Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dziewiętnastoletnia Sylwia i szesnastoletnia Zuzanna mieszkają tylko z ojcem i niepełnosprawną babcią. Siostry są jak ogień i woda. Starsza to perfekcjonistka, która lubi mieć porządek we wszystkim. Idealna dziewczyna z idealnym chłopakiem. Młodsza woli chadzać swoimi ścieżkami, nawet nie zauważając wpatrzonych w nią oczu kolegi z klasy.
Pewnego ranka ojciec wychodzi z psem i znika. I wszyscy muszą nagle szybko dorosnąć.
Dziewczyna o perłowych włosach to książka o emocjach i o zamrożeniu uczuć. A także o tym, że nieokazywanie uczuć wcale nie musi świadczyć o nieczułości.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 439
Toperz piszczał już od pięciu minut. Z początku cicho i nieśmiało, potem coraz natarczywiej.
Sylwia namacała komórkę. 6:35! Głupi kundel. Chociaż w weekend dałby człowiekowi dłużej pospać.
Szczególnie kiedy człowiek zasiedział się nad kolejnym prototypem piernikowego domku.
„Dlaczego ja?! — pomyślała buntowniczo. — Niech młoda idzie! To jej pies!”
Problem w tym, że o tej porze można przy młodej strzelać z armaty albo startować odrzutowcem. Nic jej nie rusza. Więc jeśli Zuza miałaby wyjść z Topkiem, to Sylwia musiałaby najpierw zwlec się z łóżka, iść do pokoju siostry, obudzić ją i nakazać wyprowadzenie psa. Sen tak czy inaczej diabli by wzięli.
Normalnie Toperz spokojnie wytrzymywał do dziesiątej. Zwłaszcza kiedy ostatni spacer był po północy. Ale widocznie coś ukradkiem zeżarł albo, stosując metodę „nic nie jadłem, gospodarzu, nic nie piłem, gospodarzu”, wycyganił dodatkową kolację.
Sylwia westchnęła i już miała wstać, kiedy usłyszała stukot klapków i głos taty przemawiającego do psa. Odetchnęła z ulgą i odpłynęła w niebyt.
Obudziło ją słońce. Zupełnie jakby to był czerwiec, a nie grudzień. Sięgnęła po komórkę, by sprawdzić, która godzina. 11:26?!
„No nieźle!” — pomyślała ze zdumieniem, ale też z satysfakcją. Co to dzisiaj, że dali jej pospać? Dzień dobroci dla zwierząt?
I zaraz opadły ją wyrzuty sumienia, bo przecież tyle sobie zaplanowała na tę sobotę! Nie zdąży!
Zauważyła czerwoną trójkę przy ikonce telefonu. Dobrze, że ustawiła tryb „nie przeszkadzać”, potrzebowała tych paru dodatkowych godzin snu.
„Oskar”. — Uśmiechnęła się. Wcisnęła zieloną słuchawkę.
— Czemu nie odbierałaś? — zaczął zamiast przywitania. — Tęskniłem.
Sylwii zrobiło się ciepło na sercu.
— Spałam. Kundel młodej mnie obudził o wpół do siódmej! Wyobrażasz to sobie? A potem uderzyłam się o poduszkę i straciłam przytomność na kilka godzin. Co u ciebie?
— W porządku. Pójdziemy dzisiaj na lodowisko?
— Fajny pomysł! — Szybko przebiegła myślami plan dnia. Będzie ciężko, zwłaszcza że zaspała, ale na randkę z Oskarem czas MUSI się znaleźć. — Na którą? Wpadniesz po mnie? — Usłyszała łomot i stukanie w ścianę. — Muszę kończyć, babcia mnie woła. O której przyjdziesz?
— No właśnie jeszcze nie wiem, dlatego chciałem…
Stukanie nasiliło się.
— Przyjdź po obiedzie. Nie wiem, piętnasta, szesnasta… Kiedy ci pasuje. Jestem w domu — rzuciła szybko i wyszła z pokoju. Łomot stawał się coraz głośniejszy.
— To może…
— Naprawdę muszę kończyć. Kocham cię. Pa!
Odczekała, by usłyszeć: „Ja ciebie też”, i szybko przerwała połączenie. Co tam się dzieje?
Babcia upadła i nie może się podnieść? Dlaczego nikt nie reaguje?
Staruszka siedziała na łóżku z naburmuszoną miną.
— Chcecie mnie zagłodzić? — powiedziała kwaśno. — Nic cię nie obchodzi, że od stukania ściana się niszczy? I muszę do toalety.
Sylwia podsunęła jej wózek i pomogła wstać, mrucząc przeprosiny. Faktycznie, wszystkie kanapki, zrobione wieczorem na babcine śniadanie, zniknęły z talerza. Termos pewnie też pusty.
— Wiem, że jestem dla was ciężarem — zaczęła babcia swoją zwykłą śpiewkę — ale to nie powód, by mnie traktować jak niepotrzebny mebel. — Usadowiła się wygodniej. — Zawieź mnie, proszę, od razu do łazienki, chcę się wreszcie umyć! Już prawie południe, a ja ciągle w nocnej koszuli, coś okropnego! I jakbyś mogła opróżnić, no wiesz co — dodała ciszej.
Sylwia wiedziała. Babcia miała przy łóżku krzesło toaletowe, z którego korzystała w nocy lub kiedy zostawała sama w mieszkaniu. Nie lubiła tego, kto by zresztą lubił, ale cóż, nie było wyjścia.
— Poza tym zdajesz sobie przecież sprawę, że powinnam jeść regularnie — ciągnęła babcia. — Wzięłam już insulinę, a porządnego śniadania jak nie było, tak nie ma! Chcecie, żeby cukier mi zleciał?
— A gdzie tata? — zdziwiła się Sylwia. — Nikt babci nie zrobił jedzenia? Zuza jeszcze śpi?
— A skąd ja mam to wiedzieć?! — oburzyła się babcia. — Siedzę sama jak palec, gdyby nie telewizor, tobym w ogóle ludzkiej mowy zapomniała! Może śpi, a może sobie poszła? Tylko patrzy, by się gdzieś wymknąć albo zamknąć i udawać, że jej nie ma.
— Zuu! — ryknęła Sylwia, pomagając babci wstać z wózka i usiąść w kabinie prysznicowej. Dopiero teraz sobie uświadomiła, że dom sprawia wrażenie wymarłego. Gdzie się podział Toperz? — Tata wyszedł z Topkiem drugi raz?
— Mnie nie pytaj. Nikt mnie o niczym nie informuje. Siedzę zamknięta w pokoju, mogłabym tam umrzeć i ciekawe, po ilu tygodniach ktoś by zauważył. O wszystko wołaj, o wszystko proś… Już, możesz zabrać — wystawiła rękę z nocną koszulą. — Przyjdź po mnie za pięć minut, nie będę dzisiaj długo się kąpać. I przynieś mi ten cieplejszy szlafrok, czerwony, nie tak, jak Zuzia wczoraj. Koszulę możesz wrzucić do pralki.
Sylwia przyniosła gruby frotowy szlafrok i powiesiła obok prysznica, zostawiła tam też balkonik, żeby babcia dała radę samodzielnie się ubrać i umyć zęby.
Zajrzała do pokoju młodszej siostry.
— A ty jeszcze śpisz?! — wykrzyknęła ze zdumieniem. — Pobudka!
— Nie przeszkadzaj — wymamrotała młoda i naciągnęła kołdrę na głowę.
— Wstawaj, ale już! — Sylwia szarpnęła ją za ramię. — Śniadanie trzeba robić! Zakupy, bo sklepy zamkną!
— Która godzina?
— Prawie południe, wstawaj! Myślałam, że jesteś z tatą na zakupach.
Zuza usiadła. Odgarnęła z twarzy rozczochrane, bladozielone kosmyki.
— A taty nie ma? — Ziewnęła.
— Ani taty, ani Topka. Pewnie coś zeżarł i teraz są skutki. Rano piszczał wpół do siódmej! Tata musiał z nim wyjść, bo ty oczywiście spałaś!
— Topek? — zaniepokoiła się młoda. — Chyba nie zachorował?
Wybiegła do przedpokoju, wołając psa.
— Przecież ci mówię, że go nie ma.
— Od siódmej? Pięć godzin?
— No chyba nie… — Sylwia się zawahała. — Pewnie wrócili, a jak tata szedł do sklepu, to go wziął?
— Nie jadł śniadania — oznajmiła Zuzka, wychodząc z kuchni. — Wczoraj została tylko jedna kromka razowego i ciągle jest. Nie ma żadnych nowych zakupów. Czajnik też zimny.
— Pewnie tata poszedł po chleb — uznała Sylwia. — Zrób mu herbatę, bo wróci zmarznięty. Jest minus sześć. I przygotuj coś dla babci, bo musi zjeść, a ja u niej sprzątnę. Chyba że chcesz się zamienić?
— Nie, nie. — Zu mimowolnie się skrzywiła. Sylwia dobrze wiedziała, że młoda najbardziej ze wszystkiego nienawidzi opróżniania nocnika. Estetka. — Może zrobię kanapki?
— Nie ma chleba — przypomniała jej. — Tata pewnie zaraz przyniesie, a ty w tym czasie zrób jakąś pastę, czy nie wiem, co tam wymyślisz. Babci może ugotuj jajko?
— Babciu! — krzyknęła młoda w stronę łazienki. — Może być pasta jajeczna i razowiec? Na razie tylko jedna kromka, ale tata zaraz pewnie przyniesie pieczywo.
Sylwia szybko sprzątnęła, co miała sprzątnąć, a potem wróciła do swojego pokoju, by przygotować strój na popołudniową randkę. Na pewno weźmie te nowe ciemnoczerwone legginsy. Fajne były, ocieplane. Świetnie leżały. Ale uprała je parę dni temu, pierwszy raz od kupna, i warto je dokładnie obejrzeć przy dziennym świetle. Żeby się nie okazało, że po praniu straciły fason. Albo że podczas jakiejś łyżwiarskiej ewolucji coś się nagle rozpruje.
Właściwie wszystko między nią i Oskarem zaczęło się od lodowiska.
Początkowo nic nie zapowiadało, że Sylwia aż tak się zakocha. Zaczęła się z nim umawiać, bo lubiła, jak rozjaśniał się na jej widok, gdy wychodziła ze szkoły po lekcjach. Zresztą i tak ciągle na siebie wpadali, bo chłopak studiował w Collegium Europaeum, sąsiadującym z liceum Sylwii. Jej profil miał tam czasem dodatkowe zajęcia pozalekcyjne. Miło też było wiedzieć, że koleżanki zazdroszczą jej takiego przystojniaka. To, że wybrał komunikację europejską, kierunek kształcący przyszłych dyplomatów, stanowiło dodatkowy atut. Ona sama myślała o studiach prawniczych.
Chodzili ze sobą już od paru miesięcy, gdy nadszedł listopad, a wraz z nim jej imieniny, i dostała od Oskara najdziwniejszy prezent w życiu. Bilety na lodowisko!
— Coś ty! — Roześmiała się trochę wymuszenie. — Co mielibyśmy tam robić?
— Nigdy nie jeździłaś na łyżwach?
— Czasami — odparła wymijająco. Owszem, miała kiedyś dziecięce figurówki, ale niestety urosła jej stopa i łyżwy musiała oddać Zuzce. A te następne… Dostała je na trzynaste urodziny, bo wierciła wszystkim dziurę w brzuchu, że zima, jezioro zamarzło, Zuza ma łyżwy, (JEJ łyżwy!), a ona nie. I choć bardzo starała się ukryć rozczarowanie, gdy nie znalazła ich pod choinką, to tata i tak zauważył. A przecież to NIE ON obiecał jej nowe i nie dotrzymał słowa!
Niezbyt dobrze radzili sobie wtedy finansowo, ale udało mu się odkupić damskie łyżwy od jakiegoś kolegi. Trochę sfatygowane, jednak Sylwia wiedziała, że to wszystko, na co ich stać.
Przymierzyła. Pasowały i wyglądało na to, że będą pasować, nawet jeśli noga jeszcze trochę jej urośnie. Tylko… nie była w stanie utrzymać w nich równowagi. Poprzednie miały usztywnienie w stawie skokowym, te — nie.
— Bo to są dorosłe łyżwy — wytłumaczył tata. — To chyba tak jak z dodatkowymi kółkami przy rowerze. Kiedyś trzeba je odkręcić. Podobno łyżwy dla dorosłych nie mają usztywnienia. Tak twierdził kolega.
I w ten sposób skończyła się jej łyżwiarska kariera. Nie umiała jeździć „jak dorosły”.
Trudno, jakoś to przebolała.
Prezent od Oskara przywołał dawne wspomnienia. Kupił te bilety i chyba w ogóle nie przyszło mu do głowy, że ona może odmówić.
— Masz własne łyżwy? Będzie fajnie, zobaczysz — kusił.
— Nie, nie mam — skłamała. Zresztą może nawet nie bardzo minęła się z prawdą, po tylu latach leżenia w piwnicy tamte pewnie się rozsypały.
— W takim razie przymierz! — powiedział z triumfem. I gestem sztukmistrza wyczarowującego królika z kapelusza wyciągnął z torby parę figurówek.
Spojrzała zaskoczona.
— To Julki — wyjaśnił. — Używa ich, jak czasem do nas przyjeżdża. Przymierz. Po co mają się marnować?
Siostry Oskara, sporo od niego starsze, założyły już własne rodziny. Julka wyprowadziła się z Gniezna, a Magda wraz z dziećmi i mężem zajmowała największy pokój w jego mieszkaniu. W drugim pokoju mieszkali rodzice, trzeci, przechodni, teoretycznie należał do Oskara.
Sylwia wzięła łyżwy do ręki. Nie były nowe, ale bardzo zadbane. Płozy zabezpieczono ochraniaczami.
— No, przymierz — naciskał chłopak. — Niedawno ostrzone. Aż się prosi, by w nich pojeździć.
Włożyła, stanęła i…
— One są sztywne w kostce! — wykrzyknęła ze zdumieniem.
— A jakie mają być? — zdziwił się Oskar.
Więc opowiedziała mu całą historię.
— Wygląda na to, że ten koleżka was wyrolował — skomentował. — A ciebie pozbawił wielu lat fajnej zabawy. Jakbym go spotkał… — Pokazał zaciśniętą pięść. — Dobre usztywnienie to podstawa! W sumie całe szczęście, że przestałaś jeździć, bo mogłaś narobić sobie problemów. W najlepszym wypadku skręcić nogę, w najgorszym… lepiej nie myśleć. Ale te leżą idealnie. Ma się to oko, co? Jak będziesz kupować własne, to tylko ze mną. I zapamiętaj: im mocniejsze usztywnienie, tym lepsza stabilność podczas jazdy, lepsza kontrola łyżwy i bardziej precyzyjny transfer energii z nogi na łyżwę.
Poszli więc na to lodowisko i Sylwia już dawno tak dobrze się nie bawiła.
— Masz wrodzony talent — szeptał jej Oskar do ucha, prowadząc ją po gładkiej tafli. Kurczę, to było lepsze niż taniec! A że umiał prowadzić w tańcu, to już wiedziała.
Ale dopiero przy którejś z kolejnych wizyt na lodowisku, bo od tamtej pory chodzili tam regularnie, zakochała się w nim po uszy.
Czuła się już wtedy na tyle pewnie, że zaczęła jeździć sama. Bo czasem Oskar chciał poćwiczyć bardziej skomplikowane ewolucje.
W pewnym momencie drogę zajechał jej typek w modnej pikowanej kamizelce z napisem BOSS i czarnych joggerach. Cudem uniknęli zderzenia.
— Co się pchasz na lodowisko, jak nie umiesz jeździć! — burknął. Okrążył ją, zrobił efektowny wyskok z obrotem w powietrzu i odjechał, zanim zdążyła przeprosić. Bo wtedy jeszcze myślała, że to przypadek, że to ona wpadła na niego.
Niedługo potem sytuacja się powtórzyła. Tym razem „boss” popisał się hamowaniem, obsypując ją drobinkami lodu. Zanim mu się dokładniej przyjrzała — odjechał. Patrzyła za nim przez dłuższą chwilę. Dobry był, to trzeba przyznać.
— Freestylowiec — skomentował Oskar, który nie wiadomo kiedy zmaterializował się obok niej. — Zaczepiał cię?
— Właściwie to nie wiem. Może ja byłam nieuważna? Prawie na niego wpadłam.
— Tak jak tamta dziewczynka?
Typek właśnie zajechał drogę jakiemuś dziecku. Potem nastraszył inne, jadąc zbyt blisko i do tego tyłem. Przeskoczył nad kimś, kto się przewrócił, wykonał kilka trików i efektownie zahamował, obsypując lodem kolejną osobę. Obserwując go dłużej, Sylwia zauważyła, że szczególnie upodobał sobie jedną z dziewczynek, mniej więcej w wieku Zuzki, która wtedy chodziła jeszcze do gimnazjum. On też wyglądał na gimbusa, chociaż odrobinę starszego. Dziewczynka próbowała go ignorować, ale nie dawał za wygraną. To objeżdżał ją dookoła, to zajeżdżał jej drogę, to znów hamował tuż przed nią. Kiedy przejeżdżała obok nich, wciąż w towarzystwie natręta, wyraźnie usłyszeli, jak tamten mruczy coś o spaślakach i wielorybach, które powinny siedzieć w domu. Rzeczywiście, mała nie należała do najszczuplejszych.
W Sylwii się zagotowało. Już miała tamtemu coś powiedzieć, ale Oskar był szybszy. Ruszył jego śladem niemal łyżwa w łyżwę. Nie zajeżdżał mu drogi, ale na przykład symulował wykonanie jakiegoś triku, który byłby zbieżny z torem jazdy tamtego, a potem w ostatniej chwili się rozmyślał. Dziewczynka, uwolniona od agresora, odjechała w inną część lodowiska, a on nie mógł jej ścigać ani nawet się rozpędzić, bo ciągle przed nim pojawiał się Oskar. Przodem, tyłem, bokiem, kręcący piruety i robiący wyskoki albo niby jadący ślimaczym tempem, ale dziwnym trafem niedający się wyprzedzić. W pewnym momencie jakby odpuścił. Zostawił chłopaka, podjechał do jego niedawnej ofiary, chwilę z nią porozmawiał i oboje ruszyli, trzymając się za ręce.
— To jest Vanessa — przedstawił dziewczynkę Oskar, gdy dotarli do Sylwii stojącej przy bandzie. — Ma trzynaście lat. Pomyślałem, że mogłaby do nas dołączyć, bo świetnie jeździ.
Vanessa, już zaróżowiona od chłodu i szybkiej jazdy, poczerwieniała jeszcze bardziej. Oczy jej się śmiały.
— A to jest Sylwia — kontynuował chłopak — moja dziewczyna. To co? Poszalejemy?
Obie skinęły głowami. A potem ruszyli. Oskar w środku, one po bokach.
Znów znaleźli się przed typkiem, a ten w żaden sposób nie mógł ich wyminąć.
— Ej! Przeszkadzacie mi! — nie wytrzymał.
Oskar spojrzał, jakby dopiero w tym momencie go dostrzegł.
— Och, przepraszam, nie zauważyłem cię. Wiesz, to jest lodowisko.
— Jak jesteś ślepy, to kup se białą laskę, a nie łyżwy. Tu się jeździ!
— No właśnie, tu się jeździ, więc może byś poćwiczył gdzie indziej? Jakaś ślizgawka na podwórku albo może na razie na wypastowanej podłodze w domu? Po co się pchasz na lodowisko, jak nie umiesz jeździć? Miejsca dla widzów są za bandą.
Tamten się nadął, ale zanim zdążył odpowiedzieć, Oskar odjechał, zabierając Sylwię i Vanessę ze sobą.
A Sylwia właśnie wtedy zakochała się w nim całkowicie i nieodwołalnie.
Tego popołudnia już do końca trzymali się razem. I blisko typka. Nawet nie musieli nic więcej robić. Samo to, że świetnie się bawią, tak skutecznie zwarzyło mu humor, że zrezygnował z kolejnej rundy. W przeciwieństwie do Vanessy, która została na lodowisku, nawet gdy postanowili się już pożegnać. Mocno utwierdzona w poczuciu własnej wartości.
— Zrobiłeś jej dzień — skomentowała Sylwia, kiedy szli na gorącą czekoladę. — Kocham cię.
To wyrwało się jej zupełnie spontanicznie, właściwie chciała powiedzieć co innego.
Oskar się zatrzymał i spojrzał jej głęboko w oczy.
— Ja ciebie też.
— Sylwuniu! — wołanie babci wyrwało Sylwię ze wspomnień. Uśmiechnęła się. Już za kilka godzin się zobaczą, ona i Oskar. Lodowisko jest super. Szkoda, że tylko zimą.
Czasem spotykali tam Vanessę, ale rzadko, bo odkąd zapisała się do klubu, dojeżdżała na treningi do Poznania.
A tamtego gimbusa Sylwia nie spotkała już nigdy. Może przerzucił się na wrotki?
Tata nie zjawił się ani za pięć minut, ani za piętnaście, ani za pół godziny. Sylwia próbowała do niego dzwonić, ale okazało się, że jego komórka została w domu.
Babcia zjadła ostatnią kromkę chleba z pastą jajeczną. One też trochę spróbowały, ale bez pieczywa niespecjalnie im smakowała, chociaż Zuza dodała do niej resztkę sera, dla zaostrzenia smaku, i małą cebulę.
— Wyskoczę po chleb — zdecydowała Sylwia. — Najwyżej się z tatą zdublujemy.
Tata nie zostawił żadnej kartki ani, co gorsza, pieniędzy. Zawsze pisał parę słów, kiedy niespodziewanie musiał gdzieś wyjść. Albo dzwonił, że wróci później. Czy to możliwe, że nie ma go od siódmej?
— Mam nadzieję, że Adam coś kupił, bo przecież w piekarni o tej porze już niczego nie dostaniesz! — Babcia westchnęła. — Pośpiesz się, ludzie przed niedzielą szaleją i zaraz wykupią nawet te gnioty z marketu. Dla mnie, jakby był, to weź chleb IG. I ze dwa opakowania chrupkiego na wszelki wypadek.
— Idę z tobą! — Zu sięgnęła po buty.
— Zostań. Gdyby tata wrócił, natychmiast do mnie dzwoń i powiedz, co już kupił, OK?
Sylwia czuła coraz większy niepokój, ale starała się go zbagatelizować. Zwłaszcza że babcia też wyglądała na zdenerwowaną i też starała się nadrabiać miną. Tylko Zu jak zwykle sprawiała wrażenie obojętnej i wyluzowanej.
— A może coś z Topkiem? — odezwała się młoda w zamyśleniu. — Może pogryzł go jakiś pies? — ciągnęła, wyskubując nitkę ze swetra. — Albo samochód? I teraz tata siedzi w kolejce do weterynarza?
Ostatnie słowa wypowiedziała drżącym głosem. A jednak się przejęła, szkoda, że tylko swoim kundlem.
— Samochody nie gryzą. — Sylwia próbowała obrócić wszystko w żart.
Siostra się żachnęła.
— Wiecie co? — włączyła się babcia. — Idźcie obie. Sylwia po zakupy, a Zuzia pobiegnie sprawdzić u weterynarza. I tam gdzie tata zwykle chodzi z Toperkiem. Która pierwsza ich spotka, ta dzwoni, dobrze?
Przytaknęły. Zu błyskawicznie zawiązała buty i wybiegła z kurtką w ręku.
— Poradzi babcia sobie? — upewniła się Sylwia.
— Muszę. Przynieś mi protezę, dobrze?
To było coś nowego. Babcia dotąd wkładała ją tylko wtedy, kiedy musiała wyjść z domu, na przykład do lekarza. „Żeby ludzi nie straszyć” — tłumaczyła.
Sylwia nie miała czasu zastanawiać się nad tą zmianą. Straganiarze w pasażu pewnie już się zwinęli, za niecałą godzinę zamkną większość sklepików, a warzyw i jajek z marketu babcia nie uznawała. Potem będą dwa dni zrzędzenia, że brakuje świeżego szczypiorku albo pietruszki. Szybko więc przyniosła protezę nogi i sięgnęła po kurtkę.
— Adam zostawił pieniądze? — zatrzymała ją babcia w drzwiach.
— No właśnie nie. Ale mam jeszcze trochę drobnych, na chleb i zieleninę powinno starczyć.
— Chleb i zielenina to za mało. Jeśli Adam nie zrobił zakupów, zostaniemy bez jedzenia na weekend. Musisz kupić coś na obiad, chleb i coś do chleba. Najwyżej będzie podwójnie, od przybytku głowa nie boli. Podaj mi torebkę.
Ledwie Sylwia zdążyła wnieść zakupy do kuchni, kiedy do domu wpadła Zuzka.
— Byłam u weterynarza — relacjonowała zaczerwieniona od mrozu i szybkiego biegu — i w przychodni, ale przychodnia zamknięta, i w aptekach sprawdzałam, i nawet poszłam nad jezioro. Nigdzie ich nie ma! Chodziłam po całym osiedlu.
— Ja patrzyłam przed sklepami — włączyła się Sylwia. — Czy gdzieś nie przywiązany.
— Ja też! — Siostra weszła jej w słowo.
— Ale przecież tata by go nie przywiązał w taki mróz! — dokończyła Sylwia. — Topek jest za mały, by go zimą zostawiać. Zamarzłby.
— Prędzej by go ukrył pod kurtką — zaśmiała się Zuzka, bo oboje z tatą często przemycali psa w ten sposób. Tata miał nawet specjalną kieszeń przyszytą przez babcię do bluzy, a Zuzka, kiedy dziergała te swoje dziwaczne ubrania, też zwykle dodawała „torbę kangurzą” z przodu albo z boku.
— Adam chyba nie wziął kurtki — zauważyła babcia. — Mam wrażenie, że widziałam ją w przedpokoju.
Zuza wybiegła i zaraz wróciła.
— Rzeczywiście — potwierdziła. — Kurtka wisi. Wziął płaszcz i kapelusz.
— Na spacer z Topkiem?!
To było coś niezwykłego. Kto ubiera się elegancko, wychodząc z psem?
Zakupy leżały na stole w kuchni. Nikt nie miał głowy, żeby coś z nimi zrobić. Babcia zadzwoniła na policję. Byli bardzo uprzejmi, ale sugerowali, żeby jeszcze poczekać. Przecież tata jest dorosły, samodzielny, zdrowy. Może kogoś spotkał albo wypadła mu ważna sprawa? Zapomniał telefonu, więc nie ma jak zawiadomić.
Obiecali, że zwrócą uwagę patroli na osoby w płaszczu i z podobnym psem, a gdyby tata nie zjawił się do osiemnastej, to niech ktoś zgłosi się na komisariat z aktualnym zdjęciem zaginionego i złoży oficjalne zawiadomienie.
Sylwia wybrała numer Oskara.
— Cześć! — ucieszył się. — Nie możesz się doczekać? To dobrze, bo…
— Mam do ciebie prośbę — przerwała. — Mógłbyś zaraz do mnie przyjechać?
— Najwcześniej za pół godziny, właśnie siadamy do obiadu.
— Pośpiesz się, dobrze? Mój tata zaginął.
— Co?! — Chłopak aż się zakrztusił.
— Mój tata zaginął — powtórzyła. Z trudem wypowiadała słowa, mimo dodatkowego swetra szczękała zębami. Chyba z emocji, bo przecież kaloryfery grzały. — Potrzebuję pomocy w poszukiwaniach.
— A policja?
— Obiecali, że się rozejrzą. Przyjedź, zanim się ściemni.
— Ale jak to „zaginął”?
— Oskar! — Poczuła narastającą irytację. — Nie teraz! Będziemy czekać na ciebie za Biedronką. Ja i Zuza. Pośpiesz się.
— Tam twój tata zaginął?
— Gdybym wiedziała, gdzie zaginął, to już bym go znalazła! Chcę sprawdzić te chaszcze wzdłuż działek i potrzebuję eskorty. Nigdy nie wiadomo, na kogo tam się natkniesz. Jeśli masz pod ręką jeszcze kogoś, kto mógłby z nami pójść, to go poproś, OK? Nie wiem, tatę, kolegę, kogokolwiek. Każda para oczu się przyda.
— Dobrze, ale…
— Błagam, pośpiesz się. Zresztą, czekaj, nie. Zadzwoń, jak będziesz wyjeżdżał, to ci powiem, gdzie jesteśmy.
— Przecież mówiłaś…
— Zanim się zbierzesz i zanim zbierzesz ekipę, możemy być już w Pyszczynie. Albo na Bronksie. Pośpiesz się. Cześć!
Dopiero kiedy schowała telefon, uświadomiła sobie, że po raz pierwszy od miesięcy nie zakończyła rozmowy słowami „kocham cię”.
— Zu! — zwróciła się do siostry, z wściekłością prującej nowe wdzianko. — Masz naładowaną komórkę? Nie wiadomo, jak długo będziemy szukać. Gdyby zapadł zmrok, to przydadzą się latarki, więc doładuj, ile możesz. I ubierz się ciepło, zaraz wychodzimy.
Młoda skinęła głową i pociągnęła kolejną nić. Mogłaby się chociaż uczesać od rana!
— Rusz się! — pogoniła Sylwia. — I nie śmieć! Nie będę tego sprzątać!
Zu wreszcie odgarnęła z twarzy te swoje białoseledynowe włosy i spojrzała na Sylwię.
— Po co tata miałby iść do Pyszczyna? Gdyby chciał pobiegać, toby nie brał płaszcza.
— Nie wiem po co. Tak mi się powiedziało.
Siostra wzruszyła ramionami i wróciła do prucia swetra.
— Jezioro zamarzło? — zapytała Sylwia.
— Uhm.
— No to przynajmniej jeden kłopot z głowy. No chyba że widziałaś gdzieś uszkodzony lód?
Młoda szarpnęła za nić i oderwała rękaw. Z jeszcze większą zawziętością zaczęła wydłubywać drobne kolorowe wstawki, które parę dni temu bardzo starannie wszywała czy wrabiała. Sylwia nie znała się na dzierganiu, ale widziała, ile wysiłku siostra wkładała w tamtą pracę. A teraz wszystko to niszczyła. Co ona chce odreagować?
Poczuła, że robi jej się słabo ze strachu. Usiadła.
— Co widziałaś na jeziorze? — zapytała łagodnie.
— Nie wiem. Nie patrzyłam.
— Jak to nie patrzyłaś?! — Nie była pewna, czy czuje ulgę czy wściekłość. — To po co tam poszłaś?!
— Szukałam taty. I Topka. Nie patrzyłam na lód.
„Kretynka!” — pomyślała ze złością.
— W takim razie zaczniemy od jeziora — zdecydowała. — Tego i tak nie da się zrobić samochodem. A gdy przyjedzie Oskar, obskoczymy działki, garaże i wszystkie okoliczne chaszcze.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki