Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Jest przeszywająca jak sopel lodu i mroczna jak noc, a co najważniejsze, przerażająca jak diabli. Przekonaj się na własnej skórze”.
A.J. Finn, autor "Kobiety w oknie"
Doświadczony superglina Adam Bishop nigdy nie widział czegoś podobnego. Na dzikim wysypisku śmieci zostają odnalezione ciała pięciu ofiar. Nad każdym z nich widnieje rzymska liczba wymalowana sprejem. Ale morderca nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Rozpoczyna się odliczanie.
Kiedy doktor Romilly Cole dowiaduje się o tajemniczych morderstwach, odżywają w niej wspomnienia traumatycznych wydarzeń z przeszłości. Próbuje pomóc w śledztwie, ale czy powinna? Z Bishopem łączy ją wspólna przeszłość, a ich współpraca nigdy nie kończyła się dobrze.
Trwa wyścig z czasem…
Kluczowe znaczenie dla śledztwa ma sprawa sprzed ćwierć wieku, z którą Romilly jest bezpośrednio związana. Z każdym dniem przybywa ofiar, a morderca jest coraz bliżej swego celu.
Thriller Sam Holland chwyta za gardło i trzyma do ostatniej strony.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 428
Tytuł oryginału: The Twenty
Projekt okładki: Claire Ward © HarperCollinsPublishers Ltd 2023
Redakcja: Irma Iwaszko
Redaktor prowadzący: Aleksandra Janecka
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Barbara Milanowska (Lingventa), Renata Kuk
Zdjęcia wykorzystane na okładce: Shutterstock.com
© Sam Holland 2023
Sam Holland asserts the moral right to be identified as the author of this work
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2024
© for the Polish translation by Radosław Madejski
ISBN 978-83-287-3012-0
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2024
–fragment–
Dla Matta
Pierwsza rzecz, na którą zwraca uwagę, to zimny beton pod jego bosymi stopami. Między palcami czuje ostre ziarenka piasku. Jest ciemno. Tak ciemno, że nic nie widzi.
Porusza głową i wszystko zdaje się wirować. Mruga i z ciemności wyłania się niewyraźny kształt, w którym rozpoznaje brzeg stolika.
Jest oszołomiony. Nie ma pojęcia, co się z nim dzieje. Próbuje nabrać głęboki haust powietrza, ale coś zasłania mu usta. Coś lepkiego i duszącego. Chce się od tego uwolnić, ale wtedy uświadamia sobie, że nie może unieść ręki. Cały tężeje, a potem zaczyna się szarpać, oddychając coraz szybciej.
Próbuje poruszyć nogami, ale też na próżno. Są do czegoś przywiązane, tak samo jak ręce. Znajduje się w pozycji siedzącej, prawdopodobnie na krześle. Jest mu zimno w stopy; nie ma butów ani skarpetek. Wilgoć wisi w powietrzu, które niczym chłodna mgła wpełza mu pod koszulę, wywołując dreszcze.
Tępy ból w czole pulsuje w rytm szaleńczych uderzeń serca. Ale poza tym nic go nie boli.
Co się stało? Jak się tu znalazł? Pomyśl. Przypomnij sobie. Wytęża umysł, ale ma pustkę w głowie. Jest tylko ciemność. Tylko paniczny strach. Dyszy ciężko i z braku tlenu ogarnia go lekkie zamroczenie. Zmusza się do skupienia, by zapanować nad oddechem. Tak jak go kiedyś uczono. Wdech sześć sekund. Wydech drugie sześć. Wciąga spazmatycznie powietrze przez nos. Za szybko. Nie pomaga. Próbuje jeszcze raz – zamyka oczy i odlicza powoli.
Jego tętno spada, a oddech zwalnia. Jeżeli mu się uda, jeżeli zdoła zachować spokój, nic mu się nie stanie. Wszystko będzie dobrze.
Ale wtedy wyczuwa coś niepokojącego. W jego dłoni coś tkwi. Ma coś pod skórą. Twardy zimny metal. Gorączkowo przebiera palcami, starając się nie myśleć o swoim położeniu. Wyczuwa podobny kształt wbity w drugą dłoń. O Boże, nie. Nie!
W stopach tak samo. Rozpoznaje to uczucie, którego z niczym nie da się pomylić. Ostra igła przebija skórę i zagłębia się w żyle. Znów ogarnia go panika. Zaczyna się pocić. Wstrząsają nim dreszcze. Tylko nie zemdlej, napomina się w myślach. Nie teraz, nie w tym miejscu. Tylko nie to. Bo jeśli zemdlejesz, to nie wiadomo, co się z tobą stanie.
Ale jego głowa staje się coraz cięższa, obraz przed oczami się rozmywa. Krew nieubłaganie odpływa w dół. Słyszy jeszcze zgrzyt zamka i skrzypnięcie otwieranych drzwi, a potem zapada się w ciemność.
Kłucie w palcach mi powiada, Że tu złego coś się skrada.
W. Szekspir, Makbet, akt 4, scena 1, przeł. L. Ulrich
Dzień 1 Sobota
Przychodzi późno, więc bar jest już pełny. Przeciska się przez tłum i zajmuje miejsce pod ścianą w głębi sali. Jest głośno i tłoczno, tak jak lubi. Nikt nie zwraca na niego uwagi. Może zachować anonimowość, ukryć się wśród podobnie ubranych mężczyzn.
Rozgląda się, popijając piwo z butelki. Napuszeni faceci przy barze, pijani awanturnicy wykrzykujący przekleństwa. Hałaśliwy i mocno zakrapiany alkoholem wieczór panieński. Najgorsze, co społeczeństwo może z siebie dać. W obliczu takiego zepsucia patrzył na swoje wady z większą pobłażliwością.
Jakaś blondynka zatacza się, idąc do toalety. Nosi krótką spódniczkę, a na palcu ma obrączkę, ale facet, który się na nią gapi, nie wygląda raczej na jej męża.
Na drugim końcu sali diler podchodzi do klienta na głodzie, który wierci się niespokojnie i przestępuje z nogi na nogę. Handlarz rozgląda się czujnie, po czym przeprowadza błyskawiczną transakcję. W jego kieszeni ląduje gotówka w zamian za obietnicę spokojnej nocy. Znowu ktoś chce zapomnieć.
Wychwytuje drobne szczegóły, taki jest jego sposób na życie. Ma ochotę zareagować, ale się powstrzymuje. Nie po to tutaj przyszedł. Pociąga łyk piwa i po raz kolejny omiata wzrokiem salę. Znowu coś przykuwa jego uwagę i sprawia, że nieruchomieje. Stłoczeni ludzie rozstępują się przed mężczyzną w czarno-białym mundurze; ten kieruje się w jego stronę. Kiedy ich spojrzenia się spotykają, gliniarz pochyla głowę, zbliżając usta do zawieszonego na ramieniu radia.
Dopija piwo. Czeka. Mundurowy pokazuje go palcem facetowi, który pojawia się w barze. Ten drugi ma zwalistą sylwetkę i nosi cywilne ubranie. Koszula opina się na jego wydatnym brzuchu, gdy idzie w głąb sali, przeciskając się przez tłum.
To było zbyt piękne, żeby mogło się udać. Kolejny zmarnowany wieczór. Wzdycha, pogodzony z losem. Po chwili zwalisty facet zatrzymuje się obok niego.
– Ile już wypiłeś? – pyta, wskazując na butelkę po piwie.
– Za mało. Myślałem, że jesteś w podróży poślubnej.
– Wróciłem dziś rano. Powinienem był wyłączyć telefon. Marsh przysłał mnie tu po ciebie.
– Nie mogłeś zadzwonić, Jamie?
– Tu nie ma zasięgu, szefie. Przecież wiesz.
Powoli kiwa głową. Oczywiście, że wie. Nie chciał, żeby mu przeszkadzano w sobotni wieczór. Miał wolne, a do dyspozycji byli inni detektywi. Dlaczego okazał się niezastąpiony?
Czuje delikatny skurcz i już zna odpowiedź. Stało się coś poważnego. Coś nadzwyczajnego. Odstawia pustą butelkę na stolik i rusza w stronę wyjścia.
– Nadinspektor Adam Bishop – mówi, machając legitymacją, po czym przedstawia swojego towarzysza: – Sierżant Jamie Hoxton.
Jamie również pokazuje legitymację umundurowanemu funkcjonariuszowi, który podnosi biało-niebieską taśmę i wpuszcza ich na miejsce zdarzenia. Noc jest mroźna i Adam mocniej otula się płaszczem.
Detektywi zatrzymują się i omiatają wzrokiem okolicę. Przed nimi płynie czarna rzeka, a za majestatyczną bryłą mostu majaczą kontury odległych budynków. Na otwartej przestrzeni wściekle wieje lodowaty wiatr. Znajdują się na placu budowy ogrodzonym metalową siatką i płytami ze sklejki. Na przekrzywionej tabliczce widnieje głowa psa z wyszczerzonymi zębami, ale nikt nie pilnuje tego miejsca. Każdy może tu wejść.
Adam dobrze zna tę dzielnicę. Uznano ją za obszar do ponownego zagospodarowania, ale skończyły się fundusze, a rada miasta odkryła, że gentryfikacja ma sens, jeżeli bogaci inwestorzy faktycznie wykładają kasę. Nikt nie chce tutaj mieszkać. Widok na rzekę, po której pływają jedynie barki wyrzucające czarne kłęby spalin, nie należy do malowniczych. Tak więc plac stoi pusty i służy za dzikie wysypisko śmieci, wśród których gnieżdżą się bezdomni.
Detektywi wkładają kombinezony ochronne, rękawiczki, maseczki, po czym brodząc w błocie, kierują się tam, gdzie w blasku reflektorów panuje największa krzątanina. Adam Bishop nie musi zadawać zbędnych pytań; domyśla się, po co go wezwano. Wszystkie znaki potwierdzają jego przypuszczenia.
Ciało leży na plecach między starą lodówką a materacem pokrytym ciemnymi plamami. Dookoła wala się mnóstwo innych śmieci – puszki po farbie, plastikowe opakowania, popękane skrzydło drzwi. Nie zachowało się nic, co pozwoliłoby na identyfikację czy nawet wstępne określenie płci denata. Z twarzy zostało niewiele i spomiędzy strzępów tkanek miękkich prześwituje biała kość. Pokryte strupami ciemne oczodoły wypełnia brunatna zasklepiona maź. Gałki oczne, najłatwiejszy łup dla padlinożerców, prawdopodobnie zniknęły pierwsze. Tułów, z którego zwisają resztki ubrania, wygląda jak wypatroszony. W głębi otwartej jamy widać żebra i kłębowisko narządów wewnętrznych. Wszystko zdaje się drgać za sprawą larw, które żerują na gnijącym mięsie.
– Zwierzęta zajęły się nim dużo wcześniej niż my – zauważa Jamie.
Adam słyszy szmer dobiegający z pobliskiej sterty śmieci. Kieruje w tamtą stronę latarkę i wzdryga się na widok kilku par żółtych oczu, które spoglądają na niego z ciemnych zakamarków.
– Pieprzone szczury – mruczy. – Kto to zgłosił?
– Jeden z bezdomnych. – Jamie wskazuje na pstrokate zbiegowisko za taśmą policyjną. – Powiedział, że trzeba z tym zrobić porządek, bo strasznie im tu cuchnie.
– Dobrze, że mają jasno określone priorytety. Patolog już jest?
– Wciąż na niego czekamy.
Jak na zawołanie słyszą gwar za plecami. Gdy podchodzi do nich postać w białym kombinezonie, Adam wzdycha zrezygnowany. Niech to będzie ktokolwiek, byle nie Greg Ross, myśli. Chociaż nie widzi ukrytej pod maseczką miny lekarza, jest gotów się założyć, że on też ucieszyłby się na widok innego detektywa.
– Dotykałeś ciała, nadinspektorze Bishop? – pyta doktor Ross z wyraźną dezaprobatą w głosie, jakby miał do czynienia z niedoświadczonym nowicjuszem.
– Jasne, że nie. Kiedy czegoś się dowiemy?
– Kiedy będę gotowy – odpowiada błyskawicznie patolog.
Adam zbywa milczeniem jego cierpką ripostę. Obraca się na pięcie i kiwa ręką na Jamiego. Sierżant rusza za nim. Oddalają się, żeby przystąpić do oględzin miejsca zdarzenia.
– Żadnych zabezpieczeń ani monitoringu – mówi Hoxton, tocząc wzrokiem po dzikim wysypisku.
– Jesteś pewien? – Adam wskazuje niewielką czarną kamerę na słupie, przy którym zaparkowali samochód. – Sprawdź to.
Jamie kiwa głową i rusza przez błotnisty plac, tymczasem uwagę Adama przykuwa młoda kobieta idąca w jego stronę energicznym krokiem. Nie widział jej nigdy wcześniej. Dostrzega w jej ruchach zapał, który kontrastuje zarówno z posępną atmosferą otoczenia, jak i z zachowaniem pozostałych członków ekipy. Zaciekawiony wychodzi jej naprzeciw. Znalazłszy się po drugiej stronie taśmy, zdejmuje kaptur kombinezonu, maseczkę i rękawiczki. Kobieta zbliża się do niego z entuzjastycznym uśmiechem na twarzy. Ma zarumienione policzki.
– Posterunkowa Ellie Quinn – mówi, wyciągając na powitanie rękę w oficjalnym geście.
Rozbawiony Adam ściska jej dłoń wilgotną od potu.
– Co cię tu sprowadza, Quinn? – pyta.
– Właśnie dostałam przeniesienie do wydziału zabójstw. Mam zacząć od poniedziałku, ale usłyszałam, że coś się wydarzyło. Pomyślałam, że mogłabym się przydać.
Rzeczywiście mieli im przydzielić kogoś nowego. Teraz Adam przypomina sobie, że Jamie napomykał o tym kilka tygodni temu.
– Skąd jesteś?
– Z gospodarczego – odpowiada Quinn. – Ale potrzebowałam czegoś bardziej… ekscytującego.
– W takim razie dobrze trafiłaś.
Adam uśmiecha się do swojej nowej podwładnej, drobnej kobiety o przyciętych na pazia jasnych włosach, bladej cerze i piegowatym nosie. Duże oczy nadają jej wygląd jelonka z filmu Disneya. Mało kto pasuje mniej do tego miejsca niż ona. Sprawia wrażenie, jakby przez przypadek znalazła się w środku nocy na tym nieprzyjaznym pustkowiu. Mroźny wiatr targa jej włosy i nadaje policzkom różowy odcień. Wydaje się krucha i niewinna, jeszcze nieskażona obcowaniem ze śmiercią.
Adam słyszy za plecami cichy szmer i ogląda się przez ramię. Większość bezdomnych odeszła, ale jeden wciąż stoi przy biało-niebieskiej taśmie. Najwyraźniej nie chce zmarnować okazji do złożenia zeznań w charakterze świadka.
– Zgłoś się do sierżanta Hoxtona – zwraca się Adam do młodej policjantki, wskazując prowizoryczny parking, po którym kręci się Jamie. – On ci wszystko wyjaśni. A teraz pozwolisz, że cię opuszczę.
– Oczywiście – przytakuje skwapliwie Quinn.
Nadinspektor odwraca się i rusza w stronę grupki gapiów. Idzie powoli, unikając kontaktu wzrokowego z bezdomnym. Mężczyzna cały sztywnieje na widok zbliżającego się detektywa. Jest jak płochliwy pies. Ma na sobie długi brudny płaszcz, zniszczone buty i czarną dokerkę naciągniętą nisko na czoło. Adam zapala papierosa i częstuje bezdomnego.
– To ty nas wezwałeś? – pyta, podając mu zapalniczkę.
Mężczyzna stoi zwrócony do niego bokiem i patrzy na rozciągające się pod mostem obozowisko. Kartonowe pudła i obwisłe płachty namiotów. Jego bezpieczne schronienie. Oddaje zapalniczkę i łapczywie zaciąga się papierosem.
– Jestem Adam.
Detektyw wyciąga rękę w przyjaznym geście. Bezdomny przygląda mu się podejrzliwie, aż w końcu ściska jego dłoń i szybko cofa się o dwa kroki.
– Harry – odpowiada.
– Kiedy zauważyłeś ciało?
– Kilka godzin temu. Dowiedziałem się od Jima. – Harry wskazuje głową grupkę postaci skulonych pod mostem. – Ale nie chcę mu narobić kłopotów.
– Nic z tych rzeczy – zapewnia go Adam, ale zapamiętuje imię drugiego świadka. – Czy ten Jim kogoś widział? Czy w ogóle widzieliście ostatnio, jak ktoś się tutaj kręci?
– Nie. – Harry odsuwa się jeszcze dalej.
– Żadnych samochodów? Nikt nie wyrzucał śmieci?
– Może i wyrzucał…
Adam nie ma wątpliwości, że bezdomny mężczyzna coś ukrywa.
– Może jednak coś sobie przypominasz? – naciska. – Każdy szczegół może okazać się pomocny.
Harry znowu się zaciąga, a potem gwałtowny atak kaszlu wstrząsa całym jego ciałem. Gdy w końcu dochodzi do siebie, spogląda na Adama przekrwionymi oczami.
– Czy ten gość… – zaczyna, po czym zawiesza głos i wbija wzrok w ziemię. – Czy on nie żyje? Może powinniśmy… lekarza…?
– Nie, ten gość jest tak martwy, że bardziej być nie może.
– Ale… – Harry wskazuje w stronę dzikiego wysypiska. – Gdyby lekarz…
– Przykro mi. Lekarz już nic nie może dla niego zrobić.
Bezdomny kręci głową i znowu spuszcza wzrok.
– Nie – mówi. – Niczego sobie nie przypominam.
Adam musi pogodzić się z porażką. Wie jednak, że bezdomni nie należą do wiarygodnych świadków. Nawet gdyby Harry powiedział coś przydatnego, dobry adwokat od razu wytknąłby luki w jego zeznaniach.
Harry pokazuje mu papierosa wypalonego prawie do samego filtra.
– Mogę jeszcze jednego?
Adam wręcza mu całą paczkę wraz z zapalniczką.
– Proszę – mówi i zanurza dłoń w kieszeni. Wygrzebuje całą gotówkę, jaką ma przy sobie, po czym daje Harry’emu garść monet i zmiętych banknotów. – To za pomoc.
Bezdomny chwyta pieniądze i oddala się pospiesznie, nerwowo zerkając przez ramię. Gdy Adam dopala papierosa, podchodzi do niego Jamie Hoxton.
– Widział coś? – pyta sierżant.
– Nic. Dziwi mnie, że w ogóle to zgłosili. Co zrobiłeś z naszym nowym narybkiem?
– Ellie Quinn? Posłałem ją z mundurowymi na rozpoznanie. – Jamie spogląda w stronę miejsca znalezienia zwłok. – Nie powinna tego oglądać. Nie w pierwszym dniu pracy.
Adam w myślach przyznaje mu rację. Cieszy się, kiedy jego zespół zasilają nowi ludzie. Zwykle mają dużo zapału i bardzo chcą się wykazać. Ellie właśnie taka jest. Ale wydaje mu się zbyt wrażliwa. Daje jej trzy miesiące, zanim poprosi o przeniesienie. Góra sześć.
Podąża wzrokiem za spojrzeniem Hoxtona. Sterty śmieci otaczające ciało tworzą abstrakcyjne kształty, a ich widok nawet z takiej odległości przyprawia go o dreszcz.
Dochodzi do wniosku, że przynajmniej na początku powinni oszczędzić Ellie Quinn takich wrażeń.
– Co z kamerą? – pyta.
– Atrapa, zresztą nie najlepsza. Zorientowałem się od razu. To idealne miejsce do porzucenia zwłok. Żadnych wiarygodnych świadków, żadnych domów w pobliżu. Bezproblemowy dostęp.
Adam kiwa głową i rozgląda się dokoła. Odłamki potłuczonego szkła mienią się w blasku reflektorów. Technicy zalewają gipsem nieliczne ślady opon odciśnięte w błotnistej ziemi. Fotograf już kończy pierwszy etap pracy.
– Swoją drogą, jak twój miesiąc miodowy?
– Wspaniale. Kalifornijskie słońce, piaszczyste plaże, błękit nieba. – Jamie zawiesza głos i patrzy wymownie na dzikie wysypisko. – Trochę inaczej niż tutaj.
Stojący nad ciałem doktor Ross obraca się w stronę detektywów i przywołuje ich szybkim machnięciem ręki. Adam i Jamie podchodzą do niego.
– Mężczyzna między trzydziestką a czterdziestką – odzywa się patolog, przechodząc od razu do rzeczy. – Nie żyje od co najmniej kilku dni, chociaż będę mógł powiedzieć więcej, kiedy zabiorę go do prosektorium i przyjrzę się larwom. Znaczne ubytki tkanek miękkich spowodowane przez zwierzęta, które dobrały się do jego twarzy i brzucha.
– Podejrzany przypadek? – pyta Jamie.
Doktor prycha pogardliwie.
– Sam tu nie przyszedł, sierżancie Hoxton – mówi. – Jutro przeprowadzę autopsję. Bądźcie u mnie o dziesiątej.
Potem obraca się na pięcie i odchodzi bez słowa pożegnania. Adam robi głęboki wdech.
– Zwięźle, ale sympatycznie – mruczy pod nosem Jamie.
Technicy znowu zaczynają się krzątać, a jeden z nich robi ostatnie zdjęcia przed zabraniem zwłok.
– Sprawca nawet nie zadał sobie trudu, żeby ukryć ciało – odzywa się Adam.
– Może liczył, że natura zrobi swoje, zanim ktoś je tu znajdzie – zauważa sierżant.
Wysypisko śmieci, na którym roi się od szczurów i innych padlinożerców, a wilgoć i skoki temperatury dopełniają dzieła zniszczenia, nie jest najlepszym miejscem ostatniego spoczynku.
– Albo miał to gdzieś.
Nadinspektor znowu się rozgląda. Coś przyciąga jego uwagę. Na ścianie porzuconej lodówki widnieją namalowane zieloną farbą w spreju trzy znaki: XII. Dostrzegł je już wcześniej, ale nie zastanawiał się nad nimi. Teraz błyski flesza i światło reflektora sprawiają, że ten na pozór nieistotny szczegół wyróżnia się na tle ogólnego bałaganu. Jest w nim coś nienaturalnego – lodówka leży przekrzywiona na boku, a napis jest idealnie pionowy. I znajduje się nad głową ofiary. Jak oznaczenie.
– Co o tym myślisz? – zwraca się Adam do Jamiego, ale nie czeka na odpowiedź.
Rusza przed siebie i zaczyna przeszukiwać wysypisko, oświetlając latarką zwały śmieci. W ciemności rozlega się chrobot, gdy wystraszone szczury uciekają w popłochu. Jamie rusza w ślad za swoim szefem, rozglądając się uważnie.
– Coś tu jest! – woła nagle. – Zobacz.
Adam kieruje snop światła we wskazane miejsce. Jego oczom ukazują się trzy kolejne znaki. Opuszcza latarkę, oświetlając rozrzucone poniżej odpady z budowy – drewniane palety, cegły i pokruszone bryły betonu. Ale napis wygląda tak samo jak ten na lodówce. Zielone linie namalowane farbą w spreju: XIV.
– Cholera – mamrocze sierżant. – Chyba nie myślisz, że…
Adam odwraca się w stronę placu, po którym kręcą się technicy i mundurowi.
– Hej! – woła i wymachuje rękami, żeby zwrócić na siebie uwagę. Gdy w końcu gwar rozmów cichnie i wszystkie spojrzenia skupiają się na nim, wskazuje namalowane sprejem znaki. – Zabezpieczcie to miejsce i zacznijcie tu kopać. A pozostali niech sprawdzą całe wysypisko. Macie przerzucić wszystkie śmieci. Szukamy takich napisów.
Wszyscy stoją jak skamieniali i patrzą na niego.
– Do roboty! – krzyczy Adam i gdy ludzie zaczynają się rozchodzić, spogląda znacząco na sierżanta. – Numer czternaście – mówi, po czym wskazuje na leżące pod przewróconą lodówką ludzkie szczątki. – I numer dwanaście.
– Chyba nie myślisz… – powtarza niepewnie Hoxton.
– Tak właśnie, kurwa, myślę. Jest ich więcej.
Spod zwałów gruzu wyłania się znajomy kształt. Ludzkie ciało spoczywało zagrzebane pod cegłami i warstwą żwiru, gdzie szczury nie miały do niego dostępu. Jest owinięte kocem w jasnoniebieską kratkę. Maggie Clarke, szefowa ekipy kryminalistycznej, przywołuje Adama, kiedy jej ludzie kończą odkopywać zwłoki. Chwyta brzeg koca i unosi go powoli, odsłaniając kobiecą twarz okoloną długimi czarnymi lokami.
– W porównaniu z tamtym to niebo a ziemia – zauważa.
Adam już nie raz współpracował z tą skuteczną, inteligentną i doskonale zorganizowaną specjalistką. Darzy ją sympatią, chociaż niektórzy za nią nie przepadają. W innym życiu Maggie mogłaby być przewodniczącą komitetu rodzicielskiego i organizować radosne festyny albo zbiórki na cele dobroczynne, jednak świetnie zarządza swoim zespołem techników. Zamiast świątecznych wypieków i wystaw psów nadzoruje zabezpieczanie dowodów w błocie albo krwi. Potrafi być szorstka w obyciu, ale działa błyskawicznie i jest dokładna.
– Wygląda prawie, jakby spała – odzywa się Adam, patrząc na zamknięte oczy i gładką, nienaruszoną skórę martwej kobiety.
Maggie omiata wzrokiem rozrzucone dookoła sterty śmieci.
– Skoro tak mówisz – odpowiada z uśmiechem, po czym odwraca się i odchodzi, bo jej uwagę przyciąga coś innego.
Na miejsce przybywa ekipa z psami tropiącymi i po chwili dwa czarno-białe spaniele zaczynają krążyć po wysypisku. Sprawiają wrażenie zdezorientowanych.
– Nie mogą niczego zwęszyć? – pyta Jamie.
Jeden z przewodników spogląda na niego zasępiony.
– Nie o to chodzi. Problem w tym, że nie wiedzą, od czego zacząć.
Wkrótce psy natrafiają na kolejne ludzkie szczątki. Tym razem są to tylko rozkawałkowane kości rąk i nóg. Nad miejscem, w którym spoczywają, widnieje namalowana zieloną farbą liczba XVI. Gdy ekipa odkopuje czwarte zwłoki, na wysypisku pojawia się szef wydziału zabójstw nadkomisarz Marsh. Staje przy biało-niebieskiej taśmie i kiwa długim szczupłym palcem na grupę podwładnych w białych kombinezonach ochronnych.
– Jest więcej ofiar? – pyta, gdy Adam się do niego zbliża.
W świetle reflektorów jego twarz ma szarą barwę, a policzki wydają się jeszcze bardziej zapadnięte niż zwykle. Adam potakująco kiwa głową, po czym zdejmuje foliowy kaptur i maseczkę.
– A myślałem, że mamy to już za sobą – dodaje Marsh z ciężkim westchnieniem.
Adam obmacuje kieszenie i klnie półgłosem. Przypomina sobie, co zrobił z papierosami. Teraz, gdy uświadamia sobie, że ma przed sobą długą noc, żałuje tego wspaniałomyślnego gestu. Marsh wyciąga z kieszeni paczkę i częstuje go.
– Dzięki – mamrocze Adam z papierosem w ustach i nachyla się nad płomieniem zapalniczki, którą podsuwa mu nadkomisarz.
Przez chwilę obaj w milczeniu wydmuchują kłęby dymu, a ciszę zakłóca jedynie skwierczenie palonego tytoniu.
– Miałem trochę inne plany na sobotnią noc – odzywa się Adam.
– Jeśli chcesz się ukrywać po godzinach pracy, musisz sobie poszukać innego miejsca – odpowiada Marsh, strzepując popiół. – Daleko ci do nieuchwytnego widma, Bishop. Jesteś przewidywalny jak my wszyscy. A swoją drogą, dlaczego tam bywasz? W takiej podrzędnej spelunie nie spotkasz kobiety swoich marzeń.
– Nie o to mi chodzi.
Nadkomisarz parska śmiechem.
– Zresztą nieważne. Ciesz się życiem, jak potrafisz najlepiej.
Pojawia się doktor Ross. Mijając detektywów, pozdrawia Marsha skinieniem głowy, a jego podwładnego nie zaszczyca nawet przelotnym spojrzeniem.
– Widzę, że wszędzie zjednujesz sobie sympatię – dodaje Marsh ironicznym tonem, po czym rzuca niedopałek w błoto i rusza w ślad za patologiem.
Adam dopala papierosa i odprowadza szefa wzrokiem. Kiedy Marsh wkłada kombinezon ochronny, nie sposób odróżnić go od doktora Rossa. Obaj starsi mężczyźni są wysocy i szczupli, jednak nadkomisarz zawdzięcza swoją figurę nieregularnym posiłkom oraz nadmiarowi papierosów i kawy, natomiast Ross dba o formę, zdrowo się odżywia i systematycznie ćwiczy. W oddali Adam rozpoznaje zwalistą sylwetkę Jamiego Hoxtona, który od dwóch tygodni jest szczęśliwym mężem. Kiedy na niego patrzy, przypomina sobie jeden z uroków małżeńskiego życia, jakim było przymykanie oka na odstępstwa od zasad – błogie lenistwo na sofie, smaczne domowe obiadki i słodycze w ilościach hurtowych.
Z zamyślenia wyrywa go wołanie sierżanta Hoxtona. Odrzuca niedopałek i rusza w kierunku swojego partnera.
– Mamy pięć ofiar – oznajmia Jamie.
Adam patrzy, jak psy tropiące z zadowoleniem merdają ogonami, gdy przewodnicy nagradzają je po zakończonej pracy i odprowadzają do samochodu.
– Skąd pewność, że nie ma ich tu więcej?
– Mało ci?
Adam kiwa głową z posępną miną. Technicy ustawiają właśnie reflektory i otaczają każde nowe miejsce znalezienia zwłok policyjną taśmą, żeby zabezpieczyć ślady. Pięć ciał w różnych stadiach rozkładu. Pięć ofiar, z których każda miała kiedyś swoje życie, kochała i była kochana.
Jednak pomimo tych ponurych refleksji Adam Bishop jest daleki od zwątpienia i apatii. Czuje dreszczyk emocji na myśl o wyzwaniu, które go czeka. Miał do czynienia z tyloma morderstwami, że nie potrafiłby ich wszystkich zliczyć. Awantury domowe, które wymknęły się spod kontroli; knajpiane burdy z tragicznym finałem; a nawet jeden przypadek dzieciobójstwa. Ale nigdy nie widział czegoś takiego.
Ta sprawa jest dużo poważniejsza. Świadczą o tym liczby namalowane sprejem nad każdym z ciał. Z ofiary numer szesnaście zachował się jedynie niekompletny szkielet. Grasujące na wysypisku szczury obgryzły ciało i rozwlekły większość kości. Natomiast ofiara numer dwanaście – mężczyzna, na którego natrafili bezdomni – jest dopiero we wczesnym stadium rozkładu.
Dla Adama wszystko jest jasne. Dla Jamiego również. Tak samo dla Marsha, w przeciwnym razie nie pofatygowałby się w środku nocy na to odludzie.
Morderca zaczął odliczanie. To dopiero początek gry.
Przed snem powtarza wszystko według ustalonego wzoru. Sprawdza drzwi – łańcuch od frontu, dwa zamki z tyłu. Upewnia się, że wszystkie okna są zamknięte. Gasi lampy jedną po drugiej, ale dopiero kiedy stoi na progu bezpieczna w plamie światła z sąsiedniego pomieszczenia. Sprawdza, czy włączyły się tkwiące w gniazdkach diody z czujnikiem zmierzchu, które roztaczają delikatną i krzepiącą poświatę.
Kiedy dociera do sypialni, Phil zazwyczaj leży w łóżku. Z zazdrością myśli o jego życiu, które jest takie nieskomplikowane. Kiedy słyszy jego powolny miarowy oddech, domyśla się, że już zasnął. Zapala lampkę na stoliku obok swojego łóżka; to dziecięcy gadżet, ale właśnie tego jej trzeba. Wyświetla gwiazdki na suficie, napełniając wnętrze niebieskim blaskiem. Gasi światło w sypialni i kładzie się obok swojego partnera, który obraca się do niej, przyciąga ją do siebie i obejmuje. Czuje się bezpieczna.
Budzi się i od razu dociera do niej, że coś jest nie tak. Czuje na sobie ciemność, która spowija wszystko, gęstą i przytłaczającą. Powoli próbuje unieść powieki. Nic nie widzi. Lampka na stoliku nocnym jest wyłączona i wszystko dookoła tonie w nieprzeniknionej czerni. Jej oddech przyspiesza, a ręce wyciągają się w stronę Phila, ale natrafiają na chłodne prześcieradło.
Momentalnie wracają wspomnienia. Leży samotna w ciemności i nasłuchuje odgłosów dobiegających zza okna. Pohukiwanie sowy, skrzekliwe ujadanie lisa. A potem rozlega się coś jeszcze. Coś zwierzęcego, co jednak bez wątpienia pochodzi od człowieka. Przeraźliwy krzyk przepełniony bólem i strachem.
Leży nieruchoma z dłońmi zaciśniętymi na brzegu kołdry i mruga, jakby liczyła, że dzięki temu jej oczy zdołają przeniknąć mrok. Udaje się jej wykrzesać z siebie dość siły, by sięgnąć do stolika przy łóżku. Jej palce natrafiają na przewód lampki. Odnajduje przełącznik i naciska go, ale nic się nie dzieje. Nic. Zaczyna szlochać. Z początku cicho, ale jej głos z każdą sekundą przybiera na sile, aż w końcu zamienia się w krzyk. Kiedy brakuje jej tchu, wciąga głęboki haust powietrza i znowu krzyczy.
Nagle czuje obok siebie czyjeś ciało. Czyjeś ramiona obejmują ją mocno. Rozedrgane światło latarki przesuwa się po ścianach.
– Rom! Romilly! – rozlega się znajomy męski głos. – Jestem przy tobie. Przepraszam. Wysiadł prąd.
Wczepia się w jego rękę, która przyniosła jej wybawienie od ciemności, a on przyciąga ją do siebie i tuli.
– Przepraszam, nie powinienem był cię zostawiać. Poszedłem tylko po latarkę. – Phil podciąga kołdrę, okrywając ich oboje. – Tak lepiej? – pyta łagodnie.
Romilly leży wtulona w swojego partnera, a jej łzy wsiąkają w podkoszulek na jego piersi. Zaciska dłoń na latarce i oświetla ściany sypialni. Swojej sypialni. Złe wspomnienia znikają w mroku. Jest tu i teraz.
Paniczny strach stopniowo ustępuje. Jest bezpieczna. Obydwoje są bezpieczni, przekonuje się w myślach i powoli zapada w płytki, niespokojny sen.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz