Fale - Justyna Spandel - ebook
NOWOŚĆ

Fale ebook

Spandel Justyna

0,0

24 osoby interesują się tą książką

Opis

Życie Poli miało wreszcie nabrać rozpędu – wymarzone studia, pierwsza poważna rozmowa o pracę i w perspektywie świetlana przyszłość. Ale jedna tajemnicza pocztówka wywraca wszystko do góry nogami. Znikające prace, ukryte wiadomości i zdjęcia, które nie mają prawa istnieć – czy to tylko seria dziwnych zbiegów okoliczności, czy ktoś celowo próbuje zniszczyć wszystko, nad czym pracowała?

W poszukiwaniu odpowiedzi Pola trafia nad jezioro, gdzie skrywają się nie tylko tajemnice, ale i poważne zagrożenia. Nieznajomi wiedzą o niej więcej, niż powinni, a mroczna rodzinna historia nie zamierza dłużej przebywać w cieniu. Każdy kolejny krok wciąga ją coraz głębiej w sieć intryg, z której nie ma ucieczki.
Zdrady, napięcie i nieoczekiwane zwroty akcji. Czy Pola odkryje prawdę, zanim wszystko wymknie się spod kontroli?

Ta książka to intensywna, pełna napięcia podróż, która nie pozwoli Ci zasnąć, dopóki nie poznasz zakończenia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 248

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Dla Soni

ROZ­DZIAŁ 1

Wtedy

Spie­nione ję­zory wody mu­skały moje stopy, kiedy wy­trwale sta­wia­łam ko­lejne kroki na osu­wa­ją­cym się pia­sku. Ści­ska­łam za dłoń Laurę, pró­bu­jąc do­dać so­bie od­wagi. Obie by­ły­śmy po­twor­nie prze­ra­żone, ale zde­cy­do­wa­ły­śmy, że spró­bu­jemy pod­pły­nąć do mamy, która była da­leko od brzegu.

Nie po­tra­fi­ły­śmy jesz­cze sa­mo­dziel­nie pły­wać, więc na ra­mio­nach mia­ły­śmy dmu­chane rę­kawki, a w wol­nej ręce każda z nas trzy­mała swoje dmu­chane kółko. Tak uzbro­jone ru­szy­ły­śmy po na­grza­nym od słońca pia­sku pro­sto do wody.

Nie wy­róż­nia­ły­śmy się ni­czym od po­zo­sta­łych dzieci, które także ta­plały się w je­zio­rze, więc nikt nie zwró­cił na nas uwagi. Pro­ble­mem mógł być brak opie­kuna, ale to także ła­two można wy­tłu­ma­czyć. W końcu mama mo­gła le­żeć na po­bli­skim kocu albo być jedną z wielu ko­biet, które stały w po­bliżu swo­ich po­ciech. Tylko my wie­dzia­ły­śmy, gdzie tak na­prawdę była.

Uno­siła się na wo­dzie, jakby le­żała na swoim łóżku i od­po­czy­wała, a kiedy za­uwa­żyła, że idziemy w jej stronę, od­wró­ciła się na brzuch i za­częła do nas ma­chać. W jej ciem­nych wło­sach od­bi­jały się pro­mie­nie słońca, a blada skóra kon­tra­sto­wała z ciemną ta­flą je­ziora.

– Mama! – za­wo­ła­łam, uśmie­cha­jąc się do niej.

Wy­glą­dała, jakby była sy­reną, która wła­śnie wy­nu­rzyła się z głę­bin, aby po­pa­trzeć na ba­wią­cych się wzdłuż brzegu lu­dzi. Zu­peł­nie jak Arielka, którą ra­zem z Laurą ostat­nio bar­dzo po­lu­bi­ły­śmy.

Też chcia­łam być Arielką, więc po­cią­gnę­łam sio­strę, która za­trzy­mała się obok mnie, i zro­bi­łam ko­lejny krok w wo­dzie, aż za­częła się­gać mi ko­lan. Za­pa­da­jący się pia­sek po­wo­do­wał, że nie wi­dzia­łam swo­ich stóp, które za­częły spra­wiać wra­że­nie, jakby za­ta­piały się w mrocz­nej ot­chłani.

Wy­stra­szona spoj­rza­łam na Laurę. Bar­dzo chcia­łam pójść da­lej, ale na­gle prze­sta­łam czuć się pew­nie. W jej oczach, które przy­po­mi­nały moje, także do­strze­głam wa­ha­nie.

Mo­gły­śmy jesz­cze za­wró­cić. Wyjść z wody i wró­cić na ko­cyk, gdzie po­cze­ka­ły­by­śmy na mamę. W końcu do­łą­czy­łaby do nas, mó­wiąc, że tego było jej trzeba. Za­wsze to po­wta­rzała, kiedy wra­cała z ką­pieli w je­zio­rze. Na­stęp­nie ku­pi­łaby nam lody i po­mo­głaby nam zbu­do­wać ko­lejne zamki z pia­sku. Tak, jak ro­bi­ły­śmy to każ­dego dnia.

Bar­dzo lu­bi­łam ten nasz co­dzienny zwy­czaj. Tata rano wy­cho­dził do pracy, a my wy­jeż­dża­ły­śmy nad wodę, gdzie spę­dza­ły­śmy cały dzień. Do domu wra­ca­ły­śmy do­piero wie­czo­rem, gdzie cze­kała na nas przy­go­to­wana przez niego ko­la­cja, którą ja­dły­śmy z wil­czym ape­ty­tem, po czym od razu szły­śmy spać. Mimo to chęć do­łą­cze­nia do mamy była sil­niej­sza ode mnie.

Pa­trzy­łam na nią, kiedy tak swo­bod­nie uno­siła się na po­wierzchni, ma­rząc o tym, żeby zro­bić to samo. Po­ło­żyć się na ple­cach i wpa­try­wać się w błę­kitne niebo. Tak jakby wcale się przy tym nie mę­czyła, a na­wet od­po­czy­wała, ba­lan­su­jąc po­mię­dzy dwoma świa­tami – tym pod­wod­nym oraz na­szym. Jak praw­dziwa sy­rena.

Bra­ko­wało tak nie­wiele, że­by­śmy rów­nież mo­gły się nimi stać. Wy­star­czyło pod­pły­nąć do mamy, a ona z pew­no­ścią po­ka­za­łaby nam, jak po­win­ny­śmy to zro­bić. Wpro­wa­dzi­łaby nas w pod­wodny świat i we trójkę mo­gły­by­śmy być sy­re­nami.

Po­ło­ży­łam kółko, które za­częło uno­sić się na po­wierzchni. Pu­ści­łam dłoń Laury, a na­stęp­nie ostroż­nie we­szłam do środka. Pod­cią­gnę­łam je do pasa, przy­trzy­mu­jąc obu­rącz, po czym spoj­rza­łam na sio­strę, żeby się upew­nić, że zro­biła to samo. Kiedy obie by­ły­śmy już go­towe na dal­szą drogę, spoj­rza­ły­śmy w stronę mamy. Nie było jej tam.

Przez kilka dłu­gich se­kund ga­pi­ły­śmy się w miej­sce, gdzie chwilę wcze­śniej znaj­do­wała się jej głowa, li­cząc na to, że za mo­ment wy­nu­rzy się na po­wierzch­nię i po­ma­cha do nas, ale nic ta­kiego się nie wy­da­rzyło.

Laura za­częła pła­kać, a ja nie mo­głam się po­wstrzy­mać, więc do­łą­czy­łam do niej, wo­ła­jąc przez łzy mamę. Na­gle ktoś za­czął prze­raź­li­wie krzy­czeć i wo­łać po­mocy. Kilka se­kund póź­niej do wody wbie­gło mnó­stwo lu­dzi.

Nikt nie przej­mo­wał się nami, więc obie prze­wró­ci­ły­śmy się pod wpły­wem wzbu­rzo­nych fal. Do­brze, że mia­ły­śmy na so­bie kółka oraz dmu­chane rę­kawy. Dzięki temu nie zna­la­zły­śmy się pod po­wierzch­nią, kiedy za­pa­no­wał chaos.

Za­uwa­ży­łam, jak ko­biety w po­śpie­chu wy­no­szą swoje dzieci z wody. Jedna z nich po­de­szła do nas i wzięła Laurę na ręce.

– Chodź, ko­cha­nie – po­wie­działa. – Tu­taj nie jest bez­piecz­nie.

Wy­cią­gnęła do mnie dłoń, ale nie chcia­łam z nią pójść, więc ucie­kłam od niej, ma­rząc tylko o tym, żeby wró­cić do mamy.

– Mama! – łka­łam. – Mama!

– Tu­taj je­stem. – Usły­sza­łam.

Mia­łam za­mglone od łez oczy, ale do­strze­głam ciemne włosy mamy, jej bladą skórę oraz uśmiech. Wy­cią­gnęła do mnie ręce, więc od razu wpa­dłam w jej bez­pieczne ra­miona.

– Mama już jest – wy­szep­tała.

Miała dziwny głos, ale nie zwra­ca­łam na to uwagi. By­łam zbyt prze­ra­żona jej na­głym znik­nię­ciem i jed­no­cze­śnie szczę­śliwa, że wró­ciła. Chcia­łam tylko, żeby za­brała mnie do domu.

I tak zro­biła.

ROZ­DZIAŁ 2

Te­raz

Ze­szłam na dół, czu­jąc jak mój żo­łą­dek zwią­zuje się co­raz cia­śniej w su­peł. By­łam tak prze­jęta, że nie po­tra­fi­łam ustać na no­gach, więc prze­szłam do kuchni i usia­dłam na krze­śle przy wy­spie.

– Pięk­nie wy­glą­dasz – po­wie­działa mama, sta­wia­jąc przede mną ku­bek z pa­ru­jącą kawą. – Na pewno świet­nie wy­pad­niesz.

Spoj­rza­łam na swoją ołów­kową szarą spód­nicę i czarną bluzkę z ko­ron­ko­wym wy­koń­cze­niem.

– Nie idę tam po­ka­zać sie­bie, tylko moje prace – za­uwa­ży­łam, bio­rąc łyk go­rą­cego na­poju.

– Wiem, wiem – przy­tak­nęła, po­da­jąc mi ta­lerz z to­stami. – Je­stem pewna, że przy­padną im do gu­stu.

Spoj­rza­łam na je­dze­nie. Wy­glą­dało ape­tycz­nie, ale by­łam pewna, że nic mi nie przej­dzie przez za­ci­śnięte z ner­wów gar­dło, więc od­su­nę­łam od sie­bie ta­lerz i po­now­nie przy­sta­wi­łam do ust ku­bek z kawą.

– Za mie­siąc mam uro­dziny – wy­pa­li­łam, chcąc zmie­nić te­mat, aby cho­ciaż na chwilę za­po­mnieć o dzi­siej­szej roz­mo­wie kwa­li­fi­ka­cyj­nej. – Pa­mię­tasz, że obie­ca­łaś mi, że tym ra­zem spę­dzimy je nad wodą?

Mama znie­ru­cho­miała. Stała od­wró­cona do mnie ty­łem, przez co nie wi­dzia­łam jej wy­razu twa­rzy, jed­nak mo­głam się do­my­ślić, co się na niej znaj­do­wało, po­nie­waż wi­dzia­łam to wiele razy wcze­śniej. Wes­tchnęła, po czym od­sta­wiła dzba­nek z kawą na miej­sce. Po­woli od­wró­ciła się w moją stronę, trzy­ma­jąc w dło­niach ku­bek z na­po­jem, i przy­brała zna­jomą ma­skę.

– Oczy­wi­ście, że pa­mię­tam – od­parła, opie­ra­jąc się ple­cami o blat ku­chenny. – Po­my­śla­łam tylko, że mo­gły­by­śmy po­je­chać w góry.

Po­krę­ci­łam z nie­do­wie­rze­niem głową.

– Znowu?

Wzru­szyła ra­mio­nami, bio­rąc łyk kawy.

– Na pewno le­piej spę­dzimy tam czas – wy­znała. – Mo­żemy zdo­być nowy szczyt, a wie­czo­rem pój­dziemy na ko­la­cję do ja­kiejś do­brej re­stau­ra­cji.

Skrzy­żo­wa­łam dło­nie na piersi, po czym spoj­rza­łam hardo na mamę.

– My­śla­łam, że lu­bisz góry – za­uwa­żyła nie­win­nie.

– Uwiel­biam, ale cho­ciaż raz chcia­ła­bym po­je­chać nad wodę – przy­zna­łam, po­chy­la­jąc się nad bla­tem. Wi­dzia­łam po mi­nie mamy, że na­dal nie była prze­ko­nana, więc do­da­łam: – Nie musi to być mo­rze, wy­star­czy mi po­bli­skie je­zioro z plażą.

– Po­roz­ma­wiamy o tym kiedy in­dziej. – Od­sta­wiła ku­bek do zlewu. – Spóź­nię się do pracy.

– Ja­sne – mruk­nę­łam, po­nie­waż wie­dzia­łam, że to nie na­stąpi zbyt szybko.

Po­de­szła do mnie i po­ca­ło­wała mnie w po­li­czek.

– Po­wo­dze­nia na roz­mo­wie – po­wie­działa, głasz­cząc mnie po gło­wie. – Na­pisz do mnie, jak bę­dziesz wra­cać do domu.

– Okej.

Wy­szła, zo­sta­wia­jąc mnie z ro­sną­cym roz­cza­ro­wa­niem. Nie po­win­nam po­ru­szać tego te­matu te­raz, kiedy za chwilę mia­łam od­być naj­waż­niej­szą roz­mowę w swoim ży­ciu, po­nie­waż czu­łam się przez to jesz­cze go­rzej i oba­wia­łam się, że to wpły­nie na moją pre­zen­ta­cję. Nie­stety po­my­śla­łam o tym za późno i je­dyne, co mi zo­stało, to wziąć się w garść.

Wsta­łam, za­bie­ra­jąc ze sobą na­czy­nia do zlewu. Umy­łam je, po­ło­ży­łam na su­szarce, a po­tem wy­tar­łam ręce w ręcz­nik. Ru­szy­łam do wyj­ścia, cho­ciaż mia­łam jesz­cze tro­chę czasu w za­pa­sie, ale wo­la­łam do­trzeć na miej­sce szyb­ciej, a nie na ostatni mo­ment.

Wy­szłam z domu i za­mknę­łam drzwi na klucz. Scho­wa­łam go do kie­szeni, a na­stęp­nie wy­cią­gnę­łam z to­rebki klu­czyki od sa­mo­chodu. Od­wró­ci­łam się w stronę pod­jazdu i zer­k­nę­łam na skrzynkę na li­sty.

Dawno do niej nie za­glą­da­łam, więc po­sta­no­wi­łam spraw­dzić jej za­war­tość. By­łam pewna, że je­śli nie zro­bię tego od razu, to znowu wy­leci mi to z głowy, dla­tego po­now­nie wy­cią­gnę­łam klu­cze z kie­szeni i otwo­rzy­łam ją. Wśród ol­brzy­miej ilo­ści re­klam za­uwa­ży­łam pocz­tówkę.

Wy­dało mi się to dziwne, więc odło­ży­łam re­klamy z po­wro­tem do środka i chwy­ci­łam nie­wielki kar­to­nik obu­rącz. Nie pa­mię­tam, kiedy ktoś ostat­nio wy­słał nam pocz­tówkę, ale na pewno było to do­brych kilka lat temu. W dzi­siej­szych cza­sach wszy­scy zna­jomi prze­sy­łali zdję­cia z wa­ka­cji przez Mes­sen­gera, do­da­jąc do nich po­zdro­wie­nia. Nikt już nie wy­si­lał się na ku­po­wa­nie ład­nych pocz­tó­wek i szu­ka­nie poczty, aby je wy­słać do bli­skich osób.

Unio­słam kar­to­nik na wy­so­kość oczu, przy­glą­da­jąc się ob­ra­zowi, jaki przed­sta­wiał. Piasz­czy­sta plaża, ciemna woda i drew­niany po­most nie tylko były piękne, ale także wy­da­wały mi się zna­jome.

Po­czu­łam ucisk w żo­łądku. Mia­łam wra­że­nie, że już kie­dyś tam by­łam, ale wie­dzia­łam, że to nie mo­gła być prawda. Mama ni­gdy nie za­bie­rała mnie nad wodę, więc pew­nie mu­sia­łam wi­dzieć te je­zioro na zdję­ciach zna­jo­mych albo w te­le­wi­zji.

Od­wró­ci­łam pocz­tówkę na drugą stronę, chcąc się do­wie­dzieć, kto ją przy­słał, jed­nak nie za­wie­rała żad­nej wska­zówki, oprócz znaczka, mo­jego ad­resu oraz krót­kiej tre­ści: „Czas wró­cić do domu”.

Nie wie­dzia­łam, co to miało ozna­czać, ale by­łam pewna, że nie po­win­nam za­wra­cać so­bie tym głowy. Rów­nie do­brze to mógł być głupi żart albo słaba re­klama dom­ków let­ni­sko­wych, które znaj­do­wały się w po­bliżu tego uro­kli­wego je­ziora.

Scho­wa­łam pocz­tówkę do to­rebki, za­mknę­łam skrzynkę na li­sty i ru­szy­łam w stronę sa­mo­chodu, sku­pia­jąc swoje my­śli na roz­mo­wie kwa­li­fi­ka­cyj­nej, która miała się od­być za pół go­dziny.

ROZ­DZIAŁ 3

Wtedy

Sie­dzia­ły­śmy na ró­żo­wym ko­cyku w na­szej sy­pialni i po raz ko­lejny oglą­da­ły­śmy Małą Sy­renkę. Wi­dzia­ły­śmy ten film już tyle razy, że do­sko­nale zna­ły­śmy go od pod­szewki, ale mimo to nie pro­te­sto­wa­ły­śmy, kiedy mama py­tała, czy chcemy znowu go obej­rzeć. Może to dla­tego, że w pe­wien spo­sób przy­po­mi­nała nam o tych licz­nych ra­zach, kiedy oglą­da­ły­śmy ją we trójkę sku­lone na ka­na­pie w na­szym sta­rym sa­lo­nie.

– Nu­dzę się – wy­znała Laura, od­kła­da­jąc lalkę, którą wła­śnie się ba­wiła.

– Ja też – mruk­nę­łam.

– Może po­ba­wimy się w od­kryw­ców?

– Nie mo­żemy stąd wy­cho­dzić.

Mama ostat­nio miała bar­dzo dużo pracy, przez co za­my­kała się w swoim ga­bi­ne­cie na dole i wy­cho­dziła z niego tylko co ja­kiś czas, żeby sko­rzy­stać z to­a­lety, przy­go­to­wać po­siłki lub spraw­dzić, czy wszystko z nami w po­rządku. W tym cza­sie mu­sia­ły­śmy grzecz­nie sie­dzieć w moim po­koju i pod żad­nym po­zo­rem nie mo­gły­śmy go opusz­czać.

– Mo­żemy stąd wyjść, ale mu­simy być bar­dzo ci­cho – po­wie­działa, pod­no­sząc się z ko­lan i wy­cią­ga­jąc do mnie rękę, żeby po­móc mi zro­bić to samo. – Chodź.

Zła­pa­ły­śmy się za ręce i po­szły­śmy do drzwi. Bi­cie serca dud­niło mi w uszach, kiedy na­ci­snę­łam na klamkę, a na­stęp­nie wy­śli­zgnę­łam się z po­koju przez wą­ską szcze­linę.

Sta­nę­ły­śmy przy ścia­nie, na­słu­chu­jąc od­gło­sów z dołu, jed­nak w ca­łym domu pa­no­wała ci­sza. Czu­łam, jak nogi za­czy­nają mi drżeć, a dło­nie pocą się ze stra­chu. Mia­łam ochotę za­wró­cić, ale Laura mocno mnie trzy­mała, przez co nie by­łam w sta­nie się ru­szyć.

Cze­ka­ły­śmy jesz­cze chwilkę, ale nic się nie wy­da­rzyło. Z dołu nie do­cho­dziły żadne od­głosy, więc mama na­dal mu­siała pra­co­wać w swoim ga­bi­ne­cie. To spra­wiło, że nieco się roz­luź­ni­łam.

Nie wiem, dla­czego się spo­dzie­wa­łam, że mama wy­czuje, że opu­ści­ły­śmy nasz po­kój, i na­gle do nas przy­bie­gnie, żeby na nas na­krzy­czeć, ale naj­wy­raź­niej się my­li­łam. W ogóle nie była świa­doma tego, co ro­bi­ły­śmy, więc rze­czy­wi­ście mo­gło nam się udać.

– Gdzie pój­dziemy? – za­py­ta­łam szep­tem, roz­glą­da­jąc się po ko­ry­ta­rzu.

– Tam. – Laura wska­zała ręką białe drzwi, które znaj­do­wały się na sa­mym końcu.

– To sy­pial­nia mamy – wy­sa­pa­łam, a serce znowu za­częło mi szyb­ciej bić. – Nie mo­żemy tam wejść.

– Mu­simy – za­ko­men­de­ro­wała, ści­ska­jąc moją dłoń. – Nie chcesz wie­dzieć, co tam jest?

Wzię­łam głę­boki wdech, pró­bu­jąc odro­binę się uspo­koić.

– To zły po­mysł – mruk­nę­łam, ale Laura i tak za­częła cią­gnąć mnie w tamtą stronę.

By­łam za­sko­czona jej na­głym przy­pły­wem od­wagi. To ja za­wsze by­łam mniej stra­chliwa niż ona. Na­kła­nia­łam ją do ro­bie­nia wielu rze­czy, a ona po­słusz­nie za mną po­dą­żała. Te­raz naj­wy­raź­niej role się od­wró­ciły. Po­słusz­nie po­drep­ta­łam za sio­strą, kiedy ta na­ci­snęła na klamkę, otwo­rzyła drzwi i wcią­gnęła mnie za sobą do środka.

Jesz­cze nie by­łam w tym po­koju, więc wy­da­wał mi się dziwny. W ogóle nie przy­po­mi­nał przy­tul­nej sy­pialni ro­dzi­ców w na­szym sta­rym domu. Ściany po­ma­lo­wane były na gra­na­towo, a wszyst­kie me­ble oraz pod­łoga były z ciem­nego drewna. Nie miały żad­nych rys czy prze­tarć, tak jakby nikt ich nie uży­wał. Na ko­mo­dzie nie znaj­do­wały się ramki ze zdję­ciami, kremy czy per­fumy, a łóżko było ide­al­nie po­ście­lone.

To nie mo­gła być sy­pial­nia mamy, po­my­śla­łam, ale wtedy przy­po­mnia­łam so­bie, że mama też była inna, więc nic dziw­nego, że jej po­kój tak wy­glą­dał.

Laura po­de­szła do ol­brzy­miej drew­nia­nej skrzyni, która stała u pod­nóża łóżka, a na­stęp­nie zdjęła z niej uło­żony w kostkę pled.

– Nie do­ty­kaj tego! – za­pisz­cza­łam, pod­bie­ga­jąc do niej i wy­szar­pu­jąc z jej dłoni koc. – Mama za­uważy, że tu­taj by­ły­śmy.

– Nie za­uważy – wy­szep­tała spo­koj­nie, otwie­ra­jąc mo­siężne wieko skrzyni. – Odło­żymy wszystko na miej­sce.

Obej­rza­łam się przez ra­mię, bo­jąc się, że mama na­gle sta­nie w drzwiach i przy­ła­pie nas na mysz­ko­wa­niu w jej po­koju, jed­nak wo­kół na­dal pa­no­wała ci­sza, prze­ry­wana brzę­cze­niem elek­trycz­nego grzej­nika oraz wska­zów­kami ze­gara, który wi­siał na ścia­nie. Żad­nych kro­ków na scho­dach ani skrzy­pie­nia pod­łogi.

Wzię­łam głę­boki od­dech, po czym od­wró­ci­łam się z po­wro­tem w stronę skrzyni. Czu­łam, że po­nad mój strach prze­bija się cie­ka­wość.

– No da­lej – po­na­gli­łam sio­strę, a moja cała ostroż­ność wy­pa­ro­wała w jed­nej se­kun­dzie. Mu­sia­łam do­wie­dzieć się, ja­kie skarby skry­wały się na dnie tego ku­fra. – Po­każ, co tam jest.

– Ty to zrób – po­wie­działa, ro­biąc krok w tył.

Zmie­rzy­łam ją wzro­kiem. Ostat­nio to była jej ty­powa za­grywka. Na­kła­niała mnie do złego, a kiedy mama za­czy­nała się zło­ścić, to zni­kała, zo­sta­wia­jąc mnie samą z kon­se­kwen­cjami, które mu­sia­łam po­nieść. By­łam pewna, że ro­biła to, chcąc unik­nąć kary.

To było sprytne i jak do­tąd się jej uda­wało, ale róż­niło się od tego, co za­wsze ro­bi­ły­śmy, czyli obie przy­zna­wa­ły­śmy się do winy, nie chcąc, żeby tylko jedna z nas po­no­siła od­po­wie­dzial­ność za na­sze za­cho­wa­nie.

Nic nie po­wie­dzia­łam, po­woli za­nu­rza­jąc rękę w skrzyni. By­łam zbyt cie­kawa, żeby wy­kłó­cać się o to, kto po­wi­nien to zro­bić. Chwy­ci­łam śli­ski ma­te­riał, który ucie­kał mi po­mię­dzy pal­cami. Wzmoc­ni­łam swój uścisk, nie po­zwa­la­jąc, żeby cał­kiem wy­mknął się z mo­jej dłoni, a na­stęp­nie wy­cią­gnę­łam go na ze­wnątrz.

Na­szym oczom uka­zała się de­li­katna, fio­le­towa su­kienka, którą mama no­siła tam­tego dnia na plaży. Miała sze­ro­kie rę­kawy, które przy­po­mi­nały skrzy­dła mo­tyla, głę­boki de­kolt i luźny dół. Wią­zana była w pa­sie sznu­recz­kiem.

Po­czu­łam, jak trzęsą mi się ręce. Nie po­tra­fi­łam nad nimi za­pa­no­wać, więc ma­te­riał wy­śli­zgnął się z mo­ich dłoni i upadł miękko z po­wro­tem na dno skrzyni.

– Nie po­win­ny­śmy tego do­ty­kać – wy­szep­ta­łam. – Mama bę­dzie zła.

– Nie bądź tchó­rzem – zga­niła mnie sio­stra, po­chy­la­jąc się nad skrzy­nią. – O, po­patrz. Tam jest ja­kieś zdję­cie.

Laura do­sko­nale wie­działa, jak mnie po­dejść, bo mo­men­tal­nie do niej do­łą­czy­łam, pa­trząc w tym sa­mym kie­runku. Skrzy­nia była głę­boka, więc nie by­łam w sta­nie jed­no­cze­śnie spo­glą­dać na zdję­cie i się­gnąć po nie. Mu­sia­łam mak­sy­mal­nie się po­chy­lić i za­nu­rzyć w niej całą rękę, aż po ra­mię.

Pod­nio­słam je na wy­so­kość oczu, by le­piej się przyj­rzeć. Na pierw­szym pla­nie mama sie­działa na ma­łym kocu w swo­jej su­kience. Uśmie­chała się, ma­jąc na gło­wie słom­kowy ka­pe­lusz, i wy­glą­dała na szczę­śliwą, sku­pioną na oso­bie za obiek­ty­wem. Tym­cza­sem ka­wa­łek da­lej, za jej ple­cami po le­wej, sie­dzia­ły­śmy z Laurą oraz mamą na pia­sku i bu­do­wa­ły­śmy zamki.

To zdję­cie spra­wiło, że zro­biło mi się nie­do­brze. Ostroż­nie odło­ży­łam je do skrzyni, kiedy na­gle usły­sza­łam skrzy­pie­nie otwie­ra­nych drzwi. Za­mar­łam, a serce po­de­szło mi do gar­dła. Mia­łam ochotę scho­wać się po­śród skar­bów, które ukry­wała mama, ale wie­dzia­łam, że to nic nie da. Mu­sia­łam zmie­rzyć się z kon­se­kwen­cjami swo­ich czy­nów.

Po­woli od­wró­ci­łam się na pię­cie. Tak jak my­śla­łam, stała w progu, opie­ra­jąc się o fra­mugę. Miała ręce skrzy­żo­wane na piersi i usta za­ci­śnięte w wą­ską li­nię. Była wście­kła, a ja mia­łam po­ważne kło­poty.

– Co to ma zna­czyć? – za­py­tała.

Nie od­po­wie­dzia­łam, po­nie­waż się na­uczy­łam, że to było jedno z tych py­tań, na które nie po­win­nam udzie­lać od­po­wie­dzi. To mo­gło po­gor­szyć sprawę, a mama i tak wi­działa, co ro­bi­łam.

– Z kim roz­ma­wia­łaś? – do­py­ty­wała.

Spu­ści­łam wzrok na swoje stopy, po­nie­waż mia­łam wra­że­nie, że jej spoj­rze­nie wy­pala we mnie dziurę na wy­lot. Ni­gdy wcze­śniej nie wi­dzia­łam mamy aż tak wście­kłej i za­czę­łam się jej bać.

– Wiesz, że nie wolno ci wcho­dzić do mo­jego po­koju bez po­zwo­le­nia – po­wie­działa, prze­ci­na­jąc po­miesz­cze­nie i za­my­ka­jąc wieko skrzyni z gło­śnym trza­skiem. – Dla­czego to zro­bi­łaś?

– Nu­dziło nam się – wy­bą­ka­łam, a w mo­ich oczach sta­nęły łzy.

– Nam? – po­wtó­rzyła z na­ci­skiem, a kiedy nie­znacz­nie kiw­nę­łam głową, do­dała: – Spójrz na mnie, jak do cie­bie mó­wię.

Po­słusz­nie wy­ko­na­łam jej po­le­ce­nie, a po moim po­liczku mi­mo­wol­nie spły­nęła łza. Na ten wi­dok rysy twa­rzy mamy zła­god­niały. W jej oczach do­strze­głam na­wet cień współ­czu­cia.

– Po­wiedz mi, Polu, z kim roz­ma­wia­łaś? – po­wtó­rzyła ła­god­nie.

– Li­wia – po­pra­wi­łam ją ma­chi­nal­nie i od razu tego po­ża­ło­wa­łam.

Mama przy­mknęła na chwilę oczy, a kiedy je otwo­rzyła, jej twarz przy­brała wy­raz, któ­rego naj­bar­dziej nie lu­bi­łam. Przy­po­mi­nał nie­prze­nik­nioną ma­skę.

– Roz­ma­wia­łaś z Laurą, prawda? – do­my­śliła się.

Wie­dzia­łam, że nie było sensu da­lej się opie­rać, więc przy­tak­nę­łam.

– Ro­zej­rzyj się – po­le­ciła. – Czy wi­dzisz gdzieś ja­kąś Laurę?

– Ukrywa się.

Głę­boko wes­tchnęła, po­cie­ra­jąc dło­nią skro­nie. Przez dłuż­szą chwilę mil­czała, ku­ca­jąc przede mną i sku­pia­jąc swój wzrok na czymś, co znaj­do­wało się po­nad moim ra­mie­niem. By­łam zbyt prze­ra­żona, żeby się po­ru­szyć i zo­ba­czyć, na co pa­trzyła, więc sta­łam da­lej na swoim miej­scu i ga­pi­łam się na swoje stopy.

– No do­brze – ode­zwała się w końcu. – Idź do swo­jego po­koju, a ja znajdę Laurę i z nią po­roz­ma­wiam.

– Nie – wy­pa­li­łam, za­nim zdą­ży­łam ugryźć się w ję­zyk.

Spoj­rzała na mnie py­ta­jąco, więc od­wró­ci­łam wzrok. Nie mo­głam jej po­wie­dzieć, że Laura jej nie lu­biła, bo z pew­no­ścią za­bro­ni­łaby mi się z nią ba­wić. Dla­tego po­słusz­nie przy­tak­nę­łam i ru­szy­łam w stronę swo­jego po­koju, ma­jąc na­dzieję, że jesz­cze kie­dyś zo­ba­czę wła­sną sio­strę.

ROZ­DZIAŁ 4

Te­raz

Prze­kro­czy­łam próg wy­daw­nic­twa aku­rat wtedy, kiedy wy­biła go­dzina dzie­siąta. Nie spo­dzie­wa­łam się, że na dro­dze będą ta­kie korki, a na mie­ście tłumy, przez które nie po­tra­fi­łam zna­leźć miej­sca par­kin­go­wego. Mu­sia­łam za­par­ko­wać kilka ulic da­lej, co przy­czy­niło się do mo­jej za­dyszki i do­tar­cia na miej­sce z lek­kim opóź­nie­niem.

Ro­zej­rza­łam się do­okoła. Wo­kół nie było żad­nej ży­wej du­szy. Nie wie­dzia­łam, gdzie po­win­nam pójść. Wła­ści­wie to umó­wi­li­śmy się tylko na kon­kretną go­dzinę. Nic wię­cej.

Sta­łam tak może z pięć mi­nut, plu­jąc so­bie w brodę, że nie po­my­śla­łam o tym wcze­śniej, żeby za­py­tać, gdzie po­win­nam się kie­ro­wać po wej­ściu do bu­dynku. Po pro­stu za­ło­ży­łam, że ktoś bę­dzie sie­dział przy re­cep­cji lub wo­kół bę­dzie się krę­ciło mnó­stwo lu­dzi. W końcu była do­piero dzie­siąta rano. Ocze­ki­wa­łam, że o tej go­dzi­nie praca bę­dzie wrzeć na każ­dym rogu. Zza za­mknię­tych drzwi do­bie­gać będą od­głosy ży­wej de­baty, a po ko­ry­ta­rzach prze­my­kać będą za­bie­gani pra­cow­nicy.

Moje wy­obra­że­nie bar­dzo od­bie­gało od rze­czy­wi­sto­ści, przez co po­czu­łam, jak ro­śnie we mnie roz­cza­ro­wa­nie, po­głę­bia­jące się z każdą ko­lejną mi­nutą, którą spę­dza­łam na opu­sto­sza­łym holu. Na­gle moim oczom uka­zała się ko­bieta.

Po­czu­łam, jak wy­peł­nia mnie ulga, a w moim sercu po­ja­wiła się iskierka na­dziei.

– Prze­pra­szam – zwró­ci­łam się do niej.

Znaj­do­wała się kilka me­trów ode mnie i nie by­łam pewna, czy mnie usły­szała, po­nie­waż nie od­wra­cała wzroku od swo­jego te­le­fonu, jed­nak po chwili na mnie po­pa­trzyła, co ośmie­liło mnie do tego, żeby zro­bić kilka kro­ków w jej stronę.

– Słu­cham? – za­py­tała, naj­wy­raź­niej za­sko­czona moją obec­no­ścią.

– By­łam umó­wiona na roz­mowę kwa­li­fi­ka­cyjną – wy­ja­śni­łam, a kiedy jej mina po­zo­stała taka sama, to do­da­łam: – Je­stem ilu­stra­torką.

Li­czy­łam, że te słowa coś zmie­nią, ale bruzda po­mię­dzy brwiami ko­biety co­raz bar­dziej się po­głę­biała. Za­czę­łam się za­sta­na­wiać, czy przy­pad­kiem cze­goś nie po­my­li­łam. Może umó­wiona by­łam na inną go­dzinę. Inny dzień nie wcho­dził w grę, bo do­sko­nale za­pa­mię­ta­łam, że mam roz­mowę czwar­tego lipca. Tego sa­mego dnia obro­ni­łam pracę li­cen­cjacką oraz zda­łam prawo jazdy. Mia­łam na­dzieję, że ta data po raz ko­lejny przy­nie­sie mi suk­ces.

– Dzi­siaj miała od­być się tylko jedna roz­mowa kwa­li­fi­ka­cyjna – za­uwa­żyła ko­bieta, a ja uśmiech­nę­łam się sze­roko, da­jąc jej nie­wer­balny znak, że cho­dziło o mnie. – Za­koń­czyła się ja­kieś pięt­na­ście mi­nut temu.

Po­czu­łam, jak krew od­pływa mi z twa­rzy. Zro­biło mi się słabo, a przed oczami za­czę­łam wi­dzieć mroczki. Wzię­łam głę­boki wdech, a póź­niej po­woli wy­pu­ści­łam po­wie­trze z płuc. Pró­bo­wa­łam się uspo­koić, ale cała trzę­słam się jak ga­la­reta.

– To nie­moż­liwe – wy­szep­ta­łam. – By­łam umó­wiona na dzie­siątą.

– Go­dzina spo­tka­nia zo­stała prze­su­nięta, o czym po­in­for­mo­wa­li­śmy kan­dy­datkę drogą ma­ilową. – Wes­tchnęła, a na­stęp­nie spoj­rzała na mnie współ­czu­jąco. – Może po­my­liła pani dzień. Pro­szę spraw­dzić jesz­cze raz e-mail. A te­raz prze­pra­szam, ale się spie­szę.

Prze­szła obok i znik­nęła w ko­ry­ta­rzu, zo­sta­wia­jąc mnie samą z bi­ją­cymi się my­ślami. Nie po­tra­fi­łam uwie­rzyć w to, co po­wie­działa. By­łam pewna, że do­brze za­pa­mię­ta­łam ter­min, ale na­gle za­czę­łam w to wąt­pić.

Trzę­są­cymi się dłońmi wy­cią­gnę­łam te­le­fon z to­rebki i od­blo­ko­wa­łam ekran. We­szłam na pocztę, a na­stęp­nie przej­rza­łam przy­cho­dzące ma­ile, szu­ka­jąc tych od wy­daw­nic­twa. Zdzi­wi­łam się, kiedy do­strze­głam od­czy­taną wia­do­mość sprzed ty­go­dnia, która tra­fiła do Nie­chcia­nych. Nie za­uwa­ży­łam jej wcze­śniej, cho­ciaż prze­glą­da­łam pocztę co naj­mniej kilka razy dzien­nie.

Klik­nę­łam na ma­ila, cho­ciaż pod­świa­do­mie wie­dzia­łam już, co zo­ba­czę. Kilka se­kund póź­niej moim oczom uka­zała się in­for­ma­cja o zmia­nie go­dziny spo­tka­nia.

– Pani Da­mer? – Usły­sza­łam za swo­imi ple­cami.

Pod­sko­czy­łam za­sko­czona. By­łam tak za­my­ślona, że nie za­uwa­ży­łam, kiedy prze­sta­łam być sama. Po­ło­ży­łam dłoń na sercu, które omal nie wy­sko­czyło mi z klatki pier­sio­wej, a na­stęp­nie od­wró­ci­łam się w stronę głosu.

– Za­po­mniała pani cze­goś? – za­py­tał męż­czy­zna w śred­nim wieku.

– Nie, ja… – od­par­łam, ale szybko za­mil­kłam, po­nie­waż nie wie­dzia­łam, co wła­ści­wie po­win­nam po­wie­dzieć. W gło­wie mia­łam pustkę. – Chcia­łam sko­rzy­stać jesz­cze z ła­zienki.

Tak wła­ści­wie to chcia­łam wie­dzieć, co, do cho­lery, się stało? Ja­kim cu­dem od­była się roz­mowa kwa­li­fi­ka­cyjna, na którą tylko ja by­łam za­pro­szona, skoro mnie na niej nie było? I skąd ten fa­cet znał moje na­zwi­sko?

– Mu­szę przy­znać, że pani prace były świetne – po­wie­dział, uśmie­cha­jąc się do mnie sze­roko. – Ide­al­nie wpa­so­wuje się pani w na­sze wy­obra­że­nia co do ilu­stra­cji no­wej książki dla dzieci, więc chyba jesz­cze dzi­siaj po­dej­miemy de­cy­zję o współ­pracy z pa­nią.

Przez głowę prze­szła mi nie­po­ko­jąca myśl, która wraz z jego ko­lej­nymi sło­wami sta­wała się co­raz bar­dziej re­alna.

O Boże.

Zmu­si­łam się do uśmie­chu, cho­ciaż by­łam pewna, że wy­szedł z tego tylko gry­mas. Wcale nie cie­szy­łam się z tego, że chcieli mnie przy­jąć. By­łam zbyt prze­ra­żona tym, że ktoś praw­do­po­dob­nie pod­szył się pode mnie, przy­szedł na moją roz­mowę kwa­li­fi­ka­cyjną i za­pre­zen­to­wał Bóg wie co, dzięki czemu mia­łam do­stać swoją wy­ma­rzoną pracę.

Nie wie­dzia­łam, dla­czego ja­kaś osoba za­dała so­bie tyle trudu, co to miało na celu i ja­kim cu­dem się udało, skoro te­raz ten męż­czy­zna był prze­ko­nany, że tylko wró­ci­łam po swoją zgubę. To mo­gło je­dy­nie ozna­czać, że ten ktoś był bar­dzo do mnie po­dobny, a to z ko­lei było nie­praw­do­po­dobne, nie­moż­liwe i cho­ler­nie prze­ra­ża­jące.

Co, do cho­lery, się dzieje?

– Do­brze się pani czuje? – za­py­tał. – Jest pani bar­dzo blada.

Spoj­rza­łam na niego, cho­ciaż w ogóle go nie wi­dzia­łam.

– Gdzie jest ła­zienka?

Wska­zał dło­nią kie­ru­nek, a ja rzu­ci­łam się w tamtą stronę. Wbie­głam do środka i za­mknę­łam za sobą drzwi, opie­ra­jąc się o nie ple­cami. Serce wa­liło mi jak osza­lałe, a nogi mi­mo­wol­nie ugięły się pode mną. Opa­dłam na ty­łek, za­le­wa­jąc się łzami.

Mia­łam wra­że­nie, że tkwi­łam w swoim naj­gor­szym kosz­ma­rze, i ma­rzy­łam tylko o tym, żeby w końcu się z niego obu­dzić. Za­mknę­łam oczy, cho­wa­jąc głowę w ra­mio­nach. Chcia­łam otwo­rzyć je do­piero wtedy, kiedy będę pewna, że znaj­duję się w swoim łóżku, a to wszystko było tylko złym snem.

Po chwili po­czu­łam, jak ktoś na­piera na drzwi, pró­bu­jąc do­stać się do środka.

– Halo? – Usły­sza­łam, a na­stęp­nie roz­le­gło się pu­ka­nie. – Jest tam kto?

Otwo­rzy­łam oczy i wy­tar­łam łzy z po­licz­ków. Pod­nio­słam się, po czym od­su­nę­łam się od drzwi. Nie­spiesz­nie na­ci­snę­łam na klamkę, a kiedy sta­nę­łam twa­rzą w twarz z ko­bietą, która pró­bo­wała wejść do środka, wy­mi­nę­łam ją i jakby ni­gdy nic ru­szy­łam przed sie­bie.

Wo­kół za­uwa­ży­łam prze­my­ka­ją­cych lu­dzi. Nie­któ­rzy szli na spo­tka­nia, nie zwra­ca­jąc na mnie uwagi, a inni tło­czyli się w nie­wiel­kich grup­kach na ko­ry­ta­rzach oraz w holu. Nie wie­dzia­łam, skąd na­gle się tam wzięli, ale nie ob­cho­dziło mnie to za bar­dzo. Czu­łam na so­bie ich spoj­rze­nia, kiedy prze­ci­ska­łam się po­mię­dzy nimi, mimo to nie na­wią­za­łam z ni­kim kon­taktu wzro­ko­wego ani nie za­trzy­ma­łam się cho­ciaż na se­kundę. Szłam da­lej, aż do­tar­łam do wyj­ścia.

My­śla­łam, że kiedy prze­kro­czę próg i znajdę się na ru­chli­wej ulicy, to coś się zmieni. Olśni mnie i zro­zu­miem, co wła­śnie się wy­da­rzyło. Pojmę ten dziwny żart, a wtedy wszystko wróci do normy.

My­li­łam się. Nic się nie zmie­niło. Świat mknął do przodu, ale już nie za­brał mnie ze sobą. Wszy­scy żyli da­lej, jakby nic się nie stało, a ja się za­trzy­ma­łam na tym jed­nym mo­men­cie, który od­mie­nił moje ży­cie, cho­ciaż wtedy jesz­cze nie wie­dzia­łam jak bar­dzo.

Sta­łam na za­tło­czo­nym chod­niku, nie bę­dąc świa­doma tego, że ten kosz­mar w ogóle nie zbli­żał się do końca. On do­piero się za­czy­nał, a naj­gor­sze było przede mną.

Re­dak­cja: Alek­san­dra Wroń­skaKo­rekta: Ola Ju­rysz­czakPro­jekt okładki: To­masz Bier­natSkład: To­masz Bier­nat

Co­py­ri­ght by Ju­styna Span­del 2025Co­py­ri­ght for the Po­lish Edi­tion by Wy­daw­nic­two Nocą,War­szawa 2025

Druk i oprawa:Abe­dik S.A.

ISBN: 978-83-68037-68-5

WYDAW­NIC­TWO NOCĄul. Fi­li­piny Pła­sko­wic­kiej 46/8902-778 War­szawaNIP: 9512496374www.wy­daw­nic­two­noca.ple-mail: kon­takt@wy­daw­nictwonoca.pl