Fundacja. Fundacja i imperium - Isaac Asimov - ebook + audiobook

Fundacja. Fundacja i imperium ebook i audiobook

Isaac Asimov

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

15 osób interesuje się tą książką

Opis

Siódmy tom epokowego cyklu Fundacja!

Isaac Asimov (1920-1992) to bodaj najwybitniejszy i najpoczytniejszy autor science fiction wszech czasów. Zasłynął przede wszystkim epokowym cyklem „Fundacja”, sagą o Imperium Galaktycznym, które – mimo że wydaje się wieczne – chyli się ku upadkowi. Ludzką cywilizację i wiedzę może uratować jedynie psychohistoria, nauka stworzona przez genialnego matematyka Hariego Seldona.

Dom Wydawniczy REBIS wydał cały siedmiotomowy cykl „Fundacja” Isaaca Asimova, a dostępne są już też trzy uzupełniające go tomy autorstwa bestsellerowych twórców SF: Gregory’ego Benforda, Grega Beara i Davida Brina.

Pierwsza Fundacja utrzymała suwerenność i pokonała Republikę Korelską. Wyszła też obronną ręką z następnego kryzysu, wywołanego przez generała imperialnego Bela Riose’a i lorda Brodriga. Jej jedyny wróg – kurczące się Imperium Galaktyczne – wydaje się coraz słabszy. Wszystko przebiega zgodnie z Planem Seldona. Jednak siedemdziesiąt lat później autorytarna władza Fundacji popada w konflikt z opozycją demokratyczną oraz niepodległymi handlarzami. Ci chcą pozyskać dla siebie Muła, mutanta o niesamowitych zdolnościach psychicznych. Nadciąga najgorszy z kryzysów – kryzys, którego nie przewidział nawet sam Hari Seldon. Ratunkiem może być tylko Druga Fundacja...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 315

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 24 min

Lektor: Jacek Rozenek
Oceny
4,6 (291 ocen)
199
79
12
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Bintol

Dobrze spędzony czas

Nie wiem co o tej książce myśleć. Momentami wręcz genialna, a momentami przewidywalna, schematyczna.
00
azutodragon

Nie oderwiesz się od lektury

Akcja się rozkręca.
00
waltharius

Nie oderwiesz się od lektury

Super mimo, że ma już swoje lata.
00
I1onza

Całkiem niezła

Zdecydowanie słabsza pozycja od chronologiczne pierwszego tomu. Plusem jest dla mnie to jak elegancko "Generał" łączy się z poprzednią cześcią a zakończenie "Muła" nareśla sytuację dla następnej. Ale nie podoba mi się wydłużenie pojedynczych opowieści. Wydają się bardzo monotonne a świat nie został rozbudowany. Czytelnik pływa w brodziku od ściany do ściany. Wciąż powtarzają się tematy wyjaśnione dogłębnie w pierwszym tomie. Nie mniej jednak w "Mule" reguły gry (chociaż przewidywalnie) zostają zmienione i ciekawi mnie co wyczytam w następnym tomie.
00
EmiliaJan

Dobrze spędzony czas

Kontynuacja utrzymuje poziom!
00

Popularność



Kolekcje



Pamięci mojego ojca 1896–1969

Pro­log

Impe­rium Galak­tyczne chy­liło się ku upad­kowi. Było to kolo­salne impe­rium, obej­mu­jące miliony świa­tów i cią­gnące się od końca jed­nego do końca dru­giego ramie­nia galak­tyki spi­ral­nej, jaką jest Droga Mleczna. Jego upa­dek był rów­nie kolo­salny, a przy tym powolny, gdyż taki gigant musi prze­być długą drogę, nim upad­nie.

Pro­ces ten trwał już setki lat, kiedy wresz­cie zna­lazł się czło­wiek, który zorien­to­wał się, co się dzieje. Czło­wie­kiem tym był Hari Sel­don, a jego praca naukowa była nikłą iskierką w mro­kach ogar­nia­ją­cych Impe­rium. Stwo­rzył on i wzniósł na naj­wyż­szy poziom roz­woju naukę zwaną psy­cho­hi­sto­rią.

Psy­cho­hi­sto­ria nie zaj­mo­wała się jed­nost­kami ludz­kimi, lecz masami. Była nauką o zacho­wa­niu tłumu, tłumu liczą­cego miliardy jed­no­stek. Mogła prze­wi­dzieć jego reak­cje na bodźce z taką mniej wię­cej dokład­no­ścią, z jaką nauka niż­szej rangi mogłaby obli­czyć kąt odbi­cia kuli bilar­do­wej. Nie ma takiej mate­ma­tyki, która byłaby w sta­nie prze­wi­dzieć zacho­wa­nie poje­dyn­czego czło­wieka, ale zacho­wa­nie miliarda ludzi to sprawa nieco inna.

Hari Sel­don stwo­rzył mate­ma­tyczny obraz spo­łecz­nych i gospo­dar­czych ten­den­cji epoki, prze­ana­li­zo­wał krzywe i na tej pod­sta­wie doszedł do wnio­sku, że cywi­li­za­cję czeka stop­niowy i w miarę upływu czasu coraz szyb­ciej postę­pu­jący upa­dek. Stwier­dził też, że musi upły­nąć trzy­dzie­ści tysięcy lat, nim z ruin powsta­nie nowe, prężne Impe­rium.

Było już za późno, aby powstrzy­mać ten upa­dek, ale był jesz­cze czas, aby skró­cić okres bar­ba­rzyń­stwa. Sel­don zało­żył na prze­ciw­le­głych krań­cach Galak­tyki dwie Fun­da­cje, któ­rych loka­li­za­cja gwa­ran­to­wała, że w ciągu zale­d­wie tysiąca lat roz­gry­wa­jące się w Galak­tyce wypadki tak się wza­jem­nie zazę­bią i splotą, by cały ten łań­cuch wyda­rzeń dopro­wa­dził osta­tecz­nie do powsta­nia Impe­rium sil­niej­szego i trwal­szego niż poprzed­nie.

Fun­da­cja opi­suje losy jed­nej z dwu Fun­da­cji Sel­dona w pierw­szych dwu­stu latach jej ist­nie­nia. Zaczy­nała ona jako kolo­nia naukow­ców zało­żona na Ter­mi­nu­sie, pla­ne­cie znaj­du­ją­cej się na końcu jed­nego ze spi­ral­nych ramion Galak­tyki. Odgro­dzeni od wrze­nia w Impe­rium, pra­co­wali oni nad uło­że­niem i wyda­niem cało­ścio­wego kom­pen­dium wie­dzy, Ency­klo­pe­dii Galak­tycz­nej, nie­świa­domi znacz­nie waż­niej­szej roli, jaką wyzna­czył im nie­ży­jący już Sel­don.

