Dziś z nim porozmawiam - Wege Bianca - ebook + książka

Dziś z nim porozmawiam ebook

Wege Bianca

0,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Hit BookToka i bestseller Spiegla!

Layla i Asher są szczęśliwie zakochani. Przynajmniej w Simsach, które Layla anonimowo streamuje na Twitchu. Tak naprawdę, nigdy w życiu z nim nie rozmawiała i z poczuciem ulgi przyjmuje fakt, że wybrali się na różne uniwersytety. Asher to typowy sportowiec i łamacz serc, Layla to... cóż po prostu Layla. Nieśmiała osiemnastolatka, która wciąż szuka swojego miejsca na świecie.

Jej konto na Twitchu dopiero się rozwija. Dziewczyna gra na żywo w Simsy, gdzie przy pomocy rozgrywki opowiada o swoim życiu. Chce zostawić całe zauroczenie Asherem za sobą, kiedy... chłopak przenosi się do jej uczelni.

Fani Layli przekonują ją do rozpoczęcia nowego wyzwania: dziś z nim porozmawia! A potem wszystko opowie przy pomocy gry.

I właśnie wtedy, gdy naprawdę zbliża się do Ashera, w jej życiu pojawia się jego odwieczny wróg Henry, wprowadzając do jej codzienności uczuciowy chaos.

Czy dziewczyna wie dla kogo bije jej serce? W miłości przecież nie można grać na kodach...

Książka odpowiednia dla czytelników 16+

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 344

Rok wydania: 2025

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginału: Today I’ll Talk to Him

Projekt okładki: Ewa Popławska

Redaktorka prowadząca: Agata Then

Redakcja: Barbara Milanowska (Lingventa)

Redakcja techniczna: Grzegorz Włodek

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Maria Śleszyńska, Beata Kozieł-Kulesza

Bianca Wagner © 2023 Arena Verlag GmbH, Würzburg, Germany. www.arena-verlag.de Through Graal Agency

© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2025

© for the Polish translation by Ewa Spirydowicz

ISBN 978-83-287-3462-3

You&YA

MUZA SA

Wydanie I 

Warszawa 2025

–fragment–

Wszystkim, którym czasami przyda się odrobina odwagi

Prolog

Boiska sportowe to moje osobiste piekło. A fakt, że zmusza się mnie, bym w tym piekle uczestniczyła aktywnie, to zwieńczenie mojego koszmaru. Nienawidzę dnia patrona, bo wyłącznie z tego powodu paraduję teraz w stroju sportowym na boisku William Clark High School i prawie umieram.

Każdy uczeń i każda uczennica muszą wziąć udział w następujących dyscyplinach: sprint, bieg długodystansowy i skok w dal. Od mniej więcej godziny serce wali mi jak młot. Można by pomyśleć, że po pewnym czasie kolejne konkurencje przyjdą mi z łatwością, że człowiek przyzwyczaja się do tego, że jest obiektem kpin, bo dystans stu metrów pokonuje w ślimaczym tempie, ale nie. Jest coraz gorzej. Z każdą minutą trudniej mi się oddycha. Czuję się jak w kaftanie bezpieczeństwa.

– Wiem, że nie masz specjalnej ochoty, ale to tylko sport, dasz radę – powiedziała rano mama. „Tylko sport”, dobre sobie. Cały dzień, podczas którego inni widzą, jak kiepsko sobie radzę. Jak zawodzę. Raz za razem. Cały dzień, podczas którego muszę rozmawiać z nieznajomymi, tłumaczyć się i uprawiać small talk we wrogim otoczeniu. W którym źle się czuję.

Po raz pierwszy w życiu chcę, żeby przyszła burza. Wtedy przynajmniej szlag trafiłby dzień patrona. Niestety, bóg pogody mnie nie wysłuchał. Jedyny powód, dla którego tu dzisiaj w ogóle przyszłam, to Asher. Asher i jego krzywy uśmiech, na widok którego serce bije mi szybciej, nawet jeżeli nie mnie jest ten uśmiech przeznaczony. Bo Asher nie ma pojęcia, że w ogóle istnieję. Jest w najstarszej klasie, jest gwiazdą sportu, zwłaszcza siatkówki. Ze względu na niego warto chodzić na mecze naszej drużyny, nawet jeżeli nie mam zielonego pojęcia o zasadach tego sportu. Przyjemność sprawia mi obserwowanie, jak oddaje się pasji, jak przebija piłki przez siatkę i eksponuje przy tym mięśnie… Tak, do cholery, Asher jest jedynym powodem, dla którego dzisiaj nie stchórzyłam i nie uciekłam na zwolnienie, choć właśnie to zrobiła moja przyjaciółka Joe. Jakaś irracjonalna cząstka mnie ma nadzieję, że może Asher mnie zauważy. Tylko nie wzięłam pod uwagę, że może to nastąpić ze względu na moje fatalne wyniki sportowe.

Akurat w tej chwili jest na linii startu, razem z innymi chłopcami ze swojego rocznika. Ponieważ to nie moja kolej, by znowu się zbłaźnić, obserwuję go z trybun, tuż przy linii mety. Zajmuje pozycję. Pada strzał i startuje. Błyskawicznie wychodzi na prowadzenie. Jakżeby inaczej? Jest niewiarygodnie szybki, niewiarygodnie dobry i do tego jeszcze tak niewiarygodnie bosko wygląda. Nie taki zapyziały jak inni… Wygląda tak, jakby to była jego strefa komfortu. Rywalizacja. Jego kroki stają się coraz dłuższe, ledwie jako pierwszy osiąga linię mety, na jego twarzy pojawia się uśmiech triumfu, sięgający wysokich kości policzkowych, szerokiej szczęki, rozjaśniający oczy. Dyszy głęboko, jego klatka piersiowa unosi się i opada. Dzieli nas zaledwie kilka metrów. Mogłabym coś powiedzieć… Coś krzyknąć, pogratulować mu zwycięstwa, mogłabym… Ale właśnie na tym polega problem. Mogłabym, ale tego nie zrobię. Bo za bardzo się boję, że ubiorę myśli w słowa, a po nich pójdą czyny. Nie potrafię tego. Za każdym razem coś mnie powstrzymuje. Nie udaje mi się pokonać lęku. Tym sposobem nie pozostaje mi nic innego, jak obserwować go z daleka. Jak zawsze.

– Chodź, Layla, przygotuj się, zaraz konkurencja w parach. – Pani Hecat pochyla się nade mną z ponurą miną i wyrywa mnie z rozmyślań.

Wzdycham. Jeszcze tego mi brakowało!

– Tak, już idę… – mówię za cicho, ochryple, jakbym od dawna nie posługiwała się głosem.

– Słucham? – Pani Hecat unosi brwi.

– Powiedziałam, że idę – powtarzam i zaciskam usta w wąską kreskę, by ukryć ich drżenie. Dlaczego nie mogę po prostu mówić głośniej? Tak wychodzi jeszcze gorzej. Szybko opuszczam wzrok, wycieram mokre od potu dłonie w sportowe szorty. Jak ja tego nienawidzę! Może jednak trzeba było pójść w ślady Joe i udać chorą… Przynajmniej mogłabym leżeć w łóżku i oglądać serial.

– Pozostali czekają. Zapamiętaj, jaki masz numer – upomina mnie pani Hecat i odwraca się na pięcie. Zabrzmiało to jak groźba. I właściwie tak jest.

Na początku imprezy każdy musiał wylosować numerek. Teraz według nich podzielą nas na pary. We dwójkę pokonamy tor przeszkód. Podobno ta konkurencja ma wzmacniać ducha wspólnoty. Bzdura. Nigdy później nie zamienię ani słowa z osobą, która będzie miała pecha i pobiegnie razem ze mną. No dobra… Powiedzmy sobie szczerze: prawdopodobnie nie zamienię z nią słowa nawet podczas biegu, bo ani jednego z siebie nie wykrztuszę.

Na miękkich nogach podchodzę na skraj boiska. Tak, że widać, że jestem częścią mojej klasy, ale nie zwracam na siebie uwagi. Wszyscy czekają na linii wzdłuż bieżni. Trójka nauczycieli ustawia ostatnie przeszkody.

Pośrodku stoi dyrektorka szkoły z kartką w dłoni i spisem numerów.

– Zapraszam jedynki!

Podchodzą dwie dziewczyny. Skreśla je z listy, a potem podaje im opaskę, którą mają sobie związać nogi. Boże, jeszcze i to! Kolana się pode mną uginają. Drżącymi palcami wyjmuję z kieszeni spodni karteczkę, którą wylosowałam tego ranka. Widnieje na niej czwórka.

– Zapraszam czwórki! – woła właśnie dyrektorka.

– Jestem! – Wysoka blond postać przeciska się przez tłum, a mnie serce staje w gardle. Jeszcze tego brakowało!

Asher podchodzi do dyrektorki swobodnym krokiem. Czuję, jak cała krew odpływa mi z twarzy. Ma ten sam numerek, co ja. Asher jest moim partnerem! To szansa, by nawiązać z nim rozmowę! Tyle lat wyobrażałam sobie, jak to będzie z nim porozmawiać, poznać go bliżej. Wymyślałam sobie niezliczone scenariusze. Ale żaden nie przygotował mnie na rzeczywistość.

Coś mnie blokuje. Chcę zrobić krok do przodu, chcę się zgłosić, chcę coś powiedzieć. Ale nie mogę. Z moich ust nie pada żaden dźwięk.

Nie jestem w stanie się ruszyć, jakby ktoś uszkodził połączenie między moim mózgiem a kończynami.

Jakby przerzucił cały system na tryb czuwania.

– Kto jeszcze ma czwórkę? – Dyrektorka rozgląda się po twarzach zebranych.

Zapiera mi dech w piersiach, karteczka klei się do palców. Wbijam wzrok w ziemię. „Zrób coś! Cokolwiek!” Nie mogę jednak i tkwię nieruchomo, niezdolna się poruszyć.

– Ja!

Wzdrygam się i podnoszę głowę. W stronę Ashera idzie ciemnowłosa dziewczyna.

Czuję, jak pod językiem zbiera mi się ślina, jakbym miała zaraz zwymiotować. Naprawdę jest mi niedobrze. Mój żołądek fika salto. Theresa jest w równoległej klasie, uprawia lekkoatletykę, w związku z czym i tak ma nieco więcej kontaktu z Asherem niż ja. Oczywiście ona nie pozwoli umknąć okazji, by wystartować razem z nim. I wcale się jej nie dziwię…

W moim gardle rośnie gula, powiększa się boleśnie. Asher i Theresa przybijają piątkę.

Moje tętno zwalnia, uspokaja się, chociaż nie odczuwam ulgi. Jest we mnie wściekłość. Wściekłość i rozczarowanie. Bo to powinnam być ja. To ja powinnam przybijać z nim piątkę. To ja powinnam obwiązywać nam nogi kolorową szarfą. Ja, nie ona!

Ale nie ruszyłam się z miejsca, ciągle tkwię sztywna jak kołek. Karteczka w mojej dłoni to wymięty strzęp. Mogłam być na miejscu Theresy… Powinnam być na miejscu Theresy. Ale nie odważyłam się na to. Stchórzyłam. Jak zawsze.

Dwa lata później

ROZDZIAŁ 1

– Motherlode –

(Albo: Jak zdobywam się na nowy początek)

Asher pada przede mną na kolana, a mój puls od razu przyśpiesza. Mężczyzna moich marzeń wyjmuje z kieszeni spodni malutkie puzderko, otwiera je, uśmiecha się z dołu. Jestem najszczęśliwsza na świecie, gdy moim oczom ukazuje się blask brylantowego pierścionka.

– Tak długo czekałam na tę chwilę – mówię, a w moim głosie pojawiają się triumfalne nuty. – Tak, po tysiąckroć tak! – Biorę pierścionek i przyglądam mu się z błogością. Zamieszkamy razem w domu, który kupiliśmy zaledwie kilka tygodni temu, po tym, jak zostałam gwiazdką internetu. Muszę, co prawda, jeszcze zaoszczędzić na łóżko, które sobie wymarzyłam, ale poza tym to najwspanialszy na świecie happy end dla Ashera i mnie.

– Layla, idziesz? – woła moja współlokatorka India.

Wzdrygam się i zahaczam o filiżankę, z której wylewa się herbata brzoskwiniowa. Ląduje tuż przy klawiaturze. Groble![1] Nerwowo sięgam po opakowanie chusteczek, które na wszelki wypadek czeka na biurku, i wyjmuję jedną, żeby wszystko wytrzeć. Najwyraźniej podczas gry w Simsy znowu totalnie straciłam poczucie czasu.

– Tak… Jeszcze dwie minuty! – wołam w kierunku korytarza, a potem wracam wzrokiem do ekranu i kamery. – Muszę lecieć, kochani. Dzisiaj mamy onboarding[2] na uczelni i już nie mogę się doczekać. – „Nie mogę się doczekać” to, powiedzmy sobie szczerze, niedopowiedzenie stulecia. Raczej umieram ze strachu.

Początki to nie jest moja mocna strona. Zdecydowanie wolę znajome otoczenie, swój pokój, swój komputer, a przede wszystkim swoje Simsy. Kliknięciem zatrzymuję grę, akurat gdy simy mój i Ashera się całują.

– No dobra, pauza.

Widok na ekranie budzi we mnie dziwną tęsknotę. Oświadczyny Ashera to kamień milowy w moim życiu. Jeszcze tyle dla nas zaplanowałam: miesiąc miodowy, zazdrosną sąsiadkę, która będzie chciała nas rozdzielić… Ale najpierw muszę się zająć czymś innym.

– Trzymajcie kciuki, żebym przetrwała pierwszy dzień na uczelni. – Odwracam wzrok od kamery i krzywię się, jednak ze względu na maskę koali moi followersi widzą tylko zmarszczony nos.

LouTreasure: Dasz radę!

GrayWooolf: Będzie dobrze! Później nam wszystko opowiesz!

– Dzięki, na pewno to zrobię. – Przepełnia mnie ciepło, gdy czytam komentarze. Odrobinę łagodzą napięcie, które doskwiera mi od kilku dni. Zerkam na zegarek w dolnej części ekranu. Dobra, naprawdę muszę się pośpieszyć.

Dwiema rękami macham do kamerki.

– Dag, dag, kochani! – żegnam się w języku simlish. – Do wieczora.

Jeszcze jedno skinienie, a potem kończę streama. Mój pokój wypełnia cisza, a mnie – zdenerwowanie. Wszystko, co podczas streama zeszło na dalszy plan, powraca z pełną siłą. Myśli wbijają się w moją skórę jak miniaturowe ostrza, zostawiają po sobie nieduże, piekące rany.

Jak w zwolnionym tempie ściągam z twarzy maskę koali, którą zawsze zakładam przed kamerą. Przypomina maskę do snu. Uszyto ją z miękkiego pluszu, ma słodkie uszka i otwory na oczy. Moje policzki muska nieprzyjemnie zimne powietrze. Zdaję sobie sprawę, że na uczelni nie mogę się zjawić w masce, ale akurat w tej chwili wolałabym zachować ją na sobie. Podtrzymać anonimowość i poczucie bezpieczeństwa.

„Nie pozwól, by zrobił się z tego kartoflany moment”, słyszę w głowie energiczny głos mojej mamy. „Kartoflany moment”. To jej określenie na moje zachowanie, gdy wyłączam wszystko wokół i uciekam w głąb siebie, byle pozostać w strefie komfortu. Ale dzisiaj się nie da.

– Layla? – Znowu głos Indii z przedpokoju.

Głęboko nabieram tchu. I jeszcze raz. Dzisiaj nie mogę być kartoflem, dzisiaj nie mogę się zakopać.

– Zaraz będę gotowa! – wołam i zmuszam się, by wstać. Jeszcze raz, wdech i wydech.

Dzisiaj jest bardzo, ale to bardzo niekartoflany dzień, w którym zaczyna się moje nowe, odważniejsze życie. Zdecydowanym gestem kładę maskę obok klawiatury. W ślad za nią idą różowe doczepy, które instaluję sobie we włosach przed każdym streamem. Zawsze chciałam mieć różowe pasemka, do tej pory jednak nie odważyłam się naprawdę ufarbować włosów. Ale stanowią przynajmniej część mojej osobowości online.

– I właśnie dlatego muszę zacząć wszystko od nowa – mamroczę, by przypomnieć samej sobie, dlaczego tak bardzo chciałam studiować w Harpersville. Musiałam uciec ze strefy komfortu. Uciec z Nowego Jorku, od swojego starego ja, a przede wszystkim uciec od Ashera, który wybrał uczelnię w Nowym Jorku właśnie. Sam fakt, że to wiem, chociaż skończył szkołę średnią rok przede mną, dowodzi, jak rozpaczliwie muszę położyć kres temu idiotycznemu zadurzeniu.

Szybko odwracam się od komputera i chwytam plecak. Wychodzę do przedpokoju wynajmowanego mieszkania, a India już niecierpliwie czeka w drzwiach. Drepcze w miejscu, co jest dla mnie najlepszym dowodem, że naprawdę musimy się pośpieszyć.

– Przepraszam – mówię i zdejmuję kurtkę z wieszaka. – Już idę.

– Tylko o butach nie zapomnij – odpowiada rozbawiona.

Zaskoczona, spuszczam wzrok na swoje skarpetki w awokado. No tak, buty! Które lepiej pasują do mojego outfitu, czyli spranych czarnych jeansów i białej koszuli w żółte kwiatki? Czarne botki czy jednak sneakersy?

– Weź sneakersy, dzisiaj ma być ciepło. – India uśmiecha się, demonstrując wąską szczelinę między jedynkami. – I nie martw się, naprawdę dobrze wyglądasz.

Zaskakuje mnie, że zdaje się czytać w moich myślach – przecież znamy się dopiero od kilku dni, choć mam wrażenie, że to całe miesiące. Gdy się wprowadzałam, umierałam ze zdenerwowania, ale spokojny sposób bycia Indii sprawił, że od razu poczułam się dobrze.

– Dzięki, ty też – odwzajemniam komplement i z uśmiechem zakładam buty. Nie skłamałam, India Summer właściwie zawsze dobrze wygląda. Ma w sobie coś z elfki, prawdopodobnie za sprawą oczu zielonych jak mech, piegów na skórze koloru kości słoniowej i naturalnie falistych, rudych włosów, spływających jej aż do talii. Wygląda właściwie jak ucieleśnienie jej imienia i nazwiska, indian summer, czyli babie lato. Idę o zakład, że rodzice celowo nadali jej takie imię. Moim zdaniem mistrzowskie posunięcie.

– Mam nadzieję, że pokażą nam nie tylko budynki naukowe, lecz także bary i knajpy. Muszą przecież być jakieś miejsca, w których będziemy się uczyć. Albo pić. Albo jedno i drugie. – India zamyka drzwi na klucz. W ślad za nią zbiegam ze schodów, uważam przy tym, żeby nie pominąć żadnego stopnia. Bo to właśnie spotkało mnie przedwczoraj i siniak na brodzie jest widoczny do dzisiaj, mimo makijażu.

– Mam nadzieję, że ludzie okażą się fajni. – Rewolucja w moim żołądku odzwierciedla burzę emocji. Jakby ktoś szalał w nim z grabiami.

India zbywa mnie machnięciem ręki.

– Na pewno. Tym nie musisz się przejmować.

Posyłam jej uśmiech wdzięczności.

Wychodzimy ze starej kamienicy, w której mieści się nasze pięćdziesięciometrowe mieszkanko na poddaszu. Jest ciepły dzień pod koniec lata, po niebie płyną białe obłoczki jak z waty, przez co nieboskłon wydaje się jeszcze bardziej błękitny. Pogoda jest tak dobra, że nawet nie sprawdzałam, czy nie zanosi się na burzę.

– Po Nowym Jorku przeżywasz tu zapewne szok kulturowy. A dla mnie to high life[3]. – India radośnie obraca się wokół własnej osi.

Śmieję się z jej słów.

– Chyba szybko można się przyzwyczaić do uroku Harpersville. – Właściwie ma rację. Przeprowadzka z Nowego Jorku do tej sielskiej okolicy to naprawdę nie lada zmiana. Sam fakt, że nagle jestem zdana na autobus, bo nie wszędzie mogę dojechać metrem, to nie lada różnica.

Harpersville w stanie Connecticut nie ma zbyt wiele do zaoferowania, poza uliczką handlową na starówce i imponującą przyrodą wokół: jeziora, góry i lasy gwarantują mnóstwo możliwości spędzania wolnego czasu – pod warunkiem, że lubi się go spędzać na świeżym powietrzu.

Mnie przyciągnęła tutaj oferta jednego z wydziałów, a konkretnie game development[4] i game design[5], co daje mi niejako plan B na przyszłość. Game design. Przynajmniej póki nie odpali moja kariera streamerki. Bo to jest plan A. A gdyby to się nie udało, zostaje projektowanie gier. W tym celu jestem gotowa porzucić nawet nowojorski penthouse rodziców. Tata zaproponował, że kupi mi tu mieszkanie, ewentualnie że wynajmie coś samodzielnego. I chociaż byłoby to w zgodzie z moim charakterem – w końcu lubię przebywać sama – nie zgodziłam się. Znam siebie i swojego wewnętrznego kartofla. Jeżeli mam się zdobyć na coś więcej, nie zaszkodzi, jeśli spróbuję wspólnego mieszkania. Ten argument szybko przekonał rodziców.

Na przystanek podjeżdża autobus, delikatnie mówiąc, nieco zdezelowany – wygląda, jakby jego miejsce było w muzeum zabytkowych pojazdów. Wsiadamy, pokazujemy legitymacje studenckie i zajmujemy wolne miejsca. Ja przy oknie, India obok mnie, z głośnym westchnieniem. Ledwie ruszamy z miejsca, wyjmuje z kieszeni karteczkę, na której zapisała najważniejsze punkty.

– Koniecznie muszę kupić segregatory. I iść do biblioteki wypożyczyć książkę o medioznawstwie. – Opuszką palca dotyka poszczególnych pozycji wypisanych niebieskim atramentem. – O, musimy też pamiętać, żeby zgłosić się na praktyki dla pierwszorocznych. Termin upływa dzisiaj po południu. Każdy pierwszoroczny musi odbyć praktyki, żeby wnieść swój wkład w uczelnianą społeczność. – Ostatnie zdanie wypowiada takim tonem, jakby czytała je z ulotki Harpersville College. – Na forum pisali, że jeżeli się nie zgłosisz, możesz mieć problemy…

Moją uwagę przykuwa witryna sklepu meblarskiego. Powinnam kupić jeszcze kilka rzeczy do pokoju. Może tutaj? Koniecznie muszę tu później zajrzeć.

– Punkt piąty: nowe rośliny.

O kurde! Przestałam słuchać.

– Okej – odpowiadam ostrożnie.

Nowe rośliny? Mimo tego, że morduje je bezlitośnie? Nie wypowiadam jednak tych myśli na głos.

– Wczoraj znowu jedna mi… zasnęła snem wiecznym. – Skruszona, łypie na mnie z ukosa, z czego wnioskuję, że roślinka prawdopodobnie nie odeszła spokojnie, tylko padła ofiarą zapominalstwa Indii i do końca rozpaczliwie walczyła o życie.

Ze względu na absolutny antytalent botaniczny India ma naprawdę olbrzymi przebieg, jeżeli chodzi o rośliny. Skoro wszystko, co znajduje się wokół niej, usycha, musi kupować nowe. Widziałam cmentarzysko w jej pokoju.

– Poza tym mój pieniążek ma mszyce. Muszę go jakoś oddzielić od pozostałych, żeby się nie zaraziły. – India składa karteczkę i chowa ją z powrotem do kieszeni kurtki.

– Z roślinami mogę ci pomóc – oferuję się.

– Naprawdę? – W jej oczach coś rozbłyska i mam wrażenie, że liczyła, iż rozmowa potoczy się właśnie tak. – W takim razie dam ci tę z mszycami. Nie mam pojęcia, jak się ich pozbyć.

– Ogarniemy to. – Uśmiecham się. – Musimy też coś zrobić z twoim roślinobójstwem.

– Dobra, ale co?

Zastanawiam się przez chwilę.

– Następnym razem, gdy jakąś zamordujesz, urządzisz jej pogrzeb! Być może tym sposobem zbudujesz z nimi mocniejszą więź.

– Pogrzeb?

– Tak jest, pogrzeb.

– Całą ceremonię?

– Ze wszystkim, co się da! – dopowiadam ze śmiertelną powagą. – Nie pozwolę ci o tym zapomnieć!

– Dobra.

Autobus zatrzymuje się przy uczelni. Wysiadamy wraz z mnóstwem innych studentów. India natychmiast przyśpiesza kroku.

– Nie tak szybko, mam krótkie nóżki!

– Och. – Patrzy na mnie speszona, ale zaraz się uśmiecha. – Nie przesadzaj, nie są aż takie krótkie.

– W porównaniu do twoich wszystkie są krótkie.

Wkraczamy na teren kampusu przez bramę z kutego żelaza. Czuję się, jakbym wchodziła na dziedziniec pałacu. Co prawda byłam tu dwa tygodnie temu, po przeprowadzce, ale widok oszałamia mnie ponownie.

Budynki wzniesiono w stylu gregoriańskim. Zbudowano je z jasnego, ciepłego piaskowca. Gzymsy i ramy okienne zdobią kamienne ornamenty, budowle tu i tam urozmaicają niewielkie wieżyczki i spiczaste szczyty. Odchylam głowę do tyłu i widzę kruki, które obsiadły gwiazdę wieńczącą jedną z wież. Grube mury spowija bluszcz. Na cokołach przy imponującej bramie przysiadły kamienne gargulce. Jeden z nich wydaje się do mnie uśmiechać.

Imponujący kompleks budzi podziw i zarazem mam wrażenie, że, jak w Simsach, mój wskaźnik nastroju pokazuje teraz: „zainspirowana”. A zatem tutaj będę studiować, uczyć się czegoś bardzo nowoczesnego w tej starej, wielkopańskiej rezydencji. Po zagubionych spojrzeniach studentów wokół nas domyślam się, że to także pierwszoroczni.

– Idę tam, do dziennikarzy. – India wskazuje grupkę nieco na uboczu.

– Skąd wiesz, że to…? – Urywam w połowie zdania, gdy dostrzegam chorągiewkę, którą jeden z chłopaków trzyma nad głową. Widzę napis: „dziennikarstwo”, a poniżej: „wydział nauk ekonomicznych i społecznych”. Odruchowo zaczynam się rozglądać za podobnym znakiem dla gamerów, ale nic takiego nie widzę.

– Narka! – India macha na pożegnanie. – Gdybyś czegoś potrzebowała, od razu pisz! – Posyła mi pełen otuchy uśmiech, odwraca się i odchodzi.

– Tak… Narka. – Mój głos chwieje się jak statek podczas sztormu. Oczywiście wiedziałam, że nie będziemy na wspólnym onboardingu, bo jest zbyt wielu pierwszorocznych, miałam jednak cień nadziei, który właśnie rozpływa się w powietrzu.

India znika w tłumie. Teraz jestem naprawdę zdana tylko na siebie. Ratunku. Przesuwam wzrokiem po pierwszorocznych, ale nie widzę nikogo z tabliczką czy chorągiewką z napisem game design. Po czym niby mam poznać ludzi ze swojego roku?

Wyjmuję komórkę z kieszeni i jeszcze raz przebiegam wzrokiem maila do studentów pierwszego roku mojego wydziału. W załączniku znajduje się mapka kampusu, na którym czerwonym kółkiem zaznaczono budynek z literką D. Zaledwie wczoraj oglądałam tę mapkę, ale teraz nie mam zielonego pojęcia, gdzie niby jest ten budynek D i jak, do cholery, mam się tu zorientować.

W głowie niemal słyszę komunikat: „Mała Layla SinClair chciałaby, żeby ktoś po nią przyszedł”. I wtedy zauważam dziewczynę z przypinką League of Legends na plecaku.

Moje serce fika salto. Na pewno z mojego wydziału! Szybkim krokiem idę za nią. Dobra, teraz jak zagaić? Zacząć od „cześć”? Od pytania? Nie chcę powiedzieć byle czego, bo przez to wszystko spieprzę. Ale jakoś muszę.

Serce bije mi w rytm kroków. Dziewczyna znika za rogiem jakiegoś gmachu. Idzie bardzo szybko. Tak szybko, że pod tym względem mogłaby konkurować z Indią. Oddala się coraz bardziej, a potem odbija w bok, przechodzi przez łukowato sklepioną bramę, prosto na dziedziniec, zielony od roślinności.

Muszę coś zrobić, jakoś zwrócić na siebie jej uwagę, zanim stracę ją z oczu. W tej chwili to moja jedyna nadzieja, by odnaleźć ludzi z roku. Akurat dzisiaj absolutnie nie mogę się spóźnić. Poza tym chciałam być bardziej odważna. Biorę się w garść.

– Ty też na game design? – wołam, nabrawszy głęboko tchu, żeby się nie zasapać.

Rozgląda się zaskoczona. Na mój widok jej twarz rozjaśnia uśmiech, który sięga aż do ciemnobrązowych oczu.

– Och, sorry, nie widziałam cię. – Ma na sobie czarną sukienkę z dzianiny i miętowe buty, dokładnie w tym samym odcieniu, co chustka na głowie. – Tak, na game design. Ty też?

Odwzajemniam uśmiech. Widzę, jak wygładza sukienkę. Najwyraźniej ona także jest speszona.

– Wiesz, gdzie jest budynek D? – pytam, gdy ponownie ruszamy z miejsca, już razem.

– Tak, wczoraj specjalnie wydrukowałam mapkę. – Uśmiecha się. – Ale orientacja przestrzenna to nie jest moja mocna strona i dlatego kręcę się w kółko, jakbym zapomniała o średniku w kodzie.

Uśmiecham się odruchowo. Najwyraźniej nie ja jedna używam w życiu codziennym dziwacznych wyrażeń. Tylko że moje pochodzą z Simsów, a jej – z informatyki.

Świetny pomysł. Też powinnam była to zrobić. Ale kiedy obejrzałam plan w internecie, byłam święcie przekonana, że sobie poradzę, choć byłam tu tylko raz.

– Na marginesie: jestem Layla, a ty? – Trochę niezdarnie, ale co tam. W myślach już gratuluję sobie odwagi, z którą prowadzę tę rozmowę. Zawsze to jakiś początek.

– Basma.

Oczami wyobraźni już widzę dwa zielone plusy nad naszymi głowami, dzięki którym proces poznawania się znacznie przyśpieszy. Może to właśnie nowy początek? Może właśnie zrobiłam pierwszy mały krok, by wyjść ze skorupy. Obiecałam sobie, że wreszcie odważę się wziąć los we własne ręce. W liceum za bardzo się chowałam, zbyt wielu okazjom pozwoliłam umknąć. W Harpersville będzie inaczej! Tutaj stworzę siebie na nowo, tutaj zaczynam nowy level[6]. Nową grę, tylko że tutaj stawką jest życie w realu.

*

Po południu leżę na łóżku. Jestem ledwo żywa, nogi mnie bolą od ciągłego chodzenia po kampusie. Teren uniwersytecki jest naprawdę piękny – przestrzeń sprawia, że człowiek rozgląda się wokół niespokojnie. Wszystko jest dokładnie takie, jak sobie wyobrażałam od początku. Grube mury tworzą przytulną atmosferę, imponujące i zarazem takie… domowe.

Teren college’u jest ogromny, rozciąga się na wiele kilometrów. Na kampusie jest nawet las. Prawdopodobnie po to, żeby studenci mieli gdzie pobiegać w czasie wolnym. Cóż, to akurat na pewno mnie nie dotyczy.

Ludzie z mojego roku wydają się w porządku, ale jak dotąd Basma jest według mnie najfajniejsza. Umówiłyśmy się na jutro, jeszcze przed pierwszymi zajęciami, żeby razem pójść na wykład.

A teraz muszę odpocząć. Spacer po kampusie sprawił, że nieco lepiej się tu odnajduję, ale też całkowicie wyczerpał moje baterie społeczne.

India jeszcze nie wróciła; prawdopodobnie została w barze. Ponieważ się nie odezwała, informuję ją szybko, że już jestem w domu.

Niemal w tej samej chwili dostaję wiadomość od mamy. Pyta, jak minął mi pierwszy dzień. Z uśmiechem wysyłam jej kilka fotek, które zrobiłam podczas oprowadzania po kampusie, i odpisuję, nie bez dumy, że tego dnia kartofel pozostał na świeżym powietrzu.

*

Budzi mnie zgrzyt klucza w zamku.

– India? – chrypię, jakbym dopiero co przebudziła się ze stuletniego snu. Mój głos jest kruchy, ociężały, tak że samogłoska na końcu jej imienia zdaje się ciążyć. Która godzina? Zerkam na komórkę. Jezu! Naprawdę przespałam trzy godziny?

– Tak? – dobiega z przedpokoju. Ktoś naciska klamkę w drzwiach. A potem moja współlokatorka przypomina sobie, co ustaliłyśmy, i puka bez przekonania.

– Proszę – mówię, choć India już praktycznie weszła do pokoju.

– Sorry. – Uśmiecha się speszona. – Jak było? Opowiadaj!

Siadam i opieram się łokciami o wielką czerwoną poduchę w kształcie serca, mocno sfatygowaną, bo dostałam ją od mamy, gdy miałam pięć lat.

– Męcząco, ale poznałam dziewczynę z mojego roku, która jest naprawdę fajna.

Niemal automatycznie poprawiam poszewkę i bawię się wystającą nitką. India siada obok i okrywa się moim kocem.

– Ma na imię Basma – opowiadam dalej. – Chyba się dogadamy.

– Dobra, Basma, zapamiętam. – Oczy Indii błyszczą w świetle zachodzącego słońca.

– A u ciebie?

– Trochę fajnych osób, trochę dziwaków. – India zastanawia się przez moment. – Jeden typ przez cały czas się przechwalał, że jego ojciec jest właścicielem wielkiej firmy, w której w każdej chwili może zacząć pracę. To było trochę wkurzające. – Krzywi się. – Na jakie praktyki się zapisałaś?

Szeroko otwieram oczy.

– Praktyki? Jakie praktyki? – Gorączkowo szukam w pamięci, czy coś mi się kojarzy, ale niczego sobie nie przypominam. India patrzy na mnie ze zdumieniem.

– Przecież rozmawiałyśmy o tym rano! W autobusie!

– O nie, totalnie zapomniałam! – Nagle robi mi się gorąco i w tej samej chwili ogarnia mnie pewność, że przez wyczerpane baterie społeczne i trzygodzinną drzemkę przegapiłam ostateczny termin wyboru praktyk. – Co ja teraz zrobię? – Mam gonitwę myśli. Co za cholerny pech! Te praktyki są ważne, jak mogłam spieprzyć coś takiego? Jeszcze się okaże, że ze studiów nici, bo nawaliłam!

– Na pewno nie ty jedna. – Przed chwilą India wydawała się przejęta, ale teraz chyba się rozluźniła. – Napisz do biura spraw studenckich, to na pewno nie będzie żaden problem. – Szturcha mnie w udo. – Pomogę ci.

Rano, zdaje się, mówiła, że odbywanie praktyk w innym terminie może się okazać problematyczne, ale doceniam, że usiłuje mnie uspokoić.

Z westchnieniem sięgam po komórkę, odpalam pocztę. Otwieram mail informacyjny, scrolluję do dołu, znajduję druk zgłoszeniowy na praktyki i wybieram: „odpowiedz”.

– Szanowni państwo… – dyktuje India i przysuwa się bliżej, żeby także widzieć mój wyświetlacz.

Posłusznie piszę, co mi dyktuje. Razem tworzymy tekst, który brzmi wzruszająco bezradnie, do tego stopnia, że nikt mi niczego nie odmówi, nawet jeżeli jest to wbrew zasadom. Tak przynajmniej uważa India. Moim zdaniem nieco przesadziłyśmy z podkreślaniem, jak bardzo „jestem zdesperowana”, ale zaszkodzić na pewno nie zaszkodzi. Dlatego to zdanie zostaje, gdy wysyłam wiadomość.

– Daj znać, gdy ci odpowiedzą.

– Jasne. – Ponownie opadam na poduszkę i mrugam nerwowo. Szok ciągle nie odpuszcza.

– Może chcesz później pooglądać Gilmore Girls? – India wstaje i przestępuje z nogi na nogę, jakby nie wiedziała, ile interakcji społecznych jestem w stanie wytrzymać jednego dnia.

– W sumie bardzo chętnie, ale… – Właściwie wolałabym zachować dla siebie fakt, że regularnie streamuję, ale nasze ściany są tak cienkie, że przy odrobinie wysiłku India i tak usłyszy każde słowo. I może lepiej, żeby wiedziała, co robię, zanim pomyśli, że gadam do siebie. Poza tym do tej pory ani razu mnie nie osądzała. Ani podczas wstępnej, dość milczącej fazy, ani z powodu mojej gapowatości… – Mam jeszcze dzisiaj streama na Twitchu – wypalam i zwilżam wargi językiem, bo nagle wyschły.

– Och… Okej. A co oglądasz?

– Nic… W sensie… to ja streamuję.

– Co takiego? Ale mega! – Wydaje się autentycznie zafascynowana. – Mieszkam ze streamerką! A o czym?

– O Simsach. – Czuję przypływ dumy.

– To ta gra, w której można odtworzyć swoje życie?

– Tak jest. Tworzy się postacie, ich życie, zaspokaja ich potrzeby. Można też budować domy…

– Brzmi bardzo ciekawie. Rano też streamowałaś? – Zaintrygowana unosi brwi. Czyli mnie słyszała.

Uśmiecham się, przyłapana na gorącym uczynku – bądź co bądź, to właśnie przez streama prawie się spóźniłyśmy.

– Tak, totalnie spontanicznie, żeby się uspokoić. Najczęściej jednak streamuję regularnie, w środowe wieczory. – Do tej pory, co prawda, rzadko streamowałam w określone dni, ale powinnam przynajmniej spróbować, bo nieregularność to jedna z tych rzeczy, nad którymi koniecznie chciałabym popracować.

– Aha. – Kiwa głową ze zrozumieniem. – Jak długo trwa taki stream?

– Mniej więcej godzinę… Więc gdybyś później chciała…

– Jasne!

– Więc zaliczymy kilka odcinków Gilmore Girls.

– Super, już się na to cieszę. – Podchodzi do drzwi, życzy mi dobrej zabawy i wychodzi z pokoju. Niecałą minutę później dostaję wiadomość na WhatsAppie:

India Summer:A gdzie mogę obejrzeć twoje streamy? (o ile oczywiście mogę?)

Uśmiecham się. Przesyłam jej link do swojego konta na Twitchu, a potem edytuję kontakty w telefonie. Najwyższy czas spersonalizować Indię jak wszystkich, którzy coś dla mnie znaczą. I dlatego zamiast jej nazwiska wpisuję: „India (morderczyni roślin)”.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

[1] Przekleństwo w języku simlish, używanym przez bohaterów gier SimCity i The Sims (wszystkie przypisy pochodzą od redakcji).

[2]Onboarding – wdrożenie nowego pracownika w firmie; tu – nowych studentów na uczelni.

[3]High life (ang.) – światowe życie.

[4]Game development (ang.) – produkcja gier.

[5]Game design (ang.) – projektowanie gier.

[6]Level (ang.) – poziom.

You&YA

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz