34,90 zł
Langer wciąga od pierwszej strony i nie chce puścić. Zaczyna się jak w dobrym thrillerze od trzęsienia ziemi, by później zrzucić z fotela. Ogromną zaletą „Wojny hybrydowej” jest znajomość realiów polskiego wojska. Obnaża każdy aspekt, który rządzący po 1989 roku politycy chcieliby ukryć.
Sławek Zagórski, dziennikarz Interia.pl
Porywająca. Zastanawiająca. Wydawajcie!
MuJohny, tester gier komputerowych, recenzent wewnętrzny WarBooka.
Rosyjscy dywersanci rozniecają płomień wojny domowej w państwach bałtyckich. W Polsce toczy się wielowątkowa gra z udziałem polityków, żołnierzy, policjantów i przestępców.
Wiele, pozornie niepowiązanych ze sobą zdarzeń, w oddalonych od siebie miejscach, ostatecznie splata się w jeden konflikt i jedną decydującą bitwę, toczoną równolegle na morzu, lądzie i w powietrzu...
Antoni Langer debiutował powieścią sensacyjną „Sprawą Generała”. Jego najnowsza książka dodatkowo kipi batalistyką. Autor, zajmujący się na co dzień zagadnieniami obronności, pokazuje, jak może wyglądać wojna hybrydowa przeciwko Polsce. Co może się stać, gdy odsuną się od nas kolejni sojusznicy, a politycy zaangażowani w lokalne rozgrywki nie zauważą w porę zewnętrznego zagrożenia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 462
Wojna hybrydowa
© 2018 Antoni Langer
© 2018 WARBOOK Sp. z o.o.
Redaktor serii: Sławomir Brudny
Redakcja: Karina Stempel-Gancarczyk
Korekta: Radosław Kobierski
eBook:Ilona i Dominik Trzebińscy Du Châteaux, [email protected]
Projekt okładki: Paweł Gierula
Zdjęcie: Bartek Bera
ISBN 978-83-65904-09-6
Wydawca: Warbook Sp. z o.o.
ul. Bładnicka 65
43-450 Ustroń, www.warbook.pl
Wszystkie wydarzenia i osoby przedstawione w książce są fikcyjne, a podobieństwo do osób i zdarzeń rzeczywistych może być wyłącznie dziełem przypadku. Wszelkie informacje dotyczące funkcjonowania sił zbrojnych, służb specjalnych i policji pochodzą z jawnych źródeł lub są interpretacją zawartych w nich informacji.
Agata Adamczewska – kapitan marynarki, oddelegowana do Służby Kontrwywiadu Wojskowego, była pilot lotnictwa morskiego, później w składzie Wydzielonej Grupy Zadaniowej
Tadeusz Barański – profesor historii, Prezes Rady Ministrów
Lech Danielak – major pilot, specjalista wywiadu elektronicznego w składzie Wydzielonej Grupy Zadaniowej
Marta Delvigne – porucznik, wydział wywiadu politycznego Dyrekcji Generalnej Bezpieczeństwa Zewnętrznego Republiki Francuskiej
Janusz Gołąb– generał broni, Dowódca Generalny Rodzajów Sił Zbrojnych
Kaire Habermann – porucznik, Estońska Służba Bezpieczeństwa Wewnętrznego (Kaitsepolitseiamet)
Grzegorz Haliński ps. Zwierzu – zawodowy przestępca, prawa ręka Mariana Jasterskiego
Andrzej Hermanowicz – emerytowany nadkomisarz Centralnego Biura Śledczego Policji
Katarzyna Ignatowicz – poseł na Sejm RP, partnerka życiowa Andrzeja Hermanowicza
Maciej Janikowski – minister koordynator służb specjalnych, następnie minister obrony narodowej i premier
Marian Jasterski – biznesmen, zaangażowany w działalność przestępczą
Adrian Kalinowski – terrorysta, członek skrajnie lewicowej Frakcji Rewolucyjnej
Dymitr Kardaszew – kapitan 45 Brygady Specjalnego Przeznaczenia Wojsk Powietrznodesantowych Federacji Rosyjskiej
Anna Kotulska – poseł na Sejm RP, lewicowa aktywistka
Zbigniew Kruszyński – generał broni, pilot, dowódca operacyjny Rodzajów Sił Zbrojnych
Paweł Lenkiewicz – pułkownik, dowódca Wydzielonej Grupy Zadaniowej, w przeszłości oficer wywiadu oraz Jednostki Wojskowej GROM
Anna Nikulina vel Anna Gutman vel Anna Rensch – starsza porucznik Głównego Zarządu Wywiadowczego Sztabu Generalnego (GRU), „nielegał”, pracująca na kierunku polskim
Magdalena Rezler – skrajnie lewicowa aktywistka organizacji terrorystycznej Frakcja Rewolucyjna
Tadeusz Rostek – minister obrony narodowej
Aleksandra Rudzińska– sierżant podchorąży, Wyższa Szkoła Oficerska Wojsk Lądowych
Mieczysław Sobieraj – generał czterogwiazdkowy, Szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego
Sylwia Wierzbicka – kapitan Wojska Polskiego, dowódca drugiej kompanii drugiego batalionu 12 Brygady Zmechanizowanej, później w składzie Wydzielonej Grupy Zadaniowej
Marcin Woźniak – major Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, wcześniej służący w Służbie Kontrwywiadu Wojskowego
Salman Zakajew – zamieszkały w Polsce Czeczen kierujący zorganizowaną grupą przestępczą
Jarosław Zakrzewski – wiceadmirał, Dowódca Centrum Operacji Morskich
Bogna Załęcka – podinspektor, wrocławski zarząd Centralnego Biura Śledczego Policji
Obecne uwarunkowania geopolityczne i militarne w interesującym nas obszarze są zdeterminowane przez dwa czynniki. Pierwszym jest postawa Stanów Zjednoczonych, która, jak wykazują działania i analizy prowadzone przez Służbę Wywiadu Zagranicznego, Główny Zarząd Wywiadowczy Sił Zbrojnych oraz inne organa państwowe, jest mniej przychylna angażowaniu się na obszarze Europy.