W miarę jak Impe­rium się roz­pa­dało, jego obrzeża prze­cho­dziły we wła­da­nie nie­za­leż­nych „kró­lów”. Zagra­żali oni Fun­da­cji. Jed­nakże, wygry­wa­jąc umie­jęt­nie ich wza­jemne ani­mo­zje, miesz­kańcy Fun­da­cji pod wodzą pierw­szego bur­mi­strza Ter­mi­nusa, Salvora Har­dina, zdo­łali utrzy­mać, nie­pewną co prawda, suwe­ren­ność. Udało im się nawet zdo­być prze­wagę, gdyż tylko oni pośród świa­tów, na któ­rych nauka szła w zapo­mnie­nie i które wra­cały do węgla i ropy, dys­po­no­wali ener­gią jądrową. Fun­da­cja stała się ośrod­kiem kultu „reli­gij­nego” dla sąsia­du­ją­cych z nią kró­lestw.

Powoli Ency­klo­pe­dia scho­dziła w cień, a Fun­da­cja roz­wi­jała gospo­darkę opartą na han­dlu. Han­dla­rze z Fun­da­cji, sprze­da­jący urzą­dze­nia o napę­dzie ato­mo­wym, któ­rych z powodu ich nie­wiel­kich roz­mia­rów Impe­rium nie byłoby w sta­nie pro­du­ko­wać nawet u szczytu swego roz­woju, zapusz­czali się setki lat świetl­nych w głąb Pery­fe­rii.

Pod rzą­dami Hobera Mal­lowa, pierw­szego z magna­tów han­dlo­wych Fun­da­cji, roz­wi­nęła ona tech­nikę wojny gospo­dar­czej do tego stop­nia, że zdo­łała poko­nać Repu­blikę Korel­ską, cho­ciaż ta ostat­nia otrzy­mała pomoc ze strony kre­so­wych pro­win­cji kur­czą­cego się Impe­rium.

Pod koniec dru­giego stu­le­cia Fun­da­cja była potęż­nym pań­stwem i ustę­po­wała tylko szcząt­kom Impe­rium, które – mimo iż ogra­ni­czało się teraz do jed­nej trze­ciej środ­ko­wej czę­ści Drogi Mlecz­nej – na­dal spra­wo­wało kon­trolę nad trzema czwar­tymi lud­no­ści Galak­tyki i miało w ręku trzy czwarte jej bogactw natu­ral­nych.

Wyda­wało się, że następ­nym nie­bez­pie­czeń­stwem, któ­remu Fun­da­cja musi nie­uchron­nie sta­wić czoło, będzie pod­ry­wa­jące się do ostat­niego boju Impe­rium.

Musi zostać prze­tarta droga do wojny Fun­da­cji z Impe­rium.

Roz­dział I

Gene­rał

BEL RIOSE – (…) Mimo sto­sun­kowo krót­kiej kariery Riose otrzy­mał przy­do­mek „Ostatni z Wiel­kich”, i trzeba przy­znać, że nań zasłu­żył. Ana­liza jego kam­pa­nii wyka­zuje, że umie­jęt­no­ściami stra­te­gicz­nymi dorów­ny­wał Peu­ri­foy­owi, a umie­jęt­no­ścią obcho­dze­nia się z ludźmi chyba go nawet prze­wyż­szał. To, że nie został rów­nie wiel­kim zdo­bywcą jak Peu­ri­foy, było kon­se­kwen­cją faktu, iż przy­szło mu żyć w cza­sach schyłku Impe­rium. Poja­wiła się jed­nak i przed nim pewna szansa, kiedy to, jako pierw­szy z gene­ra­łów Impe­rium, sta­nął twa­rzą w twarz z Fun­da­cją (…)

Ency­klo­pe­dia Galak­tyczna1

1

W poszu­ki­wa­niu magów

Bel Riose podró­żo­wał bez eskorty, co było pogwał­ce­niem prze­pi­sów obo­wią­zu­ją­cych dowódcę floty sta­cjo­nu­ją­cej w ponu­rym sys­te­mie gwiezd­nym na kre­sach Impe­rium Galak­tycz­nego.

Bel Riose był jed­nak młody i ener­giczny – wystar­cza­jąco ener­giczny, aby w opi­nii podejrz­li­wego i wyra­cho­wa­nego dworu zasłu­żyć sobie na wysła­nie w naj­dal­szy kra­niec wszech­świata. Poza tym był z natury cie­kawy. Dziwne, nie­praw­do­po­dobne opo­wie­ści, prze­ka­zy­wane z ust do ust w pew­nych krę­gach, a w zary­sach znane tysiącom oby­wa­teli Impe­rium, roz­pa­lały tę cie­ka­wość i wzbu­dzały nadzieję na przy­godę wojenną, któ­rej doma­gały się mło­dość i ener­gia. Sku­tek tego był taki, że Bel Riose prze­stał zwa­żać na prze­pisy.

Wyszedł ze sfa­ty­go­wa­nego, wypo­ży­czo­nego wehi­kułu i sta­nął przed wej­ściem do chy­lą­cego się ku ruinie dworu, celu swej podróży. Cze­kał. Foto­ko­mórka uru­cha­mia­jąca drzwi wyglą­dała na sprawną, ale kiedy się otwo­rzyły, oka­zało się, że pchnęła je ludzka ręka.

Bel Riose uśmiech­nął się do sto­ją­cego w nich starca.

– Jestem Riose…

– Poznaję pana – rzekł sta­rzec, ale nie wyko­nał żad­nego ruchu. Jego twarz nie wyra­żała naj­mniej­szego zdzi­wie­nia. – Pan w jakiej spra­wie?

Riose pokor­nie cof­nął się o krok.

– Poko­jo­wej. Jeśli pan jest Duce­mem Bar­rem, pro­szę o roz­mowę.

Ducem Barr odsu­nął się, robiąc przej­ście, i ściany w budynku roz­ja­rzyły się. Gene­rał wszedł do pokoju, w któ­rym było jasno jak na dwo­rze w biały dzień.

Dotknął ściany gabi­netu i obej­rzał koniuszki pal­ców.

– Macie to na Siwen­nie?

Barr uśmiech­nął się lekko.

– Myślę, że nie znaj­dzie pan tego już ni­gdzie. Napra­wiam to sam, tak jak mogę. Prze­pra­szam, że musiał pan cze­kać. Auto­mat sygna­li­zuje przy­by­cie gościa, ale nie­stety nie otwiera już drzwi.

– Pań­skie naprawy nie poma­gają? – W gło­sie gene­rała zabrzmiała nutka drwiny.

– Nie można już dostać czę­ści. Może zechce pan usiąść? Napije się pan her­baty?

– Na Siwen­nie? Ależ sza­nowny panie, byłby to wielki nie­takt, gdy­bym odmó­wił.

Stary patry­cjusz wyszedł bez­sze­lest­nie z lek­kim ukło­nem, który nale­żał do cere­mo­niału pozo­sta­wio­nego w spadku przez ary­sto­kra­cję z lep­szych cza­sów minio­nego stu­le­cia.

Riose patrzył na odda­la­jącą się postać gospo­da­rza, czu­jąc, że traci pew­ność co do popraw­no­ści swych wystu­dio­wa­nych manier. Jego wykształ­ce­nie ogra­ni­czało się do spraw czy­sto woj­sko­wych, doświad­cze­nie rów­nież. Nie­jed­no­krot­nie sta­wał, jak to się mówi, twa­rzą w twarz ze śmier­cią, ale było to zawsze nie­bez­pie­czeń­stwo znane, kon­kretne. Nie było więc nic dziw­nego w fak­cie, że ubó­stwiany wódz Dwu­dzie­stej Floty poczuł się tro­chę nie­swojo w stę­chłej atmos­fe­rze sta­ro­daw­nego dworu.

Gene­rał stwier­dził, że małe czarne pudełka sto­jące rzę­dami na pół­kach to książ­ko­filmy. Tytuły były mu nie znane. Domy­ślił się, że potężne urzą­dze­nie w rogu pokoju jest apa­ra­turą słu­żącą do prze­ka­zy­wa­nia ich tre­ści za pomocą dźwięku i obrazu. Ni­gdy nie widział takiego urzą­dze­nia, ale sły­szał o nim.

Mówił mu ktoś kie­dyś, że dawno temu, w owym zło­tym wieku, kiedy to Impe­rium obej­mo­wało całą Galak­tykę, w dzie­wię­ciu domach na dzie­sięć były takie urzą­dze­nia i takie rzędy książ­ko­fil­mów.

Teraz jed­nak trzeba było strzec gra­nic, książ­ko­filmy były dla star­ców. A zresztą połowa opo­wie­ści o daw­nych cza­sach to bajki. Nawet wię­cej niż połowa.

Ducem Barr wniósł her­batę i Riose usiadł. Gospo­darz pod­niósł fili­żankę.

– Na zdro­wie.

– Dzię­kuję. Na zdro­wie.

Ducem Barr rzekł z namy­słem:

– Powia­dają, że jest pan młody. Ile pan ma lat? Trzy­dzie­ści pięć?

– Pra­wie. Trzy­dzie­ści cztery.

– W takim razie – stwier­dził Barr z lek­kim naci­skiem – muszę poin­for­mo­wać pana, że nie­stety nie mam ani lub­czyku, ani napo­jów czy też fil­trów miło­ści. Nie jestem rów­nież w sta­nie zapew­nić panu wzglę­dów żad­nej mło­dej damy.

– W tych spra­wach nie potrze­buję sztucz­nych środ­ków. – Duma, wyraź­nie wyczu­walna w gło­sie gene­rała, towa­rzy­szyła szcze­remu zdzi­wie­niu. – Czę­sto styka się pan z takimi proś­bami?

– Dość czę­sto. Ludzie mają nie­stety skłon­ność do myle­nia nauki z magią, a życie miło­sne zdaje się tą sferą, która szcze­gól­nie wymaga sto­so­wa­nia sztu­czek magicz­nych.

– To chyba zupeł­nie natu­ralne. Ale ja myślę ina­czej. Trak­tuję naukę jako spo­sób roz­wią­zy­wa­nia trud­nych zagad­nień i nic wię­cej.

Siweń­czyk stwier­dził ponuro:

– Może jest pan w błę­dzie, tak jak tamci.

– To się okaże.

Gene­rał wsta­wił swą fili­żankę do świe­cą­cego koszyczka, w któ­rym napeł­niła się ponow­nie. Przy­jął od Barra pastylkę z aro­ma­tem i wrzu­cił ją do fili­żanki. Wpa­dła z lek­kim plu­skiem.

– Niech mi pan powie, patry­cju­szu – rzekł – kim są mago­wie. Ci praw­dziwi.

Barr wyda­wał się zasko­czony dawno nie uży­wa­nym tytu­łem.

– Nie ma żad­nych magów – odparł.

– Ale ludzie o nich mówią. Siwenna pełna jest takich opo­wie­ści. Ist­nieje ich kult. Jest pewien zwią­zek mię­dzy tym zja­wi­skiem i tymi spo­śród pań­skich roda­ków, któ­rzy marzą o daw­nych cza­sach i plotą bzdury o czymś, co nazy­wają wol­no­ścią i auto­no­mią. Mogłoby się w końcu oka­zać, że jest to nie­bez­pieczne dla pań­stwa.

Sta­rzec pokrę­cił głową.

– Dla­czego mnie pan o to pyta? Oba­wia się pan powsta­nia pod moim przy­wódz­twem?

Riose wzru­szył ramio­nami.

– Skądże! Nic podob­nego. Cho­ciaż nie byłoby w tym nic nie­zwy­kłego, gdy­bym tak pomy­ślał. Pań­ski ojciec był banitą, pan zaś, swego czasu, patriotą, a nawet szo­wi­ni­stą. Jestem tu gościem, więc nie zacho­wuję się tak­tow­nie, wspo­mi­na­jąc o tym, ale wyma­gają tego sprawy, w któ­rych tu przy­by­łem. Wąt­pię jed­nak, by ist­niał tu w tej chwili jakiś spi­sek. Trzy poko­le­nia temu wybito Siweń­czy­kom z głowy takie myśli.

Sta­rzec odparł z tru­dem:

– Będę rów­nie nie­tak­tow­nym gospo­da­rzem, jak pan gościem. Chciał­bym przy­po­mnieć panu, że kie­dyś pewien wice­król myślał tak jak pan i uwa­żał, że Siweń­czycy pogo­dzili się ze swym losem. To wła­śnie z pole­ce­nia tego wice­króla mój ojciec stał się nędz­nym wygnań­cem, moi bra­cia męczen­ni­kami, a moja sio­stra samo­bój­czy­nią. Ale ów wice­król poniósł straszną śmierć z rąk tych samych pogar­dza­nych Siweń­czy­ków.

– Ow­szem. Ale ja też mógł­bym o tym coś powie­dzieć. Trzy lata temu tajem­ni­cza śmierć wice­króla prze­stała być dla mnie zagadką. Do jego oso­bi­stej ochrony nale­żał pewien młody żoł­nierz, któ­rego poczy­na­nia były dość inte­re­su­jące. Tym żoł­nierzem był pan, ale myślę, że możemy sobie daro­wać szcze­góły.

Barr odparł spo­koj­nie:

– Ow­szem. Co pan pro­po­nuje?

– Żeby odpo­wie­dział pan na moje pyta­nia.

– Groźby na nic się nie zda­dzą. Jestem co prawda stary, ale nie aż tak stary, żebym prze­sad­nie dbał o życie.

– Drogi panie, żyjemy w cięż­kich cza­sach – rzekł zna­cząco Riose – a pan ma dzieci i przy­ja­ciół. Ma pan kraj, o któ­rym wyra­żał się pan w prze­szło­ści z miło­ścią i fan­ta­zją. Otóż, jeśli zde­cy­duję się użyć siły, na pewno nie ude­rzę bez­po­śred­nio w pana.

Barr spy­tał chłodno:

– Czego pan chce?

Riose uniósł pustą fili­żankę.

– Pro­szę posłu­chać, patry­cju­szu. Żyjemy w cza­sach, kiedy za ludzi suk­cesu w armii uważa się tych, któ­rzy pro­wa­dzą parady urzą­dzane w cza­sie świąt na tere­nie pałacu impe­ra­tora i eskor­tują luk­su­sowe statki wyciecz­kowe wio­zące Jego Impe­rialną Mość na let­nie pla­nety. Ja… ja jestem prze­grany. Jestem prze­grany w wieku trzy­dzie­stu czte­rech lat i taki już pozo­stanę. A jest tak dla­tego, że chciał­bym wal­czyć. Wła­śnie dla­tego wysłano mnie tutaj. Na dwo­rze spra­wiam za dużo kło­po­tów. Nie sto­suję się do ety­kiety, obra­żam fir­cy­ków i lor­dów admi­ra­łów, ale jestem też zbyt dobrym tak­ty­kiem i dowódcą, żeby zesłać mnie na jakąś bez­ludną pla­netę gdzieś w otchłani kosmosu. Tak więc zde­cy­do­wano się na Siwennę. To świat pogra­ni­cza, nie­spo­kojna i słabo zalud­niona pro­win­cja. Daleko stąd do sto­licy Impe­rium, wystar­cza­jąco daleko, aby dwór mógł spać spo­koj­nie. Zgnu­śnieję tutaj. Nie ma powstań, które trzeba by zdu­sić, a wice­kró­lo­wie pogra­ni­cza nie zdra­dzają ostat­nio ochoty do buntu. Przy­naj­mniej od czasu, gdy nie­od­ża­ło­wa­nej pamięci nie­bosz­czyk ojciec Jego Impe­rial­nej Mości dał wszyst­kim odstra­sza­jący przy­kład, roz­pra­wia­jąc się z Moun­te­lem Para­mayem.

– Silny impe­ra­tor – mruk­nął Barr.

– Tak, oby tacy rodzili się czę­ściej. On jest moim panem, radzę o tym pamię­tać. Strzegę tu jego inte­re­sów.

Barr wzru­szył ramio­nami.

– Jaki to ma zwią­zek z przed­mio­tem naszej roz­mowy?

– Wyja­śnię to w kilku sło­wach. Mago­wie, o któ­rych mówi­łem, pocho­dzą z zewnątrz… z prze­strzeni leżą­cej za straż­ni­cami gra­nicz­nymi, gdzie gwiazdy z rzadka są roz­siane…

– Gdzie gwiazdy z rzadka są roz­siane – wyre­cy­to­wał Barr – i gdzie prze­strzeni chłód prze­nika.

– To poezja? – Riose zmarsz­czył brwi. W tej chwili wiersz wyda­wał mu się zupeł­nie nie na miej­scu. – W każ­dym razie oni są z Pery­fe­rii, z jedy­nego sek­tora, w któ­rym wolno mi wal­czyć ku chwale impe­ra­tora.

– Słu­żąc w ten spo­sób inte­re­som Jego Impe­rial­nej Mości i zaspo­ka­ja­jąc wewnętrzną potrzebę walki.

– Wła­śnie. Ale muszę wie­dzieć, z czym wal­czę, i wła­śnie w tym pan może mi pomóc.

– Skąd pan to wie?

Riose nad­gryzł trzy­mane w ręku cia­steczko.

– Stąd, że od trzech lat zbie­ram wszyst­kie plotki, wszyst­kie legendy, a nawet luźne uwagi doty­czące magów, i że wszy­scy zga­dzają się tylko co do dwu nie zwią­za­nych z sobą fak­tów, co dowo­dzi, że muszą one być praw­dziwe. Po pierw­sze, mago­wie pocho­dzą ze skraju Galak­tyki naprze­ciw Siwenny, po dru­gie, pań­ski ojciec spo­tkał kie­dyś auten­tycz­nego maga i roz­ma­wiał z nim.

Wie­kowy Siweń­czyk patrzył bez mru­gnię­cia, a Riose mówił dalej:

– Lepiej będzie, jeśli powie mi pan, co wie…

Barr rzekł z namy­słem:

– Byłoby inte­re­su­jące, gdy­bym powie­dział panu o kilku rze­czach. Byłby to mój pry­watny eks­pe­ry­ment psy­cho­hi­sto­ryczny.

– Jaki?

– Psy­cho­hi­sto­ryczny. – Sta­rzec uśmiech­nął się cierpko, a potem rzekł szorstko: – Lepiej niech pan sobie naleje her­baty. Mam zamiar wygło­sić krótką mowę.

Oparł się o mięk­kie poduszki fotela. Ściany jarzyły się jasno­ró­żo­wym świa­tłem, w któ­rego łagod­nym bla­sku nawet ostry pro­fil żoł­nie­rza nabrał pew­nej mięk­ko­ści.

Po chwili Ducem Barr zaczął swą opo­wieść.

– To, co wiem, jest wyni­kiem dwóch przy­pad­ko­wych zda­rzeń, a mia­no­wi­cie tego, że jestem synem mego ojca i że uro­dzi­łem się w tym kraju. Zaczęło się to prze­szło czter­dzie­ści lat temu, tuż po Wiel­kiej Masa­krze, kiedy to mój ojciec musiał szu­kać schro­nie­nia w lasach połu­dnia, a ja sam zosta­łem kano­nie­rem w oso­bi­stej flo­cie wice­króla. Nawia­sem mówiąc, był to ten sam wice­król, który odpo­wia­dał za masa­krę i który potem zmarł tak okropną śmier­cią. – Barr uśmiech­nął się ponuro i cią­gnął: – Mój ojciec był patry­cju­szem Impe­rium i sena­to­rem Siwenny. Nazy­wał się Onum Barr.

Riose prze­rwał mu ze znie­cier­pli­wie­niem:

– Bar­dzo dobrze znam oko­licz­no­ści jego wygna­nia. Nie musi się pan nad tym roz­wo­dzić.

Siweń­czyk puścił tę uwagę mimo uszu i kon­ty­nu­ował tym samym tonem:

– Kiedy był na wygna­niu, zja­wił się u niego wędro­wiec: kupiec ze skraju Galak­tyki, mło­dzie­niec, który mówił z obcym akcen­tem, zupeł­nie nie znał naj­now­szej histo­rii Impe­rium i dys­po­no­wał oso­bi­stym ekra­nem ochron­nym.

– Oso­bi­stym ekra­nem ochron­nym? – Riose wytrzesz­czył oczy. – Bzdury pan opo­wiada. Jaki gene­ra­tor ma taką moc, żeby skon­den­so­wać pole siłowe do roz­mia­rów czło­wieka? Na wielką Galak­tykę! Czyżby ten kupiec cią­gnął za sobą na wózku źró­dło ener­gii jądro­wej ważące pięć tysięcy miria­ton?

– To jest wła­śnie ten mag, o któ­rym zbiera pan legendy i pogło­ski – odparł spo­koj­nie Barr. – Nie­ła­two jest zdo­być miano maga. Jego gene­ra­tor był tak mały, że nie było go widać, a mimo to naj­cięż­sza broń, jaką zdo­łałby pan unieść, nie naru­szy­łaby jego ekranu.

– I to wszystko? Czyżby mago­wie byli tylko wytwo­rem cho­rej wyobraźni starca zła­ma­nego wygna­niem i cier­pie­niami?

– Opo­wia­da­nia o magach się­gają cza­sów znacz­nie wcze­śniej­szych niż te, w któ­rych żył mój ojciec. I są kon­kretne dowody na ich ist­nie­nie. Ten kupiec, któ­rego ludzie nazy­wają magiem, odwie­dził tech­mana w mie­ście, do któ­rego drogę wska­zał mu mój ojciec. Tam zosta­wił gene­ra­tor pola takiego samego typu jak ten, któ­rego sam uży­wał. Mój ojciec odna­lazł ów gene­ra­tor, wró­ciw­szy z zesła­nia po zgła­dze­niu krwa­wego wice­króla. Poszu­ki­wa­nia trwały długo… Ten gene­ra­tor wisi za panem na ścia­nie. Nie działa. Dzia­łał tylko przez pierw­sze dwa dni. Wystar­czy spoj­rzeć na niego, by dojść do prze­ko­na­nia, że nie został zapro­jek­to­wany przez nikogo z Impe­rium.

Bel Riose się­gnął po pas z meta­lo­wych ogniw, który przy­le­gał do wypu­kłej ściany. Pole przy­le­ga­nia ustą­piło pod naci­skiem jego pal­ców i pas ode­rwał się od ściany, wyda­jąc odgłos podobny do mla­śnię­cia. Uwagę Riose’a zwró­ciła elip­so­ida na końcu pasa. Była wiel­ko­ści orze­cha.

– To… – powie­dział

– …był gene­ra­tor. – Barr ski­nął głową. – Był. Zasada jego dzia­ła­nia pozo­sta­nie już na zawsze tajem­nicą. Bada­nia sub­e­lek­tro­niczne wyka­zały, że prze­kształ­cił się w jed­no­litą bryłkę metalu, i nawet naj­bar­dziej szcze­gó­łowa ana­liza wzo­rów dyfrak­cji nie pozwala wyod­ręb­nić poszcze­gól­nych czę­ści ist­nie­ją­cych tam przed sto­pie­niem.

– A zatem pań­ski „dowód” to w rze­czy­wi­sto­ści nic prócz czczych słów nie popar­tych niczym kon­kret­nym.

Barr wzru­szył ramio­nami.

– Doma­gał się pan, żebym powie­dział, co wiem, gro­żąc, że wydrze tę wie­dzę siłą. Jeśli woli się pan zapa­try­wać na to scep­tycz­nie, co mnie to obcho­dzi? Chce pan, żebym prze­stał?

– Niech pan mówi dalej! – powie­dział szorstko gene­rał.

– Po śmierci ojca kon­ty­nu­owa­łem jego bada­nia. Wtedy wła­śnie pomógł mi drugi ze wspo­mnia­nych przy­pad­ków, jako że Siwenna była dobrze znana Hariemu Sel­do­nowi.

– A kim jest ten Hari Sel­don?

– Hari Sel­don był uczo­nym żyją­cym za pano­wa­nia impe­ra­tora Dalu­bena IV. Był psy­cho­hi­sto­ry­kiem, ostat­nim i naj­więk­szym z psy­cho­hi­sto­ry­ków. Odwie­dził kie­dyś Siwennę, która była wów­czas wiel­kim ośrod­kiem han­dlo­wym i miej­scem, gdzie kwi­tła nauka.

– Ach – mruk­nął kwa­śno Riose – czy jest jakaś pla­neta, która nie chwa­li­łaby się, że w daw­nych cza­sach była miej­scem o nie­zmie­rzo­nych bogac­twach?

– Mówię o cza­sach sprzed dwu­stu lat, kiedy to wła­dza impe­ra­tora się­gała jesz­cze do naj­od­le­glej­szych gwiazd i Siwenna była świa­tem w cen­trum Impe­rium, a nie na poły bar­ba­rzyń­ską pro­win­cją kre­sową. Otóż Hari Sel­don prze­wi­dział zmierzch potęgi Impe­rium i osta­teczne pogrą­że­nie się całej Galak­tyki w mro­kach bar­ba­rzyń­stwa.

Riose roze­śmiał się nagle.

– Tak? A zatem pomy­lił się, mój uczony panie. Myślę, że pan sam zdaje sobie z tego sprawę. Od tysiąca lat Impe­rium nie było tak potężne jak teraz. Chłód i smu­tek pogra­ni­cza przy­tę­pia pań­ski wzrok. Powi­nien pan zoba­czyć cen­tralne regiony Impe­rium, poznać ich bogac­two i przy­tulne cie­pło.

Sta­rzec ponuro potrzą­snął głową.

– Naj­pierw zaczy­nają obumie­rać obrzeża. Trzeba czasu, nim roz­kład się­gnie serca układu. To zna­czy ten wyraźny, widoczny dla wszyst­kich roz­kład, a nie roz­kład wewnętrzny, który zaczął się już dobre pięt­na­ście wie­ków temu.

– A więc ten Hari Sel­don prze­wi­dział powrót całej Galak­tyki do stanu bar­ba­rzyń­stwa – stwier­dził z roz­ba­wie­niem Riose. – A co potem, hę?

– Dla­tego zało­żył dwie Fun­da­cje na prze­ciw­nych krań­cach Galak­tyki. Fun­da­cje, które zgro­ma­dziły naj­lep­szych, naj­młod­szych i naj­sil­niej­szych, by mogli tam żyć i roz­wi­jać się. Światy, na któ­rych je zało­żono, zostały sta­ran­nie wybrane, podob­nie jak czas ich powsta­nia i oto­cze­nie. Wszystko zaaran­żo­wano tak, by zgod­nie z tym, co prze­wi­działa psy­cho­hi­sto­ria na pod­sta­wie cał­ko­wi­cie pew­nych obli­czeń mate­ma­tycz­nych, Fun­da­cje stra­ciły szybko kon­takt z ośrod­kami cywi­li­za­cji Impe­rium i stop­niowo zaczęły się prze­kształ­cać w zalążki Dru­giego Impe­rium Galak­tycz­nego, skra­ca­jąc tym samym nie­uchronny okres bar­ba­rzyń­stwa z trzy­dzie­stu tysięcy do zale­d­wie tysiąca lat.

– Gdzie pan zna­lazł to wszystko? Zdaje się pan znać to w szcze­gó­łach.

– Jest pan w błę­dzie – stwier­dził spo­koj­nie patry­cjusz. – Ni­gdy nie zna­łem szcze­gó­łów. To, o czym panu powie­dzia­łem, jest wyni­kiem mozol­nej pracy pole­ga­ją­cej na ukła­da­niu w jedną całość pew­nych wia­do­mo­ści, które zdo­był jesz­cze mój ojciec, i dowo­dów, które zna­la­złem ja sam. Pod­stawa jest kru­cha, a jej nad­bu­dowę stwo­rzy­łem tylko po to, by czymś zapeł­nić ogromne luki w mate­riale. Ale jestem prze­ko­nany, że w ogól­nych zary­sach odpo­wiada praw­dzie.

– Łatwo się pan prze­ko­nuje.

– Czyżby? Poświę­ci­łem na to czter­dzie­ści lat.

– Hm. Czter­dzie­ści lat! Ja roz­wią­zał­bym ten pro­blem w czter­dzie­ści dni. Prawdę mówiąc, myślę, że powi­nie­nem to zro­bić. Ale ina­czej niż pan.

– Jak?

– W pro­sty spo­sób. Został­bym podróż­ni­kiem. Mógł­bym zna­leźć tę Fun­da­cję, o któ­rej pan mówi, zoba­czyć wszystko na wła­sne oczy. Powiada pan, że są dwie?

– Zapi­ski mówią o dwóch. Zna­le­ziono dowody na ist­nie­nie tylko jed­nej, co jest zupeł­nie zro­zu­miałe, jeśli zwa­żyć na fakt, że druga znaj­duje się na prze­ciw­nym końcu dłuż­szej osi Galak­tyki.

– No cóż, wobec tego odwie­dzimy tę bliż­szą – rzekł gene­rał, pod­no­sząc się i popra­wia­jąc pas.

– Wie pan, w którą stronę trzeba się udać? – spy­tał Barr.

– Z grub­sza. W zapi­skach przed­ostat­niego wice­króla, tego, któ­rego pan zamor­do­wał, znaj­dują się podej­rzane opo­wie­ści o bar­ba­rzyń­cach z zewnątrz. Prawdę mówiąc, jedną z jego córek poślu­bił jakiś bar­ba­rzyń­ski książę. Znajdę drogę. – Wycią­gnął rękę. – Dzię­kuję za gościnę.

Ducem Barr dotknął jego dłoni koniusz­kami pal­ców i skło­nił się cere­mo­nial­nie.

– Pań­ska wizyta była dla mnie zaszczy­tem.

– A jeśli cho­dzi o infor­ma­cje, któ­rych mi pan udzie­lił – rzekł Bel Riose – będę wie­dział, jak panu podzię­ko­wać, kiedy wrócę.

Ducem Barr pokor­nie odpro­wa­dził gościa do drzwi i szep­nął, patrząc na zni­ka­jący w oddali pojazd:

– Jeśli wró­cisz.

FUN­DA­CJA – (…) Po czter­dzie­stu latach eks­pan­sji Fun­da­cja sta­nęła w obli­czu nie­bez­pie­czeń­stwa gro­żą­cego jej ze strony Riose’a. Czasy Har­dina i Mal­lowa ode­szły w prze­szłość, a wraz z nimi odwaga i zde­cy­do­wa­nie (…)

Ency­klo­pe­dia Galak­tyczna

2

Mago­wie

W pokoju było czte­rech męż­czyzn, a pokój znaj­do­wał się w miej­scu, do któ­rego nikt nie miał dostępu. Męż­czyźni obrzu­cili się spoj­rze­niami, a potem wbili wzrok w stół, który ich roz­dzie­lał. Stały na nim cztery butelki i tyleż napeł­nio­nych szkla­nek, ale nikt nie wycią­gnął po nie ręki.

W końcu męż­czy­zna sie­dzący tuż przy drzwiach poło­żył dłoń na stole i zaczął pospiesz­nie wystu­ki­wać pal­cami jakiś rytm.

– Długo macie zamiar tak sie­dzieć i się mar­twić? – spy­tał. – Czy to ważne, kto zacznie?

– No to zacznij ty – powie­dział potężny osob­nik sie­dzący naprze­ciw niego. – Ty masz naj­wię­cej powo­dów, żeby się mar­twić.

Sen­nett Forell zachi­cho­tał bez­gło­śnie.

– Bo myśli­cie, że jestem naj­bo­gat­szy. A może uwa­ża­cie, że skoro zaczą­łem tę histo­rię, to powi­nie­nem ją cią­gnąć. Nie przy­pusz­czam, żeby­ście zapo­mnieli, że to moja flota han­dlowa prze­chwy­ciła ten ich sta­tek zwia­dow­czy.

– Ty masz naj­więk­szą flotę – rzekł trzeci – i naj­lep­szych pilo­tów, co zna­czy, że jesteś naj­bo­gat­szy. To było dia­belne ryzyko, ale byłoby jesz­cze więk­sze dla któ­re­goś z nas.

Sen­nett Forell znowu zachi­cho­tał.

– Skłon­ność do podej­mo­wa­nia ryzyka odzie­dzi­czy­łem po ojcu. W końcu ważne jest tylko to, czy opła­ciło się ryzy­ko­wać. A jeśli o to cho­dzi, fak­tem jest, że nie­przy­ja­ciel­ski sta­tek został odse­pa­ro­wany od reszty i prze­chwy­cony, zanim zdą­żył ostrzec inne, i że nie ponie­śli­śmy przy tym żad­nych strat.

O tym, że Forell jest dale­kim krew­nym nie­od­ża­ło­wa­nej pamięci wiel­kiego Hobera Mal­lowa, mówiło się otwar­cie w całej Fun­da­cji. O tym, że jest jego nie­ślub­nym synem, mówiło się rów­nie sze­roko, lecz po cichu.

Czwarty męż­czy­zna zmru­żył małe oczka i spoj­rzał z ukosa. Wyce­dził wolno:

– Nie ma się co tak puszyć z powodu zła­pa­nia jed­nego sta­teczku. Naj­praw­do­po­dob­niej to tylko jesz­cze bar­dziej roz­wście­czy tego mło­dego czło­wieka.

– Myślisz, że szuka pre­tek­stu do zwady? – zapy­tał szy­der­czo Forell.

– Ow­szem, a to mogłoby mu oszczę­dzić, i może oszczę­dzi, zachodu. Hober Mal­low dzia­łał ina­czej – mówił wolno czwarty. – Salvor Har­din rów­nież. Oni dzia­ła­nie siłą, które zawsze jest nie­pewne, zosta­wiali innym, a sami po cichu, lecz sku­tecz­nie, snuli misterne intrygi.

Forell wzru­szył ramio­nami.

– Ten sta­tek wart był zachodu. Pre­tekst można zawsze zna­leźć bez trudu, a z tego przy­naj­mniej my też mamy jakiś zysk. – Powie­dział to z zado­wo­le­niem uro­dzo­nego han­dla­rza. – Ten młody czło­wiek jest ze sta­rego Impe­rium.

– Wie­dzie­li­śmy o tym – rzekł drugi z wyraź­nym znie­cier­pli­wie­niem.

– Podej­rze­wa­li­śmy to – popra­wił go łagod­nie Forell. – Jeśli ktoś przy­bywa ze stat­kami i bogac­twami, z zapew­nie­niami o przy­jaźni i ofer­tami han­dlo­wymi, to trzeba sta­rać się usil­nie, żeby go nie zra­zić, dopóki się nie okaże, że przy­ja­zna twarz to tylko maska. Ale teraz…

– Mogli­śmy dzia­łać ostroż­niej – wtrą­cił trzeci. W jego gło­sie zabrzmiała lekko płacz­liwa nuta. – Mogli­śmy naj­pierw go przej­rzeć. Mogli­śmy go roz­szy­fro­wać, zanim pozwo­li­li­śmy mu odle­cieć. To byłoby naj­mą­drzej­sze.

– Ta pro­po­zy­cja była dys­ku­to­wana i została odrzu­cona – powie­dział Forell, pod­kre­śla­jąc to wymow­nym ruchem ręki.

– Rząd jest miękki – bia­do­lił dalej trzeci. – Bur­mistrz to idiota.

Czwarty popa­trzył po kolei na pozo­sta­łych i wyjął z ust nie­do­pa­łek cygara. Nie­dba­łym ruchem wrzu­cił go do otworu z pra­wej strony, gdzie bez­gło­śnie roz­padł się i znik­nął w bły­sku ani­hi­la­cji.

Powie­dział sar­ka­stycz­nie:

– Wie­rzę, że dżen­tel­men, który mówił ostatni, powie­dział tak tylko z przy­zwy­cza­je­nia. Tutaj możemy mówić otwar­cie: rząd to my.

Odpo­wie­dział mu cichy pomruk zgody.

Czwarty skie­ro­wał spoj­rze­nie swo­ich małych oczek na stół.

– Wobec tego zostawmy poli­tykę rządu. Ten młody czło­wiek… ten przy­bysz mógł być poten­cjal­nym klien­tem. Zda­rzały się już takie przy­padki. Wszy­scy trzej pró­bo­wa­li­ście namó­wić go do pod­pi­sa­nia wstęp­nej umowy. Zawar­li­śmy układ dżen­tel­meń­ski, że nikt z nas nie będzie tego robił, a mimo to pró­bo­wa­li­ście.

– Ty też – wark­nął drugi.

– Wiem – powie­dział spo­koj­nie czwarty.

– Więc zapo­mnijmy o tym, co powin­ni­śmy zro­bić wcze­śniej – prze­rwał Forell z wyraź­nym znie­cier­pli­wie­niem – i zasta­nówmy się, co powin­ni­śmy zro­bić teraz. Mogli­śmy go uwię­zić albo zabić, ale co potem? Nawet teraz nie znamy jego zamia­rów, a w naj­gor­szym razie i tak nie zdo­ła­li­by­śmy znisz­czyć Impe­rium, pozba­wia­jąc życia jed­nego czło­wieka. Może całe mnó­stwo flot czeka tylko na to, żeby nie wró­cił.

– Wła­śnie – przy­tak­nął czwarty. – Może się wresz­cie dowiemy, co ci się udało wycią­gnąć z załogi tego prze­chwy­co­nego statku. Jestem za stary na takie gada­nie.

– To się da ująć w paru sło­wach – powie­dział ponuro Forell. – To gene­rał Impe­rium czy ktoś w tym rodzaju. Młody czło­wiek, który wyka­zał się geniu­szem woj­sko­wym, tak mi przy­naj­mniej mówiono, i jest bożysz­czem swo­ich ludzi. Zupeł­nie roman­tyczna kariera. To, co o nim opo­wia­dają, jest bez wąt­pie­nia w poło­wie zmy­ślone, ale i tak mamy do czy­nie­nia z nie­zwy­kłym czło­wiekiem.

– Kto to opo­wiada? – spy­tał drugi.

– Załoga prze­chwy­co­nego statku. Wszyst­kie ich wypo­wie­dzi zare­je­stro­wa­łem na mikro­fil­mie, który trzy­mam w bez­piecz­nym miej­scu. Póź­niej, jeżeli chce­cie, może­cie go obej­rzeć. Jeśli uwa­ża­cie, że to konieczne, może­cie sami z nimi poroz­ma­wiać. Poda­łem tylko naj­waż­niej­sze szcze­góły.

– Jak to od nich wydo­by­łeś? Skąd wiesz, że mówią prawdę?

Forell zmarsz­czył brwi.

– Nie cac­ka­łem się z nimi, mój panie. Dawa­łem im w kość, fasze­ro­wa­łem nar­ko­ty­kami, tak że pra­wie odcho­dzili od zmy­słów, i bez­li­to­śnie apli­ko­wa­łem sondę. Mówili. I można im wie­rzyć.

– W daw­nych cza­sach – powie­dział trzeci, zmie­nia­jąc nagle temat – zasto­so­wano by czy­stą psy­cho­lo­gię. Metoda bez­bo­le­sna, rozu­mie­cie, ale bar­dzo pewna. Nie ma mowy o oszu­stwie.

– Można by dużo mówić o tym, co było w daw­nych cza­sach – rzekł Forell chłodno. – Teraz mamy nowe czasy.

– Ale czego chciał tutaj ten gene­rał, ten roman­tyczny boha­ter? – spy­tał czwarty. Z jego pytań prze­bi­jał nie­zno­śny, męczący upór.

Forell spoj­rzał na niego ostro.

– Myślisz, że opo­wiada swo­jej zało­dze o sekre­tach poli­tyki pań­stwa? Nic nie wie­dzą. Jeśli o to cho­dzi, nie można było z nich abso­lut­nie nic wydo­być, a Galak­tyka świad­kiem, że się sta­ra­łem.

– Pozo­staje nam wobec tego…

– Wycią­gnąć wnio­ski. To oczy­wi­ste. – Forell znowu zaczął bęb­nić pal­cami po stole. – Ten młody czło­wiek jest jed­nym z dowód­ców woj­sko­wych Impe­rium, ale uda­wał ksią­żątko z gwiazd roz­pro­szo­nych w jakimś zabi­tym deskami kącie Pery­fe­rii. Już to wystar­czy, żeby zacząć go podej­rze­wać o złe zamiary. Jeśli przy tym wziąć pod uwagę cha­rak­ter jego pro­fe­sji oraz to, że Impe­rium już raz, za życia mego ojca, finan­so­wało napaść na Fun­da­cję, to nasza przy­szłość rysuje się nie­we­soło. Pierw­szy atak nie powiódł się. Wąt­pię, żeby po tym Impe­rium darzyło nas miło­ścią.

– Nie zna­la­złeś nic – spy­tał ostroż­nie czwarty – co dawa­łoby nam więk­szą pew­ność? Niczego nie ukry­wasz?

– Nie mogę niczego ukryć – odparł Forell, nie dając wytrą­cić się z rów­no­wagi. – Od tej chwili par­ty­ku­larne inte­resy i kon­ku­ren­cja han­dlowa prze­stają się liczyć. Musimy dzia­łać wspól­nie.

– Patrio­tyzm? – W gło­sie trze­ciego brzmiała wyraźna drwina.

– Do dia­bła z patrio­ty­zmem – rzekł spo­koj­nie Forell. – Za przy­szłe Dru­gie Impe­rium nie dał­bym nawet krzty ema­na­cji jądro­wej. Myślisz, że zary­zy­ko­wał­bym choćby jedną misję han­dlową, żeby uto­ro­wać mu drogę? Ale chyba nie przy­pusz­czasz, że pod­bi­cie Fun­da­cji przez Impe­rium pomoże mnie albo tobie w inte­re­sach? Jeśli Impe­rium zwy­cięży, pojawi się tu zaraz zgraja sępów czy­ha­ją­cych tylko, żeby wyrwać dobry kąsek z trupa i podzie­lić się łupem.

– A tym łupem jeste­śmy my – dodał sucho czwarty.

Drugi, który od pew­nego czasu się nie odzy­wał, uniósł nagle z krze­sła swe potężne ciało i rzekł gniew­nie:

– Po co to całe gada­nie? Impe­rium nie może zwy­cię­żyć, prawda? Mamy gwa­ran­cję Sel­dona, że w końcu stwo­rzymy Dru­gie Impe­rium. To tylko jesz­cze jeden kry­zys. Do tej pory zda­rzyły się już trzy.

– Tylko jesz­cze jeden kry­zys! – powtó­rzył Forell. – Tak, ale w cza­sie dwóch pierw­szych mie­li­śmy Salvora Har­dina, a pod­czas trze­ciego był tu Hober Mal­low. A kogo mamy teraz? – Popa­trzył ponuro na pozo­sta­łych i mówił dalej: – Sel­do­now­skie reguły psy­cho­hi­sto­rii, na któ­rych jest nam tak wygod­nie pole­gać, zakła­dają praw­do­po­dob­nie jako jedną z waż­nych zmien­nych nor­malną ini­cja­tywę ludzi Fun­da­cji. Prawa Sel­dona strzegą tych, któ­rzy sami sie­bie strzegą.

– Oka­zja czyni boha­tera – rzekł trzeci. – To też przy­sło­wie.

– Nie można na to liczyć – mruk­nął Forell. – W każ­dym razie nie jest to cał­ko­wi­cie pewne. Według mnie sprawa wygląda tak. Jeśli to czwarty kry­zys, to Sel­don go prze­wi­dział. A jeśli go prze­wi­dział, to można go prze­zwy­cię­żyć i powi­nien być na to jakiś spo­sób. Impe­rium jest teraz sil­niej­sze niż my. Zresztą zawsze było. Ale dziś po raz pierw­szy jeste­śmy nara­żeni na bez­po­średni atak z ich strony, tak więc dopiero teraz ich potęga naprawdę nam zagraża. Jeśli zatem można ich poko­nać, to jak w przy­padku poprzed­nich kry­zysów, nie można tego zro­bić siłą. Musi być jakiś inny spo­sób. Musimy zna­leźć ich słaby punkt i tam ude­rzyć.

– A co jest tym sła­bym punk­tem? – spy­tał czwarty. – Masz jakiś pomysł?

– Nie. Wła­śnie do tego zmie­rzam. Nasi dawni przy­wódcy zawsze dostrze­gali słabe strony wroga i mie­rzyli w nie. Ale teraz…

Urwał bez­rad­nie. Przez chwilę nikt się nie odzy­wał.

W końcu czwarty prze­rwał mil­cze­nie:

– Potrze­bu­jemy szpie­gów.

Forell pod­chwy­cił to skwa­pli­wie.

– Tak jest! Nie wiem, kiedy Impe­rium zaata­kuje. Może mamy jesz­cze czas.

– Hober Mal­low sam udał się do Impe­rium – pod­dał myśl drugi.

Forell pokrę­cił głową.

– To wyklu­czone. Żaden z nas nie jest już młody. Poza tym wyszli­śmy z wprawy, zaj­mu­jąc się robotą biu­rową i zarzą­dza­niem. Potrze­bu­jemy mło­dych ludzi, któ­rzy orien­tują się w tere­nie…

– Nie­pod­le­gli han­dla­rze? – spy­tał czwarty.

Forell kiw­nął głową i wyszep­tał:

– Jeśli jesz­cze mamy czas…

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Wszyst­kie zamiesz­czone tutaj cytaty z Ency­klo­pe­dii Galak­tycz­nej zaczerp­nięte zostały za zgodą wydawcy z jej 116. wyda­nia opu­bli­ko­wa­nego w 1020 roku e.f. przez Encyc­lo­pe­dia Galac­tica Publi­shing Co. na Ter­mi­nu­sie. [wróć]

Tytuł ory­gi­nału: Foun­da­tion and Empire

Copy­ri­ght © 1952 by Isaac Asi­mov

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2013, 2017, 2022

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor serii: Piotr Her­ma­now­ski

Redak­tor tego wyda­nia: Bła­żej Kem­nitz

Opra­co­wa­nie gra­ficzne serii i pro­jekt okładki: Jacek Pie­trzyń­ski

Ilu­stra­cja na okładce

© John Har­ris

Wyda­nie II e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Fun­da­cja i impe­rium, wyd. II popra­wione, dodruk, Poznań 2013)

ISBN 978-83-7818-219-1

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer