Falklandzka pułapka - Marek J. Zalewski - ebook

Falklandzka pułapka ebook

Marek J. Zalewski

4,0

Opis

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych

... 2 kwietnia 1982 roku. Ten dzień przejdzie na trwałe do historii archipelagu. Długo się będzie wspominać go tak w Londynie, jak i w Buenos Aires. O wydarzeniach wokół Falklandów miał niebawem mówić cały świat...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 229

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 Marek J. Zalewski

FALKLANDZKA PUŁAPKA

KRAJOWA AGENCJA WYDAWNICZA

Proj. graf. okładki: Piotr Kawiecki

Redaktor: Krystyna Juriewicz

Redaktor techniczny: Barbara Młodzikowska

Korekta: Elżbieta Szyszkowska

Jadwiga Wójcik

© Copyright by Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1982

KRAJOWA AGENCJA WYDAWNICZA

 RSW „PRASA—KSIĄŻKA—RUCH”

Warszawa 1982

Wydanie I. Objętość: ark. wyd. 8,06; ark. druk. 9,25. Nakład 50.000 — 350 egz. Papier drukowy

V kl. 70 g, rola 70 cm. Nr prod. XII—5/591 /82.

Skład: Zakłady Wklęsłodrukowe RSW „Prasa—Książka—Ruch” Warszawa ul. Okopowa 58/72.

Druk i oprawa: Zakłady Graficzne RSW „Prasa—Książka—Ruch” Ciechanów ul. Moniuszki 17/19.

Zam. 706/82. Z—103

 Kilka informacji wstępnych

Gotów jestem przyjąć zakład, że większości czytelników hiszpańska nazwa Falklandów — Malwiny, nie była znana aż do dnia 2 kwietnia 1982 roku, gdy na przeciąg wielu dni wydarzenia związane z tym archipelagiem zawładnęły pierwszymi stronami prasy całego świata.

Nie winię za to nikogo, albowiem w języku polskim przyjęła się nazwa Falklandy i taka też była używana. Faktem jest, że niezbyt często, ale mówiło się i pisało przy okazji poruszania tematyki naszego rybołówstwa, o „łowiskach falklandzkich”, „połowach na wodach okalających Falklandy", o przebywaniu naszych rybaków „w pobliżu Falklandów”. Wyprawy naszych dzielnych żeglarzy samotne, czy też wieloosobowe, sprawiały, że głośno było o „rejsie wokół przylądka Horn, z krótkim postojem na Falklandach". Czasami tylko, gdy dotarł do odległego zakątka świata któryś z naszych wytrawnych podróżników w swych relacjach wspominał także i o Malwinach.

Dzisiaj już nikt nie szuka gorączkowo w pamięci do czego też nazwa Malwiny może się odnosić. Dzisiaj wszyscy wiedzą, co ona oznacza. Z pewnością lepiej by się działo w tym świecie, gdyby bliższe poznanie jakiegoś nowego terenu nie wiązało się z napiętą sytuacją, jaka zapanowała wokół sporu argentyńsko—brytyjskiego. Ale, cóż... ileż to już razy człowiek okazywał się bezsilny wobec działań drugiego człowieka...

Ale porzućmy te niewesołe refleksje i powróćmy do właściwego tematu. Dotyczyć on będzie Falklandów — Malwin. Na stronicach tej książki przedstawię wiele postaci i zdarzeń z historii i czasów nam współczesnych. Będziemy w Londynie i w Buenos Aires, aby zastanowić się nad przyczynami, które skłoniły polityków tam urzędujących do takiego, a nie innego postępowania; będziemy obserwatorami posiedzeń rządów, parlamentów i będziemy się także przysłuchiwali obradom niektórych organizacji międzynarodowych. A wszystko po to, aby jak najwięcej dowiedzieć się o sporze, który przeistoczył się w otwarty konflikt i co z tego wynikło.

Zanim jednak to nastąpi kilka zdań na temat przedmiotu sporu (konfliktu), albo raczej o arenie wydarzeń.

Falklandy—Malwiny — można przyjąć, że leżą „na krańcu świata” — przynajmniej gdy się na nie patrzy z Warszawy, Pasłęka, czy Radomia. Powierzchnia dwóch głównych wysp i około dwustu mniejszych wynosi niespełna 12 tys. km kw., a dokładnie 11 961 (niektóre źródła podają 12 173 km kw.).

Dużo to, czy mało? To zależy oczywiście od punktu widzenia. Dla Argentyny i Wielkiej Brytanii jest to obszar wystarczająco duży, aby w obronie praw do niego — jak chcą jedni, lub uzurpując sobie takie prawa — jak twierdzą inni, chwycić za broń. Bądź co bądź historia ma na swych kartach zapisane znacznie bardziej błache przyczyny najrozmaitszych sporów i konfliktów, które wcale nierzadko doprowadzały do otwartej wojny... Aby wyobrazić sobie jak duży jest to obszar, wystarczy zajrzeć do atlasu geograficznego, otworzyć go na tej karcie, która przedstawia mapę Stanów Zjednoczonych, po czym — odszukać stan Connecticut, którego powierzchnia niemal równa jest powierzchni Falklandów—Malwin.

