Zemsta 2020 - Antoni Langer - ebook

Zemsta 2020 ebook

Antoni Langer

4,3
36,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Antoni Langer kreśli niepokojąco realistyczny obraz nowoczesnej wojny, od starć pancernych po ataki dronów, od bitew w powietrzu po partyzanckie walki Wojsk Obrony Terytorialnej.

W 1920 roku Wojsko Polskie odparło ofensywę bolszewicką, chroniąc Europę przed komunizmem. Wiele lat później Polska wstąpiła do NATO, zaś rosyjska strefa wpływów skurczyła się. Polacy obarczani winą za przemiany geopolityczne stali się dla Moskwy wrogiem, a odwet na nich - priorytetem.

W roku 2020 Rosja rządzona przez dawnych czekistów rozpoczyna kolejną wojnę. Dezinformacja i dywersja okazują się tylko wstępem do konfliktu na pełną skalę. A sojusze nie są tak pewne, jakimi mogłyby się wydawać…

Do czego zdolny jest sąsiad ze Wschodu, by pokazać swoją przewagę? I czy Polska ma szanse w takim starciu?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 394

Oceny
4,3 (116 ocen)
59
34
20
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
amytis

Nie oderwiesz się od lektury

super
00
AnaM77

Nie oderwiesz się od lektury

Książka bardzo realistyczna, świetnie napisana, bardzo przyjemnie się czyta. Polecam.
00

Popularność




Antoni Langer

Ze­msta 2020

 

© 2021 Antoni Langer

© 2021 WARBOOK Sp. z o.o.

 

 

Re­dak­tor se­rii: Sławomir Brudny

 

Re­dak­cja i ko­rek­ta: Word_Factor

 

eBo­ok:Ilona i Dominik Trzebińscy Du Châteaux, [email protected]

 

Zdjęcie na okład­ce: Bartek Bera

Pro­jekt okład­ki: Paweł Gierula

 

ISBN 978-83-65904-93-5

 

Wy­daw­ca: Warbook Sp. z o.o.

ul. Bład­nic­ka 65

43-450 Ustroń, www.war­bo­ok.pl

Spis postaci

Zbi­gniew Bed­nar­ski – ge­ne­rał, do­wód­ca ope­ra­cyj­ny Ro­dza­jów Sił Zbroj­nych

Paul Buck­ma­ster – do­rad­ca pre­zy­den­ta USA do spraw bez­pie­cze­ństwa na­ro­do­we­go

Wi­ta­lij Iwa­no­wicz Bu­ja­now – ma­jor Słu­żby Wy­wia­du Za­gra­nicz­ne­go Fe­de­ra­cji Ro­syj­skiej

Je­rzy Ju­lian Ma­rek Bu­try­mo­wicz – po­li­tyk, agent wpły­wu wy­wia­du ro­syj­skie­go w Pol­sce

Jack Clark – ge­ne­rał, szef Ko­le­gium Po­łączo­nych Sze­fów Szta­bów sił zbroj­nych Sta­nów Zjed­no­czo­nych

Ra­fał Ga­jew­ski – ge­ne­rał bro­ni, do­wód­ca ope­ra­cyj­ny Ro­dza­jów Sił Zbroj­nych

Olga Gert­ner – po­rucz­nik, 41 Ba­ta­lion Lek­kiej Pie­cho­ty Wojsk Obro­ny Te­ry­to­rial­nej

Sier­giej Bog­da­no­wicz Jer­mo­ła­jew – ge­ne­rał po­rucz­nik Fe­de­ral­nej Słu­żby Bez­pie­cze­ństwa

Mar­ta „Kali” Ka­li­ńska – po­rucz­nik pi­lot, 21 Baza Lot­nic­twa Tak­tycz­ne­go

„Klaus” – cho­rąży, Jed­nost­ka Woj­sko­wa Ko­man­do­sów

Ju­lia Ko­eb­ner vel Ju­lia Bed­na­rek – ka­pi­tan, ofi­cer ope­ra­cyj­ny Agen­cji Wy­wia­du

Se­ba­stian Kwa­pisz – czło­nek or­ga­ni­za­cji ter­ro­ry­stycz­nej Aryj­ski Na­ro­do­wy Front Opo­ru

Mi­chał Li­goc­ki – ge­ne­rał bro­ni, szef Szta­bu Ge­ne­ral­ne­go Woj­ska Pol­skie­go i Na­czel­ny Do­wód­ca Woj­ska Pol­skie­go w cza­sie woj­ny

Jan Ma­jew­ski – am­ba­sa­dor Pol­ski przy NATO

Agniesz­ka Nie­dźwiedz­ka – po­rucz­nik (pó­źniej ka­pi­tan), war­mi­ńsko-ma­zur­ski od­dział Stra­ży Gra­nicz­nej

Ma­ria Ra­czy­ńska – żo­łnierz – ochot­nik cza­su woj­ny, ka­pral or­ga­ni­za­cji pa­ra­mi­li­tar­nej Na­ro­do­wa Or­ga­ni­za­cja Strze­lec­ka

Ma­riusz Tro­ja­now­ski – ka­pi­tan pi­lot, 41 Baza Lot­nic­twa Tak­tycz­ne­go

Adam Wró­bel – żo­łnierz – ochot­nik cza­su woj­ny, plu­to­no­wy or­ga­ni­za­cji pa­ra­mi­li­tar­nej Na­ro­do­wa Or­ga­ni­za­cja Strze­lec­ka

Bar­tosz Za­krzew­ski – ge­ne­rał bro­ni, do­wód­ca ge­ne­ral­ny Ro­dza­jów Sił Zbroj­nych

Część pierwsza

Otwarcie

15 sierpnia 2018 roku, Warszawa

Czte­ry my­śliw­ce F-22 Rap­tor le­cia­ły nad Wiel­ko­pol­ską, kie­ru­jąc się w stro­nę Ma­zow­sza. Pi­lo­ci, po­słusz­ni ko­men­dom na­wi­ga­to­rów na­pro­wa­dza­nia, do­tar­li do punk­tu w prze­strze­ni, gdzie krążył sa­mot­ny pol­ski F-16. Ufor­mo­wa­nie wspól­ne­go szy­ku za­jęło za­le­d­wie mo­ment. Cała pi­ąt­ka skręci­ła na po­łud­nie, ku War­sza­wie, le­cąc wzdłuż Wi­sły.

Na dole tłu­my ob­ser­wu­jące de­fi­la­dę lądo­wą i po­wietrz­ną z po­dzi­wem pa­trzy­ły na naj­no­wo­cze­śniej­sze my­śliw­ce, ja­kie kie­dy­kol­wiek od­wie­dzi­ły Pol­skę. Ich przy­lot utrzy­my­wa­no w ta­jem­ni­cy tak ści­śle, że ko­men­ta­to­rzy za­po­mnie­li wspo­mnieć o tym ele­men­cie de­fi­la­dy. Mimo to ty­si­ące wi­dzów ro­bi­ły zdjęcia i fil­my uwiecz­nia­jące prze­lot, ka­żdy ta­kim sprzętem, jaki przy­nió­sł ze sobą, od ta­nich smart­fo­nów po dro­gie lu­strzan­ki z dłu­gi­mi obiek­ty­wa­mi.

Wi­ta­lij Bu­ja­now, do­bie­ga­jący czter­dziest­ki dy­plo­ma­ta w ran­dze dru­gie­go se­kre­ta­rza am­ba­sa­dy Ro­sji – wbrew na­zwie, osób no­szących ten ty­tuł było na pla­ców­ce aż osiem – nie wy­ró­żniał się w tym tłu­mie ze swo­im ni­ko­nem. Zro­bił kil­ka zdjęć sa­mo­lo­tom, ale częściej obiek­tyw kie­ro­wał na lu­dzi, za­rów­no woj­sko­wych, jak i tych, któ­rzy wy­gląda­li na funk­cjo­na­riu­szy słu­żb lub urzęd­ni­ków pa­ństwo­wych. Dzien­ni­ka­rze też byli god­ni uwa­gi.

Sądząc po twa­rzach ob­ser­wo­wa­nych przez te­le­obiek­tyw, en­tu­zjazm udzie­lił się ta­kże ob­ser­wo­wa­nym, zwłasz­cza tym no­szącym mun­du­ry. Ro­sja­nin nie był tym za­sko­czo­ny. To w ko­ńcu oni naj­le­piej wie­dzie­li, jak bar­dzo pol­skie woj­sko po­trze­bo­wa­ło so­jusz­ni­czej po­mo­cy.

De­fi­la­da ko­ńczy­ła się. Scho­wał apa­rat do tor­by na ra­mie­niu i wsze­dł w gąszcz uli­czek sta­re­go mia­sta. Po dru­giej stro­nie Wi­sły miał się za­czy­nać pik­nik woj­sko­wy. Wie­dział, że będą tam tłu­my zwa­bio­ne gro­chów­ką i wy­sta­wą sprzętu. Po­la­cy uwiel­bia­li ta­kie im­pre­zy, przy­cho­dzi­li na nie ca­ły­mi ro­dzi­na­mi. Ale tam­tym wy­da­rze­niem za­jąć się miał już ktoś inny.

Wspi­na­jąc się po skar­pie wi­śla­nej uli­cą Mo­sto­wą, sły­szał roz­mo­wę grup­ki na­sto­lat­ków, pod­nie­co­nych hu­kiem od­rzu­tow­ców, zwłasz­cza tych ko­ńczących prze­lot, choć pol­skie F-16 ta­kże wy­wa­rły na nich wra­że­nie.

Wi­bra­cja te­le­fo­nu w kie­sze­ni za­sy­gna­li­zo­wa­ła na­de­jście wia­do­mo­ści. Wy­jął urządze­nie i od­czy­tał ko­mu­ni­kat. Trój­ka in­nych ro­syj­skich dy­plo­ma­tów podąża­ła w stro­nę Sta­rów­ki. Wła­śnie do­ko­na­li re­zer­wa­cji. Za­wsze ro­bi­li to w ostat­niej chwi­li, aby nie dać szans kontr­wy­wia­do­wi na ob­sta­wie­nie miej­sca. W War­sza­wie trze­ba było uwa­żać. Od kil­ku lat żar­to­wa­no, że głów­nym spe­cja­łem tu­tej­szych re­stau­ra­cji są pod­słu­chy. Inną spra­wą było to, ile tych pod­słu­chów za­ło­żo­no za pie­ni­ądze ro­syj­skie.

Praw­dą było na­to­miast, że mu­sie­li uwa­żać. Po­la­cy mie­li spe­cjal­ny wy­dział w kontr­wy­wia­dzie do śle­dze­nia Ro­sjan. Am­ba­sa­da i kon­su­la­ty były sta­le mo­ni­to­ro­wa­ne, te­le­fo­ny pod­słu­chi­wa­ne, dy­plo­ma­ci i pra­cow­ni­cy częściej lub rza­dziej pod ob­ser­wa­cją.

Zro­bił run­dę do­oko­ła Sta­rów­ki, uda­jąc, że po­dzi­wia ar­chi­tek­tu­rę. Nie był śle­dzo­ny. Nie tym ra­zem. Oczy­wi­ście mo­gli cały czas mo­ni­to­ro­wać po­ło­że­nie jego te­le­fo­nu, ale to nie to samo co bez­po­śred­nia ob­ser­wa­cja. Nie wia­do­mo wte­dy, co robi śle­dzo­ny i z kim.

Do­ta­rł więc ostat­ni do lo­ka­lu po­ło­żo­ne­go nie­da­le­ko Zam­ku Kró­lew­skie­go – jak przy­sta­ło na lo­ka­li­za­cję, spe­cja­li­zu­jące­go się w tra­dy­cyj­nej pol­skiej kuch­ni. To nie był pew­nie przy­pa­dek. Mu­sia­ło cho­dzić o drob­ny gest wo­bec ob­ser­wa­to­rów. Sto­lik znaj­do­wał się przy oknie, może te­raz wła­śnie ktoś ro­bił im zdjęcia.

Cie­ka­we, ile o nas wie­dzą, po­my­ślał. Sam był ma­jo­rem Słu­żby Wy­wia­du Za­gra­nicz­ne­go. Tra­fił do tej słu­żby tuż po uko­ńcze­niu stu­diów i cały czas uda­wał dy­plo­ma­tę. Był już raz w Pol­sce przez czte­ry lata, w kon­su­la­cie w Po­zna­niu, a w mi­ędzy­cza­sie tra­fił do Wied­nia i Pra­gi. Sam zwer­bo­wał trzech agen­tów i po­mó­gł w po­zy­ska­niu dal­szych trzech.

– Wi­ta­li­ju Iwa­no­wi­czu, jak wra­że­nia po de­fi­la­dzie? – spy­tał naj­star­szy ran­gą w tym to­wa­rzy­stwie, pierw­szy se­kre­tarz Ana­to­lij Droz­dow, za­nim po­ja­wił się kel­ner, by wręczyć kar­ty dań nowo przy­by­łym go­ściom.

– Efek­tow­na – za­uwa­żył. – Ro­bi­ła wra­że­nie, jak na Pol­skę. – Nie mógł się po­wstrzy­mać przed wbi­ciem szpi­li. Je­śli ja­ki­mś cu­dem ich pod­słu­chi­wa­li, to niech wie­dzą, co o nich my­śli.

Kel­ner wró­cił do sto­li­ka. Bu­ja­now nie chciał tra­cić cza­su. Po­pro­sił go o po­le­ce­nie do­bre­go mi­ęsne­go da­nia. Ten za­pro­po­no­wał ko­tlet scha­bo­wy, a dy­plo­ma­ta ski­nął gło­wą z apro­ba­tą. Niech to będzie pol­skie świ­ęto. Za­mó­wił jesz­cze piwo. Oczy­wi­ście pol­skie. Kel­ner ze­brał za­mó­wie­nia i zo­sta­wił ich sa­mych.

– Bar­dzo dy­plo­ma­tycz­ny wy­bór – sko­men­to­wa­ła je­dy­na ko­bie­ta w tym gro­nie, Nad­ie­żda Mo­łcza­no­wa, ofi­cjal­nie trze­cia se­kre­tarz am­ba­sa­dy, a nie­ofi­cjal­nie ka­pi­tan wy­wia­du woj­sko­we­go GRU. Wbrew mi­tom w no­wych cza­sach dwie słu­żby wspó­łpra­co­wa­ły ze sobą ści­ślej, niż mo­gło­by się wy­da­wać. Przy­naj­mniej cza­sa­mi. Oprócz do­ra­źnych ko­rzy­ści ozna­cza­ło to, że ła­twiej mo­żna było pa­trzeć so­bie na ręce.

– Za to Oleg nie może za­po­mnieć o Wa­szyng­to­nie, sko­ro za­mó­wił stek. – Bu­ja­now de­li­kat­nie od­bił pi­łecz­kę. Naj­młod­szy w ich gro­nie ko­le­ga, at­ta­ché z pio­nu kul­tu­ral­ne­go, ta­kże ka­pi­tan GRU Lu­sin zo­stał przy­sła­ny do Pol­ski tuż po spędze­niu pi­ęciu lat w Sta­nach. Rzad­ko otrzy­my­wa­ło się od razu taką pla­ców­kę, a pó­źniej z za­sa­dy wra­ca­ło się do USA, ewen­tu­al­nie je­cha­ło się do Ka­na­dy lub Wiel­kiej Bry­ta­nii. Przy­dział do Pol­ski był albo kar­nym ze­sła­niem, albo kon­ty­nu­acją ja­kie­jś mi­sji. Bu­ja­now wie­dział do­brze, że nie ma sen­su py­tać ja­kiej.

– Wi­dok tylu Ame­ry­ka­nów obu­dził mój ape­tyt – od­po­wie­dział z uśmie­chem Lu­sin. – To chy­ba je­dy­ny re­zul­tat tego ma­cha­nia sza­bel­ką.

– Ka­żdy świ­ętu­je, jak umie. My nie po­trze­bu­je­my ob­cych na na­szym nie­bie w Dniu Zwy­ci­ęstwa. – Droz­dow do­łączył się do dra­żnie­nia Po­la­ków. Na­wet je­śli tu nie było mi­kro­fo­nów, znaj­do­wał w tym przy­jem­no­ść.

Cho­ler­ne Rap­to­ry, po­my­ślał Bu­ja­now. Wbi­ja­nie szpil to jed­no, a kon­se­kwen­cje tego prze­lo­tu to dru­gie. Nie znał się szcze­gó­ło­wo na spra­wach woj­sko­wych, tym bar­dziej na tech­ni­ce. Od tego mie­li wy­wiad woj­sko­wy, zwłasz­cza w oso­bie Mo­łcza­no­wej, któ­rej tech­nicz­ne wy­kszta­łce­nie po­zwa­la­ło na do­ko­ny­wa­nie szcze­gó­ło­wych ana­liz. Ale same kon­se­kwen­cje po­li­tycz­ne, a był w ko­ńcu spe­cja­li­stą od wy­wia­du po­li­tycz­ne­go, wy­da­wa­ły się po­wa­żne. Po­la­cy po­czu­ją się sil­ni, prze­ko­na­ni o pew­no­ści ame­ry­ka­ńskich gwa­ran­cji. To nie był tyl­ko akt po­par­cia dla obec­ne­go rządu. Prze­kaz miał tra­fić do wszyst­kich – opo­zy­cji, spo­łe­cze­ństwa. Je­ste­śmy z wami, po­mo­że­my, pa­trz­cie, jak się sta­ra­my, ro­bi­ąc wam ta­kie nie­spo­dzian­ki. Po­la­cy będą co­raz bar­dziej bu­ńczucz­ni, co­raz mniej po­dat­ni na pre­sję po­li­tycz­ną. Będą się wtrącać w ro­syj­skie in­te­re­sy, psuć do­bre kon­tak­ty z Za­cho­dem. Co wy­my­ślą te­raz? Za dwa lata urządzą pew­nie ob­cho­dy jesz­cze bar­dziej efek­tow­ne. W ko­ńcu to będzie set­na rocz­ni­ca wy­gra­nej bi­twy. Pol­ski rząd, uwa­ża­ny za nie­zwy­kle jak na Eu­ro­pę kon­ser­wa­tyw­ny i nie­bo­jący się od­wo­ły­wać do re­to­ry­ki bu­dzącej nie­za­do­wo­le­nie w Bruk­se­li, zde­cy­do­wa­nie sta­wiał na so­jusz z Ame­ry­ka­na­mi.

Tak za­mie­rzał sfor­mu­ło­wać no­tat­kę, któ­ra wie­czo­rem zo­sta­nie wy­sła­na do Mo­skwy: oce­nę sy­tu­acji, kon­se­kwen­cji i pla­ny dal­szych po­czy­nań. Je­dząc, co chwi­la od­zy­wał się w nie­zo­bo­wi­ązu­jącej roz­mo­wie, za­cho­wu­jąc po­zo­ry. Cie­ka­we by­ło­by po­znać mi­li­tar­ną stro­nę pro­ble­mu, uznał.

– Jadę od­dać apa­rat do am­ba­sa­dy. Nie chcę się z nim kręcić po mie­ście, bo jak zgu­bię, po­trącą mi to z pen­sji – po­wie­dział, ko­ńcząc po­si­łek. – Ktoś je­dzie ze mną?

Do­brze wie­dział, że spo­śród obec­nych tyl­ko jed­na oso­ba mia­ła ze sobą słu­żbo­wy sprzęt. Do­bry i dro­gi.

– To do­bry po­my­sł – po­wie­dzia­ła Mo­łcza­no­wa. – We­zwę Ube­ra. – Si­ęgnęła po te­le­fon.

– Po­zwo­li­cie, że się przy­łączę, mam spra­wę do za­ła­twie­nia – ode­zwał się Lu­sin, psu­jąc hu­mor ma­jo­ro­wi. Mo­łcza­no­wa była je­dy­ną nie­za­mężną ko­bie­tą w gro­nie ro­syj­skich dy­plo­ma­tów w War­sza­wie.

W dro­dze do am­ba­sa­dy mil­cze­li. Kie­row­ca­mi w War­sza­wie byli często Ukra­ińcy lub inni lu­dzie, któ­rych ro­syj­scy dy­plo­ma­ci po­win­ni trak­to­wać szcze­gól­nie nie­uf­nie. Tym ra­zem pod­róż jed­nak prze­bie­gła spo­koj­nie.

Za­pro­sił ko­le­gów z wy­wia­du woj­sko­we­go do swo­je­go biu­ra. Przez dzie­si­ęć mi­nut re­fe­ro­wał im swój po­my­sł. Spodo­bał im się. Sze­fom pla­ców­ki ta­kże.

Na­stęp­ne­go dnia rano wy­sła­no do Mo­skwy szy­fro­gram. Pó­źniej je­den z hi­sto­ry­ków po­sta­wił go na rów­ni z dłu­gim te­le­gra­mem Ken­na­na, te­le­gra­mem Zim­mer­ma­na albo de­pe­szą em­ską. Od ta­kich wia­do­mo­ści za­czy­na­ły się woj­ny.

18 sierpnia 2018 roku, granica polsko-rosyjska

Zie­lo­ny mer­ce­des sprin­ter na te­re­no­wym pod­wo­ziu za­trzy­mał się na skra­ju lasu, trzy ki­lo­me­try od gra­ni­cy. Dwaj pod­ofi­ce­ro­wie Stra­ży Gra­nicz­nej prze­szli do tyl­nej części wozu. Uru­cho­mi­li znaj­du­jące się tam urządze­nia i pod­nie­śli maszt z ze­spo­łem ka­mer.

Było wci­ąż wid­no, więc pra­co­wa­ła tyl­ko jed­na z nich, dzia­ła­jąca w za­kre­sie świa­tła wi­dzial­ne­go. Oprócz niej po­gra­nicz­ni­cy mie­li do dys­po­zy­cji ka­me­rę na pod­czer­wień i dal­mierz la­se­ro­wy. Tak wy­po­sa­żo­ne wozy, zwa­ne w żar­go­nie słu­żby prze­wo­źny­mi jed­nost­ka­mi nad­zo­ru, prze­rzu­ca­no z miej­sca na miej­sce, ob­sta­wia­jąc te od­cin­ki gra­ni­cy, któ­re da­ne­go dnia – a ra­czej nocy – ktoś mógł pró­bo­wać prze­kro­czyć.

Oprócz po­jaz­dów gra­ni­cę ob­ser­wo­wa­ły ka­me­ry umiesz­czo­ne na wie­żach. Te pra­co­wa­ły całą dobę, prze­sy­ła­jąc ob­raz do sta­no­wisk do­wo­dze­nia. Owe wy­so­kie na pi­ęćdzie­si­ąt me­trów kon­struk­cje da­wa­ły spo­re pole wi­dze­nia, ale nie mo­gły się prze­miesz­czać i nie dało się ich zbu­do­wać w do­wol­nym miej­scu. Dla­te­go po­jaz­dy i pa­tro­le – zmo­to­ry­zo­wa­ne i pie­sze – wci­ąż były nie­zbęd­ne.

– Oskar Je­den, tu Oskar Dzie­wi­ęć, je­ste­śmy go­to­wi – za­mel­do­wał plu­to­no­wy Waw­rzy­niak do­wódz­twu ak­cji.

– Oskar Dzie­wi­ęć, ro­zu­miem – od­po­wie­dzia­ła po­rucz­nik Agniesz­ka Nie­dźwiedz­ka, cze­ka­jąca w sa­mo­cho­dzie te­re­no­wym ki­lo­metr da­lej.

Po chwi­li zgło­si­ło się po­zo­sta­łych sie­dem ze­spo­łów bio­rących udział w dzia­ła­niach. Dwa pa­tro­le pie­sze, je­den na qua­dach i trzy sa­mo­cho­do­we. Cza­sa­mi ta­kie ak­cje wy­ni­ka­ły z in­for­ma­cji o za­mia­rach prze­myt­ni­ków. Tym ra­zem było ina­czej. Ko­men­da od­dzia­łu uzna­ła, że dłu­gi week­end, któ­ry ozna­cza roz­przęże­nie w ca­łym kra­ju, może być wy­ko­rzy­sta­ny przez prze­stęp­ców. Je­śli li­czy­li, że ochro­na gra­ni­cy po pol­skiej stro­nie była mniej czuj­na, cze­ka­ła ich nie­mi­ła nie­spo­dzian­ka.

Plu­to­no­wy ziew­nął. Przed nimi było po­nad dzie­si­ęć go­dzin cze­ka­nia.

– Mło­dy, kawę wzi­ąłeś? – spy­tał part­ne­ra.

– Cały ter­mos i dwa red bul­le – od­po­wie­dział ka­pral Mor­ci­nek. W tej ro­bo­cie kawa była pod­sta­wą wszyst­kie­go.

Wpa­try­wa­li się w ekra­ny, na któ­rych po­wo­li prze­su­wał się ob­raz. Gło­wi­ca pra­co­wa­ła we­dług za­da­ne­go pro­gra­mu, prze­cze­su­jąc ob­ser­wo­wa­ny od­ci­nek od pra­wej do le­wej stro­ny i z po­wro­tem. Cza­sa­mi wi­dać było ja­kieś zwie­rzę. Lu­dzi nie. Pew­nie prze­myt­ni­cy też wzi­ęli so­bie wol­ne.

Plu­to­no­wy włączył ka­me­rę na pod­czer­wień. Zbli­żał się zmierzch. Ob­raz z ko­lo­ro­we­go zmie­nił się na mo­no­chro­ma­tycz­ny, za­wie­ra­jący ró­żne od­cie­nie sza­ro­ści. Gło­wi­ca da­lej ska­no­wa­ła sek­tor.

– Co to jest? – Prze­sze­dł na ręcz­ne ste­ro­wa­nie, za­trzy­mu­jąc ruch urządze­nia. Na ekra­nie wi­dać było coś dziw­ne­go.

Plam­ka wska­zu­jąca cie­pły obiekt prze­miesz­cza­ła się szyb­ko w kie­run­ku li­nii gra­nicz­nej. Po­nad zie­mią. To nie był czło­wiek ani sa­mo­chód.

– Oskar Je­den, tu Oskar Dzie­wi­ęć, mamy coś dziw­ne­go – za­mel­do­wał i prze­łączył je­den z ekra­nów na ka­me­rę świa­tła dzien­ne­go.

W ostat­nich pro­mie­niach za­cho­dzące­go sło­ńca dało się za­uwa­żyć cha­rak­te­ry­stycz­ny kszta­łt. Wąski ka­dłub, sta­tecz­ni­ki i skrzy­dła.

– Oskar Dzie­wi­ęć, co wi­dzisz? – spy­ta­ła po­rucz­nik Nie­dźwiedz­ka.

– Dro­na! Ja­kiś dron leci na na­szą stro­nę! – plu­to­no­wy wy­ja­śnił sy­tu­ację pod­eks­cy­to­wa­nym to­nem. – Leci pro­sto na po­łud­nie – do­dał.

Ja­sna cho­le­ra, po­my­śla­ła ofi­cer. Prze­myt­ni­cy cza­sem uży­wa­li mo­to­lot­ni, kie­dyś zda­rza­ły się sa­mo­lo­ty i śmi­głow­ce, ale dro­ny jesz­cze nie. Je­śli w ogó­le to byli prze­myt­ni­cy.

– Śle­dzić go, zmie­niać po­zy­cję we­dle uzna­nia – wy­da­ła roz­kaz.

Prze­łączy­ła ka­nał w ra­diu i wy­wo­ła­ła ko­men­dę od­dzia­łu.

– Oskar Je­den do Zero Je­den, zgła­szam prze­kro­cze­nie gra­ni­cy przez nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­ny obiekt, po­trzeb­ne wspar­cie lot­ni­cze, będę usi­ło­wa­ła usta­lić tor lotu – prze­ka­za­ła wia­do­mo­ść.

– Ro­zu­miem, Oskar, śmi­gło­wiec za­raz wy­star­tu­je – od­po­wie­dział dy­żur­ny z ko­men­dy od­dzia­łu. To nie brzmia­ło do­brze. Śmi­gło­wiec ba­zo­wał na lot­ni­sku w Kętrzy­nie, czter­dzie­ści ki­lo­me­trów od nich.

Włączy­ła sil­nik. Te­re­no­we mit­su­bi­shi pa­je­ro skręci­ło w leś­ną dro­gę, ale po chwi­li wy­je­cha­ło na otwar­tą prze­strzeń.

Je­śli dron le­ciał na po­łud­nie, mie­li szan­sę go zo­ba­czyć. A może tyl­ko usły­szeć. Za­trzy­ma­ła wóz i wy­jęła go­gle nok­to­wi­zyj­ne. We­wnątrz wozu były bez­u­ży­tecz­ne, ale na ze­wnątrz mo­gły po­móc.

Roz­gląda­ła się uwa­żnie i na­słu­chi­wa­ła.

Skie­ro­wa­ła wzrok tam, skąd do­cho­dził od­głos przy­po­mi­na­jący pra­cę sil­ni­ka ko­siar­ki spa­li­no­wej. Cel był na wscho­dzie, na ciem­nym tle. Go­gle po­mo­gły, choć nie­wie­le. Wi­dzia­ła roz­my­tą syl­wet­kę, prze­miesz­cza­jącą się na tle nie­ba.

– Oskar Je­den, tu Oskar Dzie­wi­ęć – za­skrze­cza­ło ra­dio. – Zmie­ni­li­śmy po­zy­cję, śle­dzi­my cel. Leci pro­sto na po­łud­nie. Tyle mo­że­my po­wie­dzieć.

– Po­sta­raj­cie się wy­wo­łać śmi­gło­wiec i prze­ka­zać im po­ło­że­nie – roz­ka­za­ła. – Oskar Dwa, Trzy, Czte­ry – wy­wo­ła­ła pa­tro­le sa­mo­cho­do­we – je­chać na po­łud­nie. Sta­raj­cie się za­uwa­żyć tego dro­na. Je­śli wy­lądu­je albo coś zrzu­ci, za­bez­pie­czyć.

Wró­ci­ła do wozu. Po­win­na mieć kie­row­cę, ale bra­ki ka­dro­we ozna­cza­ły, że musi ra­dzić so­bie sama. Po­lo­wa­nie na dro­na na słuch brzmia­ło ab­sur­dal­nie, ale po­je­cha­ła da­lej. Za kil­ka mi­nut za­trzy­ma się i znów będzie na­słu­chi­wać.

Po­dej­rze­wa­ła, do­kąd może le­cieć. Znów zmie­ni­ła ka­nał łącz­no­ści.

– Oskar Je­den do Zero Je­den, jest mo­żli­we, że dron kie­ru­je się na Kru­klan­ki – prze­ka­za­ła wia­do­mo­ść.

Za­ry­zy­ko­wa­ła. Po­sta­no­wi­ła nie ro­bić dal­szych przy­stan­ków. Je­śli mia­ła ra­cję, śmi­gło­wiec po­wi­nien szyb­ko prze­chwy­cić obiekt. Je­śli nie, po­zo­sta­wa­ło dłu­gie i żmud­ne prze­cze­sy­wa­nie dzie­si­ątek ki­lo­me­trów kwa­dra­to­wych trud­ne­go te­re­nu.

Włączy­ła sy­gna­ły i na pe­łnym ga­zie ru­szy­ła wąski­mi ma­zur­ski­mi dro­ga­mi. W ra­diu sły­sza­ła mel­dun­ki za­ło­gi śmi­głow­ca. Wy­kry­li in­tru­za nad je­zio­rem Go­łdo­pi­wo i śle­dzi­li z bez­piecz­nej od­le­gło­ści.

Bez­za­ło­go­wiec zmie­nił kie­ru­nek lotu, zgod­nie z pro­gra­mem za­pi­sa­nym w pa­mi­ęci. Skręcił w lewo i za­czął na ma­łej wy­so­ko­ści krążyć do­oko­ła woj­sko­we­go obiek­tu.

Dy­żur­na zmia­na ra­da­rzy­stów 182 kom­pa­nii ra­dio­tech­nicz­nej ob­ser­wo­wa­ła obiekt na swo­ich ekra­nach od kil­ku mi­nut, od chwi­li, gdy zna­la­zł się w po­bli­żu gra­ni­cy pa­ństwa i ją prze­kro­czył. Nie było więc za­sko­cze­niem jego po­ja­wie­nie się, ale za­cho­wa­nie.

Krążył do­oko­ła nich jak sęp, a jego lo­to­wi nikt nie prze­ciw­dzia­łał. Trwa­ły jesz­cze go­rącz­ko­we kon­sul­ta­cje z do­wódz­twem. Teo­re­tycz­nie ofi­cer dy­żur­ny mógł wy­dać war­tow­ni­kom roz­kaz ze­strze­le­nia bez­za­ło­gow­ca, gdy­by uzna­no, że lot tego obiek­tu za­gra­ża bez­pie­cze­ństwu żo­łnie­rzy i urządzeń, ale do­tąd w prak­ty­ce nikt nie ćwi­czył po­stępo­wa­nia w ta­kiej sy­tu­acji. Go­rącz­ko­we roz­mo­wy trwa­ły jesz­cze, gdy sa­mo­chód Stra­ży Gra­nicz­nej za­trzy­mał się w po­bli­żu bra­my.

Ste­ru­jący z da­le­ka lo­tem bez­za­ło­gow­ca za­uwa­ży­li bły­ska­jące świa­tła. Na­ka­za­li zmia­nę kur­su, aby przyj­rzeć się do­kład­nie tym, któ­rzy za­re­ago­wa­li na na­ru­sze­nie prze­strze­ni po­wietrz­nej.

Po­rucz­nik Nie­dźwiedz­ka wy­sia­dła z wozu, trzy­ma­jąc w rękach krót­kie­go Be­ry­la.

Nie wa­ha­ła się, wi­dząc i sły­sząc, że in­truz ob­ni­ża lot i kie­ru­je się w jej stro­nę. Unio­sła broń, uchwy­ci­ła dro­na w ce­low­ni­ku i po­ci­ągnęła za spust. Pięć razy, aż do mo­men­tu, gdy urządze­nie prze­chy­li­ło się na skrzy­dło i spa­dło na łąkę.

25 sierpnia 2018 roku, Sankt Petersburg

– Wszyst­ko go­to­we, Sier­gie­ju Bog­da­no­wi­czu – za­mel­do­wał ka­pi­tan jach­tu – mo­że­my wy­pły­wać.

Wła­ści­ciel ski­nął gło­wą i po­pro­wa­dził swo­ich dwóch go­ści do środ­ka. Mo­to­ro­wy jacht „Nad­ia” nie był duży, miał za­le­d­wie dwa­dzie­ścia pięć me­trów dłu­go­ści, nie­wie­le jak na stan­dar­dy na­rzu­co­ne przez no­wo­bo­gac­kich i oli­gar­chów, ale nada­wał się do eska­pad po za­to­ce. I gwa­ran­to­wał dys­kre­cję. A wła­ści­ciel to so­bie ce­nił. Nie lu­bił osten­ta­cyj­ne­go oka­zy­wa­nia za­mo­żno­ści. Lu­bił czuć się da­lej Sier­gie­jem Bog­da­no­wi­czem, a nie gu­ber­na­to­rem Sankt Pe­ters­bur­ga. Nie lu­bił też, kie­dy zwra­ca­no się do nie­go „to­wa­rzy­szu ge­ne­ra­le”, mimo dwu­dzie­stu dwóch lat słu­żby w or­ga­nach bez­pie­cze­ństwa pa­ństwa.

Ge­ne­rał po­rucz­nik, wpraw­dzie for­mal­nie eme­ry­to­wa­ny, Fe­de­ral­nej Słu­żby Bez­pie­cze­ństwa Sier­giej Bog­da­no­wicz Jer­mo­ła­jew nie lu­bił też słu­żby. Jacht mu­siał mieć za­ło­gę, to zna­czy ka­pi­ta­na, me­cha­ni­ka i bos­ma­na, nie­zbęd­nych do że­glu­gi, ale poza tym nie było na po­kła­dzie żad­nej kel­ner­ki, bar­ma­na, ho­stes­sy, rzad­ko zresz­tą go­ści­ły na nim ko­bie­ty. Nie do tego słu­żył.

Sam wy­jął z lo­dów­ki dużą bu­tel­kę sto­licz­nej i ta­lerz wędlin. Im­por­to­wa­nych. Do tego sło­ik ogór­ków. Na ko­niec usta­wił kie­lisz­ki i oso­bi­ście je na­pe­łnił, gdy wy­cho­dzi­li w mo­rze. Za­częli od zwy­kłej roz­mo­wy, o ni­czym. De­pu­to­wa­ny by­wał na jach­cie, dzien­ni­karz po­ja­wił się na nim pierw­szy raz. I był wy­ra­źnie zde­ner­wo­wa­ny. Nad­sze­dł czas, by prze­jść do rze­czy.

– Wy­pij­my za to­wa­rzy­sza Dzie­rży­ńskie­go – ge­ne­rał za­pro­po­no­wał ko­lej­ny to­ast i od razu opró­żnił kie­li­szek jed­nym hau­stem. – Po­wie­dział on, że cze­ki­sta musi mieć chłod­ny umy­sł, go­rące ser­ce i czy­ste ręce. Tyl­ko wte­dy jest sku­tecz­ny.

– Nie mo­żna wam tego od­mó­wić, Sier­gie­ju Bog­da­no­wi­czu – przy­mil­nym to­nem sko­men­to­wał de­pu­to­wa­ny Le­onid Lew­czen­ko. Sam był w mło­do­ści ofi­ce­rem KGB. – Na szczęście spra­wy w kra­ju idą w do­brym kie­run­ku. – Prze­jął bu­tel­kę i na­pe­łnił na­czy­nia. Lu­bił wód­kę, lu­bił ko­bie­ty. Im bar­dziej ten sze­śćdzie­si­ęcio­let­ni mężczy­zna uświa­da­miał so­bie, że jest już bli­żej niż da­lej od kre­su ży­cia, tym bar­dziej chciał z nie­go ko­rzy­stać. Na ró­żne spo­so­by.

– Wy­pij­my za na­sze­go pre­zy­den­ta. – Unió­sł kie­li­szek.

– Oby się mu wio­dło – do­dał trze­ci z obec­nych, naj­młod­szy i je­dy­ny nie­ma­jący w ży­cio­ry­sie słu­żby w or­ga­nach bez­pie­cze­ństwa Dy­mitr Gu­sa­row.

Ge­ne­rał wy­pił ko­lej­ną por­cję al­ko­ho­lu i spoj­rzał na dzien­ni­ka­rza.

– I to jest wła­śnie pro­blem – po­wie­dział pro­wo­ka­cyj­nie. – Za sze­ść lat są na­stęp­ne wy­bo­ry. Nie wia­do­mo, czy w nich wy­star­tu­je. Rządzi już pra­wie dwa­dzie­ścia lat. Ile jesz­cze mo­żna? Wła­dza męczy. Oczy­wi­ście, ży­czy­my mu wszy­scy zdro­wia, ale trze­ba by po­my­śleć o na­stęp­cy.

Dzien­ni­karz po­bla­dł, a cze­ki­sta to za­uwa­żył. Po­sta­no­wił za­ła­twić spra­wę, gdy jesz­cze będą w mia­rę trze­źwi. Mło­dy dzien­ni­karz był in­te­li­gent­ny, ale wy­ma­gał uro­bie­nia.

– W „Wia­do­mo­ściach i Fak­tach” – miał na my­śli duży dzien­nik re­gio­nal­ny – po­sia­da­cie, mło­dzie­ńcze, swo­ją ru­bry­kę. Czy­ta­ją was.

Po­lał mu jesz­cze wód­ki, aby uko­ić jego ner­wy.

– Tekst po­wi­nien być o tym, że na­le­ży za­cho­wać ci­ągło­ść wła­dzy, wła­dzy, któ­ra ma opar­cie w cze­ki­stach. Wie­cie, do ja­kich zwy­ci­ęstw do­pro­wa­dził nas pre­zy­dent. Cze­cze­nia, Gru­zja, Krym. Z Don­ba­sem nie wy­szło, jak na­le­ży, ale będą na­stęp­ne wy­zwa­nia. Ame­ry­ka­nie, pies ich trącał, sie­dzą nie­da­le­ko, w Es­to­nii. I to są wy­zwa­nia dla no­we­go pre­zy­den­ta. Trze­ba świe­żej krwi.

– Nie za wcze­śnie, Sier­gie­ju Bog­da­no­wi­czu? – Dzien­ni­karz po­wie­dział o jed­no sło­wo za dużo.

– Co za wcze­śnie, co za wcze­śnie! – De­pu­to­wa­ny ze­rwał się na rów­ne nogi i po­uczył mło­dzie­ńca tu­bal­nym gło­sem sta­re­go apa­rat­czy­ka. – Żad­nych na­zwisk, bo was wrzu­ci­my do wody, żeby wam mózg ryby wy­ża­rły! Ma­cie na­pi­sać ogól­nie. Ro­zu­mie­cie? O-gól-nie! – Ude­rzył pi­ęścią w stół i usia­dł.

– Uspo­kój­cie się, uspo­kój­cie. – Cze­ki­sta po­sta­wił na sto­le ko­lej­ną bu­tel­kę. – Ro­zu­miesz, mło­dzie­ńcze, to de­li­kat­na gra. Mu­si­my być ostro­żni. Ale jak wy­gra­my, to wie­cie: za­szczy­ty. Pre­stiż. Mo­skwa cze­ka. Po­mo­że­cie? – spy­tał.

– Mu­szę więc na­pi­sać duży ar­ty­kuł – dzien­ni­karz grał na zwło­kę – a nie fe­lie­ton. Po­li­tycz­ną pro­gno­zę. O wy­zwa­niach dla kra­ju. Ogól­ną – za­pew­nił.

– Na kie­dy będzie? – spy­tał cze­ki­sta.

– Ja­kieś dwa ty­go­dnie, może wi­ęcej. – Mło­dy czło­wiek usi­ło­wał zy­skać na cza­sie. Taki ar­ty­kuł trze­ba na­pi­sać bar­dzo, ale to bar­dzo ostro­żnie.

31 sierpnia 2018 roku, Warszawa

Ge­ne­rał bro­ni Mi­chał Li­goc­ki miał za sobą po­nad ćwie­rć wie­ku słu­żby woj­sko­wej, w tym po­nad dwa lata spędzo­ne na mi­sjach za­gra­nicz­nych, a od roku był sze­fem Szta­bu Ge­ne­ral­ne­go. Z tego po­wo­du lek­tu­ra ra­por­tu do­ty­czące­go in­cy­den­tu na Ma­zu­rach po­twier­dza­ła tyl­ko to, co było dla nie­go ja­sne jak sło­ńce od sa­me­go po­cząt­ku. Ze­strze­lo­ny przez funk­cjo­na­riusz­kę Stra­ży Gra­nicz­nej obiekt, choć nie­da­jący się za­kwa­li­fi­ko­wać do żad­ne­go z se­ryj­nie pro­du­ko­wa­nych w Ro­sji ty­pów, wy­ko­ny­wał nie­wąt­pli­wie za­da­nie woj­sko­we lub szpie­gow­skie. Świad­czył o tym ze­staw dwóch ka­mer wraz z ra­dio­sta­cją do prze­sy­ła­nia da­nych. Ka­dłub i skrzy­dła wy­ko­na­no z two­rzyw sztucz­nych oraz za­opa­trzo­no go w sil­nik do­stęp­ny w le­gal­nym ob­ro­cie na Za­cho­dzie. Stam­tąd spro­wa­dzo­no ta­kże elek­tro­ni­kę. Cała kon­struk­cja była ta­nia i pro­sta. Nie no­sił żad­nych ozna­czeń poza nu­me­rem bocz­nym 015.

Wy­ra­fi­no­wa­na pro­sto­ta świad­czy o prze­pro­wa­dze­niu pew­nej licz­by te­stów i praw­do­po­dob­nie ma­szy­na pro­du­ko­wa­na jest se­ryj­nie, po­nie­waż nie jest opła­cal­ne, aby uda­na kon­struk­cja po­wsta­ła tyl­ko dla jed­nej mi­sji – kon­klu­do­wa­li ana­li­ty­cy z Woj­sko­wej Aka­de­mii Tech­nicz­nej.

Pu­ka­nie do drzwi prze­rwa­ło mu lek­tu­rę. Ad­iu­tant, po­rucz­nik Ro­le­wicz, wsze­dł do ga­bi­ne­tu.

– Już są – za­mel­do­wał.

– Za­raz do nich idę – od­po­wie­dział.

Wpro­wa­dził słu­żbo­wy kom­pu­ter w stan uśpie­nia i wstał zza biur­ka. Wraz z podąża­jącym za nim ad­iu­tan­tem prze­sze­dł z ga­bi­ne­tu do znaj­du­jącej się obok sali kon­fe­ren­cyj­nej. Nie chciał, by to spo­tka­nie od­by­ło się w ga­bi­ne­cie. Nie dla­te­go, że miał coś do ukry­cia, ale obec­ny układ sta­no­wisk w ar­mii two­rzył pro­blem pro­to­ko­lar­ny. Będąc sze­fem Szta­bu Ge­ne­ral­ne­go, zaj­mo­wał jed­no z naj­wy­ższych mo­żli­wych sta­no­wisk w ar­mii. Był ta­kże oso­bą prze­wi­dzia­ną do mia­no­wa­nia na sta­no­wi­sko Na­czel­ne­go Do­wód­cy Woj­ska Pol­skie­go w cza­sie woj­ny.

W cza­sie po­ko­ju ta­kie sta­no­wi­sko nie ist­nia­ło. A rów­no­rzęd­ne sze­fo­wi Szta­bu Ge­ne­ral­ne­go były dwa inne sta­no­wi­ska, do­wód­cy ge­ne­ral­ne­go i do­wód­cy ope­ra­cyj­ne­go. Zaj­mo­wa­li je ta­kże ge­ne­ra­ło­wie bro­ni, a więc rów­ni mu stop­niem, o po­dob­nym sta­żu słu­żby. Rów­ny im, choć ni­ższy ran­gą, był do­wód­ca Wojsk Obro­ny Te­ry­to­rial­nej. Dla­te­go ni­g­dy nie za­pra­szał ich do ga­bi­ne­tu, by nie czu­li się tak, jak­by wzy­wał ich prze­ło­żo­ny.

Zgod­nie z re­gu­la­mi­nem ofi­ce­ro­wie sta­nęli na bacz­no­ść, gdy wsze­dł do po­ko­ju. Przy­wi­tał się z nimi i po­pro­sił, aby usie­dli.

– Czy­ta­li­ście, pa­no­wie, ra­port z ana­li­zy tego dro­na? – spy­tał.

Do­wód­ca ge­ne­ral­ny Ro­dza­jów Sił Zbroj­nych, ge­ne­rał bro­ni pi­lot Bar­tosz Za­krzew­ski ski­nął gło­wą.

– Zro­bi­li nas jak małe dzie­ci – po­wie­dział. – Gdy­by nie po­gra­nicz­ni­cy, to mo­gli­by­śmy cien­ko śpie­wać – przy­znał. – My się chwa­li­my Rap­to­ra­mi, a oni na­gry­wa­ją so­bie film z na­szy­mi ra­da­ra­mi. Do­brze, że nie zro­bi­li trans­mi­sji na żywo na Twit­te­rze.

– Sądzi pan, że cho­dzi­ło im o taki efekt? Nie o roz­po­zna­nie? Wy­wiad? – spy­tał do­wód­ca ope­ra­cyj­ny, ge­ne­rał Zbi­gniew Bed­nar­ski.

– A po co im ta­kie zdjęcia, sko­ro mają sa­te­li­ty? Albo mogą wy­ko­nać je ze swo­jej prze­strze­ni po­wietrz­nej. Wy­star­czy być na du­żej wy­so­ko­ści, po­wiedz­my, dzie­si­ęciu ki­lo­me­trów, z do­brą opty­ką – wy­ja­śnił Za­krzew­ski. – Ro­bią to zresz­tą cały czas. Zdjęcia, na­słuch ra­dio­wy. La­ta­ją w kó­łko nad Ka­li­nin­gra­dem.

– Ma pan ra­cję – po­wie­dział Li­goc­ki. Po raz ko­lej­ny za­sko­czy­ło go to, że tak oczy­wi­ste spra­wy wy­ma­ga­ły wy­ja­śnień. Znał też po­wód. Tak jak Bed­nar­ski, był ofi­ce­rem wojsk lądo­wych i za­wsze my­ślał przede wszyst­kim w dwóch wy­mia­rach.

– Na ra­zie nie po­ka­za­li tego na­gra­nia – upie­rał się Bed­nar­ski.

– Bo my nie po­ka­za­li­śmy wra­ku – od­pa­rł Za­krzew­ski. – Tej dziew­czy­nie ze Stra­ży Gra­nicz­nej na­le­ży się ja­kiś me­dal. Mia­ła jaja, żeby go go­nić i strze­lać. W za­sa­dzie to mo­żna by ją ści­ągnąć do woj­ska – rzu­cił po­my­sł.

– Na ra­zie, pa­no­wie, ciesz­my się, że me­dia jej nie wy­wącha­ły. Za­raz pa­dło­by py­ta­nie, cze­mu żo­łnie­rze nie strze­la­li.

– Strze­la­li­by, ale Cen­trum Ope­ra­cji Po­wietrz­nych ka­za­ło się wstrzy­mać – Za­krzew­ski wy­rwał się do od­po­wie­dzi, przy­po­mi­na­jąc ra­port, któ­ry kil­ka dni wcze­śniej przy­go­to­wa­no w do­wódz­twie ge­ne­ral­nym. Do­ku­ment ten tra­fił do mi­ni­stra i pre­zy­den­ta.

– Szko­da, że nie dano szan­sy, aby ko­mi­sja, jaka zo­sta­ła po­wo­ła­na prze­ze mnie, też przed­sta­wi­ła swój ra­port – po­wie­dział wprost do­wód­ca ope­ra­cyj­ny. – By­łem dziś rano na Klo­no­wej – miał na my­śli mi­ni­ster­stwo obro­ny – i we­dług tego, co prze­ka­zał mi mi­ni­ster Czaj­kow­ski, pre­zy­dent po­prze wnio­sek o od­wo­ła­nie mnie ze sta­no­wi­ska. Jak ro­zu­miem, to kon­se­kwen­cja tego ra­por­tu? – Spoj­rzał w oczy sie­dzącym przy sto­le.

– Pa­nie ge­ne­ra­le, to de­cy­zja, któ­rą pod­jął mi­ni­ster. – Szef Szta­bu Ge­ne­ral­ne­go roz­ło­żył ręce. – Mi­ni­ster sądzi, że prędzej czy pó­źniej spra­wa wyj­dzie na jaw. Woli się za­bez­pie­czyć. Poza tym za rok i tak mija usta­wo­wy ter­min.

– Któ­ry mo­żna wy­dłu­żyć i wszy­scy o tym wie­cie – od­pa­rł Bed­nar­ski. Wpraw­dzie żo­łnierz za­wo­do­wy był zwal­nia­ny ze słu­żby ob­li­ga­to­ryj­nie po osi­ągni­ęciu wie­ku sze­śćdzie­si­ęciu lat, to jed­nak dla naj­wy­ższych sta­no­wisk prze­wi­dzia­no furt­kę.

– Może pan za­wsze po­roz­ma­wiać z mi­ni­strem albo pre­zy­den­tem – po­wie­dział Li­goc­ki, uci­na­jąc dys­ku­sję – ale ge­ne­rał Ga­jew­ski przej­mie od ju­tra pana obo­wi­ąz­ki – miał na my­śli za­stęp­cę do­wód­cy ope­ra­cyj­ne­go – i nie mamy cza­su na prze­py­chan­ki. Ana­kon­da za­czy­na się za trzy mie­si­ące, nie­ca­łe. To musi być prio­ry­tet.

– Przez tego dro­na będzie ci­ężej – za­uwa­żył Za­krzew­ski. – Pew­nie będą chcie­li po­wtó­rzyć ten nu­mer pod­czas ćwi­czeń.

– Ame­ry­ka­nie mają przy­słać zwi­ęk­szo­ne siły – po­wie­dział szef Szta­bu Ge­ne­ral­ne­go. – Zmo­bi­li­zu­ją dwa do­dat­ko­we dy­wi­zjo­ny F-16 z Gwar­dii Na­ro­do­wej, a ko­lej­ne dwa na rok na­stęp­ny do ćwi­czeń. Ofi­cjal­nie zo­sta­nie to ogło­szo­ne ju­tro, ich se­kre­tarz obro­ny będzie na We­ster­plat­te, jak pa­no­wie wie­cie.

– Tyl­ko sa­mo­lo­ty do­ślą? – spy­tał do­wód­ca ge­ne­ral­ny. – Już jed­ną de­cy­zję nam nie­daw­no ogło­szo­no, choć wy­punk­to­wa­łem na dzie­si­ęć stron, cze­mu nie po­win­na za­pa­ść.

– Po­li­ty­cy ni­g­dy nas nie słu­cha­li – na­rze­kał Ga­jew­ski. – Wy­my­śli­li so­bie czwar­tą dy­wi­zję, nową bry­ga­dę, nie wia­do­mo w co uzbro­jo­ną, chy­ba w noże – iro­ni­zo­wał.

– Bry­ga­da wy­star­czy, tak uwa­ża­ją. Przy­ślą tyl­ko ko­man­do­sów, jak było usta­lo­ne wcze­śniej, i okręty – po­wie­dział szef szta­bu. – Za to mamy po­twier­dzo­ną obec­no­ść in­nych so­jusz­ni­ków. Poza tymi prze­wi­dzia­ny­mi wcze­śniej będą Au­stria­cy.

– I pro­po­nu­ją, że zo­sta­wią to, czym przy­le­cą? – spy­tał Za­krzew­ski.

– Wszyst­kie pi­ęt­na­ście ma­szyn. Dwie trze­cie w sta­nie uży­wal­no­ści, resz­ta na części, tak jak było mó­wio­ne, gdy by­li­śmy w Wied­niu – po­twier­dził szef szta­bu.

Roz­mo­wa, do któ­rej na­wi­ązy­wał, mia­ła miej­sce jesz­cze w stycz­niu. Au­striac­kie siły po­wietrz­ne po­sia­da­ły pi­ęt­na­ście my­śliw­ców Eu­ro­fi­gh­ter Ty­pho­on. Ci­ężkich, prze­zna­czo­nych do pro­wa­dze­nia walk po­wietrz­nych. I kosz­tow­nych w utrzy­ma­niu. Au­stria­cy za­mie­rza­li się ich po­zbyć, co było ku­szącą pro­po­zy­cją dla pol­skie­go lot­nic­twa, któ­re de­spe­rac­ko sta­ra­ło się za­stąpić czy­mś co­raz trud­niej­sze w eks­plo­ata­cji ra­dziec­kie MiG-i. Temu po­my­sło­wi przy­kla­snęli po­li­ty­cy nie tyl­ko pol­scy, ale rów­nież z in­nych pa­ństw eu­ro­pej­skich. Pol­ska przej­mu­jąca pi­ęt­na­ście uży­wa­nych ma­szyn sta­wa­ła się na­tu­ral­nym kup­cem na ko­lej­ne, tym ra­zem fa­brycz­nie nowe sa­mo­lo­ty z eu­ro­pej­skich wy­twór­ni. Roz­wa­ża­no ta­kże inne sce­na­riu­sze, ale były jesz­cze na eta­pie ne­go­cja­cji. Ja­po­ńczy­cy za­mie­rza­li po­zbyć się części swo­ich F-15J, oczy­wi­ście za po­śred­nic­twem Ame­ry­ka­nów, w po­szu­ki­wa­niu pie­ni­ędzy na za­kup no­wych sa­mo­lo­tów. We­dług ra­por­tów at­ta­ché woj­sko­we­go z To­kio i opi­nii eks­per­tów sa­mo­lo­ty były w do­brym sta­nie, mo­gły­by po­słu­żyć jesz­cze dzie­si­ęć lat. A F-15 był do­brym my­śliw­cem. Wresz­cie Au­stra­lij­czy­cy rzu­ci­li na stół ofer­tę prze­ka­za­nia swo­ich uży­wa­nych Hor­ne­tów. Ta­kże te pod­da­ne zo­sta­ły w cza­sie słu­żby mo­der­ni­za­cji i mo­gły wy­pe­łnić lukę po MiG-ach.

A poza war­to­ścią bo­jo­wą, nie naj­wy­ższą mo­żli­wą, ale jed­nak dużą, po­li­tycz­ne de­cy­zje były de­cy­du­jące. Prze­ka­za­nie sprzętu pol­skiej ar­mii było zda­niem ge­ne­ra­ła wa­żniej­sze niż so­jusz­ni­cze gwa­ran­cje. Prze­ko­na­li się o tym te­raz. For­mal­nie obcy bez­za­ło­go­wy sa­mo­lot, prze­kra­cza­jąc gra­ni­cę, mógł być po­wo­dem do wy­po­wie­dze­nia woj­ny. Ale to by­łby ab­sur­dal­ny sce­na­riusz. Obiekt miał oczy­wi­ście woj­sko­we prze­zna­cze­nie, ale był bez ozna­czeń. Zo­stał zbu­do­wa­ny z za­chod­nich części. Przy­le­ciał z te­ry­to­rium Ro­sji, ale Ro­sja w ka­żdej chwi­li mo­gła oska­rżyć Pol­skę lub NATO o pro­wo­ka­cję. W Pol­sce ni­ko­go by to nie prze­ko­na­ło, ale na Za­cho­dzie było wie­lu, któ­rzy mo­gli dać wia­rę ta­kiej dez­in­for­ma­cyj­nej baj­ce. A co by się dzia­ło, gdy­by Pol­ska od­wo­ła­ła się do trak­ta­tu atlan­tyc­kie­go? Pa­mi­ętał do­brze, że ar­ty­kuł czwar­ty trak­ta­tu pó­łnoc­no­atlan­tyc­kie­go mó­wił wprost:

Stro­ny będą się wspól­nie kon­sul­to­wa­ły, ile­kroć, zda­niem któ­rej­kol­wiek z nich, za­gro­żo­ne będą in­te­gral­no­ść te­ry­to­rial­na, nie­za­le­żno­ść po­li­tycz­na lub bez­pie­cze­ństwo któ­rej­kol­wiek ze Stron.

Pi­ęk­ne sło­wa.

– Pa­no­wie, po Ana­kon­dzie będzie nas cze­kać zwi­ęk­szo­ny wy­si­łek – po­wie­dział. – No, nas dwóch, ge­ne­ra­ła Ga­jew­skie­go i na­szych lu­dzi – po­pra­wił się. – Nie ma co się łu­dzić. Pot i łzy będzie­my wy­le­wać wia­dra­mi. Byle nie krew.

16 września 2018 roku, Mazury

Po­rucz­nik Olga Gert­ner, sły­sząc ha­łas sil­ni­ków, od­bez­pie­czy­ła broń. Spoj­rza­ła w ce­low­nik El­can za­mo­co­wa­ny na ka­ra­bin­ku Grot. Cel po­ja­wił się do­kład­nie tam, gdzie miał być, choć z lek­kim opó­źnie­niem.

Ko­lum­na dwóch ci­ęża­ró­wek i dwóch sa­mo­cho­dów te­re­no­wych wy­ło­ni­ła się zza za­krętu. Je­cha­ła wąskim le­śnym duk­tem. Kie­row­ca pierw­sze­go wozu, sta­re­go Hon­ke­ra, zwol­nił jesz­cze bar­dziej, wi­dząc, że zbli­ża się do ko­lej­ne­go za­krętu.

Na to cze­ka­li lu­dzie ukry­wa­jący się po­mi­ędzy drze­wa­mi. Od­cze­ka­li jesz­cze chwi­lę, aż cała ko­lum­na zna­la­zła się w stre­fie ra­że­nia. Taki był ter­min ofi­cjal­ny. Z re­gu­ły na­zy­wa­no ją stre­fą śmier­ci.

– Ognia! – padł roz­kaz, je­dy­ny wy­da­ny przez ra­dio od chwi­li, gdy ubez­pie­cze­nia za­mel­do­wa­ły o zbli­ża­jącej się ko­lum­nie.

Pe­tar­dy i gra­na­ty dym­ne wy­bu­chły na dro­dze przed pierw­szym po­jaz­dem, znaj­du­jącym się już na za­kręcie.

Ce­low­ni­czy ka­ra­bi­nu ma­szy­no­we­go UKM-2000 wy­mie­rzył w kie­run­ku te­re­nów­ki i na­ci­snął spust. Huk dłu­giej se­rii roz­nió­sł się po le­sie. Po­stron­ny ob­ser­wa­tor nie roz­po­zna­łby, że broń strze­la śle­pa­ka­mi. Z dru­giej stro­ny inny kaem otwo­rzył ogień w kie­run­ku Hon­ke­ra za­my­ka­jące­go ko­lum­nę.

Dwie gru­py, li­czące po sze­ściu lu­dzi w ma­sku­jących mun­du­rach, wy­bie­gły spo­mi­ędzy so­sen, mie­rząc w kie­run­ku ci­ęża­ró­wek i od­da­jąc krót­kie se­rie z ka­ra­bin­ków. Kie­row­ców i dys­po­nen­tów po­jaz­dów zaj­mu­jących miej­sca w szo­fer­kach wy­ci­ągni­ęto z ka­bin, rzu­co­no na zie­mię i prze­szu­ka­no. Spraw­dzo­no skrzy­nie ci­ęża­ró­wek, a po­tem prze­cze­sa­no oba Hon­ke­ry. Spo­śród poj­ma­nych wy­bra­no jed­ną, naj­wa­żniej­szą oso­bę, ofi­ce­ra w stop­niu ka­pi­ta­na. Dwaj ro­śli żo­łnie­rze chwy­ci­li je­ńca za ra­mio­na i po­ci­ągnęli za sobą. Po­zo­sta­łych po­zo­sta­wio­no, po ode­bra­niu im bro­ni i do­ku­men­tów.

Na­past­ni­cy wy­co­fa­li się do lasu.

Te­raz cze­ka­ło ich naj­trud­niej­sze. Wszyst­kie dru­ży­ny bio­rące udział w za­sadz­ce bie­giem opusz­cza­ły te­ren, na któ­rym za­zna­czy­ły swo­ją obec­no­ść. To, że za­ata­ko­wa­na ko­lum­na, choć mała, mo­gła we­zwać po­moc, na­le­ża­ło uznać za pew­ne.

Nie wia­do­mo było tyl­ko, jak za­re­agu­je prze­ciw­nik. Mógł po pro­stu przy­słać żo­łnie­rzy, wy­słać dro­ny lub śmi­głow­ce, mógł wresz­cie nie ogra­ni­czać się i ostrze­lać las z dział lub ra­kiet. Dla­te­go też ka­żda se­kun­da była cen­na.

– Wy­star­czy! – Ko­lej­ny roz­kaz za­ko­ńczył uciecz­kę przed po­ści­giem.

Żo­łnie­rze za­trzy­ma­li się. Je­niec zo­stał uwol­nio­ny, zwró­co­no mu broń i do­ku­men­ty. Do­wo­dząca pod­od­dzia­łem ko­bie­ta sta­nęła przed nim, przyj­mu­jąc po­sta­wę za­sad­ni­czą.

– Pa­nie ka­pi­ta­nie, mel­du­ję wy­ko­na­nie za­da­nia, bez strat – po­wie­dzia­ła po­rucz­nik Gert­ner.

– Dzi­ęku­ję – od­po­wie­dział ka­pi­tan. – Zro­bi­my tu omó­wie­nie, pro­szę ze­brać lu­dzi.

Otrze­pał brud z ubra­nia, gdy po­rucz­nik usta­wi­ła pod­wład­nych w szy­ku po­mi­ędzy pnia­mi drzew.

– Do­bra ro­bo­ta – po­wie­dział, zwra­ca­jąc się do ca­łe­go plu­to­nu, ostat­nie­go, któ­ry wy­ko­ny­wał szkol­ne za­da­nie tego dnia. – Miej­sce na za­sadz­kę wy­bra­ne pra­wi­dło­wo, dzia­ła­nie pod­czas ćwi­cze­nia ta­kże oce­niam po­zy­tyw­nie, od­wrót wy­ko­na­ny dy­na­micz­nie, to wa­żny ele­ment i do­brze, że zo­stał tak prze­pro­wa­dzo­ny. Pa­mi­ętaj­cie, li­czy się szyb­ko­ść, agre­sja i za­sko­cze­nie, a tego, jak wi­dzę, nie za­bra­kło. Pani po­rucz­nik, pro­szę prze­jść z żo­łnie­rza­mi na miej­sce zbiór­ki – za­ko­ńczył.

Pół go­dzi­ny pó­źniej ka­pi­tan Ro­bert Au­gu­styn znów sta­nął przez swo­imi żo­łnie­rza­mi, tym ra­zem przed całą kom­pa­nią, by pod­su­mo­wać ko­ńczące się szko­le­nie. Po­rucz­nik Gert­ner przed za­jęciem miej­sca obok swo­ich żo­łnie­rzy rzu­ci­ła okiem na szyk. Ugru­po­wa­nie nie było zbyt rów­ne, przy­po­mi­na­ło ra­czej ty­ra­lie­rę, co u mi­ło­śni­ków musz­try wzbu­dzi­ło­by obu­rze­nie. Ale las na daw­nych zie­miach pru­skich to nie był plac w War­sza­wie, a pierw­sza kom­pa­nia 41 Ba­ta­lio­nu Lek­kiej Pie­cho­ty Wojsk Obro­ny Te­ry­to­rial­nej z Gi­życ­ka nie była pod­od­dzia­łem re­pre­zen­ta­cyj­nym. Poza tym wi­ęk­szo­ść mia­ła za sobą pół roku słu­żby, i to pe­łnio­nej w week­en­dy. Tyl­ko ofi­ce­ro­wie i część pod­ofi­ce­rów byli za­wo­do­wy­mi żo­łnie­rza­mi, z ró­żną prze­szło­ścią i po­de­jściem do słu­żby. Jesz­cze wi­ęk­sze zró­żni­co­wa­nie cha­rak­te­ry­zo­wa­ło żo­łnie­rzy nie­za­wo­do­wych. Byli wśród nich pod­ta­tu­sia­li pa­no­wie, tęsk­ni­ący za la­ta­mi mło­do­ści, a te­raz wy­czer­pa­ni ca­ło­dzien­ny­mi ćwi­cze­nia­mi, oraz mło­dzi lu­dzie, le­d­wo po ma­tu­rze. Byli urzęd­ni­cy i na­uczy­cie­le szu­ka­jący od­skocz­ni od co­dzien­no­ści i pra­cow­ni­cy fi­zycz­ni, któ­rzy li­czy­li na do­dat­ko­wy za­ro­bek. Wi­ęk­szo­ść po­cho­dzi­ła z Gi­życ­ka i oko­lic.

Nie wszyst­kie eta­ty zo­sta­ły ob­sa­dzo­ne, a część lu­dzi zre­zy­gno­wa­ła po kil­ku ty­go­dniach lub mie­si­ącach szko­le­nia. Dwu­na­sto­oso­bo­we dru­ży­ny li­czy­ły po góra dzie­si­ęciu żo­łnie­rzy, a z re­gu­ły mniej. Z pla­no­wa­nych kil­ku kom­pa­nij­nych sek­cji wspar­cia ist­nia­ła tyl­ko jed­na, snaj­per­ska, ale bez sprzętu spe­cja­li­stycz­ne­go. Trud­no, tak bywa. Za­da­nie trze­ba było zre­ali­zo­wać bez względu na nie­sprzy­ja­jące oko­licz­no­ści. Ka­żdy z trzech plu­to­nów wy­ko­nał je po­praw­nie, na tyle, na ile mo­żna było się spo­dzie­wać na tym eta­pie szko­le­nia.

Cze­ka­ło ich wi­ęcej pra­cy. Je­sien­nie ćwi­cze­nia Ana­kon­da zbli­ża­ły się wiel­ki­mi kro­ka­mi. Ka­pi­tan nie chciał tra­cić cza­su i na­ka­zał do­wód­com plu­to­nów i kil­ku wy­bra­nym pod­ofi­ce­rom, aby wsie­dli do jego sa­mo­cho­du.

Nowy volks­wa­gen T6 był zbyt nowy, aby uży­wać go pod­czas dy­na­micz­nych ćwi­czeń, ale jako wóz do co­dzien­nej pra­cy nada­wał się do­brze, le­piej niż prze­cho­dzo­ne Hon­ke­ry. Spraw­dzał się ta­kże jako miej­sce spon­ta­nicz­nych na­rad.

– Pro­szę pa­ństwa, mu­si­my się bar­dzo po­sta­rać. – Nie przej­mo­wał się tym, że kie­row­ca wszyst­ko sły­szy. Kie­row­ca do­wód­cy za­wsze był jed­ną z tych osób, któ­re wie­dzia­ły, co mo­żna po­wtó­rzyć in­nym, a cze­go le­piej nie wy­no­sić. Tak było i tym ra­zem. – Pierw­szy i trze­ci plu­ton wy­ko­na­ły za­da­nie do­brze, ale dru­gi dał cia­ła. Po­rucz­nik Za­bor­ski zbyt dłu­go cze­kał z od­wro­tem, o wie­le za dłu­go. Ru­scy by was spa­li­li ogniem ra­kiet w tym le­sie. I jesz­cze ka­zał pan go­nić tych sze­re­go­wych. Bez sen­su.

Pod­po­rucz­nik, nie­daw­ny ab­sol­went szko­ły ofi­cer­skiej, spu­ścił gło­wę. Wbił wzrok w podło­gę. To on roz­ka­zał ze­brać wszyst­kich je­ńców i sze­dł z nimi do lasu. W efek­cie kil­ku po­zo­ran­tów od razu za­częło sta­wiać opór, a dwóch na­wet spró­bo­wa­ło uciecz­ki.

– Chcia­łem do­kład­nie wy­ko­nać za­da­nie – tłu­ma­czył się.

– Zbęd­ny per­fek­cjo­nizm – po­uczył go ka­pi­tan. – Nie ka­żdy je­niec jest tak samo wa­żny. Trze­ba wy­bie­rać tych wła­ści­wych. Wła­ści­we cele, wła­ści­we miej­sca. Nikt nie może być wszędzie, a ude­rzać trze­ba tam, gdzie naj­bar­dziej boli. W Afga­ni­sta­nie tę praw­dę od­czu­li­śmy na wła­snej skó­rze.

– Tro­chę nas ta praw­da kosz­to­wa­ła – od­po­wie­dział cho­rąży Sko­rup­ski do­wo­dzący pierw­szym plu­to­nem w za­stęp­stwie eta­to­we­go do­wód­cy prze­by­wa­jące­go na zwol­nie­niu le­kar­skim po wy­pad­ku pod­czas ćwi­czeń. Przy­naj­mniej jed­nym pod­od­dzia­łem do­wo­dził ktoś z do­świad­cze­niem z wie­lo­let­niej słu­żby.

– Na Ana­kon­dzie na pew­no będzie­my ro­bić coś po­dob­ne­go, więc na na­stęp­nych za­jęciach po­rucz­nik Za­bor­ski we­źmie znów sa­mo­cho­dy i jesz­cze raz prze­ćwi­czy za­sadz­kę. Ja­kieś wa­run­ki stwo­rzy­my. Pierw­szy i trze­ci plu­ton do­sta­ną coś bar­dziej zło­żo­ne­go, cze­go też mo­żna się spo­dzie­wać pó­źniej. Może na­wet na Ana­kon­dzie będzie szan­sa na coś ze spe­cjal­sa­mi, to już wia­do­mo, kto z nimi będzie wspó­łdzia­łać, je­śli tak się sta­nie.

– A doj­dzie do prze­ka­za­nia sprzętu? – za­in­te­re­so­wał się sie­rżant Ga­cek, inny we­te­ran mi­sji za­gra­nicz­nych. Do­wo­dził czte­ro­oso­bo­wą sek­cją do­brych strzel­ców wy­bo­ro­wych, któ­rzy jesz­cze nie otrzy­ma­li wszyst­kich swo­ich na­rzędzi pra­cy. Dwa sta­re SWD to było za mało.

– Po jed­nym Sako z tych nowo ku­pio­nych ma przy­jść po­dob­no na ka­żdą kom­pa­nię. Tak sły­sza­łem w bry­ga­dzie – od­po­wie­dział do­wód­ca.

– W ra­zie cze­go mogę przy­je­chać z pry­wat­nym ka­ra­bi­nem, tyl­ko co na to żan­dar­me­ria? – Za­śmiał się sie­rżant.

– Na­stęp­nym ra­zem wzmoc­ni­cie trze­ci plu­ton. Zro­bi­my eks­pe­ry­ment, zo­ba­czy­my, jak pani po­rucz­nik wy­ko­rzy­sta do­dat­ko­we oczy i uszy. – Nie mu­siał do­da­wać, że do eks­pe­ry­men­tów za­chęca­ło do­wódz­two. Nowy ro­dzaj wojsk po­trze­bo­wał do­świad­czeń, a ku za­sko­cze­niu ka­pi­ta­na cza­sem na wy­ni­ki ta­kich od­dol­nych eks­pe­ry­men­tów zwra­ca­no uwa­gę w do­wódz­twie. Zdzi­wi­ło go też, że do­wo­dząca trze­cim plu­to­nem po­ra­dzi­ła so­bie tak do­brze. W prze­ci­wie­ństwie do Za­bor­skie­go nie ko­ńczy­ła pi­ęcio­let­niej szko­ły, tyl­ko kil­ku­mie­si­ęcz­ny kurs dla ochot­ni­ków. Ab­sol­wen­ci ta­kich szko­leń cza­sem się spraw­dza­li jako do­wód­cy, a cza­sem nie. Nie da­wał też wi­ęk­szych szans tej ni­skiej, szczu­płej blon­dyn­ce. Jego po­cząt­ko­we­go scep­ty­cy­zmu nie osła­bił fakt, że Gert­ner wcze­śniej mia­ła do­brze płat­ną pra­cę w cy­wi­lu, ale po­rzu­ci­ła ją dla słu­żby woj­sko­wej, ani inne in­for­ma­cje z jej tecz­ki akt per­so­nal­nych. Swo­je nowe zo­bo­wi­ąza­nia trak­to­wa­ła po­wa­żnie. Nie uni­ka­ła ani za­jęć w polu, ani za­pra­wy po­ran­nej, choć by­wa­li tacy, któ­rzy mie­li aler­gię na wy­si­łek fi­zycz­ny, a przed ćwi­cze­nia­mi przy­cho­dzi­li ze zwol­nie­niem le­kar­skim. Jak wszędzie, byli lep­si i gor­si.

17 września 2018 roku, Warszawa

Apel po­le­głych od­był się wie­czo­rem, przy po­mni­ku Po­le­głym i Po­mor­do­wa­nym na Wscho­dzie, przed­sta­wia­jącym krzy­że umiesz­czo­ne na plat­for­mie wa­go­nu ko­le­jo­we­go. Na po­trze­by ce­re­mo­nii za­mkni­ęto część Mu­ra­now­skiej i sąsied­nich ulic. Ka­me­ry te­le­wi­zyj­ne po­ka­zy­wa­ły spo­rą gru­pę dy­gni­ta­rzy, w tym ame­ry­ka­ńskie­go am­ba­sa­do­ra i mi­ni­strów z kil­ku pa­ństw NATO. Wi­dać też było pod­od­dzia­ły re­pre­zen­ta­cyj­ne, a ta­kże mło­dzież z klas mun­du­ro­wych i wie­lu zwy­kłych cy­wil­nych wi­dzów.

Cie­ka­we, ilu tych wi­dzów to zwie­zie­ni au­to­ka­ra­mi człon­ko­wie i zwo­len­ni­cy par­tii rządzącej, po­my­ślał Bu­ja­now, śle­dząc w to­wa­rzy­stwie dwóch ko­le­gów i ko­le­żan­ki uro­czy­sto­ść na ekra­nie te­le­wi­zo­ra. Sie­dzie­li w am­ba­sa­dzie, z ro­syj­skie­go przed­sta­wi­ciel­stwa za­pro­szo­no tyl­ko am­ba­sa­do­ra. Dy­plo­ma­ta si­ęgnął po pi­lo­ta i pod­gło­śnił od­bior­nik w chwi­li, gdy zwierzch­nik sił zbroj­nych wsze­dł na mów­ni­cę.

– Dziś od­da­je­my cze­ść po­mor­do­wa­nym pod­czas i na sku­tek zbrod­ni­czej i zdra­dziec­kiej so­wiec­kiej in­wa­zji. Po­le­głym w de­spe­rac­kiej wal­ce o gra­ni­ce, za­mor­do­wa­nym w obo­zach, wy­wie­zio­nym na tu­łacz­kę – mó­wił w swo­im tra­dy­cyj­nie pa­te­tycz­nym sty­lu pre­zy­dent Adam Bo­row­ski – ale też po­le­głym w cza­sie woj­ny z bol­sze­wi­ka­mi, któ­ra przy­nio­sła od­ro­dze­nie nie­pod­le­głej Pol­sce, mor­do­wa­nym pod­czas sta­li­now­skich czy­stek roku ty­si­ąc dzie­wi­ęćset trzy­dzie­ste­go siód­me­go, pa­trio­tom za­bi­ja­nym przez ko­mu­ni­stycz­ne wła­dze i ich mo­skiew­skich mo­co­daw­ców po czter­dzie­stym czwar­tym roku. Pa­mi­ęta­my też o ofia­rach pa­trio­tycz­nych zry­wów roku pi­ęćdzie­si­ąte­go szó­ste­go, sze­śćdzie­si­ąte­go ósme­go, sie­dem­dzie­si­ąte­go i sie­dem­dzie­si­ąte­go szó­ste­go! – Za­czął mó­wić co­raz bar­dziej pod­nie­sio­nym to­nem. – O ofia­rach sta­nu wo­jen­ne­go, gdy na roz­kaz Mo­skwy czo­łgi i pa­łki pró­bo­wa­ły zgnie­ść anty­ko­mu­ni­stycz­ne po­wsta­nie So­li­dar­no­ści. A kie­dy mó­wi­my o po­wsta­niu, pa­mi­ęta­my też o zbrod­ni za­nie­cha­nia, jaką było sta­nie z bro­nią u nogi, tam, na brze­gu Wi­sły – pre­zy­dent wska­zał kie­ru­nek ręką – pod­czas gdy na tych uli­cach prze­le­wa­no mło­dą pol­ską krew. Wie­my, dla­cze­go tak się sta­ło! Sta­lin chciał, aby w de­spe­rac­kiej wal­ce zgi­nął kwiat pol­skiej mło­dzie­ży, pol­skiej in­te­li­gen­cji, du­cho­wych prze­wod­ni­ków na­ro­du. Dla­te­go po­tem naj­za­cie­klej prze­śla­do­wa­no ksi­ęży, nie­któ­rych na­wet mor­do­wa­no jesz­cze w osiem­dzie­si­ątym dzie­wi­ątym roku, wła­śnie dla­te­go, że to byli prze­wod­ni­cy w trud­nych chwi­lach, chwi­lach za­mętu!

Naj­wy­ra­źniej zgod­nie z wcze­śniej usta­lo­nym pla­nem re­ali­za­to­rzy trans­mi­sji po­ka­za­li wi­dzom ujęcie gru­py pur­pu­ra­tów, w tym pry­ma­sa Pol­ski, za­sia­da­jących na try­bu­nie ho­no­ro­wej. Ich twa­rze wy­ra­ża­ły wy­ra­źną apro­ba­tę dla słów gło­wy pa­ństwa.

– Nie wy­trzy­mam – sko­men­to­wał Droz­dow – za­raz się do­wie­my, że od­po­wia­da­my za po­wo­dzie, trzęsie­nia zie­mi i AIDS.

– Cze­kaj, on do­pie­ro się roz­kręca – po­wie­dział ofi­cer GRU Lu­sin. – Mam prze­ciek, że ma po­wie­dzieć coś gru­be­go. Coś o słu­żbach.

– Pew­nie o lu­stra­cji i de­ko­mu­ni­za­cji – zga­dy­wał Bu­ja­now.

Tym­cza­sem pre­zy­dent mó­wił co­raz gło­śniej.

– Tak jak kie­dyś Mo­skwa na­sy­ła­ła tu szpie­gów, a na­wet za­bój­ców, tak jak szu­ka­ła zdraj­ców, tak te­raz pró­bu­je wy­kra­dać na­sze ta­jem­ni­ce, pod­wa­żać na­sze so­ju­sze i spój­no­ść wła­dzy. Wie­my, że jej lu­dzie ro­bią to cały czas. Że nie­ustan­nie szpie­gu­ją i pod­gląda­ją, co się dzie­je na gra­ni­cy. Do­sta­je­my ra­por­ty, ta­kże od na­szych so­jusz­ni­ków. Mamy w tę rocz­ni­cę wia­do­mo­ść dla Ro­sji: wie­my, co knu­je­cie. Wie­my, co ro­bi­cie. Ale nie po­zwo­li­my na po­wtór­kę z prze­szło­ści. Pol­ska jest sil­na i będzie sil­niej­sza. Dla­te­go te­raz wła­śnie nasi urzęd­ni­cy z mi­ni­ster­stwa spraw za­gra­nicz­nych prze­ka­zu­ją ro­syj­skiej am­ba­sa­dzie na­zwi­ska pi­ęciu lu­dzi, ofi­ce­rów wy­wia­du woj­sko­we­go, któ­rych z Pol­ski wy­pra­sza­my. Nie chce­my ich tu­taj. I dla­te­go pol­ska ar­mia będzie co­raz sil­niej­sza, po­dob­nie jak pol­skie słu­żby.

– Co oni so­bie wy­obra­ża­ją! – sko­men­to­wał sło­wa pre­zy­den­ta Lu­sin. – Na woj­nę z nami się szy­ku­ją, czy jak?

Za­dzwo­nił sto­jący na biur­ku sta­cjo­nar­ny te­le­fon. Ode­bra­ła go Mo­łcza­no­wa. Chwi­lę słu­cha­ła, co­raz bled­sza na twa­rzy. Odło­ży­ła słu­chaw­kę.

– To ofi­cer dy­żur­ny. Po­la­cy przy­sła­li notę. On wła­śnie mó­wił o nas – po­wie­dzia­ła, wska­zu­jąc na ekran.

Pre­zy­dent scho­dzący z mów­ni­cy wy­da­wał się roz­pro­mie­nio­ny.

18 września 2018 roku, Nowo-Ogariowo, rezydencja prezydenta Federacji Rosyjskiej

Ci­ężkie dębo­we biur­ko mu­sia­ło utrzy­mać ci­ężar kil­ku opas­łych se­gre­ga­to­rów. Lżej­sze, ale zaj­mu­jące wi­ęcej miej­sca, były wy­dru­ki wia­do­mo­ści agen­cyj­nych, ar­ty­ku­łów pra­so­wych i in­nych do­ku­men­tów, w tym spra­woz­dań z mi­ni­ster­stwa spraw za­gra­nicz­nych.

Pre­zy­dent nie lu­bił do­ku­men­tów elek­tro­nicz­nych, rzad­ko uży­wał kom­pu­te­ra. Nie miał na­wet smart­fo­nu. Trud­no było spra­wić, by za­ufał tech­ni­ce, sko­ro co­dzien­nie wy­wiad do­star­czał mu ja­kieś do­ku­men­ty, któ­re wy­kra­dzio­no z za­chod­nich ser­we­rów. A pre­zy­den­ta mo­car­stwa w ko­ńcu ob­słu­gi­wał licz­ny sztab lu­dzi. Nie­któ­rzy zaj­mo­wa­li się w tyl­ko dru­ko­wa­niem i bin­do­wa­niem do­ku­men­tów, za rów­no­war­to­ść pi­ęciu ty­si­ęcy euro mie­si­ęcz­nie. Oczy­wi­ście nie byli to lu­dzie przyj­mo­wa­ni na pod­sta­wie kon­kur­su świa­dectw. Do tej pra­cy prze­pust­ką było po­sia­da­nie ojca, wuj­ka lub ku­zy­na gdzieś wy­so­ko w apa­ra­cie FSB lub w ar­mii. To uwa­ża­no za gwa­ran­cję lo­jal­no­ści.

I byli lo­jal­ni. Po­słusz­nie do­star­cza­li ta­kie ma­te­ria­ły, ja­kie po­win­ny tra­fić na biur­ko gło­wy pa­ństwa. Oczy­wi­ście zda­niem tych, któ­rzy je przy­go­to­wy­wa­li. Ro­dzin­na lo­jal­no­ść dzia­ła­ła w obie stro­ny. Dla­te­go też na przy­kład pre­zy­dent do­sta­wał przez cały czas wie­le wy­dru­ków z prze­chwy­co­nych ma­ili – ale nie in­for­mo­wa­no go wprost, że na kom­pu­te­ry tych osób, któ­re są dla wy­wia­du naj­bar­dziej in­te­re­su­jące, co­raz trud­niej się wła­mać.

Ta­kie rze­czy dzia­ły się w Ro­sji od za­wsze. I dla­te­go kie­dyś pierw­sze­go se­kre­ta­rza in­for­mo­wa­ły nie­za­le­żnie od sie­bie KGB i GRU, a te­raz na biur­ko tra­fia­ły trzy se­gre­ga­to­ry z in­for­ma­cja­mi wy­wia­du. Je­den do­star­cza­ła Fe­de­ral­na Słu­żba Bez­pie­cze­ństwa, dru­gi Słu­żba Wy­wia­du Za­gra­nicz­ne­go, a trze­ci wy­wiad woj­sko­wy. Na­zwy były my­lące. Oczy­wi­ście wy­wiad woj­sko­wy po­świ­ęcał naj­wi­ęcej uwa­gi spra­wom ob­cych ar­mii, ale jed­nym z jego za­dań był też wy­wiad po­li­tycz­ny i go­spo­dar­czy. Wy­wia­dem po­li­tycz­nym zaj­mo­wa­ła się z urzędu SWR, ale ocze­ki­wa­no od niej ta­kże in­for­ma­cji o si­łach zbroj­nych, je­śli była w sta­nie je zdo­być. Wresz­cie kontr­wy­wiad, ja­kim była FSB, miał pra­wo pra­co­wać za gra­ni­cą, zwal­cza­jąc ter­ro­ryzm i za­gro­że­nia dla po­rząd­ku kon­sty­tu­cyj­ne­go. A to ostat­nie było bar­dzo sze­ro­kim po­jęciem.

Tym ra­zem wszyst­kie trzy słu­żby przy­nio­sły te same wia­do­mo­ści.

Cho­ler­ni Po­la­cy.

De­pe­sze z War­sza­wy i prze­gląd pra­sy po­twier­dzi­ły do­nie­sie­nia wy­wia­dów. Ob­cho­dy rocz­ni­cy sie­dem­na­ste­go wrześ­nia, zor­ga­ni­zo­wa­ne pod ha­słem „rocz­ni­ca zdra­dziec­kiej na­pa­ści”, były an­ty­ro­syj­skie jak ni­g­dy – choć te uro­czy­sto­ści we­dług Ro­sjan pra­cu­jących w apa­ra­cie wła­dzy za­wsze były an­ty­ro­syj­skie. Am­ba­sa­dor w de­pe­szy z War­sza­wy przy­po­mi­nał, że za rok przy­pa­da rocz­ni­ca, więc będzie tyl­ko ostrzej. Ostrzej­sze slo­ga­ny, ostrzej­sze prze­mó­wie­nia. Będzie też rocz­ni­ca wy­bu­chu dru­giej woj­ny świa­to­wej, zwra­cał uwa­gę dy­plo­ma­ta. Po­la­cy za­pro­szą wszyst­kich wiel­kich przy­wód­ców. Bry­tyj­czy­ków, Ame­ry­ka­nów, Fran­cu­zów. Niem­ców też. Ale nie Ro­sjan.

Am­ba­sa­dor w de­pe­szy, wy­sła­nej spe­cjal­nie nie­za­szy­fro­wa­nym ka­na­łem, tak aby Po­la­cy wie­dzie­li, co o nich sądzi, wprost wy­ra­żał oba­wę, że przy ko­lej­nych ob­cho­dach doj­dzie do ze­rwa­nia sto­sun­ków dy­plo­ma­tycz­nych. Uwa­żał za skan­dal to, że o uzna­niu gru­py dy­plo­ma­tów za per­so­na non gra­ta do­wie­dział się bez ostrze­że­nia, z prze­mó­wie­nia pre­zy­den­ta. Na­tych­miast po uro­czy­sto­ściach ob­sko­czy­li go dzien­ni­ka­rze.

Sny o po­tędze, po­my­ślał Ro­sja­nin. Od­ru­cho­wo po­kle­pał je­den z te­le­fo­nów na biur­ku. Ten czer­wo­ny, łączący bez­po­śred­nio ze sta­no­wi­skiem do­wo­dze­nia Wojsk Ra­kie­to­wych Prze­zna­cze­nia Stra­te­gicz­ne­go. Co ci Po­la­cy so­bie wy­obra­ża­ją, za­sta­no­wił się po­li­tyk. Że mie­li­śmy tak po pro­stu cze­kać? A może po­móc?

Zo­sta­wił spra­wy mi­ędzy­na­ro­do­we. Za­czął czy­tać wy­ci­ąg wia­do­mo­ści z pra­sy za­gra­nicz­nej i kra­jo­wej.

Dwa tek­sty przy­ku­ły jego uwa­gę. Le­nin­gradz­kie – za­wsze wo­lał ra­dziec­ką na­zwę mia­sta – „Wia­do­mo­ści i Fak­ty” opu­bli­ko­wa­ły dłu­gi ar­ty­kuł o wy­zwa­niach, z któ­ry­mi będzie mu­siał mie­rzyć się pre­zy­dent wy­bra­ny w na­stęp­nych wy­bo­rach.

Świat będzie się zmie­niał, zmie­niać się będą lu­dzie. Czy nie na­le­ży otwie­rać co­raz sze­rzej drzwi na ko­ry­ta­rze wła­dzy przed mło­dy­mi, któ­rzy będą mo­gli do­ra­dzać, jak po­stępo­wać w tym no­wym dy­na­micz­nym świe­cie? – pi­sał dzien­ni­karz. W ca­łym ar­ty­ku­le, w ka­żdym aka­pi­cie po­ja­wia­ły się uwa­gi o mło­dych, ro­zu­mie­jących zmie­nia­jący się świat le­piej niż sta­rzy.

Tyl­ko głu­piec nie od­czy­ta­łby alu­zji.

Dru­gi tekst po­cho­dził z nie­miec­kie­go ta­blo­idu. Był tre­ści­wy, tak jak jego ty­tuł.

Eg­zo­tycz­ne wa­ka­cje syna ro­syj­skie­go pre­zy­den­ta.

Czy­tał po­wo­li. Nie było tam nic nad­zwy­czaj­ne­go. Set­ki ty­si­ęcy lu­dzi te kil­ka aka­pi­tów opi­su­jących wa­ka­cje, ja­kie star­szy syn pre­zy­den­ta Ro­sji spędził na Se­sze­lach, uzna­ło pew­nie za ko­lej­ne bzdur­ne plot­ki z ży­cia bo­ga­tych i wpły­wo­wych, ja­kie fa­scy­nu­ją tyl­ko tych, któ­rych wła­sne ży­cie jest sza­re i nud­ne. Nie ob­cho­dzi­ła ich też wzmian­ka, że ten nie­spe­łna trzy­dzie­sto­let­ni mężczy­zna ofi­cjal­nie jest dy­plo­ma­tą w przed­sta­wi­ciel­stwie Ro­sji przy agen­dach ONZ w Szwaj­ca­rii, a nie­ofi­cjal­nie wspó­łu­dzia­łow­cem du­żej fir­my han­dlu­jącej ga­zem i ropą.

Tyl­ko że ci, któ­rzy mie­li zro­zu­mieć ko­mu­ni­kat, wie­dzie­li, że nie cho­dzi­ło tu ani o Szwaj­ca­rię, ani o Se­sze­le. Ktoś, kto dzien­ni­ka­rzom sprze­dał wia­do­mo­ści o Iwa­nie, wie­dział, gdzie prze­by­wa. I z kim.

Przy­po­mniał so­bie le­gen­dy o za­chod­nich so­wie­to­lo­gach, któ­rzy pró­bo­wa­li roz­szy­fro­wać układ sił w Biu­rze Po­li­tycz­nym par­tii ko­mu­ni­stycz­nej, ana­li­zu­jąc to, kto przy kim stał na try­bu­nie ho­no­ro­wej pod­czas świ­ąt pa­ństwo­wych. Nie mi­ja­li się zbyt­nio z praw­dą. Prze­cież nie było wte­dy zwyk­łych wy­bo­rów ani na­wet jaw­nych son­da­ży. Te­raz ktoś rzu­cał mu wy­zwa­nie, ko­dem czy­tel­nym tyl­ko dla wąskie­go gro­na wta­jem­ni­czo­nych.

Si­ęgnął po te­le­fon.

– Zwo­łać na osiem­na­stą spo­tka­nie Rady Bez­pie­cze­ństwa Fe­de­ra­cji – wy­dał roz­kaz. – Tyl­ko sta­li człon­ko­wie. Po­zo­sta­łych nie za­pra­szać ani nie in­for­mo­wać.

*

Naj­wa­żniej­si lu­dzie w Ro­sji, mi­ni­stro­wie obro­ny, spraw za­gra­nicz­nych i we­wnętrz­nych, sze­fo­wie słu­żb wy­wia­dow­czych i kontr­wy­wia­du, prze­wod­ni­czący obu izb par­la­men­tu sta­wi­li się kar­nie na we­zwa­nie, do­cie­ra­jąc li­mu­zy­na­mi i śmi­głow­ca­mi.

Pre­zy­dent nie ba­wił się w dy­plo­ma­tycz­ne, uła­dzo­ne sfor­mu­ło­wa­nia.

Zmie­rzył wzro­kiem wszyst­kich za­sia­da­jących przy sto­le. To on spra­wił, że zaj­mo­wa­li obec­ne sta­no­wi­ska, da­jące im wła­dzę i przy­wi­le­je. Przez chwi­lę za­sta­na­wiał się, kto z nich już te­raz gra na dwa fron­ty, li­cząc na awans. Na jed­no, naj­wy­ższe sta­no­wi­sko. Kto uśmie­cha się przy­ja­źnie, wie­dząc, że na­wet pre­zy­dent mo­car­stwa ato­mo­we­go jest czło­wie­kiem sta­rze­jącym się oraz śmier­tel­nym i mimo lat suk­ce­sów kie­dyś utra­ci czuj­no­ść, a wte­dy na­dej­dzie od­po­wied­nia chwi­la, by za­dać cios w ple­cy.

Mu­siał utrzy­mać się jak naj­dłu­żej u wła­dzy. Ro­sja w dwu­dzie­stym pierw­szym wie­ku to kraj wil­ków. Dla prze­gry­wa­jących nie było li­to­ści.

– Za dwa lata Pol­ska ma być upo­ko­rzo­na i upodlo­na – ogło­sił, szo­ku­jąc zgro­ma­dzo­nych.

– Pod­bi­ta? A NATO? – spy­tał pre­mier.

– Nie pod­bi­ta – po­wie­dział pre­zy­dent. – Ma być upo­ko­rzo­na tak bar­dzo, że za­miast świ­ęto­wać set­ną rocz­ni­cę bi­twy, w któ­rej nas po­ko­na­ła, ma od­dać nam do­bro­wol­nie tran­zyt lądo­wy z Bia­ło­ru­si do Ka­li­nin­gra­du. A NATO? NATO to No Ac­tion, Talks Only i tak ma po­zo­stać. Zro­zu­mie­li­ście?

– Ale dla­cze­go? – ode­zwał się mi­ni­ster spraw za­gra­nicz­nych. – Co ta­kie­go się sta­ło, Wła­di­mi­rze Iwa­no­wi­czu? Nie wy­star­czy, aby­śmy wy­wa­li­li z Ro­sji po­ło­wę ich dy­plo­ma­tów? Za­mknęli ja­kiś kon­su­lat? Za­wsze mo­że­my jesz­cze paru Po­la­ków przy­mknąć za szpie­go­stwo czy coś po­dob­ne­go, nie­praw­daż? – Spoj­rzał w kie­run­ku sie­dzące­go przy in­nej części sto­łu sze­fa Fe­de­ral­nej Słu­żby Bez­pie­cze­ństwa.

– Igo­rze, twoi lu­dzie mi to przy­sła­li. – Pre­zy­dent prze­su­nął na śro­dek sto­łu tecz­kę z de­pe­sza­mi z War­sza­wy. – Ci nie­wdzi­ęcz­ni­cy plu­ją na pa­mi­ęć mi­lio­nów ofiar Wiel­kiej Woj­ny Oj­czy­źnia­nej. Mają w du­pie, że wy­zwo­li­li­śmy ich spod hi­tle­row­skiej oku­pa­cji. Jak będzie­my wy­glądać, da­jąc się ob­ra­żać? Lub po­ni­żać, tak jak po­ni­żo­no na­sze­go am­ba­sa­do­ra? Wpusz­cza­ją Ame­ry­ka­nów, Bry­tyj­czy­ków, na­wet Niem­ców tuż pod na­szą gra­ni­cę. I skąd pew­no­ść, że nie rzu­cą się na Ka­li­nin­grad? A wie­cie, że mamy jesz­cze inne pro­ble­my. Chi­ńczy­cy tyl­ko cze­ka­ją na chwi­lę na­szej sła­bo­ści, żeby ze­rwać so­jusz i za­lać żó­łtą falą Sy­be­rię. A Kau­kaz? Ukra­ina?

– Ra­por­ty i pro­gno­zy eko­no­micz­ne są nie­we­so­łe – wtrącił się pre­mier. – Jak będzie kru­cho z pie­ni­ędz­mi czy z je­dze­niem, lu­dzie wyj­dą na uli­ce. A jesz­cze te sank­cje.

– Za­chód za­wsze będzie ku­po­wać od nas gaz i ropę – po­wie­dział mi­ni­ster obro­ny. – Pod­nie­śmy ceny, wy­wo­łaj­my za­dy­mę na Bli­skim Wscho­dzie. Już tak ro­bi­li­śmy. A poza tym Po­la­cy są na smy­czy ame­ry­ka­ńskiej, więc wszyst­ko wy­tłu­ma­czy im się przez Bia­ły Dom.

Pre­zy­dent wes­tchnął. Mi­ni­ster obro­ny, do­świad­czo­ny żo­łnierz, sła­bo znał niu­an­se po­li­ty­ki mi­ędzy­na­ro­do­wej.

– Żeby to było tak ła­twe – od­pa­rł pre­zy­dent. – Niem­cy i Fran­cu­zi, ow­szem, ku­pu­ją. Jesz­cze. Ale jak prze­sta­ną po­trze­bo­wać ro­syj­skich za­so­bów, to co wte­dy? Już nas trak­tu­ją jak ja­kieś pa­ństwo trze­cie­go świa­ta, z któ­rym się li­czą tak dłu­go, do­pó­ki do­sta­ją to, cze­go chcą. Roz­ma­wiam z nimi i wi­dzę, jak na mnie pa­trzą. A Ame­ry­ka­nie? Ich pre­zy­dent jest, jaki jest. Ale on sam nie rządzi. Ich Kon­gres, urzęd­ni­cy nie lu­bią nas.

– W tym roku są wy­bo­ry – przy­po­mniał mi­ni­ster spraw za­gra­nicz­nych. – De­mo­kra­ci wy­gra­ją i Kon­gres będzie ich. Może też Se­nat. I co wte­dy? Mogą na­wet pró­bo­wać usu­nąć pre­zy­den­ta z urzędu. Poza tym Po­la­cy przy­ssa­li się do Ame­ry­ka­nów i ku­pu­ją od nich broń. Nie tyl­ko od nich, ale głów­nie. Cały czas ich dy­plo­ma­ci mó­wią, że Pol­ska to wa­żny so­jusz­nik, bo dzi­ęki temu ame­ry­ka­ńscy ro­bot­ni­cy mają pra­cę. Eu­ro­pa nie jest z tego po­wo­du zbyt za­do­wo­lo­na, ale Wa­szyng­ton przy­kla­sku­je ta­kie­mu ukła­do­wi. Wy­wiad woj­sko­wy to po­twier­dza. – Spoj­rzał wy­mow­nie na mi­ni­stra obro­ny, a on na ge­ne­ra­ła Ja­si­mo­wa, sze­fa Głów­ne­go Za­rządu Roz­po­zna­nia. Ten był do­brze przy­go­to­wa­ny.

– Jak wia­do­mo, w ame­ry­ka­ńskiej po­li­ty­ce ogrom­ne zna­cze­nie ma sam apa­rat ad­mi­ni­stra­cji, urzęd­ni­cy, któ­rzy nie zaj­mu­ją naj­wy­ższych sta­no­wisk, ale po­zo­sta­ją w Pen­ta­go­nie czy De­par­ta­men­cie Sta­nu przez wie­le lat. Oni na­zy­wa­ją to per­ma­nent go­ver­ment albo deep sta­te. – Za­bły­snął elo­kwen­cją. – To ci lu­dzie two­rzą dłu­go­fa­lo­we pla­ny i za­pew­nia­ją ich re­ali­za­cję w in­te­re­sie ich kom­plek­su woj­sko­wo-prze­my­sło­we­go. Wie­my, że trak­tat o li­kwi­da­cji po­ci­sków śred­nie­go za­si­ęgu, INF, jest prak­tycz­nie już mar­twy. Oni też to wie­dzą. Za dwa–trzy lata za­czną się te­sty no­wej bro­ni, po­ci­sków o za­si­ęgu do pi­ęciu ty­si­ęcy ki­lo­me­trów – do­dał. – Będą mo­gli je od­pa­lać z lądu, ma­jąc znacz­ną część na­sze­go te­ry­to­rium w stre­fie ra­że­nia.

– Mamy prze­cież sys­te­my prze­ciw­ra­kie­to­we – stwier­dził mi­ni­ster spraw za­gra­nicz­nych. – Bro­nią Mo­skwy i nie tyl­ko.

– To za mało – za­opo­no­wał mi­ni­ster obro­ny. – Ame­ry­ka­ńskie wy­rzut­nie, na przy­kład w Pol­sce, to duże za­gro­że­nie ata­kiem z za­sko­cze­nia. Więc dzia­ła­nia pol­skich władz mogą do­pro­wa­dzić do tego, że Ame­ry­ka­nie kie­dyś, po zmia­nie wła­dzy, będą mo­gli nas z za­sko­cze­nia za­ata­ko­wać. Re­agan do tego dążył, wy­sy­ła­jąc do Eu­ro­py po­ci­ski Per­shing 2. – Po­pa­rł pre­zy­den­ta, igno­ru­jąc fakt, że ame­ry­ka­ńskie zbro­je­nia tego cza­su były od­po­wie­dzią na ra­dziec­kie po­ci­ski SS-20. – Mu­si­my więc pod­jąć sta­now­cze kro­ki.

Kil­ko­ro po­zo­sta­łych człon­ków rady po­ki­wa­ło gło­wa­mi.

– Więc upo­ko­rzy­my Po­la­ków. W tę ich rocz­ni­cę – pod­su­mo­wał pre­zy­dent. – Mi­ni­ster obro­ny i sze­fo­wie wy­wia­du przy­go­tu­ją plan. Jesz­cze dziś wy­dam od­po­wied­ni de­kret. Na­zwie­my to po pro­stu ope­ra­cją Ze­msta. Za ty­dzień chcę mieć pierw­szą kon­cep­cję dzia­łań na biur­ku – roz­ka­zał.

19 września 2018 roku, Warszawa

Ko­bie­ta w śred­nim wie­ku, o buj­nych ru­dych wło­sach, prze­rzu­ca­ła po­ran­ne wia­do­mo­ści na ekra­nie ta­ble­tu, po­pi­ja­jąc moc­ną czar­ną kawę. Na­głów­ki por­ta­lo­wych ar­ty­ku­łów były wszędzie ta­kie same, nie­za­le­żnie od tego, czy dana re­dak­cja po­pie­ra­ła rząd czy opo­zy­cję. Cały czas po­wta­rza­ły się zda­nia w ro­dza­ju: Rzecz­nik mi­ni­stra – ko­or­dy­na­to­ra słu­żb spe­cjal­nych nie udzie­la in­for­ma­cji na te­mat dzia­łal­no­ści, jaką mie­li pro­wa­dzić w Pol­sce wy­da­le­ni nie­daw­no dy­plo­ma­ci ro­syj­scy albo: Nie­ofi­cjal­nie uda­ło się nam usta­lić, że w tej gru­pie byli za­rów­no ofi­ce­ro­wie wy­wia­du woj­sko­we­go, jak i po­li­tycz­ne­go, a ich praw­dzi­wą rolę od­krył pol­ski kontr­wy­wiad, wspó­łdzia­ła­jąc z so­jusz­ni­czy­mi słu­żba­mi.

Pew­nie rzecz­nik wy­re­cy­to­wał prze­ćwi­czo­ną for­mu­łkę przed ka­me­ra­mi i mi­kro­fo­na­mi, a po­tem off the re­cord po­wie­dział to samo wszyst­kim dzien­ni­ka­rzom, aby mo­gli na­pi­sać kil­ka zdań wi­ęcej. W tej spra­wie żad­na re­dak­cja nie po­da­ła ni­cze­go od­mien­ne­go, więc albo nie do­szło do prze­cie­ku, albo re­dak­to­rów na­czel­nych po­pro­szo­no o wy­ci­sze­nie te­ma­tu. Ra­czej to pierw­sze, uzna­ła. Do­brze wie­dzia­ła, jak na ety­kę me­diów wpły­wa­ła ple­mien­na woj­na pol­sko-pol­ska to­czo­na od lat ta­kże w pra­sie i te­le­wi­zji, o In­ter­ne­cie nie wspo­mi­na­jąc.

Za­wsze gdy my­śla­ła o tej ple­mien­nej wo­jen­ce, uśmie­cha­ła się. Kłó­ci­ły się ze sobą eli­ty, a opi­nie war­szaw­skich ko­men­ta­to­rów czy po­li­ty­ków od nie­pa­mi­ęt­nych cza­sów zaj­mu­jących miej­sca w Sej­mie trak­to­wa­no jak gło­sy ca­łe­go na­ro­du. Umia­ła od­ró­żnić pia­ro­wy be­łkot od rze­czy­wi­sto­ści, tak samo jak umia­ła czy­tać mi­ędzy wier­sza­mi.

To Ame­ry­ka­nie wy­sta­wi­li Po­la­kom tych Ro­sjan, a ci zro­bi­li z tego po­li­tycz­ny spek­takl. Nie mie­li nic poza ogól­ną wie­dzą, nie roz­pra­co­wa­li kon­tak­tów, nie aresz­to­wa­li lu­dzi, któ­rzy szpie­go­wa­li dla Ro­sji, ani też nie zło­ży­li im ofert nie do od­rzu­ce­nia. Aresz­to­wa­nia­mi by się chwa­lo­no, a gdy­by ko­goś prze­wer­bo­wa­no, nie wy­da­la­no by z ta­kim hu­kiem ofi­ce­ra pro­wa­dzące­go. Tej oso­bie czy oso­bom po­zwo­lo­no by zo­stać, za­ma­sko­wa­no by to wy­da­le­niem ko­goś in­ne­go. Zna­le­zie­nie oso­by ze słu­żb w ro­syj­skiej am­ba­sa­dzie to nie suk­ces. Suk­ce­sem by­ło­by od­na­le­zie­nie oso­by, któ­ra by z nimi nie mia­ła po­wi­ązań.

Ko­lej­ny więc raz po­li­ty­cy za­gra­li słu­żba­mi i tecz­ka­mi. A może ktoś roz­gry­wał po­li­ty­ków? Wie­dzia­ła do­brze, jaki jest stan pol­skich słu­żb, co mogą i cze­go nie mogą po la­tach czy­stek i dy­mi­sji. W ko­ńcu była ofi­ce­rem pol­skie­go wy­wia­du.

Cza­sem te sło­wa brzmia­ły dum­nie, pod­czas ce­re­mo­nii, przy sztan­da­rze. A cza­sem jak żart, w chwi­lach, gdy było ja­sne, jak nie­wie­le zna­czy Pol­ska, jak po­wie­dze­nie boso, ale w ostro­gach po­tra­fi oka­zać się bo­le­śnie praw­dzi­we.

Odło­ży­ła ta­blet, wy­ga­sza­jąc ekran. Wsta­ła i po­de­szła do okna. Iro­nią losu było to, że z miesz­ka­nia mia­ła wi­dok na jaj­ko­wa­tą bry­łę Świ­ąty­ni Opatrz­no­ści Bo­żej. Tyl­ko opatrz­no­ść mo­gła po­móc temu kra­jo­wi, po­my­śla­ła. A kie­dyś było tak pi­ęk­nie.

Ha­sła były pi­ęk­ne. Dzie­wi­ęć lat temu wraz z dwu­dzie­sto­ma trze­ma in­ny­mi, wy­stra­szo­ny­mi i za­cie­ka­wio­ny­mi lu­dźmi prze­je­cha­ła au­to­bu­sem przez bra­mę ośrod­ka w Kiej­ku­tach. Wszyst­kich zwer­bo­wa­no pod ko­niec stu­diów, na bar­dzo ró­żnych kie­run­kach. Część wła­śnie uzy­ska­ła dy­plo­my, po­zo­sta­li zdąży­li już roz­po­cząć pra­cę. Nie­któ­rzy kie­ro­wa­li się po­bud­ka­mi pa­trio­tycz­ny­mi i szcze­rze w nie wie­rzy­li, inni nie mo­gli wy­ma­zać z pa­mi­ęci wi­do­ku wa­lących się wież World Tra­de Cen­ter albo te­le­wi­zyj­nych re­la­cji z woj­ny w Gru­zji. Kil­ko­ro mia­ło ro­dzi­ców „w słu­żbach”. Wresz­cie byli tacy jak ona, szu­ka­jący cze­goś wi­ęcej. Cze­goś nie­zwy­kłe­go.

Wte­dy mia­ła już pierw­sze le­ga­li­za­cyj­ne, czy­li fa­łszy­we na­zwi­sko: Mi­lew­ska. I fa­łszy­wy ży­cio­rys, choć od­bie­ga­jący od praw­dzi­we­go tyl­ko w kil­ku szcze­gó­łach. Nie­zmie­nio­ne po­zo­sta­ło imię, czy­li Ju­lia, oraz kie­ru­nek i rok uko­ńcze­nia stu­diów. Przy re­kru­ta­cji stu­den­tów za­wsze ist­nia­ło ry­zy­ko, że zna­li się wcze­śniej. Poza tym do­pie­ro uczy­li się kła­mać.

To wła­śnie kłam­stwo po­ci­ąga­ło ją naj­bar­dziej. Zmia­na to­żsa­mo­ści, prze­szło­ści, sta­nu cy­wil­ne­go – wszyst­kie­go, może poza płcią. At­mos­fe­ra kon­spi­ra­cji, pod­sy­ca­na le­gen­da­mi opo­wia­da­ny­mi przez wy­kła­dow­ców, bez wy­jąt­ku sta­rych wy­ja­da­czy pra­cu­jących jesz­cze za ko­mu­ny. Sub­tel­ne środ­ki bu­do­wa­nia lo­jal­no­ści wo­bec słu­żby i sie­bie na­wza­jem.

Uczo­no ich cały czas kła­mać. Dano jesz­cze jed­ną fa­łszy­wą to­żsa­mo­ść. Wy­wo­żo­no w ró­żne miej­sca kra­ju, by tam szli­fo­wa­li rze­mio­sło: bu­do­wa­nie tras spraw­dze­nio­wych, ob­ser­wa­cji, kontr­ob­ser­wa­cji i do­sko­na­le­nie sztu­ki wer­bun­ku. Po­nad rok in­ten­syw­ne­go szko­le­nia uko­ńczy­ło dwa­dzie­ścia je­den osób.

Już wte­dy wi­dzia­ła, że coś jest nie tak. Pew­ne­go dnia przy­je­chał do nich eme­ry­to­wa­ny już ofi­cer, je­den z le­gen­dar­nych nie­le­ga­łów, któ­ry pra­co­wał je­de­na­ście lat za że­la­zną kur­ty­ną. Opo­wia­dał o ży­ciu w zu­pe­łnym ode­rwa­niu od ofi­cjal­nych struk­tur, szko­le­niu, któ­re pro­wa­dzo­no in­dy­wi­du­al­nie w kon­spi­ra­cyj­nych lo­ka­lach. I o tym, jak nie­wy­kry­ty ani przez nie­miec­ki, bry­tyj­ski, ani na­wet ame­ry­ka­ński kontr­wy­wiad wy­kra­dał se­kre­ty po­li­tycz­ne i woj­sko­we. Bu­dzi­ło to po­dziw. Ale dru­gie­go dnia do­wie­dzie­li się, że z po­wo­du bra­ku środ­ków nie­le­ga­łów szko­li się tak jak in­nych ofi­ce­rów i że je­śli będą wy­stępo­wać z fa­łszy­wą to­żsa­mo­ścią, to prędzej w Afga­ni­sta­nie czy Ni­ge­rii niż na sa­lo­nach No­we­go Jor­ku lub Bruk­se­li.

Mimo to nie od­rzu­ci­ła pro­po­zy­cji, by pó­jść tą dro­gą. Cały czas ta­kie ofer­ty do­sta­wa­li naj­lep­si, naj­zdol­niej­si, naj­bar­dziej obie­cu­jący. Nie tra­fi­ła do Pa­ki­sta­nu. Za­miast tego wy­sła­no ją na kie­ru­nek wschod­ni, choć dro­gą przez Za­chód, a ści­ślej – przez Ber­lin. Otrzy­ma­ła nową to­żsa­mo­ść, Ju­lii Ko­eb­ner, Po­lki z po­dwój­nym oby­wa­tel­stwem: pol­skim i nie­miec­kim. Jej hu­ma­ni­stycz­ne wy­kszta­łce­nie mia­ło się przy­dać w pra­cy pod przy­kryw­ką dzien­ni­kar­ki zaj­mu­jącej się kul­tu­rą pa­ństw by­łe­go ZSRR. Mia­ła w ten spo­sób zbli­żyć się do elit kra­jów po­ra­dziec­kich. W ko­ńcu eli­ty na ca­łym świe­cie, zwłasz­cza fi­nan­so­we, aby się do­war­to­ścio­wać, by­wa­ją w ope­rze, te­atrze czy na wer­ni­sa­żu sztu­ki. Z re­gu­ły też śmier­tel­nie się na nich nu­dzą, więc uzna­no, że będą to do­bre oka­zje, by na­wi­ązać cie­ka­we kon­tak­ty. I ja­koś to dzia­ła­ło, choć bez spek­ta­ku­lar­nych suk­ce­sów. Z cza­sem zmie­ni­ła cy­wil­ne za­jęcie, sta­jąc się spe­cja­list­ką do spraw pu­blic re­la­tions, zwłasz­cza mar­ke­tin­gu in­ter­ne­to­we­go, co było wów­czas obie­cu­jącym ryn­kiem. Nikt wte­dy nie sły­szał o dez­in­for­ma­cji, trol­lach, Twit­te­ra mie­li nie­licz­ni, a pra­wie ka­żdy sza­ry czło­wiek ły­kał jak pe­li­kan ka­żdą sen­sa­cję z In­ter­ne­tu. Żeby do­dać jej wia­ry­god­no­ści, le­gen­da mó­wi­ła o bo­ga­tej ro­dzi­nie. To był strzał w dzie­si­ąt­kę. Od­wie­dza­ła Ro­sję, Ukra­inę, na­wet Ka­zach­stan i inne pa­ństwa. Z cza­sem wró­ci­ła na sta­łe do Pol­ski, wci­ąż po­zo­sta­jąc nie­le­ga­łem, pra­cu­jącym z po­zy­cji kra­jo­wej, jak to na­zy­wa­no. Nie­ustan­nie gra­ła swo­ją rolę. Ro­sja­nie co ja­kiś czas się kon­tak­to­wa­li.

Ode­szła od okna. Cie­ka­we, czy ją ob­ser­wu­ją. Wie­dzie­li, gdzie miesz­ka, gdzie pra­cu­je, gdzie spędza wol­ne dni. Mil­cze­li od pra­wie dwóch lat. Te­raz pew­nie się ode­zwą.

Spoj­rza­ła na ze­ga­rek. Mu­sia­ła zbie­rać się do pra­cy.

Wy­jęła z szu­fla­dy dru­gi ta­blet. Włączy­ła go, po­cze­ka­ła, aż za­lo­gu­je się do sie­ci, in­nej niż ta, któ­rej uży­wa­ła na co dzień.

Ode­zwa­li się. ■

Rozdział I

13 listopada 2018 roku, Morze Bałtyckie

Sza­re okręty prze­ci­na­ły fale wzbu­rzo­ne­go mo­rza. Ci­ężkie, oło­wia­ne chmu­ry zwia­sto­wa­ły deszcz, a może na­wet deszcz ze śnie­giem.

Ko­man­dor Wein wy­sze­dł na skrzy­dło po­mo­stu okrętu de­san­to­we­go ORP „Po­znań”. Trzy bli­źnia­cze jed­nost­ki szły w po­bli­żu. Ka­żda z nich prze­wo­zi­ła na swo­im po­kła­dzie po sie­dem Ro­so­ma­ków, za­ła­do­wa­nych w nocy w Świ­no­ujściu. To­wa­rzy­szy­ły im dwie fre­ga­ty ra­kie­to­we, sta­no­wi­ące wraz z so­jusz­ni­czy­mi okręta­mi eskor­tę kon­wo­ju.

Ni­ska po­kry­wa chmur nie ozna­cza­ła bez­pie­cze­ństwa. Dzwon­ki alar­mo­we zwia­sto­wa­ły ko­lej­ny epi­zod ćwi­czeń. Ko­man­dor wró­cił na swo­je sta­no­wi­sko. Wie­dział, że już te­raz ra­da­ry na jed­nej z fre­gat zo­sta­ły uru­cho­mio­ne, wy­sy­ła­jąc w prze­strzeń wi­ąz­ki fal ra­dio­wych. Pierw­sze cele wy­kry­to w od­le­gło­ści nie­ca­łych czter­dzie­stu mil.

Wte­dy wy­łączo­no ra­dar. Je­śli na­past­ni­cy wy­kry­li emi­sję pro­mie­nio­wa­nia, zna­li po­zy­cję ze­spo­łu. Okręty zmie­ni­ły kurs i pręd­ko­ść, poza jed­ną z fre­gat, któ­rej przy­pa­dło w udzia­le nie­wdzi­ęcz­ne za­da­nie śle­dze­nia prze­ciw­ni­ka. Ko­lej­na wi­ąz­ka fal po­twier­dzi­ła obec­no­ść dwu­na­stu sa­mo­lo­tów, le­cących sto me­trów po­nad fa­la­mi. I jed­ne­go, du­że­go i po­wol­ne­go, krążące­go w o wie­le wi­ęk­szej od­le­gło­ści.

Urządze­nia elek­tro­nicz­ne na po­kła­dach okrętów za­re­je­stro­wa­ły nowy sy­gnał – ra­dar da­le­kie­go za­si­ęgu na po­kła­dzie ame­ry­ka­ńskie­go P-8 „Po­sej­don”, znaj­du­jące­go się poza za­si­ęgiem obro­ny prze­ciw­lot­ni­czej kon­wo­ju. Z jego po­kła­du pi­lo­tom ma­szyn bo­jo­wych prze­ka­za­no przez ra­dio wia­do­mo­ść o ak­tu­al­nym po­ło­że­niu ce­lów.

Po chwi­li ra­dar na po­kła­dzie dru­giej fre­ga­ty pod­jął pra­cę. Nie było już sen­su się ukry­wać. Wy­rzut­nie na po­kła­dach okrętów, za­ła­do­wa­ne ćwi­czeb­ny­mi po­ci­ska­mi, prze­su­wa­ły się, śle­dząc po­zy­cje ce­lów. To ra­kie­ty SM-1 mia­ły za­pew­nić pierw­szą li­nię obro­ny. Do wal­ki go­to­we były też dwie nie­miec­kie kor­we­ty z po­ci­ska­mi o mniej­szym za­si­ęgu.

Trzy klu­cze sztur­mo­wych Su-22 z hu­kiem sil­ni­ków prze­le­cia­ły ni­sko nad wy­ko­nu­jący­mi ma­new­ry uni­ko­we okręta­mi. Atak był efek­tow­ny, ale też efek­tyw­ny. Wpraw­dzie roz­jem­cy, czy­li ofi­ce­ro­wie spe­cjal­nie od­de­le­go­wa­ni do roli sędziów pod­czas ćwi­czeń, mie­li do­pie­ro wy­dać swój wy­rok, lecz nie ule­ga­ło wąt­pli­wo­ści, że sta­re, po­zba­wio­ne ra­da­rów i kie­ro­wa­nych po­ci­sków prze­ciw­o­kręto­wych Su-22 nie mia­ły­by wi­ęk­szych szans.

Mimo to, zgod­nie z lo­gi­ką ćwi­czeń, gdy na­prze­ciw­ko so­bie sta­wa­ły pod­od­dzia­ły ró­żnych ro­dza­jów wojsk wza­jem­nie ćwi­czące swo­je mo­żli­wo­ści, ko­lej­ne po­zo­ro­wa­ne ata­ki były po­na­wia­ne. Kon­wój w trak­cie swo­jej dro­gi do por­tu w Gdy­ni miał być bra­ny na cel przez du­ńskie i nie­miec­kie lot­nic­two, pol­skie okręty ra­kie­to­we i nad­brze­żne dy­wi­zjo­ny ra­kie­to­we. Ćwi­cze­nie Ana­kon­da-18 trwa­ło już od kil­ku dni. Mimo że pierw­sze skrzyp­ce mia­ły grać w nim siły lądo­we, ćwi­czy­ły wszyst­kie ro­dza­je wojsk. Nie za­wsze po­dział na „Czer­wo­nych”, czy­li siły prze­ciw­ni­ka, i „Nie­bie­skich”, a więc siły ćwi­czące obro­nę Pol­ski, był sta­ły. Eska­dry lot­ni­cze na prze­mian mia­ły wspie­rać ob­ro­ńców i po­zo­ro­wać na­lo­ty prze­ciw­ni­ka. Na luk­sus po­sia­da­nia od­ręb­nych jed­no­stek do tego celu stać było nie­licz­nych.

– Na dwa­na­ście ma­szyn za­li­czy­li­śmy aż osiem ze­strze­leń. – Roz­jem­ca pod­sze­dł do ko­man­do­ra. – Na ich kon­to po­sze­dł „Kra­ków”. – Wska­zał ręką na ko­ły­szący się na fa­lach bli­źnia­czy okręt de­san­to­wy.

– Aż tyle? – zdzi­wił się ko­man­dor. – Ile tra­fi­li nasi?

– Dwa. Oba z fre­gat. Resz­tę zgar­nęli Niem­cy ze sto­trzy­dzie­stek – miał na my­śli dwie kor­we­ty typu 130. Ich po­ci­ski ma­łe­go za­si­ęgu RIM-116 były nie­zwy­kle gro­źną bro­nią, je­śli ktoś zbli­żył się na od­le­gło­ść po­ni­żej pi­ęciu mil mor­skich. Sęk w tym, że Ro­sja­nie mie­li ra­kie­ty o za­si­ęgu sie­dem­dzie­si­ęciu mil. Zresz­tą nie tyl­ko oni.

– Za dwa­na­ście go­dzin to my będzie­my ce­la­mi dla ra­kiet – za­uwa­żył ko­man­dor. – Pew­nie po­dziu­ra­wią nas jak sito.

Znał za­ło­że­nia ko­lej­ne­go eta­pu ćwi­cze­nia. Dwa pol­skie okręty ra­kie­to­we mia­ły za­jąć po­zy­cje w po­bli­żu Helu, nie­da­le­ko brze­gu, pod osło­ną prze­miesz­czo­ne­go na pó­łwy­sep pod­od­dzia­łu ra­kiet prze­ciw­lot­ni­czych. Jed­no­cze­śnie oba dy­wi­zjo­ny Mor­skiej Jed­nost­ki Ra­kie­to­wej cze­ka­ły w roz­pro­sze­niu po­śród ka­szub­skich wzgórz. Na­mia­ry na cele mia­ły po­dać im śmi­głow­ce Mi-14PŁ i pa­tro­lo­we Bry­zy, któ­re za­miast z bazy w Da­rło­wie pod­czas tych ćwi­czeń star­to­wa­ły z po­lo­wych lądo­wisk. Wszyst­ko mia­ło prze­bie­gać tak jak pod­czas woj­ny. Tyl­ko same strze­la­nia ra­kie­to­we były sy­mu­lo­wa­ne. Po­tem wszyst­kie wy­ni­ki mia­ły być uży­te w ko­lej­nych ćwi­cze­niach, tym ra­zem szta­bo­wych, gdzie pla­no­wa­no też uwzględ­nić inne okręty, in­nych ty­pów i z in­nym uzbro­je­niem.

– Szko­da, że za dwa lata nie będzie mnie tu­taj – po­wie­dział roz­jem­ca. – Będzie co oglądać, jak przyj­dą Ade­laj­dy.

– Po­dob­no wy­bra­li już na­zwy – od­pa­rł ko­man­dor. – Przy­naj­mniej tyle.

– Będą ORP „Con­rad” i ORP „To­bruk”. Ktoś uznał, że pod­kre­śli­ły­by więź Pol­ski z Bry­tyj­ską Wspól­no­tą Na­ro­dów. Dy­plo­ma­tycz­ny ukłon, sko­ro sprze­da­li je nam po oka­zyj­nej ce­nie – do­dał.

– Tro­chę jed­nak od­bie­ga­ły od tra­dy­cji. „Con­rad” był krążow­ni­kiem, a mia­na „To­bruk” nie no­sił do­tąd ża­den okręt. Miej­sca­mi bi­tew na­zy­wa­no kie­dyś okręty de­san­to­we.

– A „Grom”, „Pio­run” i „Or­kan” to nisz­czy­cie­le? – od­po­wie­dział roz­jem­ca, ma­jąc na my­śli małe okręty ra­kie­to­we.

Obaj ofi­ce­ro­wie, słu­żąc w ma­ry­nar­ce, trak­to­wa­li tra­dy­cję po­wa­żnie. A tra­dy­cja do­ty­czy­ła ta­kże imion okrętów. Na­zwy zja­wisk at­mos­fe­rycz­nych za­wsze no­si­ły nisz­czy­cie­le – duże, sil­nie uzbro­jo­ne, wie­lo­za­da­nio­we okręty, a nie małe jed­nost­ki ra­kie­to­we. Z tego po­wo­du fre­ga­ty ra­kie­to­we, prze­jęte od au­stra­lij­skiej ma­ry­nar­ki, ta­kże po­win­ny zo­stać na­zwa­ne w ten spo­sób.

– Nie­za­le­żnie od nazw Ro­sja­nie będą mie­li z nimi pro­blem.

*

Te­raz mamy pro­ble­my, po­my­ślał ma­jor pi­lot Sta­cho­wiak, pro­wa­dząc for­ma­cję w kie­run­ku lądu. Zgod­nie z pla­nem ćwi­czeń nie wra­ca­li do Świ­dwi­na, gdzie Su-22 ba­zo­wa­ły na co dzień. Za­miast tego ma­szy­ny cze­ka­ło roz­środ­ko­wa­nie. Po­szcze­gól­ne klu­cze mia­ły wy­lądo­wać na lot­ni­skach w Sie­mi­ro­wi­cach, Gda­ńsku i Gdy­ni, tam uzu­pe­łnić pa­li­wo i przy­go­to­wać się do dal­szych za­dań.

Klucz ma­jo­ra skie­ro­wał się na po­łud­nie, do Sie­mi­ro­wic. Sztur­mow­ce opu­ści­ły szyk i po­je­dyn­czo pod­cho­dzi­ły do lądo­wa­nia. Będąc już na pa­sie, wy­pusz­cza­ły spa­do­chro­ny ha­mu­jące, po­ma­ga­jące wy­tra­cić pręd­ko­ść, i ko­ło­wa­ły na pły­tę po­sto­jo­wą.

Tech­ni­cy ota­cza­li sa­mo­lot, przy­sta­wia­jąc dra­bin­ki i pod­staw­ki pod koła, przy­łącza­jąc prze­wo­dy. Tym­cza­sem pi­lo­ci ze­bra­li się przy ma­szy­nie do­wód­cy.

Ma­jor wie­dział, że cze­ka ich ko­lej­ny lot, i do­my­ślał się, ja­kie to będzie za­da­nie. Czte­ry sa­mo­lo­ty skie­ro­wa­ne do Sie­mi­ro­wic mo­gły prze­no­sić za­sob­ni­ki roz­po­znaw­cze. Wi­dok wóz­ków z tymi wła­śnie za­sob­ni­ka­mi, ja­kie pod­to­czo­no pod dwa ze sto­jących sa­mo­lo­tów, był tyl­ko po­twier­dze­niem jego do­my­słów.

Wszyst­ko wy­ja­śni­ło się pod­czas od­pra­wy. Lot roz­po­znaw­czy miał być wy­ko­na­ny nad Ma­zu­ra­mi, w kie­run­ku Su­wa­łk.

– Póki po­go­da sprzy­ja, a za Wi­słą jesz­cze nie ma za­chmu­rze­nia, na­le­ży wy­ko­nać lot w celu wzro­ko­wo-fo­to­gra­ficz­ne­go roz­po­zna­nia sy­tu­acji na dro­gach od Su­wa­łk do Orzy­sza. – Do­wód­ca wska­zał re­jon na ma­pie. – Praw­do­po­dob­na tra­sa ko­lumn nie­przy­ja­cie­la to Su­wa­łki–Ba­ka­ła­rze­wo–Olec­ko–Ełk–Orzysz – wy­ja­śnił. – Wy­so­ko­ść lotu dwie­ście me­trów, za­czy­na­my od Orzy­sza i do Olec­ka, le­ci­my, trzy­ma­jąc się dro­gi. Po­tem skręca­my na wschód i nad Ba­ka­ła­rze­wem od­ska­ku­je­my na po­łud­nie. Uwa­ga, lądo­wa­nie będzie w Po­wi­dzu, nie wra­ca­my tu­taj. Na ten lot lecę ja i Beta. – Wska­zał na pod­po­rucz­ni­ka Buj­now­skie­go. – Beta z za­sob­ni­kiem roz­po­znaw­czym, ja z za­kłó­ca­jącym. Kali i Orion mają inne za­da­nie. Na­le­ży roz­po­znać lot­ni­ska i lądo­wi­ska Or­ne­ta, Kętrzyn i Su­wa­łki. To samo za­da­nie. Kali robi zdjęcia, Orion za­kłó­ca. Zdjęcia mają być do­brej ja­ko­ści. Wy­so­ko­ść ta­kże dwie­ście. Le­ci­my w szy­ku do Kwi­dzy­nia, po­tem się roz­dzie­la­my. Mamy być z po­wro­tem w po­wie­trzu za trzy­dzie­ści mi­nut. Jak w cza­sie woj­ny – do­dał.

– A kto nas osło­ni? – spy­ta­ła po­rucz­nik Mar­ta Ka­li­ńska, o zna­ku wy­wo­ław­czym Kali.

– Wy­mia­ta­nie my­śliw­skie jest pla­no­wa­ne na du­żej wy­so­ko­ści – wy­ja­śnił. – Nasi i so­jusz­ni­cy nie po­win­ni mieć kło­po­tów.

Dla trój­ki mło­dych pi­lo­tów były to pierw­sze tak duże ćwi­cze­nia. Na szczęście lot miał być spo­koj­ny. Wa­run­ki jesz­cze były do­bre, mie­li tyl­ko prze­le­cieć po tra­sie i ro­bić zdjęcia. Po­tem będą ich cze­kać bar­dziej wy­ma­ga­jące za­da­nia. So­bie zo­sta­wił trud­niej­sze. Mło­dy pi­lot mógł mieć pro­ble­my, roz­po­zna­jąc ruch na dro­gach, i do­brze by­ło­by, aby czu­wał nad nim do­świad­czo­ny do­wód­ca. Ka­li­ńska mia­ła ła­twiej­sze za­da­nie, ale sa­mo­dziel­nie mu­sia­ła je za­pla­no­wać i jesz­cze pil­no­wać mło­de­go.

Ob­ci­ążo­ne wy­po­sa­że­niem i pa­li­wem sa­mo­lo­ty star­to­wa­ły z pasa pa­ra­mi, pod wiatr, w kie­run­ku za­chod­nim. W kręgu po­nad lot­ni­skiem ufor­mo­wa­ły szyk klu­cza i skie­ro­wa­ły się nad Wi­słę. Le­cia­ły ni­sko, nie prze­kra­cza­jąc trzy­stu me­trów. Prze­strzeń po­wietrz­na nad całą pó­łnoc­ną Pol­ską była na czas lo­tów ma­szyn bo­jo­wych za­mkni­ęta.

I nie tyl­ko ona. Po­rucz­nik Ka­li­ńska prze­no­si­ła wzrok z ta­bli­cy przy­rządów na oto­cze­nie. Za­uwa­ży­ła, że ruch na dro­gach jest mniej­szy, a w kie­run­ku Wi­sły zmie­rza­ją ko­lum­ny po­jaz­dów o dziw­nym, pęka­tym kszta­łcie. Pew­nie po­słu­żą do zbu­do­wa­nia prze­pra­wy, uzna­ła.

Nie mo­gła po­roz­ma­wiać o tym z ni­kim przez ra­dio. Od po­cząt­ku lotu obo­wi­ązy­wa­ła ich ci­sza na łączach. Tyl­ko w nad­zwy­czaj­nym przy­pad­ku, ta­kim jak awa­ria, mo­żna było ją prze­rwać.

Za Wi­słą pro­wa­dzący po­chy­lił ma­szy­nę na lewe skrzy­dło, po­tem na pra­we i znów na lewe, da­jąc znak do ro­ze­jścia się.

*

W tym sa­mym cza­sie siły 12 Bry­ga­dy Zme­cha­ni­zo­wa­nej prze­miesz­cza­ły się ró­żny­mi dro­ga­mi na wschód. Dwie kom­pa­nie trans­por­to­wa­no mo­rzem, kil­ka in­nych pod­od­dzia­łów Ro­so­ma­ków je­cha­ło dro­ga­mi, a je­den na lot­ni­sku w Go­le­nio­wie ocze­ki­wał na przy­lot ci­ężkich trans­por­tow­ców. Jed­no­cześ­nie na plat­for­mach ko­le­jo­wych wy­ru­szył z Ża­ga­nia wy­sła­ny z 10 Bry­ga­dy Ka­wa­le­rii Pan­cer­nej wzmoc­nio­ny ba­ta­lion pan­cer­ny. Wcze­śniej do Pol­ski przy­by­li nie­miec­cy sa­pe­rzy. Ich wozy am­fi­bij­ne mia­ły po­słu­żyć do wy­bu­do­wa­nia mie­rzące­go dwie­ście me­trów dłu­go­ści mo­stu pon­to­no­we­go na Wi­śle.

To był ko­lej­ny raz, gdy ćwi­czo­no ten sam ma­newr wojsk, po­le­ga­jący na jak naj­szyb­szym prze­rzu­cie sił z głębi kra­ju na wschód, tam, gdzie w cza­sie woj­ny by­ły­by po­trzeb­ne. La­icy mo­gli­by uznać, że w ta­kim wy­pad­ku wszyst­kie dy­wi­zje po­win­ny sta­cjo­no­wać nad wschod­nią gra­ni­cą. Ale to ozna­cza­ło wie­le kom­pli­ka­cji, przede wszyst­kim od­da­le­nie od du­żych, wy­ko­rzy­sty­wa­nych na co dzień po­li­go­nów. Po­nad­to, choć uwa­ża­no to za mało praw­do­po­dob­ne, gar­ni­zo­ny na wscho­dzie mo­gły zo­stać za­ata­ko­wa­ne z za­sko­cze­nia przez ro­syj­ską ar­ty­le­rię ra­kie­to­wą, a po kil­ku la­tach woj­ny na Ukra­inie wie­dzia­no już, że trze­ba się z nią li­czyć.

*

O ro­syj­skim za­gro­że­niu nie trze­ba było wie­le mó­wić pi­lo­tom z baz lot­ni­czych z Mi­ńska i Mal­bor­ka. Ich my­śliw­ce MiG-29 sta­cjo­no­wa­ły na co dzień bli­sko gra­ni­cy, a do tego re­gu­lar­nie z obu baz wy­sy­ła­no kon­tyn­gen­ty na Li­twę w ra­mach so­jusz­ni­czej ope­ra­cji ochro­ny prze­strze­ni po­wietrz­nej tych pa­ństw. Tam prze­chwy­ce­nia ro­syj­skich sa­mo­lo­tów kręcących się bli­sko gra­nic były co­dzien­no­ścią.

Te­raz ta­kże dwa klu­cze – je­den z Mi­ńska, dru­gi z Mal­bor­ka – bra­ły udział w ćwi­cze­niu. Sy­mu­lu­jąc wa­run­ki wo­jen­ne, prze­ba­zo­wa­no je na za­mkni­ęte na ten czas lot­ni­sko w Byd­gosz­czy. Stam­tąd wy­sy­ła­no je nad Ma­zu­ry, by z po­wie­trza przy­go­to­wać za­kła­da­ną przez sce­na­riusz kontr­ofen­sy­wę.

Ka­pi­tan Ma­riusz Tro­ja­now­ski wy­ko­ny­wał już trze­cią mi­sję pod­czas ćwi­cze­nia. Tym ra­zem była nie­ty­po­wa. Jego czte­ry sa­mo­lo­ty, na co dzień uży­wa­ne do wal­ki z in­ny­mi ma­szy­na­mi, prze­no­si­ły nie­kie­ro­wa­ne po­ci­ski ra­kie­to­we, któ­re mia­ły zo­stać od­pa­lo­ne na po­li­go­nie w Orzy­szu. Dru­gi klucz MiG-ów pe­łnił rolę osło­ny. Ka­żda z ma­szyn mia­ła sze­ść kie­ro­wa­nych R-73. Z zie­mi wy­gląda­ło to gro­źnie, ale pi­lot zda­wał so­bie spra­wę, że tych po­ci­sków o ma­łym za­si­ęgu uda się sku­tecz­nie użyć tyl­ko przy spo­rej do­zie szczęścia. Nie obie­cy­wał so­bie wie­le ta­kże po nie­kie­ro­wa­nym uzbro­je­niu, ja­kim dys­po­no­wa­ły sa­mo­lo­ty. Mimo wszyst­ko, sie­dząc w kok­pi­cie, był w lep­szym po­ło­że­niu niż żo­łnie­rze pie­cho­ty, któ­rych miał osła­niać i wspie­rać.

14 listopada 2018 roku, Mazury

Na zie­mi było fak­tycz­nie nie­cie­ka­wie. Zim­no i po­nu­ro. Te­re­ny na wschód od Wi­sły zna­la­zły się pod chmu­ra­mi, ciem­no­sza­ry­mi od na­gro­ma­dzo­nej w nich wody. Jesz­cze nie pa­da­ło, ale nie trze­ba było me­te­oro­lo­ga, by wie­dzieć, że nie­dłu­go za­cznie. W żo­łnier­zach, któ­rzy wła­śnie opu­ści­li ci­ęża­rów­ki i mie­li roz­po­cząć pie­szy pa­trol, nie wzbu­dza­ło to en­tu­zja­zmu.

– A hard rain’s a-gon­na fall, jak by to opi­sał Bob Dy­lan – po­wie­dzia­ła po­rucz­nik Gert­ner pó­łgło­sem.

Jej żo­łnie­rze, ob­ci­ąże­ni opo­rządze­niem i ple­ca­ka­mi, za­jęli po­zy­cje po obu stro­nach wąskiej lo­kal­nej szo­sy. Kry­li się za ro­snący­mi przy dro­dze drze­wa­mi, klęcząc na jed­no ko­la­no i trzy­ma­jąc w go­to­wo­ści ka­ra­bin­ki Grot i ka­ra­bi­ny ma­szy­no­we – je­dy­ną wy­da­ną im ci­ęższą broń. Po­dzie­lo­no ich na sek­cje li­czące po osiem osób. Skrom­na gru­pa do­wo­dze­nia, skła­da­jąca się oprócz Gert­ner z po­moc­ni­ka do­wód­cy plu­to­nu, ra­tow­ni­ka me­dycz­ne­go i ra­dio­ope­ra­to­ra wraz z przy­dzie­lo­ny­mi w roli ob­ser­wa­to­rów dwo­ma funk­cjo­na­riu­sza­mi Stra­ży Gra­nicz­nej i strzel­ca­mi wy­bo­ro­wy­mi, znaj­do­wa­ła się po­środ­ku ugru­po­wa­nia. Na czo­ło wy­su­nęły się dwie sek­cje, trze­cia sta­no­wi­ła tyl­ną straż i od­wód jed­no­cze­śnie.

– Co ta­kie­go, pani po­rucz­nik? – spy­tał klęczący obok plu­to­no­wy Mły­nar­ski.

– A, nic – zby­ła go – taka pio­sen­ka.

Spoj­rza­ła na mapę. Cały ba­ta­lion otrzy­mał za­da­nie pa­tro­lo­wa­nia ob­sza­ru przy­gra­nicz­ne­go, jaki na uży­tek ćwi­cze­nia wy­zna­cza­ła rze­ka Pa­słęka. Dzia­ła­li da­le­ko od swo­je­go re­jo­nu od­po­wie­dzial­no­ści, ale tak za­kła­dał sce­na­riusz ćwi­czeń. Jej plu­ton miał spraw­dzić ob­szar wzdłuż dro­gi bie­gnącej na pó­łnoc­ny wschód od rze­ki w po­szu­ki­wa­niu ewen­tu­al­nych dy­wer­san­tów. Naj­pierw na­le­ża­ło prze­jść przez mo­stek, po­tem naj­pro­ściej było po pro­stu iść przed sie­bie, wy­pa­tru­jąc po­dej­rza­nych osób.

– Sie­rżan­cie – po­wie­dzia­ła do do­wód­cy sek­cji strzel­ców – dwie pary ubez­pie­cze­nia przy tym most­ku, sami wy­bierz­cie so­bie po­zy­cje. Pa­nie plu­to­no­wy, prze­ka­że pan do­wód­cy pierw­szej sek­cji, że na sy­gnał prze­cho­dzą przez most i zaj­mu­ją przy­czó­łek. Na­stęp­nie prze­cho­dzi dru­ga sek­cja wraz z do­wódz­twem, a po niej trze­cia. Jed­no­cze­śnie pary snaj­per­skie w mia­rę mo­żli­wo­ści prze­miesz­cza­ją się rów­no­le­gle, w kie­run­ku ko­lej­nych sta­no­wisk. Pó­źniej idzie­my wzdłuż tej szo­sy i skręca­my w lewo, z tym, że chcę, aby dru­ga sek­cja szła nie dro­gą, ale wzdłuż rze­ki. Trze­cia sek­cja idzie górą, spraw­dzi te kępy drzew i osła­nia nas.

– Nie za bar­dzo to skom­pli­ko­wa­ne? – spy­tał plu­to­no­wy. – To nie de­sant w Nor­man­dii.

– Póki ja do­wo­dzę, chcę, żeby wszyst­ko było zro­bio­ne do­brze – po­wie­dzia­ła z na­ci­skiem po­rucz­nik.

– Roz­kaz. – Plu­to­no­wy udał się do do­wód­ców dru­żyn.

Cie­ka­we, czy przez po­go­dę ktoś zre­zy­gnu­je, po­my­śla­ła Gert­ner. Trzy oso­by przy­sła­ły zwol­nie­nia le­kar­skie. Zda­rza się. Wie­dzia­ła już, że zła po­go­da i nu­żące ćwi­cze­nia od­sie­wa­ją sku­tecz­niej niż wy­ra­fi­no­wa­ne me­to­dy. Zo­sta­wa­li ci, któ­rzy na­praw­dę chcie­li.