Dyrygentka. Lustro. Lesbijki. Opowiadanie erotyczne LGBT+ - Ola Maj - ebook

Dyrygentka. Lustro. Lesbijki. Opowiadanie erotyczne LGBT+ ebook

Ola Maj

4,0

Opis

Na plenerowy koncert znanej orkiestry Alicja trafia zupełnym przypadkiem. To tam zauważa seksowną dyrygentkę, która czaruje publiczność nie tylko swoją energią, ale i zmysłowym podejściem do tej wymagającej pracy. Im dłużej kobieta ją obserwuje, tym bardziej "przepada", zachwycona tym, kogo widzi na scenie. Od tej chwili stara się robić wszystko, by zbliżyć się do kuszącej nieznajomej.

"Lesbijki. Opowiadania erotyczne LGBT+" to cykl seksownych, nietuzinkowych opowiadań, których akcja zawsze rozgrywa się między kobietami. Ciekawe scenerie, skala napięć, różne doświadczenia i gwałtownie wybuchająca namiętność. To wszystko w emocjonujących historiach, które fascynują!

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 29

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (2 oceny)
1
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Patrzę na ciebie. Znów stoję w tłumie i na ciebie patrzę, wiesz? Skąd miałabyś wiedzieć. Podnoszę aparat fotograficzny, ustawiam kadr, sprawdzam światło. Pstrykam jedno magiczne zdjęcie, które zatrzymuje cię w ruchu. Boże, jak pięknie wyglądasz. Obcisłe czarne spodnie, jak zwykle eleganckie i błyszcząca setkami cekinów bluzka z długim rękawem. Długie włosy, idealnie dziś wyprostowane i upięte wysoko w ciasny kucyk. Lśnisz. W prawej ręce batuta, która wyznacza rytm całej orkiestrze. O rany… jak ja cię teraz czuję. Majtki robią mi się wilgotne, zupełnie jak wtedy, kiedy zobaczyłam cię w tej samej scenie trzy lata temu. Trzy lata! Tyle już na ciebie patrzę.

– Zaraz wchodzi Berezjew – Słyszę gdzieś za plecami i szybko znów unoszę aparat. – Zrób mu jakieś ekstrafoto pod Instagrama. Facet musi błyszczeć.

– Jasne Arti – odpowiadam i skupiam się na pracy. – Sam siebie nie pozna po mojej obróbce – rzucam żartem.

– No ja myślę – mówi Artur, który z kamerą już przesuwa się w prawo i schodzi mi wreszcie zza pleców. – Tylko nie odmładzaj go za bardzo. – śmieje się jeszcze.

– Wszystko jest kwestią smaku – mamroczę i już robię pierwsze ujęcia z Berezjewem.

To nowy w zespole tenor, który zaraz zaśpiewa Turandota, Pucciniego. Dobry jest, nie przeczę, ale co Pavarotti to Pavarotti.

Kątem oka zerkam na Sarę, której batuta wykonuje właśnie mocny wyskok, by zaraz potem zaliczyć ostre cięcie w dół i na prawo. Wciąż nie do końca orientuję się, jak orkiestra rozróżnia te ruchy, ale też nie interesuje mnie to. Interesuje mnie wyłącznie Ona. Sara Mosakowska. Dyrygentka. Najseksowniejsza kobieta jaką widziałam od lat. Zwłaszcza tych trzech ostatnich.

Berezjew wciąga powietrze w płuca i lekko się prostuje, a kiedy zaczyna śpiewać, robię mu zdjęcie. Facet ma doskonałe zęby, fotogeniczną twarz i arcymęskie rysy. Podbródek rodem z Braci Dalton, o ile ktoś pamięta komiksy Lucky Lucka. Długi, mocno zarysowany, charakterystycznie cięty w linię prostą na końcu. Sprawdzam fotkę i uśmiecham się. To jedno zdjęcie zrobi mi całą robotę.

Zadowolona wracam spojrzeniem do mojej Sary. Nie, nie jest moja i nigdy nie była, ale w wyobraźni… och! Brałam ją i pozwalałam się brać dziesiątki razy. We wszystkich możliwych konstelacjach. Zresztą, gdyby teraz ktoś wsunął mi rękę w majtki, to niczego nie dałoby się ukryć. Lekko rozchylam nogi i udaję swobodną zawodowo pozę, choć tak naprawdę poluźniam w ten sposób bieliznę pod spodniami. Może świeże powietrze plenerowego koncertu trochę wysuszy to moje wiecznie nią pobudzone podwozie. Patrzę zachwycona na jej pośladki. Ta kobieta wcale nie dyryguje kilkudziesięcioosobową orkiestrą. O nie. Ona tańczy. Cały czas tańczy. Każdy jej ruch wydaje się spontaniczny, niewystudiowany, zupełnie jakby jej ciało żyło zamiast pracować. Wygina się, napina i podskakuje (serio!), by zaraz potem opuścić batutę w dół, wywołując raptowną ciszę gasnącej muzyki. Potem podrywa się i feeria dźwięków wraz z głosem Berezjewa wystrzela ku górze niczym podsycony alkoholem ogień. Zwilżam usta, patrząc na jej wysokie czarne szpilki. Jak ona w nich chodzi! Tańczy! O… matko. Mam ciarki na przedramionach, a zaraz potem pod piersiami, na brzuchu i między nogami. Puls za pulsem. Gdyby tylko wiedziała, co ze mną robi. To połączenie: ona, muzyka, instrumenty, taniec. I w tym wszystkim ja. Taka mała. Rozpaczliwie spragniona wszystkiego, co się z tą kobietą wiąże. Mam sucho w ustach. Sam pieprz.

– Masz go? – pyta Arti, który znów pojawia się przy mnie niczym duch.

A może to ja jestem już tak zafiksowana, że ciągle ktoś mnie swoją obecnością zaskakuje?

– Ba! – odpowiadam i po sekundzie pokazuję mu podgląd zdjęć.

– Fiuu! – cmoka z uznaniem mężczyzna. – Jak na niego patrzę to czuję, że muszę do dentysty.

Śmiejemy się oboje. Przy zębach Berezjewa każdy chyba myśli to samo.

– Obstawiasz, że to naturalne, czy jednak nosi protezę? – pyta Arti.

– Jeśli to drugie, to jest idealnie dopasowana – stwierdzam.

– Chyba prawdziwe – Arti przypatruje się zdjęciu. – Przy tych jego szerokich „ooo” wypadłaby mu podczas śpiewania.

– Jezus, Arti, nie każ mi sobie tego wyobrażać. – rzucam i już widzę tę scenę gdzieś głęboko w fantazji.

To byłby obciach wszechczasów. Ciekawe, ile zapłaciliby w prasie za takie zdjęcia. Wyobrażam sobie cykl fotek na przyspieszonej migawce. Szczęka wysuwa się z ust, przechodzi dalej, dalej, jeszcze kawałek i wreszcie wypada prosto pod nogi popularnego polskiego tenora. O Boże. Aż na moment zapominam o wijących się na scenie biodrach Sary.

Rozmowa z Artim zajmuje mi kilka nieplanowanych, piekielnie długich minut. Udaję wreszcie, że muszę zrobić jeszcze fotki z innych miejsc i żegnam się z nim. Cieszę się, że wybrał inną stronę i nie powlókł się za mną. Plan koncertu znam na pamięć, za moment opera Bizeta, a tu ruchy Sary Mosakowskiej lubię najbardziej. Mam też nadzieję, że publika nie okaże się tak wieśniacka, jak w poprzednim mieście. No kto to widział, żeby spod sceny wyć do dźwięków takiej opery kawałkiem „Zabili byka, cóż to był za byk! Krew z niego sika, siku, siku, sik!”. Koszmar! Nie mam pojęcia co za jełop napisał taki tekst pod tę muzykę, ale zabił sztukę. Powinni go wsadzić. Profanacja.

Sara zaczyna mocno, jak to w preludium. Jej ramiona podrywają się szybko, energicznie, batuta śmiga na wszystkie strony, a ja przykładam obiektyw do oka i robię zbliżenie. Teraz patrzę tylko na nią. Wyobrażam sobie seks przy tym utworze. Szalony, prędki, gwałtowny, nieposkromiony. Niemal czuję między nogami penetrujący mnie język dyrygentki. Intensywne doznanie. Bielizna znów mokra. Przez szkiełko aparatu patrzę na jej zwężenie w pasie, na tę koszulę idealnie ją teraz opinającą. Gdybym tylko mogła jej dotknąć. Raz. Dwa razy. Sto. Muzyka cichnie i przez kilka ulotnych chwil jest tak niebywale spokojna. Jakby język zwalniał, rozsmakowując się w tym, co ma przed sobą. Powolne, długie pociągnięcia. Bez pośpiechu, ale i bez rozmyślnego planu. Samo czucie. Z ust wyrywa mi się cichy jęk. Opera przyspiesza, a ciało Sary dostosowuje się do tego tempa. Drży, unosi się, opada, znów unosi. Jej ramiona w górze, kolana lekko ugięte. I teraz! Tempo skacze radykalnie. Cztery, może pięć razy. Ona wybija się na tych niebotycznie pięknych obcasach i wyskakuje nad drewniany podest sceny. Może to tylko trzy centymetry, ale…och! Cała orkiestra zgrywa się z nią i miejski park zalewa szalone tempo. A mnie zalewa wilgoć.

Kobieto! Dyryguj mną. Proszę.