Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Prawdziwą przyjaciółkę poznaje się… w obozie
Druga wojna światowa, obóz koncentracyjny na terenie III Rzeszy. Każda z zesłanych do niego kobiet przeszła przez piekło. Pomimo trudnych doświadczeń nie mają jednak czasu, by stopniowo przystosować się do obozowych warunków. Chwila słabości może je kosztować najwyższą cenę: życie.
Agnieszka, blokowa dwunastki, codziennie jest świadkiem budzących grozę wydarzeń. Gdy zbliżają się jej urodziny, kobieta bierze udział w suto zakrapianej libacji, na której niespodziewanie otrzymuje prezent od jednej z więźniarek funkcyjnych. Nie wie jeszcze, że nieoczekiwany podarunek może przysporzyć jej ogromnych kłopotów.
Przyjaźń, poświęcenie, miłość i… zemsta. W obozie koncentracyjnym Agnieszka przekona się, do czego zdolne są zniewolone kobiety – w tym ona sama.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 278
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
– Ale ja nie chcę! Nie nadaję się do tego. Mój niemiecki jest byle jaki. – Agnieszka zaczęła głośno i dobitnie przekonywać koleżanki.
– Musisz to dla nas zrobić. Zrozum, wiele od tego zależy – tłumaczyła na spokojnie Marzena.
– Wiem, ale co będzie, jeśli nie dam rady nas obronić, albo, nie daj Boże, będę musiała was bić? A jak mi uderzy woda sodowa do głowy…
– To cię przywołamy do porządku – stanowczo wtrąciła się Ania. Choć była w obozie od niedawna, zaskakująco szybko się zaaklimatyzowała. Jej nieprzeciętna inteligencja nie raz już pozwoliła im uniknąć kłopotów.
– A niemieckim się nie przejmuj. Pomożemy ci z tym – rzekła pojednawczo Kasia. – W ostatnim transporcie przyszła moja dawna koleżanka, guwernantka, ostatnio uczyła niemieckiego. Ściągniemy ją na blok i zrobimy z niej szrajberkę[1].
– Będziesz nosić kij, grozić i krzyczeć na nas. Przekleństwa przecież znasz – dodała z uśmiechem Marzena.
– A my będziemy udawać, że się boimy – przekonywała Kasia.
– Muszę to przemyśleć. Dajcie mi chwilę.
Agnieszka pokręciła głową i wyszła przed blok.
* * *
Niedziela była pogodna. Siedziała oparta o ścianę, zamknęła oczy i wystawiła chudą twarz ku słońcu. Przez chwilę zdawało się jej, że jest gdzie indziej, wolna. Trwało to jednak tylko moment. Niespodziewanie usłyszała krzyk kobiety bitej przez jakąś aufsejerkę[2] na Lagrowej[3]. Szybko otrzeźwiała. W co ja się pakuję? – pomyślała. Jednak poczucie obowiązku sprawiło, że głęboko westchnęła i weszła do bloku. Było tu ciemniej niż na zewnątrz. Kobiety nadal stały w półokręgu i czekały z wypisanymi znakami zapytania na twarzy.
– I co, zgodzisz się? – zapytała szybka i konkretna Ania.
Agnieszka wzięła głębszy oddech, zmarszczyła czoło w zatroskaniu, ale odpowiedziała zdecydowanie:
– Tak, ale naprawdę będziecie musiały mi pomóc.
Na twarzach więźniarek pojawiła się ulga, a na niektórych nawet radość.
– Dobrze, to ja idę urabiać kogo trzeba – powiedziała Marzena i zniknęła w światłości dnia. Reszta obstąpiła ciasno Agnieszkę i klepiąc po chudym ciele, wyrażała swój entuzjazm.
– Teraz będziemy mogły ratować swoich.
– Mając spokój na bloku, może nawet będziemy uczyć?
– Może nareszcie będzie znośniej w tym piekle.
– I pomodlić się będzie można…
Każda dodawała coś od siebie.
Wszystkie były zadowolone, poza Agnieszką, która nadal nie wierzyła w to, co przed chwilą powiedziała. Wieczorem po apelu podeszła do niej Marzena.
– Wszystko już załatwione. Czekamy tylko na aprobatę oberki[4]. Jeśli się zgodzi, stawisz się przed nią i odpowiesz na kilka pytań. Musi cię poznać. Ale przygotujemy cię do tego, spokojnie. Ona generalnie jest dla nas życzliwa. Robimy za nią prawie wszystko, więc ma sporo czasu dla siebie. A że jesteśmy solidne, nie musi po nas poprawiać papierów, już prawie wcale nas nie kontroluje. Dlatego myślę, że ten pomysł wypali. W każdym razie trzeba spróbować.
Marzena wiedziała, o czym mówi. Była tu jedną z pierwszych. Ta pochodząca z Pomorza Szczecińskiego córka nauczycielki i policjanta doskonale znała niemiecki i mentalność twórców tego obozu. Dosyć szybko dostała się do pracy w kuchni obozowej, a stamtąd do kancelarii. Miała piękne pismo, w szkole uczyła się kaligrafii, była zawsze opanowana i gotowa do poświęceń.
– Dobrze, zdaję się na ciebie – skapitulowała Agnieszka.
Na jej twarzy pojawił się na chwilę cierpki uśmiech. Spojrzała w podłogę, gdy poczuła na swoim ramieniu ciepłą rękę koleżanki dodającej jej otuchy.
* * *
Dzień był pogodny i bezwietrzny. Białe obłoki niespiesznie sunęły po niebieskim niebie, zupełnie obojętne na to, co się działo na ziemi. Przepływając leniwie, powoli zmieniały kształty, co było głośno komentowane przez kilka młodych więźniarek. Raz po raz wyciągały w górę dłonie i pokazywały coś w bliżej nieokreślonym miejscu. Za każdym razem żywo gestykulowały i wybuchały salwami śmiechu. Tylko one potrafiły jeszcze cieszyć się naturą w tak spontaniczny sposób. Starsze, do których zaliczyła się w myślach Agnieszka, podczas przerwy obiadowej po prostu zamykały oczy, by na chwilę znaleźć się w innym miejscu.
Dziś było jednak inaczej. Zaraz po tym, jak usiadła z miską gorącej zupy w dłoniach, podeszła do niej nieznajoma, wysoka kobieta. Mówiła po śląsku:
– Przysyło mnie Marzena. To ty mosz być ta blokowa na dwunastka?
– Tak, ja – odpowiedziała.
– To wartko, bo zygor tyko. Pojutrze mosz być wezwana do oberki.
Głos miała dźwięczny i raczej stanowczy.
– Już pojutrze?
– Ja. Słuchej, jak cie zapyto, czymu chcesz być blokowa, trza jej rzyc, że ci się ordung i bydzie jak trza. Mosz pedzieć, że durch nie bydzie łostuda ani u ciebia, ani na bloku. Rekomandacja dostołaś od Marzena, to oberka to łyknia. Musisz yno pedzieć żywo po ichniemu. Mosz stać wyrychtowana, na baczność, co by som papież mioł ci dać ta robota. Rozumisz?
– Tak. Ale jak mnie zapyta o to, czy jestem nacjonalistką? Nie jestem przecież.
– Nie dygej. Nimcy majo tyroz coroz mnij czasu. Jak myślisz, czymu Polkom dają ta funkcja? Polokom łatwiej pilnować Poloków. Zielone łaty już sie poleku kończa. Dej pozór. Bydziesz pierwszo, to bydom się czepiać. Ale domy rada – powiedziała, klepiąc mnie po kolanie. – Przysmicz jakisz geszynk. To uchadlo Marię. Najbardziej lubi mleczno szekulada.
I poszła.
Agnieszka została sama z pustą miską i tysiącem nowych myśli. Raz, że nie rozumiała połowy z tego, co mówiła ślązaczka, dwa, że kazała zdobyć jej czekoladę. Skąd? Załamana wróciła do pracy.
Tymczasem popołudnie było bardzo nerwowe. Nadzorczynie zarządziły generalne sprzątanie obór, chlewów i magazynów. Pojawiły się wszystkie w komplecie i przy każdej nadarzającej się okazji lały więźniarki kijami, przeklinając cały świat. Spokojna dotychczas praca naraz zmieniła się w katorgę. Co się stało? Wszystkie w komandzie[5] patrzyły na siebie pytającym wzrokiem. Nie było jednak czasu na jakiekolwiek rozmyślania, ponieważ robotę trzeba było wykonywać im laufschritt[6]. Agnieszkę przydzielono do taczki. Musiała biec z załadowaną po brzegi gnojem na drugi koniec podwórza, poczekać, aż inna grupa ją wyładuje, i wracać. Pot zalewał jej oczy, a nogi wysuwały się z trepów podczas pchania, co groziło wywrotką. Po czwartym okrążeniu ręce drżały jej od wysiłku. Wiedziała, że traci siły, więc gdy czekała na rozładunek, przywiązała sobie chusteczką prawą dłoń do rączki taczki. Niestety, zobaczyła ją jedna z nadzorczyń. Po chwili podbiegła do niej i wyzywając od sabotażystek, zaczęła bić ją nahajem, gdzie popadnie. Agnieszka skulona uciekła. Biegnąc z taczką, czuła, jak ciepła strużka krwi płynęła jej po karku. Łaskotało. Zdziwiła się, że to poczuła pomimo bólu i strachu, jaki ją ogarnął. Kolejne okrążenia pokonywała z coraz większym trudem. Spuchnięte, drżące dłonie odmawiały posłuszeństwa i nie chciały się zaciskać na rączkach taczki. Obolałe ciało wyło niewypowiedzianym bólem mięśni przy każdym napięciu.
Och, żeby to się już skończyło! Jeszcze jedno okrążenie, tylko jedno, Boże, dopomóż. Ażebyście tak wszyscy zdechli! – powtarzała w myślach, łypiąc oczami spode łba. Z godziny na godzinę przy ścianie chlewu rosła sterta skatowanych, lecz ruszających się jeszcze ciał.
Jezu, jak im dobrze. Upaść czy nie? – myślała, patrząc tępo przed siebie. Wtem podczas załadunku poczuła mocne uderzenie wideł w taczkę.
– Dziołcha, nie wichlij! Targaj ta kara. Hned bydzie po wszyjskim! – krzyknął ktoś w jej stronę.
Wyrwana nagle z otępienia i bólu zdołała wykrztusić odruchowo:
– Co?
W tym samym momencie usłyszała za plecami niemieckie przekleństwa. Wciągnęła głowę w ramiona, przygotowując się na kolejną porcję razów, których jednak nie dostała. Aufsejerka odeszła. Taczka została załadowana, więc resztką sił ruszyła. Gdy mijała budynek gospodarczy, spojrzała w niebo. Chowające się za drzewami słońce dawało nadzieję na szybki koniec tego przeklętego dnia. Miała rację. To była ostatnia runda. Gdy więźniarki ustawiały się w piątki, by wrócić do obozu, Agnieszka usłyszała strzępki rozmowy nadzorczyń. Plotkowały o jakimś podoficerze SS. Niemniej dowiedziała się również, że pod koniec tygodnia do lagru ma przyjechać ktoś ważny z Berlina. W tym momencie wszystko stało się jasne. Bały się, że będzie inspekcja. Niestety, dla więźniarek oznaczało to, że podobna katorga będzie trwała przez kilka kolejnych dni. Zmordowana, ledwo trzymająca się na nogach dowlokła się po apelu i kolacji do swojej pryczy. Marzyła o tym, żeby zasnąć, zapomnieć o dzisiejszym koszmarze, jednak Ania przypomniała jej o ćwiczeniu dialogów przed rozmową z oberką. Niechętnie wstała i zamiast tego wyżaliła się jej. Ania pracowała jako fryzjerka w saunie[7]. Szybko nawiązywała kontakty i była jedyną osobą, która mogła zorganizować w krótkim czasie tak niezwykły towar jak czekolada.
– Uuu… to będzie drogo kosztowało – powiedziała, cmokając, gdy usłyszała przyczynę troski swojej koleżanki.
– Ile?
Agnieszka oderwała dłonie od twarzy. Malowały się w niej równocześnie zaciekawienie pomieszane z lękiem przed usłyszeniem ceny. Jednocześnie chciała i nie chciała usłyszeć tego, co miała do powiedzenia Ania.
– Nie patrz tak na mnie, nie wiem. Nie jadam tu przecież czekolady. Ale daj mi chwilę.
Ania zeszła z pryczy i zniknęła w tłumie.
– Ileee?
Agnieszka powiedziała to tak głośno, że więźniarki znajdujące się najbliżej z ciekawości poodwracały głowy.
– Mówię przecież, cztery porcje chleba lub dwa papierosy.
Ania szybko się dowiedziała, od kogo i za ile można zdobyć czekoladę. Spodziewała się tak wysokiej ceny, podobnie jak reakcji swojej nieobytej w temacie koleżanki. Gra była jednak warta świeczki, dlatego oświadczyła:
– Musimy zrobić naradę. I to zaraz.
Zeskoczyła ponownie z pryczy i pociągnęła za rękę oszołomioną Agnieszkę na drugi koniec baraku. Obie wspięły się na trzeciak[8]. Siedziały już tam Kasia, Marzena i Teresa, siostra Ani.
Po wysłuchaniu opowieści entuzjazm z dokonanego wyboru wyraźnie opadł. Po chwili milczenia pierwsza odezwała się Marzena:
– Dziewczyny, nie ma rady, papierosy są nie do zdobycia, zostaje chleb. Musimy zrobić zrzutkę. Która ma jakieś zapasy?
Każda niechętnie sięgnęła do swojego zawiniątka skrzętnie ukrywanego w pasiaku. Powoli na rozłożoną pomiędzy nimi brudną szmatkę wysypywały się fragmenty obozowego chleba. Po złożeniu wyszło mniej więcej półtorej porcji. Nagle Ania się ożywiła i puknęła siostrę w bok:
– Ty, a gdzie masz chleb za wiersz dla tej paskudnej Irene spod piątki?