Według ocen dokonanych na podstawie oficjalnych wypowiedzi oraz informacji ze źródeł osobowych i technicznych celem polityki nowej administracji USA jest umocnienie amerykańskiej dominacji. Stany Zjednoczone rywalizują obecnie o strefy wpływów z Chinami w Azji i Afryce oraz z nami na Bliskim Wschodzie. W szczególności Amerykanie mogą dążyć do neutralizacji potencjału militarnego Iranu, aby utrzymać kontrolę nad Zatoką Perską oraz umacniać swoją obecność w Azji. Oznacza to, że Amerykanie mogą nie być zainteresowani aktywnością w Europie i skierują swoje siły na inne obszary. Należy jednak pamiętać, że amerykańskie elity nie są zgodne co do ewentualnego opuszczenia Europy.
Dowodem na to może być propozycja złożona ostatnio władzom Litwy, Łotwy i Estonii, których armie nie dysponują liczącym się potencjałem wojskowym w zakresie daleko idącej pomocy w modernizacji sił zbrojnych, wraz z możliwym darmowym przekazaniem niewielkiej liczby samolotów bojowych, które mogłyby utworzyć wspólną jednostkę myśliwską. Jako miejsce stacjonowania wymienia się bazę Amari w Estonii.
Drugą przesłanką są rozluźniające się powiązania wewnątrzeuropejskie: ewentualne wychodzenie kolejnych państw z UE lub ograniczenie współpracy tylko do najbardziej podstawowych spraw ekonomicznych oznaczać może, że europejska jednomyślność w sprawach obronnych i polityki zagranicznej niedługo się skończy.
Możliwy jest jednak w tym zakresie scenariusz negatywny, zakładający powstrzymanie wzrostu nastrojów eurosceptycznych i antyeuropejskich oraz szybką integrację Europy wokół państw, które w przyszłości mogą utworzyć twardy rdzeń Europy, obejmujący także Skandynawię i blisko z nią związane republiki bałtyckie.
W związku z tym postuluje się, aby podjąć możliwie szybko agenturalno-dywersyjne oddziaływanie na Estonię, Łotwę i Litwę w celu obezwładnienia tamtejszych rządów z długoterminowym celem oderwania ich od Europy, neutralizacji lub związania ścisłymi więziami z Federacją Rosyjską. Proponuje się wykorzystanie ich sytuacji etnicznej. Jednocześnie należy oddziaływać na Polskę oraz Szwecję, jako kraje mogące udzielić tym państwom pomocy militarnej, przy ciągłym politycznym wywieraniu wpływu na NATO i UE, aby powstrzymać je od otwartej interwencji. Szczególnie istotna jest tu Polska, która dąży do zainstalowania na stałe zachodnich sił zbrojnych w bezpośredniej bliskości obwodu kaliningradzkiego.
Naszym zyskiem politycznym i militarnym będzie odsunięcie zagrożenia związanego z obecnością sił NATO i Stanów Zjednoczonych w pobliżu granic Federacji Rosyjskiej. Dzięki temu będzie możliwe objęcie pełną opieką Rosjan mieszkających na Litwie, Łotwie i Estonii oraz zapewnienie bezproblemowej komunikacji lądowej z obwodem kaliningradzkim.
Rozwiąże to także problem ukraiński, gdyż w takiej sytuacji władze w Kijowie będą musiały zgodzić się na ułożenie relacji z nami na naszych warunkach, być może dojdzie także do zmiany rządu. Ewentualna modyfikacja polityki rządów tego regionu otworzyć może przed nami nowe perspektywy gospodarcze, przywracając naszą dominację w naturalnej strefie wpływów FR. W szczególności pozwoli to zabezpieczyć morskie szlaki komunikacyjne Rosji poprzez uzyskanie dostępu do nowych portów i baz floty wojennej, a jednocześnie odsunąć zagrożenie ze strony Zachodu. Z kolei po wzmocnieniu naszej pozycji będziemy mogli zadbać o dogodne dla nas warunki korzystania z cieśnin duńskich. Był to problem wielokrotnie analizowany w innych opracowaniach.
Wykonanie zadania proponuje się, po konsultacjach z Ministerstwem Obrony, Głównemu Zarządowi Wywiadowczemu Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej. W szczególności uważa się, że należy zastosować środki czynne wobec sił zbrojnych, policji, służb specjalnych oraz administracji wyżej wymienionych państw, tak aby doprowadzić je do stanu uniemożliwiającego skuteczne działanie.
Szczegółowe oceny geostrategiczne nakazują zwrócić szczególną uwagę na Polskę z racji jej położenia geograficznego. Opisywana w zachodniej prasie specjalistycznej sprawa tak zwanego przesmyku suwalskiego oraz strategicznie ważne szlaki komunikacyjne na Bałtyku powinny w tym zakresie być przedmiotem szczególnego zainteresowania Głównego Zarządu Wywiadowczego. Jeśli zaś Amerykanie, czego nie można wykluczyć w świetle niedawnych wydarzeń i zdecydowanego zwrotu polskiej polityki w kierunku Waszyngtonu kosztem relacji z Brukselą, zdecydują się na zaangażowanie w Polsce, pozwoli to na zmuszenie ich do rozproszenia uwagi i mniejszego zaangażowania na Bliskim Wschodzie i w Azji. Należy przy tym pamiętać, że w przeciwieństwie do ww. regionów, Polska nie jest traktowana w sposób priorytetowy, a zatem możliwe jest szybkie porzucenie jej przez USA, gdy możliwe koszta zaangażowania przekroczą spodziewane korzyści.
Czerwone światła ostrzegawcze migały na każdym z czterech wysokich kominów elektrowni, dając ludziom w dwóch samochodach niezawodną pomoc w nawigacji. Nawet gdyby zgasły, i tak drogę znali na pamięć. Jechali szybko, jak na radiowozy na sygnale przystało, zwłaszcza o trzeciej w nocy na pustej leśnej drodze.
Kapitan Dymitr Kardaszew z 45 Brygady Specjalnego Przeznaczenia Wojsk Powietrznodesantowych, widząc światła bramy, przeładował broń. Upewnił się, że przyczepione rzepami do munduru emblematy są na miejscu. Od nich zależało powodzenie całego planu.
Byli uzbrojeni prawie tak, jak estoński oddział antyterrorystyczny K-Kommando. Ich broń pochodziła z różnych źródeł i trafiła do oddziału różnymi kanałami. On sam wybrał niemiecki karabinek G36K, używany przez miejscową policję. Dwaj inni ludzie w terenowym nissanie mieli amerykańskie krótkie MK18, kupione na czarnym rynku na Bliskim Wschodzie. Ostatni z nich, kierowca, posiadał pistolet maszynowy MP5, zupełnie legalnie dostarczony do Rosji z Niemiec – z tego powodu oczywiście usunięto z niego wszelkie oznaczenia. Podobnie uzbrojona była szóstka żołnierzy jadących za nimi w furgonetce volkswagen. Oba pojazdy były nieoznakowane, zaopatrzone w lampy błyskowe. Specjalnie kupiono czarne, tak aby pasowały do pojazdów używanych przez tych, których mieli udawać.
Oczywiście zostali przepuszczeni, wystarczyło tylko zatrzymać się na chwilę i pozwolić wartownikom – dwóm cywilnym i dwóm żołnierzom lokalnego oddziału Gwardii Narodowej – na rutynową kontrolę.
Czekali na nich.
Wiedzieli, że przyjadą.
A oni wiedzieli, że oni wiedzą.
Podjechali tuż pod budynek, w którym znajdowała się centrala ochrony. Dwóch ludzi najlepiej mówiących po estońsku zostało przy samochodach. Pozostali weszli, mijając kolejną parę wartowników.
W sali nadzoru siedziało czterech ludzi: dwójka ochroniarzy wpatrzonych w ekrany systemów monitoringu, młody podoficer w wojskowym mundurze i szef zmiany, łysiejący mężczyzna po czterdziestce. Wstali, jakby chcieli się przywitać.
Kardaszew podniósł broń. Strzelił do żołnierza, potem do ochroniarzy. Szef zmiany upadł i pozwolił się związać. To on wcześniej wykonał dwa elementy planu. Poinformował podwładnych o przyjeździe antyterrorystów i zdjął blokadę z portów USB komputerów w centrali ochrony.
Napastnicy rozdzielili się na mniejsze grupy. Dwaj zajęli miejsca ochroniarzy. Do portów USB wetknęli specjalnie przygotowane pendrive’y. Pozostali opuścili pomieszczenie. O tej porze w elektrowni nie było wielu pracowników, jedynie minimalna konieczna obsada. Nikt nie przeszkadzał „policjantom” w dotarciu do budynków mieszczących pompy.
Elektrownia Esti, czyli po prostu „Estonia”, podobnie jak druga bliźniacza instalacja w rejonie Narwy, jest elektrownią cieplną, spalającą ropę wydobywaną z miejscowych złóż łupkowych. Jej działanie zapewnia woda pobierana z pobliskiej rzeki. Aby ją unieruchomić, nie trzeba niszczyć całego zakładu ani nawet ogromnych kotłów i turbin służących do produkcji prądu.
Sabotażyści doskonale o tym wiedzieli. Po obezwładnieniu operatorów pomp założyli na maszynach precyzyjne, małe ładunki wybuchowe. Eksplozje nie były duże ani bardzo głośne, choć ludzie na zewnątrz je usłyszeli.
Dyspozytornia mocy nie została zaatakowana, nie istniała taka konieczność, a było to nawet niewskazane. Ktoś musiał wyłączyć instalacje, które nagle przestały być chłodzone. Jakiś człowiek nawet uruchomił alarm, ale system ochrony nie działał. Wyłączono wszystkie kamery i czujniki, a radiotelefony, zagłuszane silnym sygnałem, umilkły. Zawiodła także sieć komórkowa. Zanim ktoś pobiegł do centrali ochrony, było już za późno.
Nie niepokojeni infiltratorzy wsiedli do samochodów i odjechali, pozostawiając jedną, ukrytą bombę. O losie obu instalacji przesądził nadmiar zabezpieczeń. W systemie ochrony podstawę stanowiła redundantność. Dlatego ochrona była mieszana, cywilno-wojskowa, i dlatego w razie potrzeby z jednej elektrowni można było sterować wszystkimi instalacjami drugiej. Dotyczyło to także zabezpieczeń, które obezwładnił specjalnie przygotowany program.
W drugiej elektrowni dywersanci pojawili się chwilę później. Ich zadanie było jeszcze łatwiejsze, po prostu weszli przez zdalnie otwartą bramę i wdarli się do stacji pomp. Po pięciu minutach wycofali się.
Żaden z napastników nie uciekł daleko. Narwa, z której elektrownia czerpała wodę, jest rzeką graniczną pomiędzy Rosją a Estonią.
Estonia utraciła siedemdziesiąt pięć procent energii. Ludzie, którzy wstali rano, nie mogli zapalić światła. Tramwaje i trolejbusy w Tallinie nie wyjechały na ulice. Nie działały bankomaty ani terminale płatnicze. Sieci komórkowe funkcjonowały z przerwami, aż w końcu wyłączono je, gwarantując łączność tylko dla służb państwowych. Cywilom pozostał jedynie numer alarmowy.
Zamknięto lotnisko.
Ci, którzy mieli dostęp do internetu, mogli przeczytać lakoniczny komunikat: W akcie słusznego protestu przeciwko niszczeniu środowiska naturalnego, Europejski Front Oporu przeprowadził akcję bezpośrednią przeciwko utrzymywanym przez estoński, nacjonalistyczny rząd elektrowniom. To nie jest nasze ostatnie słowo. Precz z nacjonalizmem i kolonializmem gospodarczym.
Nawet gdy do estońskiej sieci skierowano prąd z państw ościennych, energii wciąż było za mało. Ludzie rzucili się do sklepów, wykupując co tylko się dało za gotówkę. Brak prądu oznaczał w wielu miejscach również brak ogrzewania, a noce były jeszcze zimne.
Równo o dwunastej następnego dnia przed kamerami wystąpił rzecznik rosyjskiego MSZ.
– Mimo licznych sporów pomiędzy naszymi krajami i dyskryminacji ludności rosyjskojęzycznej proponujemy Estonii bezpłatne dostarczenie każdej potrzebnej ilości energii elektrycznej na taki czas, jaki będzie niezbędny do naprawy instalacji w elektrowniach. Bez żadnych warunków.
Odpowiedź władz estońskich była błyskawiczna. „Żadnych ustępstw wobec Rosji”.
*
– Jasne, żadnych ustępstw – skomentował komunikat radiowy Markus Kaesorg, zastępca prefekta policji w randze majora. Na placu przed siedzibą władz Narwy zgromadziło się już kilkaset osób z transparentami „Dajcie nam prąd” i „Precz z faszystami”. Co chwilę ktoś wznosił takie lub podobne okrzyki. Zebrani czytali wiadomości na komórkach zalogowanych do rosyjskich sieci: ich mocne stacje bazowe ustawione były tuż przy granicy.
Budynku pilnowało zaledwie kilku ludzi Kaesorga, wzmocnionych sekcją czterech żołnierzy Kaitseliit, czyli Ligi Obrony – ochotniczej formacji Gwardii Narodowej – którzy dziarsko trzymali w rękach karabiny G3. Na razie to wystarczyło. Reszta sił rozproszyła się po mieście.
– Powinniście się zgodzić na otwarcie granicy – odezwał się jeden z miejskich radnych, Aleksiej Duganow. – Mam wiadomość, że żywność z Rosji może zostać dostarczona w ciągu trzech, czterech godzin.
– A co wjedzie wraz z tą pomocą? – odgryzł się burmistrz, a policjant skinął głową na znak, że zgadza się z politykiem. W ciągu ostatnich miesięcy napięć pomiędzy Estończykami a Rosjanami było coraz więcej. Trzy razy zdarzyło się już, że policjanci byli atakowani bez wyraźnego powodu, zawsze przez rosyjskojęzycznych sprawców. Funkcjonariusze odpowiadali brutalnie, a Rosja coraz mocniej naciskała na utworzenie autonomicznej strefy we wschodniej części Estonii.
– Albo pomoc wjedzie do miasta, albo miasto wjedzie do was. – Rosjanin uśmiechnął się ironicznie, wskazując na tłum za oknem. – Jeszcze macie czas – dodał i wyszedł z sali.
– Cholerny agent. – Policjant powiedział to na tyle głośno, by wychodzący usłyszał. Ten już w drzwiach pokazał mu środkowy palec.
– Radzę uważać na niego, majorze – upomniała funkcjonariusza podporucznik Kaire Habermann, reprezentująca Kaitsepolitseiamet, czyli służbę kontrwywiadu. – Nie mamy na niego żadnych dowodów. Niestety.
– A poza pouczeniami co może dać nam wojsko? – Policjant był coraz bardziej zirytowany.
– Kompania piechoty z batalionu w Jõhvi jest w gotowości na wypadek poważniejszych zamieszek. Pluton transporterów opancerzonych zajął miejsce na przejściu granicznym, ale dowódca informuje, że szykuje się na wariant obrony okrężnej, bo tam też gromadzi się tłum. Czekamy na dalsze posiłki, nie wiemy też, czy Rosjanie…
Huk petardy przerwał jej wypowiedź. Po chwili na placu wybuchły kolejne. W stronę policjantów i gwardzistów zaczęły lecieć kamienie, kostka brukowa i inne przedmioty. Kilkunastu rosłych prowodyrów w skórzanych kurtkach ruszyło do przodu, a za nimi podążyli pozostali.
– Cholera. – Podporucznik sprawdziła wiadomość na swoim telefonie. – Rosjanie cytują komunikat naszego rządu, że prąd będzie włączany tylko Estończykom. To chyba zadziałało na nich… – Wyjrzała za okno.
Na placu trwał już regularny szturm. Policjanci i żołnierze wycofywali się do budynku, opędzając się od napastników pałkami i kolbami. Nie wszyscy mieli szczęście. Trzech z nich otoczyli demonstranci. Nie szczędząc im ciosów, odprowadzili na skraj placu i przywiązali do drzew. W eter popłynęło wołanie o pomoc.
Odebrał je pluton złożony z trzech transporterów XA-180, który zajmował pozycję przy stacji kolejowej. Pokonanie półtora kilometra zajęło pięć minut, ale gdy opancerzone wozy wpadły na plac, hamując przed tłumem, stało się najgorsze.
Z dachu kamienicy podniosła się postać z granatnikiem przeciwpancernym na ramieniu. Jeden pocisk wystarczył, by trafić w wóz dowódcy plutonu. Pozostałe dwa transportery wrzuciły wsteczny bieg, siekąc seriami po dachach, oknach i ludziach. Tłum, który rozpierzchł się na chwilę, na powrót odzyskał śmiałość, podniecony płonącym wrakiem. Dwóch żołnierzy, którzy zdołali wydostać się z wozu, zatłuczono pałkami, kijami i kamieniami.
Do ratusza wrzucono petardy i świece dymne. Zabarykadowane drzwi zostały sforsowane. W tłumie, nie wiadomo skąd, pojawili się ludzie z bronią palną. Serie z Kałasznikowów pozwoliły przełamać opór gwardzistów.
Podporucznik Kaire Habermann nie czekała na kapitulację. Wybiegła na korytarz z pistoletem w dłoni. Na schodach trafiła na człowieka z Kałasznikowem, podniesionym jak do ciosu. Zdążyła zareagować, huk odbity od ścian ją ogłuszył, strzeliła ponownie, całą serią, aż tamten upadł. Posłała jeszcze kilka strzałów w kierunku ludzi kłębiących się na klatce schodowej, zabrała karabinek, szarpnęła zamkiem i pobiegła do następnej klatki schodowej. Uciekła tylnym wyjściem.
Pomiędzy drzewami rosnącymi na dziedzińcu trafiła na trzech Rosjan. Dwóch miało w rękach kije bejsbolowe, trzeci Kałasznikowa. Znów miała szczęście. Skosiła ich jedną serią. Zabrała magazynki zabitemu i wybiegła na ulicę. Jakiś szukający guza przechodzień zrobił jej zdjęcie telefonem; gniewnym gestem posłała go do diabła. Ruszyła dalej, przemykając pomiędzy blokami.
Komenda policji zlokalizowana w zachodniej części miasta płonęła, a dookoła niej kręcili się ludzie bez mundurów, ale uzbrojeni. Szczęśliwie jej nie zauważyli. Estońska sieć GSM padła, a radiostację zostawiła w ratuszu. Nie miała szans na nawiązanie kontaktu z kimkolwiek.
Udało się jej dotrzeć do linii kolejowej. Poszła wzdłuż niej na zachód.
Na ekranie telewizora wciąż powtarzały się obrazy płonących budynków, linczowanych żołnierzy, kolumn wojskowych pojazdów i mundurowych przeszukujących domy, przemieszane z fragmentami wypowiedzi polityków i komentatorów.
Nie słuchał ich. Wyłączył fonię, by skupić się na lekturze interpelacji poselskiej. Dołączono do niej krótką notatkę wyjaśniającą najważniejsze fakty i szkic odpowiedzi. Ostatecznej akceptacji musiał udzielić adresat. Czyli on, Tadeusz Rostek, minister obrony narodowej.
Interpelacja składała się z czterech pytań. O nowe czołgi, nowe bojowe wozy piechoty, nowe śmigłowce i systemy przeciwlotnicze. W odręcznie naniesionym komentarzu asystent złośliwie zauważył, że ta baba znów dopytuje się o to samo.
Przez dziewięć miesięcy sprawowania swojej funkcji posłanka Ignatowicz regularnie, co trzy miesiące, wnosiła szczegółowe interpelacje dotyczące tych czterech spraw. Za każdym razem pytania nie były ogólne, ale precyzyjne, z datami, liczbami, cytatami z oficjalnych dokumentów, mediów, z poprzednich odpowiedzi. Pomagali jej eksperci, to nie było tajemnicą. Minister uważał, że robi to złośliwie, zwłaszcza że prasa codzienna i branżowa często cytowała, uważane za wykrętne, odpowiedzi na interpelacje. Poza tym inni posłowie też nie dawali mu spokoju.
Nie był to jego wymarzony resort. Dostał posadę dlatego, że po kryzysie w czerwcu zeszłego roku powołano kompromisowy i w założeniu tymczasowy gabinet. Wielką koalicję dwóch – uważanych za prawicowo-konserwatywne, choć wcześniej zażarcie walczących ze sobą – partii: Kongresu Demokratycznego i Prawicy Polskiej. Wszystko wskazywało na to, że owa tymczasowość mogła trwać do następnych wyborów, mimo że sojusz nie budził w szeregach posłów KD powszechnego entuzjazmu. Kilku posłów odeszło już do Partii Liberalnej, inni mogli to uczynić niedługo. Oznaczało to, że konserwatywne skrzydło kadecji może wkrótce zjednoczyć się z Prawicą Polską, która sformuje rząd jednopartyjny. To było korzystne dla utrzymania większości popierającej rząd, ale oznaczało kolejne napięcia. Wybory 2016 roku były dziwne, PP je wygrała, ale nie taką większością, by móc samodzielnie rządzić. Dopiero rząd tymczasowy otworzył jej drogę do władzy. W powiększonym o kilkudziesięciu nowych posłów ugrupowaniu, wciąż pełnym ludzi, którzy żyli niedawnym, dziwnym zwycięstwem, tryumfem umniejszonym przez konieczność dogadania się z przeciwnikiem, niedawni kadecy mogli być wyłącznie członkami drugiej kategorii.
Wobec takiej sytuacji Tadeusz Rostek postanowił sięgnąć po wypróbowaną metodę, która zapewniła mu przetrwanie w innych urzędach. Tuż po objęciu stanowiska zapowiedział audyt i wypracowanie po jego zakończeniu nowej koncepcji strategicznej. Znalazł do tego zadania zaufanego człowieka. Ale czas, gdy mógł jedynie opowiadać o nowych wizjach i audycie, mijał nieubłaganie.
Musiał też słuchać premiera. A ten już w pierwszej rozmowie określił priorytetowe zadanie dla resortu obrony. Ze służby, najszybciej jak to możliwe, mieli odejść wszyscy, którzy zaczęli ją przed rokiem 1989, w przypadku generałów – przed 1985. Do pomocy w wykonaniu tego zadania przydzielono mu profesora Kotowskiego, doświadczonego historyka z IPN i zarazem samozwańczego pasjonata spraw wojskowych, który otrzymał stanowisko wiceministra w randze sekretarza stanu i zaczął czyścić wojsko. Na razie przygotowywał dwie listy: jedną z nazwiskami ludzi do usunięcia i drugą – do awansu, ale po pierwszych głośnych dymisjach skupił się na czystkach i reformach w szkolnictwie wojskowym. Na czyszczenie dowództw liniowych czas miał przyjść później. Nie mógł też w tej sytuacji pozwolić sobie na spełnienie żądań premiera dotyczących czystki kadrowej w służbach specjalnych, ale wiedział, że ten czas nadejdzie. Szefowie wojskowych służb mieli zmienić się do końca roku.
Odejścia ze służby zaczęły psuć wizerunek resortu, a nie trzeba było proroka, aby wiedzieć, o co media i politycy opozycji, ba – koalicji rządowej, będą pytać już na wieczornym spotkaniu. Musiał coś zrobić, w dodatku szybko.
Obiecany przez Amerykanów sprzęt jeszcze nie dotarł w oczekiwanej ilości. Ze starą administracją podpisano umowę, ale duże dostawy się nie zaczęły. Owszem, przysłano trochę samolotów, śmigłowców i wyposażenia, ale nie przekazano ich polskim żołnierzom, jedynie użyczono do wspólnych szkoleń. Na dwie konferencje prasowe wystarczyło, ale na nic więcej. Wielkie dostawy używanych wozów bojowych z zapasów US Army, na które bardzo liczono, miały poczekać, aż wyklaruje się stanowisko nowego prezydenta, choć techniczne rozmowy w sprawie ilości i warunków dostaw trwały.
Na to też nie miał czasu.
Podniósł słuchawkę. Asystentowi nakazał zwołanie odprawy kierowniczej kadry sił zbrojnych. Na już.
Działo kalibru 130 milimetrów wciąż mierzyło w morze, choć od dawna nikt z niego nie strzelał. Świeża warstwa maskującej farby świadczyła o tym, że troszczą się o nie jedynie pasjonaci historii.
Wysoka szatynka w zielonej kurtce stała oparta o przednią osłonę działa, wpatrzona w grzywacze wysokich fal. Sześć w skali Beauforta, silny, nieprzyjemny wiatr.
– Nie wiedziałem, że palisz, Haze – usłyszała męski głos za plecami.
– Nie wiedziałam, że tak długo się nie widzieliśmy, komandorze – odpowiedziała, wciąż wpatrzona w fale.
– Od czerwca? – dopytał, opierając się o działo z drugiej strony lufy. Podała mu zapalniczkę.
– Od Afganistanu.
– Długo. – Komandor Marczewski zamilkł i zaciągnął się dymem tytoniowym.
Stali tak, milcząc, jakby nie chcieli zakłócać szumu morza. Poza tym dookoła panowała cisza. Taka, jaka powinna panować w marcowy niedzielny poranek.
– Mówili, że odeszłaś. – Nie nadał temu zdaniu formy pytania.
– Nigdy nie odeszłam.
– Ja tak. Od pierwszego stycznia. Po dwudziestu jeden latach to chyba w sam raz.
– Jeden znajomy też odszedł pierwszego.
– Od nas?
– Nie, z policji.
– Wracasz do nas? – zmienił temat.
– Nie – pokręciła głową – będę na Korzeniowskiego. – Nie musiała wyjaśniać, że chodzi o miejscowy inspektorat Służby Kontrwywiadu Wojskowego.
– Zostajesz u nich? Jesteś pewna? – Obszedł lufę i stanął z Haze twarzą w twarz. – Agata, przemyślałaś to? Mogłaś zginąć ostatnim razem.
Milczała. Zamknęła oczy.
Przypomniała sobie raport. Jeden wadliwy nabój.
– Nie chciałaś odejść na dobre?
– A co miałabym robić? Nie będę już latać.
Nie odpowiedział. Zamiast tego znów zmienił temat.
– Mówią, że byłaś w Stanach.
– Cztery miesiące. Kurs dla oficerów kontrwywiadu. Tak naprawdę chodziło o to, żebym zniknęła na jakiś czas z kraju. Amerykanie mogli mieć mnie pod kontrolą. Po tym wszystkim miałabym odejść? Dokąd? Ty masz emeryturę, żonę, dzieci. Mną życie rzuca jak te fale kawałkiem drewna. – Upuściła papierosa na ziemię i rozgniotła go butem.
Miała rację, pomyślał. Mogła być dobra, nawet zająć jego miejsce. Kiedyś. Wyszło inaczej. Zdarza się.
Restauracja ulokowana była w samym centrum Wrocławia, jednak nie na zatłoczonym rynku, ale w ciekawszym miejscu – w miejskiej marinie, która znajdowała się na wyspie rozdzielającej dwa nurty Odry. Lokalizacja miała swoją cenę, ale cena ta, wyrażająca się w wysokości rachunków, gwarantowała spokój i dyskrecję. Dyskrecja z kolei była ważna, jeśli tego wieczoru przy jednym stoliku siedział mężczyzna po pięćdziesiątce, z obrączką na palcu, w towarzystwie młodej kobiety bez obrączki. Mężczyzna zamówił dla obojga czerwone wino z doliny Rodanu. Klasyka gatunku, pomyślał kelner, odchodząc od stolika.
Mylił się.
Zauważył wchodzących mężczyzn w długich płaszczach. Nie wyglądali na bywalców takich lokali. Jeden miał szramę na policzku, drugi, mimo obszernego okrycia, musiał być dobrze zbudowany.
Zanim zapytał ich, co tu robią i czego chcą, obaj rozchylili płaszcze jak ekshibicjoniści.
Mieli pod nimi broń.
Huk wystrzałów z krótkiego karabinka G36C wypełnił salę. Świadkowie twierdzili potem, że strzelano seriami, ale nie było to prawdą. I mężczyzna, i kobieta zginęli od szybkich strzałów ogniem pojedynczym. Mężczyzna otrzymał podręcznikowe dwa postrzały w klatkę piersiową i trzeci w głowę. Kobieta usiłowała się ukryć, ale trzy kule trafiły ją w plecy, czwarta w potylicę. Nikt inny nie zginął ani nawet nie został draśnięty. Po wszystkim zabójcy porzucili zbędne już płaszcze i wybiegli do czekającego na nich samochodu.
Pracowali krok po kroku, cierpliwie i precyzyjnie. Nie byli amatorami jak ci, którzy w zeszłym roku dokonali całej serii bezsensownych zamachów. Ale tamci zajmowali się polityką, a teraz chodziło o interesy. Nie zadawali też zbędnych pytań, na przykład dlaczego mężczyzna, którego kiedyś widzieli w towarzystwie swoich szefów, ma teraz zginąć? I dlaczego mają zająć się nim w miejscu publicznym? Tak działo się bardzo rzadko.
Pierwszy patrol pojawił się po trzech minutach, później przyjechali śledczy. Po pierwszym sprawdzeniu tożsamości ofiar na miejsce zaczęli ściągać kolejni funkcjonariusze.
– Jest Bogna. A to chyba był jej uchol – powiedział jeden ze śledczych, widząc kobietę po czterdziestce, o bujnych czarnych włosach, która właśnie przechodziła przez taśmę oddzielającą miejsce zdarzenia.
– To Krzysiek Kaczmarek? – spytała podinspektor Bogna Załęcka, naczelnik jednej z sekcji wydziału narkotykowego wrocławskiego zarządu CBŚP, gdy podeszła do policjantów wydziału kryminalnego z komendy wojewódzkiej.
– Stety albo niestety. Doigrał się. Zabita to Angelika Kozłowska, dziennikarka „Słowa Wrocławia”. Też się doigrała. Znałaś ją?
– Młoda, ambitna, pisała odważne materiały. Pytała mnie jakiś czas temu o sprawy narkotykowe, ale ją zbyłam.
– Lepiej, żebyś miała z tej rozmowy notatkę.
– Sądzisz, że zginęła przez swoje teksty?
– A co ty sądzisz?
– Krzysiu wpakował się w jakieś gówno, jak zwykle. Tylko go przerosło. Ciekawe, bo słyszałam, że też chodziło o narkotyki. Nawet mam wprowadzoną w system informację w tej sprawie, udostępnię ją wam, jak chcecie.
– Z góry dzięki. Nie mamy wiele. Świadkowie nie widzieli za dużo. Albo woleli mówić, że nic nie widzieli. Napastnicy zostawili płaszcze, ale pewnie nic tam nie ma. No i łuski. Wojskowa, zachodnia broń, nie żadne kałachy z ruskiego demobilu.
Faktycznie, doigrał się, pomyślała Załęcka. Facet był barwną postacią, były policjant, dwadzieścia trzy lata temu zmienił barwy klubowe i został prywatnym detektywem, coraz bardziej wikłając się w niejasne powiązania z ludźmi z półświatka. Niczego mu nie udowodniono, mimo dość obszernej wiedzy operacyjnej. No cóż, półświatek ma swoje mechanizmy wydawania wyroków.
– Wiesz co – powiedział policjant po chwili namysłu – to dziwne.
– Że się strzelają tak na mieście, otwarcie?
– Że to nie jest pierwszy raz. Parę dni temu w lesie za Oleśnicą był trup. Też kula w głowę, wyglądało na egzekucję. Ofiara to obywatel Białorusi, kilka razy był w Polsce, nienotowany. Nie mamy punktu zaczepienia i pewnie teraz też nie będziemy mieli, skoro zdarzyło się to zabójstwo. Wiesz, kim jest starszy brat tej dziennikarki? Prokuratorem, on nie odpuści.
– Miesiąc temu dwóch wrocławskich dilerów znaleziono zabitych pod Łodzią – zrewanżowała się. – Także egzekucja. Na parkingu przy ósemce. Jeden był moim informatorem. Nie ma wyraźnego motywu, Łódź też nie wie, o co chodzi. Ktoś przejmuje rynek, tyle wiem.
Wiedziała więcej. Ale doświadczenie nauczyło ją, by nie mówić zbyt wiele. Nawet zaufanym.
Miasteczko było pogrążone we śnie. Lampy uliczne i kilka podświetlonych szyldów nie mogły rozjaśnić ciemnej atmosfery miejsca, z którego się wyjeżdża albo przez które się przejeżdża.
Sprzedawcy na stacji benzynowej zawsze wydawało się, że jest jedyną osobą, która nie śpi w nocy z piątku na sobotę. Mógłby też spać, klienci o tej porze nie przyjeżdżali po paliwo, a pijacy, którzy rozpaczliwie potrzebowali butelki, nie mieli na nią pieniędzy. Czasem więc spał w pracy, ale tej nocy coś nie pozwoliło mu zmrużyć oka.
Hałas sprawił, że przeczucie nabrało sensu. To były silniki ciężkich pojazdów. Wielu pojazdów.
Wyszedł z budynku i stał przy lampie, obserwując, jak ponad dwadzieścia Rosomaków i innych wozów bojowych oraz samochodów terenowych przetacza się przez Ińsko. Zapewne jadą na Drawsko, pomyślał, nagrywając krótki film telefonem.
Zawsze nas ktoś nagrywa, pomyślał major Rysiewicz, zastępca dowódcy 2 batalionu 12 Brygady Zmechanizowanej. Pewnie wrzuci film do sieci, i cała operacja nabierze rozgłosu. Jakby to było komuś potrzebne, marudził w myślach.
Gdyby nie pilna robota w zastępstwie dowódcy batalionu, nie zostałby po godzinach w pustych o tej porze koszarach. Nie wyszedłby o dziewiętnastej, a pół godziny później nie zostałby ściągnięty z powrotem telefonem od spanikowanego oficera dyżurnego.
*
Do białych koszar, gdzie stacjonowały 2 i 3 batalion zmotoryzowany oraz dywizjon przeciwlotniczy, punktualnie o dziewiętnastej trzydzieści przybył dowódca dywizji, generał Kucharski, wraz z dowódcą brygady, generałem Sawickim. Ogłoszono alarm dla wszystkich trzech pododdziałów. Gdy do dwudziestej pierwszej pojawili się prawie wszyscy dowódcy, zastępcy i szefowie sztabu oraz dowódcy kompanii i oficerowie sztabowi, dowódca brygady bez ogródek wyznaczył cele.
– Zadaniem pododdziałów wyposażonych w KTO Rosomak jest jak najszybsze dotarcie do garnizonu Złocieniec, najpóźniej do godziny czwartej rano – powiedział, wzbudzając zdziwione spojrzenia podwładnych. – Zakładamy, że doszło do niespodziewanego ataku grup dywersyjnych przeciwnika i lotniczego. Wskutek ataku dowództwo trzeciego batalionu zostało wyeliminowane. Dowodzenie pozostałymi siłami powinien przejąć pułkownik Skrzynecki, ale zastąpi go major Rysiewicz. Zadanie pan zna. Dowódcy kompanii KTO są, jak widzę, prawie wszyscy. – Spojrzał na piątkę stojących pod ścianą oficerów. Czterech rosłych mężczyzn w różnym wieku i jedyna wśród nich kobieta, blondynka po trzydziestce.
– Proszę meldować stan ludzi i sprzętu – nerwowo zarządził major.
Dowódcy kompanii zaczęli składać meldunki.
– Major Zalewski, dowódca pierwszej kompanii trzeciego batalionu, melduje: kompania ukompletowana w połowie. Zameldowali się dwaj dowódcy plutonów, trzech pomocników dowódców, więc trzeci pluton wyjedzie, jeśli będą kierowcy. Stawiennictwo dowódców drużyn i szeregowych na poziomie około sześćdziesięciu procent – powiedział pierwszy z mężczyzn.
– Panie majorze, kapitan Drzewicki, dowódca drugiej kompanii trzeciego batalionu, melduje: mam jeden pluton w komplecie, do dwóch dotarli dowódcy plutonów i część żołnierzy, ale nie ma sześciu kierowców KTO, więc tyle pojazdów nie wyjedzie.
– Panie majorze, kapitan Górniak, dowódca trzeciej kompanii, melduje: osiem KTO może wyjechać, dwa mam niesprawne, do pozostałych nie ma kierowców.
– Porucznik Banaszczyk, czasowo pełniący obowiązki dowódcy czwartej kompanii trzeciego batalionu, melduje: pięć wozów może wyjechać, stawił się też dowódca drugiego plutonu.
– Kapitan Wierzbicka, dowódca drugiej kompanii drugiego batalionu, melduje: wszyscy dowódcy plutonów obecni, prawie wszyscy dowódcy drużyn obecni, stawiło się czternastu na piętnastu kierowców wozów. Nie wyjedzie z tego powodu tylko druga drużyna w trzecim plutonie. Wszystkie inne zatankowane i gotowe do wymarszu.
– Dlaczego akurat ta? – zapytał dowódca dywizji.
– Mogę przesadzić kierowcę z wozu ratownictwa technicznego, ale ten wóz powinien jechać z kompanią. Bez jednej drużyny damy sobie radę, wóz ratownictwa technicznego jest ważniejszy – wyjaśniła Wierzbicka.
– W porządku. – Generał sprawiał wrażenie zadowolonego z odpowiedzi. – Panie majorze, proszę wydać rozkazy.
– Panie generale. – Major zwrócił się do dowódcy brygady. – Nie mam tylu ludzi, żeby bataliony wyjechały w pełnym składzie – zameldował tonem człowieka, który pogodził się z rzeczywistością i oczekuje na karne zdjęcie ze stanowiska. – Możemy tylko połatać i stworzyć jakiś łączony batalion, ale tak szybko?
– Nie ma pan czasu na nic innego – odparł dowódca.
Rysiewicz szybko powtórzył w myślach informacje, jakie przekazali mu dowódcy kompanii.
– Potrzebuję chwili, żeby rozpisać, które pododdziały są jak ukompletowane. – Spróbował grać na czas i wyciągnął notes. – Musimy z tego, co jest, zmontować nadający się do walki batalion, mamy drugą kompanię, bez jednej drużyny – mamrocząc, zaczął nanosić litery na kartkę i tworzyć schemat.
Dłoń generała Sawickiego opadła na notes.
– Czas mija, panie majorze. Nie ma czasu na schematy i PowerPointa. – Widząc zrezygnowane spojrzenie oficera, generał sam zaczął wydawać rozkazy. Zwrócił się do Banaszczyka. – Panie poruczniku, przekaże pan…
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej