Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Skrząca się humorem kontynuacja bestselleru „Passa”. Tym razem Daniel Passent opowiada o swoich najsławniejszy felietonach, kulisach ich powstawania, ich bohaterach, epoce. Nad swoimi tekstami pochyla się z Janem Wróblem, felietonistą młodszym o pokolenie, jednak z równie ciętym, jak Passent, poczuciem humoru. Kto wygra ten pojedynek? Passent czy Wróbel?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 342
Copyright © Daniel Passent, Czerwone i Czarne
Projekt graficzny FRYCZ I WICHA
Zdjęcie na okładce Michał Mutor/Agencja Gazeta
Redaktor prowadzący Katarzyna Litwińczuk
Korekta i indeks nazwisk Małgorzata Ablewska, Katarzyna Szol
Skład Tomasz Erbel
Wydawca Czerwone i Czarne sp. z o.o. Rynek Starego Miasta 5/7 m. 5 00-272 Warszawa
Druk i oprawa Drukarnia Colonel ul. Jana Henryka Dąbrowskiego 16 30-532 Kraków
Wyłączny dystrybutor Firma Księgarska Olesiejuk Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością S.K.A. ul. Poznańska 91 05-850 Ożarów Mazowiecki
Radość?
To pan jest jednym z tych, którzy całe życie pamiętają, co o nich „napisali w gazecie”? Tkwi to w nich jak odłamek i do śmierci to pokazują: „tu, o tu mnie obsmarowali”. Ten felieton o nadęciu faktycznie nadaje się na otwarcie, bo felieton nie znosi koturnów, to zaprzeczenie nadęcia.
Oczymże pisać na warszawskim bruku, żeby na nim nie wylądować?
Felietonem sprzed dwóch tygodni poczuły się obrażone cztery osoby, z tego dwie telefonowały do Rakowskiego, którego widocznie uważają za chłopca do bicia. Ten zaś natarł mi uszu; teraz nie tylko mam nos duży, ale i uszy spuchnięte. Cóż za obyczaje?! Zamiast mnie po tyłku nałożyć – do wychowawcy dzwonią, bo u nas nawet byka po czterdziestce traktuje się jak dziecko, i trzeba je wychowywać. „Nasza inteligencja jest pacyfistyczna, wolnomyślna, wygadana, encyklopedyczna, ciekawska i anarchistyczna” – pisał Ignacy Fik, ale zapomniał dodać, że jest obrażalska.
Jak gdyby nie dość było rozwagi, delikatności i oględności, to jeszcze nazwisk się nie wymienia, taka zapanowała grzeczność. Czytam felieton Toeplitza – mistrza naszego gatunku, o którym mówiono „cudowne dziecko”, kiedy do mnie (bo o mnie nikt tak nie mówił) zwracano się per smarkaczu – felieton o tym, że może ludzie nie chodzą na filmy niektórych reżyserów, bo są złe, a na filmy innych wolą, bo są dobre i do końca niewyeksploatowane, że filmy złe są produkowane zwłaszcza przez „zespół filmowy w Łodzi”, i nie pada ani jedno nazwisko filmowca, ani też nazwa żadnego zespołu.
Jedynym człowiekiem, z którego można się śmiać, którego można kopać, gryźć i nim pomiatać, jest niejaki Passent i jemu też dziś nałożę po ryju. „Doszło do tego, panowie, że muszę z braku przeciwników sam ze sobą dyskutować” – jak pisał Antoni Słonimski.
Otóż ta bulwa nadęta z Polityki, ta rzodkiewka z wierzchu biało-czerwona, a w środku sparciała, ten balon nadmuchany nie helem, nie powietrzem nawet, ale próżnią wypełniony, od pewnego czasu obnosiła się z ogłoszeniem, które ukazało się w prasie 19 czerwca: „W dniu 30 czerwca 1980 w Instytucie Badań Literackich PAN w Sali 103 o godz. 12.30 odbędzie się publiczna obrona rozprawy doktorskiej mgra Piotra Stasińskiego «Poetyka i pragmatyka felietonu w polskiej prasie» (…) ilustrowana analizami trzech jego realizacji: albumy fotograficzne Kazimierza Chłędowskiego, kroniki tygodniowe Antoniego Słonimskiego i felietony Daniela Passenta z Polityki. Promotor: doc. dr hab. Janusz Sławiński…”.
Zamiast spalić się ze wstydu, że jest świnką morską, psem Pawłowa, gorzej – Łajką literacką (która lepiej, żeby nie wróciła na ziemię), ten buc, z właściwą sobie hucpą, zajechał przed Pałac Staszica kosztowną limuzyną (wiadomo, za czyje pieniądze kupiona), nie odkłonił się Mikołajowi Kopernikowi, bądź co bądź naszemu największemu uczonemu, którego teorii nie śmieją podważyć nawet najbardziej niechętne nam ośrodki dywersyjne, zbezcześcił świątynię nauki, przekraczając jej drzwi frontowe, wcale nie dla niego przeznaczone, nie podał ręki popiersiu Stanisława Staszica, tylko udał się wprost do sali 103, żeby usiąść w prezydium, dokąd go nikt nie prosił i gdzie nawet taki spryciarz jak on się nie zmieścił, ponieważ obok prof. Żółkiewskiego trudno się zmieścić.
Usiadł obrażony pośród publiczności, której się nawet nie ukłonił, wpatrując się cały czas w portret Tadeusza Kotarbińskiego, a i głowę dam, że albo myślał, że lepiej by namalował, albo sam korzystniej by w tym miejscu wyglądał. Nie mogąc jednak pogodzić się z tym, że ktoś może wziąć go za zwykłego słuchacza, zaczął odbierać ludziom kwiaty przyniesione dla Piotra Stasińskiego, kiedy ten z magisterskiej larwy pofrunie doktorskim motylem, skromnie nieraz, ale z głębi serca kupione storczyki (primo voto orchidee), które splecione następnie w wieniec własnoręcznie założył na swój pusty łeb, a co się nie nadawało, to deptał, a deptał tak zajadle, jak zazwyczaj depce ludzi, aż litościwa teściowa magistra (wówczas jeszcze) musiała wyprowadzić jego nieletnią dziecinę, żeby pobawiła się z koryfeuszami nauki w kuluarach.
Na tym tle zachowanie Kazimierza Chłędowskiego i trzeba przyznać, że mimo wszystkich zastrzeżeń również Antoniego Słonimskiego, nie budziło zastrzeżeń. Chłędowski, były urzędnik namiestnictwa lwowskiego, który pisał felietony sto lat temu, kiedy Passent ledwo robił pod siebie, ale jeszcze pod siebie nie pisał, i Słonimski, który bądź co bądź sfinansował przewrót majowy, pożyczając Wieniawie na taksówkę, mieli na tyle kindersztuby, żeby się nie pchać między uczonych, skoro obaj nie byli magistrami.
Felietonista Polityki natomiast o istnieniu Chłędowskiego nigdy nie słyszał, a zachowywał się tak, jak gdyby każde jego zdanie umiał na pamięć, zwłaszcza: „Kąsaliście wy, panie hrabio, trzeba i was troszeczkę pokąsać”, i dlatego telefon Rakowskiego zadzwonił dwa razy. Chłędowski, który „fotografował” ludzi, a nie system, gdyż system wówczas był nie nasz – tylko zaborczy, powinien był wbić szczeniakowi do głowy swoją maksymę retuszera, którą miał krótką: „Lepiej obielić aniżeli zaczernić”, i dlatego telefon w redakcji Kraju u Adama ks. Sapiehy nigdy nie dzwonił, chociaż Bell i Popow już kombinowali, a Marconi nawet wykombinował sobie wkrótce Nagrodę Nobla za to właśnie, przez co dziś telefonują obrażeni do MFR.
Podczas uroczystości Passent naruszył nie tylko wszelkie reguły dobrego wychowania, ale i prawa fizyki, zaczął bowiem przez swą próżność unosić się w górę „wciąż wyżej i wyżej, i wyżej”, jak w zapomnianej dziś piosence lotników, ilekroć w rozprawie doktorskiej padały takie nazwiska, jak Prus, Świętochowski, Dostojewski, Tuwim, a nawet Urban, bo już mu było wszystko jedno z tego nadęcia, z tej rozedmy, z tego spurchawienia, tak że nawet nie dotarło doń nazwisko Gogola, autora bądź co bądź znacznego, a wymienionego w związku z opowiadaniem Passenta „Cyceron” (Polityka 1976).
Unosząc się tak wysoko, cwaniak ten udawał, że nie słyszy, iż felieton cofa się obecnie od inteligenckiej walki światopoglądowej do niepoważnej formy mieszczącej aktualne variété, on zaś stosuje dwupiętrową ironię i jest autosatyrycznym kpiarzem, że rozdział o Słonimskim nie bez powodu jest najdłuższy i ma trzy razy tyle przypisów co rozdział o felietoniście Polityki (zaledwie 50), a przede wszystkim całą plejadę prostych skądinąd terminów, dla nieuka jednak niedostępnych, jak: modalność, nadadresat, lektura nielinearna, instytucjonalizacja retoryki kontekstu, satyra prewencyjna, aposiopesis, zabawa autoteliczna, uwewnętrzniona pragmatyka felietonu, polemika implicytna, realistyczne i perswazyjne „my” Słonimskiego, tytuł oksymoroniczny, totum pro parte i pars pro toto, bo chociaż załatwił sobie niejeden wyjazd, to do łaciny nigdy go nie wysłali.
