Fundacja. Agent Fundacji - Isaac Asimov - ebook + audiobook

Fundacja. Agent Fundacji ebook

Isaac Asimov

4,7

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Pięćset lat od założenia jej przez Hariego Seldona Pierwsza Fundacja jest największą potęgą w Galaktyce. Na rządzonym twardą ręką przez burmistrz Branno monolicie pojawia się jednak rysa. Golan Trevize, członek Rady Wykonawczej na Terminusie, głosi pogląd, że zniszczona rzekomo Druga Fundacja nadal decyduje o losie Pierwszej. Tymczasem mentalista Stor Gendibal, jeden z trantorskich Mówców, podejrzewa istnienie organizacji kontrolującej z ukrycia obie Fundacje. Zarówno Trevize, jak i Gendibal wyruszają w przestrzeń, by dowieść swoich racji. Do ostatecznej rozgrywki, której stawką jest przyszłość Galaktyki, dochodzi w pobliżu rodzinnej planety Muła, tyle że do ścierających się sił dochodzi jeszcze jedna...

Isaac Asimov (1920-1992) – to bodaj najwybitniejszy i najpoczytniejszy autor science fiction wszech czasów. Zasłynął przede wszystkim epokowym cyklem „Fundacja”, sagą o Imperium Galaktycznym, które - mimo że wydaje się wieczne - chyli się ku upadkowi. Ludzką cywilizację i wiedzę może uratować jedynie psychohistoria, nauka sformułowana przez genialnego matematyka Hariego Seldona.

Dom Wydawniczy REBIS wydał siedmiotomowy cykl „Fundacja” Isaaca Asimova oraz trzy uzupełniające go tomy autorstwa bestsellerowych twórców SF: Gregory’ego Benforda, Grega Beara i Davida Brina.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 598

Oceny
4,7 (81 ocen)
60
15
6
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kopyto11

Nie oderwiesz się od lektury

Dobra
00
Mateo7

Nie oderwiesz się od lektury

Interesujący ciąg dalszy losów Fundacji
00
manius561

Nie oderwiesz się od lektury

I znowu hit. Mega wciąga.
00
rkarol123

Nie oderwiesz się od lektury

Nie można się oderwać. Chyba najlepsza z cyklu jakie czytałem - w porządku chronologicznym pisania ich
00
Amaterasu

Dobrze spędzony czas

super
00

Popularność




Dla Betty Pra­sh­ker, która się doma­gała, i dla Lestera del Reya, który wier­cił dziurę w brzu­chu

Prolog

Pierw­sze Impe­rium Galak­tyczne chy­liło się ku upad­kowi. Roz­sy­py­wało się już od wie­lu­set lat, ale tylko jeden czło­wiek zda­wał sobie z tego w pełni sprawę.

Czło­wie­kiem tym był Hari Sel­don, ostatni wielki uczony Pierw­szego Impe­rium. Sel­don stwo­rzył i wzniósł na naj­wyż­szy poziom roz­woju psy­cho­hi­sto­rię – naukę o ludz­kich zacho­wa­niach spro­wa­dzo­nych do rów­nań mate­ma­tycz­nych.

Jed­nostka jest nie­obli­czalna, ale – jak odkrył Sel­don – reak­cje wiel­kich zbio­ro­wisk są prze­wi­dy­walne, gdyż można je ująć sta­ty­stycz­nie. Im więk­sze zbio­ro­wisko, tym więk­sza dokład­ność takich wyli­czeń. A zbio­ro­wisko, któ­rym zaj­mo­wał się Sel­don, obej­mo­wało lud­ność wszyst­kich zamiesz­ka­nych świa­tów w Galak­tyce. Były ich miliony.

Na pod­sta­wie swo­ich obli­czeń Sel­don doszedł do wnio­sku, że pozo­sta­wione same sobie, Impe­rium runie i że minie trzy­dzie­ści tysięcy lat, nim na jego gru­zach powsta­nie Dru­gie Impe­rium. Gdyby wszakże udało się odpo­wied­nio zmie­nić nie­które czyn­niki, okres tego inter­re­gnum można by skró­cić do jed­nego zale­d­wie tysiąc­le­cia.

W tym wła­śnie celu Sel­don zało­żył dwie kolo­nie naukow­ców, które nazwał Fun­da­cjami. Zgod­nie ze sta­ran­nie obmy­ślo­nym pla­nem umie­ścił je „na prze­ciw­nych krań­cach Galak­tyki”. Powsta­niu Pierw­szej Fun­da­cji, któ­rej miesz­kańcy kon­cen­tro­wali się na naukach fizycz­nych, towa­rzy­szył wielki roz­głos i zain­te­re­so­wa­nie środ­ków maso­wego prze­kazu. Ist­nie­nie Dru­giej Fun­da­cji, świata psy­cho­hi­sto­ry­ków i men­ta­li­stów, spo­wite było tajem­nicą.

Fun­da­cja, Fun­da­cja i Impe­rium oraz Druga Fun­da­cja opo­wia­dają o czte­rech pierw­szych wie­kach inter­re­gnum. Pierw­sza Fun­da­cja (zwana po pro­stu Fun­da­cją, jako że o ist­nie­niu dru­giej nie wie­dział pra­wie nikt) zaczy­nała jako nie­wielka spo­łecz­ność rzu­cona w pustkę galak­tycz­nych Pery­fe­rii. Co pewien czas sta­wała ona w obli­czu kry­zysu spo­wo­do­wa­nego czyn­ni­kami spo­łecz­nymi i gospo­dar­czymi, który gro­ził jej uni­ce­stwie­niem. Pod­czas każ­dego z nich jej swo­boda dzia­ła­nia była tak ogra­ni­czona, że ist­niała tylko jedna droga wyj­ścia. Kiedy Fun­da­cja wkra­czała na tę drogę, otwie­rały się przed nią nowe hory­zonty i per­spek­tywy roz­woju. Wszystko to zapla­no­wał od dawna już nie­ży­jący Hari Sel­don.

Pierw­sza Fun­da­cja, dys­po­nu­jąc nie­po­rów­na­nie bar­dziej roz­wi­niętą nauką, zapa­no­wała nad ota­cza­ją­cymi ją bar­ba­rzyń­skimi pla­ne­tami. Sta­wiła czoło wojow­ni­czym wład­com, któ­rzy ode­rwali się od dogo­ry­wa­ją­cego Impe­rium, i poko­nała ich. Za cza­sów ostat­niego sil­nego impe­ra­tora sta­wiła czoło reszt­kom samego Impe­rium i poko­nała je.

Wyda­wało się, że Plan Sel­dona działa spraw­nie i że nic nie powstrzyma Fun­da­cji od usta­no­wie­nia we wła­ści­wym cza­sie – w mini­mal­nie znisz­czo­nej Galak­tyce – Dru­giego Impe­rium.

Ale psy­cho­hi­sto­ria jest nauką sta­ty­styczną. Zawsze ist­nieje nie­wiel­kie praw­do­po­do­bień­stwo, że coś poto­czy się wbrew prze­wi­dy­wa­niom. I rze­czy­wi­ście, stało się coś, czego Hari Sel­don nie był w sta­nie prze­wi­dzieć. Poja­wił się nie wia­domo skąd jeden tylko czło­wiek, mutant. Czło­wiek ów, znany pod przy­dom­kiem Muł, posia­dał nie­zwy­kłą zdol­ność kształ­to­wa­nia uczuć innych ludzi i kie­ro­wa­nia ich umy­słami. Swych naj­za­go­rzal­szych wro­gów zmie­niał w cał­ko­wi­cie oddane sobie sługi. Nie mogła mu nic zro­bić żadna armia. Ugięła się przed nim i padła Pierw­sza Fun­da­cja, i wyda­wało się, że Plan Sel­dona legł w gru­zach.

Pozo­stała tajem­ni­cza Druga Fun­da­cja, którą zupeł­nie zasko­czyło nagłe poja­wie­nie się Muła, ale która zaczęła stop­niowo przy­go­to­wy­wać się do kontr­ataku. Była w o tyle dobrej sytu­acji, że nikt nie znał jej poło­że­nia. Muł szu­kał jej, aby zakoń­czyć dzieło pod­boju Galak­tyki. Uchodźcy z Pierw­szej Fun­da­cji szu­kali jej, aby uzy­skać pomoc.

Nie zna­lazł jej jed­nak ani Muł, ani wierni swej ojczyź­nie uchodźcy. Muła udało się powstrzy­mać na krótko Bay­cie Darell. Dzięki temu Druga Fun­da­cja zyskała dość czasu, aby przy­go­to­wać się i powstrzy­mać go osta­tecz­nie. Potem powoli przy­stą­piła do odbu­dowy Planu Sel­dona.

To wszystko spo­wo­do­wało jed­nak, że Pierw­sza Fun­da­cja zdała sobie sprawę z ist­nie­nia Dru­giej. Jej oby­wa­te­lom nie odpo­wia­dała wizja przy­szło­ści, w któ­rej byliby nad­zo­ro­wani przez men­ta­li­stów. Pierw­sza Fun­da­cja była naj­więk­szą fizyczną potęgą w Galak­tyce, Dru­giej krę­po­wało ruchy nie tylko to, ale rów­nież jej podwójne zada­nie: musiała powstrzy­mać Pierw­szą Fun­da­cję, ale też odzy­skać dawną ano­ni­mo­wość. Udało jej się to pod przy­wódz­twem naj­więk­szego z Pierw­szych Mów­ców, Pre­ema Palvera, który upo­zo­ro­wał zwy­cię­stwo Pierw­szej, a zagładę Dru­giej Fun­da­cji. Pierw­sza Fun­da­cja, zupeł­nie nie­świa­doma faktu, że Druga na­dal ist­nieje, rosła coraz bar­dziej w siłę.

Minęło wła­śnie czte­ry­sta dzie­więć­dzie­siąt osiem lat od zało­że­nia Pierw­szej Fun­da­cji. Jest ona u szczytu swej potęgi, ale zna­lazł się czło­wiek, który nie daje się zwieść pozo­rom…

Rozdział I

Radny

1

– Oczy­wi­ście nie wie­rzę w to – rzekł Golan Tre­vize, sto­jąc na sze­ro­kich scho­dach wio­dą­cych do Gma­chu Sel­dona i spo­glą­da­jąc na lśniące w słońcu mia­sto.

Ter­mi­nus miał łagodny kli­mat, a wody zaj­mo­wały na nim, w porów­na­niu z lądem, sto­sun­kowo dużą powierzch­nię. Wpro­wa­dze­nie regu­la­cji pogody spra­wiło, że stał się jesz­cze przy­jem­niej­szym niż przed­tem, lecz – zda­niem Tre­vi­zego – znacz­nie mniej cie­ka­wym miej­scem.

– Abso­lut­nie nie wie­rzę – powtó­rzył i uśmiech­nął się, bły­ska­jąc rów­nymi, bia­łymi zębami.

Jego towa­rzysz i kolega z rady Munn Li Com­por, który – wbrew panu­ją­cym na Ter­mi­nu­sie zwy­cza­jom – uży­wał dwóch imion, pokrę­cił z dez­apro­batą głową.

– W co nie wie­rzysz? Że oca­li­li­śmy mia­sto?

– Ależ skąd! W to wie­rzę. Prze­cież zro­bi­li­śmy to, prawda? A Sel­don stwier­dził, że to wła­ściwe posu­nię­cie i że o tym, że tak postą­pi­li­śmy, wie­dział już pięć­set lat temu.

Com­por zni­żył głos pra­wie do szeptu.

– Słu­chaj, mnie możesz mówić takie rze­czy, bo trak­tuję to jako zwy­kłe gada­nie, ale jeśli będziesz roz­po­wia­dał o tym wszem i wobec, to powiem szcze­rze, nie chcę być bli­sko cie­bie, kiedy spad­nie cios. Nie jestem po pro­stu pewien, czy będzie wystar­cza­jąco pre­cy­zyjny.

Tre­vize nie prze­stał się uśmie­chać.

– Czy mówie­nie o tym, że mia­sto zostało oca­lone, to szko­dliwa dzia­łal­ność? – rzekł. – Albo o tym, że udało się to osią­gnąć bez wojny?

– Nie było z kim jej toczyć – powie­dział Com­por. Miał włosy żółte jak masło, a oczy nie­bie­skie jak niebo i stale kusiło go, aby zmie­nić te nie­modne kolory.

– Nie sły­sza­łeś ni­gdy o woj­nie domo­wej? – spy­tał Tre­vize. Był wyso­kim męż­czy­zną o czar­nych, lekko falu­ją­cych wło­sach i miał zwy­czaj cho­dzić z kciu­kami zatknię­tymi za pas z mięk­kiej tka­niny, który sta­no­wił nie­od­łączną część jego stroju.

– Wojna domowa z powodu spo­rów o loka­li­za­cję sto­licy?

– Nie­wiele bra­ko­wało, żeby te spory dopro­wa­dziły do kry­zysu Sel­dona. Znisz­czyły karierę poli­tyczną Han­nisa, a cie­bie i mnie wynio­sły pod­czas ostat­nich wybo­rów do rady. Ta sprawa ważyła się na… – Poki­wał powoli dło­nią w przód i w tył, naśla­du­jąc ruchy wska­zówki wagi wychy­la­ją­cej się to w jedną, to w drugą stronę pod wpły­wem równo obcią­żo­nych sza­lek.

Zatrzy­mał się w poło­wie scho­dów, nie zwra­ca­jąc uwagi na innych człon­ków rządu i przed­sta­wi­cieli środ­ków maso­wego prze­kazu oraz ludzi z towa­rzy­stwa, któ­rzy w sobie tylko wia­domy spo­sób zdo­byli zapro­sze­nia na uro­czy­stość powrotu Sel­dona, a w każ­dym razie jego holo­gra­ficz­nej podo­bi­zny.

Wszy­scy oni scho­dzili teraz po scho­dach, roz­ma­wia­jąc gło­śno, śmie­jąc się, podzi­wia­jąc dokład­ność wszyst­kich pro­gnoz i pła­wiąc się z roz­ko­szą w sło­wach apro­baty, które usły­szeli od Sel­dona.

Tre­vize stał i cze­kał, aż minie go kłę­biący się tłum. Com­por zro­bił dwa kroki, ale zatrzy­mał się, jakby łączyła go z Tre­vizem nie­wi­dzialna nić.

– Nie idziesz? – spy­tał.

– Nie ma pośpie­chu. Posie­dze­nie nie zacznie się, póki pani bur­mistrz nie naświe­tli sytu­acji w swój mono­tonny, powolny i nudny spo­sób. Wcale mi się nie spie­szy, żeby wysłu­chać jesz­cze jed­nego nud­nego prze­mó­wie­nia… Popatrz lepiej na mia­sto.

– Widzę je. Wczo­raj też widzia­łem.

– A widzia­łeś je pięć­set lat temu, kiedy powsta­wało?

– Czte­ry­sta dzie­więć­dzie­siąt osiem – popra­wił go odru­chowo Com­por. – Za dwa lata będziemy świę­to­wali pięć­set­le­cie, a bur­mistrz Branno będzie na­dal spra­wo­wała swój urząd, sta­wia­jąc czoło wypad­kom o mniej­szym, miejmy nadzieję, stop­niu praw­do­po­do­bień­stwa.

– Miejmy nadzieję – powtó­rzył sucho Tre­vize. – Ale jak tu wszystko wyglą­dało pięć­set lat temu? Prze­cież wtedy ist­niało tylko to jedno mia­sto! Jedna mie­ścina, zamiesz­kana przez grupę ludzi przy­go­to­wu­ją­cych Ency­klo­pe­dię, która ni­gdy nie została ukoń­czona.

– Została.

– Masz na myśli obecną Ency­klo­pe­dię Galak­tyczną? To nie jest to, nad czym oni pra­co­wali. Nasza tkwi w cało­ści w kom­pu­te­rze i jest codzien­nie popra­wiana i uzu­peł­niana. Widzia­łeś kiedy nie dokoń­czony ory­gi­nał?

– Ten w Muzeum Har­dina?

– W Muzeum Począt­ków im. Salvora Har­dina, skoro tak dbasz o szcze­góły. Widzia­łeś ją?

– Nie. A powi­nie­nem?

– Skądże, nie warto. Ale tak czy ina­czej, ta grupka Ency­klo­pe­dy­stów stwo­rzyła zalą­żek naszego mia­sta, małą, mizerną mie­ścinę na pla­ne­cie abso­lut­nie pozba­wio­nej metali, krą­żą­cej wokół słońca odizo­lo­wa­nego od reszty Galak­tyki, na samym jej skraju. A teraz, po pię­ciu­set latach, jeste­śmy świa­tem wil­lo­wym. Całe to miej­sce to jeden wielki park. Metalu mamy, ile chcemy. I jeste­śmy w cen­trum wszyst­kich wyda­rzeń.

– Nie­zu­peł­nie – odparł Com­por. – Na­dal krą­żymy wokół słońca odizo­lo­wa­nego od reszty Galak­tyki. I na­dal znaj­du­jemy się na jej skraju.

– Mówisz bez zasta­no­wie­nia. O to wła­śnie cho­dziło w tym małym kry­zy­sie Sel­dona. Nie jeste­śmy już samot­nym Ter­mi­nu­sem. Jeste­śmy Fun­da­cją, która obej­muje swo­imi wpły­wami całą Galak­tykę i która rzą­dzi nią z jej skraju. A może to robić wła­śnie dla­tego, że nie jest odizo­lo­wana od reszty w niczym z wyjąt­kiem poło­że­nia, co się nie liczy.

– W porządku. Zga­dzam się. – Com­por był wyraź­nie znu­dzony tą roz­mową. Zszedł o sto­pień niżej. Nie­wi­doczna nić napięła się jesz­cze bar­dziej.

Tre­vize wycią­gnął rękę, jakby chciał z powro­tem wcią­gnąć przy­ja­ciela na schody.

– Nie widzisz, jak ogromne kon­se­kwen­cje ma ta zmiana, Com­por? Prze­cież my jej nie akcep­tu­jemy. W głębi duszy pra­gniemy powrotu do sta­rej, małej Fun­da­cji, do spraw jed­nego świata, do daw­nych cza­sów hero­sów ze stali i szla­chet­nych świę­tych, które bez­pow­rot­nie minęły.

– No dalej, mów, o co cho­dzi!

– Wła­śnie o to. Popatrz choćby na Gmach Sel­dona. Pod­czas pierw­szych kry­zy­sów, za Salvora Har­dina, była tu po pro­stu Krypta Czasu, mała salka, w któ­rej poja­wiał się holo­gram Sel­dona. To było wszystko. A co mamy teraz? Potężne mau­zo­leum. Może pro­wa­dzi do niego pochyl­nia oparta na polu siło­wym? Albo chod­nik śli­zgowy? A może winda gra­wi­ta­cyjna? Nic z tych rze­czy. Tylko schody, po któ­rych wspi­namy się, jak­by­śmy żyli w cza­sach Har­dina. Tyle że wtedy nie było tych scho­dów. W cięż­kich chwi­lach szu­kamy otu­chy i pomocy w prze­szło­ści. – Wycią­gnął gwał­tow­nie rękę. – Czy w całej tej kon­struk­cji widzisz choć jeden meta­lowy ele­ment? Nie ma ani jed­nego! A dla­czego? Bo w cza­sach Har­dina miej­sco­wego metalu nie było wcale, a impor­to­wa­nego tyle co nic. Uży­li­śmy nawet do budowy tak wie­ko­wego, różo­wego ze sta­ro­ści pla­styku, że tury­ści z innych świa­tów zatrzy­mują się ze zdu­mie­niem i wołają: „Na Galak­tykę! Jaki cudny stary pla­styk!” Wiesz, co ci powiem, Com­por? To oszu­stwo.

– I wła­śnie w to nie wie­rzysz? W auten­tycz­ność Gma­chu Sel­dona?

– I we wszystko, co w nim jest – syk­nął Tre­vize. – Nie wie­rzę, że ukry­wa­nie się tu, na skraju wszech­świata, ma sens tylko dla­tego, że tak robili nasi przod­ko­wie. Uwa­żam, że nasze miej­sce jest tam, w cen­trum Galak­tyki.

– Ale Sel­don uważa, że jesteś w błę­dzie. Jego plan roz­wija się tak, jak powi­nien.

– Wiem, wiem. Każde dziecko na Ter­mi­nu­sie jest wycho­wy­wane w wie­rze, że Hari Sel­don stwo­rzył Plan, że pięć­set lat temu prze­wi­dział wszystko, że zało­żył tę Fun­da­cję tak, by móc nie­za­wod­nie prze­wi­dzieć kry­zysy, że jego holo­gram będzie się uka­zy­wał pod­czas tych kry­zy­sów, prze­ka­zy­wał nam mini­mum wie­dzy nie­zbędne do prze­trwa­nia i tak pro­wa­dził nas przez tysiąc lat, aż w końcu zbu­du­jemy na gru­zach sta­rego, zmur­sza­łego Impe­rium, które zaczęło się chwiać pięć­set lat temu, a osta­tecz­nie runęło przed dwu­stu, potęż­niej­sze Dru­gie Impe­rium Galak­tyczne.

– Dla­czego mi to wszystko mówisz, Golan?

– Dla­tego, że to oszu­stwo. To wszystko oszu­stwo! Nawet jeśli na początku było tak naprawdę, teraz jest to już oszu­stwo. Nie jeste­śmy panami naszych poczy­nań. To nie my wcie­lamy Plan w życie.

Com­por spoj­rzał na niego badaw­czo.

– Mówi­łeś to już nie raz, Golan, ale zawsze myśla­łem, że żar­tu­jesz. Ale teraz, na Galak­tykę, myślę, że mówisz poważ­nie.

– Oczy­wi­ście, że mówię poważ­nie.

– Nie­moż­liwe. Albo to jakiś skom­pli­ko­wany kawał, albo zwa­rio­wa­łeś.

– Ani jedno, ani dru­gie – rzekł Tre­vize. Uspo­koił się już i zatknął swym zwy­cza­jem kciuki za pas, jakby nie potrze­bo­wał dłu­żej rąk dla pod­kre­śla­nia swych uczuć. – Przy­znaję, że już wcze­śniej myśla­łem o tym, ale była to tylko intu­icja. Dopiero ta dzi­siej­sza farsa spo­wo­do­wała, że nagle wszystko sobie jasno uświa­do­mi­łem. I teraz zamie­rzam przed­sta­wić to rów­nie jasno całej radzie.

– Jesteś sza­lony! – powie­dział Com­por.

– Tak? No to chodź ze mną i posłu­chaj.

Zeszli ze scho­dów. Byli ostat­nimi, któ­rzy opusz­czali to miej­sce. Kiedy Tre­vize wysu­nął się nieco do przodu, Com­por poru­szył bez­gło­śnie ustami, rzu­ca­jąc w ślad za nim: „Głu­piec!”

2

Bur­mistrz Harla Branno przy­wo­łała do porządku zebra­nych na sesji człon­ków Rady Wyko­naw­czej. Patrzyła bez zain­te­re­so­wa­nia na salę, ale nikt nie wąt­pił, że dokład­nie odno­to­wała wszyst­kich obec­nych i tych, któ­rzy jesz­cze nie przy­byli.

Jej siwe włosy były sta­ran­nie uło­żone w stylu, który nie był ani wyraź­nie kobiecy, ani męski. Był to po pro­stu spo­sób, w jaki się cze­sała, nic wię­cej. Jej rze­czowa twarz nie wyróż­niała się pięk­nem, ale piękno jakoś nie było tym, czego szu­kano w jej twa­rzy. Była naj­zdol­niej­szym admi­ni­stra­to­rem na pla­ne­cie. Nikt nie posą­dzał jej o bystrość Salvora Har­dina czy Hobera Mal­lowa, któ­rych rządy oży­wiały histo­rię pierw­szych dwu stu­leci ist­nie­nia Fun­da­cji, ale też nikt nie mógł jej zarzu­cić żad­nego z sza­leństw dzie­dzicz­nych bur­mi­strzów Ind­bu­rów, któ­rzy rzą­dzili Fun­da­cją tuż przed nasta­niem Muła.

Jej prze­mó­wie­nia nie poru­szały umy­słów, nie miała też daru wyko­ny­wa­nia dra­ma­tycz­nych gestów, posia­dała za to umie­jęt­ność podej­mo­wa­nia cichych decy­zji i upie­ra­nia się przy nich tak długo, jak długo była prze­ko­nana o swej racji. Nie miała cha­ry­zmy, ale miała talent prze­ko­ny­wa­nia wybor­ców do tych wła­śnie cichych decy­zji.

Ponie­waż na mocy dok­tryny Sel­dona bieg histo­rii bar­dzo trudno odwró­cić (chyba że, o czym więk­szość sel­do­ni­stów – mimo przy­krego incy­dentu z Mułem – zapo­mina, mamy do czy­nie­nia z czymś nie­prze­wi­dy­wal­nym), Ter­mi­nus mógł pozo­stać sto­licą Fun­da­cji bez względu na oko­licz­no­ści. Była to jed­nak tylko moż­li­wość. Sel­don, pod­czas swej dopiero co zakoń­czo­nej wizyty pod posta­cią pięć­set­let­niego holo­gramu, oce­nił spo­koj­nie praw­do­po­do­bień­stwo pozo­sta­nia sto­licy na Ter­mi­nusie na 87,2 pro­cent.

Nie­mniej jed­nak nawet dla sel­do­ni­stów ozna­czało to, że praw­do­po­do­bień­stwo prze­nie­sie­nia sto­licy w jakieś miej­sce bliż­sze cen­trum Fede­ra­cji Fun­da­cyj­nej, z wszyst­kimi strasz­nymi, zary­so­wa­nymi przez Sel­dona kon­se­kwen­cjami takiego posu­nię­cia, wyno­siło 12,8 pro­cent. Nie stało się tak z pew­no­ścią tylko dzięki pani bur­mistrz Branno.

Było pewne, że ni­gdy by do tego nie dopu­ściła. Mimo okre­sów spadku popu­lar­no­ści trwała nie­złom­nie na sta­no­wi­sku, że Ter­mi­nus, który był od początku sie­dzibą Fun­da­cji, powi­nien nią pozo­stać. Prze­ciw­nicy poli­tyczni przed­sta­wiali w kary­ka­tu­rach jej wydatną szczękę (dość udat­nie, trzeba przy­znać) jako gro­żący osu­nię­ciem gra­ni­towy blok.

I oto teraz Sel­don poparł jej punkt widze­nia, co – przy­naj­mniej w tej chwili – dawało jej miaż­dżącą prze­wagę nad prze­ciw­ni­kami. Mówiono, że przed rokiem wyznała, iż jeśli Sel­don następ­nym razem poprze ją, to uzna, że wypeł­niła swe zada­nie, i wycofa się z czyn­nego życia, kon­ten­tu­jąc się rolą zasłu­żo­nego poli­tyka i nie ryzy­ku­jąc sławy, którą mogłaby utra­cić w dal­szych wal­kach poli­tycz­nych.

Prawdę mówiąc, nikt w to nie wie­rzył. Walka poli­tyczna była jej żywio­łem i teraz, kiedy poja­wił się i znik­nął holo­gram Sel­dona, nic nie wska­zy­wało na to, że zamie­rza się wyco­fać.

Mówiła czy­stym gło­sem, nie sta­ra­jąc się ukryć swego fun­da­cyj­nego akcentu (była nie­gdyś amba­sa­do­rem na Man­dress, ale nie przy­swo­iła sobie sta­rego, impe­rial­nego spo­sobu mówie­nia, który był teraz tak modny i łączył się nie­ro­ze­rwal­nie z quasi-impe­rial­nymi cią­go­tami ku wewnętrz­nym pro­win­cjom).

– Kry­zys Sel­dona został zaże­gnany. Zgod­nie ze starą, dobrą tra­dy­cją nie będziemy sto­so­wali żad­nych repre­sji wobec tych, któ­rzy opo­wie­dzieli się po prze­ciw­nej stro­nie. Nie będziemy ich także pięt­no­wać w oczach opi­nii publicz­nej. Wielu ludzi chciało tego, czego nie chciał Sel­don, lecz dzia­łali w dobrej wie­rze. Nie ma sensu wypo­mi­nać im błę­dów, gdyż bro­niąc swego dobrego imie­nia, mogliby się posu­nąć nawet do zakwe­stio­no­wa­nia całego Planu Sel­dona. Mamy w zwy­czaju, że strona, która prze­grała, przyj­muje swoją porażkę ze spo­ko­jem i bez dal­szych, zbęd­nych dys­ku­sji. A zatem zarówno my, jak i nasi nie­dawni prze­ciw­nicy, uwa­żamy sprawę za zamkniętą. – Prze­rwała na chwilę, popa­trzyła po twa­rzach zebra­nych i pod­jęła: – Minęło już pięć­set lat, pano­wie radni, połowa czasu, który oddziela dwa Impe­ria. Był to trudny okres, ale zro­bi­li­śmy dużo. Już teraz jeste­śmy nie­mal Impe­rium Galak­tycz­nym i nie mamy poważ­nych wro­gów zewnętrz­nych. Gdyby nie Plan Sel­dona, inter­re­gnum trwa­łoby trzy­dzie­ści tysięcy lat. Być może po trzy­dzie­stu tysią­cach lat nie byłoby już w Galak­tyce siły zdol­nej stwo­rzyć nowe Impe­rium. Być może skła­da­łaby się ona tylko z odizo­lo­wa­nych od sie­bie i giną­cych świa­tów. Wszystko, co osią­gnę­li­śmy, zawdzię­czamy Hariemu Sel­donowi i dalej musimy na nim pole­gać. Teraz, pano­wie radni, praw­dziwe zagro­że­nie dla Planu sta­no­wimy my sami. Dla­tego od tej pory nie może być żad­nych publicz­nych zastrze­żeń co do jego war­to­ści. Umówmy się, że poczy­na­jąc od dzi­siaj, nikt nie będzie ofi­cjal­nie poda­wał Planu w wąt­pli­wość, kry­ty­ko­wał go czy potę­piał. Musimy przyj­mo­wać go bez zastrze­żeń. Jego słusz­no­ści dowio­dło minione pięć­set lat. Ma on zapew­nić bez­pieczną przy­szłość rodza­jowi ludz­kiemu i nie możemy dopu­ścić do żad­nych zmian czy odstępstw od niego. Zga­dza­cie się ze mną?

Odpo­wie­dział jej cichy pomruk. Nie musiała roz­glą­dać się po sali, by szu­kać wyraź­niej­szych dowo­dów apro­baty. Znała każ­dego członka rady i wie­działa, jak zare­aguje. Teraz, w chwili jej try­umfu, nikt nie odważy się sprze­ci­wić. Może za rok, ale nie teraz. A tym, co będzie za rok, będzie się przej­mo­wała za rok.

Z tym, że zawsze…

– Czyżby kon­trola myśli, pani bur­mistrz? – spy­tał Golan Tre­vize, scho­dząc wiel­kimi kro­kami mię­dzy rzę­dami foteli i mówiąc dono­śnym gło­sem, jakby sta­rał się zre­kom­pen­so­wać w ten spo­sób mil­cze­nie pozo­sta­łych. Nie spoj­rzał nawet w stronę swego miej­sca, które – jako że był nowym człon­kiem rady – znaj­do­wało się w tyl­nych rzę­dach.

Branno na­dal nie pod­no­siła głowy.

– Jak pan to oce­nia, radny Tre­vize? – spy­tała.

– Moim zda­niem, rząd nie może znieść wol­no­ści słowa, każdy oby­wa­tel – a więc oczy­wi­ście także radny czy radna, któ­rzy zostali wybrani spe­cjal­nie w tym celu – ma prawo dys­ku­to­wać na temat aktu­al­nych wyda­rzeń poli­tycz­nych, a żad­nego wyda­rze­nia poli­tycz­nego nie spo­sób roz­pa­try­wać w ode­rwa­niu od Planu Sel­dona.

Branno zało­żyła ręce na piersi i pod­nio­sła głowę. Z jej twa­rzy nie można było nic wyczy­tać.

– Radny Tre­vize – powie­działa – zabrał pan głos w tej deba­cie z naru­sze­niem regu­la­minu i porządku obrad. Ponie­waż jed­nak pro­si­łam, by przed­sta­wił pan swój punkt widze­nia, odpo­wiem panu teraz. Nie ma żad­nych ogra­ni­czeń wypo­wie­dzi doty­czą­cych Planu Sel­dona. To po pro­stu Plan, z samej swej istoty, ogra­ni­cza nas. Zanim holo­gram Sel­dona podej­mie osta­teczną decy­zję, można inter­pre­to­wać zda­rze­nia na wiele spo­so­bów, ale z chwilą gdy decy­zja ta już zapada, jej zasad­ność nie może być kwe­stio­no­wana na posie­dze­niach rady. Nie może też być kwe­stio­no­wana z góry wypo­wie­dziami typu: „Gdyby Sel­don powie­dział tak i tak, to myliłby się”.

– A gdyby ktoś rze­czy­wi­ście tak uwa­żał, pani bur­mistrz?

– To mógłby dać temu wyraz jako osoba pry­watna, oma­wia­jąc tę sprawę w pry­wat­nym gro­nie.

– Zatem ogra­ni­cze­nia wol­no­ści słowa, które pani pro­po­nuje, mają doty­czyć tylko i wyłącz­nie człon­ków rządu.

– Tak. To nie jest żadna nowość w sys­te­mie praw­nym Fun­da­cji. Ta zasada była już sto­so­wana przez bur­mi­strzów, i to wywo­dzą­cych się z róż­nych par­tii. Pry­watny punkt widze­nia jest bez zna­cze­nia, nato­miast opi­nia wyra­żona ofi­cjal­nie ma swą wagę i może być nie­bez­pieczna. Nie po to osią­gnę­li­śmy tyle, żeby teraz nara­żać się na ryzyko prze­gra­nej.

– Pra­gnę zauwa­żyć, pani bur­mistrz, że zasada, o któ­rej pani wspo­mniała, była sto­so­wana, i to nad­zwy­czaj rzadko, w odnie­sie­niu do kon­kret­nych uchwał rady. Ni­gdy nato­miast nie zasto­so­wano jej do cze­goś tak ogól­nego i nie­okre­ślo­nego jak Plan Sel­dona.

– Plan Sel­dona wymaga szcze­gól­nej ochrony, ponie­waż kwe­stio­no­wa­nie jego roz­strzy­gnięć może być szcze­gól­nie nie­bez­pieczne.

– Czy nie uważa pani… – Tre­vize odwró­cił się, kie­ru­jąc tym razem słowa do człon­ków rady, któ­rzy wstrzy­mali oddech, jak gdyby cze­kali na wynik poje­dynku. – Czy nie uwa­ża­cie, panie i pano­wie, że mamy wszel­kie powody sądzić, że w ogóle nie ma żad­nego Planu Sel­dona?

– Dzi­siaj byli­śmy wszy­scy świad­kami jego dzia­ła­nia – rze­kła bur­mistrz Branno, któ­rej spo­kój zda­wał się wzra­stać, w miarę jak Tre­vi­zego ogar­niał zapał kra­so­mów­czy.

– Wła­śnie dla­tego, panie i pano­wie, że widzie­li­śmy dzi­siaj jego dzia­ła­nie, możemy stwier­dzić, że Plan Sel­dona, w jaki nauczono nas wie­rzyć, nie może ist­nieć.

– Radny Tre­vize, łamie pan porzą­dek obrad. Pro­szę zakoń­czyć te wywody.

– Mam do tego prawo z racji mojej funk­cji, pani bur­mistrz.

– Prawo to zostaje niniej­szym zawie­szone.

– Nie może go pani zawie­sić. Pani oświad­cze­nie ogra­ni­cza­jące wol­ność słowa nie ma mocy praw­nej. Nie zostało prze­gło­so­wane przez radę, a nawet gdyby zostało, miał­bym prawo zakwe­stio­no­wać jego pra­wo­moc­ność.

– To zawie­sze­nie, panie radny, nie ma nic wspól­nego z moim oświad­cze­niem doty­czą­cym ochrony Planu Sel­dona.

– Na czym wobec tego się zasa­dza?

– Oskar­żam pana o zdradę, panie radny. Ze względu na radę nie chcę, żeby aresz­to­wano pana w sali posie­dzeń, ale za drzwiami cze­kają ludzie z Urzędu Bez­pie­czeń­stwa, któ­rzy dopro­wa­dzą pana wprost do aresztu. Pro­szę teraz, żeby spo­koj­nie opu­ścił pan salę. Jeśli wykona pan jakiś podej­rzany ruch, oczy­wi­ście zosta­nie to potrak­to­wane jako bez­po­śred­nie zagro­że­nie i funk­cjo­na­riu­sze wkro­czą na salę. Wie­rzę, że postara się pan, by do tego nie doszło.

Tre­vize zmarsz­czył czoło. W sali pano­wała zupełna cisza. (Czy kto­kol­wiek – kto­kol­wiek z wyjąt­kiem jego i Com­pora – spo­dzie­wał się tego?) Spoj­rzał na drzwi. Nic nie zauwa­żył, ale nie miał wąt­pli­wo­ści, że bur­mistrz Branno nie ble­fuje.

– Re… repre­zen­tuję ważny okręg wybor­czy, pani bur­mistrz – wykrztu­sił z wście­kło­ścią.

– Nie wąt­pię, że zawiodą się na panu.

– Na jakiej pod­sta­wie wnosi pani to sza­lone oskar­że­nie?

– To się okaże we wła­ści­wym cza­sie, ale mogę pana zapew­nić, że mamy wszystko, czego potrze­bu­jemy. Jest pan bar­dzo nie­roz­ważny, mło­dzień­cze. Powi­nien pan sobie uświa­do­mić, że ktoś może być pań­skim przy­ja­cie­lem, ale nie na tyle, żeby zostać pań­skim wspól­ni­kiem w dziele zdrady.

Tre­vize gwał­tow­nie odwró­cił się i spoj­rzał w nie­bie­skie oczy Com­pora. Ich spoj­rze­nie było twarde jak kamień.

Bur­mistrz Branno powie­działa spo­koj­nie:

– Wzy­wam wszyst­kich na świad­ków, że po moim ostat­nim zda­niu radny Tre­vize odwró­cił się i spoj­rzał na rad­nego Com­pora. Wyj­dzie pan sam, panie radny, czy chce pan nas zmu­sić do nie­taktu wobec rady i aresz­to­wa­nia pana w sali posie­dzeń?

Golan Tre­vize odwró­cił się i wszedł na schody pro­wa­dzące do wyj­ścia. Za drzwiami sta­nęło po jego bokach dwóch dobrze uzbro­jo­nych ludzi w mun­du­rach.

Harla Branno odpro­wa­dziła go wzro­kiem i syk­nęła przez zaci­śnięte zęby: Głu­piec!

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Tytuł ory­gi­nału: Foun­da­tion’s Edge

Copy­ri­ght © 1982 by Night­fall, Inc.

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2013, 2018, 2024

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor serii: Piotr Her­ma­now­ski

Redak­tor: Bła­żej Kem­nitz

Opra­co­wa­nie gra­ficzne serii i pro­jekt okładki: Jacek Pie­trzyń­ski

Ilu­stra­cja na okładce

© John Har­ris

Wyda­nie II e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Agent Fun­da­cji, wyd. II popra­wione, dodruk, Poznań 2010)

ISBN 978-83-7818-217-7

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer