Koniec Wieczności - Isaac Asimov - ebook + audiobook + książka

Koniec Wieczności ebook

Isaac Asimov

4,6

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Pod względem literackim ta opowieść o podróżach w czasie jest najlepsza w dorobku Asimova. - „Entertainment Weekly”

POWIEŚĆ NOMINOWANA DO NAGRODY HUGO.

Andrew Harlan żyje w Wieczności, miejscu istniejącym poza Czasem. Elitarna organizacja Wiecznościowców wprowadza dla dobra całej ludzkości drobne, precyzyjnie zaplanowane zmiany w historii. Podczas jednej z misji Harlan poznaje Noys Lambent, arystokratkę z 482 Stulecia. Wbrew etyce zawodowej zakochuje się w niej. Kiedy się dowiaduje, że po następnej zmianie Noys może przestać istnieć, Harlan podejmuje decyzję, która może zmienić jego przeszłość i zagrozić istnieniu Wieczności.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 270

Oceny
4,6 (102 oceny)
69
27
6
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ululinka

Nie oderwiesz się od lektury

No cóż, gdyby można bylo wszystko tak zmienić.... Może byłoby lepiej Polecam......
00
waltharius

Nie oderwiesz się od lektury

Niezłe.
00
psatti

Nie oderwiesz się od lektury

Prześwietna podróż w czasie
00
Ewa17177

Nie oderwiesz się od lektury

Odpoczynek dla umysłu. Dobrze przeczytane. Siedzi w głowie:)
00
Isgenaroth
(edytowany)

Dobrze spędzony czas

Jestem bardzo zaskoczony, że książka wydana ponad 50 lat temu w żaden sposób sie nie zdezaktualizowła. W tym przypadku nie nalaży obawiać się klasyki SF. Powieść w ciekawy sposób ukazuje człowieka zabawiającego sie w Boga. Potrafi przykuć uwagę do samego końca, który oczywiście jest zaskakujący. Lektor - Marcin Stec - to klasa sama w sobie. Polecam Koniec Wieczności na dobry początek przygody z klasyką Science Fiction.
00

Popularność




Dla Horace’a L. Golda

1. Technik

Andrew Har­lan wszedł do kotła. Jego ściany były dosko­nale okrą­głe i przy­le­gały dokład­nie do pio­no­wego szybu spo­rzą­dzo­nego z rzadko roz­miesz­czo­nych prę­tów, które sto osiem­dzie­siąt cen­ty­me­trów nad głową Har­lana prze­kształ­cały się w migo­tliwą, nie­wy­raźną mgiełkę. Włą­czył zespół ste­ro­wa­nia i poru­szył lekko cho­dzący star­ter.

Kocioł ani drgnął.

Har­lan by­naj­mniej nie spo­dzie­wał się ruchu ani w górę, ani w dół, w prawo czy w lewo, naprzód czy w tył. Jed­nak odstępy mię­dzy prę­tami stop­niały w sza­rawą czerń, która była twarda w dotyku, jak­kol­wiek nie­ma­te­rialna. Przy tym czuł lekki nie­po­kój w żołądku i nie­znaczny (psy­cho­so­ma­tyczny?) zawrót głowy, który wska­zy­wał, że wszystko, co kocioł zawiera, łącz­nie z samym Har­lanem, pędzi przez Wiecz­ność.

Wszedł do kotła w 575 Stu­le­ciu – bazie ope­ra­cji, przy­dzie­lo­nej mu dwa lata wcze­śniej. Wtedy wiek 575 był naj­od­le­glej­szy ze wszyst­kich, do któ­rych podró­żo­wał. A teraz prze­miesz­czał się ku 2456 Stu­le­ciu.

Nor­mal­nie czułby się nieco zagu­biony w tej sytu­acji. Jego ojczy­ste Stu­le­cie leżało w odle­głej prze­szło­ści – mówiąc dokład­nie był to wiek 95. Wiek 95 surowo ogra­ni­cza­jący uży­cie ener­gii ato­mo­wej, dość sie­lan­kowy, lubu­jący się w natu­ral­nym drew­nie jako mate­riale kon­struk­cyj­nym, nasta­wiony na eks­port pew­nych gatun­ków desty­lo­wa­nych napo­jów do wszyst­kich nie­mal epok i import nasie­nia koni­czyny. Jak­kol­wiek Har­lan nie był w 95 Stu­le­ciu od czasu, gdy prze­szedł spe­cjalne prze­szko­le­nie i jako pięt­na­sto­letni chło­piec został Nowi­cju­szem, to jed­nak zawsze czuł się nieco zagu­biony, gdy odda­lał się od „domu”. Wiek 2456 będzie nie­mal dwie­ście czter­dzie­stym tysiąc­le­ciem od naro­dzin Har­lana, a jest to szmat czasu, nawet dla zahar­to­wa­nego Wiecz­no­ściowca.

W nor­mal­nych oko­licz­no­ściach wszystko by tak wyglą­dało.

Lecz teraz Har­lan był w zbyt kiep­skim nastroju, by myśleć o czym­kol­wiek, poza tym, że doku­menty ciążą mu w kie­szeni, a cały plan dzia­ła­nia ciężko leży na sercu. Był nieco prze­stra­szony, tro­chę pod­nie­cony i zmie­szany.

Jego ręce odru­chowo zatrzy­mały kocioł na wła­ści­wym przy­stanku we wła­ści­wym wieku.

Dziwne, że Tech­nik mógł być pod­nie­cony czy zde­ner­wo­wany czym­kol­wiek. Co to kie­dyś mówił Edu­ka­tor Yar­row?

– Tech­nik musi być przede wszyst­kim bez­na­miętny. Zmiana Rze­czy­wi­sto­ści, jakiej doko­nuje, może wpły­wać na życie nawet pięć­dzie­się­ciu miliar­dów ludzi. Dla miliona czy wię­cej spo­śród nich efekty będą tak dra­styczne, że trzeba ich uwa­żać za cał­ko­wi­cie nowe jed­nostki. W tych warun­kach emo­cjo­nalne podej­ście do sprawy sta­nowi poważną prze­szkodę.

Har­lan gwał­tow­nym potrzą­śnię­ciem głowy wyrzu­cił ze swego umy­słu wspo­mnie­nie suchego głosu nauczy­ciela. W tam­tych cza­sach nawet sobie nie wyobra­żał, że zosta­nie wła­śnie Tech­ni­kiem. Ale emo­cje zaczął prze­ży­wać mimo wszystko. Nie z racji pięć­dzie­się­ciu miliar­dów ludzi. Kto w Cza­sie trosz­czy się o pięć­dzie­siąt miliar­dów ludzi? Cho­dzi tylko o jed­nego. O jedną osobę.

Uświa­do­mił sobie, że kocioł stoi, i w kró­ciut­kiej prze­rwie, dla zebra­nia myśli, wpra­wił się w ten chłodny, rze­czowy nastrój, jaki musi cecho­wać Tech­nika. Potem wysiadł. Kocioł, który opu­ścił, nie był oczy­wi­ście tym samym, do któ­rego wsiadł – w tym sen­sie, że nie skła­dał się z tych samych ato­mów. Nie trosz­czył się o to bar­dziej niż inni Wiecz­no­ściowcy. Tylko Nowi­cju­sze i nowi przy­by­sze do Wiecz­no­ści inte­re­so­wali się bar­dziej mistyką podróży w Cza­sie niż samym jej fak­tem.

Znowu zro­bił krótką prze­rwę przy nie­skoń­cze­nie cien­kiej kur­ty­nie z Nie-Prze­strzeni i Nie-Czasu, która z jed­nej strony oddzie­lała go od Wiecz­no­ści, a z dru­giej – od zwy­kłego Czasu. Zna­lazł się w cał­kiem dla sie­bie nowej sek­cji Wiecz­no­ści. Oczy­wi­ście coś z grub­sza o niej wie­dział, przej­rzaw­szy odpo­wiedni roz­dział Pod­ręcz­nika czasu. Jed­nak nie mogło to zastą­pić oso­bi­stych odwie­dzin, więc przy­go­to­wał się na począt­kowy szok adap­ta­cji.

Odpo­wied­nio nasta­wił zespół ste­ro­wa­nia (pro­sta sprawa przy wkra­cza­niu do Wiecz­no­ści, nato­miast bar­dzo skom­pli­ko­wana w przej­ściu do Czasu, lecz ten typ podróży zda­rzał się rza­dziej). Prze­kro­czył kur­tynę i przy­mru­żył oczy od bla­sku. Odru­chowo pod­niósł rękę, by je osło­nić.

Naprze­ciw niego stał tylko jeden czło­wiek. Z początku Har­lan widział go bar­dzo nie­wy­raź­nie.

Czło­wiek ode­zwał się:

– Jestem Socjo­log Kan­tor Voy. Pan jest pew­nie Tech­ni­kiem Har­la­nem?

Har­lan ski­nął głową i powie­dział:

– Ojcze Cza­sie! Czy tę ilu­mi­na­cję można tro­chę przy­ga­sić?

Voy obej­rzał się, a potem rzekł wyro­zu­miale:

– Myśli pan o emul­sjach czą­stecz­ko­wych?

– Oczy­wi­ście – odparł Har­lan. – Pod­ręcz­nik wspo­mi­nał o nich, ale nie mówił o tak sza­leń­czych reflek­sach świetl­nych.

Har­lan uwa­żał swe obu­rze­nie za dość uza­sad­nione. 2456 Stu­le­cie orien­to­wało się na mate­rię, podob­nie jak więk­szość stu­leci, więc od samego początku miał prawo ocze­ki­wać, że wszystko będzie dość podobne. Nie spo­dzie­wał się tu strasz­li­wego cha­osu (strasz­li­wego dla kogoś, kto uro­dził się w epoce zorien­to­wa­nej na mate­rię), wirów ener­gii trzech­set­nych stu­leci ani dyna­miki pola sześć­set­nych wie­ków. W 2456 Stu­le­ciu dla wygody prze­cięt­nego Wiecz­no­ściowca mate­rii uży­wano do wszyst­kiego – od ścian do gwoź­dzi tapi­cer­skich.

Nawia­sem mówiąc, jest mate­ria i mate­ria. Oby­wa­tel zorien­to­wa­nego na ener­gię Stu­le­cia może sobie tego nie uświa­da­miać. Dla niego wszelka mate­ria może wyglą­dać jak drobne odmiany cze­goś gru­bego, cięż­kiego, bar­ba­rzyń­skiego. Jed­nak nasta­wiony na mate­rię Har­lan roz­róż­niał drzewo, metale (cięż­kie i lek­kie), pla­stik, krzem, wapno, skórę i tak dalej.

Lecz mate­ria skła­da­jąca się wyłącz­nie z luster!

To było pierw­sze wra­że­nie z 2456 Stu­le­cia. Każda powierzch­nia odbi­jała świa­tło i błysz­czała. Wszę­dzie była ilu­zja abso­lut­nej gład­ko­ści: efekt emul­sji czą­stecz­ko­wej. W tych nie­koń­czą­cych się odbi­ciach samego Har­lana i Socjo­loga Voya, wszyst­kiego, co tylko mógł zoba­czyć w ułam­kach i cało­ściach, pod wszyst­kimi kątami, był chaos. Jaskrawy chaos wywo­łu­jący mdło­ści.

– Bar­dzo mi przy­kro – powie­dział Voy. – To oby­czaj Stu­le­cia, a odpo­wied­nia sek­cja uważa, że należy przyj­mo­wać miej­scowe oby­czaje, jeśli są prak­tyczne. Przy­zwy­czai się pan do tego po pew­nym cza­sie.

Voy ruszył gwał­tow­nie po sto­pach innego Voya, odwró­co­nego głową w dół pod posadzką, który wraz z nim pod­szedł do stołu. Prze­su­nął do punktu zero­wego cienką jak włos wska­zówkę na spi­ral­nej skali.

Odbi­cia zni­kły, jaskrawe świa­tło zbla­dło. Har­lan poczuł, jak jego świat się zestala.

– Pro­szę teraz za mną – rzekł Voy.

Har­lan poszedł za nim przez puste kory­ta­rze, które przed paroma chwi­lami musiały jarzyć się orgią sztucz­nego świa­tła i reflek­sów, po pochylni i przez przed­po­kój do gabi­netu.

Na tej krót­kiej dro­dze nie spo­tkali nikogo. Har­lan tak był do tego przy­zwy­cza­jony, że z pew­no­ścią zasko­czy­łoby go i nie­mal wywo­łało wstrząs, gdyby ujrzał odda­la­jącą się szybko postać ludzką. Bez wąt­pie­nia roze­szły się już wie­ści, że przy­bywa Tech­nik. Nawet Voy trzy­mał się na dystans, a gdy przy­pad­kowo dłoń Har­lana otarła się o jego rękaw, Socjo­log drgnął i się cof­nął.

Har­lana nieco zasko­czyła odro­bina gory­czy, jakiej przy tym wszyst­kim dozna­wał. Myślał, że muszla, która wyro­sła wokół jego duszy, jest grub­sza, bar­dziej nie­prze­ni­kliwa. Jeśli się mylił, jeśli ten pan­cerz stał się cień­szy, przy­czyna mogła być tylko jedna.

Noÿs!

Socjo­log Kan­tor Voy pochy­lił się ku Tech­ni­kowi niby w dość przy­ja­ciel­ski spo­sób, lecz Har­lan zauwa­żył, że sie­dzą po prze­ciw­nych koń­cach podłuż­nej osi dość dużego stołu.

Voy powie­dział:

– Cie­szę się, że tak słynny Tech­nik inte­re­suje się naszym drob­nym pro­ble­mem.

– Tak – odparł Har­lan z chłodną obo­jęt­no­ścią, jakiej ludzie po nim ocze­ki­wali. – Ten pro­blem ma swoje inte­re­su­jące aspekty. – Czy był dość obo­jętny? Z pew­no­ścią jego praw­dziwe motywy muszą być widoczne, a wina ujaw­nia się w kro­pel­kach potu na czole.

Wydo­był z wewnętrz­nej kie­szeni arku­sik folii z suma­rycz­nym pro­jek­tem Zmiany Rze­czy­wi­sto­ści. Była to ta sama kopia, którą mie­siąc wcze­śniej wysłano do Rady Wszech Cza­sów. Dzięki swym kon­tak­tom ze Star­szym Kal­ku­la­to­rem Twis­sel­lem (samym Twis­sel­lem!) Har­lan nie miał wiele kło­potu z uzy­ska­niem tego egzem­pla­rza.

Przed roz­wi­nię­ciem rolki upu­ścił ją na powierzch­nię stołu, gdzie została zatrzy­mana przez słabe pole para­ma­gne­tyczne, i zamy­ślił się na chwilę.

Pokry­wa­jąca stół emul­sja czą­stecz­kowa była przy­ga­szona, ale nie ciemna. Ruch wła­snej ręki przy­cią­gnął na chwilę jego wzrok, odbi­cie twa­rzy zda­wało się patrzeć na niego ponuro z blatu stołu. Miał trzy­dzie­ści dwa lata, lecz wyglą­dał sta­rzej. Wie­dział o tym. Może to wła­śnie jego długa twarz i czarne brwi nad czar­nymi oczyma powo­do­wały po czę­ści, że miał ów mar­sowy wygląd i chłodne nie­ru­chome spoj­rze­nie, typowe dla kary­ka­tu­ral­nego obrazu Tech­nika w wyobra­że­niach Wiecz­no­ściow­ców. A może powo­do­wał to fakt, że Har­lan stale pamię­tał o tym, iż jest Tech­ni­kiem.

Roz­po­starł folię na stole i wró­cił do sprawy.

– Nie jestem Socjo­lo­giem – rzekł.

Voy uśmiech­nął się.

– To brzmi wspa­niale. Gdy ktoś zaczyna mówić o braku kom­pe­ten­cji w danej dzie­dzi­nie, zazwy­czaj zaraz potem wystę­puje z jakąś sta­now­czą opi­nią.

– Nie – powie­dział Har­lan. – To nie opi­nia. Tylko prośba. Chciał­bym, żeby pan rzu­cił okiem na to pod­su­mo­wa­nie i spraw­dził, czy gdzieś tu nie ma drob­nej pomyłki.

Voy natych­miast spo­waż­niał.

– Mam nadzieję, że nie – powie­dział.

Har­lan trzy­mał jedną rękę na opar­ciu fotela, drugą na kola­nach. Musiał uwa­żać, żeby nie bęb­nić pal­cami. Ani nie zagry­zać ust. Nie mógł w żad­nym wypadku wyja­wiać swych uczuć.

Od czasu gdy cała orien­ta­cja jego życia się zmie­niła, stu­dio­wał kon­spekty pro­jek­to­wa­nych Zmian Rze­czy­wi­sto­ści, które napły­wały poprzez pra­cu­jący na wyso­kich obro­tach młyn admi­ni­stra­cyjny do Rady Wszech Cza­sów. Jako przy­boczny Tech­nik Star­szego Kal­ku­la­tora Twis­sella potra­fił to zor­ga­ni­zo­wać, lekko tylko nagi­na­jąc zasady zawo­do­wej etyki. Szcze­gól­nie że Twis­sell coraz wię­cej uwagi poświę­cał swemu gigan­tycz­nemu przed­się­wzię­ciu. (Jego noz­drza się wydęły. Teraz Har­lan wie­dział coś nie­coś o natu­rze tego przed­się­wzię­cia).

Nie miał pew­no­ści, że we wła­ści­wym cza­sie znaj­dzie to, czego szu­kał. Gdy pierw­szy raz rzu­cił okiem na pro­jekt Zmiany Rze­czy­wi­sto­ści 2456–2781, numer seryjny V-5, był pra­wie prze­ko­nany, że pra­gnie­nia zmą­ciły mu umysł. Przez cały dzień spraw­dzał rów­na­nia i związki w przy­gnia­ta­ją­cej niepew­no­ści, zmie­sza­nej ze wzra­sta­ją­cym pod­nie­ce­niem i gorzką satys­fak­cją, że nauczył się przy­naj­mniej pod­staw psy­cho­ma­te­ma­tyki.

Teraz Voy prze­glą­dał te same per­fo­ro­wane wzory na wpół zdu­mio­nym, na wpół gniew­nym wzro­kiem.

– Wydaje mi się, powia­dam: wydaje mi się, że wszystko jest w naj­lep­szym porządku – rzekł.

– Pole­cam panu szcze­gól­nie sprawę cha­rak­te­ry­styki okresu narze­czeń­stwa w bie­żą­cej Rze­czy­wi­sto­ści tego Stu­le­cia – pod­su­nął Har­lan. – To należy do socjo­lo­gii i za to chyba pan odpo­wiada. Dla­tego też chcia­łem się spo­tkać raczej z panem niż z kimś innym.

Voy zmarsz­czył czoło. Na­dal był grzeczny, lecz chłodny. Powie­dział:

– Obser­wa­to­rzy przy­dzie­leni do naszej sek­cji są wysoce kom­pe­tentni. Mam abso­lutną pew­ność, że ci, któ­rych wyzna­czono do tego pro­jektu, dostar­czyli dokład­nych danych. Ma pan powody sądzić, że było ina­czej?

– By­naj­mniej, Socjo­logu. Przyj­muję ich mate­riały. Kwe­stio­nuję nato­miast opra­co­wa­nie mate­ria­łów. Czy nie można zna­leźć alter­na­tyw­nego roz­ga­łę­zie­nia w tym punk­cie, jeśli weź­mie się wła­ści­wie pod roz­wagę dane o narze­czo­nych?

Voy spoj­rzał, a potem ode­tchnął z ulgą.

– Oczy­wi­ście, Tech­niku, oczy­wi­ście, lecz to roz­ga­łę­zie­nie prze­kształca się w toż­sa­mość. To pętla małych roz­mia­rów bez żad­nych świad­czeń z któ­rej­kol­wiek strony. Sądzę, że wyba­czy mi pan ten malow­ni­czy język zamiast pre­cy­zyj­nych wyra­żeń mate­ma­tycz­nych.

– Lubię go – powie­dział sucho Har­lan. – Nie jestem bar­dziej Kal­ku­la­to­rem niż Socjo­lo­giem.

– Dosko­nale. Alter­na­tywne roz­ga­łę­zie­nie, o któ­rym pan mówi, albo roz­wi­dle­nie drogi, jak byśmy powie­dzieli, jest nie­znaczne. Oba ramiona się łączą i powstaje znowu jedna droga. Nie ma nawet potrzeby o tym wspo­mi­nać w naszych zale­ce­niach.

– Skoro pan tak twier­dzi, to przyj­muję, że pan ma rację. Jed­nak na­dal pozo­staje kwe­stia MPZ.

Socjo­log jęk­nął przy tych ini­cja­łach, ale Har­lan spo­dzie­wał się tego. MPZ – Mini­mum Potrzeb­nych Zmian. Tutaj Tech­nik był mistrzem. Socjo­log mógł się uwa­żać za nie­do­stęp­nego dla kry­tyki niż­szych istot we wszyst­kim, co doty­czyło mate­ma­tycz­nej ana­lizy nie­skoń­cze­nie moż­li­wych Rze­czy­wi­sto­ści w Cza­sie, ale w spra­wach MPZ Tech­nik stał wyżej.

Mecha­niczne kal­ku­la­cje nie wystar­czą. Naj­więk­szy kom­pu­ta­pleks, jaki kie­dy­kol­wiek zbu­do­wano, obsłu­gi­wany przez naj­mą­drzej­szego i naj­bar­dziej doświad­czo­nego Star­szego Kal­ku­la­tora, potrafi naj­wy­żej wska­zać gra­nice, w któ­rych można usta­lić MPZ. Dopiero Tech­nik, prze­glą­da­jąc dane, wybie­rał okre­ślony punkt w tym zakre­sie. Dobry Tech­nik rzadko się mylił, Tech­nik wybitny nie mylił się ni­gdy.

Har­lan nie mylił się ni­gdy.

– Tym­cza­sem zale­cane przez waszą sek­cję MPZ – ode­zwał się Har­lan (mówił chłodno, obo­jęt­nie, pre­cy­zyj­nie wyma­wia­jąc zgło­ski stan­dar­do­wego języka mię­dzy­cza­so­wego) – łączy się ze spo­wo­do­wa­niem wypadku w prze­strzeni kosmicz­nej i gwał­towną, okrutną śmier­cią dzie­się­ciu czy wię­cej ludzi.

– Nie­unik­nione – powie­dział Voy, wzru­sza­jąc ramio­nami.

– Ze swej strony – odparł Har­lan – uwa­żam, że MPZ można zre­du­ko­wać do zwy­kłego prze­nie­sie­nia zasob­nika z jed­nej półki na drugą. Pro­szę! – Wska­zał pal­cem, pod­kre­śla­jąc wypie­lę­gno­wa­nym paznok­ciem malutki zna­czek obok kolumny per­fo­ra­cji.

Voy w mil­cze­niu roz­my­ślał nad wzo­rami.

– Czy to nie zmie­nia sytu­acji pań­skiego nie­prze­wi­dzia­nego roz­wi­dle­nia? – zapy­tał Har­lan. – Czy nie zmie­nia wide­łek mniej­szego praw­do­po­do­bień­stwa nie­mal w pew­ność i nie pro­wa­dzi do…

– Do MPO – szep­nął Voy.

– Wła­śnie, do Mak­sy­mal­nie Pożą­da­nej Odpo­wie­dzi – rzekł Har­lan.

Voy pod­niósł głowę, na jego ciem­nej twa­rzy malo­wała się walka mię­dzy stra­chem a gnie­wem. Har­lan mimo­wol­nie zauwa­żył, że mię­dzy dwoma dużymi gór­nymi sie­ka­czami tego czło­wieka jest szpara, co nada­wało mu kró­li­czy wygląd, dziw­nie kłó­cący się z tłu­mioną ener­gią jego słów.

– Więc będę prze­słu­chany przez Radę Wszech Cza­sów? – zapy­tał Voy.

– Nie sądzę. O ile się orien­tuję, Rada Wszech Cza­sów nie wie o tym. W każ­dym razie pro­jekt Zmiany Rze­czy­wi­sto­ści prze­ka­zano mi bez komen­ta­rzy. – Nie wyja­śnił słowa „prze­ka­zano”, ale Voy nie zadał żad­nego pyta­nia.

– Więc to pan wykrył tę pomyłkę?

– Ja.

– I nie zło­żył pan raportu Radzie Wszech Cza­sów?

– Nie zło­ży­łem.

Naj­pierw ulga, a potem stę­że­nie rysów twa­rzy.

– Dla­czego nie?

– Mało kto potra­fiłby unik­nąć tej omyłki. Wyda­wało mi się, że mogę ją napra­wić, zanim sta­nie się szkoda. Zro­bi­łem to. Po co cią­gnąć sprawę dalej?

– No cóż… dzię­kuję, Tech­niku. Postą­pił pan jak przy­ja­ciel. Omyłka sek­cyjna, która, jak pan sam stwier­dził, prak­tycz­nie była nie do unik­nię­cia, bar­dzo nie­przy­jem­nie wyglą­da­łaby w rapor­cie. – Zro­bił krótką prze­rwę i cią­gnął dalej: – Oczy­wi­ście, w obli­czu zmian w oso­bo­wo­ści, jakie zostaną wpro­wa­dzone przez tę Zmianę, śmierć paru ludzi na wstę­pie nie ma więk­szego zna­cze­nia.

Har­lan pomy­ślał obo­jęt­nie: Nie wygląda na to, żeby był szcze­gól­nie wdzięczny. Praw­do­po­dob­nie jest zły. Gdy prze­sta­nie myśleć, będzie jesz­cze bar­dziej zły, że Tech­nik uchro­nił go przed naganą służ­bową. Gdy­bym był Socjo­lo­giem, uści­skałby mi rękę, ale Tech­nikowi… Z zimną krwią potrafi ska­zać dzie­się­ciu ludzi na śmierć, lecz nie dotknie Tech­nika.

A ponie­waż cze­ka­nie, aż gniew Voya wzro­śnie, byłoby fatalne, Har­lan oznaj­mił bez zwłoki:

– Myślę, że pana wdzięcz­ność sięga tak daleko, że pań­ska sek­cja wykona dla mnie pewną małą robótkę.

– Robótkę?

– Pro­blem Bio­gra­fo­wa­nia. Mam przy sobie odpo­wied­nie infor­ma­cje. Mam rów­nież dane doty­czące pro­po­no­wa­nej Zmiany Rze­czy­wi­sto­ści w 482. Chciał­bym znać wpływ tej zmiany na praw­do­po­dobną przy­szłość pew­nej osoby.

– Chyba nie­zu­peł­nie pana rozu­miem – powie­dział wolno Socjo­log. – Z pew­no­ścią ma pan prze­cież moż­li­wość zała­twie­nia tego w swo­jej sek­cji?

– Mam. Jestem jed­nak zaan­ga­żo­wany w pry­watne bada­nia, któ­rych jesz­cze nie chciał­bym wyka­zy­wać w rapor­tach. Byłoby trudno wyko­nać to w mojej sek­cji bez… – Gestem wyra­ził kon­klu­zję nie­do­koń­czo­nego zda­nia.

– Więc nie chce pan robić tego ofi­cjal­nie?

– Chcę, żeby to zostało zro­bione pouf­nie. Pra­gnę pouf­nej odpo­wie­dzi.

– Hm… to jest wbrew prze­pi­som. Nie mogę się na to zgo­dzić.

Har­lan zmarsz­czył czoło.

– Chyba nie bar­dziej wbrew prze­pi­som niż moja rezy­gna­cja z zamel­do­wa­nia Radzie Wszech Cza­sów o pań­skiej omyłce. Prze­ciwko temu nie zgło­sił pan zastrze­żeń. Jeśli mamy postę­po­wać ści­śle ofi­cjal­nie w jed­nej spra­wie, musimy być rów­nież ofi­cjalni w dru­giej. Sądzę, że pan mnie rozu­mie?

Wystar­czyło spoj­rzeć na twarz Voya. Socjo­log wycią­gnął rękę.

– Czy mogą zoba­czyć doku­menty?

Har­lan poczuł pewną ulgę. Główna prze­szkoda została poko­nana. Patrzył w napię­ciu, jak Voy pochyla głowę nad arku­szami. Tylko raz Socjo­log się ode­zwał:

– Na Czas, to jest mała Zmiana Rze­czy­wi­sto­ści.

Har­lan wyko­rzy­stał oka­zję i zaczął impro­wi­zo­wać:

– Tak jest. Chyba bar­dzo mała. O to toczy się cały spór. To Zmiana poni­żej kry­tycz­nej róż­nicy, więc wybra­łem pewną jed­nostkę na próbę. Oczy­wi­ście byłoby nie­dy­plo­ma­tycz­nie wyko­rzy­sty­wać środki naszej sek­cji, póki nie uzy­skam pew­no­ści, że mam rację.

Voy nie odpo­wia­dał i Har­lan urwał. Nie było sensu prze­cią­gać tego dalej. Voy wstał.

– Dam to jed­nemu z naszych Bio­gra­fi­stów. Sprawę utrzy­mamy w tajem­nicy. Rozu­mie pan chyba, że nie można tego uwa­żać za pre­ce­dens.

– Oczy­wi­ście, że nie.

– I jeśli nie ma pan nic prze­ciwko temu, chęt­nie poszedł­bym popa­trzeć, jak się doko­nuje Zmiana Rze­czy­wi­sto­ści. Mam nadzieję, że zrobi pan nam ten zaszczyt i prze­pro­wa­dzi MPZ oso­bi­ście.

Har­lan ski­nął głową.

– Przyj­muję cał­ko­witą odpo­wie­dzial­ność.

Kiedy weszli do sali obser­wa­cyj­nej, dzia­łały tam dwa ekrany. Inży­nie­ro­wie ześrod­ko­wali je już wedle dokład­nych koor­dy­nat w Prze­strzeni i Cza­sie, a potem wyszli. Har­lan i Voy byli sami w błysz­czą­cej sali. (Urzą­dze­nia z emul­sji czą­stecz­ko­wych były widoczne i nawet tro­chę wię­cej niż widoczne, lecz Har­lan patrzył na ekrany).

Oba obrazy tkwiły nie­ru­chomo. Wyglą­dały na foto­gra­fie, ponie­waż przed­sta­wiały mate­ma­tyczne momenty Czasu.

Jeden obraz był w ostrych, natu­ral­nych bar­wach i uka­zy­wał jakieś maszyny; Har­lan wie­dział, że jest to maszy­now­nia doświad­czal­nego statku kosmicz­nego. Zamy­kały się wła­śnie drzwi i w szcze­li­nie tkwił poły­sku­jący but z czer­wo­nego, na wpół prze­zro­czy­stego mate­riału. Ale nie poru­szał się. Nic się nie poru­szało. Gdyby obraz był na tyle ostry, że byłoby na nim widać dro­biny pyłu w powie­trzu, one też byłyby nie­ru­chome.

Voy powie­dział:

– Przez dwie godziny i trzy­dzie­ści sześć minut od obser­wo­wa­nego momentu ta maszy­now­nia pozo­sta­nie pusta. To zna­czy – w bie­żą­cej Rze­czy­wi­sto­ści.

– Wiem – mruk­nął Har­lan. Wkła­dał ręka­wiczki i utrwa­lał sobie w pamięci poło­że­nie na półce zasob­nika o decy­du­ją­cym zna­cze­niu, mie­rząc kroki do niego, wybie­ra­jąc naj­lep­sze miej­sce, w które nale­żało go prze­nieść. Pospiesz­nie rzu­cił okiem na drugi ekran.

Pod­czas gdy maszy­now­nia znaj­du­jąca się w polu okre­ślo­nym jako „teraź­niej­szość” – w odnie­sie­niu do tej sek­cji Wiecz­no­ści, w jakiej się znaj­do­wali – była jasna i w natu­ral­nych kolo­rach, to drugi obraz, póź­niej­szy o jakieś dwa­dzie­ścia pięć Stu­leci, miał błę­kitną poświatę, taką jak widoki z „przy­szło­ści”. To był port kosmiczny. Inten­syw­nie nie­bie­skie niebo, nie­bie­skawo zabar­wione budynki z suro­wego metalu na nie­bie­sko­zie­lo­nym grun­cie. Nie­bie­ski cylin­der dziw­nego kształtu o wybrzu­szo­nym dnie stał na pierw­szym pla­nie. Dwa podobne znaj­do­wały się w głębi. Wszyst­kie trzy wzno­siły swe roz­dwo­jone dzioby do góry, a roz­cię­cia się­gały głę­boko w kadłub statku.

– Bar­dzo dzi­waczne – powie­dział zamy­ślony Har­lan.

– Elek­tro­gra­wi­ta­cyjne – stwier­dził Voy. – Tylko 2481 Stu­le­cie ma elek­tro­gra­wi­ta­cyjne pojazdy kosmiczne. Bez dysz, bez sil­ni­ków jądro­wych. Kon­struk­cja, która daje duże prze­ży­cia este­tyczne. Wielka szkoda, że musie­li­śmy to pod­dać Zmia­nie. Wielka szkoda. – Wbił oczy w Har­lana z widoczną dez­apro­batą.

Har­lan zaci­snął wargi. Wyraźna dez­apro­bata! Czemu nie? Prze­cież jest Tech­ni­kiem.

Tak to jest: był kie­dyś pewien Obser­wa­tor, który stwier­dził zja­wi­sko nar­ko­ma­nii. Był jakiś Sta­ty­styk, który wyka­zał, że naj­now­sze Zmiany pomno­żyły liczbę nar­ko­ma­nów; osią­gnęła ona naj­więk­szy pro­cent w całej bie­żą­cej Rze­czy­wi­sto­ści czło­wieka. Jakiś Socjo­log, praw­do­po­dob­nie sam Voy, opra­co­wał ten pro­blem z psy­chia­trycz­nego punktu widze­nia. Wresz­cie jakiś Kal­ku­la­tor udo­wod­nił, że w celu ogra­ni­cze­nia nar­ko­ma­nii do bez­piecz­nego poziomu konieczna jest Zmiana Rze­czy­wi­sto­ści, i wykrył, że w efek­cie ubocz­nym musi na tym ucier­pieć elek­tro­gra­wi­ta­cyjna komu­ni­ka­cja kosmiczna. Dzie­się­ciu czy stu ludzi w całej Wiecz­no­ści przy­kła­dało do tego rękę.

Lecz wresz­cie, na koniec, musi wkro­czyć Tech­nik, taki jak Har­lan. Wypeł­nia­jąc dyrek­tywy, jakie wszy­scy inni wymy­ślili i mu prze­ka­zali, musi zapo­cząt­ko­wać aktu­alną Zmianę Rze­czy­wi­sto­ści. A potem wszy­scy patrzą na niego i oskar­żają wynio­śle. Ich spoj­rze­nia mówią: To nie my, to ty znisz­czy­łeś to piękno.

I za to będą go potę­piać i uni­kać. Zrzu­cać wła­sną winę na jego barki i będą nim pogar­dzać.

– Statki się nie liczą – powie­dział szorstko Har­lan. – Jeste­śmy zain­te­re­so­wani tylko tymi isto­tami.

„Istoty” były ludźmi, pomniej­szo­nymi na tle statku kosmicz­nego, tak jak Zie­mia i ziem­skie spo­łe­czeń­stwa zawsze są pomniej­szone na tle Kosmosu.

Ci ludzie przy­po­mi­nali grupę mario­ne­tek. Ich malut­kie rączki i nóżki zasty­gły w nie­na­tu­ral­nych pozach uchwy­co­nych w okre­ślo­nym momen­cie Czasu.

Voy wzru­szył ramio­nami.

Har­lan wła­śnie przy­mo­co­wy­wał mały gene­ra­tor pola do lewego prze­gubu.

– Trzeba wyko­nać tę robotę.

– Chwi­leczkę. Chcę się skon­tak­to­wać z Bio­gra­fi­stą i dowie­dzieć, ile czasu zaj­mie mu ta praca dla pana. Chciał­bym, żeby i to zostało wyko­nane.

Jego ręce mani­pu­lo­wały spraw­nie przy małym rucho­mym przy­ci­sku, a ucho słu­chało uważ­nie serii tyk­nięć, które nade­szły w odpo­wie­dzi. (Jesz­cze jedna cha­rak­te­ry­styczna cecha tej sek­cji Wiecz­no­ści, pomy­ślał Har­lan, kody dźwię­kowe. Mądre, ale afek­to­wane, podob­nie jak emul­sje czą­stecz­kowe).

– Mówi, że nie zaj­mie mu to wię­cej niż trzy godziny – rzekł wresz­cie Voy. – Poza tym podzi­wia imię bada­nej osoby. Noÿs Lam­bent. To kobieta, prawda?

Har­la­nowi zaschło w gar­dle.

– Tak.

Wargi Voya roz­cią­gnęły się w uśmie­chu.

– To brzmi inte­re­su­jąco. Chciał­bym ją poznać. Od mie­sięcy nie mie­li­śmy kobiet w naszej sek­cji.

Har­lan bał się odpo­wie­dzieć. Przez chwilę wpa­try­wał się w Socjo­loga, a potem gwał­tow­nie się odwró­cił.

Jeśli ist­niała jakaś skaza na Wiecz­no­ści, to wła­śnie w związku z kobie­tami. Wie­dział o tym nie­mal od pierw­szego wej­ścia w Wiecz­ność, lecz oso­bi­ście zaczął odczu­wać dopiero od tego dnia, kiedy spo­tkał Noÿs. Od tego momentu była już pro­sta droga do punktu, w któ­rym się teraz zna­lazł, zakła­many wobec swej przy­sięgi Wiecz­no­ściowca i wszyst­kiego, w co wie­rzył.

Dla kogo?

Dla Noÿs.

I nie wsty­dził się. To wła­śnie było naj­bar­dziej wstrzą­sa­jące. Nie wsty­dził się. Nie czuł się winny lawiny zbrodni, jaką spo­wo­do­wał, zbrodni, wobec któ­rych ostat­nia – nie­le­galne uży­cie pouf­nego Bio­gra­fo­wa­nia – była zale­d­wie drob­nym grze­chem.

Jeśli będzie trzeba, nie cof­nie się przed naj­gor­szym.

Po raz pierw­szy nasu­nęła mu się wyra­zi­ście pewna myśl. I cho­ciaż ją odrzu­cił ze zgrozą, wie­dział, że skoro raz już się poja­wiła, to na pewno wróci.

Myśl była pro­sta: jeśli zaj­dzie potrzeba, znisz­czy Wiecz­ność.

Naj­gor­sze było to, że wie­dział, iż naprawdę mógłby to zro­bić.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Tytuł ory­gi­nału: The End of Eter­nity

Copy­ri­ght © 1955 by the Estate of Isaac Asi­mov. Copy­ri­ght © rene­wed 1983 by the Estate of Isaac Asi­mov.

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish trans­la­tion and edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2022

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor serii: Sła­wo­mir Folk­man

Redak­tor tego wyda­nia: Krzysz­tof Tro­piło

Pro­jekt i opra­co­wa­nie gra­ficzne serii i okładki: Sła­wo­mir Folk­man/www.kala­dan.pl

Ilu­stra­cja na okładce: Igor Mor­ski

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Koniec Wiecz­no­ści, wyd. V popra­wione, Poznań 2022)

ISBN 978-83-8188-950-6

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer