Dzieje Tadeusza Kościuszki - opracowanie Janina Perathoner - ebook

Dzieje Tadeusza Kościuszki ebook

opracowanie Janina Perathoner

0,0

Opis

Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej! 

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. 
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.  

 

Książka dostępna w zasobach: 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Zofii Urbanowskiej w Koninie 
Powiatowa i Miejska Biblioteka Publiczna w Kole

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 34

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

Dzieje Tadeusza Kościuszki generała lejtnanta i naczelnika narodu polskiego

Opracowała Janina Perathoner

Wydawnictwo „Apeks”Konin 1999

 

Dzieje Tadeusza Kościuszki generała lejtnana i naczelnika narodu polskiego

Opracowała Janina Perathoner

© Janina Perathoner, 1999

Wydawnictwo „Apeks” s.c

Konin 1999 r.

Skład i druk: Zakład poligraficzny Wydawnictwa „Apeks” s.c. Żychlin, ul. Cisowa 2, 62–571 Stare Miasto

ISBN 83–86139–72–2

Historia życia pana generała Kościuszki była niebywale barwna i ciekawa, nawet dla niego samego zaskakująca. Bo kto mógł przewidzieć, że urodzony w 1746 roku Andrzej Tadeusz Bonawentura Kościuszko Siechnowicki herbu Roch tertio, miecznikowiec brzeski, pochodzący z mniej niż średnio zamożnej szlachty, rozrodzonej gdzieś na dalekiej poleskiej ziemi, zostanie najwyższym naczelnikiem narodu i będzie w sławie chodził jak w słońcu. Prawdopodobniej musiałby poprzestać na ukończeniu szkoły pijarskiej w Lubieszowie i osiąść na skromnym mająteczku, przypadającym mu po rozdziale dóbr pana ojca Ludwika Tomasza między czworga dzieci. I tam dokonałby żywota, nieznany szerszym kręgom prócz najbliższych sąsiadów. Ale szczęśliwy los czyli protekcja Adama Kazimierza księcia Czartoryskiego sprawiła, że mając dziewiętnaście lat wstąpił do Korpusu Kadetów, zwanego też Szkołą Rycerską, której szefem był sam król Stanisław August, a komendantem światły i potężny Adam książę Czartoryski. Wkrótce młody kadet otrzymał przezwisko „Szwed” ze względu na to, że posiadał podobne cechy charakteru jak Karol XII, a mianowicie porywczość, żywość i upór. Uczył się bardzo dobrze i został prymusem, dzięki czemu 20 grudnia 1767 roku mianowano go na chorążego i mógł pełnić funkcję instruktora podbrygadiera. Wraz z grupą najlepszych pobierał dodatkowe lekcje matematyki i rysunków. W 1769 roku otrzymał nominację na kapitana i wytypowano go, wraz z drugim prymusem Józefem Orłowskim, na studia do Paryża, aby tam pogłębił wiedzę wojskową.

Pobyt w Szkole Rycerskiej wyposażył młodego kapitana w wiele umiejętności z zakresu inżynierii wojskowej, a jednocześnie ukształtował jego światopogląd zgodnie z tendencjami Oświecenia. Nauczyciele, przeważnie obcokrajowcy, wyznawali kalwinizm lub luteranizm, a więc mowy nie było o nietolerancji, o ślepej wierze, o religianctwie. Krytykowano ucisk chłopów przez panów i całą zapyziałą tradycję szlachecką prowieniencji „ciemnogrodzkiej”. Młody elew jako wychowanek siecle des lumieres był zwolennikiem deizmu i racjonalizmu. Wierzył w człowieka i jego cnoty przyrodzone, nienawidził przemocy i wszelkiego rodzaju terroryzmu. Postanowił je zwalczać. Marzył o wyzwoleniu chłopów i wzięciu ich pod opiekę rządu krajowego, a nawet dopuszczeniu do parlamentu. Przejął się ideałami demokracji i nauczył się kochać ojczyznę. Nabył także manier towarzyskich i sztuki brylowania w salonach.

Kadeci chętnie byli widziani na balach i zabawach urządzanych przez magnatów i bogatą szlachtę jako świetni tancerze, a książę Czartoryski osobiście dbał, by jego wychowankowie oszlifowali się towarzysko. Na jednym balu, urządzonym przez księcia Adama z okazji imienin króla Stasia, kapitan Kościuszko spotkał wojewodziankę Ludwikę Nałęcz Sosnowską. Wyglądała miło w sukience z białej „blondyny”, przybranej kwiatkami. Tadeusz poprosił ją do menueta, nie bojąc się odmowy, bowiem uchodził za jednego z najlepszych danserów. W czasie wykonywania figur tanecznych młodzi przyjrzeli się sobie i poznali, że są znajomymi z czasów dzieciństwa. Majętność pana Sosnowskiego leżała blisko Mereczowszczyzny i niekiedy odwiedzano się, choć wojewoda podkreślał, że czyni to z łaski, gdyż Kościuszkowie to szlachta „niska”. Jednak młodzi nie przejmowali się zadzieraniem nosa pana ojca i bardziej zajęci byli swymi uśmiechami, błyskami oczów i słodkimi słówkami. Zrodzony na balu efekt nie miał na razie dalszego ciągu, gdyż młodzieniec wyjeżdżał do Paryża.

Z bardzo chudą kiesą zjawił się w stolicy Francji w listopadzie 1769 roku. Protektorzy – król Staś i książę Czartoryski – nigdy nie mieli pieniędzy i zawsze tonęli w długach, toteż wyposażyli stypendystę bardzo skąpo. Trochę pomogła rodzina, ale przede wszystkim zaważyła chęć szczera, by poznać kulturalny i naukowy ośrodek świata. Paryż zachwycił młodzieńca, chłonął jego piękno, łowił nowinki, czytywał Woltera, Russa, Diderota i encyklopedystów, którzy właśnie wydawali ostatnie tomy swego wielkiego dzieła, nie przewidując, że wstrząśnie ono monarchią. Kościuszko szybko zauważył kryzys społeczny, straszliwy wyzysk trzeciego stanu, tym bardziej, że stykał się z nim na co dzień. Mieszkał w nędznych facjatkach i jadał w bufetach podłych garkuchni, choć nieregularnie. Bieda doskwierała mu srodze, tedy dobrze rozumiał krzywdę ludu. Z jednej strony wykwint i luksus dworu Ludwika XV, siedliska intryg, rozpusty, wpływów zmieniających się koterii dworskich, którym przewodziła metresa królewska pani du Barry, kobieta głupia i kapryśna, a z drugiej strony rzesze głodujących i obdartych ludzi, walczących o przetrwanie. Ze swych obserwacji wysnuł proroczy wniosek, że świat ten potrwa może jeszcze trzy tygodnie.

W połowie 1774 roku wrócił do kraju, ale niespodziewanie znalazł się w trudnej sytuacji, gdyż jego umiejętności wojskowe nie były potrzebne. Ilość oddziałów była nieliczna, a szarżę trzeba było drogo opłacić, na co biedny kapitan nie miał pieniędzy. Osiadł w mająteczku Sławinku. W pobliżu leżał Sosnowiec pana wojewody, tedy młody inżynier nader wyszlifowany za granicą postanowił odwiedzić sąsiadów. Uczynił dobre wrażenie. Średniego wzrostu, szczupłej i zręcznej postaci, twarz miał bladą, rysy wyraziste, duże, niebieskie oczy, warkocz z naturalnych włosów przepasany wstążką do połowy pleców. Lubo nos miał zadarty, to nie ujmował on wdzięku młodemu obliczu smętnego pana. Zachowywał się grzecznie, ujmująco, uważnie. Znać było, że miał charakter łagodny i wszelka brutalność była mu obca. Posiadał umiejętność wielce cenioną przez młode damy – potrafił malować konterfekty, więc panny Sosnowskie chętnie pozowały malarzowi. W Ludwisi odżyły wspomnienia z balu warszawskiego i sympatia zaczęła się przeradzać w głęboką miłość. Aby częściej przebywać z ukochanym zapragnęła uczyć się rysunku u tak zdolnego mistrza, a papa Sosnowski nie widział przeszkód, gdyż do głowy mu nie przyszło, że chodzi o coś więcej. Bo jakże! Taki hołysz bez majątku śmiałby podnieść oczy na jego córkę wojewodziankę? Mylił się jednak. Ogród i park sosnowiecki widywał w poświecie księżyca przemykającą między szpalerami i drzewami parę, przytuloną do siebie, nieodmiennie w kierunku altany, zwanej z francuska berceau d’amor, obrośniętą powojami. Owa kolebka miłości była rajem dla zakochanych. Tamże przeżyli chwile gorących uniesień miłosnych, tam doznali szczęścia tak szczególnego jak już nigdy potem. Młody kapitan nie był z tych mężczyzn, którzy uwodzą dziewczęta, by wkrótce je porzucić i zniknąć. Pragnął pojąć Ludwisię za żonę, a i ona byłaby temu rada. Nie bała się biedy. Niechby tam łyżka barszczu i chleb parafiańsko-szlachecki byle z ukochanym. Lecz wojewoda Sosnowski nie miał zrozumienia dla wielkiej miłości epuzera z małą wioszczyzną. Synogarlice nie dla gołębi, a córy magnatów nie dla szlachetków – powiedział ostro. Nakazał Ludwisi, by zapomniała o wszeteczniku, lecz serce nie sługa. Zgodziła się na porwanie i tajemne zaślubiny. Lecz do ucieczki nie doszło, gdyż rzecz się przedwcześnie wydała. Młody kapitan znalazł się w niebezpiecznej sytuacji. Za porwanie panny groziła sroga kara. Zaczął się bać, że złoży głowę na pniu katowskim.