Teresa skuliła się trwożnie i schowała głowę w ramionach. Jej zielone oczy błyszczały spod niezdjętej jeszcze chustki z głowy.
– Nie mam – odpowiedziała cicho i bardzo niepewnie.
– Jak to nie masz? Zawsze coś masz, tylko nie chcesz nam dać – zawyrokowała Ania, patrząc na nią podejrzliwie i trącając w ramię.
– To mój chleb. Zostawcie mnie w spokoju – powiedziała przestraszona Teresa, omiatając wszystkie zebrane trwożnym spojrzeniem.
– No weź, nie bądź taka. To ważna sprawa, tłumaczyłam ci przecież – ciągnęła Ania, nadal trącając siostrę w ramię, co sprawiało, że ta wzdrygała się za każdym razem. Przypominała zastraszonego psa, który kuli się przy każdym podniesieniu ręki, spodziewając się uderzenia.
– Nie chcę dawać wam swojego chleba. Jest mój.
Oczy Teresy zrobiły się duże i okrągłe. Odsunęła się, a ręce przyłożyła do piersi.
– Nie naciskaj na nią. Ma prawo nie chcieć się z nami podzielić. Coś wymyślimy – wtrąciła się Marzena, kładąc rękę na ramieniu Ani, zdenerwowanej już uporem swojej siostry.
– Ja uważam, że powinna dać. – Ostatnie słowo zawsze musiało należeć do niej.
Spotkanie dobiegało końca. Więźniarki ustaliły, że każda z nich wykorzysta w następnym dniu wszelką nadarzającą się okazję do zorganizowania dodatkowej porcji chleba.
* * *
Rano, przed apelem, sztubowa[9] Helga kazała Agnieszce wynosić zmarłe w nocy do umywalni. Była zła – to mało powiedziane, ponieważ po ostatnim dniu bolało ją całe ciało. Jednakże musiała wykonać polecenie. Austriacka prostytutka słynęła z tego, że biła po twarzy aż do krwi, a Agnieszka nie mogła spuchnięta stanąć przez oberaufseherin. Zagryzła więc zęby i zaczęła pracę. Do pomocy dostała małą Żydówkę o ciemnej karnacji. Kiedy rzucały jakąś bezzębną staruszkę na stos pod ścianą, nagle spod jej pasiaka wysunął się brudny węzełek. Obie w tym samym momencie spojrzały na siebie i na węzełek, a potem równocześnie rzuciły się na zwłoki. Wydzierając sobie zawiniątko, darły się wniebogłosy. Chwilę potem do sauny wpadła sztubowa, która już od progu ruszyła na obie więźniarki ze swoim bykowcem. Pierwszy cios spadł na tył głowy i plecy Agnieszki. Zapiekło. Żydówka jednak miała gorszą pozycję, bo była zwrócona twarzą do niej. Powinna ją zatem zauważyć pierwsza i uskoczyć, jednak nie zrobiła tego w porę. Następne, błyskawiczne uderzenie spadło prosto na jej czoło. Równocześnie sztubowa kopnęła Agnieszkę podkutym butem w bok tak silnie, że zamroczona bezsilnie zsunęła się ze stosu trupów. Sztubowa prawdopodobnie uznała ją za pokonaną, więc całą uwagę skupiła na drugiej więźniarce. Po długiej chwili Agnieszka doszła jednak do siebie i wtedy zobaczyła w swoich pokrwawionych palcach węzełek zmarłej. Musiała go wyszarpać, kiedy Żydówka dostała pierwszy cios. Przyciskając do siebie zdobyty w tak nieoczekiwany sposób skarb, szybko wybiegła z umywalni i wmieszała się w tłum ustawiający się w regulaminowe piątki. Po drodze schowała węzełek w zanadrze. Nie miała czasu sprawdzić, co znajduje się w środku.
Podczas rozdziału prac w komandzie Agnieszkę przydzielono do mycia krów i boksów. W porównaniu z wczorajszą, dzisiejsza praca była wybawieniem. Zwierzęta były spokojne i dobrze odżywione, pomimo że więźniarki regularnie kradły im jedzenie.
Byle się tylko ruszać – pomyślała. Nie było to takie proste, ponieważ przy każdym ruchu czuła ból w rękach i nogach, a przy schylaniu się czaszka eksplodowała niczym fajerwerki. Na potylicy utworzył się duży strup. Na szczęście dziś nikt jej nie bił i nie krzyczał. Po kilku godzinach poczuła się pewniej na tyle, by w przerwie obiadowej zajrzeć do węzełka. Okazało się, że są tam pokruszone kawałki gliniastego chleba. Ucieszona oszacowała, że podczas walki zdobyła około pół porcji chleba. Nie mogła się doczekać wieczoru.
Po apelu wieczornym drewniany barak ożywał. Setki kobiet siedziały grupkami na pryczach albo chodziły pomiędzy nimi. Rozmowy przeplatane były kaszlem, płaczem i stękaniem chorych. Od czasu do czasu można było usłyszeć w kilku językach przekleństwa, groźby, a także cicho szeptane modlitwy. W powietrzu czuć było kwaśny odór spoconych, dawno niemytych ciał. Bez względu na pochodzenie kobiety w obozie śmierdziały tak samo.
Agnieszka, stękając, wdrapała się na trzeciak. Przyszła jako ostatnia. Po chwili pokazała koleżankom zdobycz. Miały teraz połowę potrzebnej ilości chleba, by zdobyć czekoladę.
– No daj nam chociaż jedną porcję – powiedziała Ania, patrząc wymownie na Teresę. Ta jednak wzruszyła ramionami i powiedziała tylko:
– Róbcie, co chcecie, ale ja wam swojego chleba nie oddam.
– Macie moją porcję. Dam sobie radę – rzekła Marzena, wyciągając małe zawiniątko przed siebie.
Wszystkie były zaskoczone, choć reakcja Kasi przebiła wszystkich:
– Schowaj to! Jutro załatwię resztę – syknęła, nachylając się i zakrywając ręką węzełek.
– Czy ty zamierzasz… – próbowała oponować Marzena, ale przerwała, widząc minę Kasi.
Zaskoczenie malowało się na twarzach wszystkich poza Teresą, która bez emocji obserwowała otoczenie.
– Nie chcę o tym rozmawiać. Załatw kogoś, kto odbierze ode mnie chleb – powiedziała konspiracyjnym szeptem. Słychać było jednak, że miała już to przemyślane. Zapanowało milczenie. Wszystkie oczy skierowane były na obie koleżanki, które nadal na siebie patrzyły. Z sekundy na sekundę robiło się nie tylko zaskakująco, ale i nieswojo. Na szczęście Ania nie wytrzymała. Sięgając po chleb, powiedziała:
– Dobrze, to ja idę dogadać czekoladę. Musimy załatwić to do południa.
Potem szybko zniknęła z pola widzenia.
Agnieszka też się opamiętała i zagadnęła Marzenę:
– Załóżmy, że będziemy mieć na jutro czekoladę. Jak mi ją dacie? Przecież mogę być wezwana w każdej chwili.
Więźniarka machnęła ręką.
– Nie martw się o to, to drobiazg. Dam ci ją w korytarzu. Nasze okno wychodzi na główne wejście. Zobaczę cię, jak będziesz do nas szła.
Ni stąd, ni zowąd Teresa wzdrygnęła się i zastygła w bezruchu, wybałuszając z przerażenia oczy. Wszystkie naraz spojrzały w tamtą stronę. Równocześnie w baraku zrobiła się cisza, przerywana odgłosami plaśnięć i niemieckich wulgaryzmów. Z głębi koi poniżej ktoś cicho rzucił przekleństwo:
– Chto za bladiszcze[10].
* * *
Poranek mijał w napięciu. Godzinę temu Kasia ukradkiem zafasowała[11] porcję chleba zmarłej na tyfus plamisty więźniarce. Unikała do tej pory takich działań. Jako lekarz uważała, że ciąży na niej szczególny obowiązek zachowywania się moralnie w tych nieludzkich warunkach. Pozwalała jednak personelowi organizować w ten sposób jedzenie dla siebie, bliskich, a także dla rekonwalescentów. Każdy chciał przeżyć, a zmarłym chleb już był niepotrzebny. Praca w rewirze[12] na oddziale zakaźnym dawała pozory spokoju. Niemcy wchodzili tu sporadycznie, bo bali się zakażenia. Sztubowe i pomocnice zwane flegerkami[13] nosiły głównie czerwone i żółte winkle. Większość była zresztą Rosjankami, co ułatwiało porozumiewanie się. Tylko szrajberka Olga była kryminalistką o sadystycznych skłonnościach, jednak sztubowe potrafiły ją obłaskawić, śpiewając sprośne, bawarskie przyśpiewki.
Kasia co chwilę podchodziła do okna i nerwowo stukała palcami w parapet. Na szczęście w niewielkim pokoiku znajdowała się sama. Była odważna, ale nie lubiła takich sytuacji. Apel skończył się już ponad godzinę temu i nadal nikt nie przychodził. Gdy zajęła się dzisiejszymi wypisami, do pokoju śmiało wszedł mężczyzna w średnim wieku.
– Podobno światło nie świeci? – spytał głośno, nie zamykając drzwi.
– Tak, trzeba wymienić żarówkę – odpowiedziała hasłem ustalonym przed porannym apelem. – Pokażę którą.
Kasia sięgnęła po ukryty węzełek i wstając od biurka, wrzuciła go do otwartej torby mężczyzny.
– Sie robi – odpowiedział z wyraźnym akcentem warszawskiej Pragi.
Po chwili już było po wszystkim. Pożegnał się i wyszedł, bez zbędnych słów. Nikt niczego nie zauważył.
Kasia znowu podeszła do okna, z którego widać było fragmenty kilku baraków i ogrodzenie z drutu kolczastego. Ten naelektryzowany płot będzie jej się śnił przez wiele lat, teraz jednak wzięła głęboki oddech. Krew pulsowała jej w skroniach. Wypuściła powoli powietrze, wydając ciche syczenie. Na szybie pojawiła się mgiełka, która rozmyła na chwilę widok.
Oby było warto! – pomyślała.
* * *
Teresa co rusz obrywała kuksańca od innych więźniarek.
– No rób. Co się z tobą dzisiaj dzieje? – syczały co chwilę koleżanki z komanda.
Myślami była gdzie indziej. Wczoraj widziała blokową, która zabiła nogą od stołu siwiuteńką więźniarkę. Widziała dokładnie, jak jej głowa zamieniła się w krwawą miazgę. Widziała powiększającą się kałużę krwi rozdeptywaną przez skórzane buciory blokowej. Widziała strach tych, które były najbliżej, i obojętność więźniarek znajdujących się dalej lub wyżej.
– Zapomniałaś, gdzie jesteś?
Dostała kolejny kuksaniec. Wróciła do obierania kartofli. Robiła to mechanicznie, dlatego po chwili znowu się zamyśliła.
To przecież mogłam być ja – pomyślała i ze strachu wybałuszyła oczy, patrząc tępo przed siebie.
– Teresa, na litość boską! Pracuj!
Ktoś ją potrącił, niosąc wiadro wypełnione obierkami.
W obieralni pracowały starsze kobiety. Nie była to łatwa praca, ponieważ pracowały na akord, ale miała sporo plusów. Więźniarek nie pilnowano za bardzo, niemniej łatwo było tę pracę stracić, a chętnych na wolne miejsce nie brakowało. Teresa oprzytomniała. Spojrzała w twarze koleżanek znajdujących się po drugiej stronie dużej, brązowo-szarej pryzmy. Malowało się na nich zatroskanie, ale też zdenerwowanie.
– Już się biorę do pracy.
Wciąż patrząc w dal, wzięła ziemniaka i zaczęła go obierać. Po chwili skórka już zwisała z ręki. Drgała, jakby żyła własnym życiem.
– Najwyższa pora – odpowiedziała z przekąsem gruba Hanka z Hrubieszowa.
Teresa się bała. Znowu. W zasadzie strach towarzyszył jej w każdej chwili od momentu aresztowania. Bała się śledztwa i wsypy. Przerażała ją myśl, że jej siostra lub rodzice mogą się znaleźć na Szucha lub na Pawiaku. Po przyjeździe do obozu strach ją paraliżował, odbierał mowę i jakiekolwiek ruchy, przez co kilka razy dostała już baty od nadzorczyni. Szybko nabawiła się nerwicy serca i trafiła do rewiru. Tam na szczęście rozpoznała ją koleżanka ze szkolnych lat. Przeżyła, jednak strach, a także ostre kłucie w klatce piersiowej pozostały.
– Co się dzieje? – zapytała konspiracyjnie pracująca obok Marta.
– Nic – ucięła.
– No przecież widzę. Zresztą nie chcesz, to nie mów, ale rusz baśką. Wysiudają cię stąd przy pierwszej lepszej okazji, a i bańki od Inge zaliczysz. Widziałaś, że od rana lata wściekła jak osa.
– Dam sobie radę.
– Oby. Drugi raz nie dostaniesz takiej fuchy. Wiesz przecież.
Marta wróciła do pracy, nieprzekonana odpowiedziami Teresy. Nikt jej nie rozumiał. W dodatku często była opryskliwa. Jednak Marta lubiła pracować obok niej. Zawsze chciała należeć do wyższych sfer, a Teresa wyrażała się i zachowywała, jakby z nich pochodziła. Chłonęła więc jej opowieści jak gąbka i podpatrywała kątem oka jej zachowanie.
– Uwaga! – syknęła Ula od strony drzwi.
Wszystkie naraz zamilkły i gorączkowo zabrały się za obieranie. Do piwnicy jak burza wpadła Inge.
– Szybciej, przeklęte bandytki! – krzyczała, wygrażając skórzanym bykowcem.
Inge zaglądała przez ramiona na ręce pracujących więźniarek, szukając pretekstu do awantury. Nie znalazłszy go, pokrzyczała jeszcze chwilę i zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Po krótkiej chwili odezwała się Hanka:
– Co ją dzisiaj u…?
Nie zdążyła dokończyć, ponieważ nagle zza drzwi wypadła jak strzała wściekła Niemka. Musiała się przyczaić na korytarzu. Od razu obrała kurs na Hankę, wypluwając po drodze niemieckie przekleństwa i machając w powietrzu bykowcem. Jednakże gdy do niej dobiegła, zatrzymała się. Hanka była od niej wyższa i tęższa. Patrzyła na nią z góry. Inge zaś nie była sadystką. Pogroziła jej bykowcem, wymamrotała pod nosem „scheise[14]” i wyszła. Na więźniarki padł blady strach. W ciszy wróciły do pracy, zastanawiając się, czemu dziś ich nadzorczyni jest taka zdenerwowana.
* * *
Agnieszka pracowała w napięciu. Czekała na wezwanie do Marii Lange, oberaufseherin.
Kiedy mnie wezwą? Jak wypadnę? Czy Marzena zdąży przekazać mi czekoladę? Skołtunione myśli starała się stłumić pracą, jednak wyścielając boksy świeżą słomą, ni stąd, ni zowąd poczuła na twarzy łzy. Zapach przypomniał jej wakacje na wsi u dziadków. Wzruszenie opanowało ją całą.
To zwierzęta śpią na świeżej słomie, a my… Pociągnęła nosem, kilka razy westchnęła i wzięła się w garść. Przecież mogę być wezwana w każdej chwili – pomyślała. Wróciła do pracy, zerkając co chwilę na nadzorczynię. Jednak dopiero podczas przerwy obiadowej zauważyła, jak dolmeczerka[15] podeszła do jej aufsejerki i razem ruszyły w jej stronę.
– Zaczyna się – powiedziała do siebie.
Wzięła głęboki wdech, podniosła głowę i spojrzała w ich kierunku.
* * *
System władzy w obozie był skomplikowany. Na jego czele stał komendant Heinrich Rott. Więźniarki nie widywały go często. Pojawiał się zazwyczaj podczas wykonywania publicznych egzekucji na wieczornym apelu, które niekiedy urządzano. Bieżące sprawy, związane między innymi z rozbudową czy aprowizacją, należały do kierownika obozu, Gerharda Müllera. Jego okrągła, różowa twarz przywodziła na myśl skojarzenie z pedantycznym księgowym, który uwielbiał niekończące się rzędy i kolumny cyfr. Taki też był w rzeczywistości. Jego twarz nie wyrażała nic. Kiedy przychodził do biura głównej nadzorczyni, interesował się wyłącznie zestawieniami. Relacje z kobietami ograniczał do narzekań na zwiększająca się liczbę więźniarek i wynikające z tego trudności. Doceniał jednak estetyczne i rzetelne tabelki. Ponieważ był to obóz kobiecy, porządku pilnowały kobiety: główna nadzorczyni, która do pomocy miała kilkanaście nadzorczyń. Wszystkie były Niemkami. Przypominały policjantki, które szukały pretekstu, by użyć siły. Były uzbrojone, a niektóre miały specjalnie tresowane owczarki niemieckie. Równocześnie więźniarki podlegały władzy innych więźniarek. W pracy lub w bloku mieszkalnym za porządek odpowiadały kobiety, głównie Niemki osadzone za przestępstwa kryminalne. Często decydowały o życiu lub śmierci, zwiększając tempo pracy lub nieuczciwie rozdzielając jedzenie. Teraz Agnieszka miała stać się jedną z nich.
* * *
– No mów!
– Prędko!
– Jak było? Jaka ona jest?
Koleżanki dopytywały jedna przez drugą podczas ustawiania się w rzędy przed wieczornym apelem. Starały się znaleźć jak najbliżej Agnieszki.
– Wszystko działo się tak szybko, że prawie nic nie pamiętam. Dolmeczerka wprowadziła mnie do budynku, ustawiła pod jakimiś drzwiami i kazała czekać. Nagle otworzyły się inne drzwi, wyszła z nich Marzena i dała mi czekoladę. Za chwilę kazano mi wejść do dużego pokoju.
– Jak wyglądał? – zapytała Ania.
– Cicho, niech mówi sama – fuknęła Marzena.
– Pod ścianą było duże biurko, za którym siedziała oberka.
– Jak ona wygląda z bliska? – Znowu weszła jej w słowo Ania.
– Opowiem ci później, przecież widzę ją codziennie, niech mówi – wtrąciła się Marzena.
Niestety, opowieść została przerwana, ponieważ rozpoczął się apel. Gdy rapportführer[16] wraz ze świtą odeszli, więźniarki zauważyły, że z przodu została aufsejerka będąca blockführerin[17] dwunastki. Duży owczarek niemiecki położył się obok jej nóg.
Wykorzystując nadarzającą się okazję, Agnieszka ciągnęła po cichu swoją opowieść:
– Podeszłam do biurka i zameldowałam się przepisowo. Ona na mnie spojrzała, potem popatrzyła w jakieś papiery, zapytała, czy to ja mam być blokową na dwunastce. Odpowiedziałam, że tak. Popatrzyła na mnie raz jeszcze i kazała mi odejść.
– To wszystko? – Ania i Marzena powiedziały równocześnie.
– No tak.
– A co z czekoladą? – zapytała Ania.
– Mam ją ze sobą. Wszystko działo się tak szybko, że nie zdążyłam nawet pomyśleć o tym, jak ją jej dać! – usprawiedliwiała się, krzycząc szeptem.
– Ćsii! – rozległo się naraz z kilku stron.
Racja, lepiej się nie odzywać – Agnieszka przywołała się w myślach do porządku. Dzisiejszy apel się przedłużał. W panującej ciszy przelewającej się pomiędzy rzędami pasiaków zawisła niepewność – płodna matka obaw, której dzieci nosiły imiona: analiza i strach.
Na co czekamy? – zastanawiała się. Zamyślona nie zauważyła, kiedy Brygida, blokowa dwunastki, podeszła do jej rzędu i zaczęła coś mówić. Okazało się, że mówiła do niej. Zareagowała dopiero, kiedy została szturchnięta nieodłącznym atrybutem blokowej – nogą od stołu. Zrobiło się bardzo niebezpiecznie. Kiedy Agnieszka uświadomiła sobie, że ma iść za Brygidą do stojącej z przodu nadzorczyni, zrobiło się jeszcze groźniej. Przestraszona do szpiku kości wbiła wzrok w ziemię. Jej holendry[18] głośno chrzęściły na żwirze, którym wysypany był plac apelowy. Serce waliło jak oszalałe, w piersiach zabrakło tchu, a pot w jednej chwili zalał jej chude ciało. Pies postawił uszy i cicho zawarczał, gdy zobaczył, że więźniarka zbliżyła się niespodziewanie. Aufsejerka odwróciła głowę w ich stronę i zmrużyła oczy.
[1] Poprawnie Schreiber lub Blockschreiber (niem.) – pisarz blokowy. Do głównych zadań osoby pełniącej tę funkcję należało prowadzenie bieżącej ewidencji więźniów w bloku mieszkalnym. Tu forma spolszczona i odmieniona.
[2] Poprawnie Aufseherin (niem.) – nadzorczyni pilnująca więźniarek w kobiecym obozie.
[3] To znaczy na głównej ulicy obozowej. Forma spolszczona i odmieniona słowa Lager (niem.) oznaczającego obóz.
[4] Poprawnie Oberaufseherin (niem.) – główna nadzorczyni w kobiecym obozie. Jej zadaniem było pilnowanie porządku, podawanie aktualnego stanu liczbowego więźniarek SS-manom, awansowanie i szkolenie innych nadzorczyń. Niekiedy prowadziła też kancelarię obozową.
[5] Kommando (niem.) – drużyna robocza grupująca więźniów ze względu na rodzaj wykonywanej pracy w obozie koncentracyjnym.
[6] Im laufschritt (niem.) – w biegu.
[7] Sauna – obozowa łaźnia. W niej więźniowie byli kąpani i strzyżeni.
[8] Trzeciak – więźniarskie łóżka piętrowe, które miały trzy kondygnacje. Inne nazwy to koje lub prycze.
[9] Stube (niem.) – funkcja więźniarska polegająca na pilnowaniu porządku w izbie mieszkalnej zwanej sztubą.
[10] Chto za bladiszcze (ukr. wulgaryzm) – Co za dziwka.
[11] Zafasowała – ukradła.
[12] Revier (niem.) – szpital obozowy.
[13] Pfleger (niem.) – sanitariusz, najczęściej więzień pracujący w szpitalu.
[14] Scheise (niem.) – gówno.
[15] Dolmetscher (niem.) – tłumacz.
[16] Rapportführer (niem.) – SS-man odbierający raport liczbowy o stanie więźniarek.
[17] Blockführerin (niem.) – nadzorczyni odpowiadająca za więźniarki na danym bloku.
[18] Holendry – drewniane buty wydłubane z jednego kawałka drewna. Jeden z rodzajów chodaków.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Dwunastka
ISBN: 978-83-8313-700-1
© Agnieszka Nowak i Wydawnictwo Novae Res 2023
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Monika Turała
KOREKTA: Małgorzata Giełzakowska
OKŁADKA: Michał Duława
FOTO: PongMoji; David Koshti | Shutterstock.com
Tengyart-u | Unsplash.com
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek