Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
A więc zostałaś nazwana dziwką?
Choć termin „slut-shaming” może wydawać się nowy, to samo zjawisko jest stare jak świat. To zawstydzanie, poniżanie, próba sprawowania kontroli i przede wszystkim – przemoc.
Ktoś nazwał cię dziwką? To właśnie slut-shaming. Ktoś za twoimi plecami opowiadał, jaka jesteś puszczalska? To również. A może usłyszałaś, że nie powinnaś się tak wulgarnie malować? Albo że taka sukienka to nie wypada? No właśnie.
Nieważne, czy to brutalne wyzwisko, czy subtelna, pozornie przyjacielska rada. Slut-shaming podany wszystko jedno w jakiej formie boleśnie odbija się na psychice dziewczynek, nastolatek i dorosłych kobiet.
Czy można z tym wygrać?
To jedno z pytań, na które odpowiedzi poszukują autorki książki. Wspólnie z psycholożkami, dziennikarkami, seks workerkami i seksuolożkami zastanawiają się, skąd bierze się slut-shaming, jak działa i w jaki sposób można się go pozbyć. Dziwki, zdziry, szmaty to również do bólu osobista i szczera opowieść o tym, jak każda z bohaterek książki doświadczyła tego rodzaju przemocy.
Na sam koniec autorki oddają głos kobietom, które cieszą się seksem na własnych zasadach. Erotyczne historie – prywatne, intymne, oszałamiające i podniecające – dodają odwagi i pokazują, jak nie dać się zawstydzić.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 362
Siedzisz z koleżankami na kawie, obok przechodzi młodsza, piękna dziewczyna, milkniecie, a ty, zamiast skomentować jej piękno, burczysz: „A to…”.
Inna dziewczyna idzie ulicą oblepiona obleśnym cmokaniem i gwizdami. Nie myśli o tym, że to źle świadczy o ludziach, którzy reagują w ten sposób. Myśli, że mogła ubrać się inaczej.
Ten moment, kiedy na randce robi się intymniej, kiedy rozmawiacie o fantazjach i tych skrytych pragnieniach i myślisz, że oto spotkałaś bratnią duszę, z którą będziesz mogła zdobywać szczyty uniesienia. A po powrocie do domu widzisz, że już czeka na ciebie tęskny SMS od niego. Odblokowujesz drżącymi dłońmi telefon, a tam penis z wyciekającą spermą i jego pytanie: „Lubisz to, mała?”.
W jednej ręce trzymam Czarownice, w drugiej Matkę Feministkę, a na stosiku przede mną Czwarty trymestr ciąży, Karmienie piersią i Jak zrozumieć swoje dziecko. Jestem w trzydziestym pierwszym tygodniu ciąży i wyglądam przez okno na Warszawę, gdzie być może przyjdzie mi wychowywać moje jeszcze nienarodzone dziecko. To wyjątkowy czas, w którym radość i ekscytacja przeplatają się z nostalgią, a nawet żałobą po utraconej swobodzie. Trwają transformacja i synteza identyfikacji zawodowej z identyfikacją rodzicielską. Duży ciężar gatunkowy. Dodatkowo lektura Dziwek, zdzir, szmat przywołała wspomnienia tych wszystkich ważnych (najważniejszych) momentów w moim życiu. Są to wspomnienia osoby, która miała przywilej identyfikowania się jako cisdziewczynka i bawienia się w piaskownicy w dom, nastolatki nakładającej swój pierwszy make-up na nieznośne pryszcze, cisdziewczyny, studentki kwestionującej stereotypowe role przypisywane kobietom oraz sprzeciwiającej się dyskryminacji kobiet w sferze publicznej na rzecz spychania ich w sferę prywatną. I tak po wielu bólach dojrzewania patrzę w lustro i widzę ciskobietę, która pragnie wziąć odpowiedzialność za świadomą decyzję o sprowadzeniu na ten świat nowej osoby. W czasie tych retrospekcji rzadziej niż częściej w całej tej paradoksalnej normatywności doświadczałam poczucia ulgi! Podczas lektury tej książki nie mogłam oprzeć się ponownemu przeżywaniu złości, smutku i niepokoju. Wśród tych wszystkich emocji, pojawiających się w osobie, którą byłam, którą jestem i którą się staję, przeważają złość, bezradność i strach.
Mamy XXI wiek i kolejne pokolenia osób z tożsamością żeńską przechodzą przez życie bez zapewnionych podstawowych praw do samostanowienia, do autonomii, do samorealizacji (to z tych wysokich potrzeb). Brakuje rzetelnej edukacji seksualnej, poczucia bezpieczeństwa w miejscach publicznych, brakuje dostępu do kontroli płodności, nie wspominając o dostępie do pomocy w sytuacji doświadczania przemocy. Myślałam, że doczekam rodzicielstwa w choć nieco lepszych okolicznościach!
Na studiach seksuologicznych uczyłam się, jak pomagać kobietom sięgać po orgazmy i satysfakcję relacyjno-seksualną, tymczasem w praktyce zawodowej przychodzi mi pracować z bolesnym seksem i brakiem pożądania. Pracuję na wszystkich etapach gotowości jednostki, par czy konstelacji relacyjno-seksualnych do zmiany tego, co nie działa. Na każdym z tych etapów zaczynamy od rozmowy o przekonaniach, czyli o tym, co dostałyśmy/liśmy w pakiecie od najbliższych, od społeczeństwa, od pierwszych i tych późniejszych romantycznych czy intymnych podmiotów, które kształtowały nasze poczucie „seksualnego ja”. Jak zdążyłam się przekonać, mity, stereotypy i przekonania są reprodukowane z pokolenia na pokolenie bez względu na wiek moich odbiorczyń/ców! (Nie)bycie „nadgryzionym jabłkiem”, „materacykiem” czy „tą, która ma się szanować” to jakieś jedenaste przykazanie! O seksie się nie mówi, ale w którymś momencie seks ma być i już! Zagryź zęby i dasz radę. Póki suka nie da, to pies nie weźmie. A w dodatku faceci to zwierzęta i trzeba ich regularnie karmić, bo się pójdą żywić do innego portu.
Odpowiedzią na te powielające się w nieskończoność kalki jest publikacja Dziwki, zdziry, szmaty. Celem jest nie tylko odparcie ataków z internetu, ale też stworzenie okazji do spokojnego i świadomego przyjrzenia się sobie. Podczas lektury wywiadów z bohaterkami tej książki warto zadawać sobie pytania: „A jak to jest u mnie?”, „Czy to, co czytam, jest mi skądś znane? I co mogę w związku z tym zrobić?”. Być może już nie jesteśmy w stanie przejść obok slut-shamingu obojętnie. Kiedy zjawisko zawstydzania seksualnością zostaje nazwane i widzimy tę subtelność wpływu społecznego pod lupą, możemy reagować. To jakby wzrok nabierał ostrości i pozwalał nam na decydowanie o tym, co w swoim krajobrazie chcemy zostawić takim, jakie jest, a co możemy i chcemy zmienić. To proces nabywania sprawczości i związanego z nią poczucia mocy. Mnie Dziwki wzmocniły i pomogły mi wyjść z poczucia samotnej bezradności wobec panującego status quo.
O moim doświadczeniu slut-shamingu przeczytacie w rozdziale Do czego prowadzi slut-shaming? To, że ten specyficzny rodzaj zawstydzania i piętnowania był moim udziałem, zrozumiałam po latach, a analiza jego wpływu na mnie trwa do dzisiaj. Nie wiem, czy byłabym tą samą osobą, gdyby nie te wszystkie komunikaty, które wsiąkły we mnie jak w gąbkę w okresie, kiedy nie miałam całej tej wiedzy i tych wszystkich narzędzi, żeby sobie z tym poradzić. Emocje z tamtego czasu tkwią głęboko w moim ciele i przypominają mi, jak istotne są dbanie o siebie i troska o osoby, które z różnych powodów nie dysponują zasobami, by nie dopuszczać do siebie treści raniących i tkwiących w nas jak drzazgi. Skoro piszę to ja i widzę tę całą wykonaną pracę i wysiłek potrzebny, żeby to unieść, to śmiem twierdzić, że analiza składowych „kobiecości” w naszym kręgu kulturowym byłaby marna.
Czytając Dziwki, myślałam o sobie jako o jednej z wielu o podobnych doświadczeniach, co dawało mi wrażenie wsparcia, a jednocześnie powodowało niezgodę. Nie czuję się „ofiarą” i nie lubię tego słowa, ale zastanawia mnie ten wspólny mianownik, jakim dla ogromnej liczby kobiet jest wzrastanie w świecie, w którym nawet nie wiesz, kiedy ktoś przekracza twoje granice1. Pamiętam swoje krytyczne przemyślenia na temat ruchu #MeToo (#jateż). Rozmawiałam wtedy z wieloma kobietami, które nie chciały publikować na swoich facebookowych wallach nic, co „prowokowałoby” plotki, domniemania czy gaslighting2. Możliwość krzyknięcia #jateż okazała się kolejnym przywilejem pewnej grupy kobiet (do których sama należę…). Możliwość przejścia ulicą bez ukrywania swojej seksualności, pewności siebie czy atrybutów płci (czy seksualności, w tym orientacji seksualnej) też oznacza podjęcie ryzyka. Smutne jest, jak często towarzyszy nam strach w tym kontekście. Warto jednak pamiętać, że w porządku jest się bać i nie ma nic złego w decyzji, żeby nie outować się ze swoimi doświadczeniami, przekonaniami czy swoim światopoglądem.
Miesiące później słyszę od coraz młodszych osób, jak cenną wiedzę zdobyły dzięki coming outom starszych koleżanek – opisane doświadczenia uświadomiły im subtelność niektórych form przekroczeń i przemocy. Zakres znaczeniowy słowa „przemoc” dzięki temu ewoluuje i poszerza się, a w konsekwencji więcej osób, które doświadczają nadużyć, mogą je w ogóle nazwać, co jest niezbędnym etapem w procesie reagowania. Kolejnym krokiem może być szukanie wsparcia u bliskich czy pomocy w wyspecjalizowanych instytucjach.
Żyjemy w świecie, w którym za otwarte mówienie o seksie płaci się cenę, czego wciąż uczę się na nowo, dlatego choć publikacja książki na ten temat nie powinna różnić się od wydania poradnika pozytywnego myślenia, to jednak stworzenie tej publikacji należy zakwalifikować jako akt heroizmu. Dziękuję Autorkom za tę inicjatywę! My, osoby, przy okazji kobiety, zajmujące się promocją i afirmacją edukacji seksualnej (też tej pozytywnej, ale nie tylko), codziennie mamy pełne ręce roboty, bo niczym siłaczki budujemy fundamenty dla przyszłych pokoleń ludzi, którzy chcieliby być wolni od wdzierających się w ich życie intymne opresywnych dyskursów, z którymi zmagamy się my.
Marzy mi się świat, w którym kolejne pokolenia kobiet będą potrafiły rozpoznać treści o charakterze przemocowym i deprecjonującym, mające pokazywać im ich (gorsze) miejsce. Rozpoznać, zareagować, krytycznie przetworzyć i oddać sprawcom czy sprawczyniom w formie pytań: „Co twoje działanie ma na celu?”, „Chcesz, żebym przestała być sobą?”, „Chcesz, abym była taka, jak ty sobie tego życzysz?”, „Co cię to obchodzi, jak jestem ubrana?”, „Co takiego w moim wyglądzie, zachowaniu, w moich decyzjach wpływa na ciebie? I jak?”, „Czy chcesz mnie zranić, żeby poczuć się lepiej?”, „Czy myślisz, że twoje działania sprawią, że kobiety zaczną się inaczej zachowywać?”; podsumowanych jasnym komunikatem: „Nie muszę ci się tłumaczyć!”. Jest tyle różnych modeli kobiecości, tyle różnych reprezentacji różnorodności płciowej czy genderowej, pozwól mi być sobą, nie musimy się kochać, lubić ani się sobie podobać. Wybierz sobie kogoś innego, kogoś, kto ci będzie bardziej pasował. Wyzwiskami i naprawczymi przekroczeniami kobiecej autonomii nie dokona się zmiana w kierunku większej… skromności, moralności, nie skłoni się nikogo do bycia „porządniejszą”. Szczerze mówiąc, skutek jest odwrotny. Stłamszone, zdeptane kobiety w końcu się buntują i odzyskują podmiotowość w rewolucji. Szmaty, które widzisz na co dzień, już płacą cenę za swoją odwagę, za swoją widoczność. Mam przekonanie, że najniebezpieczniejsze są kobiety, które na co dzień pielęgnują swój wizerunek poprawnych matek, żon i córek. Pod tymi zapiętymi pod szyję strojami zbiera się transgeneracyjny wkurw za te wszystkie matki, żony i córki, które przypłaciły pokorę zdrowiem i życiem. To jest tykająca bomba.
Bycie dziwką, szmatą, zdzirą czy puszczalską to nic złego. Chroń się przed przemocą i pomagaj w tym innym!
Żyj i daj żyć.
#stopslutshaming
Agata Loewe
dla Carli
Od autorek
Slut-shaming to zjawisko, z którym najprawdopodobniej zetknęła się większość z was. My również miałyśmy z nim styczność, właściwie od najmłodszych lat, już jako dziewczynki i później nastolatki, choć wtedy nie znałyśmy jeszcze tego określenia ani nie rozumiałyśmy w pełni mechanizmów kryjących się za nim. Slut-shaming, czyli co właściwie?
Sam termin jest relatywnie nowy i nie ma jeszcze swojego polskiego odpowiednika, slut-shaming nie doczekał się również do tej pory wielu opracowań, badań czy publikacji – szczególnie w rodzimej literaturze. Jednocześnie warto podkreślić, że wcale nie jest to zjawisko nowe, a obecne w kulturze od wieków. Slut-shaming, czyli zawstydzanie, najczęściej kobiet, ze względu na ich seksualność, może przybierać najróżniejsze formy. Niestety, właściwie każde działanie, które sprawia, że nie wpisujemy się w sztywny zestaw wymogów wobec kobiet, może skutkować przypięciem nam metki „dziwki”, negatywnym odwołaniem się do naszej seksualności, by sprowadzić nas do parteru, zdyscyplinować, zamknąć nam usta. Czasem slut-shaming jest wyjątkowo brutalny, ale tym samym łatwy do zidentyfikowania, innym razem może pojawiać się pod postacią „dobrej rady” i stać się na swój sposób przezroczysty.
Zjawisko to jest tak powszechne, że nieraz nie zwracamy uwagi na utarte sposoby myślenia czy komentarze – w końcu funkcjonują od pokoleń i jest ich tak wiele, że mogą wydawać się elementem rzeczywistości, który jest po prostu nie do ruszenia. Ale tak być nie musi. I po to jest ta książka. Żeby opowiedzieć więcej o slut-shamingu, zaprezentować różnorodne perspektywy i zostawić każdej i każdemu z was miejsce na indywidualną refleksję i ocenę sytuacji wokół.
Co sprawiło, że postanowiłyśmy zająć się tym tematem? Zarówno ze względu na obszary naszej pracy zawodowej, jak i własne doświadczenia był nam on od dawna bliski. Jednak w centrum naszych zainteresowań znalazł się w 2018 roku. Właśnie wtedy doszło do włamania na zamknięte grupy kobiece na Facebooku. Zrobiono screeny z postów i komentarzy, w których dziewczyny mówiły o swoim życiu intymnym, swoich relacjach seksualnych i związkach, a w sieci pojawił się SlutWatch – spis zdzir. Jego twórcy ujawnili imiona i nazwiska kobiet wraz z ich wypowiedziami, które były pierwotnie przeznaczone dla wąskiej grupy zaufanych internautek. Spis miał zawstydzać, upokarzać, a także zachęcać do nękania, w tym wysyłania prywatnych wiadomości, wypisywania pogróżek, a nawet gwałcenia autorek wypowiedzi „za karę” za ich życie erotyczne. Wśród nękanych osób znalazły się zarówno dojrzałe kobiety, jak i licealistki, które w tych grupach szukały porad z zakresu edukacji seksualnej. Oburzone postanowiłyśmy działać. Zależało nam nie tyle na multiplikowaniu wzajemnych oskarżeń, ile na zamanifestowaniu siły i solidarności. W ramach akcji, która odbyła się pod hasłem „Nie da się zawstydzić kobiety jej seksualnością, gdy ona sama się jej nie wstydzi”, Kamila Raczyńska-Chomyn zebrała anonimowe wyznania kobiet na temat seksu, ciała, fantazji erotycznych i tego wszystkiego, co część społeczeństwa chciałaby zepchnąć na margines. Następnie opublikowałyśmy je anonimowo w ramach naszej akcji antyslut-shamingowej, którą znajdziecie w mediach społecznościowych magazynu @grls_room pod hashtagiem #against-slut-shaming. Więcej na ten temat piszemy w rozdziale Nie przestawaj, który jest zarazem naszym manifestem (część tych wyzwań możecie przeczytać na wewnętrznej stronie okładki!).
Na akcji jednak się nie skończyło. Odzew był ogromny, część z was wysłała nam swoje historie, wiadomości, pisała liczne komentarze, przesyłała swoje prace zainspirowane akcją. Poruszyłyśmy więc temat podczas dwóch dyskusji zorganizowanych w Warszawie, wciąż czułyśmy jednak, że powinnyśmy zrobić coś jeszcze – że jest olbrzymia potrzeba, by mówić więcej o zjawisku. I tak w końcu narodził się pomysł książki. Od początku zależało nam na wielogłosie, który odsłoni różnorodność doświadczeń. Postanowiłyśmy więc podzielić się nie tylko swoimi refleksjami, ale także oddać głos ekspertkom i kobietom, które padły ofiarami slut-shamingu, oraz jednemu mężczyźnie. W tej książce znajdziecie również historie, które zostały do nas nadesłane w ramach akcji antyslut-shamingowej.
Zależało nam, aby w publikacji znalazło się miejsce na wszystkie te elementy. Nad książką pracowałyśmy we trójkę, co odzwierciedlone zostało w podziale na części, które oddają także różnorodność naszych spojrzeń na sprawę, bo choć światopoglądowo jest nam do siebie bardzo blisko, to jednak każda ma trochę inne doświadczenia i odmienne obszary zainteresowań. Każda z nas dołączyła też do swojego rozdziału przeprowadzone przez siebie wywiady, które pogłębiają poruszane w naszych tekstach tematy.
I tak w pierwszym rozdziale Czym jest slut-shaming? Kamila charakteryzuje zjawisko slut-shamingu i pokazuje paradoks, który się z nim wiąże – niezależnie od tego, jak realizowałybyśmy swoją seksualność, zawsze jesteśmy narażone na negatywną ocenę. Perspektywa, z której o slut-shamingu opowiada Kamila, zostaje uzupełniona w rozmowach z seksuolożkami, kobietami pracującymi seksualnie oraz anonimowym mężczyzną, który dzieli się swoimi doświadczeniami bycia zawstydzanym na tle seksualnym. Z drugiego rozdziału Długa historia slut-shamingu, którym zajęła się Aleksandra Nowak, dowiecie się więcej o slut-shamingu w perspektywie historycznej oraz o tym, w jaki sposób slut-shaming był i jest obecny w kulturze – w filmach, książkach, sztuce czy debacie politycznej. Rozdziałowi towarzyszą wywiady z kobietami zajmującymi się w swoim życiu zawodowym wymienionymi obszarami kultury i życia społecznego. W rozdziale trzecim Do czego prowadzi slut-shaming? Paulina Klepacz porusza temat skutków psychologicznych, politycznych, a także prawnych slut-shamingu. Bohaterkami wywiadów dołączonych do tej części są aktywistki i ekspertki w tych dziedzinach.
Wreszcie w ostatnim rozdziale znajdziecie już zupełnie inną opowieść – nie tyle skupioną na artykułowaniu problemów, ile afirmacyjną, radosną, bezwstydną. Nie przestawaj to dla nas forma manifestu i idealne zakończenie tej publikacji. Rozdział ten stworzyłyśmy wspólnie z wami – prezentuje on historie i prace graficzne, które otrzymałyśmy w ramach akcji antyslut-shamingowej. Pokazuje, że każda z nas ma prawo cieszyć się swoją seksualnością na własnych zasadach, że można realizować ją na mnóstwo sposobów (albo i nie realizować wcale) – wszystko zależy od nas. Ten rozdział możecie czytać jako zwieńczenie książki, ale także jako część niezależną. Jeśli w którymś momencie poczujecie się przytłoczone negatywnymi emocjami, które mogą pojawić się w trakcie czytania o licznych nadużyciach o charakterze slut-shamingu, możecie dla wytchnienia przeskoczyć na chwilę na koniec.
Postanowiłyśmy podjąć w tej książce tak wiele wątków i zaprosić do współpracy tak różne osoby, bo slut-shaming jest zjawiskiem bardzo złożonym, nie funkcjonuje w próżni – jest zanurzony w kulturze i spleciony z wieloma innymi zjawiskami. W związku z tym opowieść o nim to również opowieść o mechanizmach władzy, historii, polityce, religii. O literaturze, kinie, sztuce. O pożądaniu i przyjemności seksualnej (lub braku przyzwolenia na nią). To też historia o społecznych podziałach, wykluczeniu, nienawiści. O stereotypach i systemie edukacji, w którym wiele musi się jeszcze zmienić. To opowieść o hejcie i przemocy oraz sposobach reagowania na nie. Jednak może to być również historia zmiany, solidarności, przyjaźni, wsparcia, afirmacji i miłości, w tym tej własnej. Wszystko zależy od tego, czy uda się obnażyć mechanizmy stojące za slut-shamingiem i pójść nową ścieżką. Na to właśnie liczymy i ogromnie dziękujemy wszystkim osobom, które podzieliły się z nami swoją wiedzą i swoimi doświadczeniami. Bez was napisanie tej książki nie byłoby możliwe.
Zanim zaprosimy was do lektury, pozostaje nam jeszcze się przedstawić:
Paulina Klepacz – przede wszystkim śmiało i bez ogródek nazywam siebie feministką – w mojej idealnej wizji świata wszyscy niezależnie od tożsamości płciowej, orientacji, rasy, wyznania czy sprawności mamy równe prawa. W tej mojej idealnej wizji nie ma też kultu piękna – panuje kult człowieka. A co za tym idzie, dba się od najmłodszych lat, by taki pojedynczy człowiek wzrastał w miłości i szacunku – do siebie i innych. Uczy się go asertywności, empatii, zapewnia mu edukację antydyskryminacyjną i rzetelną edukację seksualną. To tak pokrótce. Co jeszcze o mnie? Kilka lat temu ukończyłam polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim i zaczęłam pracować jako dziennikarka. Szczęśliwie moje drogi połączyły się z Aleksandrą Nowak i Małgorzatą Stolińską, z którymi stworzyłyśmy feministyczno-erotyczny magazyn „G’rls ROOM”. Udało nam się zbudować wokół niego dziewczyńską, siostrzeńską wspólnotę – bezpieczne miejsce do wymiany doświadczeń, w tym tych seksualnych, bo takiej przestrzeni według nas brakowało w polskich mediach. Poza tym jestem redaktorką prowadzącą Glamour.pl i piszę głównie o pozytywnej seksualności czy ciałopozytywności, a także o prawach kobiet czy osób LGBT+. Na swoim koncie mam jedną powieść, ale i publikacje poradnikowe – #girsltalk (z Karoliną Cwaliną-Stępniak) czy dotyczące cielesności i seksualności jak CIPKOnotes (z Aleksandrą Nowak) czy Sexy zaczyna się w głowie. Nagrywam też podcast „SamoMIŁOŚĆ”, w którym opowiadam o czułym podejściu do swojego ciała, o profilaktyce oraz o autoerotyczności.
Aleksandra Nowak – jestem dziennikarką i redaktorką, od kilku lat wraz z gronem wspaniałych osób tworzę magazyn „G’rls ROOM”, w ramach którego staramy się m.in. zdekonstruować różnorodne stereotypy i wprowadzić nową, afirmatywną opowieść o kobiecej seksualności, z uwzględnieniem różnorodnych doświadczeń, którymi dzielą się z nami osoby nas czytające. Zakres moich działań jest dość szeroki – piszę teksty, prowadzę spotkania i dyskusje, mam na koncie współpracę z różnymi mediami i instytucjami kultury (na przykład Międzynarodowym Festiwalem Filmowym Nowe Horyzonty, Azjatyckim Festiwalem Filmowym Pięć Smaków, Festiwalem Skrzyżowanie Kultur, warszawskim Teatrem Studio czy krakowskim Teatrem Starym). Przeważającą większość tych działań łączy jedno: choć pisząc czy prowadząc dyskusje, podejmuję różnorodne tematy kulturalne (w tym często związane z filmem) i społeczne, najczęściej skupiam się na pokazaniu ich z feministycznej czy też szeroko pojętej równościowej perspektywy. Szczególnie interesują mnie zagadnienia związane z seksualnością i wzorcami, które na nią wpływają, oraz twórczością kobiet – tym, jakie tematy i w jaki sposób podejmują artystki, pisarki czy reżyserki, z jakimi wyzwaniami się zmagają, co wnoszą do debaty publicznej. Jestem absolwentką dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Warszawskim, studiuję też kulturoznawstwo ze specjalizacją media i kultura cyfrowa na warszawskim SWPS.
Kamila Raczyńska-Chomyn – z wykształcenia jestem pedagożką resocjalizacyjną, trenerką umiejętności psychospołecznych, edukatorką seksualną i menstruacyjną oraz nauczycielką wychowania do życia w rodzinie. Przez trzynaście lat pracowałam w szkołach gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych, prowadziłam warsztaty dla rodziców i szkolenia dla rad pedagogicznych w całej Polsce oraz zajęcia dla studentek i studentów, aż… wypaliłam się zawodowo. Ponieważ od dwudziestego roku życia stale związana jestem z organizacjami feministycznymi, działającymi m.in. na rzecz promocji praw reprodukcyjnych i zdrowia, zdecydowałam, że chcę pracować wyłącznie z dorosłymi kobietami w obszarze ich zdrowia seksualnego. Zaczęłam pracę w gabinecie fizjoterapii uroginekologicznej jako instruktorka treningu mięśni dna miednicy, zostałam doulą, czyli towarzyszką kobiety podczas ciąży, w porodzie oraz połogu. Wspieram też kobiety podczas ronienia i aborcji oraz pracuję z osobami po doświadczeniu przemocy i traumy. Od 2015 roku prowadzę projekt Dobre Ciało, a jakiś czas temu zostałam nazwana przez klientki „Panią od Cipek” i uważam, że ta nazwa idealnie oddaje to, czym faktycznie się zajmuję. Wszystko w moim zawodowym życiu kręci się wokół feminizmu i dobrostanu kobiet, bez względu na to, jaką płeć miały przypisaną po urodzeniu.
Rozdział 1
Kamila Raczyńska-Chomyn
Wyobraź sobie dwie młode dziewczyny, powiedzmy trzynastolatki. Dziewczynki się nie znają. Historia jednej ma miejsce około 2010 roku, historia drugiej w 2019 roku.
Ta pierwsza dzwoni pod numer telefonu zaufania dla dzieci i młodzieży 11611 i zadaje konsultantce pytanie: „Co jest ze mną nie tak, że nie umiem być wdzięczna?”. Po krótkiej rozmowie okazuje się, że dziewczynka została nazwana „niewdzięczną” przez pedagożkę szkolną, gdy zgłosiła, że nie podobają jej się zaczepki kolegi z klasy. Zaczepki te miały wyraźnie seksualny charakter, a zna je pewnie niestety z własnych czasów szkolnych większość kobiet. Było to łapanie za pasek od stanika, ocieranie się, cmokanie, a nawet przyciskanie dziewczynki całym ciałem do ściany i obłapianie.
Zapytana przez konsultantkę, czy ma wokół siebie dorosłe zaufane osoby, którym mogłaby się poskarżyć na tę przemoc i otrzymać pomoc, na przykład wychowawcę lub pedagożkę, dziewczynka powiedziała, że właśnie była u pani pedagog, przez co jest jeszcze bardziej skołowana i ma poczucie winy, ponieważ ta odparła, że dziewczynka powinna być wdzięczna za takie zainteresowanie zadurzonego w niej chłopca oraz że takie rzeczy (zaloty) nie trwają wiecznie. Poza tym przecież na pewno widziała przed wyjściem z domu, że spod koszulki będzie jej prześwitywało ramiączko od stanika, więc chyba jednak nie bawi się aż tak źle podczas tych „końskich zalotów”.
Ta nastolatka nauczyła się wówczas w szkole, że chłopcy mogą robić z jej ciałem, co chcą, że stawianie im granic i reagowanie na przemoc jest niegrzeczne oraz że uroda – atut kobiety – kiedyś przeminie, a ta pożałuje wtedy, że była wybredna. Nauczyła się też, że jeśli będzie prosić o pomoc, spotka ją kara w postaci oceny oraz ostracyzmu ze strony kolegów z klasy.
Druga dziewczynka wróciła po wakacjach do szkoły. Ciało nastolatków w tym wieku zmienia się bardzo szybko, wie to każdy rodzic i nauczyciel. Jej ciało też się zmieniło: powiększyły się jej piersi, w ogóle urosła i wydoroślała. Nauczycielka w pierwszych dniach szkoły stwierdziła, że to, co uchodziło jako dziewczęce przed wakacjami, czyli szorty, nie uchodzi już dziewczynie po wakacjach, bo za bardzo odsłania opalone uda, co przeszkadza w nauce jej kolegom z klasy. Nauczycielka postanowiła powiedzieć nastolatce, jak ocenia jej strój. Zrobiła to, zaprosiwszy ją pod tablicę, tak aby mogła pokazać, jak niestosownie wysoko, według niej, zaczynają się spodenki nad kolanami nastolatki… Przed całą milczącą klasą.
W międzyczasie (już dyskretniej) dodała, że nic dziwnego, że chłopcy oglądają się za nią. Teraz tak już będzie, skoro podczas wakacji wyraźnie urosły jej piersi.
Ta nastolatka nauczyła się wówczas w szkole, że jej ciało prowokuje i rozprasza chłopców, że skoro nie włożyła dostatecznego wysiłku w zakrycie swojego „prowokującego” ciała, to niech nie dziwi się zaczepkom i nie liczy na niczyje wsparcie, także szkoły jako instytucji. Nauczyła się, że zawsze ktoś z zewnątrz może uznać, że jej wygląd jest niestosowny, i ma wtedy prawo publicznie ją upokorzyć.
Obie opisane sytuacje wydarzyły się w publicznych szkołach na terenie Polski. Obie były przemocą wycelowaną w dziewczynki, a dodatkowo w obu przypadkach doszło do wtórnej wiktymizacji ofiary przez pracownice szkoły. Wcześniej obie dziewczynki doświadczyły niechcianych zaczepek ze strony chłopców, ale odpowiedzialność została przeniesiona na nie. W obu przypadkach mamy do czynienia z identycznym smutnym scenariuszem, którego doświadczają kobiety zgłaszające na policję przemoc seksualną czy gwałt.
Oba te zdarzenia kwalifikują się jako slut-shaming, czyli zawstydzanie, ocenianie, szydzenie i karanie, najczęściej dziewcząt oraz kobiet, z powodu wyglądu i/lub ekspresji seksualnej.
Jeśli zgrzyta wam mówienie o slut-shamingu w kontekście trzynastoletnich dziewcząt, to pomyślcie, że przeciętna dziewczynka w tym wieku usłyszała już dawno od rówieśników, że się puszcza, jest suką czy dziwką. Bez względu na to, jak się zachowuje. W wieku szesnastu lat prawdopodobnie doświadczyła już pierwszej przemocy seksualnej, najczęściej pod postacią obłapiania lub prób wykorzystania jej upojenia alkoholem podczas rówieśniczych imprez.
Z mojego doświadczenia pedagogicznego wynika, że zwykle pierwsze tego typu wyzwiska spotykają nastolatkę, gdy zgodzi się na pocałunek lub dotyk ze strony chłopaka, który potem rozgłosi ten fakt w szkole, chwaląc się podbojem. To samo spotka ją jednak, gdy na ten dotyk się nie zgodzi. A już z pewnością nastolatka zostanie nazwana dziwką, gdy zerwie z chłopakiem, co będzie oznaczało, że stała się „dostępna” dla innych, a porzucony postanowi się na niej zemścić. Brytyjska psychoterapeutka pracująca z młodzieżą, Stella O’Malley, mówi nawet, że zdzirą lub puszczalską może zostać nazwana każda osoba, bez względu na swoje zachowanie, wystarczy, żeby… miała waginę3.
Fakt, że dziewczyna skończy osiemnaście lat i w świetle polskiego prawa stanie się osobą dorosłą, nie będzie jej chronił przed dalszą przemocą seksualną. Według Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) szacuje się, że jedna na trzy kobiety na świecie doświadcza w swoim życiu przemocy fizycznej lub seksualnej. Najczęściej sprawcą jest jej obecny lub były partner albo mężczyzna, którego zaloty odrzuciła4.
Dla mnie samej dziś to szokujące, ale pierwszy „świadomy” raz, gdy usłyszałam coś podobnego, miał miejsce w piątej klasie szkoły podstawowej. Od swojej wychowawczyni dowiedziałam się, że jeśli będę się „tak” zachowywać, to „wyląduję pod latarnią”. Z punktu widzenia psychologii dziecięcej „to” zachowanie miało charakter rozwojowy, a polegało na ganianiu się po korytarzu, łaskotaniu i przekomarzaniu z chłopakami z szóstej klasy. Byłam tą dziewczynką, która zaczepia chłopaków, a potem ucieka i piszczy. Nasze zabawy nawet nie otarły się o przemoc, choć z pewnością buzowały nam hormony i było jasne, kto się komu podoba. Miałam jedenaście lat i nie znałam znaczenia słów „wylądować pod latarnią”. Gdy je poznałam, poczułam się jak uderzona w brzuch: upokorzona, zawstydzona i niepewna, co jest ze mną nie tak.
Na swoje nieszczęście byłam też tą dziewczynką, która po basenie w podstawówce rozbierała się we wspólnej damskiej szatni, żeby umyć się na golasa, nie w kostiumie (czyli według niektórych dzieci z klasy byłam „zboczona”), oraz tą, która wiedziała, skąd się biorą dzieci i czym jest seks oraz że jest on przyjemny (tym już wychodziłam swoim „zboczeniem” poza skalę). Byłam nastolatką fantazjującą i masturbującą się, a potem młodą kobietą sypiającą z wieloma partnerami.
Dziś mam trzydzieści sześć lat i nie skończyłam pod latarnią, ale też nie zmieniłam się jakoś bardzo od czasów szkolnych w kilku kwestiach:
wciąż zdejmuję kostium pod prysznicem, bo ciało nie jest grzeszne, a nagość do niczego nie prowokuje;
wciąż wiem, skąd się biorą dzieci oraz czym jest seks, wiem też, że potrafi być bardzo przyjemny, z tej wiedzy zrobiłam swój zawód;
wciąż fantazjuję i uprawiam samomiłość;
wciąż zarządzam swoim ciałem i seksualnością tak, jak chcę, świadomie, odpowiedzialnie, bez szkody dla siebie i innych.
Jedyna różnica jest taka, że nikt nie zrobi mi już przykrości, nazywając mnie „puszczalską”.
Nie mamy w języku polskim odpowiednika określenia slut-shaming. Jak podaje strona dictionary.com, slut-shaming to ubliżanie kobietom (rzadziej mężczyznom) w reakcji na ich zachowania wykraczające poza uznaną normę moralną dla danej płci, zwłaszcza w kontekście seksualności. Slut-shamingiem będzie zatem zarówno krytykowanie kobiecego stroju jako „zbyt wyzywającego”, jak i przenoszenie odpowiedzialności za przemoc seksualną na ofiarę, sugerowanie, że sprowokowała sprawcę (victim blaming). Ważnym elementem zjawiska jest zastosowanie tak zwanych podwójnych standardów, czyli odmiennego traktowania oraz łagodniejszego oceniania mężczyzn uprawiających seks z dużą liczbą kobiet (macho) niż kobiet mających wielu partnerów (zdzira).
W teorii wszystko brzmi pięknie, niemniej warto zauważyć, że bardzo popularny na całym świecie słownik dostępny online, czyli urbandictionary.com definiuje slut-shaming tak:
slut-shaming ma miejsce wtedy, gdy uznajemy, że nie wolno nazywać dziewczyny zdzirą, gdy ta pokazuje publicznie swoje cycki, tyłek oraz camel toe (trudne do przetłumaczenia określenie na wyraźnie zaznaczające się wargi sromowe zewnętrzne pod obcisłymi spodniami lub legginsami) i obnosi się z nimi, ale jednocześnie automatycznie uznajemy, że mężczyzna jest zboczeńcem, oblechem i potencjalnym gwałcicielem, ponieważ doświadczył widocznej erekcji na widok wspomnianej wcześniej zdziry. Wiele feministek krytykuje zjawisko slut-shamingu, ponieważ uważają je za poniżające i degradujące dla puszczalskich dziewczyn, podczas gdy najwyraźniej obciąganie wielu kutasów, zaliczanie kolesi oraz rozsyłanie nagich zdjęć jakimś cudem poniżające nie jest5.
A tak ilustruje użycie terminu:
Mężczyzna: Cholera, ta dziewczyna ma takie parcie na bycie popularną, że obciągnie każdemu kolesiowi w szkole. Co za dziwka.
Feministka: Hej, nie nazywaj tej biednej dziewczyny dziwką, tylko dlatego, że w poszukiwaniu akceptacji robi kolesiom laskę. To jest jej prawo jako kobiety, by obciągać tyle kutasów, ile chce, oraz roznosić po szkole opryszczkę6.
W Polsce zdajemy się wciąż rozumieć przemoc seksualną wyłącznie jako fizyczny atak w postaci gwałtu oraz bagatelizować te zachowania przemocowe, które nie pozostawiły widocznych śladów na ciele. Wciąż istnieje opór przed uznaniem istnienia gwałtu małżeńskiego, jak kiedyś gwałtu na randce (date rape), nie doczekałyśmy się jeszcze polskich określeń na stealthing, revenge porn czy slut-shaming właśnie.
Jeśli Polka padnie ofiarą któregoś z wymienionych aktów przemocy, z dużym prawdopodobieństwem nigdzie tego zdarzenia nie zgłosi, ponieważ często sama nie będzie świadoma faktu, że to, co ją spotkało, jest przemocą lub przestępstwem. Jednak w tym wypadku wiedza kobiety niestety niewiele jej pomoże w konfrontacji z systemem. Bo jak wyjaśnić dyżurnemu policjantowi, że partner podczas konsensualnego współżycia podstępem zsunął prezerwatywę, przez co została narażona na zakażenie infekcjami przenoszonymi drogą płciową oraz na zajście w niechcianą ciążę?
A na tym polega właśnie stealthing opisywany w zagranicznych mediach od około 2012 roku. W 2017 roku szwajcarski sąd skazał mężczyznę, który bez wiedzy partnerki zsunął prezerwatywę podczas współżycia jak za przestępstwo gwałtu. Sąd argumentował, że gdyby kobieta wiedziała o tym, że uprawia seks bez zabezpieczenia, nie wyraziłaby na to zgody. Tymczasem w Polsce pod artykułami traktującymi o stealthing przeczytamy głównie opinie mężczyzn, że potrzeba przekazania własnych genów jak największej liczbie kobiet jest naturalna, a prezerwatywa ją ogranicza, oraz opinie kobiet i mężczyzn, że znacznie większym problemem niż ten „wydumany” jest samowolne rezygnowanie przez kobiety z antykoncepcji hormonalnej i „łapanie mężczyzn na dziecko”.
Jak opowiedzieć, że były parter udostępnił na darmowych stronach pornograficznych wspólnie i stworzone konsensualnie nagrane porno, ale zrobił to bez naszej zgody i w ramach odwetu za zerwanie? Tym właśnie jest revenge porn, działanie mające na celu upokorzenie osoby, której wizerunek podczas wykonywania czynności seksualnych został upubliczniony bez jej wiedzy i zgody. W Polsce obowiązuje art. 191a Kodeksu karnego, który mówi, że na wniosek pokrzywdzonego ścigane jest każde rozpowszechnianie nagiego wizerunku bez zgody danej osoby bądź wizerunku podczas wykonywania czynności seksualnych. Na mocy Kodeksu karnego za takie przestępstwo grozi kara nawet do pięciu lat pozbawienia wolności. Natomiast w Anglii i Walii od kwietnia 2015 roku prawodawstwo oficjalnie kwalifikuje revenge porn jako przestępstwo. Jest ono ścigane z konkretnego paragrafu, a nie jak dotychczas na mocy naruszenia dóbr osobistych, co skutkowało niskimi wyrokami7.
W końcu jak opisać tak szerokie zjawisko, jakim jest slut-shaming? Zwłaszcza gdy przybiera formy „miękkie”, „nieoficjalne”, jak
nazwanie kobiety dziwką, dlatego że poszła z kimś do łóżka lub… nie poszła (bo w tej nierównej grze nie jest istotne, czy do seksu faktycznie doszło);
rozpuszczanie plotek o czyimś życiu erotycznym (na przykład napisanie cudzego numeru telefonu w publicznej toalecie z dopiskiem „obciągara”);
sugerowanie, że dana osoba „roznosi” infekcje przenoszone drogą płciową;
pomawianie o przerywanie niechcianych ciąż będących wynikiem rozwiązłego stylu życia;
komentowanie informacji o zgwałconej kobiecie słowami: „To po co tam lazła? Sama się prosiła, sama tego chciała”;
mówienie kobiecie w ciąży, że gdyby nie rozkładała nóg, to teraz nie musiałaby przepychać się w kolejce do uprzywilejowanej kasy (lub nie darłaby się tak podczas porodu. Personel medyczny na oddziale położniczym niestety również lubi czasem rozliczyć rodzącą z jej aktywności seksualnej);
pytanie zgwałconej kobiety, jaką miała bieliznę podczas zdarzenia i sugerowanie jej, że gdyby nie planowała seksu tego wieczoru, to nie wkładałaby stringów/koronek/stanika pasującego do majtek;
sugerowanie atrakcyjnej fizycznie kobiecie, że dzięki urodzie nie musi się uczyć, bo zda egzaminy, dostanie posadę lub awans „pod biurkiem” (w domyśle – dając seks oralny mężczyźnie, z którym jest w relacji władzy, ponieważ – jak wiadomo – kobiety chętnie robią karierę przez łóżko).
Z tego punktu widzenia można gorzko stwierdzić, że w lepszej sytuacji będą kobiety, które slut-shaming spotkał „oficjalnie”, czyli na przykład ktoś udostępnił ich wizerunek w internecie wraz z sugestią, że są rozwiązłe, prowadzą niemoralne życie lub pracują seksualnie, gdy tak nie jest. Takie zdarzenie ma szansę zostać potraktowane jako pomówienie lub zniesławienie (w polskim prawie ujęte zarówno w Kodeksie cywilnym, jak i karnym. Więcej pisze o tym Paulina Klepacz w rozdziale Do czego prowadzi slut-shaming?). Nie zmienia to jednak faktu, że wciąż prawdopodobnie nie zostanie zauważony oraz napiętnowany seksualny charakter tej przemocy, co naszym zdaniem jest szalenie istotne dla procesu krystalizowania się świadomości społecznej. Dodatkowo, warte podkreślenia jest to, jak łatwo wpłynąć negatywnie na wizerunek kobiety, podważając jej moralność w kontekście seksualności. Po pierwsze, jakby praca seksualna była powodem do wstydu; po drugie, jakby styl ekspresji seksualnej mógł rzutować, dajmy na to, na kompetencje zawodowe (więcej o stereotypach związanych z pracą seksualną mówią w dalszej części książki członkinie kolektywu Sex Work Polska).
Jeśli nie przyjmiemy w końcu do wiadomości, że slut-shaming odnosi się do sfery seksualnej i częściej dotyczy osób identyfikujących się jako kobiety, nie ujrzymy go jako jednego z wielu narzędzi patriarchatu oraz składowej kultury gwałtu. A jeśli nie przyjmiemy do wiadomości, że slut-shaming jest immanentną składową kultury gwałtu i trzeba go piętnować, nie zrozumiemy mechanizmu przenoszenia odpowiedzialności za przemoc seksualną ze sprawcy na ofiarę i nie zmienimy narracji wokół przemocy w ogóle. W tym miejscu czuję się w obowiązku zaznaczyć, że nie tylko mężczyźni są sprawcami slut-shamingu oraz budowniczymi patriarchatu. Jest to porządek nierzadko podtrzymywany przez zagorzałe kobiece zwolenniczki – ambasadorki patriarchatu. Zawsze gdy o tym mówię lub piszę, staram się zrozumieć to zjawisko i wykazać empatię, ale nie jest mi łatwo, bo na usta cisną się słowa Madeleine Albright: „W piekle jest specjalne miejsce dla kobiet, które nie pomagają innym kobietom”. Jednocześnie rozumiem, że trudno jest zanegować ład, w którym się zostało wychowaną, wyedukowaną i zsocjalizowaną, który karmi, a nawet jeśli czasem też karci, to jednak jest jedynym znanym i niepodważalnym stanem rzeczy.
Wszystkie wiemy doskonale, że zanegowanie status quo nie jest łatwe, ponieważ w tym wypadku oznacza zanegowanie wszystkiego, czego nauczyły nas matki, a je nauczyły ich matki, które z kolei słuchały swoich matek… Dodatkowo rozumiem, że wielkomiejski akademicki feminizm nie będzie odpowiadał każdej kobiecie, a jeśli nie będzie wobec niego przystępniejszej alternatywy, wiele kobiet po prostu się od niego odżegna. Niestety, istnieje również kobieca wyższościowa narracja sukcesu, w stylu: „mnie nikt nie pomagał”; „ja szklanego sufitu nie odczułam”; „doszłam tu, gdzie jestem, dzięki swojej ciężkiej pracy”. Nie, nie doszłaś tam wyłącznie dzięki niej. Dojechałaś tu, gdzie jesteś, również na czyichś plecach, na przykład swojej matki, która dała z siebie wszystko, żebyś zdobyła wykształcenie. Gorzej, jeśli zrobiłaś to, grając w męską grę poklepywania się po plecach, śmiania z seksistowskich żartów i dewaluowania w pracy koleżanek z zespołu. Wtedy faktycznie czeka cię piekło, o którym mówiła Albright.
W naszej kulturze monogamia oraz dziewictwo kobiety to dwa wciąż bardzo istotne konstrukty społeczne, a ciało oraz ekspresja seksualna kobiet były zawsze srogo oceniane. Kobiety, które nie wpasowały się w społeczne wymagania dotyczące ich płci, były i są narażone na ostracyzm, a nawet przemoc. Ta z kolei jest często bagatelizowana lub wręcz legitymizowana (przywołam znane słowa nieżyjącego polityka Andrzeja Leppera, który w 2006 roku ironicznie pytał przed kamerami: „Jak można zgwałcić prostytutkę? He, he, he”). Z kolei z nowszych wydarzeń tego typu warto zwrócić uwagę, co działo się wokół sprawy modelek Victoria’s Secret, które były latami molestowane przez szefów marki oraz fotografów. W komentarzach pod artykułami na ten temat możemy przeczytać, że modelki zarabiają ciałem, więc w czym problem, oraz ironiczne zapytania o to, czy doczekamy się również informacji o molestowaniu aktorek porno. Dla jasności dodam, że aktorka grająca w filmach porno też może paść ofiarą przemocy seksualnej, a jej praca nie ma nic do rzeczy.
W świecie, w którym „porządne” kobiety są heteroseksualne, żyją w monogamicznych relacjach, współżyją wyłącznie ze swoim partnerem, prowadzą się „moralnie”, ubierają „odpowiednio” i zachowują „odpowiedzialnie”, unikając „ryzykownych” sytuacji, by nie sprowokować żadnej zaczepki lub napaści seksualnej, cała reszta kobiet (ubierających się „nieodpowiednio”, prowadzących się „niemoralnie” i „pakujących się” w niebezpieczne sytuacje) jest w najlepszym wypadku uznawana za nieodpowiedzialne, głupie i zagubione. W gorszych wypadkach kobiety osądzane są jako (współ)winne przemocy, która je spotkała, osoby demoralizujące otoczenie, a nawet jako (współodpowiedzialne za przemoc wobec innych kobiet. O różnych źródłach tej „moralności” mówią w rozmowach ze mną dwie terapeutki – Marta Niedźwiecka oraz Aleksandra Józefowska.
Jak łatwo się domyślić, osoba nieodpowiedzialna, głupia oraz współwinna nie będzie budziła naszej empatii, raczej poczucie wyższości i chęć oceniania. Niestety, nawet jeśli spotkała ją tragedia. Jednym z wielu takich przykładów jest historia siedemnastoletniej Bianki Devins, która w lipcu 2019 roku została zamordowana przez zadurzonego w niej chłopaka (nie byli parą, wbrew temu, co piszą polskie media), którego zaloty odrzuciła. Brandon Clark zaatakował Biancę nożem, odciął jej głowę, a zdjęcia okaleczonego ciała udostępnił w internecie, po czym próbował popełnić samobójstwo8. Trudno w to uwierzyć, ale sporo komentujących sprawę osób uważało, że Bianca była sama sobie winna, ponieważ „zwodziła” Brandona, szukała atencji, udzielała się w social mediach, była ładna (!!!), co celowo wykorzystywała, żeby robić nadzieję takim chłopakom jak Brandon, a następnie dawać im kosza. Według rzeszy komentatorów Brandon miał prawo zemścić się na niej za takie postępowanie, tak samo jak miałby prawo wziąć (choćby siłą) to, czego nie chciała mu dać. Czyli według części komentujących Brandon miał prawo również ją zgwałcić, gdyby tego chciał.
Taka narracja jest znana nie od dziś i wcale nie została wykreowana przez internet i social media. To, że kobiety zwodzą biednych, bezwolnych mężczyzn, grają im na nosie, wykorzystując swój urok osobisty, by ich następnie odtrącić, upokorzyć lub omotać i skłonić do małżeństwa, jest pomysłem starym jak świat. Dla przykładu: „(…) w roku 1770, angielski parlament wydał ustawę, która miała chronić mężczyzn przed wyperfumowanymi kobietami, z obawy, aby czarowne zapachy nie nakłaniały naiwnych panów do ożenku”9. Co ciekawe, gdy udostępniłam ten cytat w social mediach wraz z ironicznym komentarzem, że ci biedni mężczyźni od zarania dziejów tacy bezwolni i omotani przez kobiety, a może wystarczyłoby, gdyby trzymali prącie w spodniach i nie dopatrywali się w każdym kobiecym zachowaniu podtekstów seksualnych, przeczytałam komentarze urażonych mężczyzn, że może gdybyśmy przestały „kusić”, to nie byłoby tyle przemocy wobec kobiet. Zatem umycie się i użycie perfum nadal, w 2020 roku, może zostać odebrane jako kuszenie i manipulacja. A stąd jest już niepokojąco blisko do świetnie nam znanego: „sama się prosiła”. Echa takiego myślenia znajdziemy oczywiście w polskich sądach, gdzie to kobieta, która padła ofiarą przemocy seksualnej, a już na pewno ta, która została zgwałcona, będzie musiała się tłumaczyć z zachowania, wyglądu oraz tego, czy nie sugerowała przypadkiem sprawcy swojej dostępności seksualnej, by potem nagle się rozmyślić, „zmuszając” go do wyegzekwowania seksu siłą.
Wszystkie te przykłady sytuacji oraz reakcji na nie nasuwają ten sam wniosek: kobieta jest wciąż postrzegana przedmiotowo – jako ciało, do którego mężczyzna powinien mieć stały oraz nieutrudniony dostęp. Jeśli to ciało będzie atrakcyjne lub, co gorsza, będzie narzędziem pracy kobiety – modelki, aktorki, hostessy, pracownicy seksualnej, jest wręcz oczywiste, że będzie ono nadużywane. Kobiety mówiące otwarcie na temat seksualności i cielesności narażają się na niechciane zaczepki, zdjęcia nagich penisów oraz groźby gwałtu, często wyrażane w tonie „pokażę ci, gdzie twoje miejsce”, gwałt miałby zatem być karą oraz demonstracją siły i nie ma nic wspólnego z afektem czy pożądaniem.
Niestety, jak z kolei pokazuje w naszej rozmowie Patrycja Wonatowska, terapeutka pracująca również z osobami nieheteroseksualnymi, slut-shaming oraz uprzedmiotowienie ciała dotyka też w dużej mierze pasywnych homoseksualnych mężczyzn.
Dopóki tolerujemy taką opresyjną wobec naszych ciał i tożsamości narrację, kręcimy się w kółko i wzmacniamy patriarchalną kulturę gwałtu, ponieważ jej niewypowiedzianym wprost założeniem jest, że jakiś typ kobiet „zasługuje” na upokorzenia i przemoc. Przekonanie to pobrzmiewa nawet w tak zinternalizowanych już przez nas zachowaniach, jak pouczanie dziewcząt i kobiet, jak mają się lub jak nie mają się zachowywać, by nikogo nie sprowokować. Tymczasem, jeśli będziemy uczyć nasze córki, że mają zachowywać się „właściwie”, by nie paść ofiarą molestowania czy gwałtu, to tylko fikcyjnie dbamy o to, aby to im nic się nie stało, a w rzeczywistości przerzucamy odpowiedzialność za ewentualny atak na ofiarę. A przecież zawsze znajdzie się osoba, która ma krótszą spódnicę, będzie bardziej pijana, głośniej się zaśmieje lub będzie szła przez ciemniejszy park, gdzie może spotkać ją przemoc10. W takiej narracji wszystkie jesteśmy i będziemy „zdzirami”, ponieważ:
jeśli jesteś atrakcyjna, ale odrzuciłaś niechciane męskie zaloty, to usłyszysz, że prowokujesz wyglądem, wodzisz za nos oraz jesteś „niewdzięczną suką” (i na dodatek wcale nie taką ładną, jak ci się zdaje, bo tak naprawdę to kto by cię chciał!);
jeśli zgodziłaś się na seks (lub, co gorsza, sama go zainicjowałaś), jesteś puszczalska, nie szanujesz się, zrobiłaś to dlatego, że rozpaczliwie zabiegasz o męską uwagę, pewnie nie czułaś się kochana przez ojca. Jeśli doświadczysz przemocy seksualnej, sama się o nią prosiłaś;
jeśli zerwałaś z partnerem, jesteś puszczalska, bo teraz zachce ci się nowego kochanka i wyruszysz na łowy, a dla takich kobiet nie ma miejsca wśród monogamicznych, porządnych par (poza tym pewnie już planujesz odbijanie cudzych mężów);
jeśli zdradziłaś, to ciesz się, że nie żyjemy w kraju, w którym można by cię było za to ukamienować (albo przynajmniej obciąć ci nos). Niestety, nie licz na pobłażliwość, ponieważ męska i kobieca niewierność to dwie różne bajki. Bo gdy zdradza mężczyzna, to jakby splunął ze swojej sutereny na ulicę, ale gdy zdradza kobieta, to jakby przypadkowi przechodnie pluli do jej sutereny (naprawdę, to jest cytat z Korwin-Mikkego, a wiesz ilu ma zwolenników w Polsce)
11
;
jeśli żyjesz w monogamicznym związku, pewnie twój wybór był merkantylny i poleciałaś na kasę oraz status ekonomiczny swojego partnera;
jeśli żyjesz w otwartym związku, to nie dość, że jesteś arcypuszczalska i pewnie roznosisz choroby, to jeszcze prawdopodobnie robisz to wbrew sobie, jesteś marionetką w rękach swojego partnera i nawet nie wiesz, że patriarchat wyprał ci mózg. Terapia pod kątem relacji z ojcem na wszelki wypadek wskazana;
jeśli jesteś oddana swojej rodzinie oraz jednemu partnerowi, nie kręcą cię eksperymenty, szukasz stabilizacji, łączysz seks z uczuciem – jesteś zacofaną cnotką i nie umiesz cieszyć się swoim ciałem. Smutne i żałosne, dziewczyno, obudź się;
jeśli nie jesteś w ogóle zainteresowana relacjami ani seksem, skupiasz się na czymś innym (nie daj boże na karierze!), nigdy nie współżyłaś, to albo coś z tobą nie tak, albo jesteś tak wyniosła i pewna siebie, że trzeba ci pokazać, gdzie twoje miejsce;
jeśli nie masz ochoty na seks po urodzeniu dziecka, to nie dziw się, że mąż cię zdradził;
jeśli masz ochotę na seks po urodzeniu dziecka, jesteś zboczona, bo jak można łączyć macierzyństwo z seksualnością oraz przyjemnością?!
jeśli jesteś lesbijką, to po pierwsze, nie uprawiasz prawdziwego seksu, bo ten prawdziwy jest tylko heteroseksualny oraz penetracyjny, a po drugie, widać nie trafiłaś na odpowiedniego kochanka i dlatego wolisz dziewczyny (wiedz, że masa „odpowiednich kochanków” pokaże ci, czym jest prawdziwy seks);
jeśli nie szczytujesz po pięciu minutach monotonnej penetracji penisem, to musisz coś z tym zrobić, bo – słowo daję – wszystkie przed tobą szczytowały! Może jesteś za luźna? A może w pewnym wieku kobiety już nie umieją mieć orgazmów? (prawdziwa męska teoria, z którą się spotkałam);
jeśli oczekujesz prezerwatywy podczas jednorazowego seksu z mężczyzną poznanym na Tinderze, to po pierwsze, „księżniczkujesz” (to cytat!), a po drugie, obrażasz tego pana w garniturze. Przecież chyba widzisz, że jest czysty! A może to ty coś roznosisz, co?
Nigdy nie dogodzisz. Zawsze ktoś uzna, że ma prawo oceniać twoje ciało, wybory oraz seksualność.
Gdy pierwszy raz napisałam słowa: NIE DA SIĘ ZAWSTYDZIĆ KOBIETY JEJ SEKSUALNOŚCIĄ, GDY ONA SIĘ JEJ NIE WSTYDZI, miałam na myśli kobiety takie jak ja – lubiące seks, mówiące o nim i wspierające inne kobiety w otwieraniu się na własną przyjemność. Dziś rozumiem, że to zdanie powinna usłyszeć każda z nas, bez względu na to, jak realizuje własną seksualność, czy też bez względu na to, jak tego nie robi. Dodatkowo uważam, że naszym obowiązkiem jest reagowanie za każdym razem, gdy widzimy próby zawstydzania, dyskredytowania czy karania kobiety z powodu jej ekspresji seksualnej. Naszym obowiązkiem jest również zmiana narracji wokół przemocy seksualnej tak, aby podkreślać, że to gwałciciel zgwałcił, a nie kobieta została zgwałcona.
Język ma ogromną moc kreowania postaw i rzeczywistości, a to, jak mówimy o kobiecym ciele i seksualności dziś, realnie wpłynie na to, jaką rzeczywistość zastaną kolejne pokolenia, w tym nasze córki oraz siostry.
Rozmowa z Martą Niedźwiecką, psycholożką i sex coachem. Obszary jej pracy to seksualność, ciało i relacje intymne. Popularyzuje świadomą seksualność, napisała książkę Slow Sex – uwolnij miłość, prowadzi podcast o seksie i sensie życia O Zmierzchu.
Kamila Raczyńska-Chomyn: Pamiętam czas, miałam wtedy pewnie około dwudziestu dwóch lat, gdy próbowałam diagnozować swoje „puszczalstwo”, by potem leczyć je u seksuologa. Byłam przekonana, że musi być coś ze mną nie tak, skoro lubię seks i nie potrzebuję do osiągnięcia satysfakcji głębokiej relacji emocjonalnej.
Zakładam, że do ciebie też trafiają kobiety z odwiecznym pytaniem: „Co jest ze mną nie tak, skoro… ?” i tu pewnie można wstawić dowolne zakończenie:
masturbuję się,
fantazjuję,
rozważam otwarcie związku…
Marta Niedźwiecka: Hola, hola, o jakim otwieraniu związku mówimy?! Zacznijmy od kobiet, które potrzebują omówić ze mną, jako ich terapeutką, sytuację, w której masturbują się, fantazjując o kimś innym niż ich partner. Mogą to być również fantazje dotyczące postaci tak niezagrażającej ich związkowi jak aktor czy piosenkarka. Czasem to w ogóle jest pytanie o to, czy sam fakt uprawiania masturbacji, gdy jest się w monogamicznym związku, jest w porządku.
Moje doświadczenie z gabinetu jest takie (a zaznaczam, że najczęściej trafiają do mnie tak zwane „normalne”, czy też „poprawnie socjalizowane” Polki żyjące w hetero-mono relacjach, posiadające dzieci), że „puścić się” w przypadku takiej kobiety niejednokrotnie oznacza właśnie danie sobie zgody na to, żeby masturbować się, myśląc o kimś innym niż mąż. I to może być taka zmiana paradygmatu w jej myśleniu o seksualnej przyjemności, że okazuje się, że żaden dziki seks nie da jej tyle, ile pozwolenie sobie samej na decydowanie o własnym ciele i orgazmie.
KR-Ch: To powiedz mi, czym dla ciebie jest puszczalstwo. Co dla ciebie znaczy „puścić się”?
MN: „Świadome puszczenie się” to dla mnie rozbrojenie konstruktu kulturowego, w który jesteśmy od małego wmontowywane, a na który składają się następujące przeciwstawione sobie ramy pojęciowe: święta matka-karmicielka-Polka-czysta-umęczona-monogamiczna versus wywłoka-szmata-puszczalska-bezdzietna. Czyli kulturowo mamy dwa wzorce kobiecości wytyczające idealną opozycję. Nie ma nic pośrodku, dlatego kobiety, które chcą żyć „normalnie”, tak bardzo boją się stracić pozycję w świecie przyzwoitości. Bo jak z tego obszaru wypadną, to jedyną alternatywą jest dziwka. Z drugiej strony te, które zmagają się z jakimiś wyzwaniami – nieheteroseksualną orientacją czy akceptacją swojego pożądania – od początku nie mają wstępu do świata przyzwoitości. Taki układ generuje nieprawdopodobne napięcie. Co ciekawe, nie tylko w kobietach. Bo mężczyźni też mają swój żeński aspekt, w Polsce kompletnie wyparty i upokorzony. Czyli każda płeć kulturowa musi się przejrzeć w obrazie żeńskości, który obowiązuje w danej kulturze. A on u nas raczej przypomina karykaturę niż dzieło renesansowego mistrza. Ma dwa wymiary, co sprowadza każdą refleksję do określania cech obu grup oraz zastanawiania się, czy należymy do szmat, czy matek.
Według mnie tylko wypięcie się z tego konstruktu może przywrócić kobiecie autonomię wobec własnego ciała, umożliwić jej wyjście z tej niewoli kulturowej i biowładzy. Poza tym, gdy kobieta świadomie i w zgodzie ze sobą „puści się”, cokolwiek to dla niej oznacza, testując własne granice i preferencje, może bez poczucia utraty uznać: „OK, już wiem o sobie, że jestem stworzona do monogamicznej relacji, nie kręcą mnie eksperymenty ani przebieranki, najlepszy seks mam z własnym partnerem pod kołdrą i nikomu nic do tego. Nie zamierzam się tego wstydzić”. Ale uznaje to ŚWIADOMIE, bo tego się o sobie dowiedziała, a nie dlatego, że ktoś jej każe realizować seksualny potencjał w dany sposób: mama, tata, ksiądz, kultura – to jest ogromna różnica!
Widzę też, że kobiety, które decydują się „mentalnie puszczać”, czyli na przykład decydują o sobie, wiedzą i umieją powiedzieć bez poczucia wstydu, co je podnieca, o czym fantazjują, tym samym biorąc odpowiedzialność za własną seksualność, fantastycznie impregnują się na slut-shaming! Nie twierdzę, że są niezniszczalne, bo to nieprawda, zawsze da się kogoś zranić i upokorzyć, zwłaszcza w kontekście seksualności, ale są w stanie stawiać czoła atakom.
Zauważ, że często najsroższymi krytyczkami życia kobiet są niestety ich matki, na przykład przez komentowanie faktu, że córka spotyka się z kolejnym partnerem, nie zakłada rodziny czy ubiera się w konkretny sposób. Gdy kobieta potrafi powiedzieć własnej matce: „To już nie jest twoja sprawa”, tak naprawdę stawia czoła właśnie slut-shamingowi w najczystszej postaci, i to ze strony bliskiej osoby. Takie postawienie granicy jest naprawdę trudne!
Niestety określeniem „puszczalska” szafują zarówno mężczyźni, jak i kobiety wobec innych kobiet.
KR-Ch: Tak. Ja zawsze nazywałam je ambasadorkami patriarchatu. Widzę w nich kobiety, które oceniając w ten sposób inne i stawiając się jednocześnie w opozycji do nich, pokazują światu, że mają ten patriarchalny podział „święta i ladacznica” głęboko zinternalizowany. A ponieważ wiedzą, co spotyka „ladacznice”, to odcinają się od nich i są przekonane, że chronią się przed zgwałceniem, bo „porządnym kobietom” nie dzieją się takie rzeczy…
MN: To też, ale jednocześnie jest to „oznaczenie się” – jeśli wracamy do tej dychotomii święta vs dziwka. Zaznaczają, że są inne niż te „brudne”; są „czyste” i „porządne” – „lepsze” . Czyli „jestem lepsza od ciebie, kobieto, która padłaś ofiarą gwałtu, i tak się zaprezentuję światu”. Ambasadorki czy też strażniczki patriarchatu czują, że dzięki odcięciu się od „zepsutych” kobiet są chronione, mają immunitet w zamian za oddaną służbę Męskiemu Władcy.
Inna kwestia to potencjalna obawa tych „porządnych kobiet” o swoich partnerów, którzy, a nuż, będą się oglądali za wydekoltowanymi singielkami. Wiesz, nie lubimy patrzeć na ptaki na wolności, gdy same siedzimy w klatce. Zwłaszcza gdy ta klatka nas tak naprawdę uwiera.
KR-Ch: No dobrze, a co z tymi kobietami, które rozumieją, że przemoc seksualna może spotkać każdą z nas: tą rozwiązłą i nie, brzydką i ładną, starą i młodą; same żyją świadomie w szczęśliwych monogamicznych relacjach, a i tak oceniają kobiety żyjące po swojemu, zamiast po prostu stwierdzić: „OK, ty masz tak, ja mam inaczej i cześć”?
MN: Według mnie to jest opowieść o jakimś ugruntowaniu tej monogamicznej kobiety w jej relacji z partnerem i z samą sobą. Bo jeśli jej świat ma chwiejne podstawy, jej poczucie własnej wartości oraz sprawczości jest mierne, jeśli w tej relacji tak naprawdę kurki trzyma mężczyzna i to on wszystkim zarządza, to ona faktycznie będzie się obawiała każdej atrakcyjnej kobiety w ich otoczeniu. Będzie chciała skontrolować, a nawet ograniczyć wszelkie działania innych kobiet, które pojawiają się na horyzoncie, żeby przypadkiem któraś z nich nie wpadła jak meteor między nią i partnera. Zatem to tak naprawdę jest pytanie o jakość tej monogamicznej relacji. Czy ta kobieta czuje się traktowana podmiotowo i po partnersku? Czy uważa się za autonomiczną jednostkę mimo bycia w relacji? Czy ma poczucie własnej wartości i godności? Bo jeśli nie, to dla niej zdrada jest czymś, co zmiecie całą jej rzeczywistość społeczno-emocjonalną z powierzchni ziemi. Dla niej to będzie prawdziwa katastrofa.
Co gorsza, te często nieuświadomione obawy kobiet i idące za nimi ataki na inne kobiety konstytuują i utrzymują w dobrym zdrowiu bardzo wiele norm patriarchalnych, które są przecież skrajnie opresyjne wobec nas! Zatem często to kobiety tworzą więzienie z norm społecznych dla swoich przyjaciółek, sióstr i córek. I chyba to jest w naszej rozmowie najsmutniejsze.
Rozmowa z Aleksandrą Józefowską, edukatorką seksualną, trenerką i psychoterapeutką. Założyła grupę edukatorów seksualnych Ponton przy Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny i koordynowała jej pracę przez szesnaście lat. Prowadzi warsztaty z zakresu umiejętności psychospołecznych i edukacji psychoseksualnej dla młodzieży i dorosłych. Jako psychoterapeutka współpracuje między innymi z Bliskim Miejscem w Warszawie.
Kamila Raczyńska-Chomyn: Przeprowadziłam już kilka rozmów z terapeutkami i seksuolożkami i coraz bardziej przekonuję się, że podstawowy problem, bez względu na wiek, jest taki, że ciągle zadajemy sobie pytanie: „Co jest ze mną nie tak?!”. Porównujemy się z innymi, wszystko jedno, czy mamy trzynaście lat i zastanawiamy się czemu inne koleżanki mają już okres, a my nie; dwadzieścia trzy lata i zestawiamy swoje życie erotyczne z życiem innych; czy trzydzieści trzy lata i porównujemy nasz związek i pomysł na dorosłość z pomysłami innych kobiet. I z jakiegoś powodu nie umiemy powiedzieć: „Widzę, że ty masz tak, ja mam inaczej, to ciekawe, opowiedz mi o tym”, tylko od razu okopujemy się na swojej pozycji. Z tego się nie wyrasta? Dlaczego tak się dzieje?
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Polecam fragment drugiego sezonu serialu Sex Education, gdy bohaterki próbują się porozumieć i okazuje się, że jedyne, co mają wspólnego, to… #spoilerallert. [wróć]
Gaslighting – forma psychologicznej manipulacji, w której osoba lub grupa osób umyślnie tworzy w osądzie ofiary wątpliwości wobec własnej pamięci czy percepcji, często wywołując u niej dysonans poznawczy i inne stany, takie jak niskie poczucie własnej wartości (zob. https://bit.ly/2G9ZfUg, dostęp: 28.10.2020). [wróć]
Polecam wystąpienie Stelli O’Malley w TEDx Talk: We Need to Talk about Slut-Shaming Among Teenagers, youtube.com, https://bit.ly/2GPWg3I, dostęp: 29.10.2020. [wróć]
Przemoc wobec kobiet. Badanie na poziomie Unii Europejskiej, europa.eu, https://bit.ly/35Oxh9e, dostęp: 29.10.2020. [wróć]
„Where it's wrong to call a girl a skank for showing off her tits, ass, and camel toe in public; but a man is automatically pervert, a creep, or a potential rapist for getting a public erection after being aroused by previously mentioned skank. Many feminists dislike slut-shaming because they think it's demeaning and degrading to the slutty girls but apparently sucking lots of dick, porking lots of guys or passing lots of nudes and porn somehow isn't”. Zob. slut-shaming, urbandictionary.com, https://bit.ly/3fA0VDz, dostęp: 25.11.2020. Przekład własny. [wróć]
„Guy: Damn, that girl is so desperate for attention that she'll blow anyone in school. What a ho. Feminist: Hey, don’t be slut shaming and calling that poor girl a ho just because she sucks dick to get attention or try and act cool. It’s her right as a female to suck a lot of dick and pass herpes all over school if she wants”. Tamże. [wróć]
Zob. Łukasz Kotkowski, Ważne rozstrzygnięcie w Wielkiej Brytanii – revenge porn jest przestępstwem, spidersweb.pl, https://bit.ly/31TIkwU, dostęp: 29.10.2020. [wróć]
Murder of Bianca Devins, wikipedia.org, https://bit.ly/2TEVObm, dostęp: 30.10.2020. [wróć]
Catherine Blackledge, Wagina. Kobieca seksualność w historii kultury, tłum. K. Bartuzi, Prószyński i S-ka, Warszawa 2006, polityka.pl, https://bit.ly/3oFFjZY, dostęp: 11.12.2020. [wróć]
Zob. Mówią o niej „pani od cipek”. Gdy pojawił się „Spis Zdzir”, pokazała, jak naprawdę może wyglądać kobiecy seks, noizz.pl, https://bit.ly/2TEv1fe, dostęp: 30.10.2020. [wróć]
Korwin-Mikke o małżeńskich zdradach: Nie wolno marnować plemników, fakt.pl, https://bit.ly/2HRPGtP, dostęp: 30.10.2020. [wróć]