Jako przedstawiciele „wszelkiego stworzenia” ludzie stanowią, a przynajmniej tak było do czasu wylądowania 10—tysięcznego kontyngentu argentyńskiego, zdecydowaną mniejszość na wyspach. Co wynika z faktu, że głównym ich zajęciem jest hodowla owiec (634 tys. sztuk), bydła (9 128 szt.) i koni (2 874 szt.). Jest to (było?) prawdziwe bogactwo wysp, dostarczające wełny i skór. Eksport tych surowców dawał rocznie 5—6 min dolarów wpływów, przy czym import pochłaniał więcej niż połowę tej sumy.

Interesy handlowe Falklandów—Malwin reprezentowała Falkland Islands Company Ltd., mająca bardzo ścisłe powiązania z Londynem. Wielka Brytania była bowiem w zasadzie jedynym partnerem handlowym dla archipelagu.

Falklandy są bowiem formalnie kolonią Korony Brytyjskiej. W jej zatem imieniu władzę sprawował do czasu argentyńskiego desantu gubernator (ostatnim był Rex Hunt) przy pomocy Rady Wykonawczej, składającej się z sześciu członków (dwóch ex officio, dwóch wybranych przez legislaturę i dwóch mianowanych przez gubernatora). Ponadto — zgodnie z ustawą z 21 listopada 1977 roku — działała również ośmioosobowa Rada Ustawodawcza (dwóch ex officio i sześciu wybranych w głosowaniu).

Ostatnie wybory do tych urzędów odbyły się w roku 1981, a wzięli w nich udział wszyscy mieszkańcy, którzy ukończyli 18 lat. Cenzus wiekowy obniżyła z 21 lat do 18 dopiero ustawa z roku 1977. Ustawa ta ustaliła również, że w Radzie Ustawodawczej stolica wysp ma mieć trzech reprezentantów, po jednym Zachodni Falkland i pozostała część Wschodniego (Port Stanley leży na wschodnim brzegu tej właśnie wyspy) i ostatni mandat przeznaczony był dla reprezentanta pozostałej części archipelagu.

Władza gubernatora i powołanych mu do pomocy ciał nie ograniczała się jedynie do Falklandów. Z Port Stanley gubernator zarządzał również tzw. Terytorium Zależnym — Falklandy, w skład którego wchodziły: Południowa Georgia (wyspa o powierzchni 3 755 km kw. oddalona o 1 290 km na południowy wschód od Falklandów (Sandwicz Południowych) wulkaniczne, niezamieszkane wyspy rozciągające się na (długości 240 km) oraz Orkady Południowe, Szetlandy Południowe i Ziemia Grahama na Półwyspie Antarktycznym.

Trzy ostatnie terytoria leżą w strefie objętej działaniem podpisanego w roku 1959 tzw. Traktatu Antarktydy, który zawieszał wszelkie terytorialne roszczenia w tym rejonie, jeśli istnieje na nim współpraca międzynarodowa dla celów naukowych. Ponadto wszystkie terytoria leżące poniżej 60 stopnia szerokości geograficznej południowej, a między 20 a 80 stopniem długości geograficznej zachodniej weszły w skład utworzonego w 1962 roku Brytyjskiego Terytorium Antarktydy.

Tyle niejako tytułem wstępu, którego celem było przybliżenie czytelnikowi samego przedmiotu sporu. Dopiero teraz przejdę do tych spraw i tych wydarzeń, które złożyły się na historię Falklandów—Malwin, a w konsekwencji doprowadziły do konfliktu zbrojnego między Argentyną a Wielką Brytanią.

 Kłopoty z odkrywcami

— Eureka! — taki okrzyk miał, jak chce anegdota, wydać Archimedes, biegnąc nago ulicami starożytnych Syrakuz z łaźni do domu, gdzie nagle udało mu się sformułować prawo wyporu hydrostatycznego, znane wszystkim jako „prawo Archimedesa”. Z podobnym entuzjazmem wznosili zapewne okrzyk „Ziemia! Ziemia!” żeglarze, którzy przed wiekami, po wielomiesięcznym niekiedy rejsie w nieznane ujrzeli nagle za burtą swego statku jakiś ląd.

W okresie wielkich odkryć geograficznych okrzyk ten rozbrzmiewał wielokrotnie. I choć wątpliwe było, aby wznosił go kapitan statku, jako że tkwienie w „bocianim gnieździe” należało do szarych członków załogi, to za każdym razem na kartach historii umieszczano nazwisko dowódcy wyprawy jako odkrywcy nowego lądu.

Mimo że badacze historii są w zasadzie zgodni w kwestii kto dokonał takiego to a takiego odkrycia, wpisując na mapę świata nową krainę, to jednak niektóre z owych odkryć budzą poważne wątpliwości. Dzieje się tak niekiedy nawet i wówczas, gdy nazwisko odkrywcy znają już wszyscy uczniowie w szkołach i to od wielu pokoleń. Ot, choćby sprawa odkrycia Ameryki, którego — jak wiadomo — dokonał Krzysztof Kolumb w roku 1492. Uznano w nim odkrywcę i właśnie jego nazwisko, i ta data przeszły do historii, a przecież podważa się niejako ten fakt, wspominając o Fenicjanach, Wikingach a nawet o żeglarzu, którego imię brzmi zupełnie swojsko — Janie z Kolna. Oczywiście można rozpocząć dyskusję na temat — co właściwie należy rozumieć przez pojęcie „odkrycie geograficzne", ale to już — jak mawiał Rudyard Kipling, autor „Księgi dżungli" — zupełnie inna historia.

Zamiarem moim, wspominając o kłopotach, które spotkały Kolumba, jest tylko zasygnalizowanie trudności, jakie stają przed badaczami nawet wówczas, gdy nauka zgodziła się już na przyznanie laurów odkrywcy jednemu człowiekowi, na którego korzyść przemawiają zresztą wszystkie znane fakty. Wiadomo, że wypłynął i wiadomo kiedy dotarł do nowego lądu i kto mu towarzyszył, znane są jego własne relacje z wyprawy i niekiedy innych członków załogi. Mało tego — nikt inny przez bardzo długi czas nie rości sobie praw do miana odkrywcy danego lądu i żaden inny ze znanych w ówczesnym świecie żeglarzy nie jest też kreowany przez nikogo na odkrywcę tegoż.

A co począć w sytuacji, gdy nie bardzo wiadomo kto i kiedy jako pierwszy wykrzyknął sakramentalne: „Ziemia! Ziemia!?”. Problemów z tego może wyniknąć cała masa. Problemów, które w pewnym momencie przestają być kłótnią, a stają się przyczyną poważnych, a nawet bardzo poważnych konfliktów.

Najświeższym przykładem tego, do czego może doprowadzić brak powszechnej zgody co do nazwiska odkrywcy i daty dokonania odkrycia jest argentyńsko—brytyjski konflikt o Falklandy—Malwiny. (Zamiarem autora nie jest bynajmniej twierdzić, że gdyby nauka dała jednoznaczną odpowiedź na pytanie kto i kiedy odkrył ten archipelag to „nie byłoby sprawy", czyli Argentyńczycy nie strzelaliby do Brytyjczyków, a Brytyjczycy do Argentyńczyków). Każda ze stron przypisuje sobie prawa wynikające z odkrycia archipelagu.

Problem polega na tym, że określenie ścisłej daty jest dyskusyjne, a wersji jest kilka. Przypatrzmy się zatem, jak kwestia ta przedstawiana jest z jednej strony przez Argentynę, z drugiej zaś przez Wielką Brytanię. Przy dociekaniu prawdy — kto i kiedy odkrył Falklandy—Malwiny padło nawet nazwisko żeglarza holenderskiego Seebalda De Veert, który dotarł do wysp w roku 1598. Przez jakiś czas używano dla archipelagu nawet określenia Seebaldiny. Szczęściem, Holandia nie zgłosiła jak dotąd swych roszczeń i — jak się wydaje — nie nosi się nawet z takim zamiarem.

Na korzyść Holendra przemawia to, że do tych wysp dotarł, na co są dowody. Jednakże w publikacjach niektórych badaczy z różnych krajów Ameryki Łacińskiej pojawia się wersja zupełnie fantastyczna, która... Ale po kolei.

W połowie maja(?) 1501 roku wyruszyła z Lizbony flota złożona z trzech (4) karawel. Po dotarciu do Wysp Zielonego Przylądka pożeglowała w kierunku dopiero co odkrytej Ameryki, której jeszcze wtedy Ameryką nie zwano. Dopiero w kilka lat później, w roku 1507 Florentyńczyk Amerigo Vespucci po odbyciu kilku podróży do Nowej Ziemi i zbadaniu północno—wschodnich wybrzeży Ameryki Południowej opublikował zbiór barwnych i popularnych opisów tych stron. Przyczyniły się one do tego, że Nową Ziemię nazwano od jego imienia Ameryką, przyniosły bowiem rozgłos ich autorowi, co spowodowało, że w 1507 roku kartograf niemiecki Waldseemuller sądząc, że to właśnie Vespucci odkrył Nową Ziemię, użył jego imienia.

W wersji, o której mowa zestawia się osobę Amerigo Vespucci z wyprawą 1501—1502 roku, w której jakoby miał brać udział (nie zostało to udowodnione). Wyszukano również w jego listach stwierdzenie, że dostrzegł on w pobliżu 52 równoleżnika ponure wybrzeża jakiegoś lądu. Uznano więc, że to właśnie Amerigo Vespucci gnany sztormem na południe, jako pierwszy ujrzał Falklandy— Malwiny.

Wersja ta nie znalazła zbyt wielu zwolenników. Nawet Argentyńczycy nie próbowali jej prezentować opinii międzynarodowej. Powód jest w zasadzie jeden — wersja ta jest bowiem tyle bałamutna, co nieprawdziwa. Wydaje się, że jej autorzy dali się po prostu nabrać bujnej wyobraźni rzekomego odkrywcy, któremu skłonność do koloryzowania zarzucali już jemu współcześni. Nie jest bowiem pewne, czy Vespucci w ogóle brał udział w tej wyprawie. Jeżeli nawet, to nie jako jej dowódca, gdyż tym byt najprawdopodobniej Gaspar Lemosa. Ponadto, Vespucci pisał, że 15 lutego 1502 roku dotarł do 32 stopnia szerokości geograficznej południowej, podczas gdy na mapie, którą sporządzono w trakcie wyprawy odwzorowana jest — oczywiście bardzo prymitywnie — linia wybrzeża między 5 a 25 równoleżnikiem na południe od równika. Natomiast pod datą 7 kwietnia tegoż, 1502 roku, Vespucci wspomina właśnie o 52 równoleżniku i lądzie, który ujrzał za burtą statku. Falklandy, rzeczywiście leżą na tej szerokości geograficznej, ale dalsze szczegóły podane przez — co by nie powiedzieć, zasłużonego Florentyńczyka — przeczą temu, aby tam dotarł. Pisze on bowiem, że poprzedzająca dzień odkrycia noc trwać miała 15 godzin, co o tej porze roku i na tej pozycji geograficznej jest niemożliwe.

A zatem wersję tę, którą przedstawiłem z kronikarskiego obowiązku, należy umieścić między bajkami.

Argentyńczycy utrzymują, że Falklandy—Malwiny odkrył w—roku 1520 Esteban Gomez, który był jednym z członków 255 osobowej wyprawy Magellana (jego portugalskie nazwisko brzmiało — Fernao de Magalhaes, Hiszpanie po przejściu na ich służbę zmienili je na Fernando de Magallanes, a inne narody zwą go po prostu Magellan), która 20 września 1519 roku opuściła ujście Gwadalkiwiru.

Wzięło w niej udział pięć statków wyposażonych na koszt skarbu hiszpańskiego monarchy, Karola I. Byty to: „Trinidad” (statek flagowy Magellana), „San Antonio” (pod dowództwem Juana Cartageny), „Concepcion” (dowodzony przez Gaspara de Quesada), „Victoria” (pod wodzą Luisa de Mendozy) i „Santiago” (kapitan — Juan Cerrano). Losów tej wyprawy, trwającej trzy lata, podczas której dokonano pierwszego w dziejach opłynięcia kuli ziemskiej, opisywać nie będziemy. Dodam tylko, że do Hiszpanii dotarł jeden zaledwie statek — karawela „Victoria", a Magellan zginął 27 kwietnia 1521 roku.

Nas interesuje rok 1520. Pod koniec marca Magellan, poszukując dla swych statków bezpiecznego schronienia przed zbliżającą się zimą, natrafił na zatokę San Julian leżącą na 49 stopniu i 15 minut szerokości geograficznej południowej. (Pozycje geograficzne są istotne w tej opowieści). Tutaj też postanowił przezimować.

Niezadowoleni oficerowie hiszpańscy tutaj właśnie wzniecili bunt, chcąc zmusić Magellana do „wykonania instrukcji królewskich", co oznaczało zawrócenie wyprawy ku Przylądkowi Dobrej Nadziei i dalej — kierując się na wschód — już drogą portugalską, popłynąć na Molukki. Buntownicy opanowali trzy statki: „Victorię", „Concepcion” i „San Antonio”. Dzięki zdecydowanej postawie Magellana bunt stłumiono. Co prawda „San Antonio” próbował wydostać się na pełne morze, ale po pierwszej salwie, która padła z „Trinidad” odeszła załodze do tego ochota; oficerowie zostali związani i „San Antonio” poddał się.

Dość szczegółowo opowiadam o tej historii, ale — jak się niebawem okaże — ma to związek z późniejszymi wydarzeniami. Z zatoki San Julian wyprawa wyruszyła w końcu sierpnia, aby resztę czasu do nadejścia wiosny spędzić u ujścia rzeki Santa Cruz. Dalej na południe wyruszyła 18 października 1520 roku, a w trzy dni później przed wyprawą otworzyła się cieśnina, nazwana później Cieśniną Magellana. Dowódca wyprawy ostrożnie prowadził swe statki przez nieznane i bardzo trudne do pokonania wody, aż do pozycji 53 stopnia 10 minut szerokości geograficznej południowej gdzie natknął się na dwa kanały. W tym miejscu wyprawa rozdzieliła się. Magellan poprowadził „Trinidad” i „Victońę” kanałem południowo—zachodnim, a „Concepcion” i „San Antonio” popłynęły na południowy wschód. Piąty statek „Santiago” spoczywał już wtedy na dnie wód oblewających brzegi Patagonii, ale do tego jeszcze wrócimy.

Magellan miał więcej szczęścia przy penetrowaniu cieśniny — załoga wystanej przez niego łodzi, powróciła z wiadomością, że widziała otwarte morze. „Trinidad” i „Victoria” zawróciły więc, aby połączyć się z dwoma pozostałymi statkami.' Na umówionym miejscu oczekiwał jednak tylko „Concepcion", który nie znalazł przejścia i zawrócił. Tymczasem „San Antonio” znajdował się już w drodze powrotnej do Hiszpanii.

Zniecierpliwieni czytelnicy mogą zapytać — czy autor, aby pamięta o czym pisze. Obiecał wyjaśnić, jak doszło do odkrycia Falklandów—Malwin przez Estebana Gomeza, tymczasem w przytoczonym opisie fragmentu wyprawy Magellana nie ma o nim ani słowa. Właśnie — ani słowa. To wniosek oczywisty, ale zarazem stwierdzenie bardzo istotne dla zasadniczego wątku naszej opowieści.

Kim był Esteban Gomez i dlaczego nie wspomniałem o nim, relacjonując — w syntetycznym skrócie — niektóre wydarzenia dotyczące wyprawy Magellana? Problem polega na tym, że dokładnie nie wiemy kim był. Wiadomo, że był Portugalczykiem', a więc rodakiem dowódcy wyprawy i jak on, pozostawał na służbie hiszpańskiego króla. Wiadomo też, że brał udział w wyprawie, ale jaką rolę mu w niej powierzono przed opuszczeniem wód Guadalkiwiru tego już nie wiemy. Nie został bowiem dowódcą żadnego ze statków wchodzących w skład wyprawy; ich nazwiska są znane. Przytoczyłem je wyżej. Niektóre źródła podają, że Magellan uczynił go pilotem swego statku „Trinidad”. Na „San Antonio” przeszedł po wydarzeniach w Zatoce San Julian.

Wydawałoby się zatem, że Magellan początkowo niezbyt ufał swemu rodakowi, ale później — gdy już nie miał specjalnie w kim wybierać — powierzył mu pieczę nad innym statkiem, ale i tym razem nie jako kapitanowi. Funkcję tę pełnił bowiem, po aresztowaniu Juana de Cartageny (miało to miejsce po opuszczeniu Wysp Kanaryjskich, na otwartym oceanie), krewny Magellana, Alvaro Misquito. Możliwe, że Gomez jako wytrawny żeglarz miał na trudniejszej trasie pomagać kapitanowi w prowadzeniu najcięższego ze statków, biorących udział w wyprawie.

Zagadką jest również udział Gomeza w buncie, do jakiego doszło na pokładzie „San Antonio”, gdy statek ten wpłynął do jednej z zatok eksplorowanej właśnie cieśniny. Pamiętamy, że Magellan rozdzielił swe siły, gdy natrafił na dwa kanały. Że doszło do buntu to pewne. Statkiem dowodził Misquito, który po powrocie statku do Hiszpanii (kwiecień 1521 r.) został wtrącony do więzienia. Grupa dezerterów w celu usprawiedliwienia swego powrotu oskarżyła bowiem Magellana o zdradę. Oni natomiast nie chcąc mieć z tym nic wspólnego zbuntowali się przeciwko swemu kapitanowi, który jako posłuszny wykonawca rozkazów Magellana też jest zdrajcą, zamknęli go pod pokładem i wyruszyli do domu. Tak brzmiała ich wersja. Ciekawostką jest to, że Magellan o tym nic nie wiedział i nie podejrzewał nawet takiego właśnie rozwoju wypadków. Statek wraz z załogą uznał za zaginiony i z taką świadomością wyruszył dalej.

Wróćmy jednak do Estebana Gomeza, który na pokładzie „San Antonio” do Hiszpanii powrócił, ale i teraz nie jako jego kapitan. Wydaje się, że Esteban Gomez był jednak kimś znacznie ważniejszym na pokładzie „San Antonio”, niż tylko prostym marynarzem, skoro to jego nazwisko wiązane jest z odkryciem Falklapdów—Malwin.

Kiedy jednak to nastąpiło? Do czasu zakotwiczenia na zimę w Zatoce San Julian wszystkie statki Magellana płynęły razem. Już po stłumieniu buntu, w połowie maja Magellan wysłał na rozpoznanie „Santiago”, którym dowodził Juan Cerrano. Miał to być daleki zwiad na południe wzdłuż wybrzeża. Jednakże „Santiago" daleko nie odpłynął — w pobliżu ujścia rzeki Santa Cruz (50 stopień szerokości geograficznej południowej) podczas burzy rozbił się na skalnym wybrzeżu, a załoga z trudem się uratowała. Choć nie można wykluczyć, że na zwiadowczy rejs zabrał się Esteban Gomez, to nie jest możliwe, aby właśnie podczas tego rejsu spostrzegł z pokładu „Santiago” jakiś inny nowy ląd, z tego prostego powodu, że statek ten aż tak daleko nie dotarł. Gdyby jednak tak się stało, to młody Włoch Antonio Pigafetta, który jako jeden z niewielu ocalałych z wyprawy Magellana żeglarzy opisał trzyletnią podróż dookoła świata dość dokładnie, wspomniałby zapewne o hipotetycznym nawet odkryciu, które musiałoby się stać tematem ożywionych dysput.

Pozostaje zatem druga możliwość — Gomez odkrył Falklandy w czasie powrotnego rejsu „San Antonio” do Hiszpanii.

Możliwe jest również inne wyjaśnienie „odkrycia Gomeza”. Pigafetta wspomina w pewnym miejscu swej relacji, że Esteban Gomez byt człowiekiem ambitnym. W związku z tym z pewnością ciężko mu było pogodzić się z faktem, że jego rodak zbierze laury, jemu niewiele pozostawiając.

Było to całkiem realne tym bardziej, że Magellan nie powierzył mu żadnej odpowiedzialnej funkcji na początku wyprawy. Znalazłszy się na pokładzie „San Antonio”, gdy statek ten samotnie przemierzał nieznane zakamarki Cieśniny, Gomez mógł stać się spiritus movens buntu na statku, namawiając do niego hiszpańskich oficerów. Możliwe, że po aresztowaniu Misquito objął dowództwo statku, którego później się zrzekł. Właśnie w czasie gdy dowodził statkiem, obierając kurs ku Hiszpanii, „San Antonio” mógł przepłynąć w pobliżu Falklandów—Malwin.

Ale równie możliwe jest, że „odkrycie Gomeza" nastąpiło z zupełnie innych powodów... Dezerterzy nie byli pewni, jak przyjmie ich powrót król hiszpański. Uknuli zatem wersję zdrady Magellana, o czym była już mowa, ale dla powiększenia swych „zasług” mogli też spreparować „odkrycie” nowego lądu, którego w rzeczywistości nikt z burty „San Antonio” nie widział.

Przepraszam, że po raz kolejny użyję tego słowa, ale możliwe jest też i inne wytłumaczenie faktu, uznającego Estebana Gomeza za odkrywcę Falklandów—Malwin. Otóż strona argentyńska chcąc widzieć w Gomezie odkrywcę spornego z Brytyjczykami archipelagu dowodzi, że na kilku mapach pochodzących z lat dwudziestych XVI stulecia (np. Pedro Reinela 1522—23, Diego Ribeiry 1527 i 1529 czy Salviatiego 1526—27) jest on już przedstawiony. Nie zawsze położenie geograficzne zgodne jest z faktycznym, ale trzeba to złożyć na karb niedoskonałej przecież jeszcze wtedy metody prowadzenia pomiarów.

Istnieje jednak duże prawdopodobieństwo, że owe wyspy zostały na wspomniane mapy naniesione znacznie później. Historia zna wiele takich wypadków. W tym miejscu zasadne będzie ponowienie pytania — dlaczego Gomez? Otóż po powrocie do Hiszpanii na pokładzie „San Antonio”, Esteban Gomez niebawem ponownie wyruszył na oceaniczne wody. Ale tym razem pożeglował ku Ameryce Północnej, której wkrótce stał się znanym eksploratorem (m. in. jako drugi w dziejach odkryć geograficznych wylądował na dzisiejszym nowojorskim Manhattanie w roku 1525; odkrył go Giovanni Verrazano rok wcześniej). Nigdy więcej nie odwiedził już jednak wód Atlantyku Południowego. Czyżby nie ciągnęła go ochota do spenetrowania lądu, który — jak utrzymuje szeroko w tym miejscu omawiana wersja argentyńska — odkrył? Oczywiście, można to tłumaczyć tym, że nie mógł znaleźć sponsorów dla swej wyprawy w tamte strony. Ale z drugiej strony wiadomo, że ówcześni żeglarze stosowali wiele forteli, aby nakłonić kogo trzeba do zainwestowania odpowiednich kapitałów w przedsięwzięcie im zaproponowane.

Na mapie Diego Ribeiry z 1529 roku, znajdującej się dziś w zbiorach Biblioteki Watykańskiej, przedstawiony jest bardzo szczegółowo wschodni brzeg Ameryki od Grenlandii po Cieśninę Magellana. Jest to mapa wielobarwna, na której wypisano nazwiska poszczególnych odkrywców. Wśród nich znajdujemy nazwisko Estebana Gomeza. Rodzi się jednak pewna wątpliwość — czy miejsce, w którym to nazwisko zostało umieszczone dotyczy odkrytego przez niego lądu...

W rejon, gdzie Gomez miał dokonać swego odkrycia w latach późniejszych docierali kierowani tam przez dwór hiszpański inni żeglarze. Byli między nimi Simon de Alcazaba (1534) oraz Alonso de Camargo (1540), którzy szykując się do przejścia przez Cieśninę Magellana mieli w jednej z zatok falklandzkich dokonywać ostatniego przeglądu swych statków. Jeszcze innym Hiszpanem, który miał „otrzeć” się o Falklandy—Malwiny był Sarmiento de Gamboa. Podczas swej wyprawy dokonał on w 1580 roku symbolicznego włączenia pod panowanie hiszpańskie odkrytej ponad pół stulecia wcześniej przez Magellana cieśniny i okalających ją ziem. W cztery lata później Sarmiento zaczął organizować pierwsze osady na Ziemi Ognistej.

Zapoznaliśmy się z faktami dotyczącymi odkrycia Gomeza i wątpliwościami, jakie one muszą budzić. Argentyńczycy zresztą, jakby zdając sobie sprawę, że prezentowana przez nich wersja nie przemawia jednoznacznie na ich korzyść, w pewnym momencie uniezależnili się w zasadzie od sporu toczącego się wokół osoby odkrywcy archipelagu. Wystąpili bowiem z twierdzeniem, że na dobrą sprawę spór taki jest bezzasadny z uwagi na dokonany w końcu XV wieku podział świata. A ten przemawia dziś na korzyść Argentyny. Jak już wspomniałem, Argentyna motywuje swoje prawa do Falklandów tym, że jako państwo powstałe na zrębach wicekrólestwa La Platy, ma do tego podstawy, jako że pozostawały one pod rządami wicekróla. Przeprowadzając swoją linię dowodową w oparciu o fakty powstałe w wyniku dokonanego przez papieża Aleksandra VI podziału świata między Portugalię i Hiszpanię, uznaje ona, że skoro Falklandy leżą w części przyznanej w roku 1493 (bulle papieskie „Inter caetera...” i „Duudum si quidem...” z 3 i 4 maja) Hiszpanii to nawet gdyby nie zostały odkryte przez Gomeza, to i tak winny przypaść Argentynie, gdyż znajdują się najbliżej jej terytorium ze wszystkich innych państw powstałych w Ameryce Łacińskiej na gruzach hiszpańskiego imperium kolonialnego.

Do Wielkiej Brytanii takie dowody nie przemawiają i to nie tylko dlatego, że w 1539 roku król angielski Henryk VIII zerwał z Rzymem, czyli papiestwem. Podział świata przypieczętowany traktatem zawartym między Portugalią a Hiszpanią w Tordesillas (1494 r.) dość szybko stał się iluzją. Miało to bezpośredni związek z dalekimi wyprawami morskimi Francuzów, Holendrów, a nade wszystko Anglików.

Jednym z tych ostatnich był John Davis, którego postać i odkrycia bezpośrednio wiążą się z prezentowaną przez Wielką Brytanię wersją odkrycia Falklandów. Davis miał tego dokonać w roku 1592.

Kim był? Żeglarzem, to oczywiste. Ale nie dlatego przeszedł do historii, że odkrył Falklandy. Jego zasługi to przede wszystkim badania Arktyki i dwie książki: „Hydrograficzne opisanie świata" oraz „Tajemnice żeglarza” wydana w roku 1594, która stała się pierwszym angielskim podręcznikiem nawigacji (do tego czasu korzystano w. Anglii z podręczników hiszpańskich).

Davis byt jednym z tych którzy wyznawali teorię, że musi istnieć północno—zachodnie przejście do Chin. Południowo—zachodnie już znano — była nim Cieśnina Magellana. Davis uparł się, że odnajdzie drogę wzdłuż północnych brzegów Ameryki. Trzykrotnie w roku 1575, 1576 i 1577 przedsiębrał wyprawy, które za każdym razem kończyły się niepowodzeniem. Przejścia nie znalazł, choć dzisiaj wiemy, że ono istnieje. Ale i dzisiaj nie ułatwia żeglugi — aby je pokonać trzeba czegoś więcej aniżeli zwykły statek handlowy, czy nawet największy „pasażer”.

Próby podejmowane przez Davisa i innych żeglarzy przekonały Anglię, że zachodnia droga do Indii wiedzie przez pokonanie Hiszpanii. Zwycięstwo nad „Niezwyciężoną Armadą" w roku 1588 stworzyło możliwość do swobodniejszej żeglugi. Dowódcą jednego ze statków, które wzięły udział w starciu z hiszpańską flotą był John Davis. A gdy nadarzyła się okazja wzięcia udziału w wyprawie, której celem było kolejne (już trzecie) opłynięcie świata przez Anglików, John Davis po prostu musiał wziąć w niej udział. Planował bowiem po przedostaniu się na Pacyfik ponowić próbę przetarcia północno—zachodniego szlaku wiodącego z Anglii do Chin. Tym razem jednak miał swoje poszukiwania rozpocząć od wybrzeży Kalifornii.

Na czele wyprawy, która w sierpniu 1591 roku ruszyła w drogę, stanął Thomas Cavendish, który dopiero co powrócił ze swej pierwszej wyprawy dookoła świata. Wyprawie wróżono powodzenie. Czyż statkami nie dowodzili wielcy i doświadczeni żeglarze? Cavendish... Przecież dopiero co powrócił z takiej właśnie wyprawy; dokonał tego jako trzeci po Magellanie i sir Fracisie Drake’u. Davis... Cóż mogło stanąć na przeszkodzie zaprawionemu w trudach, niestrudzonemu badaczowi Arktyki (trzykrotnie stawał na Ziemi Baffina, odkrył Cieśninę Davisa) i autorowi podręcznika nawigacji?

A jednak doświadczenie i umiejętności nie na wiele się tym razem zdały, przynajmniej jeśli idzie o sforsowanie Cieśniny Magellana. Sztorm rozdzielił oba statki i zepchnął Cavendisha na wschód od Cieśniny. Zniechęciło to do reszty tego wytrawnego żeglarza. Uprzednio bowiem doszło do szeregu spięć z Davisem, wzajemnego obwiniania się i oskarżeń o dezercję.

Cavendish zawrócił do Plymouth dokąd nie było mu już dane dotrzeć — zmarł w drodze, nie bardzo wiadomo gdzie i dlaczego. Natomiast Davis był uparty. Ciągle przyświecała mu wizja odnalezienia północno—zachodniego przejścia. Ale i on nie dał rady. Przeciwko sobie miał pogodę, zły stan zdrowia załogi i uszkodzenia statku. W końcu i on zdecydował się na powrót.

W trakcie tej podróży Davis odkrył ląd, który miał nazwać — podobnie jak to robiło wielu jego współczesnych — na cześć królowej Elżbiety I „wyspami Dziewicy”. Działo się to w 1592 roku, a ląd który ujrzał z pokładu swego statku to były właśnie Falklandy. Co do tego nie ma wątpliwości. Niejaki John Jane, który towarzyszył Davisowi w każdej jego wyprawie spisywał dokładnie wszystkie wydarzenia. Stąd wiemy, że swe odkrycie Davis zawdzięczał sztormowi, który rozdzielił go z Cavendishem (jak się później okazało — na zawsze) i pognał jego statek na 52 stopień szerokości geograficznej południowej.

Skoro jednak tyle wątpliwości wystąpiło przy omawianiu wersji odkrycia Falklandów przez Estebana Gomeza, to czy podobnych nie możemy mieć i teraz? Mieć wątpliwości oczywiście możemy, tylko że nic ich w tym wypadku nie usprawiedliwia. Po pierwsze — Falklandy leżą istotnie na 52 stopniu szerokości geograficznej południowej. Po drugie — nie wytrzymuje krytyki ewentualny zarzut, że przecież Davis mógł się mylić określając pozycję geograficzną odkrytego lądu; w końcu wieku XV potrafiono to robić z bardzo dużą dokładnością, a ponadto Davis napisał podręcznik nawigacji, który był wynikiem zdobytych przez niego doświadczeń. Po trzecie — mamy do dyspozycji wiarygodną relację wspomnianego już Johna Jane. Może nie byłby to dowód o tak dużej wadze — relacje są bowiem różne, często fantazyjne — gdyby nie to, że zawarta jest w drugim wydaniu dzieła Richarda Hakluyta zatytułowanego „Najważniejsze rejsy, podróże, wyprawy handlowe i odkrycia Narodu Angielskiego przedsiębrane gdziekolwiek na morzu i ziemi w ciągu 1600 lat” (zastrzegam, że nie dokonałem tłumaczenia dosłownego) wydanym w roku 1599. Hakluyt jest postacią, której należy się oddzielna książka, dlatego też niech mi czytelnicy uwierzą na słowo, że autor dzieła nie zamieszczał w nim relacji nie sprawdzonych — skoro więc opowieść Johna Jane znalazła się w nim to — z uwagi na osobę Hakluyta — podważać jej po prostu nie wypada.