Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Arkadiusz Mielczak urodził się w przepięknym górskim miasteczku. Do tej pory wiódł spokojne i szczęśliwe życie... Dzień piąty czerwca dwa tysiące piątego roku zmienił to bezpowrotnie. Trauma tamtego dnia zburzyła spokój i radość jego życia. Kilka lat później, Arkadiusz otrzymuje list od nieznajomego, podpisującego się jako "P.J.". Mężczyzna powraca do rodzinnego miasta, aby raz na zawsze rozwikłać tajemnice i uspokoić sumienie. Arek wraz z przyjaciółmi stoczy walkę z duchami przeszłości. Idąc ich śladem odnajdzie wiele miejsc i ludzi, których istnienie już dawno popadło w zapomnienie. Odkrywając kolejne elementy układanki stopniowo zda sobie sprawę, że prawda pogrzebana jest bardzo głęboko.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 293
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł: Fatum
Autor: Adam Grys
Copyright © Wydawnictwo Dom Horroru, 2022
Copyright © Adam Grys 2022
Dom Horroru,
ul. Gorlicka 66/26
51-314 Wrocław
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Redakcja, korekta: Patrycja Żurek
Okładka: Rafał Brzozowski
Skład i łamanie: Krzysztof Biliński
Wydanie I
Wrocław 2022
ISBN 978-83-67342-32-2
www.domhorroru.pl
facebook.com/domhorroru
instagram.com/domhorroru
Dla ukochanej Mamy.
Matura się skończyła.
Ostatni egzamin przeleciał niezwykle szybko. Otwarcie kopert, kilkadziesiąt minut skupienia i byliśmy wolni. Nasza paczka raźno maszerowała przed siebie.
Aleks z dumnie podniesioną głową wyznaczał trasę. W jego plecaku obijały się butelki z tanim winem. Kiedy się do nas odwracał, emanował niesamowitą pewnością siebie.
Czas jego wielkich licealnych podrywów dobiegł końca, lecz, jak to często lubił mawiać, jedne drzwi się zamykają, drugie otwierają. Nie wątpiłem, że odnajdzie się na studiach.
Za nami z lekka naburmuszony szedł Marek. Zawsze radosny i energiczny, po egzaminie czuł się nieswojo. Nie chciał tego przyznać, ale wiedział, że to już koniec. Koniec wspólnych wypadów nad jezioro. Dzikich imprez w domu letniskowym jego rodziców. Picia do późnej nocy i porannego wstawania na lekcje z lekkim rauszem wywracającym żołądek i sumienie.
On tak jak ja wiedział, że sielanka się kończy.
W środku Alicja i Matylda. Ta druga, której ostre imię kojarzy się z potężnym babsztylem wagi ciężkiej, była piękną blondynką o szafirowych oczach. Zakochana w Aleksie nie odstępowała go ani na krok. On sam, co dziwne, nigdy tego nie wykorzystał. Ludzie gadali, że po prostu mu się nie podobała, lecz ja miałem swoją teorię.
Widziałem, jak na nią patrzył. W blasku księżyca, kiedy siedzieliśmy na rozwalonym murku i popijaliśmy piwa. Jego oczy roziskrzyły się wtedy tym dziwnym blaskiem. W długoletniej karierze podrywów żadna z jego dziewczyn nie doświadczyła tego spojrzenia.
Cały Aleks. Grał bezwzględnego złodzieja kobiecych serc do chwili, gdy w polu widzenia pojawiała się Matylda.
Wtedy łagodniał jak baranek. Od dawna był w niej zakochany.
Kiedyś, gdy zostaliśmy sami, w przypływie bezczelności i odwagi, z procentami krążącymi w ciele, spytałem go o nią.
– Stary, czemu jeszcze nie podbiłeś do Matyldy?
Spojrzał zdziwiony, odłożył piwo i posmutniał. Wpatrzony w daleką zatoczkę widoczną z mojego ganku, westchnął.
– Czemu o to pytasz?
– Jestem ciekawy – odparłem. Po chwili milczenia dodałem: – Widzisz, że na ciebie leci. Jakby mogła to by się na ciebie rzuciła i sama zaciągnęła do łóżka.
Zaśmiałem się z własnego żartu. Aleksowi nie było do śmiechu, spojrzał na mnie zraniony. Wziął pustą butelkę i cisnął ze złością w ciemność. Ta poleciała pięć metrów, rozbijając się na pobliskim aucie. Wycie alarmu samochodowego przerwało nocną ciszę.
Natychmiast otrzeźwiałem. Zrozumiałem, że żart mu się nie spodobał.
– Wybacz, za dużo wypiłem. Wiesz, że czasem mówię durne rzeczy…
– To nie o ciebie chodzi.
Wstał ze spuszczoną głową.
– To o co?
Uśmiechnął się smutno. Zabrał wszystkie swoje rzeczy i spakował do plecaka, założył kurtkę i przystanął na ścieżce prowadzącej do wyjścia z ogrodu. Rzucił mi ostatnie, pożegnalne spojrzenie.
– Taka dziewczyna jak ona zasługuje na kogoś lepszego.
W jego oczach ujrzałem ból.
Aleks Mielczyński nigdy nie krytykował własnej osoby. Dla wielu stał się chodzącym ideałem. Wysportowany, dobrze ubrany, z nienagannie ułożonymi włosami i zabójczym uśmiechem. Obiekt pożądania wielu dziewczyn i zazdrości ich facetów.
Teraz przez krótką chwile dostrzegłem jego prawdziwą twarz.
Maska spadła, a pod nią ujrzałem człowieka, którego pożerał wstyd i niepewność tak wielka, o jakiej nigdy mi się nie śniło.
Trwaliśmy tak, niezdolni wydobyć z siebie choćby szeptu.
– Idę.
Aleks przeskoczył przez płot, omijając otwartą furtkę.
Wkrótce jego sylwetka zlała się z ciemnością, a ja zostałem sam. Sam na sam z przemyśleniami i na wpół wypitym piwem.
Do teraz pamiętam ten stan niepewności.
Następnego dnia Aleks przywitał się ze mną jakby nigdy nic. Uznałem, że nie będę drążyć tematu. Tak będzie lepiej. Tylko nie wiem dla kogo.
Obok Matyldy szła Alicja. Wysportowana brunetka z długimi warkoczami i śnieżnobiałym uśmiechem. Z lekką opalenizną, pięknymi długimi nogami i spojrzeniem, które przyprawiało mnie o napad niekontrolowanego słowotoku.
Tak, byłem zakochany w Alicji Dalskiej. Tak, już od pierwszej klasy. Tak, od pierwszego wejrzenia.
Wiedziałem, że ta dziewczyna nie jest dla mnie, lecz po dwóch nieudanych związkach zrozumiałem, że nie potrafię być z inną, gdy ona jest w pobliżu.
Zawsze uważałem się za romantyka.
Z typowego informatyka siedzącego pięć godzin przed komputerem zmieniłem się nie do poznania. Chodziłem na siłownię, na koła zainteresowań, jeździłem na wycieczki i wkręciłem się w najbardziej imprezowe towarzystwo w szkole.
Wszystko to zrobiłem dla niej.
Niestety na marne.
Uśmiechnąłem się do niej, odpowiedziała mi tym samym, posyłając konspiracyjne mrugnięcie. Matylda przerwała na chwile swój monolog i spojrzała na nas.
– A co wy się tak do siebie śmiejecie? – spytała podejrzliwie.
– To już się do ludzi nie można uśmiechać w twojej obecności? – odpowiedziałem, czerwieniąc się lekko.
– Można, można, nie musisz się tak wkurzać.
Posłała mi tryumfalne spojrzenie. Chyba wiedziała, co kombinuję. Bardzo ją lubiłem, ale w tamtej chwili najchętniej zapakowałbym ją w paczkę i wysłał gdzieś daleko. Zamiast tego tylko pokręciłem z rezygnacją głową i odwróciłem się. Dziewczyny wróciły do przerwanej rozmowy, a ja do rozmyślań.
Miałem osiemnaście lat i nadal nie wiedziałem, kim chce zostać. Nie lubiłem o tym myśleć.
Miałem przed sobą dwa tygodnie na wybranie uczelni i kierunku, a sama myśl o podobnej decyzji przyprawiała mnie o mdłości. Ten wybór miał w przyszłości rzutować na całe moje życie, a ja na swoje nieszczęście zdawałem sobie z tego sprawę.
Objąłem wzrokiem moich przyjaciół. Byli jedynymi ludźmi, których mogłem tak nazwać. Uśmiechnąłem się do siebie.
Przed nami jak spod ziemi wyrosły schody. Długie, porośnięte grzybem prowadziły w dół, nad jezioro.
Alek zbiegł pierwszy, gestem zachęcając nas do tego samego. Pobiegłem za nim. Tuż za mną usłyszałem ciężkie kroki Marka, a kilka metrów dalej dziewczęce piski. Spojrzałem za siebie. Dziewczyny zdjęły buty na obcasach i schodziły boso. Ślizgając się po grzybie i mchu, nie wydawały się z tego faktu zadowolone.
– Aleks, ty debilu!
Zaśmiałem się głośno.
Poczułem się wolny i szczęśliwy. Z ludźmi, których kochałem, z alkoholem w siatce i dwoma bosymi dziewczynami ślizgającymi się po schodach pełnych grzyba i ptasich odchodów.
Popadłem w niemożliwą do stłumienia wesołość. Spróbowałem zasłonić usta dłonią, ale to tylko pogorszyło sprawę. W końcu wszyscy daliśmy się jej ponieść..
Nie wiedząc dlaczego, bez zbędnych pytań i istotnych powodów zanosiliśmy się śmiechem, spoglądając na zbliżające się do nas dziewczyny.
Gdy w końcu uporały się ze schodami, zastały nas na dole, leżących w trawie ze łzami w oczach i durnymi uśmieszkami na twarzy.
– To nie jest śmieszne! – krzyknęła Matylda, patrząc na nas z wyrzutem.
– Jasne, że nie. – Aleks uśmiechnął się zawadiacko. – Jeszcze nikt nigdy nie ślizgał się na ptasim gównie tak wdzięcznie jak wy. Należą wam się gratulacje.
Alicja zmierzyła nas ponurym spojrzeniem.
– Jesteście głupi
– Przynajmniej stopy mamy suche – odparłem ze łzami w oczach.
– Wolę mieć mokre stopy niż pustą głowę.
Po kilku luźniejszych komentarzach usiedliśmy na skraju zaniedbanego pomostu. Dziewczyny poszły na brzeg umyć nogi, a my wyciągnęliśmy butelki.
Po zapachu unoszącym się torby zrozumiałem, że Aleks jak był, tak pozostanie po wsze czasy niezwykłym sknerą. Na pomoście chwile później wylądowało pięć butelek z Amareną i dwie dwulitrowe cole. Nie posiadając się z dumy, przyjaciel wyjął plastikowe kubki i rozdał każdemu z obecnych.
– Widzisz? Pomyślałem o wszystkim. Będziemy mogli robić drinki.
Mnie było to obojętne. Marek chwile pogrymasił, ale w końcu przełknął gorzką prawdę. W ostatni dzień matur będziemy raczyć się najtańszym i najgorszym winem, jakie nosił ten świat.
Awantura przyszła dopiero wraz z nadejściem dziewczyn.
Po raz pierwszy widziałem, jak Matylda wrzeszczy na Aleksa.
– Łosiu, miałeś kupić coś dobrego? Czy to dla ciebie jest definicją czegoś dobrego?!
Po krótkiej kłótni i próbie rękoczynów dziewczyny i Aleks ustanowili chwilowy rozejm.
Po pierwszych łykach wiśniowego napoju nikt już nie pamiętał, o co poszło. Wpatrzeni w zachodzące słońce, rozgrzani tanim winem i wyniosłymi rozmowami czuliśmy się dobrze. Przyszłość przez chwile wydawała się bardzo odległa. Liczyła się tylko chwila obecna.
Owiani tym dziwnym poczuciem przynależności i uczestnictwa wyrażaliśmy swoja radość. W słowach, czynach, uśmiechu. Nieskrępowani szarością, w poczuciu euforii wywołanej zakończeniem egzaminów. Między zamknięciem jednego, a otwarciem następnego rozdziału.
Przez tych kilkadziesiąt minut czułem się sobą.
Kiedy żartowałem z przyjaciółmi i goniłem się po mokrej trawie, grałem w głupie, wymyślane na poczekaniu gry, i śmiałem się do gwiazd, które wraz z nadejściem nocy rozświetliły niebo.
Nagle Aleks wydarł się niesamowicie – a przynajmniej głośniej niż do tej pory – i kazał nam spojrzeć w górę. Z ciemnej połaci posypały się pierwsze komety. Świetlisty deszcz zalał cały nieboskłon. Z niesamowitą szybkością kolejne z nich nadlatywały i uciekały w szaleńczym tańcu, którego wspomnienie zadziwia mnie do dziś.
Spadając, wydawały się płonąć, żarzyć dziwnym, nieopisanym ogniem spalającym je od środka.
Okrzykom zachwytu nie było końca.
Po kilku minutach umilkliśmy. Zwykle gadatliwy Marek oparł ręce na kolanach, kołysał się w rytm fal niewielkiego jeziora.
Aleks spoglądał w górę, a w jego oczach dostrzegłem silne postanowienie. Przysunął się do Matyldy i chwycił ją za rękę. Dziewczyna odwzajemniła uścisk, nawet na niego nie patrząc. Oczarowana widokiem i zawstydzona uczuciami, zarumieniła się lekko. Jej blond włosy zdawały się lśnić, odbijając światło spadających gwiazd.
Marek wstał i odszedł na bok ze smutną miną.
Nikt nie próbował go zatrzymać.
Uśmiechnąłem się do Alicji. Wskazałem głową nową, jeszcze nie oficjalną paczkową parę.
Ona wzruszyła ramionami. Rzuciła okiem na drugą stronę pomostu i wstała. Odeszła z błyskiem w oku i niewinnym uśmiechem na twarzy. Wstałem, spoglądając za nią, a ona gestem mnie przywołała.
– Arek, długo będę musiała na ciebie czekać? Dajmy naszym zakochanym trochę prywatności.
Zauroczona para zdawała się jej nie słyszeć. Wciąż wpatrzeni w gwiazdy, przysunęli się do siebie, Aleks objął ją ramieniem, a ona przywarła do niego, nie spuszczając wzroku z chaotycznego tańca jasnych świateł na ciemnym niebie.
Po spojrzeniu na nich nie trzeba mi było dwa razy powtarzać. Po za tym w końcu miałem okazję pobyć trochę sam na sam z Alicją. Zerwałem się na równe nogi, trochę za szybko, z gracją słonia, ślizgając się po deskach pomostu. Na drugim jego końcu czekała już Alicja. Zdjęła buty i zamoczyła stopy w wodzie.
Zrobiłem to samo, starając się nie naruszyć jej przestrzeni, w której tak bardzo chciałem się znaleźć. Nagle, gdy tak siedzieliśmy, gwiazdy przestały mieć znaczenie. Nie liczyło się już nic innego.
Ta chwila. Ten moment.
Zebrałem się na odwagę. Wziąłem głęboki wdech, gotowy powiedzieć coś, o czym myślałem już od dłuższego czasu. Alicja zrobiła to pierwsza.
– Zabawne.
– Co?
– No to, że to akurat oni się dobrali.
– Przecież wiesz, że od dawna coś do siebie czuli – odrzekłem zdziwiony. Alicja była najlepszą przyjaciółką Matyldy. Dziwiłem się, że nie wiedziała takich rzeczy.
– Wiem tylko. – Uśmiechnęła się lekko. – Myślałam, że to ty w końcu zaprosisz mnie na randkę, głąbie.
Oniemiałem.
Alicja odwróciła się do mnie i roześmiała się, widząc moją minę. Jej ciepły śmiech przerwał dzielącą nas ciszę. Wciąż nie mogłem uwierzyć w jej słowa.
– Żartujesz?
– Arek, ale ty czasami głupi jesteś. – Alicja pokręciła z rezygnacją głową. – Nie żartuję się z takich poważnych rzeczy.
Chwila milczenia.
Przeciągające się milczenie.
– Wiesz. – Odgarnęła włosy z czoła. – Wybacz, jeśli nie czujesz tego samego. – Odwróciła się. – Jeśli tak jest, to po prostu zapomnijmy o tym, co powiedziałam.
Oprzytomniałem.
– Nie… W sensie, bardzo mi się podobasz. Zresztą już od bardzo dawna. Po prostu nigdy nie wiedziałem, jak to ubrać w słowa.
Odwróciła się, spoglądając na mnie.
Wtedy to się stało.
Poczułem przypływ nieopisanej siły. Coś kazało mi się odwrócić. To coś było tak silne, że spuściłem wzrok z Alicji i przeniosłem go na środek pomostu.
Pomiędzy nami, a Aleksem i Matyldą ktoś stał.
Nienaturalnie wysoka kobieta w brudnych, rozpuszczonych włosach. Ubrana w flanelową, przesiąkniętą wodą piżamę. Całkowicie przemoknięta, bosa, stała wpatrując się w horyzont.
Nie poruszała się.
Jej blada skóra wydawała się jaśnieć w świetle odległego księżyca.
Klatka piersiowa unosiła się co jakiś czas przy wtórze przerażającego charkotu.
Odwróciłem się do Alicji i znów do postaci.
Wciąż tam stała. Dopiero wtedy zauważyłem ostre paznokcie spiłowane na kształt ostrzy. Nagle jej głowa zaczęła się obracać jak w upiornym, powolnym i zdecydowanie nieźle popieprzonym kołowrotku.
Po kilku sekundach poczułem na ramieniu rękę Alicji.
Też ją widziała.
Przytuliłem ją i wtedy to zobaczyłem. Zza zasłony brudnych kosmków ujrzałem oblicze młodej kobiety. Blade, jakby nieobecne. Najgorsze były jednak oczy.
Z pustych oczodołów spoglądała tylko ciemność.
Postać odwróciła się i skierowała martwe spojrzenie na Aleksa i Matyldę. Powoli, krok za krokiem, zaczęła się do nich zbliżać.
Jej ciche, oślizgłe kroki zdawały się nie docierać do pary zakochanych. Wpatrzeni w gwiazdy i skupieni na wzajemnym uścisku nie dostrzegali grożącego im niebezpieczeństwa.
Oczyma wyobraźni zobaczyłem, jak kreatura rozrywa moich przyjaciół na kawałki. Nie mogłem do tego dopuścić.
– Aleks, Matylda, uważajcie! – krzyknąłem.
Odwrócili się do nas i zastygli w przerażaniu. Kobieta znajdowała się już tylko kilka metrów od nich. Ona także się zatrzymała.
Przez chwile nad jeziorem zapanowała nienaturalna cisza. Nikt nie śmiał jej naruszyć.
Wtem rozdarł ją przeraźliwy krzyk Matyldy.
Potwór zerwał się do ataku.
Poprzednia nieporadność gdzieś zniknęła. Jednym szybkim ruchem poczwara przecięła gardło Matyldy ostrymi jak brzytwa pazurami. Krzyk zastąpiło upiorne bulgotanie. Aleks z rozpaczą wymalowaną na twarzy rzucił się na bestie, kopnięciem spychając ją do wody.
Istota z zadziwiającą lekkością odleciała i wpadła z pluskiem do jeziora.
Podbiegłem do Aleksa, który klęczał nad martwą już Matyldą.
Spojrzał mi w oczy zrozpaczony.
W tej samej chwili od jego lewej strony z jeziora wystrzeliła trupio blada ręka.
Złapała Aleksa za kostkę i jednym silnym ruchem wciągnęła pod wodę.
– Aleks!
Alicja krzyknęła i spojrzała na mnie przerażona.
– Uciekaj! – rzuciłem i pobiegłem w jej stronę.
Zerwaliśmy się do biegu. Biegliśmy w stronę plaży. Gdy byliśmy już tylko kilka metrów od zejścia z pomostu, Alicja zatrzymała się i zaczekała na mnie. Dobiegłem do niej trzema szybkimi susami.
Nie dość szybkimi.
Ręka znowu wychyliła się zza pomostu i złapała Alicję za kostkę. Dziewczyna spojrzała na mnie z przerażeniem i upadła. Istota pociągnęła ją w stronę wody, Alicja w ostatniej chwili rękoma chwyciła pal cumowniczy.
Zawieszona między pomostem a wodą spojrzała na mnie z przerażeniem.
Nigdy nie zapomnę tego spojrzenia.
Chwilę później coś wciągnęło ją pod wodę.
Jej krzyk ucichł w ciemnych odmętach jeziora.
Niewiele myśląc, skoczyłem do wody. Sięgała mi ledwie do pasa. Zanurkowałem, rękami próbując natrafić na choćby skrawek ubrania Alicji, na cokolwiek, za co mógłbym złapać. Na coś, co pozwoliłoby mi ją uratować.
Szukałem tak przez dłuższy czas. Nie natrafiłem ani na nią, ani na przerażającą istotę. Mokry, ze łzami w oczach i poczuciem winy w sercu zacząłem krzyczeć. Wrzeszczałem na mętną taflę jeziora, na rozszarpane ciało Matyldy, na przeklęte jezioro oraz na potwora, który zostawił mnie z moim bólem samego.
Kilkanaście minut później przyjechała policja, a z nią także Marek, który usiadł obok i objął mnie ramieniem. Przytuliłem się i płakałem jak dziecko. Całe moje ciało drżało, a skronie pulsowały w rytm bicia rozszalałego serca. Chwilę później straciłem przytomność. Później była już tylko ciemność.
„Pomóż mi stać się tym, kim przestałem być na przestrzeni lat. Powróćmy brzegiem wspomnień i odnajdźmy niewinność skrytą w mrokach codziennego dnia.’
To, co się stało tamtego dnia, zmieniło moje życie na zawsze.
Policja z początku podejrzewała mnie o zabicie przyjaciół. Wątpliwości rozwiał Marek, który obserwował wszystko z pobliskiego wzgórza. Zeznał, iż w pewnym momencie na pomoście pojawił się napastnik, który nas zaatakował. To rozwiało podejrzenia, lecz tylko podsyciło moje.
Marek zaczął mnie unikać.
Ostatni raz spotkałem się z nim przypadkiem na dworcu kolejowym. Przyszedłem tam z zamiarem ucieczki z tego przeklętego miejsca. On też tam był. Spakowany tak samo jak ja i z tym samym postanowieniem w oczach.
Podszedłem do niego, a gdy mnie dostrzegł spuścił wzrok nie chcąc pochwycić mojego spojrzenia.
Tamtego dnia wciąż twierdził, iż na moście widział tylko zamazaną postać. Nie potwierdził mojej wersji, jednak w głębi jego spojrzenia dostrzegałem ten dziwny lęk. Lęk, który także i mnie miał towarzyszyć już przez resztę życia.
Po wyjeździe z miasta przeprowadziłem się do stolicy.
Wśród gwaru i tłumów schowałem się przed światem, zatrudniając się w lokalnej gazecie. Lata mijały na kolejnych artykułach i opisywanych w nich aferach oraz przekrętach. W międzyczasie zapisałem się na terapie, którą po czasie przerwałem.
Nikt, łącznie z terapeutą, nie chciał uwierzyć w moją opowieść.
Ludzie doszukiwali się znamion halucynacji spowodowanej szokiem. Nie chcieli poznać prawdy. Bali się jej.
W końcu ja sam, wiedziony lękiem i wygodą zapomniałem o niej.
Zacząłem wieść spokojne życie, które, poza nielicznymi nocnymi koszmarami, stało całkiem znośne.
Zmieniło się to dwunastego października.
Był chłodny poranek. Z większości drzew zdążyły już pospadać liście, które walały się po ulicach, tworząc coś na kształt wielobarwnego dywanu. Kaloryfery dawno zaczęły grzać, a ja powoli zacząłem przechodzić w tryb zimowy.
Z książką pod ręką i kubkiem kawy na stole cieszyłem się ciepłem ogrzewającym moją skromną kawalerkę. Przewracając kolejną stronę, nie mogłem doczekać się końca kryminału, który całkowicie mnie pochłonął. Nie dosyć jednak, bym nie usłyszał pukania do drzwi.
Podniosłem wzrok znad książki.
Nie spodziewałem się nikogo, a byłem osobą, która nie miewała niezapowiedzianych gości. Ospale podniosłem się z fotela i ruszyłem w stronę drzwi.
Powolnym krokiem przemierzyłem niewielki salon, zatrzymując się w przedpokoju. Spojrzałem przez wizjer, lecz nikogo nie zauważyłem. Zdziwiony otworzyłem drzwi i się rozejrzałem.
Na zaniedbanej klatce nie spostrzegłem żywego ducha. Wychyliłem się za balustradę próbując dostrzec choć cień dzieciaka, który z powodu jesiennej nudy postanowił spłatać mi figla. Nikogo nie zobaczyłem, ale kiedy zrobiłem krok w tył, nadepnąłem na coś.
Na wycieraczce znajdowała się schludnie zapieczętowana koperta z moimi inicjałami na wierzchu.
Podniosłem ją.
Pisma na niej nie powstydziłby się żaden kaligraf.
Jeszcze raz rozejrzałem się po korytarzu i zniknąłem w głębi domu. Ponownie usadowiłem się w fotelu.
Koperta w moich rękach przyciągała wzrok. Niewiele myśląc, otworzyłem ją.
W środku znalazłem tylko krótki list.
Drogi Arku,
Burzliwe lato roku 2005 było dla Ciebie z pewnością niezapomniane. Proszę, wróć do domu. Postaramy się razem odnaleźć zagubione wspomnienia.
Twój przyjaciel,
P.J.
Nie znałem tych inicjałów, lecz wspomnienie tamtego lata zmroziło mi krew w żyłach. Koszmar na nowo powrócił. Nie potrafiłem przegonić wspomnienia tamtego pomostu i przerażonych oczu Alicji na skraju śmierci.
Tajemniczy przyjaciel nie pozostawił mi wyboru.
* * *
Poranek dziewiętnastego października zastał mnie na dworcu kolejowym. Z książką w ręce i obawą w sercu rozglądałem się po znajomym, a jednocześnie tak obcym miejscu.
Wielin przywitał mnie nieśmiałymi promieniami słońca. Po nocy spędzonej w pociągu czułem pulsowanie każdego znanego mi mięśnia.
Przebyłem długą drogę, aby znów znaleźć się w tych stronach. Ciężko było się otrząsnąć po stracie domu i widoku pięknych gór, zewsząd otaczających to zapomniane miasto. Pomimo tego czułem się tutaj obco.
Główna brama stacji kolejowej wychodziła na dziedziniec prowadzący do dzielnicy starego miasta.
Przede mną rozpościerał się krajobraz złożony z czerwonych dachówek i kremowych budynków.
Centrum miasta, utrzymane w starym przedwojennym stylu, kusiło swoimi uliczkami. Dawniej często zdarzało mi się wałęsać po nich bez celu i okazjonalnie zapuszczać na zamkowe wzgórze i okoliczne lasy górujące nad miastem. Kiedyś była to szlachecka twierdza. Mury zamkowe otaczające wzgórze pochodziły z XV wieku. Za nimi znajdował się przepiękny park oraz nigdy niezdobyta twierdza.
Uśmiechnąłem się na wspomnienie widoku, jaki rozpościerał się z góry.
Bardzo chciałem ponownie zwiedzić miasto, jednak silniejsza okazała się chęć odpoczynku po podróży. Udałem się w stronę przystanku autobusowego.
Idąc w jego kierunku, zastanawiałem się nad kolejnym krokiem.
Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk klaksonu.
– Pan Arkadiusz Mielczak?
Spojrzałem na kierowcę, chudego, czterdziestoletniego mężczyznę z obfitym wąsem i zadziwiająco energicznym spojrzeniem.
– Tak, a kto pyta?
– Mirosław Klapa, taksówkarz. Pana przyjaciel zamówił i opłacił dla pana kurs. Miałem tu po pana podjechać.
– A gdzie jest ten przyjaciel?
– Stał naprzeciwko pana przy murku.
Spojrzałem na kamienny murek. Nikogo tam nie zastałem. Spuściłem wzrok na kierowcę.
– Już go tam nie ma.
– Możliwe. Miałem dać panu też tę kartkę.
Wziąłem do ręki niewielki rulonik. Po rozwinięciu zobaczyłem tylko dwa zdania.
Caffee la Ruina. Dziś o 15.00.
Znałem ten lokal, nawet więcej niż znałem. Była to moja ulubiona kawiarnia. Znajdowała się tuż u podnóża góry zamkowej, niedaleko schodów wiodących do wejścia zachodniego.
– Wsiada pan czy nie? Nie mam całego dnia.
Uśmiechnąłem się i potulnie usadowiłem na tylnym siedzeniu.
Rzadko odmawiałem darmowego transportu, tak też postąpiłem i tym razem.
Taksówkarz po otrzymaniu instrukcji zawiózł mnie do dzielnicy zachodniej. Już daleko od centrum miasta u celu podróży znajdowały się górskie chaty, w większości poprzerabiane na noclegi. W jednej z nich pani Krysia, właścicielka jednej z najbrzydszych chat, stać się miała moim gospodarzem.
Na ganku przywitała mnie odrapana farba na drzwiach oraz pękający tynk. Budynek wydawał się ledwo trzymać, a drewniane bale umocowane w każdym kącie zdawały się ostatkiem sił podtrzymywać całą konstrukcję. W porównaniu z innymi budynkami ten wyglądał najmniej okazale. Nie zdziwiło mnie to zresztą. Dziennikarska pensja nie pozwoliła na wynajęcie niczego lepszego.
Zapukałem do drzwi.
Z głębi domu usłyszałem dudnienie.
Zaczęło się powoli zbliżać i gdy już było bardzo blisko instynktownie odsunąłem się od drzwi.
Te otworzyły się przede mną, a w nich zobaczyłem rumianą, blisko stukilogramową kobietę w wielkiej sukience i z gigantycznym fartuchem z napisem „Sexy beast”.
– Witaj kochaneczku! – wykrzyknęła. – Proszę, proszę wejdź. Twój pokój jest gotowy!
Uśmiechnąłem się i lekko przecierając uszy, wszedłem do niewielkiej sieni.
Mój pobyt zapowiadał się niezwykle ciekawie.
Zadrżałem czując zimno, będące przejawem szaleńczej wręcz oszczędności. Kaloryfery były nieznacznie odkręcone, a ich skromne ciepło nie byłoby w stanie ogrzać nawet małego pokoju na poddaszu
Zrobiłem kilka kroków w stronę pokoju, w duchu licząc na to, że następne dwa tygodnie pobytu w większości przeminą na zwiedzaniu miasta.
* * *
Tego dnia słońce błyszczało jasno na horyzoncie, zalewając miasto resztkami jesiennego ciepła.
Spacerowałem po ciasnych uliczkach miasta, szukając wspomnień zagubionych w zapomnianych zaułkach. Były tam. Jaśniały z każdego zakątka miasta, przypominając beztroskie czasy dzieciństwa.
Spojrzałem na zegarek. Zbliżała się piętnasta.
Dobrze się składało, bo przechadzka doprowadziła mnie wprost do Cafe la Ruina.
Kawiarnia wzorowana na małych włoskich kawiarenkach, przyciągała spojrzenie.
Budynek z każdej strony otaczał gęsty bluszcz. Wydawał się pochłaniać kawiarnię. W środku znajdowały się drewniane stoliki, wygodne krzesła, sofy oraz fotele. Lokal obwieszony został przeróżnymi lampami i szyldami. Na każdym z nich znajdowała się złota myśl, która w zamyśle miała zmotywować i ukazać piękno świata.
Jego piękno jednak dużo bardziej ukazywał sernik domowej roboty.
Zamówiłem dwa kawałki razem ze szklanką soku i dużym kubkiem czarnej kawy.
Tak właśnie uczciłem początek wakacji.
W trakcie łapczywego obżarstwa przysiadł się do mnie wysoki mężczyzna. Pomimo wysokiego wzrostu, usiadł się niemal bezszelestnie. Zobaczyłem go w chwili, gdy z uśmiechem pałaszowałem kolejny kawałek ciasta.
Przerwałem na moment, wpatrując się w niego uważnie.
Był dziwny.
To pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy.
Tłuste włosy niezgrabnie opadały na ziemistą cerę. Miał niesamowicie długą szyję i spojrzenie, w którym czaił się olbrzymi smutek. Zdawał się wręcz wylewać z oczu, ciurkiem spływając na polerowany blat niedaleko mojej kawy.
Automatycznie przyciągnąłem ją do siebie.
Nieznajomy zsunął z siebie płaszcz, odłożył skórzany neseser i przyjrzał mi się uważnie.
Uśmiechnął się, a jego uśmiech zatrzymał się, nie obejmując spojrzenia.
– Witaj, Arku. Pamiętasz mnie?
Coś we mnie drgnęło. W jednej chwili zapragnąłem wypluć kawę i uciec. Oto przede mną w pomiętej koszuli i poplamionych spodniach siedział Marek.
Dużo wyższy i smutniejszy. Z początku go nie poznawałem właśnie ze względu na smutek. Od zawsze pamiętałem go jako uśmiechniętego i wyluzowanego gościa.
Teraz jego uśmiech gdzieś znikł. Z wiekiem przybyło mu zmartwień i centymetrów w kręgosłupie. Ubyło za to sporo radości i młodzieńczej naiwności.
– Marek? Wyglądasz tak jakoś inaczej…
Marek zaśmiał się i tym razem uśmiech dosięgnął spojrzenia, a w jego oczach dostrzegłem dawnego przyjaciela.
– Ty też nie wyglądasz najlepiej, kolego.
– Dzięki – odparłem zrezygnowany. Marek prześwietlił mnie na wylot. – Szczerze powiedziawszy, nie spodziewałem się ciebie tutaj. Ostatni raz, gdy cię widziałem, byliśmy…
– Na stacji kolejowej.
– Tak.
– Pamiętam ten dzień. – Marek zamyślił się, wpatrywał w pobliską lampę, a jej blask zalśnił w jego oczach. – Do teraz ciężko jest mi to sobie wybaczyć.
– Co wybaczyć? – spytałem, lecz w głębi duszy bałem się odpowiedzi. Nie chciałem jej znać. Czułem wręcz przemożną chęć ucieczki.
– To, że nie powiedziałem ci prawdy.
– W związku z czym?
– Z tym, co się stało na tym cholernym pomoście.
Wtedy opowiedział mi o wszystkim.
* * *
Po tym, gdy tamtego dnia zobaczyłem Aleksa i Matyldę na pomoście, nie mogłem tam dłużej zostać. W Matyldzie podkochiwałem się od kilku lat. Była dla mnie uosobieniem piękna i dobroci. Gdzieś w głębi duszy wiedziałem, że nigdy nie spojrzy na mnie w ten sposób, lecz nadal miałem nadzieje. Przez te wszystkie lata uganiałem się za nią, żartowałem i byłem zawsze przy niej, by pocieszyć w trudnych chwilach. Trwało to naprawdę długo.
Pamiętam, jak pewnego jesiennego wieczoru postanowiłem wyznać prawdę.
Wybrałem się z nią na długi spacer wzdłuż zamkowych murów.
Widok ze wzgórza oczarował nas. Udało mi się znaleźć ławkę, z której miasto widoczne było w pełnej okazałości. Pod nami lśniło ono światłem tysiąca lamp.
Krajobraz był cudowny, ale mnie urzekało coś innego.
Matylda i jej uroda. Jej drobna budowa. Piękna kolorowa sukienka skryta pod płaszczem. Wspaniały uśmiech i długie jasne włosy sięgające niemal do bioder.
Patrzyłem się w nią jak zaczarowany, a ona wpatrywała się w odległe światła.
Wtedy ją o to spytałem.
Wyznałem jej swoje uczucia, a ona z całą swoją wrażliwością je odrzuciła.
Długo nie mogłem się po tym pozbierać. Pomimo tego gdzieś w głębi wciąż się oszukiwałem. Liczyłem, że jednak da mi szansę, że jeśli tylko dostatecznie się postaram i udowodnię jej swoją miłość, to w końcu mnie pokocha.
Okazałem się głupcem.
Zdałem sobie z tego sprawę w chwili, gdy zobaczyłem ich na pomoście.
Uciekłem stamtąd jak ostatni tchórz. Czułem się tak strasznie niepotrzebny i zdradzony.
Zacząłem biec, nie odwracając się za siebie.
Gdy dobiegłem na sam szczyt schodów, odwróciłem się i ujrzałem to coś.
Ta istota z odległości wydawała się przerażająca. Widziałem, jak zabija Matyldę, a później wciąga pod wodę Aleksa. Nie mogłem się ruszyć z przerażenia. Wciąż próbowałem wmówić sobie, że to nie dzieje się naprawdę, a jednak. Działo się.
Otrząsnąłem się dopiero po tym, gdy zobaczyłem, jak wskakujesz do wody.
Na komisariacie powiedziałem, że widziałem mężczyznę z nożem. Nie powiedziałem niczego więcej. Gdy skonfrontowali mnie z twoją wersją, od razu zaprzeczyłem.
Wtedy na dworcu, gdy spotkaliśmy się po raz ostatni, chciałem cie przeprosić, lecz słowa nie chciały ze mnie wyjść. Bałem się, że jeśli przyznam ci rację, to wszystko okaże się prawdą.