ca­ły. Złe wspo­mnie­nia.

Uchwy­ci­ła się obu­rącz ramy fo­te­la. „Noc­ny lot”, po­my­śla­ła. Po­wieść czy­ta­na pierw­szy raz daw­no temu. Wte­dy jej nie ro­zu­mia­ła. Te­raz to mia­ło sens. „Gdy­by był po­wstrzy­mał bo­daj je­den od­lot, spra­wa lo­tów noc­nych by­ła­by prze­gra­na”. Na­wet nie za­uwa­ży­ła, kie­dy za­czę­ła szep­tać te sło­wa.

– Boi się pani la­tać? – Sie­dzą­cy obok niej ka­pi­tan pie­cho­ty mor­skiej Tho­mas na­chy­lił się ku niej, prze­krzy­ku­jąc ha­łas sil­ni­ków. Męż­czy­zna ko­rzy­stał z po­kła­do­we­go in­ter­ko­mu, ona nie.

– Tyl­ko kie­dy nie pi­lo­tu­ję – od­po­wie­dzia­ła, si­ląc się na uśmiech.

– Jest pani pi­lo­tem?

– By­łam – ucię­ła dys­ku­sję i za­mknę­ła oczy.

Gdy w ostat­niej chwi­li do­łą­czo­no ją do gru­py sztur­mo­wej, jej za­da­niem mia­ło być zbie­ra­nie na miej­scu in­for­ma­cji roz­po­znaw­czych. Tho­mas przy­jął to z za­do­wo­le­niem. Od­cią­ża­ło to jego lu­dzi, a na te­ry­to­rium wro­ga każ­dy czło­wiek był cen­ny. Nie py­tał więc do­kład­nie, kim jest, ani co wła­ści­wie ma ro­bić.

Tym­cza­sem pio­no­wzlo­ty le­cia­ły ni­sko, w luź­nym szy­ku, omi­ja­jąc mia­sta i na­tu­ral­ne prze­szko­dy. Dy­stans dzie­lą­cy je od stre­fy lą­do­wa­nia po­ko­na­ły w czter­dzie­ści pięć mi­nut.

Kwa­te­ra głów­na ge­ne­ra­ła Ka­ri­ma znaj­do­wa­ła się na za­chód od Ben­ga­zi, tuż przy lot­ni­sku, w od­da­le­niu od nie­spo­koj­ne­go mia­sta. Wia­do­mo było, że miesz­kał tam sam, jego ro­dzi­na prze­by­wa­ła poza kra­jem. Pięć czoł­gów T-72 usta­wio­nych w roli sta­cjo­nar­nych punk­tów ognio­wych, kil­ka­na­ście in­nych po­jaz­dów opan­ce­rzo­nych róż­nych ty­pów i te­re­no­we sa­mo­cho­dy z dział­ka­mi ZU-23-2 za­pew­nia­ły sza­co­wa­nym na pięć­set osób obroń­com prze­wa­gę nad si­ła­mi lżej uzbro­jo­nej mi­li­cji. Roz­ka­zom ge­ne­ra­ła pod­le­ga­ły tak­że for­ma­cje kon­tro­lu­ją­ce port w Ben­ga­zi, ochra­nia­ją­ce ru­ro­cią­gi i pola naf­to­we. Tak­że tam uży­wa­ny był cięż­ki sprzęt, po­cho­dzą­cy nie tyl­ko z cza­sów Ka­da­fie­go, ale i nie­daw­no do­star­czo­ny przez za­gra­nicz­nych so­jusz­ni­ków.

Te siły nie mo­gły jed­nak rów­nać się z kie­ro­wa­ny­mi la­se­ro­wo bom­ba­mi zrzu­ca­ny­mi przez F-15E. W kil­ka se­kund wszyst­kie czoł­gi i więk­szość po­zo­sta­łych wo­zów bo­jo­wych za­mie­ni­ły się w złom. Bry­tyj­skie Tor­na­da swo­imi po­ci­ska­mi Brim­sto­ne po­ra­zi­ły roz­po­zna­ne po­zy­cje ar­mat prze­ciw­lot­ni­czych i wiel­ko­ka­li­bro­wych ka­ra­bi­nów ma­szy­no­wych. Tuż po tym Black Haw­ki za­wi­sły nad bu­dyn­ka­mi szta­bu Ka­ri­ma, a ko­man­do­si zje­cha­li na li­nach na dach, otwie­ra­jąc z nie­go ogień do war­tow­ni­ków. Kil­ku zdo­ła­ło od­po­wie­dzieć ogniem, za­nim zgi­nę­li. Wy­rwa­ny ze snu ge­ne­rał, któ­re­go po­kój miesz­kal­ny znaj­do­wał się na pierw­szym pię­trze, chwy­cił za le­żą­ce­go za­wsze w po­bli­żu ka­łasz­ni­ko­wa. Jego szta­bow­cy i do­rad­cy zro­bi­li to samo.

Ma­jor Adam­czew­ska otwo­rzy­ła oczy, gdy wy­czu­ła zmia­nę pręd­ko­ści lotu. Osprey zwol­nił, wy­ko­nał kil­ka za­krę­tów, prze­szedł do za­wi­su, wresz­cie opadł na zie­mię. De­sant za­czął po­śpiesz­nie opusz­czać po­kład.

Zna­la­zła się na zie­mi jako trze­cia z gru­py wy­cho­dzą­cej bo­kiem. Prze­bie­gła do usta­lo­ne­go na od­pra­wie miej­sca. Uklę­kła na pra­we ko­la­no i przez za­mo­co­wa­ne na heł­mie go­gle nok­to­wi­zyj­ne ob­ser­wo­wa­ła oto­cze­nie. Wy­lą­do­wa­li, zgod­nie z pla­nem, na po­łu­dnio­wej czę­ści lot­ni­ska, tuż przy sie­dzi­bie ge­ne­ra­ła urzą­dzo­nej w daw­nym bu­dyn­ku szta­bo­wym li­bij­skie­go puł­ku lot­ni­cze­go, oto­czo­nym pło­tem z siat­ki. Z dru­giej stro­ny obiek­tu wy­lą­do­wał inny Osprey, po­zo­sta­łe wy­sa­dzi­ły de­sant w re­jo­nie pły­ty po­sto­jo­wej i han­ga­rów. Ma­ri­nes prze­for­mo­wa­li się. Część pod­od­dzia­łu, w tym żoł­nie­rze z bro­nią ma­szy­no­wą, za­ję­ła sta­no­wi­ska od stro­ny lot­ni­ska, po­zo­sta­li, wraz z Adam­czew­ską, któ­ra nie od­stę­po­wa­ła do­wód­cy na­wet na krok, po­de­szli pod bu­dy­nek, szy­ku­jąc się do sztur­mu. Dwóch Ame­ry­ka­nów prze­cię­ło ogro­dze­nie no­ży­ca­mi do cię­cia dru­tu, to­ru­jąc dro­gę gru­pie sztur­mo­wej.

Do­oko­ła roz­brzmie­wa­ły strza­ły. Obu­dze­ni na­lo­tem Li­bij­czy­cy usi­ło­wa­li zor­ga­ni­zo­wać obro­nę i ode­przeć na­past­ni­ków. Na lot­ni­sku prze­by­wa­li nie­licz­ni żoł­nie­rze, któ­rzy schro­ni­li się w han­ga­rach i bu­dyn­ku wie­ży kon­tro­li lo­tów, usi­łu­jąc do­trwać do na­dej­ścia od­sie­czy. Więk­szość żoł­nie­rzy Ka­ri­ma za­miesz­ki­wa­ła osie­dla ota­cza­ją­ce lot­ni­sko, więc na­pręd­ce zbie­ra­ją­ce się od­dzia­ły szyb­ko po­dej­mo­wa­ły na­tar­cie. Z ukry­cia wy­je­cha­ły sa­mo­cho­dy te­re­no­we z za­mon­to­wa­ną bro­nią ma­szy­no­wą.

Do ka­no­na­dy przy­łą­czył się więc AC-130, krą­żą­cy po­nad lot­ni­skiem i okła­da­ją­cy ogniem swo­jej ar­ty­le­rii po­kła­do­wej tych, któ­rzy usi­ło­wa­li wes­przeć obroń­ców. Se­rie po­ci­sków z szyb­ko­strzel­nych dzia­łek prze­ci­na­ły ciem­no­ści, dzie­siąt­ku­jąc li­bij­skie sze­re­gi.

Tak­że w bu­dyn­ku szta­bu trwa­ła wal­ka. Przez okna wi­dać było bły­ski wy­strza­łów i eks­plo­zje gra­na­tów na pierw­szym pię­trze – naj­wy­raź­niej tam utknął atak Del­ty.

– Ma­kin 23, trwa­ją wal­ki na pierw­szym pię­trze, wcho­dzi­my do bu­dyn­ku – rzu­cił w eter ka­pi­tan pie­cho­ty mor­skiej.

Ła­dun­ki wy­bu­cho­we eks­plo­do­wa­ły, przę­sła ogro­dze­nia opa­dły na piach, to­ru­jąc dro­gę do sztur­mu.

W tym sa­mym mo­men­cie trzech lu­dzi wy­bie­gło z bu­dyn­ku szta­bu, strze­la­jąc w kie­run­ku żoł­nie­rzy. Po­cisk z gra­nat­ni­ka ra­nił dwóch Ame­ry­ka­nów, pierw­szych, któ­rzy we­szli w wy­łom. Po chwi­li eks­plo­do­wał ko­lej­ny.

Adam­czew­ska wy­mie­rzy­ła ka­ra­bi­nek w jed­ną z bie­gną­cych po­sta­ci. Przez uła­mek se­kun­dy od­nio­sła wra­że­nie, że wi­dzia­ła już gdzieś tę twarz. Strze­li­ła cel­nie dwa razy, a po­tem jesz­cze dwa, do pa­da­ją­cej już syl­wet­ki. Ma­ri­nes też strze­la­li. Ża­den z prze­ciw­ni­ków nie zdo­łał uciec.

Ko­man­do­si wzno­wi­li atak, bie­giem do­tar­li do wej­ścia. Drzwi były otwar­te i sied­mio­ro lu­dzi we­szło do środ­ka, omia­ta­jąc lu­fa­mi ko­ry­ta­rze i po­ko­je. Czte­rech spo­śród nich ostroż­nie we­szło po scho­dach, za­cho­dząc gru­pę Li­bij­czy­ków od tyłu. Nie było we­zwań do pod­da­nia się; kil­ka gra­na­tów odłam­ko­wych za­koń­czy­ło wal­kę. Dwóch Li­bij­czy­ków zgi­nę­ło, trzech – w tym ge­ne­rał – pod­da­ło się.

Tym­cza­sem ma­jor Adam­czew­ska za­trzy­ma­ła się przy za­bi­tych. Byli uzbro­je­ni w ro­syj­skie ka­ra­bin­ki AK-103, z pod­wie­szo­ny­mi gra­nat­ni­ka­mi. Oświe­tli­ła ich twa­rze la­tar­ką z fil­trem na pod­czer­wień. To nie byli Ara­bo­wie.

Ko­bie­ta wy­ję­ła z kie­sze­ni ka­mi­zel­ki tak­tycz­nej apa­rat fo­to­gra­ficz­ny. Zro­bi­ła za­bi­tym zdję­cia twa­rzy. Ko­rzy­sta­jąc z przy­go­to­wa­nych za­wcza­su po­nu­me­ro­wa­nych ze­sta­wów, po­bra­ła od­ci­ski li­nii pa­pi­lar­nych, pa­tycz­ka­mi wkła­da­ny­mi do ust ze­bra­ła śli­nę do ba­dań DNA i ru­szy­ła do bu­dyn­ku, gdzie cze­ka­ło na nią wię­cej pra­cy.

Strze­la­ni­na wo­kół lot­ni­ska trwa­ła, więc po­śpiesz­nie zbie­ra­no rze­czy, któ­re mo­gły mieć ja­kąś war­tość. Jak za­wsze, pierw­szeń­stwo mia­ły kom­pu­te­ry, te­le­fo­ny i no­śni­ki da­nych. Pol­ka wrzu­ca­ła je do wyj­mo­wa­nych z ple­ca­ka to­reb, za każ­dym ra­zem fo­to­gra­fu­jąc dany przed­miot i dla pew­no­ści no­tu­jąc to – zwłasz­cza je­śli zna­le­zio­no go przy za­bi­tych lub poj­ma­nych. Je­śli te­le­fon był włą­czo­ny, umiesz­cza­ła go w spe­cjal­nym etui, blo­ku­ją­cym sy­gna­ły ra­dio­we. Za­ję­ło im to kwa­drans, w sam raz, by nie opóź­niać pod­od­dzia­łu, któ­ry wy­ru­szył z po­wro­tem na lą­do­wi­sko, aby za­ła­do­wać się do pio­no­wzlo­tu.

Adam­czew­ska znów przy­klę­kła, ob­ser­wu­jąc przed­po­le, gdy ze­spół przy­jął obron­ny szyk okręż­ny. Osprey wła­śnie pod­cho­dził do lą­do­wa­nia. Była pi­lot wi­dzia­ła go, jak już prze­sta­wiał gon­do­le sil­ni­ków z wiel­ki­mi wir­ni­ka­mi w po­ło­że­nie pio­no­we, gdy coś przy­po­mi­na­ją­ce­go bły­ska­wi­cę prze­cię­ło nie­bo.

Ko­bie­tę zmro­ził ten wi­dok. To mu­siał być po­cisk prze­ciw­lot­ni­czy, od­pa­lo­ny z ra­mie­nia w chwi­li, gdy MV-22 był w naj­bar­dziej wraż­li­wej fa­zie lotu. Re­ak­cja sys­te­mu sa­mo­obro­ny trans­por­tow­ca była na­tych­mia­sto­wa. Od­pa­lo­ne zo­sta­ły fla­ry, ma­szy­na zwięk­szy­ła moc sil­ni­ków, prze­ry­wa­jąc po­dej­ście. Ra­kie­ta chy­bi­ła.

AC-130 za­sy­pał ogniem miej­sce, skąd od­pa­lo­no po­cisk. Do­pie­ro wte­dy za­ło­ga Ospreya zde­cy­do­wa­ła się na po­wtór­ne po­dej­ście. Te­raz nie było pro­ble­mów.

Gdy byli już w po­wie­trzu, na lot­ni­sku eks­plo­do­wał je­den z han­ga­rów bu­do­wa­nych we­dług ra­dziec­kich wzo­rów. Ma­ri­nes wy­sa­dzi­li pod­ręcz­ny ma­ga­zyn bro­ni Ka­ri­ma.

Znów za­mknę­ła oczy. Gdy­by mo­gła, na­pi­ła­by się te­raz cze­goś moc­niej­sze­go. Nie po­win­na się zga­dzać na udział w tej ope­ra­cji. Usi­łu­jąc od­da­lić złe prze­czu­cia, w my­ślach po­wta­rza­ła czyn­no­ści, któ­re mia­ła wy­ko­nać po wy­lą­do­wa­niu.

Naj­pierw mu­sia­ła po­ja­wić się w po­miesz­cze­niu od­da­nym na uży­tek ana­li­ty­ków wy­wia­du. Tam zda­ła prze­ję­te no­śni­ki da­nych, apa­rat fo­to­gra­ficz­ny oraz ze­sta­wy z od­ci­ska­mi pal­ców i prób­ka­mi DNA. Gdy tyl­ko to zro­bi­ła, pod pre­tek­stem pój­ścia do to­a­le­ty ucie­kła do ka­ju­ty. Na szczę­ście była w niej sama. Opar­ła się o ścia­nę, za­mknę­ła oczy i wzię­ła pięć głę­bo­kich od­de­chów. Wy­grze­ba­ła z od­mę­tów tor­by po­dróż­nej bu­tel­kę wody i upi­ła dwa łyki, my­śląc, że po­win­na zmie­nić za­wód. Tyl­ko nie mia­ła po­my­słu na jaki. Prze­bra­ła się w czy­ste ubra­nie, zja­dła cze­ko­la­do­we­go ba­to­na i wró­ci­ła do po­miesz­czeń wy­wia­du.

– Wszyst­ko w po­rząd­ku? – spy­tał De­la­ney.

– Nie. – Po­krę­ci­ła gło­wą. – Wy­stra­szył mnie po­cisk – wo­la­ła nie roz­wi­jać tego wąt­ku. – Z da­ny­mi wszyst­ko jest OK?

– Tak, szko­da tyl­ko, że nie uda­ło się pani po­ka­zać na żywo ma­ga­zy­nów i ich za­war­to­ści – po­wie­dział Ame­ry­ka­nin, otwie­ra­jąc ka­ta­log ze świe­żo zgra­ny­mi zdję­cia­mi.

Pierw­sze po­ka­zy­wa­ły sto­ją­ce w du­żym han­ga­rze śmi­głow­ce. Roz­po­zna­ła Mi-17 i Mi-14, do­brze jej zna­ne z cza­sów, gdy mo­gła za­sia­dać za ste­ra­mi. Z pew­no­ścią nie nada­wa­ły się już do lotu, były zbyt zde­kom­ple­to­wa­ne. Za to trzy sztur­mo­we Mi-24 wy­glą­da­ły o wie­le le­piej, jak po re­mon­cie. Nie omiesz­ka­ła za­uwa­żyć tego gło­śno.

– Bo są po re­mon­cie – wy­ja­śnił jej ko­man­dor. – Za na­sze pie­nią­dze w wa­szych za­kła­dach. Re­mont prze­pro­wa­dzo­no wte­dy, gdy wy­ko­ny­wa­li­ście zle­ce­nie na na­pra­wę śmi­głow­ców dla Kon­ga. Dzię­ki temu nikt się nie zo­rien­to­wał.

– Te­raz, jak się do­my­ślam, wy­sa­dzi­li­ście je w po­wie­trze.

– Ow­szem, to są ich ostat­nie zdję­cia. Ale cie­kaw­sze są te. – Otwo­rzył inny fol­der. – Mamy cały skład po­ci­sków zie­mia – po­wie­trze, skrzy­nie za­wie­ra­ją­ce oko­ło sie­dem­dzie­się­ciu pię­ciu sztuk po­ci­sków SA-24.

– Igła – Adam­czew­ska wo­la­ła ory­gi­nal­ne ozna­cze­nia po­ci­sków – po co mu to?

– Sku­po­wał, tak­że za na­sze pie­nią­dze. Oko­ło pół ty­sią­ca tych po­ci­sków wy­pa­ro­wa­ło z ma­ga­zy­nów woj­sko­wych pod­czas woj­ny do­mo­wej. Ba­li­śmy się, że wpad­ną w nie­po­wo­ła­ne ręce. Mamy tu też gra­nat­ni­ki prze­ciw­pan­cer­ne, ka­ra­bi­ny ma­szy­no­we, ma­te­ria­ły wy­bu­cho­we, woj­sko­we – do­brej ja­ko­ści, oraz de­to­na­to­ry.

– I z tego po­wo­du prze­pro­wa­dzi­li­ście tę ope­ra­cję, praw­da? Kas­sab to han­dlarz bro­nią. Chciał je ku­pić, by ko­muś do­star­czyć?

– Wie­dzia­łem, że jest pani by­stra. Ba­li­śmy się, że Kas­sab za­ku­pi te po­ci­ski i prze­ka­że je siat­kom irań­skim w Eu­ro­pie. W ra­zie woj­ny z Ira­nem mo­gli­by na przy­kład ata­ko­wać na­sze sa­mo­lo­ty. Cy­wil­ne i woj­sko­we. Albo za­ata­ko­wać bazy woj­sko­we, czy am­ba­sa­dy.

– Więc cho­dzi o Iran…

– Słu­ży­ła pani w ma­ry­nar­ce wo­jen­nej... Wie pani, że po­mści­my nasz okręt za­to­pio­ny przez Irań­czy­ków w in­cy­den­cie z 30 kwiet­nia. Za­mie­sza­nie w Eu­ro­pie po­psu­ło nam nie­co szy­ki, ale nie­dłu­go za­czy­na­my, na Mo­rzu Arab­skim będą trzy lot­ni­skow­co­we gru­py ude­rze­nio­we. Do Ni­mit­za do­łą­czył już Bush, cze­ka­my tyl­ko na Sten­ni­sa.

– I są­dzi­cie, że Eu­ro­pa tak po pro­stu prze­łknie to, co zro­bi­li­ście na Mal­cie, i nie bę­dzie ro­bić pro­ble­mów w związ­ku z Ira­nem? – Adam­czew­ska wy­ra­zi­ła swo­je wąt­pli­wo­ści.

– Jak pani są­dzi, jak to ro­ze­gra­ją po­li­ty­cy? – od­po­wie­dział py­ta­niem Ame­ry­ka­nin. – Mal­ta to mały, sko­rum­po­wa­ny kra­ik, ale na­le­żą­cy do Unii Eu­ro­pej­skiej. Co zro­bi Unia? Weź­mie w obro­nę pań­stwo, na któ­re­go te­re­nie ukry­wał się han­dlarz bro­nią?

– Cze­go­kol­wiek by nie zro­bi­li, są na prze­gra­nej po­zy­cji. Czy­li udo­wod­ni­cie, że Unia jest mało wia­ry­god­na… Ale to woda na młyn eu­ro­scep­ty­ków, a nie­dłu­go będą wy­bo­ry w Niem­czech i Au­strii. Nasi po­li­ty­cy, przy­naj­mniej nie­któ­rzy, już mó­wią o wyj­ściu z Unii. Nie bo­icie się kon­se­kwen­cji?

– Nie, nie bo­imy się – uśmiech­nął się Ame­ry­ka­nin. – Na zde­rze­nie cy­wi­li­za­cji je­ste­śmy przy­go­to­wa­ni.

.2.

Śro­da, 16 sierp­nia

„Dziw­ny sym­bol”, po­my­ślał ge­ne­rał bro­ni Zbi­gniew Kru­szyń­ski, pa­trząc przez okno sa­mo­cho­du na mi­ja­ny po­mnik. Przy bra­mie ko­szar usta­wio­no na po­stu­men­tach czte­ry wozy bo­jo­we. Trzy spo­śród nich – T-34, T-55 i T-72 – były czoł­ga­mi z okre­su po­wo­jen­ne­go. Czwar­ty czę­sto błęd­nie roz­po­zna­wa­no jako czołg typu Sher­man. W rze­czy­wi­sto­ści od Sher­ma­na po­cho­dzi­ło tyl­ko pod­wo­zie, a wy­po­sa­żo­ny w dzia­ło ka­li­bru dzie­więć­dzie­siąt mi­li­me­trów po­jazd był nisz­czy­cie­lem czoł­gów typu M36 Jack­son, prze­wie­zio­nym kie­dyś do Pol­ski z Ira­ku. Ale wie­dzie­li o tym tyl­ko nie­licz­ni. Więk­szość upar­cie na­zy­wa­ła go Sher­ma­nem.

Tak samo jak ten wóz, te­raz to spo­tka­nie mia­ło być czymś in­nym, niż mo­gło się wy­da­wać na pierw­szy rzut oka. Czar­ny Land Ro­ver wy­je­chał z kom­plek­su ko­sza­ro­we­go 11 Lu­bu­skiej Dy­wi­zji Ka­wa­le­rii Pan­cer­nej w Ża­ga­niu tyl­ko po to, aby do­wód­ca dy­wi­zji mógł ze swo­im go­ściem zjeść obiad w klu­bie gar­ni­zo­no­wym. Wi­zy­ta była nie­za­po­wie­dzia­na, na tyle, na ile moż­na było na to so­bie w woj­sku po­zwo­lić, a za­pro­sze­nie na obiad pa­dło tak nie­spo­dzie­wa­nie, że żan­dar­mi z ochro­ny do­wód­cy ge­ne­ral­ne­go zo­sta­li w sto­łów­ce, do­kąd wcze­śniej oso­bi­ście za­pro­wa­dził ich szef szta­bu.

Bu­dy­nek ka­sy­na wy­glą­dał jak nie­mal wszyst­kie bu­dyn­ki w oko­li­cy – po­nie­miec­ki, po­ło­żo­ny wśród drzew, w od­da­le­niu od głów­nej dro­gi. Lep­szej lo­ka­li­za­cji nie moż­na było so­bie wy­ma­rzyć nie tyl­ko z po­wo­du dys­kre­cji, ale i cie­nia, jaki w upal­ne lato da­wa­ły drze­wa.

Do­wo­dzą­cy ża­gań­ską dy­wi­zją ge­ne­rał Ku­char­ski za­pro­wa­dził jed­nak swo­je­go go­ścia nie do ja­dal­ni, ale bocz­nym ko­ry­ta­rzem po­pro­wa­dził go do cia­sne­go po­ko­ju na pię­trze. Na drzwiach umo­co­wa­ny był em­ble­mat woj­sko­we­go koła ło­wiec­kie­go.

Kil­ku­na­stu sie­dzą­cych pod ścia­na­mi męż­czyzn wsta­ło i za­czę­ło spon­ta­nicz­nie bić bra­wo. „Na­le­ży mi się”, po­my­ślał Kru­szyń­ski. „Za to, co sta­ło się nie­daw­no, w ten dzień, któ­ry być może bę­dzie za­pa­mię­ta­ny jako naj­krót­sza woj­na pol­sko-ro­syj­ska”. A ci lu­dzie mie­li spe­cjal­ne pra­wo, by do­ce­nić jego wy­sił­ki.

Pra­wie wszy­scy mie­li siwe wło­sy, pra­wie wszy­scy, poza jed­nym, prze­kro­czy­li pięć­dzie­sią­ty rok ży­cia i wszy­scy za­cho­wa­li szczu­płe syl­wet­ki. Mimo tego wy­da­wa­li się zu­peł­nie prze­cięt­ni. „To za­baw­ne, jak nie­wie­le nas od­róż­nia od zwy­kłych lu­dzi”, my­ślał Kru­szyń­ski. „Wy­star­czy, że zdej­mie­my mun­du­ry, pi­sto­le­ty scho­wa­my w sej­fie i wy­glą­da­my jak zwy­kli eme­ry­ci, może kie­row­cy au­to­bu­sów albo hy­drau­li­cy”. Za kil­ka mie­się­cy też go to cze­ka­ło, dy­mi­sję zło­żył tuż przed ob­cho­dzo­nym wczo­raj Świę­tem Woj­ska Pol­skie­go.

– Gra­tu­lu­je­my uda­nych ło­wów i pro­szę przy­jąć to od nas jako do­wód uzna­nia. – Ge­ne­rał bro­ni Sko­rup­ski, daw­ny do­wód­ca Wojsk Lą­do­wych, wrę­czył przy­by­szo­wi otwar­te drew­nia­ne pu­deł­ko, w któ­rym znaj­do­wa­ła się bu­ła­wa. Kru­szyń­ski wziął ją do ręki i obej­rzał. Była sta­ran­nie wy­ko­na­na, z po­le­ro­wa­nej sta­li. Na trzon­ku wy­gra­we­ro­wa­no na­pis: Dla zwy­cięz­cy bi­twy z 3 czerw­ca 2017 roku od my­śli­wych Czar­nej Dy­wi­zji. Uda­nych ło­wów w przy­szło­ści.

–Pięk­na jest, dzię­ku­ję – od­po­wie­dział ob­da­ro­wa­ny – ale nie mogę nie po­wie­dzieć, że zwy­cięz­ca­mi byli ci wszy­scy, któ­rzy wów­czas wal­czy­li, na lą­dzie, w po­wie­trzu i na mo­rzu. A zwłasz­cza ci, któ­rzy wów­czas po­le­gli. Wiec przyj­mu­ję to w ich imie­niu i pro­szę o pa­mięć o tych, bez któ­rych by­śmy nie wy­gra­li.

To było kosz­tow­ne zwy­cię­stwo. Zgi­nę­ło wie­lu lu­dzi, stra­co­no trzy okrę­ty, w tym je­den pra­wie z całą za­ło­gą, dwa sa­mo­lo­ty; stra­ty po­nie­śli tak­że żoł­nie­rze wal­czą­cy na lą­dzie ze Spec­na­zem. Wcze­śniej na­sła­ni przez Ro­sję dy­wer­san­ci za­bi­li jego po­przed­ni­ka na sta­no­wi­sku do­wód­cy ge­ne­ral­ne­go. A po­tem przy­szedł czas na po­li­tycz­ne ukła­dy i bo­le­sne de­cy­zje ka­dro­we. I chy­ba dla­te­go po­pro­szo­no go o to spo­tka­nie.

– Na kogo mam po­lo­wać? – spy­tał Kru­szyń­ski, choć prze­czu­wał, jaka bę­dzie od­po­wiedź. Sko­rup­ski wska­zał jemu i Ku­char­skie­mu miej­sce za sto­łem. Za­no­si­ło się na dłuż­szą po­ga­węd­kę.

– Wła­śnie o tym chce­my po­roz­ma­wiać – za­czął wy­ja­śniać Sko­rup­ski, gdy go­ście usie­dli. – Wie­my, ja­kie są wa­run­ki ukła­dów pocz­dam­skich, wie­my, że star­cie z Ro­sją nie mo­gło nam ot tak ujść na su­cho. Ale to, co robi ten rząd, roz­wa­la­jąc nam dy­wi­zję i za­bie­ra­jąc Le­opar­dy na wschód, jest nie­do­pusz­czal­ne! Ktoś musi za to za­pła­cić.

Gdy eme­ry­to­wa­ny ge­ne­rał skoń­czył mó­wić, za­pa­dła chwi­la ci­szy. Kru­szyń­ski wie­dział, że ta spra­wa bę­dzie po­ru­szo­na. Z dwóch bry­gad ka­wa­le­rii pan­cer­nej, ma­ją­cych łącz­nie na sta­nie po­nad dwie­ście trzy­dzie­ści czoł­gów, za­bra­no tyl­ko te typu Le­opard 2, by prze­nieść je do od­twa­rza­nej na Ma­zow­szu i Lu­belsz­czyź­nie 1 War­szaw­skiej Dy­wi­zji Zme­cha­ni­zo­wa­nej. Mu­siał wy­ko­nać to po­le­ce­nie, choć ozna­cza­ło ono ro­ze­rwa­nie ogniw, ja­kie two­rzy­ły czoł­gi, wy­szko­lo­ne za­ło­gi i ulo­ko­wa­ny w Świę­to­szo­wie ośro­dek szko­le­nia, z ogrom­nym po­li­go­nem do dys­po­zy­cji. Na wscho­dzie trze­ba było od nowa szko­lić za­ło­gi, co ozna­cza­ło kosz­tow­ne i cza­so­chłon­ne po­dró­że na po­li­go­ny, w no­wym gar­ni­zo­nie nie było tak­że po­trzeb­nej bazy warsz­ta­to­wej, a na­wet ga­ra­ży. Wszyst­ko to trze­ba było zbu­do­wać od nowa, je­śli czoł­gi mia­ły po­zo­stać spraw­ne. Ale ar­gu­men­ty, ja­kie przed­sta­wia­no mi­ni­stro­wi obro­ny, prze­gra­ły z po­li­ty­ką. Tym­cza­sem żoł­nie­rze, do­brzy żoł­nie­rze po­zba­wie­ni sprzę­tu, prze­no­si­li się na wschód, czy to do jed­no­stek pan­cer­nych, czy nowo two­rzo­nych wojsk obro­ny te­ry­to­rial­nej. Część ka­dry uda­ło się za­trzy­mać, two­rząc nowy, eks­pe­ry­men­tal­ny Ba­ta­lion An­ty­dy­wer­syj­ny, o uni­ka­to­wym jak na woj­ska lą­do­we prze­zna­cze­niu, ale było to roz­wią­za­nie tym­cza­so­we. To samo spo­ty­ka­ło inne jed­nost­ki i inne ro­dza­je sił zbroj­nych, w któ­rych na­stę­po­wa­ły prze­su­nię­cia sił i lu­dzi.

– Pa­no­wie, spo­koj­nie – głos za­brał do­wód­ca dy­wi­zji. – Wie­cie, ile było sta­rań o to, żeby tu­taj zo­sta­ły Le­opar­dy? Mnie też boli, że na­sza dy­wi­zja wra­ca do sta­rych czoł­gów, ale co mo­że­my wię­cej zro­bić? To po­li­ty­ka, ta­kie pod­ję­to de­cy­zje, jako żoł­nie­rze mo­że­my tyl­ko mieć na­dzie­ję, że roz­sąd­ne.

– Ale jest róż­ni­ca po­mię­dzy obro­ną roz­sąd­ną a żad­ną! – nie­mal krzyk­nął ge­ne­rał dy­wi­zji To­ma­szew­ski. – Nowe ukła­dy pocz­dam­skie mó­wią wprost: w Pol­sce może sta­cjo­no­wać tyle wojsk NATO, ile wy­no­si jed­na czwar­ta na­sze­go po­ten­cja­łu. Na każ­de sto na­szych czoł­gów po­win­no przy­pa­dać dwa­dzie­ścia pięć so­jusz­ni­czych. Tym­cza­sem my się ich po­zby­wa­my. Do­kład­nie wła­śnie czoł­gów. Po co było wy­rzu­cać na złom to, co trzy­ma­li­śmy w ma­ga­zy­nach? – mó­wił o po­nad czte­ry­stu T-72, któ­re od­da­no na zło­mo­wa­nie. – Prze­cież za czte­ry­sta wo­zów, na­wet nie­spraw­nych, mamy pra­wo do stu ame­ry­kań­skich wo­zów u sie­bie, ca­łej bry­ga­dy, czyż nie? Pan Ja­ni­kow­ski, mi­ni­ster obro­ny i pre­mier wolą swo­je puł­ki obro­ny te­ry­to­rial­nej, cho­ciaż w ra­zie woj­ny zgi­ną pod gą­sie­ni­ca­mi ro­syj­skich czoł­gów!

– A mimo tej sy­tu­acji po­dob­no wy­sy­ła się znów na­szych na woj­nę, tym ra­zem z Ira­nem – do­dał puł­kow­nik Ża­kow­ski. – Coś trze­ba by z tym zro­bić.

– Pa­no­wie, ale cze­go od nas ocze­ku­je­cie? – za­nie­po­ko­ił się Kru­szyń­ski.

– Chce­my wie­dzieć, czy bę­dzie pan chciał coś zro­bić, żeby zmie­nić te de­cy­zje, ja­koś prze­mó­wić po­li­ty­kom do ro­zu­mu – po­wie­dział gło­śno je­den z eme­ry­to­wa­nych puł­kow­ni­ków.

Ge­ne­rał po­czuł się nie­swo­jo. Pa­mię­tał, jak kie­dyś mło­dy pi­lot sztur­mo­we­go Su-22 w puł­ku, któ­rym do­wo­dził, za­żar­to­wał, że moż­na by, le­cąc na po­li­gon, skrę­cić na War­sza­wę i zrzu­cić bom­bę na Sejm. Usły­sza­ło to wię­cej osób, niż po­win­no, i afe­ra do­tar­ła do do­wódz­twa wojsk lot­ni­czych. W woj­sku uwa­ża­no, że trze­ba do­ga­dy­wać się z po­li­ty­ka­mi, zwłasz­cza tymi, któ­rzy de­cy­do­wa­li o bu­dże­cie, ale była gra­ni­ca, któ­rej nie prze­kra­cza­no. A te­raz? Sam po­mysł, aby dy­wi­zję po­zba­wić jej naj­waż­niej­szej bro­ni, czoł­gów Le­opard, choć wzbu­dził obu­rze­nie w krę­gach zwią­za­nych z dy­wi­zją, sam w so­bie nie mógł być po­wo­dem ta­kiej iry­ta­cji. Nie mó­wiąc o tym, że w owym po­my­śle było tro­chę ra­cji, zwłasz­cza gdy mó­wi­ło się o moż­li­wo­ści trans­por­tu przez cały kraj dwu­stu cięż­kich czoł­gów i to­wa­rzy­szą­cych im wo­zów wspar­cia w ra­zie kry­zy­su lub woj­ny. Z dru­giej stro­ny, trzy­ma­nie tych wo­zów tuż pod lu­fa­mi ro­syj­skiej ar­ty­le­rii też nie było naj­mą­drzej­szym po­my­słem.

– Pa­nów ofi­ce­rów bolą ostat­nie prze­nie­sie­nia i spra­wa eme­ry­tur, praw­da? – spy­tał ostroż­nie, choć znał już od­po­wiedź.

– Oczy­wi­ście, że tak, do ja­snej cho­le­ry! – ode­zwał się ktoś z tyłu po­ko­ju. – Za­raz za­czną za­bie­rać nam stop­nie, bo ko­mu­ni­stycz­ne!

– Już nie mó­wiąc o tym, że pa­no­wie też za chwi­lę odej­dą do re­zer­wy ka­dro­wej i stam­tąd pro­sto do cy­wi­la – wtrą­cił eme­ry­to­wa­ny już ge­ne­rał bry­ga­dy Przy­by­szew­ski. – Po­dob­nie jak wie­lu in­nych, któ­rzy za­wi­ni­li tyl­ko tym, że słu­ży­li w cza­sach, któ­re się nie po­do­ba­ły obec­nej wła­dzy, mie­li coś wspól­ne­go z WSI, a na­wet są dzieć­mi człon­ków PZPR. Prze­cież to już jest ja­kaś pa­ra­no­ja… Koń­czy­łem szko­łę ofi­cer­ską w 1991 roku!

– Ja w tym cza­sie do­pie­ro za­czy­na­łem służ­bę – do­dał ma­jor Le­mań­ski, naj­młod­szy w tym gro­nie – a mimo to do­pa­trzy­li się ojca w par­tii i wuj­ka mi­li­cjan­ta. I co? Awans za­blo­ko­wa­ny. I ze­sła­nie tu­taj, żeby mi do­ko­pać. – Nie mu­siał w tym gro­nie wy­ja­śniać, czym było spo­wo­do­wa­ne prze­nie­sie­nie z wojsk spe­cjal­nych do dy­wi­zji pan­cer­nej i dla­cze­go od kil­ku dni był już re­zer­wi­stą. – Ta­kich jak ja jest w tu­tej­szych gar­ni­zo­nach dużo wię­cej.

– Do­brze, mam jed­nak py­ta­nie: jak pa­no­wie ofi­ce­ro­wie so­bie to wy­obra­ża­cie, abym wciąż jesz­cze bę­dąc w czyn­nej służ­bie, mógł wpły­nąć na de­cy­zje po­li­tycz­ne? Wie­cie, że tyle, ile mo­głem wy­ja­śnić i wy­pro­sić, to wy­ja­śni­łem i wy­pro­si­łem. Nie mam nie­ste­ty na­rzę­dzi, by zmie­niać de­cy­zje De­par­ta­men­tu Kadr, nie mó­wiąc o usta­wach!

– Za czte­ry lata są wy­bo­ry pre­zy­denc­kie – za­brał głos puł­kow­nik Ża­kow­ski. – To dość cza­su, aby do­brze się do nich przy­go­to­wać. Kan­dy­dat taki jak pan ge­ne­rał mógł­by je wy­grać. Na­to­miast za dwa lata cze­ka­ją nas wy­bo­ry par­la­men­tar­ne. To daje wie­le moż­li­wo­ści, lu­dzie za pa­nem pój­dą.

– Nie będę kan­dy­do­wać, żona by mnie za­bi­ła! – Kru­szyń­ski usi­ło­wał ob­ró­cić całą sy­tu­ację w żart. Nie­któ­rzy ze zgro­ma­dzo­nych na­wet się za­śmia­li. – Nie­ste­ty, ale czas nas goni. – Wstał z krze­sła. – Dzię­ku­ję za pa­mięć i pięk­ny pre­zent, na pew­no zaj­mie ho­no­ro­we miej­sce w domu. – Się­gnął po pu­dło z bu­ła­wą, uści­snął dłoń ge­ne­ra­ła Sko­rup­skie­go i wy­szedł na ko­ry­tarz.

Ku­char­ski do­łą­czył do nie­go po chwi­li i obaj po­szli do ja­dal­ni. Tam, nad ta­le­rzem po­mi­do­ro­wej, spró­bo­wał wy­ja­śnić na­tu­rę tego spo­tka­nia.

– Pro­szę wy­ba­czyć, je­śli coś po­szło nie tak, jak po­win­no. Ale Sko­rup­ski i inni na­ci­ska­li.

– Ro­zu­miem, dys­kret­ne spo­tka­nie. Ro­zu­miem pre­ten­sje i żale. Ale żeby pro­po­no­wać mi start w wy­bo­rach? Kim oni są, do ja­snej…

– Tym, kim są – wy­ja­śnił pan­cer­niak. – Za nimi sto­ją ty­sią­ce lu­dzi, któ­rzy z nimi słu­ży­li, na­wet dzie­siąt­ki i set­ki ty­się­cy. Woj­sko w tym kra­ju za­wsze było sil­ne, ale mil­cza­ło przez lata.

– Woj­sko już raz wzię­ło się za rzą­dze­nie i źle na tym wy­szli­śmy. Pa­mię­tam stan wo­jen­ny – od­parł trzy­gwiazd­ko­wy ge­ne­rał. – Nie wy­szli­śmy na tym naj­le­piej. A poza tym z woj­ska nie wy­rzu­ca­ją mnie po­li­ty­cy. Sam re­zy­gnu­ję, bo uwa­żam, że wię­cej już nie dam rady osią­gnąć.

– W sta­nie wo­jen­nym i tak rzą­dzi­ła par­tia, nie woj­sko. Woj­sko­wi byli jed­no­cze­śnie funk­cjo­na­riu­sza­mi par­tii.

– To woj­sko ma być par­tią, tak? To mrzon­ki!

– Ale Jó­zek Ża­kow­ski uwa­ża, że to re­al­ne. Sko­rup­ski i ten mło­dy, Le­mań­ski, tak­że. Ar­gu­ment z ich stro­ny jest je­den: sko­ro woj­sko sta­ło się po­lem gry po­li­tycz­nej, sko­ro pań­stwo zry­wa umo­wy mó­wią­ce, że w za­mian za lo­jal­ność na­sze pra­wa są gwa­ran­to­wa­ne nie­za­leż­nie od tego, kto rzą­dzi, to dla­cze­go mamy da­lej go­dzić się na rolę mil­czą­ce­go ol­brzy­ma?

– Spo­łe­czeń­stwo tego nie po­prze – opo­no­wał ge­ne­rał lot­nic­twa. – Poza tym jak Unia i NATO za­re­agu­ją na ta­kie, było nie było, ła­ma­nie za­sad de­mo­kra­cji?

– W Tur­cji i Gre­cji zda­rza­ły się pu­cze woj­sko­we i NATO nie mia­ło z tym pro­ble­mu. A po­ło­wa pol­skie­go spo­łe­czeń­stwa nie cho­dzi na wy­bo­ry.

– To i tak jest aka­de­mic­ka dys­ku­sja! – Kru­szyń­ski sta­now­czo za­koń­czył ten te­mat.

.3.

Śro­da, 16 sierp­nia

Wzglę­dy bez­pie­czeń­stwa na­ro­do­we­go prze­są­dzi­ły o tym, że za­mek pre­zy­den­ta w Wi­śle prze­stał peł­nić rolę je­dy­nie gór­skiej re­zy­den­cji gło­wy pań­stwa. Obec­ny pre­zy­dent, Bo­le­sław Ja­giel­ski, wo­lał prze­by­wać w War­sza­wie i z chę­cią od­dał gór­ski obiekt do dys­po­zy­cji Urzę­du Pre­ze­sa Rady Mi­ni­strów.

„Za­wsze się tak za­cho­wy­wał”, po­my­ślał pre­mier i mi­ni­ster obro­ny w jed­nej oso­bie, Ma­ciej Ja­ni­kow­ski, ob­ser­wu­jąc z okna sy­pial­ni pa­tro­lu­ją­cych te­ren funk­cjo­na­riu­szy Biu­ra Ochro­ny Rzą­du. Nie­za­leż­nie od cię­ża­ru de­cy­zji za­wsze po­dej­mo­wał ją po my­śli pre­mie­ra. Być może bał się, że pre­mier do­pro­wa­dzi do od­wo­ła­nia go z urzę­du z uwa­gi na stan zdro­wia, do cze­go wy­star­czy­ły­by gło­sy trzy­stu sie­dem­dzie­się­ciu czte­rech po­słów i se­na­to­rów. A może bał się za­war­to­ści te­czek, do któ­rych Ja­ni­kow­ski miał do­stęp i przy po­mo­cy któ­rych oba­lił już swo­je­go po­przed­ni­ka?

Do­brze by było, żeby sta­rał się o re­elek­cję. To po­win­no być ła­twe w obec­nym ukła­dzie sił na sce­nie po­li­tycz­nej. Więk­szość, wpraw­dzie nie­du­żą, bo dwu­stu trzy­dzie­stu ośmiu man­da­tów, miał w Sej­mie Front Pa­trio­tycz­ny, po­wsta­ły nie­daw­no wsku­tek fu­zji Pra­wi­cy Pol­skiej i roz­ła­mow­ców z kon­ser­wa­tyw­ne­go skrzy­dła Kon­gre­su De­mo­kra­tycz­ne­go, zwa­ne­go ka­de­cją. Li­be­ral­ny blok miał do­kład­nie sto czter­dzie­ści dzie­więć gło­sów, więc prak­tycz­nie się nie li­czył, po­dob­nie jak klub par­la­men­tar­ny le­wi­cy, któ­ra za­ję­ła się spo­ra­mi we wła­snym gro­nie. Za to choć­by część z trzy­dzie­stu po­słów, któ­rzy do par­la­men­tu do­sta­li się z list Pol­skiej Zmia­ny, zbio­ro­wi­ska ul­tra­kon­ser­wa­ty­stów i na­cjo­na­li­stów, od któ­rych na pra­wo była już tyl­ko ścia­na, mo­gła oka­zać się cen­nym wspar­ciem przy pró­bie zmia­ny kon­sty­tu­cji, choć na co dzień byli nie­zde­cy­do­wa­ną i chwiej­ną gru­pą. Na­szki­co­wa­ny już pro­jekt zmian za­kła­dał zwięk­sze­nie za­kre­su kom­pe­ten­cji gło­wy pań­stwa na taki, jaki chciał­by mieć Ja­ni­kow­ski, gdy­by zaj­mo­wał ten urząd.

Za rok moż­na by prze­pro­wa­dzić zmia­nę kon­sty­tu­cji, dla udo­wod­nie­nia po­par­cia spo­łecz­ne­go, w dro­dze re­fe­ren­dum. Za dwa lata wy­bo­ry par­la­men­tar­ne od­by­wa­ły­by się na no­wych za­sa­dach – ta­kich, któ­re wy­cię­ły­by cały ha­ła­śli­wy po­li­tycz­ny plank­ton – opo­zy­cję, i tę par­la­men­tar­ną, i po­za­par­la­men­tar­ną, jak Ruch Obro­ny De­mo­kra­cji i po­dob­ne or­ga­ni­za­cje.

Opo­zy­cja i me­dia pod­nio­sły­by wrzask, stra­sząc dyk­ta­tu­rą, i wła­śnie dla­te­go do­brze by­ło­by, aby ktoś taki jak Ja­giel­ski był gwa­ran­tem sta­bil­no­ści pań­stwa. Był w koń­cu jed­nym z au­to­ry­te­tów mo­ral­nych, od za­wsze w po­li­ty­ce, naj­pierw w opo­zy­cji przed Okrą­głym Sto­łem, póź­niej w Sej­mie i Se­na­cie. Oczy­wi­ście miał swo­je pro­ble­my i to po­zwo­li­ło­by mu do­ko­nać po re­elek­cji prze­ka­za­nia wła­dzy – na co mia­ła zo­stać za­pi­sa­na w kon­sty­tu­cji od­po­wied­nia pro­ce­du­ra – na ręce pre­mie­ra, czy­li wła­śnie Ja­ni­kow­skie­go. Ten do­koń­czył­by ka­den­cję i mógł­by ubie­gać się o ko­lej­ną. I ko­lej­ną. To też mia­ła być no­wość. Nie by­ło­by już li­mi­tu dwóch ka­den­cji pre­zy­denc­kich.

Tak, to by­ła­by dyk­ta­tu­ra. W ma­je­sta­cie pra­wa. Unia Eu­ro­pej­ska mo­gła­by mieć wąt­pli­wo­ści – to było pew­ne, że opo­zy­cja bę­dzie pod­no­sić ten ar­gu­ment, ale gdy­by wyjść z Unii, pro­ble­mu by nie było. Ame­ry­ka­nie bar­dzo chęt­nie po­wi­ta­li­by ko­lej­ną ozna­kę sła­bo­ści Eu­ro­py.

Gło­śno za­śmiał się do wła­snych my­śli, zwra­ca­jąc tym uwa­gę ko­bie­ty le­żą­cej w łóż­ku. Wsta­ła i okry­ła na­gie cia­ło szla­fro­kiem.

– Roz­po­zna­ję ten ro­dzaj śmie­chu – po­wie­dzia­ła Anna Ni­ku­li­na, pod­cho­dząc od tyłu do po­li­ty­ka. – Znów fan­ta­zju­jesz o tej swo­jej dyk­ta­tu­rze?

– To już nie fan­ta­zje – od­po­wie­dział, ob­ra­ca­jąc się ku niej. – Ten plan jest co­raz bar­dziej re­al­ny.

– Żeby stał się re­al­ny, mu­si­my prze­trwać. Obo­je – za­zna­czy­ła.

– Je­steś tu bez­piecz­na – za­pew­nił ją.

– Nie cho­dzi mi o po­ste­run­ki i pa­tro­le – od­po­wie­dzia­ła. – Do­brze wiesz, o co py­tam.

– Tyl­ko sześć osób w tym kra­ju zna praw­dę o to­bie – od­po­wie­dział. – Oprócz mnie szef kontr­wy­wia­du woj­sko­we­go, je­den z jego za­stęp­ców i szef Biu­ra Ochro­ny Rzą­du.

– I te ko­bie­ty, w tym ta z kontr­wy­wia­du – wtrą­ci­ła Ni­ku­li­na. Nie wspo­mi­na­ła miło chwi­li, gdy zo­sta­ła schwy­ta­na przez kontr­wy­wiad i po­li­cję i zmu­szo­na do pod­ję­cia współ­pra­cy. Kie­dyś była ofi­ce­rem ro­syj­skie­go wy­wia­du woj­sko­we­go. Ze­zna­jąc przed ob­li­czem pre­mie­ra i wy­ko­rzy­stu­jąc zna­ny jej fakt z prze­szło­ści męż­czy­zny, zdo­ła­ła się do nie­go zbli­żyć. Bar­dziej niż kto­kol­wiek w hi­sto­rii GRU. Li­czy­ła, że gdy sy­tu­acja ule­gnie zmia­nie, wy­ko­rzy­sta to na swo­ją ko­rzyść.

– Wie­dzą tyl­ko, że współ­pra­cu­jesz, nic wię­cej… Pre­zy­dent nie wie nic. Sze­fo­wie służb tyle, ile mu­szą.

– Nie pró­bu­ją nic spraw­dzać? – wo­la­ła spy­tać.

– Bez mo­jej wie­dzy? – Po­li­tyk znów się za­śmiał. – Na­szych nie mu­sisz się oba­wiać. Twoi nic nie wie­dzą, po­dej­rze­wa­ją, że ukry­wasz się w Sta­nach, a może na­wet są­dzą, że nie ży­jesz. Poza tym po­mo­głaś nam zneu­tra­li­zo­wać wie­lu agen­tów, a po ostat­nich wy­da­rze­niach wszyst­kie wa­sze siat­ki szpie­gow­skie zo­sta­ły moc­no prze­trze­bio­ne. Chy­ba na­wet nie je­steś spe­cjal­nie po­szu­ki­wa­na, Ro­sja ma zbyt wie­le pro­ble­mów po za­gar­nię­ciu Es­to­nii i bi­twie o Mo­rze Bał­tyc­kie.

– Więc je­ste­śmy bez­piecz­ni. Do­pó­ty, do­pó­ki obo­je do­trzy­ma­my se­kre­tu – przy­po­mnia­ła mu. – Cze­ka cię pra­ca? – Wska­za­ła na le­żą­cą przy łóż­ku tecz­kę. Nie po­wie­dział wczo­raj, co w niej jest, za­ję­ty in­ny­mi spra­wa­mi.

– Ra­kie­ty i sa­mo­lo­ty – od­rzekł. – Ame­ry­ka­nie ofe­ru­ją wy­sła­nie do nas ich sys­te­mu an­ty­ra­kie­to­we­go.

– THA­AD, tak? – Mia­ła na my­śli sys­tem prze­ciw­ra­kie­to­wy da­le­kie­go za­się­gu. – A umo­wa z Pocz­da­mu?

– Obie­cy­wa­li, że roz­miesz­czą go tu­taj, za­nim jesz­cze do­szło do star­cia z Ro­sją. Po­tem sy­tu­acja się zmie­ni­ła, ale mó­wią, że prze­ka­żą ten sys­tem na wła­sność Woj­ska Pol­skie­go. To i ze dwie ba­te­rie Pa­triot. Ma to nam wy­na­gro­dzić po­wol­ne, by nie po­wie­dzieć do­sad­niej, po­stę­py prac przy in­sta­la­cji w Re­dzi­ko­wie. Ofi­cjal­nie nie wy­co­fa­li się z bu­do­wy, a tak na­praw­dę – mach­nął ręką – za­le­ży im tyl­ko na Ira­nie. – Usiadł na łóż­ku.

– Chcą bu­do­wać sze­ro­ką ko­ali­cję, mieć ko­goś z Eu­ro­py poza Bry­tyj­czy­ka­mi po swo­jej stro­nie? – upew­ni­ła się.

– Wy­śle­my nasz kon­tyn­gent. Te ra­kie­ty to bę­dzie za­pła­ta za nasz udział. Poza tym ofe­ru­ją nam wzmoc­nie­nie lot­nic­twa. F-15 i F-16, uży­wa­ne, ale po­dob­no w do­brym sta­nie i po mo­der­ni­za­cji. Całe czte­ry eska­dry.

– To już po­sta­no­wio­ne? – spy­ta­ła, sia­da­jąc obok nie­go. Ob­ję­ła go ra­mie­niem. – Czy to jest do­bra cena?

– Wszyst­ko jest kwe­stią ceny, za jaką bę­dzie to moż­na sprze­dać opi­nii pu­blicz­nej. Bez tego moje no­to­wa­nia mogą jesz­cze bar­dziej spaść, a tego bym nie chciał.

– Ale na ra­zie tyl­ko obie­cu­ją, praw­da? Nie da się pod­bić ceny?

– Co masz na my­śli?

– No­to­wa­nia wam spa­dły, gdy oka­za­ło się, że układ z Pocz­da­mu ozna­cza wy­co­fa­nie czoł­gów z przy­gra­nicz­nych wo­je­wództw. A je­śli po­pro­sisz Ame­ry­ka­nów, aby po­mo­gli coś z tym zro­bić?

– A Ro­sja? Oni też mają za­kaz trzy­ma­nia czoł­gów w Ob­wo­dzie Ka­li­nin­gradz­kim.

– Za­wsze mo­żesz pró­bo­wać się do­ga­dać, po­wiedz­my dwa do jed­ne­go, na na­szą ko­rzyść. Wy­grasz po­li­tycz­nie i wi­ze­run­ko­wo. Czoł­gi w ru­chu ład­nie wy­glą­da­ją w te­le­wi­zji i na zdję­ciach. I Ro­sja coś zy­ska. A sko­ro po­mo­że­cie Ame­ry­ka­nom, to oni po­mo­gą wam w ra­zie kło­po­tów, nie są­dzisz?

Po­li­tyk mil­czał przez chwi­lę. Uznał to za roz­sąd­ne.

– To ma sens – od­po­wie­dział. – Poza tym, je­śli pój­dzie­my na woj­nę u boku Ame­ry­ka­nów, oni nie będą wtrą­cać się w to, co zro­bi­my u nas.

– Cho­dzi o usta­wę o ochro­nie mo­ral­no­ści pu­blicz­nej? – Mia­ła na my­śli zło­żo­ny już w Sej­mie pro­jekt usta­wy. Ofi­cjal­nie była to oby­wa­tel­ska ini­cja­ty­wa na rzecz za­ka­zu abor­cji i por­no­gra­fii – a ra­czej wszyst­kie­go, co moż­na by­ło­by za nią uznać, a de­cy­do­wać mia­ły wo­je­wódz­kie ko­mi­sje do spraw ochro­ny mo­ral­no­ści, w któ­rych – jak wy­ni­ka­ło z pro­jek­tu – mo­gli za­sia­dać po­li­ty­cy i du­chow­ni. Pro­te­sty prze­ciw­ko pro­po­no­wa­nej cen­zu­rze przy­bra­ły nie­spo­dzie­wa­nie dużą ska­lę.

– Bę­dzie ko­lej­na – wes­tchnął – usta­wa o ochro­nie pol­skiej ra­cji sta­nu. Usta­wa, któ­ra po­zwo­li nam przej­mo­wać pod za­rząd ko­mi­sa­rycz­ny fa­bry­ki, ban­ki czy me­dia, w któ­rych udzia­ły ma obcy ka­pi­tał, je­śli bę­dzie to uza­sad­nio­ne wzglę­da­mi bez­pie­czeń­stwa na­ro­do­we­go. Opo­zy­cja się wściek­nie, będą de­mon­stra­cje, a prze­cież nie mogę im tego za­ka­zać! – „Przy­naj­mniej na ra­zie”, do­dał w my­ślach.

Usta­wa, któ­rą miał na my­śli, była od daw­na wy­cze­ki­wa­na przez dzia­ła­czy jego par­tii. Wpraw­dzie po prze­ję­ciu wła­dzy sze­reg dzia­ła­czy otrzy­mał in­trat­ne po­sa­dy rzą­do­we, otwo­rem sta­ły tak­że spół­ki Skar­bu Pań­stwa, jed­nak wie­le in­sty­tu­cji po­zo­sta­wa­ło nie­za­leż­nych. Nie tyl­ko nie moż­na było wci­snąć tam par­tyj­nych no­mi­na­tów, ale nie­za­leż­ne me­dia sta­ły się ba­stio­nem opo­zy­cji. Na opo­zy­cyj­ną nutę gra­ło wie­le utrzy­my­wa­nych przez sa­mo­rzą­dy in­sty­tu­cji kul­tu­ry, jak na przy­kład te­atry. Tak­że bran­ża fil­mo­wa była co­raz mniej za­leż­na od pań­stwo­wych do­ta­cji, za to sa­mo­rzą­dy wspie­ra­ły ją co­raz chęt­niej. Wresz­cie pry­wat­ne fir­my ra­dzi­ły so­bie na ryn­ku le­piej niż spół­ki pań­stwo­we, a co gor­sza wie­le z nich wspie­ra­ło pie­niędz­mi z re­klam nie­za­leż­ne me­dia. Tyl­ko nie­któ­re przed­się­bior­stwa moż­na było zmu­sić do ule­gło­ści. To bu­dzi­ło fru­stra­cję i po­ku­sę za­ra­zem. Skok na pra­sę, ra­dio, te­le­wi­zję, por­ta­le in­ter­ne­to­we, ban­ki, na­wet sie­ci han­dlo­we po­zwo­lił­by upiec dwie pie­cze­nie na jed­nym ogniu. Za­blo­ko­wać opo­zy­cji do­stęp do te­le­wi­zji i ga­zet, a może na­wet do In­ter­ne­tu, przy­naj­mniej do naj­bar­dziej po­pu­lar­nych por­ta­li, i za­pew­nić wier­nym dzia­ła­czom po­sa­dy, ku­pu­jąc ich lo­jal­ność. Gdy­by jesz­cze oka­za­ło się, że tak jak kie­dyś, dro­ga do ka­rie­ry w do­wol­nym za­wo­dzie wie­dzie przez par­tię, stwo­rzo­ny zo­stał­by so­lid­ny fun­da­ment pod zmia­ny ustro­jo­we.

– Ale mo­żesz po­zwo­lić, by sami do­pro­wa­dzi­li do za­ka­zu – od­po­wie­dzia­ła Ro­sjan­ka. – Po­myśl przez chwi­lę.

– Pro­wo­ka­cja po­li­cji? Służb? To nie przej­dzie. – Po­krę­cił gło­wą.

– Służb nie. Ale po­myśl o stwo­rze­niu ta­kiej sy­tu­acji, któ­ra da im szan­sę na po­peł­nie­nie błę­du. Zro­bie­nie cze­goś, co po­zwo­li ci na­słać na nich coś wię­cej niż kor­do­ny po­li­cji. Ja­kaś oka­zja, miej­sce, oso­by... Coś, na co się zła­pią – za­czę­ła wy­ja­śniać.

.4.

Czwartek, 17 sierpnia

Wy­star­to­wa­li tuż po wscho­dzie słoń­ca. Huk sil­ni­ków od­rzu­to­wych był naj­bar­dziej do­no­śnym zna­kiem tego, co się dzia­ło w 31 Ba­zie Lot­nic­twa Tak­tycz­ne­go na Krze­si­nach. Laik po­wie­dział­by, że baza oży­ła, gdy sa­mo­lo­ty po­ma­lo­wa­ne w sza­re, ma­sku­ją­ce bar­wy za­czę­ły ko­ło­wać w kie­run­ku pasa star­to­we­go. Tym­cza­sem or­ga­nizm ten, na po­do­bień­stwo ludz­kie­go, któ­ry po­zo­sta­je w nie­ustan­nej ak­tyw­no­ści, cały czas pra­co­wał, i to cięż­ko przez ostat­nie go­dzi­ny.

Pi­lo­ci 6 Eska­dry My­śliw­skiej, po za­po­zna­niu się z cze­ka­ją­cy­mi ich za­da­nia­mi, po­chy­la­li się nad elek­tro­nicz­ny­mi ma­pa­mi, spraw­dza­jąc na ekra­nach ta­ble­tów sym­bo­le ozna­cza­ją­ce cza­sy i kur­sy. Spe­cja­li­ści służ­by in­ży­nie­ryj­no-lot­ni­czej po raz ostat­ni przed wy­lo­tem spraw­dza­li stan ma­szyn. Po pły­tach po­sto­jo­wych krą­ży­ły cy­ster­ny. Pod sa­mo­lo­ta­mi pod­wie­sza­no uzbro­je­nie i do­dat­ko­we zbior­ni­ki pa­li­wa. Me­te­oro­lo­dzy prze­glą­da­li wy­ni­ki po­mia­rów, upew­nia­jąc się, że po­go­da nie po­krzy­żu­je pla­nów. Na wie­ży ze­spół kon­tro­le­rów spraw­dzał pla­ny lo­tów, we­ry­fi­ku­jąc, czy po­ran­na fala lo­tów woj­sko­wych, wcze­śniej­sza i więk­sza niż za­zwy­czaj, nie bę­dzie ko­li­do­wać z ru­chem cy­wil­nym z nie­od­le­głych lot­nisk. Poza bazą szta­bow­cy i na­wi­ga­to­rzy na­pro­wa­dza­nia, umiesz­cze­ni w krą­żą­cym nad Wiel­ko­pol­ską la­ta­ją­cym sta­no­wi­sku do­wo­dze­nia E-3 Sen­try z mię­dzy­na­ro­do­wej jed­nost­ki NATO, koń­czy­li swo­je przy­go­to­wa­nia.

Lot­ni­cy za­ję­li miej­sca w kok­pi­tach. Osło­ny ka­bin opa­dły, izo­lu­jąc ich od ze­wnętrz­ne­go świa­ta. Sil­ni­ki ko­lej­no „oży­wa­ły”, da­jąc sa­mo­lo­tom moc nie­zbęd­ną do ko­ło­wa­nia. My­śliw­ce po wy­to­cze­niu się na pas za­trzy­my­wa­ły się na chwi­lę, ocze­ku­jąc na osta­tecz­ne ze­zwo­le­nie. Gdy na­de­szło, pi­lo­ci zwięk­sza­li moc do mak­sy­mal­nej i uru­cha­mia­li do­pa­la­cze.

Dwa­na­ście F-16C wy­star­to­wa­ło w trzech klu­czach, po czte­ry ma­szy­ny. Po star­cie ob­ra­ły kurs na pół­noc­ny wschód i pół­noc­ny za­chód, przyj­mu­jąc luź­ne szy­ki.

Na in­nym lot­ni­sku od­by­wał się w tym cza­sie iden­tycz­ny ry­tu­ał, z tą róż­ni­cą, że w po­wie­trze wzbi­ły się inne sa­mo­lo­ty. Osiem my­śliw­skich Mig-29 i osiem sztur­mo­wych Su-22, ob­wie­szo­nych do­dat­ko­wy­mi zbior­ni­ka­mi na pa­li­wo, po­dzie­lo­nych na pary, po star­cie ze Świ­dwi­na trzy­ma­ło się bli­sko zie­mi, la­wi­ru­jąc nad za­le­sio­ny­mi wzgó­rza­mi i prze­my­ka­jąc nad je­zio­ra­mi, mia­stecz­ka­mi i po­la­mi. W ślad za nimi z pasa po­de­rwa­ły się jesz­cze czte­ry sa­mo­lo­ty Gri­pe­ny z ozna­cze­nia­mi wę­gier­skich sił po­wietrz­nych.

Na po­kła­dzie krą­żą­ce­go nad lu­bu­ski­mi la­sa­mi AWACS-a kie­ru­ją­cy ćwi­cze­niem puł­kow­nik wy­dał roz­kaz.

– Po­in­for­muj­cie Dra­go­nów, że AWACS nie dzia­ła. Nie mają da­nych z ze­wnątrz, mu­szą ra­dzić so­bie sami. – Od te­raz za­ło­ga la­ta­ją­ce­go ra­da­ru je­dy­nie ob­ser­wo­wa­ła prze­bieg ćwi­czeń, bez in­ge­ren­cji.

Ozna­cza­ło to naj­gor­szy z moż­li­wych sce­na­riusz dla Ja­strzę­bi. Za­da­nie wy­ma­ga­ło wlo­tu w prze­strzeń po­wietrz­ną „czer­wo­nych”, któ­rej gra­ni­cę wy­zna­czo­no na li­nii War­ty i No­te­ci, gdzie mia­ły znaj­do­wać się po­ste­run­ki ra­dio­lo­ka­cyj­ne, ba­te­rie prze­ciw­lot­ni­cze i my­śliw­ce. A bez in­for­ma­cji z ze­wnątrz ry­zy­ko gwał­tow­nie ro­sło. Mimo to za­da­nie mu­sia­ło zo­stać wy­ko­na­ne.

Puł­kow­nik Fe­dor­ski, pi­lot do­wo­dzą­cy mi­sją F-16, wy­dał krót­ki roz­kaz.

– Kosa, po­trze­bu­ję oczu na nie­bie. Wy­ko­nać wa­riant Del­ta.

– Wy­ko­nu­ję – od­po­wie­dzia­ła pro­wa­dzą­ca klucz czte­rech my­śliw­ców ka­pi­tan Anna Ko­złow­ska. Sło­wo „Kosa” było jej zna­kiem wy­wo­ław­czym.

Dwie pary two­rzą­ce jej gru­pę ro­ze­szły się na boki i za­ję­ły po­zy­cje na wschod­nim i za­chod­nim skrzy­dle zgru­po­wa­nia, w od­le­gło­ści po­nad sześć­dzie­się­ciu ki­lo­me­trów od sie­bie. Wy­szły na dużą wy­so­kość, po­nad dwu­na­stu ty­się­cy me­trów, ry­zy­ku­jąc wy­kry­cie przez ra­da­ry „czer­wo­nych”. Mimo że Ja­strzę­bie po­ma­lo­wa­ne były spe­cjal­ną far­bą o kryp­to­ni­mie „Have Glass”, po­chła­nia­ją­cą czę­ścio­wo pro­mie­nio­wa­nie ra­da­rów, to jed­nak wy­kry­cie ma­szyn le­cą­cych na du­żej wy­so­ko­ści było kwe­stią cza­su.

*

Po­nad sto ki­lo­me­trów da­lej Migi i Su­cho­je wciąż le­cia­ły ni­sko nad zie­mią. Za­da­nie czer­wo­nych było pro­ste – unie­moż­li­wić F-16 ude­rze­nie na cele roz­miesz­czo­ne na po­li­go­nie w Nada­rzy­cach, a je­śli to moż­li­we, prze­drzeć się nad po­li­gon w Bie­dru­sku. Zbu­do­wa­ne jesz­cze w ZSRR sa­mo­lo­ty nie prze­no­si­ły za­awan­so­wa­ne­go uzbro­je­nia ani no­wo­cze­snych ra­da­rów. Dla pi­lo­tów tych ma­szyn je­dy­ną szan­są było po­zo­sta­wa­nie nie­wy­kry­ty­mi za wszel­ką cenę, tak dłu­go, jak się da. Migi mia­ły wy­łą­czo­ne ra­da­ry, Suki nie mia­ły ich w ogó­le. W ra­diu pa­no­wa­ła ab­so­lut­na ci­sza. Dla­te­go wła­śnie Migi nie to­wa­rzy­szy­ły sztur­mow­com w roli bli­skiej eskor­ty, a kie­ro­wa­ły się na F-16, od­bie­ra­jąc ko­men­dy sys­te­mu na­pro­wa­dza­nia łą­czem o kryp­to­ni­mie „Tur­kus” – tak, jak za­ło­ży­li to ra­dziec­cy kon­struk­to­rzy i tak­ty­cy.

Sys­tem miał jed­ną wadę. Za­kłó­ce­nie łącz­no­ści lub znisz­cze­nie na­ziem­nych ra­da­rów i sta­no­wisk do­wo­dze­nia unie­moż­li­wia­ło na­pro­wa­dza­nie. Do tego pi­lo­ci sztur­mow­ców byli od tego łą­cza od­cię­ci, po­zo­sta­wa­ło im więc cze­kać na ostrze­że­nie o bez­po­śred­nim za­gro­że­niu, o ile ta­kie się po­ja­wi. Wo­bec tego le­cie­li mniej niż sto me­trów nad zie­mią, prze­ska­ku­jąc nad wzgó­rza­mi i li­nia­mi wy­so­kie­go na­pię­cia, omi­ja­jąc mia­sta i mia­stecz­ka. Żeby mo­gli wy­ko­nać bez­piecz­nie to ćwi­cze­nie, za­mknię­to dla cy­wil­nych lo­tów prze­strzeń po­wietrz­ną nad całą pół­noc­no-za­chod­nią Pol­ską.

Naj­le­piej wy­po­sa­żo­ne Gri­pe­ny po­zo­sta­wa­ły z ko­lei na pół­no­cy w roli od­wo­du, cały czas tak­że bez włą­czo­nych ra­da­rów. Do­pie­ro gdy F-16 zbli­żą się na mniej niż pięć­dzie­siąt ki­lo­me­trów, ra­da­ry mają zo­stać włą­czo­ne, na chwi­lę po­zwa­la­ją­cą na sy­mu­lo­wa­ne od­pa­le­nie ra­kiet.

*

Czte­ry Ja­strzę­bie, któ­re zna­la­zły się zgod­nie z pla­nem na du­żej wy­so­ko­ści, zbie­ra­ły in­for­ma­cje o prze­ciw­ni­kach z każ­de­go moż­li­we­go źró­dła. Ich sys­te­my wal­ki elek­tro­nicz­nej naj­pierw usi­ło­wa­ły usta­lić po­ło­że­nie nie­przy­ja­cie­la na pod­sta­wie emi­sji jego wła­snych ra­da­rów. Oczy­wi­ście nie moż­na było w ten spo­sób wy­kryć ra­da­rów, któ­re nie emi­to­wa­ły fal ra­dio­wych, ale za­sob­ni­ki opto­elek­tro­nicz­ne Sni­per XR – czy­li ka­me­ry pra­cu­ją­ce w świe­tle dzien­nym i pod­czer­wie­ni, umiesz­czo­ne w spe­cjal­nych kon­te­ne­rach – po­zwa­la­ły obejść tę nie­do­god­ność. W koń­cu każ­dy sa­mo­lot z de­fi­ni­cji emi­to­wał cie­pło, dużo cie­pła, nie mó­wiąc o tym, że w dzień po pro­stu było go wi­dać, a dy­stans wy­kry­cia za­le­żał od ja­ko­ści ka­mer i wza­jem­ne­go po­ło­że­nia ob­ser­wo­wa­nych i ob­ser­wu­ją­cych. Po­nie­waż klucz ka­pi­tan Ko­złow­skiej znaj­do­wał się wy­so­ko, wy­star­czy­ło to do wy­śle­dze­nia pierw­szych ce­lów, w tym gru­py Suk le­cą­cych na ma­łej wy­so­ko­ści. Gdy sta­ło się ja­sne, że ra­da­ry na­ziem­ne już wy­kry­ły F-16, na ko­men­dę Ko­złow­skiej pro­wa­dzą­cy włą­czy­li sta­cje ra­dio­lo­ka­cyj­ne pra­cu­ją­ce na za­kre­sie po­szu­ki­wa­nia ce­lów po­wietrz­nych. Ra­da­ry zi­den­ty­fi­ko­wa­ły na­wet typy ob­ser­wo­wa­nych ma­szyn. To dało peł­ny ob­raz sy­tu­acji w od­le­gło­ści po­nad stu ki­lo­me­trów, a łą­cza da­nych prze­sła­ły in­for­ma­cje o ce­lach do po­zo­sta­łych ma­szyn.

– Dra­gon 51 i 61, bierz­cie się za Smo­ke­ry, Dra­gon 54 i 56, prze­chwy­tu­je­cie Fit­te­ry, my zaj­mie­my się resz­tą – Fe­dor­ski wy­dał roz­ka­zy. Jego klucz po­dą­żał da­lej na pół­noc, na­dal ni­sko nad zie­mią.

Resz­ta była już kwe­stią cza­su. Nie było w tym ro­man­ty­zmu walk po­wietrz­nych z cza­sów pierw­szej woj­ny świa­to­wej ani dra­ma­ty­zmu z Bi­twy o An­glię. Czte­ry F-16 zwięk­szy­ły wy­so­kość lotu, czte­ry ją zmniej­szy­ły, a wy­ko­ny­wa­ne za­krę­ty usta­wia­ły je na opty­mal­nych kur­sach do od­pa­le­nia ra­kiet AIM-120.

Na mo­ni­to­rach na po­kła­dzie E-3 i w na­ziem­nych sta­no­wi­skach do­wo­dze­nia po­ja­wi­ły się znacz­ni­ki po­ka­zu­ją­ce sy­mu­lo­wa­ne tory lotu po­ci­sków. Czte­ry z ośmiu Mi­gów zo­sta­ły tra­fio­ne. Jesz­cze go­rzej wy­glą­dał los sztur­mow­ców. Ra­kie­ty do­się­gły sze­ściu z ośmiu ma­szyn.

Stra­ty wśród czer­wo­nych spra­wi­ły, że do­wo­dzą­cy nimi ofi­cer po­sta­wił wszyst­ko na jed­ną kar­tę. Po­zo­sta­łe Migi i Gri­pe­ny włą­czy­ły swo­je ra­da­ry i na peł­nej pręd­ko­ści ru­szy­ły w kie­run­ku Ja­strzę­bi, byle tyl­ko za­dać im ja­kie­kol­wiek stra­ty – tak, jak za­kła­dał sce­na­riusz ćwi­cze­nia. Tyl­ko dwa z Mi­gów zdo­ła­ły od­pa­lić swo­je po­ci­ski, za­nim zo­sta­ły ze­strze­lo­ne. Gri­pe­ny mia­ły wię­cej szczę­ścia. Od­pa­li­ły osiem ra­kiet, nim znad zie­mi wy­szedł w ich stro­nę ostat­ni nie­wy­kry­ty do tego mo­men­tu klucz Ja­strzę­bi, któ­re na­tych­miast po od­pa­le­niu po­ci­sków kie­ro­wa­nych na pod­czer­wień typu Si­de­win­der skie­ro­wa­ły się na po­łu­dnie, chcąc unik­nąć wal­ki ma­new­ro­wej z lżej­szy­mi Gri­pe­na­mi i ich groź­ny­mi w wal­ce na ma­łej od­le­gło­ści po­ci­ska­mi IRIS-T.

Gdy puł­kow­nik Fe­dor­ski lą­do­wał w Krze­si­nach, znał już wy­nik star­cia. Z dwu­na­stu Ja­strzę­bi kom­pu­ter uznał za ze­strze­lo­ne tyl­ko dwa. Wę­grzy stra­ci­li dwa sa­mo­lo­ty. Naj­go­rzej po­szło Mi­gom i Su­cho­jom. Ich stra­ty wy­nio­sły dzie­więć­dzie­siąt pro­cent, jak orzekł sys­tem sy­mu­lu­ją­cy uży­cie uzbro­je­nia, więc szan­se prze­trwa­nia na polu wal­ki były zni­ko­me. Współ­czuł pi­lo­tom. Znał ich, byli do­brze wy­szko­le­ni, od­waż­ni. Może gdy do­sta­ną nowe sa­mo­lo­ty, będą so­bie ra­dzić le­piej?

Wraz ze swo­imi pi­lo­ta­mi wy­słu­chał jesz­cze raz tych liczb w po­ko­ju od­praw, gdzie prze­śle­dzo­no prze­bieg walk po­wietrz­nych.

– Jak na wal­kę w trud­nych wa­run­kach, bez wspar­cia, z prze­wa­gą li­czeb­ną prze­ciw­ni­ka, cał­kiem nie­źle – pod­su­mo­wał. – Irań­czy­cy mogą być twar­dzi, wie­le rze­czy może pójść nie tak, ale my je­ste­śmy przy­go­to­wa­ni jak ni­g­dy – mó­wił, a na twa­rzach pod­wład­nych ma­lo­wa­ła się sa­tys­fak­cja z ko­lej­ne­go zwy­cię­stwa od­nie­sio­ne­go w ćwi­cze­niach.

Sam skosz­to­wał już praw­dzi­wej wal­ki po­wietrz­nej i zda­wał so­bie spra­wę, że nie wszyst­ko da się za­sy­mu­lo­wać. Ale też nie mógł nie czuć dumy. Od chwi­li, gdy zde­cy­do­wa­no o wy­sła­niu eska­dry F-16 na woj­nę z Ira­nem, ćwi­czy­li każ­dy moż­li­wy sce­na­riusz. Roz­po­zna­nie, ude­rze­nia na cele na­ziem­ne, nisz­cze­nie obro­ny prze­ciw­lot­ni­czej, na­wet ata­ki na okrę­ty. No i wal­kę po­wietrz­ną, na wy­pa­dek, gdy­by Irań­czy­cy sta­wia­li opór swo­imi ża­ło­śnie prze­sta­rza­ły­mi si­ła­mi po­wietrz­ny­mi.

– To co, do­wód­co? – spy­tał któ­ryś z młod­szych pi­lo­tów. – Wy­ślą na nas ja­kieś Tom­ca­ty?

– Chciał­byś, co? – To py­ta­nie wy­wo­ła­ło całą la­wi­nę okla­sków i okrzy­ków. W koń­cu ktoś po­wie­dział to gło­śno. F-14, obec­nie uży­wa­ne tyl­ko w Ira­nie, były sa­mo­lo­ta­mi kul­to­wy­mi wśród pi­lo­tów my­śliw­skich, na­wet tych za­ko­cha­nych w F-16. Tyl­ko nie­licz­ni szczę­ścia­rze mo­gli je te­raz uj­rzeć na żywo. A co do­pie­ro z nimi wal­czyć.

Po od­pra­wie ta myśl nie opusz­cza­ła ka­pi­tan Ko­złow­skiej, po­dob­nie jak jej ko­le­gów. Miesz­ka­nia dla żoł­nie­rzy z Krze­sin woj­sko wy­bu­do­wa­ło na Strze­szy­nie, czy­li na dru­gim koń­cu mia­sta. Mia­ło to swo­je do­bre stro­ny. W dni ta­kie jak ten kie­ro­wa­ła swo­je­go czer­wo­ne­go, dzie­się­cio­let­nie­go For­da Mu­stan­ga na au­to­stra­dę, by po­tem wsko­czyć na dwu­pa­smo­wą za­chod­nią ob­wod­ni­cę Po­zna­nia. Je­cha­ła szyb­ko, wy­prze­dza­jąc wszyst­kie ja­dą­ce wol­niej niż sto dwa­dzie­ścia ki­lo­me­trów na go­dzi­nę sa­mo­cho­dy. Włą­czy­ła trzy­ma­ną na ta­kie oka­zje pio­sen­kę Ro­ber­ta Ca­lver­ta. Uwiel­bia­ła sło­wa I’m an ae­ro­spa­ce­age war­rior I fly si­de­ways thro­ugh so­und. Kie­row­cy cię­ża­ró­wek, przed­sta­wi­cie­le han­dlo­wi w bia­łych sa­mo­cho­dach, ta­tu­sio­wie ob­cią­że­ni żo­na­mi i dzieć­mi, ci wszy­scy lu­dzie nie wie­dzie­li, że ostra jaz­da po as­fal­cie to tyl­ko echo tego, co dziś prze­ży­ła i co prze­ży­wa­ła pod­czas każ­de­go lotu. Wszy­scy oni pew­nie w głę­bi du­szy ma­rzy­li o czymś in­nym, o ad­re­na­li­nie. Ale nie da­li­by rady żyć tak jak ona. My ne­rves are made of ste­el/And my eyes are eagle sharp/And what wo­uld fre­ak /The ave­ra­ge man/Does not af­fect my he­art.

Po pro­stu nie mie­li tego cze­goś. A ona mia­ła. Wszy­scy, z któ­ry­mi mia­ła le­cieć na woj­nę, mie­li to coś.

I’m ri­ght stuff the ri­ght stuff.

Tak, była ule­pio­na z wła­ści­wej gli­ny. Jak wszy­scy jej bo­ha­te­ro­wie. Jak pi­lo­ci z pro­gra­mu Mer­cu­ry. Jak Arm­strong i Al­drin. I Ga­ga­rin.

Piątek, 18 sierpnia

Wpa­try­wał się w mapę, upstrzo­ną skró­ta­mi i licz­ba­mi, jak­by usi­ło­wał zna­leźć na niej coś, co inni prze­ga­pi­li. Ale nie było już na to szans. Przy­szli do nie­go jak le­ka­rze do nie­ule­czal­nie cho­re­go pa­cjen­ta, z ta­be­la­mi, ma­pa­mi i wnio­ska­mi uza­sad­nia­ją­cy­mi dia­gno­zę

– Więc to nie­unik­nio­ne? – Naj­wyż­szy Przy­wód­ca Is­lam­skiej Re­pu­bli­ki Ira­nu, aja­tol­lah Ah­mad Ma­da­wi, upew­nił się ostat­ni raz.

– Nie­ste­ty tak – do­wód­ca Kor­pu­su Straż­ni­ków Re­wo­lu­cji Is­lam­skiej po­twier­dził swo­je wcze­śniej­sze sło­wa. – Za­rów­no oce­ny mi­ni­ster­stwa wy­wia­du, jak i na­sze, są jed­no­znacz­ne. Oni ude­rzą na nas naj­póź­niej w cią­gu czter­na­stu dni. Z całą mocą – pod­kre­ślił.

– I nie mamy szans?

– Nie – ode­zwał się do­wo­dzą­cy si­ła­mi po­wietrz­ny­mi ge­ne­rał Fa­ra­ha­ni. – Zmiaż­dżą nas w cią­gu ty­go­dnia. Na­wet uwzględ­nia­jąc ostat­nie do­sta­wy, je­śli ude­rzą wszy­scy, z tak wiel­ką siłą, osią­gną swój pod­sta­wo­wy cel. Ame­ry­kań­skie i sau­dyj­skie sa­mo­lo­ty prę­dzej czy póź­niej będą pa­no­wać nad Ira­nem, czy nam się to po­do­ba, czy nie.

– Ale nie bez strat. – Do­wód­ca Kor­pu­su Straż­ni­ków Re­wo­lu­cji Is­lam­skiej, ge­ne­rał Ah­mad Za­he­di, za­zna­czył swo­je sta­no­wi­sko. – Po­nio­są, z Bożą po­mo­cą, stra­ty. Może na­wet dwa­dzie­ścia – trzy­dzie­ści pro­cent – nie do­dał, że to naj­bar­dziej opty­mi­stycz­ne sza­cun­ki, za­kła­da­ją­ce, że prze­ciw­nik po­peł­ni wszyst­kie moż­li­we błę­dy.

„Ile razy już o tym roz­ma­wia­li­śmy”, za­sta­no­wił się du­chow­ny. Od cza­su ob­ję­cia przez nie­go tego sta­no­wi­ska, trzy­dzie­ści lat temu, nie było roku bez roz­mów o szan­sach na od­par­cie ame­ry­kań­skie­go ata­ku. Za każ­dym ra­zem wnio­ski wy­su­wa­no po­dob­ne. Ale te­raz sce­na­riusz był jed­nym z naj­gor­szych, ja­kie roz­wa­ża­no. Ame­ry­kań­ski pre­zy­dent bar­dzo po­trze­bo­wał zwy­cię­stwa, szej­ko­wie z po­łu­dnia Za­to­ki Per­skiej ocze­ki­wa­li uło­że­nia sy­tu­acji na bli­skow­schod­niej sza­chow­ni­cy na nowo, po oba­le­niu sa­mo­zwań­cze­go ka­li­fa­tu, i wy­par­cia irań­skich wpły­wów z Je­me­nu, gdzie woj­na do­mo­wa była da­le­ka od za­koń­cze­nia. Ro­sja nie za­mie­rza­ła otwar­cie bro­nić Ira­nu, li­cząc na to, że Ame­ry­ka­nie po­now­nie ugrzę­zną na Bli­skim Wscho­dzie, a ropa znów bę­dzie dro­żeć. Po­dob­ne ocze­ki­wa­nia mie­li Chiń­czy­cy, któ­rzy spo­dzie­wa­li się, że wy­ko­rzy­sta­ją oka­zję, by po­sze­rzyć swo­ją stre­fę wpły­wów na Mo­rzu Po­łu­dnio­wo­chiń­skim, a może i w Afry­ce, więc na ko­rzyst­ne roz­strzy­gnię­cia na fo­rum Rady Bez­pie­czeń­stwa nie było co li­czyć.

– Co w ta­kim ra­zie mo­że­my zro­bić? – to py­ta­nie też było za­da­wa­ne od lat.

– Nie za­mie­rza­ją nas oku­po­wać, nie wy­ślą wojsk lą­do­wych – po­wie­dział ge­ne­rał Za­he­di. – Nic na to nie wska­zu­je. Nie mają na tyle sił – nie­ste­ty to dla nas fa­tal­na wia­do­mość. Nie wcią­gnie­my ich w wal­ki par­ty­zanc­kie w gó­rach i mia­stach. – Sce­na­riusz, o któ­rym mó­wił, był roz­wa­ża­ny przez wie­le lat i zgod­nie z nim Kor­pus Straż­ni­ków, nie­za­leż­na od ar­mii pa­ra­mi­li­tar­na for­ma­cja, roz­bu­do­wy­wał swo­je siły.

– Chro­nią swo­je sła­bo­ści, wy­ko­rzy­stu­jąc swo­ją siłę – wy­mam­ro­tał du­chow­ny. – Mu­si­my zro­bić po­dob­nie. Jak mo­że­my ude­rzyć w nich naj­cel­niej?

– Od cza­su, gdy w 2011 usi­ło­wa­li­śmy zle­cić kar­te­lo­wi nar­ko­ty­ko­we­mu za­mach na sau­dyj­skie­go am­ba­sa­do­ra w Wa­szyng­to­nie, co wy­kry­ła ame­ry­kań­ska po­li­cja, pró­bo­wa­li­śmy zbu­do­wać sieć uśpio­nych ko­mó­rek – wy­ja­śnił do­wód­ca Kor­pu­su. – Mamy te­raz w Ame­ry­ce pięć ta­kich ko­mó­rek, od dwóch do pię­ciu lu­dzi. To oso­by od­da­ne na­szej spra­wie, ale nie wie­my, jak sku­tecz­ne będą. Poza tym nie mamy dla nich sie­ci wspar­cia, a am­ba­sa­da w Ka­na­dzie jest pod bar­dzo ści­słą ob­ser­wa­cją.

– W któ­rych mia­stach znaj­du­ją się te ko­mór­ki? – za­in­te­re­so­wał się du­chow­ny.

– Dwie w Los An­ge­les, jed­na w sta­nie Il­li­no­is, jed­na w ob­sza­rze No­we­go Jor­ku i jed­na w sta­nie Ma­ry­land.

– Tyl­ko jed­na w po­bli­żu Wa­szyng­to­nu? Ile osób li­czy?

– Dwie. To mał­żeń­stwo. Ona jest cór­ką imi­gran­tów z Ira­nu, ale uro­dzi­ła się w Sta­nach. Są w peł­ni od­da­ni spra­wie – pod­kre­ślił Za­he­di. – Prze­pro­wa­dzi­li się tam z na­szą po­mo­cą fi­nan­so­wą pięć lat temu i od tego cza­su roz­po­zna­li te­ren i moż­li­we cele. Mo­że­my prze­mie­ścić na ten ob­szar jed­ną lub dwie ko­mór­ki , ale to jest ry­zy­kow­ne. Nie stwier­dzo­no, aby nasi lu­dzie wzbu­dzi­li nad­mier­ne za­in­te­re­so­wa­nie po­li­cji, ale i tak ich dzia­ła­nie wo­bec spraw­no­ści ame­ry­kań­skich służb jest ry­zy­kow­ne. Z tego po­wo­du nie pla­nu­je­my skom­pli­ko­wa­nych ata­ków. Przy­go­to­wa­no pla­ny ta­kich, ja­kie po­win­ny się udać, na­wet gdy Ame­ry­ka­nie cze­goś się do­wie­dzą. Ła­twiej po­win­no nam pójść w Eu­ro­pie Za­chod­niej, ale ten kie­ru­nek mu­si­my skre­ślić.

– Z po­wo­du ame­ry­kań­skiej ak­cji na Mal­cie?

– Tak – po­twier­dził ge­ne­rał. – Li­czy­li­śmy, że na­sze ko­mór­ki będą ata­ko­wać ame­ry­kań­skie bazy.

– One są oczy­wi­ście do­brze strze­żo­ne – za­uwa­żył aja­tol­lah.

– Dla­te­go chcie­li­śmy ze­strze­li­wać sa­mo­lo­ty po­ci­ska­mi ra­kie­to­wy­mi. Li­czy­li­śmy, że to za­kłó­ci ich lo­gi­sty­kę opar­tą o bazy w Niem­czech, utrud­ni też dzia­ła­nia z baz na Cy­prze. Broń, jaką chcie­li­śmy prze­my­cić z Li­bii, ła­two by­ło­by ukryć. Mamy oczy­wi­ście przy­go­to­wa­ne pla­ny ata­ków na bazy w Za­to­ce Per­skiej, ale li­czy­li­śmy na głęb­sze ude­rze­nie.

– Co więc mo­że­my zro­bić? Wal­czy­my o prze­trwa­nie.

– Uży­je­my wszyst­kich do­stęp­nych środ­ków. Mamy siat­ki w Eu­ro­pie, któ­rych nie pla­no­wa­li­śmy wy­ko­rzy­stać, ale je­śli bę­dzie trze­ba, uczy­ni­my to. Głów­nie cho­dzi o na­sze­go czło­wie­ka o kryp­to­ni­mie Se­tar. Damy mu lu­dzi, mamy spraw­dzo­ne ka­na­ły prze­rzu­tu. Ze­mści­my się w spo­sób naj­mniej ocze­ki­wa­ny przez krzy­żow­ców.

– Po­li­tycz­nie to bę­dzie nie­zbęd­ne. – Du­chow­ny w roz­mo­wach w za­mknię­tym krę­gu do­rad­ców był bez­względ­nie ra­cjo­nal­ny. Ina­czej nie zo­stał­by Naj­wyż­szym Przy­wód­cą. – Mu­si­my ude­rzyć tak moc­no, jak tyl­ko to moż­li­we. W chwi­li, gdy nie­wier­ni będą są­dzić, że wy­gra­li. Rów­no­cze­śnie w wie­lu miej­scach. Wte­dy to kupi nam czas. Ame­ry­kań­ski pa­jac nie wie, co to zna­czy gi­nąć dla Spra­wy. Nie prze­szedł tego co my pod­czas woj­ny z Sad­da­mem. Gdy krzy­żow­cy będą gi­nąć na swo­im lą­dzie, w po­bli­żu swo­ich baz, wy­ne­go­cju­je­my ro­zejm. To bę­dzie na­sze zwy­cię­stwo, bo wy­trwa­li­śmy z Bożą po­mo­cą w ob­li­czu na­jaz­du ze wszyst­kich stron, osa­mot­nie­ni. Dla po­tę­gi Ame­ry­ka­nów ro­zejm to klę­ska. Za to Ro­sja­nie i Chiń­czy­cy będą nam wdzięcz­ni, jak Bóg da. ■

Rozdział I

.1.

Poniedziałek, 21 sierpnia

Ma­jor Adam­czew­ska mu­sia­ła sta­wić się u sze­fa SKW w mun­du­rze wyj­ścio­wym, cze­go nie lu­bi­ła. Kłó­ci­ło się to z eto­sem taj­nej służ­by. Za­rząd Pierw­szy, w któ­rym zaj­mo­wa­ła sta­no­wi­sko star­sze­go ofi­ce­ra ope­ra­cyj­ne­go, miał swo­ją sie­dzi­bę poza War­sza­wą, w ano­ni­mo­wym obiek­cie za­kon­spi­ro­wa­nym pod fik­cyj­ną na­zwą, gdzie cho­dzi­ło się po cy­wil­ne­mu, a umun­du­ro­wa­na, i to by­naj­mniej nie w woj­sko­we mun­du­ry, była tyl­ko ochro­na. Wła­śnie z tego po­wo­du mun­dur trzy­ma­ła w miesz­ka­niu, któ­re było, nie­ste­ty, po­ło­żo­ne w po­bli­żu Sej­mu. Do tego jesz­cze za­po­wia­da­no ja­kieś ma­ni­fe­sta­cje. Usi­łu­jąc do­stać się na Oczki, gdzie znaj­do­wa­ła się Cen­tra­la, tra­fi­ła na po­li­cyj­ną blo­ka­dę przy wjeź­dzie na plac Trzech Krzy­ży.

– Nie ma prze­jaz­du – po­wie­dział aspi­rant z dro­gów­ki, pod­cho­dząc do sa­mo­cho­du.

– Kto tym ra­zem ma­ni­fe­stu­je? – uda­ła obo­jęt­ność.

– Ruch Obro­ny De­mo­kra­cji prze­ciw­ko fał­szo­wa­niu wy­bo­rów. Idą No­wym Świa­tem pod Sejm.

– Jesz­cze ja­kieś uli­ce są za­blo­ko­wa­ne? – spy­ta­ła.

– Na Mar­szał­kow­skiej za­pla­no­wa­na jest kontr­ma­ni­fe­sta­cja. Po­tem mają iść Pięk­ną, też pod Sejm – wy­ja­śnił funk­cjo­na­riusz.

– Ci są za fał­szo­wa­niem wy­bo­rów? – za­żar­to­wa­ła, wie­dząc, że kontr­de­mon­stra­cję zor­ga­ni­zo­wa­ła par­tia rzą­dzą­ca. Zmie­sza­ny po­li­cjant nie wie­dział, co po­wi­nien od­po­wie­dzieć ko­bie­cie w lot­ni­czym mun­du­rze. – Pro­te­sty są chy­ba jesz­cze da­le­ko, a ja mu­szę prze­je­chać – mach­nę­ła le­gi­ty­ma­cją kontr­wy­wia­du. Wy­star­czy­ło, by ka­zał ją prze­pu­ścić.

W se­kre­ta­ria­cie sze­fa SKW ka­za­no jej cze­kać. Nie było to za­sko­cze­niem. Woj­sko­wy kontr­wy­wiad już od pierw­sze­go wrze­śnia miał zo­stać po­łą­czo­ny z Służ­bą Wy­wia­du Woj­sko­we­go w nową Służ­bę Wy­wia­du Obron­ne­go, a do­tych­cza­so­wy szef SKW miał ob­jąć kie­row­nic­two SWO. Za­mie­sza­nie ad­mi­ni­stra­cyj­ne mu­sia­ło być nie­uchron­ne przy tak du­żej zmia­nie.

– De­ba­tu­ją nad tym, kogo zwol­nić? – spy­ta­ła w koń­cu se­kre­ta­rza w ran­dze po­rucz­ni­ka.

– Nie, ofi­ce­ro­wie z mi­ni­ster­stwa przy­szli w spra­wie kom­pa­nii re­pre­zen­ta­cyj­nej. Jako nowa służ­ba wy­sta­wi­my ją pod­czas ob­cho­dów na We­ster­plat­te, pierw­sze­go wrze­śnia.

– Nie wie­dzia­łam, że mamy taką kom­pa­nię.

– Bo nie mamy. Na ra­zie bę­dzie zło­żo­na z wy­róż­nia­ją­cych się kur­san­tów z ośrod­ka szko­le­nia. Wła­ści­wie to z oby­dwu – do­dał, wi­dząc zdzi­wio­ną minę ka­pi­tan. – Może pa­nią wy­zna­czą, z tymi pani od­zna­cze­nia­mi? To za mi­sje, praw­da? – spy­tał nie­pew­ny zna­cze­nia ba­re­tek na jej uni­for­mie.

– Or­der Krzy­ża Woj­sko­we­go, Krzyż Za­słu­gi za Dziel­ność, Lot­ni­czy Krzyż Za­słu­gi z Mie­cza­mi, Mor­ski Krzyż Za­słu­gi, Gwiaz­da Afga­ni­sta­nu, Od­zna­ka za Rany i Kon­tu­zje, do tego od­zna­ka pi­lo­ta z zie­lo­nym wień­cem za loty bo­jo­we – po­uczy­ła go. Jej roz­mów­ca nie miał ani jed­nej ba­ret­ki, a ską­d­inąd wie­dzia­ła, że słu­ży do­pie­ro od kil­ku ty­go­dni. – I nie, nie za­mie­rzam się z nimi po­ka­zy­wać w te­le­wi­zji, nie­waż­ne na czyj roz­kaz – ucię­ła roz­mo­wę.

W koń­cu po trzech kwa­dran­sach z ga­bi­ne­tu wy­szło trzech męż­czyzn w gar­ni­tu­rach i wresz­cie we­zwa­no ją do sze­fa. Jed­nak, ku jej za­sko­cze­niu, za biur­kiem zaj­mo­wa­nym przez puł­kow­ni­ka Len­kie­wi­cza uj­rza­ła mi­ni­stra ko­or­dy­na­to­ra służb spe­cjal­nych, dok­to­ra Grze­go­rza Skwar­czyń­skie­go, nie­daw­no mia­no­wa­ne­go na to sta­no­wi­sko. Wie­dzia­ła, że w prze­szło­ści miał ja­kieś związ­ki z służ­ba­mi spe­cjal­ny­mi i woj­skiem, choć zaj­mo­wał się głów­nie ka­rie­rą pu­bli­cy­sty i sa­mo­zwań­cze­go ana­li­ty­ka, sym­pa­ty­zu­ją­ce­go ze skraj­nie kon­ser­wa­tyw­ną pra­wi­cą. Za­ło­żył kie­dyś Ośro­dek Ana­liz Stra­te­gicz­nych, bę­dą­cy plat­for­mą do dzia­łal­no­ści lob­by­stycz­nej. Bar­dzo nie­czy­stej. Po­dob­no to on wy­my­ślił na­zwę no­wej służ­by. Puł­kow­nik Len­kie­wicz sie­dział po pra­wej stro­nie mi­ni­stra. Do tego przy roz­mo­wie był obec­ny mło­dy urzęd­nik, sie­dzą­cy przy sto­li­ku z otwar­tym no­tat­ni­kiem.

Po­czu­ła się nie­swo­jo. Wy­glą­da­ło to jak ko­mi­sja we­ry­fi­ka­cyj­na.

– Cie­szę się, że pani przy­szła – po­wie­dział do niej Skwar­czyń­ski, gdy za­mel­do­wa­ła się re­gu­la­mi­no­wo – w spód­ni­cy. Uwa­żam, że ko­bie­ty w spodniach zbyt­nio upodob­nia­ją się do męż­czyzn, a po­nad­to w zbyt ob­ci­słych będą ich ku­sić i roz­pra­szać. Z tego sa­me­go po­wo­du, by unik­nąć po­kus, nie mam se­kre­tar­ki, tyl­ko se­kre­ta­rza.

Adam­czew­ska spoj­rza­ła na nie­go zdzi­wio­na. Z su­mia­stym wą­sem wy­da­wał się po­dróż­ni­kiem w cza­sie, któ­ry przy­był z prze­szło­ści i przez przy­pa­dek utknął w dwu­dzie­stym pierw­szym wie­ku. Do tego na ścia­nie wi­siał por­tret ja­kie­goś ma­gnac­kie­go przod­ka.

– Oczy­wi­ście to są moje pry­wat­ne po­glą­dy, do któ­rych mam pra­wo – za­śmiał się. – Na­to­miast służ­bo­wo in­te­re­su­je mnie sku­tecz­ność, a pani od­mó­wić jej nie moż­na. Jak pani oce­nia współ­pra­cę z Ame­ry­ka­na­mi?

– Bar­dzo po­praw­nie – od­po­wie­dzia­ła. – Ostat­nia ope­ra­cja przy­nio­sła wie­le in­te­re­su­ją­cych in­for­ma­cji, ra­port skie­ro­wa­łam dro­gą służ­bo­wą.

– Uda­ło się nam dzię­ki temu uzy­skać wie­le cen­nych in­for­ma­cji – wtrą­cił puł­kow­nik Len­kie­wicz.

– Prze­czy­ta­łem go – od­rzekł Skwar­czyń­ski. – Oczy­wi­ście do­ce­niam pani wy­sił­ki i nie­wąt­pli­we osią­gnię­cia – mó­wił ta­kim to­nem, jak­by oce­niał pra­cę za­li­cze­nio­wą na stu­diach – co oczy­wi­ście wpły­wa na pani ka­rie­rę. Wi­dzia­łem też pani ra­port z proś­bą o prze­nie­sie­nie do in­spek­to­ra­tu SKW w Po­zna­niu, z ar­gu­men­ta­cją, że chcia­ła­by pani wy­ko­rzy­stać swo­je do­świad­cze­nia we współ­pra­cy z jed­nost­ka­mi woj­sko­wy­mi sta­cjo­nu­ją­cy­mi na ob­sza­rze pod­le­głym tej ko­mór­ce. Tak na mar­gi­ne­sie, wiem, że cho­dzi o spra­wy oso­bi­ste... Jed­nak, jak po­in­for­mo­wa­ło mnie Biu­ro Kadr, nie mamy tam obec­nie eta­tów. A do War­sza­wy jest pani od­de­le­go­wa­na tym­cza­so­wo, mało tego – tak na­praw­dę prze­cież od dwóch lat jest pani cały czas od­de­le­go­wa­na do SKW z woj­ska. Więc pani sy­tu­acja jest, po­wiedz­my, nie­sta­bil­na.

– Prze­cież na­pi­sa­łam ten ra­port dla­te­go, że otrzy­ma­łam in­for­ma­cję z Biu­ra Kadr, iż jest tam etat. Dwa mie­sią­ce temu.

– Dwa mie­sią­ce temu to było dwa mie­sią­ce temu – od­parł. – Sy­tu­acja jest, jak pani wi­dzi, nie­sta­bil­na – po­wtó­rzył się – jed­nak z dru­giej stro­ny, woj­na z Ira­nem za­cznie się lada dzień. Mu­si­my ko­goś wy­słać na Bli­ski Wschód do współ­pra­cy z ame­ry­kań­ski­mi służ­ba­mi. Nie­ste­ty wy­sła­ny tam ofi­cer, z przy­czyn ro­dzin­nych, musi zo­stać zro­to­wa­ny do kra­ju. I wi­dzę, że pani, z uwa­gi na to, iż przy ostat­niej ope­ra­cji Ame­ry­ka­nie pro­si­li per­so­nal­nie o pani udział, nada­wa­ła­by się na to sta­no­wi­sko. Wy­la­tu­je pani w przy­szłym ty­go­dniu. – Wy­cią­gnął z szu­fla­dy biur­ka do­ku­ment i prze­su­nął go po bla­cie w jej stro­nę.

Się­gnę­ła po pa­pier. Był to roz­kaz kie­ru­ją­cy ją do służ­by przy pio­nie roz­po­zna­nia US Cen­tral Com­mand w ba­zie Al Ude­id w Ka­ta­rze, w ko­mór­ce o zdaw­ko­wym ozna­cze­niu CCJ2/9N.

– Mam bar­dzo nie­wie­le cza­su do wy­jaz­du. A kie­dy ba­da­nia le­kar­skie, szcze­pie­nia… – za­opo­no­wa­ła.

– Ba­da­nia, we­dług mo­jej wie­dzy, ma pani w po­rząd­ku. W koń­cu była pani cał­kiem nie­daw­no za gra­ni­cą. Nie jest pani w związ­ku mał­żeń­skim, nie ma pani dzie­ci. Coś pa­nią tu trzy­ma? Chy­ba nie, więc pro­szę się za­cząć pa­ko­wać.

– Roz­kaz – po­wie­dzia­ła re­gu­la­mi­no­wym, oschłym to­nem. – A co po po­wro­cie? – nie za­mie­rza­ła od­pusz­czać.

– Puł­kow­nik Len­kie­wicz z chę­cią pa­nią przyj­mie w Si­łach Szyb­kie­go Re­ago­wa­nia, czy­li pio­nie bo­jo­wym SWO.

– Ja­kim pio­nie bo­jo­wym? – spy­ta­ła. SKW nie mia­ła na­wet swo­jej jed­nost­ki spe­cjal­nej, je­dy­nie nie­wiel­ką gru­pę ofi­ce­rów i cho­rą­żych, od­de­le­go­wy­wa­nych w ra­zie po­trze­by do udzia­łu w ope­ra­cjach za­gra­nicz­nych, ale na co dzień peł­nią­cych swo­je obo­wiąz­ki w kra­ju. Nie­mniej, do­tar­ły do niej plot­ki, że ma się to zmie­nić.

– SWO bę­dzie czymś wię­cej niż tyl­ko służ­bą spe­cjal­ną. W usta­wie, któ­ra wej­dzie w ży­cie ju­tro, znaj­du­je się za­pis, że moż­na nam, to zna­czy sze­fo­wi służ­by lub mi­ni­stro­wi ko­or­dy­na­to­ro­wi służb spe­cjal­nych, pod­po­rząd­ko­wać ope­ra­cyj­nie jed­nost­ki woj­sko­we lub ko­mór­ki or­ga­ni­za­cyj­ne służb pod­po­rząd­ko­wa­nych re­sor­to­wi spraw we­wnętrz­nych. Po­nad­to w ostat­niej chwi­li w Se­na­cie wpro­wa­dzi­li­śmy małą zmia­nę. SWO bę­dzie pod­le­gać tyl­ko mnie, a nie mi­ni­ster­stwu obro­ny na­ro­do­wej. A na­szej służ­bie bę­dzie pod­po­rząd­ko­wa­nych kil­ka no­wych struk­tur.

– Któ­re do­kład­nie? – za­py­ta­ła co­raz bar­dziej za­sko­czo­na ka­pi­tan.

– Po sta­rej zna­jo­mo­ści po­wiem ci, Haze – uśmiech­nął się puł­kow­nik. – Bie­rze­my w pod­po­rząd­ko­wa­nie siły wy­dzie­lo­ne przez od­dzia­ły spe­cjal­ne Żan­dar­me­rii Woj­sko­wej oraz Biu­ro Ochro­ny Rzą­du, no i na­wet kom­pa­nię roz­po­znaw­czą z war­szaw­skie­go puł­ku obro­ny te­ry­to­rial­nej. Przej­dą też do nas ochot­ni­cy z in­nych jed­no­stek, zwłasz­cza spe­cjal­nych. Nie­ste­ty do­wód­ca ge­ne­ral­ny bar­dzo pil­nu­je, by nie od­dać nam ni­cze­go spo­za Wojsk Spe­cjal­nych, czy Wojsk Obro­ny Te­ry­to­rial­nej, ale damy so­bie z tym radę. Bę­dzie­my mie­li na­wet swo­je lot­nic­two. Wpraw­dzie na po­czą­tek po­mo­że nam po­li­cja, ale jest już wy­bra­na ame­ry­kań­ska fir­ma, któ­ra bę­dzie nam świad­czyć usłu­gi w tym za­kre­sie. Wszyst­kie te pod­od­dzia­ły za­czną funk­cjo­no­wać pod na­zwą SWO, wszy­scy będą już nie zwy­kły­mi żoł­nie­rza­mi czy funk­cjo­na­riu­sza­mi, ale sta­ną się for­mal­nie, tym­cza­so­wo żoł­nie­rza­mi SWO. Na ra­zie w swo­ich struk­tu­rach, ale z cza­sem po­wsta­ną nowe, już wspól­ne. A wiesz, co jest naj­lep­sze w tym wszyst­kim?

– Tyl­ko ope­ra­cyj­ne pod­po­rząd­ko­wa­nie – po­wie­dzia­ła – cała lo­gi­sty­ka.

– Bu­dżet… – uśmiech­nął się puł­kow­nik.

– Wszyst­ko zo­sta­je w ma­cie­rzy­stych służ­bach, a pan bę­dzie tyl­ko wy­da­wał im roz­ka­zy. I pew­nie do­bie­rał so­bie lu­dzi, sko­ro mowa o wy­dzie­lo­nych si­łach – ma­jąc je­dy­nie wspól­ną sieć łącz­no­ści i ja­kiś sztab, za­nim nowa struk­tu­ra nie okrzep­nie i nie bę­dzie mia­ła swo­je­go, za­pew­ne du­że­go, bu­dże­tu.

– Bę­dzie dla cie­bie miej­sce w tym szta­bie. Two­rzy­my nową siłę, taką, któ­ra sku­tecz­nie obro­ni sto­li­cę, a w ra­zie po­trze­by cały nasz kraj, przed zie­lo­ny­mi lu­dzi­ka­mi.

Po­wie­dział to bar­dzo pew­nym gło­sem. Adam­czew­ska nie chcia­ła tra­cić cza­su na ja­ło­we spo­ry. Od kil­ku mie­się­cy był jej prze­ło­żo­nym i wie­dzia­ła, że po­tra­fi być bar­dzo sku­tecz­ny, zwłasz­cza gdy za­le­ży mu na jego wła­snym awan­sie. Przede wszyst­kim te­raz, gdy pła­wił się w bla­sku jed­ne­go ze zwy­cięstw w star­ciu z Ro­sją.

.2.

Wtorek, 22 sierpnia

„Wy­star­czy tyl­ko do­bry sa­mo­chód i gar­ni­tur i pa­trzą na cie­bie ina­czej”, po­my­ślał Amin Fa­rzan, zna­ny w irań­skim wy­wia­dzie jako Se­tar. Je­chał wła­śnie au­to­stra­dą A1 swo­im czer­wo­nym BMW X6. Dzię­ki temu sa­mo­cho­do­wi nie był po­strze­ga­ny jako bied­ny uchodź­ca czy ga­star­be­iter, ani tym bar­dziej jako ter­ro­ry­sta. W koń­cu ter­ro­ry­ści z Bli­skie­go Wscho­du ko­ja­rzy­li się ostat­nio z cię­ża­rów­ka­mi, a nie dro­gi­mi sa­mo­cho­da­mi. Do­dat­ko­wo auto za­re­je­stro­wa­ne było na do­brze pro­spe­ru­ją­cą w Wied­niu fir­mę, któ­rej Fa­rzan był wi­ce­pre­ze­sem. Oczy­wi­ście nie pod swo­im na­zwi­skiem, lecz jako oby­wa­tel Szwaj­ca­rii Pier­re Sol­ta­ni, uro­dzo­ny w Mar­sy­lii jako syn Al­gier­czy­ka i fran­ko­foń­skiej Szwaj­car­ki. Lu­bił tę toż­sa­mość, lu­bił wy­god­ne wie­deń­skie miesz­ka­nie i szyb­ką jaz­dę au­to­stra­dą.

Tego ostat­nie­go do­zna­nia zo­stał tym­cza­so­wo po­zba­wio­ny, wraz z koń­cem od­da­ne­go do użyt­ku od­cin­ka au­to­stra­dy, któ­rym je­chał. Przez krót­ki frag­ment wschod­niej ob­wod­ni­cy ślą­skiej aglo­me­ra­cji do­tarł do dwu­jez­dnio­wej dro­gi szyb­kie­go ru­chu, wol­niej­szej i o gor­szym stan­dar­dzie. Do­pie­ro po po­wro­cie na auto­stra­dę przy­ci­snął pe­dał gazu. Dla­te­go wo­lał Au­strię, Niem­cy albo Cze­chy. Jed­nak nie na­rze­kał na to, że mu­siał zaj­mo­wać się tak­że Pol­ską. Wszyst­ko było lep­sze niż Te­he­ran, zwłasz­cza dla ko­goś, kto wy­wo­dził się z bied­nej ro­dzi­ny, a na Za­chód wy­je­chał do­pie­ro jako ofi­cer wy­wia­du Kor­pu­su Straż­ni­ków Re­wo­lu­cji. Dla­te­go gdy pięć lat temu po­peł­nił błąd, błąd tak po­waż­ny i nie­wy­ba­czal­ny, zgo­dził się pra­co­wać dla dwóch pa­nów na­raz. Nowi mo­co­daw­cy wy­ko­rzy­sty­wa­li go ostroż­nie, nie zmu­sza­li do bra­nia udzia­łu w grze ope­ra­cyj­nej i prze­ka­zy­wa­nia fał­szy­wych in­for­ma­cji do Te­he­ra­nu. Z ja­kie­goś po­wo­du wo­le­li mieć go tyl­ko pod kon­tro­lą, jak­by cze­ka­li na do­god­ny mo­ment.

Może te­raz wła­śnie nad­cho­dził? Te­he­ran za­żą­dał tego sa­me­go, co pięć lat temu. Wte­dy mu­siał po­je­chać do Pol­ski. Miał wy­szu­kać miej­sce na lo­kal kon­tak­to­wy i ku­pić kil­ka po­wszech­nie do­stęp­nych w han­dlu przed­mio­tów. To go zgu­bi­ło. Ten głu­pi te­le­fon, któ­ry wy­da­wał się czy­sty, i któ­ry po­śpiesz­nie na­był w przy­pad­ko­wym skle­pie w Wied­niu, zo­stał jed­nak wy­śle­dzo­ny. Za­mon­to­wa­no go w bom­bie, któ­ra znisz­czy­ła au­to­bus pe­łen izra­el­skich tu­ry­stów w buł­gar­skim mie­ście Bur­gas.

Był wte­dy z sie­bie dum­ny, przy­naj­mniej przez chwi­lę. Wie­dział, że to od­wet za za­bój­stwa, ja­kich do­pusz­czał się Mos­sad w Ira­nie i poza Ira­nem, ata­ku­jąc na­ukow­ców i woj­sko­wych pra­cu­ją­cych przy pro­gra­mie ato­mo­wym. Za każ­dym ra­zem, gdy sły­szał o ta­kim zda­rze­niu, czuł gniew. Nie umie­li utrzy­mać po­rząd­ku na­wet na wła­snym po­dwór­ku, we wła­snej sto­li­cy – jak więc miał się czuć bez­piecz­nie na ob­cej zie­mi? Bał się chwi­li, w któ­rej do jego drzwi za­pu­ka­ją agen­ci Mos­sa­du i ostat­nią rze­czą, jaką uj­rzy, będą lufy wy­tłu­mio­nych pi­sto­le­tów. A może na­wet nie bę­dzie miał i ta­kiej szan­sy? Je­śli by­ła­by to bom­ba w sa­mo­cho­dzie, to o ni­czym nie bę­dzie wie­dział do mo­men­tu uru­cho­mie­nia sil­ni­ka.

Pod­czas szko­le­nia mó­wio­no im o tym. Prze­strze­ga­no przed pu­łap­ka­mi, ja­kie mogą za­sta­wić Ży­dzi, zwłasz­cza wy­ko­rzy­stu­jąc ko­bie­ty. Żył więc w Wied­niu jak mnich, pod kiep­ską przy­kryw­ką uchodź­cy z Sy­rii. Znał arab­ski na tyle do­brze, że mógł oszu­ki­wać Eu­ro­pej­czy­ków, dla któ­rych sło­wa „Pers” i „Arab” były sy­no­ni­ma­mi. Ale choć raz mógł wziąć od­wet za wszyst­kie chwi­le gnie­wu i lęku.

Nie prze­szka­dza­ło mu, że bom­ba za­bi­ła i ra­ni­ła zwy­kłych tu­ry­stów za­miast dy­plo­ma­tów i wy­so­kich ran­gą woj­sko­wych. Wszy­scy Izra­el­czy­cy mu­sie­li w koń­cu słu­żyć w ar­mii, byli więc żoł­nie­rza­mi re­zer­wy. Ni­g­dy się nie do­wie­dział, jak do­kład­nie go na­mie­rzo­no. Po za­ma­chu wy­je­chał do Pa­ry­ża i tam go za­trzy­ma­no. Wy­bór był pro­sty: współ­pra­ca albo od­da­nie Buł­ga­rom, a po­przez nich – Ży­dom. Wy­szedł na tym do­brze. Uda­wał po­kor­ne­go, zła­ma­ne­go, zde­kon­spi­ro­wa­ne­go ofi­ce­ra, któ­ry szcze­rze prze­ka­zu­je im każ­dą in­for­ma­cję, jaką zdo­był, i każ­de po­le­ce­nie z Te­he­ra­nu. Dla prze­trwa­nia było to ko­rzyst­ne. Fran­cu­zi dali mu nową toż­sa­mość, pie­nią­dze, po­zy­cję biz­ne­so­wą. Po­mo­gli mu też zdo­być kon­tak­ty, i to in­te­re­su­ją­ce.