Przekłuta lancetem nauki, jedna trzecia bohatera pracy doktorskiej zaczęła opadać na salę, która słyszała syk, z jakim uchodziła zeń spieniona żółć, jad i szumowina wszelaka. Spadł jednak znów na cztery łapy (które mu w końcu ktoś przetrąci), w sam raz – choć niby przypadkowo – kiedy recenzenci mówili, że jest to praca wybitna, pierwsze w polskim literaturoznawstwie dzieło o felietonie, i to w dodatku na przykładach wybitnych przedstawicieli gatunku. W tym miejscu, za pozwoleniem, doszło do gorszącego incydentu, ponieważ felietonista Polityki zakłócił przebieg obrad, przedzierając się do prezydium, żeby ucałować prof. Michała Głowińskiego, który to powiedział, po gospodarsku, prosto w usta, i było w tym nawet coś pocieszającego, że i ten szakal zdolny jest do odruchu ludzkiego. Inny profesor wzywał nadaremnie milicję, która nie przybyła dzięki znajomościom Passenta w aparacie ścigania i której niespecjalnie zależy na ochronie Głowińskiego. Zawarł te znajomości z MO w trakcie odsiadywania długoletnich, a jakże zasłużonych wyroków, m.in. za gwałt, podczas którego zginął w dodatku kożuch, i za Powiatowy Ośrodek Maszynowy, będący inwestycją wiodącą w województwie ciechanowskim.
Na zakończenie obrony goście udali się na najwyższe piętro Pałacu Staszica celem skonsumowania lampki wina, gdzie zastali jedynie okruchy po ciasteczkach i puste szkło, opróżnione przez nieznanego sprawcę. Felietonista Polityki tymczasem, udając Greka, odepchnął ojca, matkę, teściową i dziecko doktoranta, wdrapał się na profesora Żółkiewskiego, żeby jako pierwszy złożyć zasłużone, zwłaszcza ze swojego punktu widzenia, gratulacje. A że miał gębę pełną ciasteczek, dr Stasiński uprzedził go, że ma nadzieję na ogłoszenie swojej pracy drukiem, ale bez rozdziału o Passencie, który nie przejdzie, i dlatego dopisze rozdział o Nowaczyńskim. Założę się, że teraz felietonista Polityki dyskontuje i ten policzek, paradując bezwstydnie po Nowym Świecie jako ofiara endecji i udając niewiniątko z każdej budki telefonuje do Rakowskiego. Ale tam jest stale zajęte, ponieważ felietonem sprzed dwóch tygodni poczuły się obrażone i da capo…
12 lipca 1980 r.
* * *
Im mocniejszy się czuję jako autor, tym swobodniej mogę się sam smagać, wiem, że mi to nie zaszkodzi, tylko pomoże. Głupoty niektórych czytelników nie można przeszacować. Napisałem kiedyś felieton o tym, że Gustaw Holoubek kupił Magdę Zawadzką, ofiarując za nią malowaną ludową szafę. I pojawiły się pretensje – a po co zaraz o tym pisać? Jednak z felietonem jest dzisiaj tak, że czyta go ten, kto chce i kto szuka w felietonach felietonu. Dawniej autoironia była chyba znakiem rozpoznawczym pewnego środowiska, powiedzmy STS-u, Kabaretu Starszych Panów. Środowiskowa zabawa.
Była i jest. Spotykam ludzi, którzy pamiętają, co napisałem o nich trzydzieści, czterdzieści lat temu. Noszą to w sercu. Feliks Falk ma do mnie pretensję (słuszną!), że w pewnym tekście nie wymieniłem go wśród wybitnych osób, z którymi chodziłem do szkoły. A polemiki? Skrytykuje pan kogoś, to zaraz usłyszy, że przeprowadził „histeryczny, furiacki atak”. Andrzej Wajda się nie obraża, tłumaczył mi kiedyś, że recenzje ze swoich filmów ma zamiar czytać na emeryturze, jak już nie będzie kręcił filmów. Atakują go nawet dzisiaj, niedawno Krzysztof Kłopotowski…
Krytykuje. Ale tak jakoś atakująco, nienawistnie, obsesyjnie. Kłopotowski chce na plecach Wajdy wjechać do raju. Nie wie, że już jest w piekle, polskim piekle. Rozumiem, że można kogoś zaatakować, skrytykować, potępić, ale ile razy? To jakaś obsesja!
To trochę dlatego, że jakieś wykształcenie przecież otrzymałem i chciałem się nim popisać. Aczkolwiek również dlatego, że stosowałem fortel. Przygotowywałem się do pisania felietonu.
Tak, tak, odrabiałem pracę domową. W rezultacie te felietony, do których się szczególnie przygotowywałem, powstały na poziomie dużo wyższym, niż ja sam reprezentuję. Kiedy czytam tamte teksty po latach, myślę, że są lepsze od ich autora. Cytuję Woltera, a niechby tak mnie pan zapytał, co myślał na podobny temat Rousseau…
A wtedy musiałbym sprawdzić.
No właśnie do niej by doszło.
Pan kpi czy o drogę pyta? Myślę, że to jest popis erudycyjny, ale tylko o Wolterze.
Jeżeli tak, to podświadomie. Wolter miał cechy, które felietoniście muszą imponować. Pisząc o nim, chciałem jednak imponować swoją wiedzą na jego temat, napisać jak najlepszy felieton. Nieźle się napracowałem. Skromny nie jestem, ale taka grzeszna myśl, że jestem reinkarnacją Woltera, nie przyszła mi do głowy.
Dwóchsetlecie śmierci Woltera minęło w atmosferze godności i spokoju, bez zbędnych obchodów. Po pierwsze, po co obchodzić coś, co mało kogo obchodzi? Po drugie, dosyć hałasował za życia, żeby jeszcze był szum po śmierci. Nie żył już, a tłum jeszcze wiwatował przed jego domem, nie wiedząc, że w środku leży trup. Szaleć dla kogoś, kto już ostygł?
Piszę o Wolterze, ponieważ był dziennikarzem. Może się komuś nie podobać, że bierzemy sobie takiego patrona, ale faktem jest, że Wolter nie ostał się ani jako filozof, ani jako poeta, a także nie jako dramaturg czy uczony. Ostał się natomiast jako człowiek, który wszystko komentuje, walczy, angażuje się, a swoje drwiny, kpiny i szyderstwa kieruje dokładnie tam, gdzie chce. Nie ma nic złego w tym, że szydził, ważne z kogo i z czego szydził, a szydził z absolutyzmu Ludwików, z intryg kardynałów, z ciemnoty pasterzy i ich owieczek, czyli z tego, co Francję hamowało.
Publicystą pozostał aż do śmierci, gdyż jeszcze nad grobem jako patriarcha Francuzów angażował się w obronę niewinnie połamanego kołem Jana Calasa. Więc chociaż jubileusz Woltera minął skromnie, my, dziennikarze, możemy go wspomnieć. „Większa część tej twórczości – pisał w jego biografii Maurois – są to jednak pamflety, broszury i dialogi, dzięki którym Woltera (...) można uznać za największego w świecie dziennikarza”. Również Lanson w książce „Wolter” pisze, że „był on niedyskretny jak współczesny dziennikarz”.
Sam będąc przysięgłym szydercą, zasłużył na to, żeby i z niego zakpić. A więc jako dziennikarz pracował w pojedynkę, był to wolny strzelec, pozbawiony zespołu i kierownictwa redakcji, które by nad nim czuwało. Zdaniem współczesnych był zdecydowanie za bardzo wolny i zdecydowanie za bardzo strzelcem. Pozbawiony drogowskazu – błądził. Jak słusznie zwraca uwagę Jerzy Adamski („Sekrety wieku Oświecenia”), nie wiadomo, czy to był właściwie monarchista, czy republikanin. Dopiero kiedy za jego utwory zabrał się Mickiewicz, który z bezczynności przełożył je na polski, nadał tym wierszom nieco bardziej postępowy charakter. Dlatego Mickiewicza czcimy, a Woltera mniej. Gramy go, po teatrach, owszem, ale nie będziemy budowali mu kapliczki.
Poza tym był oportunistą. Jest to ciemna karta zawodu dziennikarskiego. Dość mamy już dziennikarzy uczciwych, żebyśmy sobie zawracali głowę krętaczami. Każda jego sztuka – jak pisał Maurois – „była to mieszanina odrobiny odwagi z wielką ostrożnością”.
W naturze Woltera leżało niezadowolenie, walka, tym bardziej godna potępienia, że osobiście powodziło mu się dobrze. Pochodził z rodziny inteligenckiej i od wczesnej młodości grymasił. Posłany na naukę do jezuitów – nie został jezuitą, a nawet nienawidził swoich nauczycieli przez następne siedemdziesiąt lat, mimo że zawdzięczał im wprowadzenie w świat alfabetu, tabliczki mnożenia i katechizmu. Niczego pożytecznego studiować nie chciał, nawet prawa, nie imał się też stałej pracy etatowej. Z punktu widzenia prawa był pasożytem – wierszyki, komedyjki, facecje, epigramy, pamflety, a do roboty pójść nie chciał. Mając dwadzieścia lat, ten złoty młodzieniec był już ozdobą salonów, w kilka lat później był już na dworze, skąd pobierał rentę, choć – cwaniak – zdrów był jak ryba i dożył sędziwego wieku.
A mimo to narzekał, bo wszystko mu się nie podobało: Bóg, Honor i Ojczyzna – to dla niego nie istniało. Kardynałowie, duchowieństwo, wojsko, ministrowie, dwór, podatki – nic mu się nie podobało. „Mają stworzyć nowy podatek, ażeby mieć za co kupić koronki i materye dla panny Leszczyńskiej. Podobne to jest do małżeństwa słońca, które wywołuje szmer niezadowolenia wśród żab”. Jego ulubiony bohater, Kandyd, mówił, jak „przyjemnie wszystko krytykować, widzieć braki tam, gdzie inni ludzie widzą piękności”. Nawet jeśli pamiętamy, że krytykował z pozycji naonczas postępowych, torował drogę Oświeceniu i burżuazji, to jednak trudno kochać kogoś, kto kochać nie umie, trudno czcić tego, dla kogo nie ma nic świętego. Był to faktycznie paszkwilant i wesz kałamarzowa. Tylko człowiek, który nie ma za grosz instynktu państwowego, może włożyć w usta Kandyda okrzyk: „królowe do kloaki”, i to à propos królowej angielskiej, a więc w newralgicznej sprawie polityki zagranicznej. „To wieczny malkontent – mówi o pewnym dziennikarzu, a faktycznie o sobie – który zarabia mówieniem źle o każdej sztuce i każdej książce! Nienawidzi wszystkiego, co ma powodzenie, jak eunuchy nienawidzą ludzi z wigorem, i to jeden z owych płazów literackich żywiących się błotem i trucizną, zwykła wesz kałamarzowa”.
Jego zamiłowanie do szkalowania posunęło się do tego stopnia, że będąc w Holandii, utrzymywał stosunki z niejaką panią Dunoyer, która nie tylko była niebezpieczną protestantką, ale „utrzymywała się ze sprzedaży paszkwilów” (Maurois), i był nią zafascynowany, dopóki nie poznał jej córeczki, Pimpetty, na którą przerzucił swoje wysiłki.
Środowisko dziennikarskie nie ma powodów do dumy z Woltera, gdyż ta kanalia kpiła nawet z macierzyństwa! Gdyby w jego rączki trafił eksperyment z probówką, to Jan Paweł I miałby już trudny początek pontyfikatu. Oto jak pisał o porodzie z łona matki, która w dodatku była kobietą uczoną: „Tej nocy pani du Châtelet, pracując nad swoim Newtonem, uczuła małą potrzebę. Przywołała swą pokojówkę, która zaledwie zdołała nadstawić fartuch, ażeby pochwycić maleńką dziewczynkę, którą zaniesiono do kołyski”.
Gdyby to był człowiek, który zbłądził, uległ wpływom środowiska, można by nad nim pracować. Ale to był kpiarz z przekonania, z zamiłowania. „Krocz zawsze drogą prawdy, śmiejąc się szyderczo!” – to była jego maksyma.
I jeszcze jedno: stronił od prostych ludzi, nie był związany z ludem. Mało, że był z pochodzenia inteligentem i drobnomieszczaninem, to piął się wyżej, chciał być dużo-mieszczaninem, kochał pieniądze, nieobce były mu lichwa i interesy. Umysł stworzony rzekomo do celów wyższych, a wiedział, z której strony chleb jest posmarowany. Zaludniał sobą dwory i pałace nawet monarchów wrogich Francji, jako to Fryderyka II i Katarzyny Wielkiej. Był do kupienia, ale za duże pieniądze. Kiedy chciano mu wznieść pomnik za życia, czterej królowie ofiarowali datki: rosyjski, polski, duński i pruski, ale nie francuski. „Mam czterech królów, ale muszę jeszcze wygrać partię” – mówił nienasycony.
Dokąd zaprowadziła Woltera taka postawa? Gdzie mu się podobało? Oczywiście – za granicą. W kapitalizmie. Niestety feudalizm mu się nie podobał, a kapitalizm bardzo. Nawet fakt, że znalazł się tam nie z własnej woli, nie otworzył mu oczu. Wystarczyła byle Holandia, a już był zachwycony. Anglii nie mógł się nachwalić. Że tyle jest religii, iż żadna nie dominuje. Że nie ma stanów, a ludzie różnią się tylko posiadaną gotówką (to mu odpowiadało). Że Newton miał pogrzeb królewski. Istnieją poważne przesłanki, by sądzić, że gdyby w kwiecie wieku Woltera istniały Stany Zjednoczone, toby mu się podobały, ponieważ nigdy nie był wrażliwy na wyzysk, rasizm i niedolę ludzi prostych, natomiast imponowały mu interesy: bogactwo, bezbożność i brak poszanowania. Nie zawsze mając odwagę krytykować swój kraj otwarcie, uciekał się do aluzji. Oczerniał stosunki w Paryżu, pisząc o rzekomym Kaszmirze, który oczywiście mało kogo obchodził, zwłaszcza kiedy książkę spalono. Ostatecznie jednak przekonał się, do czego prowadzi zdrada. Fryderyk II powiedział, że wyciśnie z niego sok, a skórkę wyrzuci, i tak postąpił. Katarzyna chciała kupić tylko jego bibliotekę, a Józef II, będąc we Francji, nawet go nie odwiedził. Niech to będzie przestrogą dla naszych korespondentów zagranicznych.
Postawa jego spotkała się z niechętnym stosunkiem władz. Od wczesnej młodości zapoznał się z Bastylią i innymi osiągnięciami monarchii w dziedzinie penitencjarnej. Mimo to po wyjściu żartował dalej. Prosił, aby Jego Wysokość w przyszłości również troszczyła się o jego wyżywienie, natomiast o mieszkanie zadba sam.
Miał jeszcze jedną cechę, tak charakterystyczną dla szyderców, aluzjonistów oraz ironistów wszelkiej maści: był zarozumiały. „Uczyniłem w mojej epoce więcej niż Luter i Kalwin” – mówił. Albo: „Mam dość ich wiecznego powtarzania, że dwunastu ludzi wystarczyło, ażeby poprawić chrześcijaństwo, i mam ochotę dowieść im, że wystarczy jeden człowiek, aby je zniszczyć”.
Nic więc dziwnego, że pewien kardynał w jego powiastce, wykrzykuje: „Nie tylko zdradziłeś religię, ale i państwo”. To zresztą na ogół idzie w parze i za to spotkała Woltera zasłużona kara. Pogrzeb jego odbył się potajemnie, zwłoki bezczeszczono, pocięto na kawałki i rozkradano, ekshumowano, zakopywano i rozwłóczono po świecie. I my nie wracalibyśmy do tego szydercy, gdyby nie pewien fragment, który nam poświęcił: „Wolność pióra – pisał – wprowadzono w Anglii i w Polsce...”.
Na dowód, że miał rację, niniejszy wstrętny felieton mógł się ukazać i niech nam będzie odpuszczony.
9 września 1978 r.
Felieton o tym, ile ludziom zawdzięczam, był ewidentną krytyką poprzedniego systemu, w którym wszystko trzeba było załatwiać przez kogoś, prawie niczego nie można było po prostu kupić. Wszystko w tym felietonie było prawdą. Wszyscy zawdzięczaliśmy dużo innym ludziom.
Jak na tamte czasy dużo. A czasem i na dzisiejsze czasy. Pierwsze mieszkanko załatwił mi Dariusz Fikus. Dom, w którym mieszkam teraz, wybudowany został na działce, którą dostaliśmy z Agnieszką dzięki przydziałowi. Bez szczególnych znajomości. Prezes spółdzielni w ostatniej chwili dodał tylko: „No dobrze, ale kto zadzwoni w pana sprawie?”. Kogoś na szczęście znalazłem, kto z odpowiedniej wysokości zadzwonił do prezesa. „Kto zadzwoni w pańskiej sprawie?” – to było ulubione powiedzenie Andrzeja Krzysztofa Wróblewskiego, mojego przyjaciela. Bardzo dużo zawdzięczam różnym ludziom, także czytelnikom. Jeden z nich, inżynier Jan Walas, zaprosił mnie z rodziną do Algierii, gdzie pracował, obwiózł nas po Saharze, z przenośną lodówką w bagażniku… Spałem u Beduinów pod gołym niebem. Kiedy mieszkałem w Ameryce, inny czytelnik, Darek Wiatr, zaprosił nas do siebie, do San Francisco. W Polsce znajomym i nieznajomym zawdzięczaliśmy dużo radości, a także usług i dóbr konsumpcyjnych. Świat równoległy wobec świata oficjalnego.
Panie Janku, to była ironia.
Dziękuję żonie znanego tłumacza i intelektualisty za to, że zadzwoniła pod sobie tylko znany adres w Olsztynie i znalazła dla mnie zlewozmywak blaszany, nierdzewny, dwukomorowy, z ociekaczem z prawej strony. Zlewozmywaki takie były kiedyś łatwo dostępne – greckie, austriackie i polskie, ale rozwój budownictwa i remontów wyprzedzał rozwój wanien i zlewozmywaków. Jestem pani szczególnie zobowiązany i jeśli przyjdę po odbiór bez kwiatów, to okażę się ostatnim chamem.
Dziękuję pani znajomemu, a mnie absolutnie obcemu (do wczoraj), inżynierowi N. za to, że nie tylko kupił zlewozmywak, ale jadąc do stolicy, wziął go i przydźwigał własnymi rękoma. Wszystkim, którzy przyczynili się do tego sukcesu, składam tą drogą serdeczne podziękowania.
Dziękując kierowcy ciężarówki PGR w N. za to, że jadąc przez Przasnysz, zgodził się za mniej niż tysiąc złotych zabrać pianino, którego PKS z Warszawy nie chciał przewieźć legalnie za żadne pieniądze, ponieważ nie miałem niczego do przewiezienia do Przasnysza, a pustego kursu nawet za moje pieniądze wykonać nie wolno.
Dziękuję pani doktor od chorób kobiecych, znajomej mojej znajomej, za to, że kiedy mój lekarz był na urlopie, bez badania przepisała mi valium na uspokojenie. Jestem zobowiązany. Przy okazji dziękuję w imieniu drugiego męskiego pacjenta za zaświadczenie, iż nie może latać samolotem. On też jest zobowiązany.
Dziękuję pani magister farmacji, że zechciała przeoczyć pieczątkę ginekologa i sprzedała mi proszki.
Dziękuję uroczej pani Ewie, kierowniczce domu wczasowego na Wybrzeżu, za to, że kiedy nie było już mowy o kupieniu biletu kolejowego do Warszawy, pozwoliła mojemu dziecku przenocować jeszcze jedną noc, żeby mogło odjechać rano, choć był to okres przeznaczony na sprzątanie, a nie dla gości. Jestem naprawdę zobowiązany.
Dziękuję panu kierownikowi w Urzędzie Dzielnicowym za to, że kiedy zostałem okradziony, nie żądał nawet zaświadczenia z milicji, tylko uwierzył mi na słowo, nie kazał odtwarzać wszystkich ukradzionych dokumentów i tym samym uchylił decyzję złośliwej urzędniczki. Jestem panu, panie kierowniku, głęboko wdzięczny.
Dziękuję ślusarzowi i hydraulikowi z naszej spółdzielni mieszkaniowej, że choć nie było to wcale ich obowiązkiem, w każdym razie nie tego samego dnia, zgodzili się za 500 zł przyjść i załatać dziurę w cieknącym bojlerze. Tylko człowiek, któremu woda cieknie na podłogę, jest w stanie zrozumieć, jak głęboko jestem wdzięczny obu panom oraz ich palnikowi acetylenowemu.
Dziękuję pracownikom MPO, zwanym dawniej pracownikami asenizacyjnymi, że po przyjęciu wyznaczonej przez siebie kwoty na jajko wielkanocne przyjeżdżają już po śmieci raz na dwa tygodnie, co zbliża nas poważnie do częstotliwości, jaka widnieje w przepisach.
Dziękuję panu dyrektorowi stacji samochodowej, że mimo półtoramiesięcznego terminu napraw gwarancyjnych wczuł się w sytuację rodziny podmiejskiej dojeżdżającej i wykonał naprawę w ciągu trzech dni. Tylko człowiek, który dojeżdża do pracy i zaznał czaru czterech kółek, a później miał go być pozbawiony na prawie dwa miesiące, jest w stanie docenić moją wdzięczność.
Dziękuję pani ze sklepu monopolowego za to, że kiedy potrzebowałem sto gram spirytusu do zamoczenia truskawek przed smażeniem konfitur – powiedziała mi, gdzie i za jaką walutę go kupić.
Dziękuję nieznajomemu kierowcy stara za to, że zaczął holować mnie służbowym (jak sądzę) wozem w Borach Tucholskich, z dala od telefonizacji i urbanizacji. Tylko człowiek, którego samochód, pełen żony i dzieci, okazał się nagle kupą martwego złomu w najbardziej niepożądanym miejscu, będzie w stanie docenić moje zobowiązanie.
Dziękuję towarzyszom sztuki drukarskiej za to, że kiedy miałem dyżur uwinęli się prędzej niż zwykle z przygotowaniem Polityki do druku, dzięki czemu mogliśmy obejrzeć transmisję meczu Real Madryt – Benfica Lizbona. Tylko kibic, który podczas meczu musi siedzieć w pracy, doceni szczerość tych podziękowań. Dziękuję również w imieniu kolegi Janka monterowi telewizyjnemu za to, że mimo późnej pory i długich przedolimpijskich terminów zgodził się za niewygórowaną opłatą zajrzeć do jego telewizora. Na godzinę przed meczem żadna opłata nie jest wygórowana.
Dziękuję kasjerce teatru dla dzieci za to, że sprzedała mi bilety na dziś, choć przez telefon powiedziała, że miejsc nie ma. Kiedy jednak mimo to przyjechałem z Falenicy na ul. Różaną i kazałem dziecku ładnie prosić – bilety sprzedała, informując jednocześnie, że przez telefon ludzie zawracają głowę. Tylko człowiek, którego dziecko zamęcza, żeby pójść na „Lisa chytruska”, zrozumie, że czuję się naprawdę zobowiązany.
Dziękuję pani telefonistce z międzymiastowej za to, że nie odłożyła słuchawki, tylko wysłuchała wyjaśnienia, a następnie połączyła mnie z potrzebnym numerem. Tylko człowiek, który usiłował z cudzego telefonu dodzwonić się do międzymiastowej, zrozumie mój dług wdzięczności.
Dziękuję ajentowi budki „Rożen – szaszłyki – węgorze” z Trójmiasta za to, że obiecał mi sprzedać 60 dkg węgorza, jak będzie miał, i zobowiązania tego dotrzymał. Tylko gospodarz, który ma mieć gości i nie jest do tego przygotowany gastronomicznie, doceni moją wdzięczność, wyrażoną ustnie i finansowo.
Dziękuję dyrektorowi wydawnictwa za to, że odwołał się od niekorzystnej dla mnie decyzji władz nadrzędnych w sprawie włączenia mojej książki do planu wydawniczego. Dziękuję, że umówił się z drugim zawiadowcą stacji wydawniczej, który obiecał doczepić moją książkę do pociągu jadącego w kierunku stacji Publikacja. Jestem im obu szczerze zobowiązany.
Dziękuję docentowi doktorowi habilitowanemu za w sumie jednak pozytywną recenzję maszynopisu, „po usunięciu wymienionych usterek i przeróbce dwóch ostatnich rozdziałów”. Dziękuję tym bardziej spontanicznie, że docent podłożył mi kiedyś świnię i teraz – mając taką okazję – w ogóle się na mnie za to świństwo nie mścił. Jestem głęboko zobowiązany.
Dziękuję redakcjom, które od czasu do czasu podszczypuję w swoich felietonach, za to, że nie wprowadziły mimo to zakazu druku na swoich łamach moich tekstów. Tylko dziennikarz, który miał wstęp wzbroniony do niektórych redakcji, ponieważ z nimi polemizował, a tym samym zawężał krąg swoich potencjalnych chlebodawców – zrozumie, że nie żartuję, kiedy wyrażam wdzięczność.
Dziękuję mojej własnej redakcji, maszynistkom, gońcom, redaktorom, korektorom i przełożonym za to, że opublikują tę litanię. Kiedy patrzę na Was, nigdy nie zapominam, ile zawdzięczam dobrym ludziom. Tylko dziennikarz, któremu odrzucają co trzeci tekst, doceni, jak wiele zawdzięczamy tym, którzy drukują pozostałe dwa.
10 lipca 1976 r.
Wówczas felietonistami byli członkowie elity, świetnie wykształceni. Słonimski, Toeplitz, Kisielewski. Byłem w nich zapatrzony. A i czytelnicy byli przywiązani do poziomu pisma, stanowili wówczas intelektualną warstwę społeczeństwa. Oni już byli „kupieni”. Były to czasy, kiedy w tygodniku ukazywały się pamiętniki Ilji Erenburga i esej Sandauera o młodej poezji, podzielony na trzy odcinki. Dzisiaj już bym się bał napisać taki tekst. Dzisiaj można pisać tylko o gorących książkach.
Lubiłem socjalistów, ale tych od Towarzystwa Fabiańskiego.
Socjalizm, ale tweedowy. Klasy robotniczej w ogóle nie znałem. Chyba jedyny robotnik, jakiego znałem, to wzorowy murarz, którego poznałem w podróży służbowej do Wilna. Wszystkie urlopy poświęcał na naprawianie muru kremlowskiego. Podczas mojej wizyty w jego domu tak się rozkrochmalił, że wyjął z szafy i pokazał z dumą parę jugosłowiańskich butów. Chował je dla syna, jak wróci z wojska… W Polsce znałem ludzi, którzy przychodzili coś nam reperować.
Rzeczywiście nie znałem robotników. Czerpałem o nich wiedzę od reporterów Polityki, jak Hanna Krall, Zygmunt Szeliga czy Andrzej Krzysztof Wróblewski. Mnie nie ciągnęło w tamtą stronę. Była to strona bardzo egzotyczna. Dobrze się czułem wśród inteligentów, a nie w PKP czy w PKS.
Dziwoląg słownictwa peerelowskiego. Inteligent to ktoś używający swojego wykształcenia w pracy.
Pamiętam to nieco inaczej. Władzy bardzo zależało na poparciu właśnie dziennikarzy, pisarzy, artystów, inżynierów. W każdym razie Polityka była pismem inteligencji i dla inteligencji, chociaż czytelników miała pewno w różnych siłach społecznych, i tych przodujących, i tych nieprzodujących. Takie były wówczas tygodniki – Przegląd Kulturalny, Nowa Kultura, Kultura, Życie Literackie, Tygodnik Powszechny, Polityka – ja jestem z tamtych czasów. To były czasy świetności felietonów – pomimo, a może z powodu cenzury.
Richard Hoggart w wydanej ostatnio przez PIW książce Spojrzenie na kulturę robotnicząw Anglii wprowadza podział na epitety klasowe i bezklasowe. Określenie „bombowe” nie jest własnością żadnej klasy, może być używane przez młodzież różnych środowisk, jest stosunkowo nowe i rozpowszechnione przez środki masowego przekazu. Natomiast nazwa „hipokrytka” (przód bluzki, który ma udawać całą bluzkę) jest pochodzenia robotniczego i w sposób oczywisty wskazuje „istnienie naturalnego instynktu moralnego”. Autor, profesor anglistyki, a od pewnego czasu zastępca dyrektora generalnego UNESCO, napisał swoją książkę z sympatią dla klasy robotniczej i jej kultury, co widać nawet w takim szczególe jak interpretacja słowa „hipokrytka”.
Hoggart przytacza kilka powiedzeń, które jego zdaniem są autentycznie robotnicze, jędrne, rubaszne, a jednocześnie w dobrym tonie: „Nie brakuje kawałka z napoczętego ciasta” (na temat łatwości w nawiązywaniu stosunków przez niektóre zamężne kobiety), „Pieca nie otwiera się dla jednego bochenka” (do kobiety, która oczekuje pierwszego dziecka i zapowiada, że więcej nie będzie miała), „Głód jest najlepszą przyprawą” i inne.
Z kolei przeprowadza autor analizę stereotypu robotniczego w literaturze, od ubolewania: „Jacyż byliby wspaniali, gdyby tylko…”, do pochwały: „Jacyż są wspaniali, po prostu dlatego, że…”; ludzie prości w takich książkach cieszą się na ogół dobrym zdrowiem, krzepą, niewyparzonym językiem, są chropowaci i nieoszlifowani, klną, używają w kółko kilku tych samych słów, nie odznaczają się subtelnością manier ani intelektu, choć w gruncie rzeczy mają dobre serca, zdrowe odruchy i stoją mocno na ziemi.
W naszej literaturze współczesnej, a zwłaszcza w reportażu, spotyka się liczne próby naśladownictwa języka robotniczego i półinteligenckiego, przy czym zabiegiem stosowanym ze szczególnym upodobaniem jest konstruowanie zdań z czasownikiem bądź orzeczeniem na końcu. Autorzy sądzą, że tak mówią ludzie prości. W natrętnie stylizowanej powieści Daniela Bargiełowskiego „Tropem krętym, fałszywym” tak zbudowane jest co drugie zdanie. „Dźwięk syreny w dół leci i w charkocie zapada”. „…gapią się we wrota jasnym chemolakiem świecące”. „Więc się tylko rozsunęli na boki, drzwi otworzyć słusznie skoczyli…”. „Z rok już nie siedział w tym kurwidołku zaplutym, albo może i więcej, i czort wie, co go dziś podkusiło, żeby nagle moczyć wąsa w pilznerze i ból z serca przed szwagrem, Pawełczukiem Antonem, wyrzucać”. „…wrzuca Witerek ot tak, żeby tylko ten dyskurs w monotonny monolog się nie przemienił”.
Chcąc lepiej wprowadzić nas w egzotyczne środowisko prostych ludzi, Bargiełowski pisze językiem sztucznym, którym nie posługuje się żadna społeczność w Polsce. Język ten nie nosi piętna indywidualności autora, co mogłoby usprawiedliwiać taki zabieg stylistyczny, jest to po prostu podręczny słowniczek żargonu, którego autor nie pożałował czytelnikom, zazdroszcząc Hłasce i Nowakowskiemu. Oto niektóre słowa wraz z moją niezręczną próbą ich objaśnienia. Tam, gdzie nie wiedziałem, o co chodzi – stawiałem pytajnik.
Ulęgałki parszywe – dzieci.
Przykosić – tu: zauważyć. Np. „…ulęgałki parszywe przykosiły karetkę”.
Katabas i zatłamsić – unieszkodliwić (?). Np. „Jak do pierdla katabasa wygarną”.
Brzozówkarze – (?) zapewne amatorzy picia wody brzozowej.
Rabociągi – (?) zapewne arystokracja robotnicza.
„Rabociągi stateczne, w szmalu tłustym topione”.
Dżojowy – (?) może od angielskiego joy – radość, dżojowy to „zabawowicz”.
Kotwiarze – (?) może złodzieje, którzy zakotwiczają cudze mienie, ale kto wie, czy nie więźniowie, którzy połykają ostre narzędzia, aby zakotwiczyć się w szpitalu.
Kurwidołek zapluty – pejoratywne określenie miejscowości.
Strzałowi – (?).
Stłuczka – (?) znaczenie dosłowne wykluczam, może zderzenie samochodów.
Palcem zrobiony – nieudany. „Kapitan nie był przecież palcem robiony”.
Nenufar – tu: członek. Np. „Jak weźmie w dwa palce nenufara, to ten flak zgniły od razu do rozmiarów kosmicznych wyrasta”.
Naganiacz – por. Nenufar
Patafian – patrz: Naganiacz
Farmazon – tu: bzdura, „…farmazonów nie zalewajcie”.
Opierniczać – opieprzać
Sukinkot – sukinsyn
Tarantas – (?).
Kurewska maszyna – (?) może tarantas.
Rozgildziajstwo – może niechlujstwo? „Kurewska ta maszyna (…) wasze rozgildziajstwo poczuła…”.
Fujara – patrz patafian. „Taki samarytanin to już Okłosa nie był, żeby (cudzą – DP) fujarę w rękach swych kapitańskich miętosić”.
Ujaić – załatwić kogoś. „…ujają gościa i kogel-mogel mu skręcą”.
Pisarczyki z gazety – dziennikarze.
Nie zawracać tyłka – nie zawracać głowy.
Zetrzeć sobie z tapety – zapomnieć.
Szajs – tu: błoto, glina. „…kiedy woda chlusnęła na grzbiety, oni stali w tym szajsie…”.
Brzana – ryba, tu: ryba-erotomanka; np. w pościeli „tlen łapiąc łapczywie jak brzana, szeptem rybim jęknęła – puść…”
Rzucić połów – rzucić dziewczynę. „Rzucić połów na łóżko”.
Brzanę na płytkach pe-ce-wu postawił – odstawił dziewczynę.
Szmata krwawa – ofiara wypadku. Np. „szmata krwawa, rozmazana w cemencie” jeszcze o życie walczyła.
Obiekt aerodynamiczny – nowa sekretarka.
Wyrokowiec – patrz typ zmyłkowy.
Kmiot – naiwny chłopak. „Wziął kadrowiec kmiota basem surowym”.
Sieczką karmiony – cwany. „Sieczką karmiony tak się znał na cemencie”.
Malety – (?) „miejsce przy maletach kolesiowi ustąpił”.
Szargula – dziewczyna.
Kołdra watą kurwiszonowatą podszyta – dyskwalifikacja moralna właścicielki łoża i kołdry.
Nie mogąc do końca zrozumieć książki Bargiełowskiego, sięgamy raz jeszcze do profesora Hoggarta, który pisze: „Można zobaczyć, że styl jest dziesiątą wodą po Hemingwayu – narrator to twardy byk, któremu słowa przychodzą niełatwo, albo włochata małpa miejska, której wystarczy do minimum redukowany słownik”. Autor wstydzi się zwrotów „mięczakowatych” jako niegodnych stuprocentowego narratora. Po omówieniu powieści pisanych na temat lub dla prostych ludzi Hoggart – niepozbawiony talentu literackiego – ilustruje tę metodę na przykładzie rozpowszechnionych groszowych opowiadań gangsterskich: „Nagle Gruby wbił z całej siły kolano w pachwinę Ziółka. (Pachwina – to słowo jest dla bohaterów powieści Bargiełowskiego zbyt trudne, nasz autor sięgnąłby do kogla-mogla). Ziółek zwinął się z bólu, a wtedy silna pięść Grubego wylądowała na jego twarzy. Trzasnęła pęknięta kość, a krew i ciało przybrały wygląd miazgi rozgniecionego owocu. Ziółek upadł tyłem na kaflową posadzkę, wyrzygując zęby. Gruby na wszelki wypadek postawił nogę na galaretowatej masie, która kiedyś była twarzą Ziółka”.
Jeśli chodzi o brzanę-erotomankę, co szeptem rybim jęknęła – puść, to jej angielski odpowiednik przytoczony u Hoggarta brzmi: „…cały czas biodra jej chodziły jak na sprężynach… oderwała się, a potem zamruczała jak kotka, kiedy przyciągnąłem ją znowu”. Oczywiście takie czy inne słownictwo nie przesądza o wartości utworu, czasem młodzieńcza chałtura może się udać jak Azyl Faulknerowi. Nie jakość utworu mnie interesuje, tylko sposób widzenia prostych ludzi, który jest zapewne skrajną reakcją na przesłodzone wizerunki ludzi pracy, stanowiące drugą skrajność.
Przykłady te nie są dokładnie à propos, ale w sposób wyrazisty ilustrują, że od oryginalności do śmieszności maniery pisarskiej jest tylko jeden krok. Nie jest konieczne, żeby czytali państwo książeczkę Bargiełowskiego, ale byłoby wskazane, żeby on sam zapoznał się z tomem Hoggarta. Może wówczas nie szedłby tropem krętym, fałszywym.
13 listopada 1976 r.
Nieuchronne. Szewcy, murarze, rymarze, mechanicy – wszyscy ci ludzie ratowali nas przed wieloma kłopotami. Traktowano rzemieślników jako przeżytki kapitalizmu, a przetrwali do końca PRL. Niektórzy byli zamożni. Wezwał mnie dyrektor szkoły, kiedy byłem w gimnazjum, i zapytał: „Chciałbyś mieć motocykl?”. No, chciałbym. „To będziesz udzielał korepetycji M.”. Motocykla na tych lekcjach nie dorobiłem się, ale widziałem klasę finansową państwa M. (zakład fotograficzny przy placu Trzech Krzyży, obok Szpilek).
Imponowała. Ale ani klasa robotnicza, ani klasa majątkowa nie stały mi się w życiu szczególnie bliskie. Korepetytorem też nie zostałem. Cały pogrzeb na nic.
Warszawa jest zapewne jedyną stolicą, w której stoi pomnik szewca. To zobowiązuje nas i szewców. Poczynimy zatem kilka uwag na temat życia duchowego rzemieślników polskich. Pragniemy dać dowód, że szewc to dla nas nie tylko ćwiek, a malarz to nie jest wyłącznie pijak, który zamiast stołka barowego używa drabiny, lecz że w każdym bojowniku frontu usług dostrzegamy człowieka z całą pajęczyną kompleksów i namiętności. Przez lata obcowania z rzemieślnikami zgłębiam zakamarki ich dusz niczym speleolog, który penetruje coraz ciemniejsze zakamarki jaskini.
Kto raz nurkował w głębię psychologii szewca, ten wie, jak bezduszne jest określenie „usługi dla ludności”, ponieważ słowo „ludność” miało nie zawsze miłe skojarzenia. Biurokrata, co stworzył ten termin, powinien zawisnąć do góry nogami na pomniku Kilińskiego, który jest symbolem cnót drobnej wytwórczości, spychanej na margines zainteresowań.
Na peryferiach Warszawy po dwóch stronach ulicy stoją dwie kuźnie, oddalone od siebie najwyżej o pięćdziesiąt metrów. Jak w jednej odbijają butelkę, to w drugiej widać, co będzie pite. Jak w tej drugiej kują konia, to w tej pierwszej wiadomo, ile wpłynie gotówki. Kucie konia latem – 400 zł, zimą więcej, bo dochodzi gwintowanie. Dwa konie podkuć, plus pół litra i tysiąc złotych diabli wzięli. A ludzie myślą, że chłop nie ma wydatków.
Stare i nowe w tych kuźniach zespawane jest na amen. Symbolem starego jest właściciel kuźni pierwszej. Kiedy jest pijany, to nawet najjaśniejsze iskry, które skaczą od palnika, nie są w stanie rozjaśnić jego zamroczenia. Zamiast za kopyto, chwyta wówczas konia za ogon. Twarz ma czerwoną, a wygląd niechlujny, jak z Rewizora. („Horodniczy: Proszę, ażeby wszystko było przyzwoicie. Szlafmyce powinny być czyste, chorzy zaś lepiej ubrani niż codziennie, niepodobni do kowalów”). Naprzeciwko, w drugiej kuźni, mieści się przyczółek nowego. Szefową jest kobieta, zapewne jedna z nielicznych w Polsce niewiast na kierowniczym stanowisku w resorcie hutnictwa i stali. Ma własny kantorek do pracy umysłowej, budkę zbitą z desek i przytuloną do szopy, w której mieści się kuźnia. Uosobieniem nowego jest także młody kowal. Podobnie jak konie, które podkuwa – jest silny i trzeźwy, ale w odróżnieniu od nich – jest absolwentem szkoły dla kowali i mechaników. Przygarnięty z kraju Kurpiów, od lat mieszka u szefowej w zgodnej symbiozie. Nieraz widać go na ulicy, jak ciągnie ręczny wózek niczym mleczarz, ale zamiast butelek ma aparat do spawania, niezwykle ciężki. Jedna wizyta u klienta kosztuje tyle co kucie konia.
Najbogatsze życie wewnętrzne mają jednak nie kowale, lecz stolarze. Stanowią arystokrację duchową sektora usług, gatunek zanikający, który cieszy się jednak mniejszą opieką niż żubry. Najlepsi z nich są artystami dłuta i holajzy na skalę światową. Gnieżdżą się na ogół w piwnicach albo w budach własnej roboty. Są zazwyczaj po pięćdziesiątce, gdyż ludzi młodych udało się odciągnąć od sfery usług. Pomagałem niedawno stolarzowi z przedwojenną tradycją umieścić ogłoszenie w rubryce „Przyjmę do pracy”. Nie zgłosił się prawie nikt, mimo pensji ponad 7 tys. zł. Inna sprawa, że i kwalifikacje wymagane są wyższe.
Stolarze nie piją codziennie. Ze względu na wiek przestrzegają diety, tylko od czasu do czasu wpadają w trans. Ujawniają wówczas głębię Marii Stuart i przebiegłość królowej Elżbiety. Znam stolarza, który w środku heblowania futryny wyszedł z pracy do swojej oblubienicy (mogłaby być jego córką), u niej zaś na skutek bliżej nieznanej tragedii miłosnej rzucił się z drugiego piętra, pozostawiając robotę na tak długo, jak długo zrasta się miednica po czterdziestce.
Termin i cena u stolarza praktycznie nie istnieją, zaś warunki uzgodnione bywają gwałcone jak traktat wersalski. Stolarz w rozmowie wyciąga rachunki za czynsz, wodę, energię etc. Jest kapryśny, a jego słowo jako rękojmia warte jest tyle co trociny. Sylwetka psychiczna stolarza polskiego wzorowana jest na postaci René, opisanej przez François-René de Chateaubrianda. „Jest to obraz młodzieńca znudzonego przedwcześnie nadmiarem życia, pełnego żądz niespokojnych, których zadowolić nie może. Temperament jego był gwałtowny, charakter niesforny” – tak charakteryzował go wielki polonista Piotr Chmielowski. „Oskarżają mię, że mam upodobania zmienne, że nigdy długo nie mogę zająć się jednym przywidzeniem, że padam ofiarą imaginacji zbyt spiesznie sięgającej do dna przyjemności, oskarżają mię, że mijam zawsze cel, który mógłbym osiągnąć! A ja szukam tylko niewiadomego dobra, którego instynkt ciągle mnie ściga”. (Przekład Boya). Taka nawałnica uczuć miota dziś stolarzem, kiedy struga capy (w miastach mówią „czopy”).
Znam stolarza, który mógłby konserwować Wawel, takie ma złote ręce, a nawet kupić ten zamek dziecku, tyle ma pieniędzy. Rozmawialiśmy kiedyś na ulicy, gdy nie mógł utrzymać się na nogach i padł w błoto, podcięty przez alkohol. Zanik rzemiosła stolarskiego powoduje, że ceny są zawrotne. Pewien marny stolarz z Wołomina (specjalność: wieszanie szafek kuchennych) żąda za popołudnie tysiąca złotych, za metr boazerii 2,5 tys., a za jeden stopień dębowy niewiele mniej. Trudno się dziwić, skoro w Polsce zbudowano w tym roku prawie 50 tys. domków jednorodzinnych, to jest znacznie więcej, niż mamy stolarzy, nie mówiąc o mieszkaniach, które ludzie przerabiają jak źle skrojone sukienki. Wkrótce będą to rzemieślnicy tylko dla wybranych, pozostali będą oglądać ich dzieła w muzeach jak portrety szlachetnie urodzonych pędzla Goi.
Zaprzeczeniem stolarza jest cykliniarz. Współczesne pokolenie cykliniarzy przeżyło rewolucję, jaką było wyeliminowanie cykliny ręcznej przez tarczę pokrytą papierem ściernym i obracaną elektrycznie. Wałek wyeliminował typ cykliniarza osiłka, tak jak wynalazek Gutenberga wykończył kaligrafów-zakonników. Dawniej cyklinowanie odbywało się na kolanach, osłoniętych nakolannikami z kawałków opon. Cykliniarz pracował w tej samej poniżającej pozycji co brukarz. Dzięki maszynie przybrał pozycję pionową, przestał poruszać się na czterech łapach. Dawniej motorem jego pracy był alkohol. Stawiał butelkę pod przeciwną ścianą i zlany potem zmierzał do niej jako do jedynej satysfakcji, po czym przenosił ją pod drugą ścianę. Najbardziej narażoną częścią ciała były kolana i wątroba. Obecnie, ze względu na hałas maszyny, na pierwszej linii frontu są uszy – jak napisano by w raporcie o cykliniarzach, gdyby ten temat godny był ofensywnych dziennikarzy. W dalszej kolejności są oczy i płuca, atakowane przez lakiery do podłóg, tak szkodliwe, że powinny być zakazane. Wątroba spadła na czwartą pozycję.
Życie duchowe cykliniarza jest uboższe, ponieważ hałas i smród uniemożliwiają skupienie. Otuchę czerpie z pieniędzy. Jak państwo wiedzą, „cyklinowanie” i „bezpyłowe cyklinowanie” wypełnia połowę działu ogłoszeń Życia Warszawy. Są to ludzie tak chętni do pracy, że na pierwsze zawołanie zjeżdżają ze swoją maszyną o każdej porze dnia i nocy, gotowi budzić dzieci i starców, byle tylko zacząć jeszcze dziś wieczór. Tajemnica tej podaży jest zrozumiała. Metr kwadratowy cyklinowania i lakierowania od zaraz kosztuje 80-110 zł, z tego robotnik otrzymuje nie więcej niż 30, reszta idzie na lakier, inne koszty i zysk przedsiębiorcy. Podobnie jest u parkieciarzy, którzy płacą robotnikowi najwyżej 300 zł dziennie, a jego dzienną pracę sprzedają za tysiąc.
Nic dziwnego, że panuje pogoń za gotówką i nie ma czasu na życie duchowe. Niczego nie brak: klepki w nowych mieszkaniach, lakierów i ludzi chętnych do ciężkiej, akordowej, ale dobrze płatnej roboty.
Co innego w branży szkieł i luster. Tu odpędzają klienta drzwiami i oknami z braku szkła. Oszklenie dużego okna jest problemem i mówi się „oszklimy na zakład”. Nowicjusze sądzą, że okno będzie zabrane do zakładu, skąd wróci gotowe, tymczasem zamiast jednej dużej – otrzymują dwie szyby mniejsze, z których jedna zachodzi na drugą, i to jest ten zakład. Jednak wizyta u szklarza zawsze jest pouczająca, można się dowiedzieć, że lustro wolno myć tylko wodą, a kwasu solnego nie należy w ogóle wpuścić do domu, bo koniec z lustrem. Patrząc na napis „Luster nie odświeżamy”, można pękać ze śmiechu na widok klientów. Tak jak w bajce Kryłowa:
Gdy małpa siebie w lustrze zobaczyła,
Niedźwiedzia skrycie łapką potrąciła.
„Patrz, mówi ona, mój dobry kumie stary,
Czyj w lustrze może być obrazek tej poczwary?”
20 listopada 1976 r.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
A
Abramow Jarosław 199, 209
Adamski Jerzy 14
Anderson Jack 72
Andrzejewski Jerzy 208
Applebaum Anne 36, 166
Arciszewska Zofia 200
Atlas Janusz 177, 183
Aust Stefan 235
B
Babel Izaak 56
Badeński Andrzej 59, 61
Baker Josephine 119
Balcerowicz Leszek 235–237
Bardot Brigitte 178
Bargiełowski Daniel 26, 28–29
Bartosz Julian 186
Bartoszewski Władysław 236, 274
Batory Stefan 212
Beck Józef 85
Bej Aleksander 187
Bell Aleksander 9
Benedykt XVI (Joseph Ratzinger) 243–246, 248–250
Berg Alban 119
Beria Ławrientij 272
Bielecki Czesław 236
Bielik-Robson Agata 191
Bilik Andrzej 186
Blair Tony 261
Błoński Jan 241, 252
Bonaparte Napoleon 234
Bondaryk Krzysztof 218
Borejsza Jerzy Wojciech 137
Borusewicz Bogdan 225
Boy-Żeleński Tadeusz 32, 113
Brandt Willy 93
Brandys Marian 208
Bratek Małgorzata 128
Bratkowski Stefan 215–216
Braun Grzegorz 265–267
Braunek Małgorzata 54
Breughel Pieter starszy 67
Broniewski Władysław 167, 169
Brook Peter 40
Bryll Ernest 92, 97, 99–104, 119, 122
Brystiger Julia Luna 238
Brzechwa Jan 167
Bujak Zbigniew 166
Bułhakow Michaił 233
Buzek Jerzy 194
C
Calas Jan 13
Cała Alina 238–240
Carter Rosalynn 37
Casanova José 255–256
Castro Fidel 65, 157, 220
Cejrowski Wojciech 269
Châtelet Émilie du 15
Chateaubriand François-René de 32
Cheney Dick 194
Chirac Jacques 261
Chłędowski Kazimierz 7–8
Chmielowski Piotr 32
Chodakowska Anna 118
Chopin Fryderyk 168
Chrobry Bolesław 170, 173
Chromik Jerzy 50
Ciesiołkiewicz Zdzisław 171
Cimoszewicz Włodzimierz 194
Ciszewski Jan 48
Cronkite Walter 43
Cymański Tadeusz 268
Cyrankiewicz Józef 54, 203
Czabański Krzysztof 42, 264, 270
Czechowicz Jerzy 93
Czejarek Roman 271
Czuma Andrzej 201
Czyżewska Elżbieta 208–209, 211
Czyżewski Tytus 114
Ć
Ćwójda Kazimierz 99
D
Dałkowska Ewa 205
Danton Georges 164
Darnton John 234
Daszyński Ignacy 167
Dąbrowa Kamil 270
Dąbrowski Andrzej 93, 95
Dąbrowski Jarosław 137
Dąbrowski Witold 101
Degas Edgar 178
Dejmek Kazimierz 104, 212
Deyna Kazimierz 48
Dietrich Marlena 119
Dlouhy Leszek 224
Dmowski Roman 166
Dobosz Andrzej 81
Dobrowolski Stanisław Ryszard 155
Dorn Ludwik 199, 236
Dostojewski Fiodor 9
Drabik Grażyna 210
Drozdowski Bohdan 112, 184–186
Drzewiński Jan 76
Dubois Jacek 227
Dubois Maciej 227
Dudziński Roman 172
Dunin Kinga 235
Dunoyer Olympe 15
Dunoyer Pimpette 15
Duński Witold 60
Durczok Kamil 250
Dwurnik Edward 194
Dygat Stanisław 54, 209
E
Eichmann Adolf 73, 174, 203
Ellsberg Daniel 75, 184
Elżbieta I 32
Erenburg Ilja 23, 259
F
Falk Feliks 11
Falska Irena 43
Fassbinder Rainer 157
Faulkner William 29
Fedorowicz Jacek 126
Fibak Wojciech 191
Fijor Krystyna 94
Fik Ignacy 7, 252
Fikus Dariusz 18, 59, 130, 202
Filler Witold 113
Fonda Jane 157
Franciszek z Asyżu 96
Franco Francisco 220
Frasyniuk Władysław 166
Fredro Aleksander 236
Fronczewski Piotr 39, 203, 205
Frost David 44
Fryderyk II Wielki 16
Frykowska Ewa 209
Frykowski Wojciech 209
G
Gadomski Jan 77–78
Gaertner Katarzyna 91, 94, 100
Gargas Anita 269, 272–273
Gauck Joachim 246
Gavras Costa 157
Gaworski Henryk 184, 186
Gawryluk Dorota 271, 273
Gawrzyał Agenor 193
Geremek Bronisław 236
Giddens Anthony 256
Giedroyc Jerzy 199
Gierek Ariadna 121
Gierek Edward 41, 125, 200, 217–219
Giertych Roman 199, 236
Gintrowski Przemysław 127
Glemp Józef 138, 148, 155
Głowiński Michał 10, 71
Głowacki Janusz 112, 204
Gmoch Jacek 48–49, 52
Gogol Nikołaj Wasiljewicz 9
Gomułka Władysław 54, 167, 174–175, 200
Gontarz Ryszard 172, 185
Gorgoń Jerzy 51
Gosiewski Przemysław 236
Gottwald Klement 170
Gowin Jarosław 167, 227–229, 231
Goya Francisco 33
Górnicki Wiesław 220
Górny Grzegorz 269
Górski Janusz 128
Grabski Tadeusz 172
Graff Agnieszka 235
Grass Günter 157
Grechuta Marek 115
Gronkiewicz-Waltz Hanna 194, 235
Groński Ryszard Marek 102, 125, 203–205
Grotowski Aleksander 128
Grotowski Jerzy 68
Grzesiowski Krzysztof 271
Gruza Jerzy 54
Gudzowaty Aleksander 191
Gudzowaty Tomasz 195
Gutenberg Johannes 33
Gwiazda Andrzej 225–226
H
Hackman Gene 156
Hajle Sellasje 107
Halberstam David 209–210
Hall Stuart 51
Haller Józef 167
Hamilton (właśc. Jan Zbigniew Słojewski) 113–114
Handke Mirosław 110
Hańcza Ryszard 270
Heidegger Martin 114
Hemingway Ernest 113
Herbert Zbigniew 116, 127
Herer Wiktor 207
Hitler Adolf 241
Hłasko Marek 197, 199
Hoggart Richard 25, 28–29
Holoubek Gustaw 11, 209
Hooker Robert 23
Horubała Andrzej 257
Hutt Sarah Jane 182
I
Iharos Sándor 50
Irzykowski Karol 113
Iwaszkiewicz Jarosław 167
J
Jacewicz Tadeusz 186
Jagiełło Władysław 171
Janda Krystyna 97–98, 102, 126
Janecki Stanisław 228
Janeczko Andrzej 118
Janik Krzysztof 193
Jankowska Janina 263
Janowska Alina 54
Janowska Monika 194
Jan XXIII 94
Jan Paweł II (Wojtyła Karol) 15, 99, 158, 166, 198, 255–256
Jaranowski Michał 171
Jaroszewicz Piotr 218–219
Jaroszyński Krzysztof 126
Jaruga-Nowacka Izabela 216
Jaruzelski Wojciech 106, 129, 155, 160, 185, 200, 203, 212, 215–216, 234–235
Jaworska Magdalena 179
Jeanmaire Zizi 119
Jedlicki Witold 235
Jędrecki Marek 179
Józef II Habsburg 16
Juchniewicz Bohdan 189
Juliusz Cezar 153
Jungingen Ulrich von 171
Jurczyk Marian 172, 221, 224–225
Jurkowlaniec Rafał 270
Juszczenko Wiktor 261
K
Kaczmarski Jacek 121, 125, 127–128
Kaczyńscy (rodzina) 205
Kaczyński Jarosław 203, 232, 236, 254, 268, 270, 272
Kaczyński Lech 254
Kafka Franz 233
Kalwin Jan 17, 96
Kałużyński Zygmunt 41, 46, 167
Kanai Ryota 231
Kania Dorota 243, 273
Kant Immanuel 149
Kantorski Leon 93–94, 96
Kapuściński Ryszard 105–109, 112, 184, 222
Karaś Romuald 186
Karnowski Jacek 269, 273
Karnowski Michał 273
Karpiński Maciej 123–124
Karska Joanna 180
Kasperczak Henryk 45, 49
Kasprzak Marcin 166, 169
Kaszycki Lucjan 117
Katarzyna II Wielka 16
Kennedy John 210
Kennedy Robert 210
Kieniewicz Stefan 137
Kiliński Jan 31
Kisielewski Stefan 23, 213
Kiszczak Czesław 199
Klaczko Julian 137
Klauze Karol 94
Kleiber Michał 71
Kleyff Jacek 128
Klimaj Mieczysław 50
Kłopotowski Krzysztof 11
Kobuszewski Jan 38
Kofta Jonasz 124, 204
Kohl Helmut 146
Kolenda-Zaleska Katarzyna 250
Kolińska-Dąbrowska Małgorzata 271
Kołakowski Roman 118
Komendołowicz Izabela 209
Komorowski Bronisław 166, 275
Konieczny Zygmunt 116–117
Konwicki Tadeusz 54, 214
Kopernik Mikołaj 7, 88, 170
Korzeniowski Robert 236
Korzyński Andrzej 182
Kościuszko Tadeusz 64, 169
Kotarbiński Tadeusz 8,
Koterbska Maria 116–117
Kozakiewicz Władysław 59–62
Kozielecki Józef 207
Krajewski Waldemar 60
Krall Hanna 24
Krasicki Ignacy 172, 186
Krasnodębski Zdzisław 233, 236, 252–257, 272–273
Kreczmar Adam 204
Krych Jan 50
Kryłow Iwan 34
Krzemiński Ireneusz 253, 256
Krzesiński Witold 271
Krzywobłocka Bożena 172, 185
Kulczyk Jan 191, 193–195
Kułakowski Jan 63
Kurski Jacek 236, 268
Kutz Kazimierz 209
Kwame Nkrumah 108
Kwaśniewski Aleksander 199, 216, 236, 259
Kwiatkowski Robert 195, 251
L
Lanson Gustaw 14
Laskowik Zenon 121
Laskowski Witold 270
Lato Grzegorz 229
Lec Stanisław Jerzy 114
Lenin Włodzimierz 169, 265
Lepper Andrzej 236
Leszczyńska Maria 15
Lichocka Joanna 269, 271–274
Lindley William 162
Linke Bronisław 70
Lipińska Olga 38, 77
Lipski Jan Józef 195
Lis Bogdan Jerzy 225–226
Lis Tomasz 228
Lisicki Paweł 263, 273
Lisiewicz Piotr 273
Lumumba Patrice 108
Luter Marcin 17, 96
Ł
Łagowski Bronisław 215
Łapicki Andrzej 209
Łazuka Bohdan 85
Łebkowska Elżbieta 194
Łętowski Maciej 270
Łuczywo Helena 195, 232, 236
Łukaszenka Aleksander 261, 268
Łukaszewicz Jerzy 125, 138, 142, 220
Łukaszewicz Olgierd 102
Łysiak Waldemar 273
M
Majakowski Włodzimierz 57–58
Małachowski Stanisław 97
Małcużyński Karol 110
Małysz Adam 236
Mann Wojciech 53
Marconi Guglielmo 9
Markowski Radosław 215
Marks Karol 233, 254
Márquez Gabriel Garcia 157, 233
Masłoń Krzysztof 228, 231, 234
Masłowska Dorota 53
Matejko Jan 114
Maurois André 13–15
Mazur Marian 179
McLuhan Marshall 228
Mengistu Haile Mariam 108
Merkel Angela 233
Messner Zbigniew 207
Michalkiewicz Stanisław 271
Michnik Adam 192, 194, 197, 199, 206, 232, 235–236, 266–267
Mickiewicz Adam 14, 169
Mieszko I 170
Mikołajska Halina 209
Mill John Stuart 12
Miller Arthur 210
Miller Leszek 191–192, 195, 229
Miłosz Czesław 241
Minkiewicz Janusz 112
Mleczko Andrzej 66, 173–174
Młynarski Wojciech 116–117, 122
Moczar Mieczysław 272
Moniuszko Stanisław 169
Monroe Marylin 209
Monteverdi Claudio 95
Morawski Jerzy 166
Morris Desmond 51
Morysiak Przemysław 193
Moszkowicz Franciszek 83–84
Mroczek Jarosław 221, 224–225
Mucha Joanna 229
Mularczyk Arkadiusz 243
N
Nahorny Włodzimierz 93
Nasierowska Zofia 177
Nawałka Adam 49
Neruda Pablo 167
Nesterowicz Tadeusz 189
Newton Isaac 15–16
Niedźwiecki Marek 271
Nielubowicz Jan 161
Niemczycki Zbigniew 191
Niesiołowski Stefan 200–201
Nixon Richard 219–220
Niziołek Andrzej 206
Nono Luigi 119
Nowaczyński Adolf 10, 113
Nowak Leszek 271
Nowakowski Marek 26, 116
O
Odorowicz Agnieszka 265
Okrzeja Stefan 167
Okudżawa Bułat 114
Olbromski Rafał 183
Olbrychski Daniel 92, 98, 101, 103–104, 116, 126, 128, 209
Olejnik Monika 41
Oleksy Józef 236
Olszewska Barbara 84
Olszowski Stefan 185, 218
Orliński Wojciech 214
Orwell George 272
Osiecka Agnieszka 54, 81, 91, 116, 197, 199–201, 204, 209–210
Osiecki Wiktor 84
Osmańczyk Edmund 110
Owsiak Jerzy 235
P
Pacino Al 157
Palikot Janusz 229
Paradowska Janina 236
Pardus Jerzy 172, 186
Passent Agata 54
Passent Daniel 7–10, 12, 53, 59, 81, 92, 115, 153, 184 202, 242, 253, 259
Pastusiak Longin 195
Pawlicki Szymon 124
Pawłow Iwan Piotrowicz 7
Penderecki Krzysztof 187, 236
Perykles 87
Picasso Pablo 178
Pieńkowska Alina 225–226
Pieronek Tadeusz 236, 243
Pietrzak Jan 97, 120, 125, 127, 202–206, 268, 271, 273
Pilch Jerzy 176, 194
Piłsudski Józef 56, 166–167
Pinochet Augusto 220
Piotrowski Mirosław 268
Piwowski Marek 181
Plater Emilia 166
Pociej Bohdan 94
Poczobut Andrzej 268
Polak-Pałkiewicz Ewa 200
Polański Roman 113, 211
Połomski Jerzy 115–116
Popow Aleksandr Stiepanowicz 9
Poppek Anna 205
Poręba Bohdan 102, 171–173
Pospieszalski Jan 234, 269, 273
Prońko Krystyna 120, 122
Prus Bolesław 9, 113
Przybora Jeremi 122
Przybylik Marek 177, 183
Przymanowski Janusz 172–173
Pszoniak Wojciech 203, 205
Pulitzer Joseph 72, 75, 210, 234
Puskás Ferenc 49
Putin Władimir 261, 265
Putrament Jerzy 111
Puzyna Konstanty 113, 124, 252
R
Radgowski Michał 93, 132, 213
Rakowski Mieczysław 6, 8, 10, 66, 129–130, 132, 142, 173, 204, 209, 218–221, 223, 225
Ramotowski Zbigniew 186
Rapaczyńska Wanda 192
Reagan Ronald 148, 178
Rem Jan (właśc. Jerzy Urban) 152, 155, 157
Reszczyński Wojciech 269
Riefenstahl Leni 197
Rinn Danuta 97
Robespierre Maximilien de 164
Rodowicz Maryla 92, 101, 115
Rokita Jan 193, 236
Roosevelt Franklin Delano 276
Roosevelt Theodore 276
Roszko Janusz 186
Rousseau Jean-Jacques 12
Rowiński Aleksander 186
Rumiński Bolesław 174
Rybiński Maciej 251
Rydzyk Tadeusz 236
Rylska Barbara 84
Rymkiewicz Jarosław Marek 272
Rywin Lew 191–192, 194–195, 260–262
S
Sadowski Zdzisław 207
Sakiewicz Tomasz 269, 271, 273
Salomon 189
Sandauer Artur 23, 145, 252
Sapieha Adam ks. 9
Sartre Jean-Paul 81, 254
Schmidt Helmut 149
Schön Helmut 48
Schroeder Gerhard 235
Schumpeter Joseph 12
Seidler Barbara 112
Semka Piotr 234, 263, 273
Shore Marci 167
Siatkowska Ewa 86
Siemion Wojciech 187
Siezieniewski Andrzej 270
Skolimowski Jerzy 208–209
Skowroński Krzysztof 270
Skrzek Józef 116–117, 119
Skrzynecki Piotr 197, 200–201
Skwieciński Piotr 240
Sławiński Janusz 7
Słomkowska Małgorzata 271
Słonimski Antoni 7–9, 23, 85, 111, 113, 116, 208
Słowacki Juliusz 168
Smoleń Bohdan 121
Sobala Jacek 269–271
Sobański Tomasz 85
Solorz-Żak Zygmunt 266
Spielberg Steven 260
Stalin Józef 232, 235
Stanisławski Jan Tadeusz 125, 204
Staniszkis Jadwiga 236
Stankiewicz Ewa 272–274
Starowieyski Franciszek 177–279, 281
Stasiński Piotr 7–8, 10
Stasys Eidrigevičius 194
Staszewski Paweł M. 64
Staszic Stanisław 7–8, 10, 169–170
Stefanowicz Witold 186
Stockhausen Karlheinz 119
Strzelecki Andrzej 128
Stuart Maria 32
Studziński Andrzej 64
Stuhr Jerzy 126–127
Styron William 210
Suchocka Hanna 247
Swinarski Konrad 219
Szabłowska Maria 271
Szczepański Maciej 41, 115
Szczuka Kazimiera 235
Szeliga Zygmunt 24
Szmajdziński Jerzy 216
Szmidt Józef 59, 61
Sznuk Tadeusz 271
Szpilman Władysław
Sztur Ludwik 169
Szybis Antoni 270
Ś
Śpiewak Paweł 253, 256
Świerczewski Karol 168–169
Świętochowski Aleksander 9
T
Targalski Jerzy 42, 264, 270
Tejchma Józef 166
Telakowska Wanda 166
Terentiew Nina 265
Terlikowski Tomasz 269
Tocqueville Alexis de 12
Toeplitz Krzysztof Teodor 7, 23, 54, 66, 112–216
Toeplitzowie (rodzina) 212
Togliatti Palmiro 157
Tomaszewski Jan 49, 194
Trepczyński Stanisław 174–175
Treugutt Stefan 45, 252
Trojanowska Izabela 119
Trzciński Wojciech 119, 122
Trzos-Rastawiecki Andrzej 158–159
Tuleja Igor 243, 265
Tusk Donald 110, 229, 231, 235–236, 264, 268–269, 275
Tuwim Julian 9
Tycner Henryk 172, 186
Tyrmand Leopold 36, 53
Tyszkiewicz Beata 209
U
Umer Magda 178
Urban Jerzy 9, 66, 85, 91, 125, 129–130, 152, 194–195, 233, 262
Urbański Andrzej 42
V
Verhofstadt Guy 268, 270
Vonnegut Kurt 210
W
Wajda Andrzej 11, 98, 102, 123, 184, 187, 212, 214, 219, 234, 236
Walas Jan 18
Walendziak Wiesław 236, 264
Walter Mariusz 41
Walters Barbara 43
Wałęsa Lech 123, 166, 197–199, 203, 221–222, 224–226, 229, 234
Waryński Ludwik 38, 166
Waschko Roman 36
Wasowski Jerzy 122
Wassermann Zbigniew 251
Weber Max 255–256
Wen Sybilla 84
Werner Stanisław 94
Wiatr Dariusz 18
Widawski Jerzy 171–172
Wiech (Stefan Wiechecki) 53
Wieniawa-Długoszowski Bolesław 8, 82, 85
Wierzbicki Piotr 99
Wildstein Bronisław 42, 242, 264, 269–270, 273
Wilhelm III 95
Winiecki Jan 105
Wojciechowski Janusz 268
Wolski Marcin 126, 271, 273
Wolter 12–17
Wołek Tomasz 275
Wołłejko Czesław 37
Woroszyłow Kliment 108
Wójcik Wojciech 271
Wróbel Jan 263, 272–273, 275
Wróbel Zbigniew 194
Wróblewska Agnieszka 224
Wróblewski Andrzej Krzysztof 18, 24, 221, 223–224
Wróblewski Tomasz 224
Wróblewski Walery 137
Wyrzykowski Mirosław 243
Wysocki Włodzimierz 127
Wyspiański Stanisław 143, 219
Wyszyński Stefan kard. 99, 148, 167
Z
Zabłocki Wojciech 54
Zalewski Igor 271
Zanussi Krzysztof 113
Zapała Krystyna 96
Zapała Szymon 94–96
Zapatero José 261
Zaremba Piotr 228, 231, 263
Zawadzka Magda 11
Zawisza Artur 236
Zembaty Maciej 116, 123, 125–128
Zieliński Andrzej 223–225
Ziemkiewicz Rafał 239–240, 269, 271, 273
Zimmerer Ludwig 93
Ziobro Zbigniew 218, 262, 268
Zoll Andrzej 236–237
Zwoźniak Jacek 125, 128
Zybertowicz Andrzej 273
Zychowicz Piotr 239
Ż
Żak Andrzej 271
Żakowski Jacek 35, 236
Żółkiewski Stefan 8, 10
Żółkowska Joanna 205
Wydawnictwo dziękuje tygodnikowi „Polityka” za zgodę na przedruk felietonów