Fundacja. Druga Fundacja - Isaac Asimov - ebook

Fundacja. Druga Fundacja ebook

Isaac Asimov

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Po latach umacniania władzy Muł postanawia odkryć wreszcie położenie Drugiej Fundacji i rozprawić się ze swoim największym wrogiem. Generał Pritcher wpada jednak w pułapkę i wciąga w nią również mutanta. Druga Fundacja triumfuje, lecz nie na długo. O jej istnieniu dowiadują się konspiratorzy z Pierwszej Fundacji i decydują się walczyć o suwerenność. Na przeszkodzie stają im jednak nie tylko mentaliści, lecz także następca Muła – Stettin. Rozpoczyna się krwawa wojna...

Isaac Asimov (1920-1992) – to bodaj najwybitniejszy i najpoczytniejszy autor science fiction wszech czasów. Zasłynął przede wszystkim epokowym cyklem „Fundacja”, sagą o Imperium Galaktycznym, które - mimo że wydaje się wieczne - chyli się ku upadkowi. Ludzką cywilizację i wiedzę może uratować jedynie psychohistoria, nauka sformułowana przez genialnego matematyka Hariego Seldona.

Dom Wydawniczy REBIS wydał siedmiotomowy cykl „Fundacja” Isaaca Asimova oraz trzy uzupełniające go tomy autorstwa bestsellerowych twórców SF: Gregory’ego Benforda, Grega Beara i Davida Brina.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 310

Oceny
4,5 (58 ocen)
39
12
6
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MagdaTaszek

Nie oderwiesz się od lektury

Nie ósma a trzecia. Czytać wg day napisania
00
kopyto11

Nie oderwiesz się od lektury

Dobra
00
piotrsze

Dobrze spędzony czas

opowiesc ciagle trzyma dobry poziom choc jest mniej dynamiczna. Niemniej nie rozczarowuje jezeli mamy w pamieci rok napisania ksiazki.
00
leszko2

Nie oderwiesz się od lektury

niezła kontynuacja
00

Popularność



Kolekcje



Pamięci Johna W. Camp­bella Jr.

Pro­log

Pierw­sze Impe­rium Galak­tyczne prze­trwało dzie­siątki tysięcy lat. Objęło ono sys­te­mem scen­tra­li­zo­wa­nej wła­dzy wszyst­kie pla­nety Galak­tyki. Wła­dza ta była nie­kiedy surowa, nie­kiedy łagodna, lecz zawsze pano­wał porzą­dek. Ludzie zapo­mnieli, że mogą ist­nieć jesz­cze inne formy egzy­sten­cji.

Zapo­mnieli o tym wszy­scy z wyjąt­kiem Hariego Sel­dona. Hari Sel­don był ostat­nim wiel­kim uczo­nym Pierw­szego Impe­rium. To wła­śnie dzięki niemu psy­cho­hi­sto­ria osią­gnęła naj­wyż­sze sta­dium roz­woju. Psy­cho­hi­sto­ria była kwin­te­sen­cją socjo­lo­gii, nauką o ludz­kim zacho­wa­niu spro­wa­dzo­nym do rów­nań mate­ma­tycz­nych.

Jed­nostka jest nie­obli­czalna, ale – jak odkrył Sel­don – reak­cje wiel­kich zbio­ro­wisk ludz­kich są prze­wi­dy­walne, gdyż można je ująć sta­ty­stycz­nie. Im więk­sze zbio­ro­wisko, tym więk­sza dokład­ność takich wyli­czeń. A zbio­ro­wisko, któ­rym zaj­mo­wał się Sel­don, rów­nało się lud­no­ści całej Galak­tyki, liczo­nej za jego cza­sów w try­lio­nach.

Sel­don – wbrew powszech­nym mnie­ma­niom i potocz­nej opi­nii – odkrył, że świetne Impe­rium, które wyda­wało się tak potężne, znaj­duje się w isto­cie w sta­nie roz­kładu i chyli się ku upad­kowi, któ­remu nie można zapo­biec. Prze­wi­dział rów­nież (czy też wyli­czył za pomocą swo­ich rów­nań, co na jedno wycho­dzi), że pozo­sta­wiona samej sobie, Galak­tyka musi prze­trwać trzy­dzie­ści tysięcy lat nie­szczęść i anar­chii, nim ponow­nie doj­dzie do jej zjed­no­cze­nia.

Sel­don posta­wił sobie za cel nie dopu­ścić do takiej sytu­acji i zro­bić wszystko, by moż­liwe stało się przy­wró­ce­nie ładu i spo­koju oraz odro­dze­nie cywi­li­za­cji w ciągu tysiąca lat. Zało­żył więc dwie kolo­nie naukow­ców, które nazwał Fun­da­cjami. Zgod­nie ze sta­ran­nie obmy­ślo­nym pla­nem, umie­ścił je na „prze­ciw­nych krań­cach Galak­tyki”. Utwo­rze­niu Pierw­szej Fun­da­cji towa­rzy­szył wielki roz­głos i zain­te­re­so­wa­nie środ­ków maso­wego prze­kazu. Ist­nie­nie Dru­giej Fun­da­cji spo­wite było mil­cze­niem.

Fun­da­cja oraz Fun­da­cja i Impe­rium opo­wia­dają o pierw­szych trzech wie­kach ist­nie­nia Pierw­szej Fun­da­cji. Zaczy­nała ona jako nie­wielka spo­łecz­ność Ency­klo­pe­dy­stów, rzu­cona w pustkę Pery­fe­rii Galak­tyki. Co pewien czas sta­wała w obli­czu kry­zysu, spo­wo­do­wa­nego czyn­ni­kami spo­łecz­nymi i gospo­dar­czymi, który gro­ził jej uni­ce­stwie­niem. Z każ­dego z tych kry­zy­sów moż­liwa była tylko jedna droga wyj­ścia. Kiedy Fun­da­cja wkra­czała na tę drogę, otwie­rały się przed nią nowe hory­zonty i per­spek­tywy roz­woju. Wszystko to zapla­no­wał od dawna już nie­ży­jący Hari Sel­don.

Pierw­sza Fun­da­cja, dys­po­nu­jąc nie­po­rów­na­nie bar­dziej roz­wi­niętą nauką, zapa­no­wała nad ota­cza­ją­cymi ją bar­ba­rzyń­skimi pla­ne­tami. Sta­wiła czoło wojow­ni­czym wład­com, któ­rzy ode­rwali się od dogo­ry­wa­ją­cego Impe­rium, i poko­nała ich. Za cza­sów ostat­niego sil­nego impe­ra­tora oraz ostat­niego sil­nego gene­rała sta­wiła czoło reszt­kom samego Impe­rium i poko­nała je.

A potem sta­nęła wobec cze­goś, czego Sel­don nie mógł prze­wi­dzieć – wobec nad­ludz­kiej mocy jed­nego czło­wieka, mutanta. Czło­wiek ten, znany pod przy­dom­kiem Muł, posia­dał wro­dzoną zdol­ność kształ­to­wa­nia uczuć innych ludzi według swo­jej woli i kie­ro­wa­nia ich umy­słami. Swych naj­za­go­rzal­szych wro­gów zmie­niał on w cał­ko­wi­cie oddane mu sługi. Nie mogła go poko­nać żadna armia. Ugięła się przed nim i padła Pierw­sza Fun­da­cja, a wraz z tym część Planu Sel­dona legła w gru­zach.

Pozo­stała owa tajem­ni­cza Druga Fun­da­cja, cel wszyst­kich poszu­ki­wań. Muł musi ją zna­leźć, aby zakoń­czyć pod­bój Galak­tyki. Ludzie wierni temu, co pozo­stało z Pierw­szej Fun­da­cji, muszą ją zna­leźć z zupeł­nie innego powodu. Ale gdzie ona jest? Tego nie wie nikt.

A zatem, oto histo­ria poszu­ki­wań Dru­giej Fun­da­cji.

Roz­dział I

Muł pro­wa­dzi poszu­ki­wa­nia

MUŁ – (…) Kon­struk­tywne aspekty reżimu Muła stały się widoczne po upadku Pierw­szej Fun­da­cji. To wła­śnie Mułowi udało się, po raz pierw­szy od osta­tecz­nego roz­padu Impe­rium Galak­tycz­nego, zjed­no­czyć tak duży obszar prze­strzeni, że w odnie­sie­niu do jego pań­stwa można było bez prze­sady użyć okre­śle­nia „impe­rium”. Mimo bowiem wspar­cia psy­cho­hi­sto­rii wcze­śniej­sze impe­rium han­dlowe pod­bi­tej przez Muła Fun­da­cji skła­dało się z róż­no­rod­nych i luźno ze sobą powią­za­nych świa­tów. Nie spo­sób w ogóle porów­ny­wać go z trzy­ma­nym przez Muła żela­zną ręką Związ­kiem Świa­tów, który w tak zwa­nym Okre­sie Poszu­ki­wań obej­mo­wał dzie­siątą część prze­strzeni Galak­tyki, zamiesz­kaną przez jedną pięt­na­stą jej popu­la­cji (…)

Ency­klo­pe­dia Galak­tyczna1

1

Dwoje ludzi i Muł

Ency­klo­pe­dia podaje znacz­nie wię­cej infor­ma­cji na temat Muła i jego Impe­rium, niż zawiera cyto­wany frag­ment, ale pra­wie nic z tego nie wiąże się z pro­ble­mem, któ­rym się teraz zaj­miemy. W każ­dym razie znaj­du­jące się tam dane są zbyt suche i nie nadają się do naszej rela­cji. W miej­scu, w któ­rym urywa się powyż­szy frag­ment hasła MUŁ, zaczy­nają się roz­wa­ża­nia doty­czące warun­ków gospo­dar­czych, które dopro­wa­dziły do utwo­rze­nia sta­no­wi­ska Pierw­szego Oby­wa­tela Związku, jak brzmiał ofi­cjalny tytuł Muła, i eko­no­micz­nych kon­se­kwen­cji tego stanu rze­czy.

Jeśli pod­czas pisa­nia tego hasła zasko­czyła jego autora nie­zwy­kła szyb­kość, z jaką Muł w ciągu zale­d­wie pię­ciu lat doszedł od niczego do potęż­nego domi­nium, to sta­ran­nie ukrył on ten fakt. I podob­nie – jeśli zdzi­wiło go nagłe zaprze­sta­nie eks­pan­sji na rzecz ści­ślej­szego zespo­le­nia i umoc­nie­nia zdo­by­tych tery­to­riów, co zajęło Mułowi dal­sze pięć lat, to w tre­ści nie znaj­dziemy nawet naj­mniej­szego śladu tego wra­że­nia. Zostawmy zatem Ency­klo­pe­dię i kroczmy dalej wła­sną drogą. Zaj­miemy się okre­sem wiel­kiego bez­kró­le­wia mię­dzy epo­kami Pierw­szego i Dru­giego Impe­rium Galak­tycz­nego, a ści­ślej koń­cem wspo­mnia­nego wyżej pię­cio­let­niego okresu kon­so­li­da­cji pań­stwa Muła.

W Związku Świa­tów panuje spo­kój. Gospo­darka roz­wija się pomyśl­nie. Nie­wiele zna­la­złoby się osób, które zamie­ni­łyby silne rządy Muła na poprze­dza­jący je okres cha­osu i roz­przę­że­nia. Światy, które pięć lat wcze­śniej znaj­do­wały się w orbi­cie wpły­wów Fun­da­cji, mogą czuć nostal­gię za daw­nymi czasy, ale nic poza tym. Tych spo­śród przy­wód­ców Fun­da­cji, któ­rzy oka­zali się nie­przy­datni, nie ma już wśród żywych, ci, któ­rzy mogli się przy­dać, zostali odmie­nieni.

Naj­bar­dziej przy­dat­nym z odmie­nio­nych był Han Prit­cher, obec­nie gene­rał porucz­nik.

W cza­sach Fun­da­cji Han Prit­cher był kapi­ta­nem, a jed­no­cze­śnie człon­kiem pod­ziem­nej opo­zy­cji demo­kra­tycz­nej. Kiedy Fun­da­cja pod­dała się bez walki, Prit­cher toczył z Mułem pry­watną wojnę. To zna­czy dopóty, dopóki nie został odmie­niony.

Odmiana ta nie doko­nała się za sprawą per­swa­zji, nie była skut­kiem uzna­nia jakiejś wyż­szej racji czy siły argu­men­tów. Han Prit­cher dosko­nale o tym wie­dział. Został odmie­niony, ponie­waż Muł był mutan­tem obda­rzo­nym nie­zwy­kłymi zdol­no­ściami psy­chicz­nymi, pozwa­la­ją­cymi mu na mani­pu­lo­wa­nie uczu­ciami nor­mal­nych ludzi. Mimo to Han Prit­cher był zupeł­nie zado­wo­lony. Było tak, jak być powinno. Wła­śnie to zado­wo­le­nie z odmiany było jej głów­nym symp­to­mem, ale ofi­cer nie zaprzą­tał sobie tym głowy.

Teraz, powra­ca­jąc z pią­tej już waż­nej wyprawy w bez­miar Galak­tyki roz­cią­ga­jący się za gra­ni­cami związku, ów doświad­czony kosmo­nauta i pra­cow­nik wywiadu dozna­wał uczu­cia nie­mal natu­ral­nej rado­ści na myśl o rychłym spo­tka­niu z Pierw­szym Oby­wa­te­lem. Jego surowa, niczym wycio­sana z kawałka ciem­nego drewna twarz, która – zda­wało się – pękłaby, gdyby Han Prit­cher spró­bo­wał się uśmiech­nąć, nie poka­zy­wała tego, ale zewnętrzne oznaki były zby­teczne. Muł dostrze­gał uczu­cia tam, gdzie się rodziły, we wnę­trzu czło­wieka, tak jak zwy­czajny czło­wiek dostrzega ścią­gnię­cie brwi u innej osoby.

Prit­cher zosta­wił swój wóz w sta­rych han­ga­rach wice­króla i zgod­nie z wymo­gami regu­la­minu wkro­czył pie­szo na teren pałacu. Prze­szedł milę pustą i cichą aleją. Wie­dział, że na całym obsza­rze liczą­cej wiele mil kwa­dra­to­wych posia­dło­ści nie ma ani jed­nego straż­nika, ani jed­nego żoł­nie­rza, ani jed­nego uzbro­jo­nego czło­wieka.

Muł nie potrze­bo­wał żad­nej ochrony. Muł sam był swoim naj­lep­szym straż­ni­kiem i obrońcą.

Ciszę prze­ry­wał tylko miękki odgłos kro­ków Prit­chera. Po chwili jego oczom uka­zały się lśniące, nie­wia­ry­god­nie lek­kie, a przy tym nie­wia­ry­god­nie mocne meta­lowe ściany pałacu o śmia­łych, pło­mie­ni­stych, roze­dr­ga­nych – zda­wało się – gorącz­kowo łukach cha­rak­te­ry­stycz­nych dla archi­tek­tury Póź­nego Impe­rium. Budowla góro­wała maje­sta­tycz­nie nad ota­cza­ją­cym ją pust­ko­wiem i zatło­czo­nym mia­stem na hory­zon­cie.

Wewnątrz miesz­kał w zupeł­nym odosob­nie­niu czło­wiek, od któ­rego ponad­ludz­kich cech psy­chicz­nych zale­żała nowa elita i cała struk­tura związku.

Przed gene­ra­łem roz­su­nęły się bez­gło­śnie potężne, gład­kie wrota. Prze­kro­czył próg i wszedł na sze­ro­kie ruchome schody, które szybko i cicho ponio­sły go w górę. Sta­nął przed nie­wiel­kimi, pro­stymi drzwiami, które pro­wa­dziły do gabi­netu Muła.

Drzwi otwo­rzyły się…

Bail Chan­nis był młody. Bail Chan­nis nie nale­żał do odmie­nio­nych. To zna­czy, mówiąc pro­ściej, jego struk­tura emo­cjo­nalna nie została zmie­niona przez Muła. Pozo­stała dokład­nie taka, jak ufor­mo­wały ją geny, a następ­nie zmo­dy­fi­ko­wał wpływ śro­do­wi­ska. On rów­nież był zupeł­nie zado­wo­lony.

Nie miał jesz­cze trzy­dziestki, a już zdo­był spory roz­głos w sto­licy. Ponie­waż był przy­stojny i dow­cipny, świet­nie radził sobie w towa­rzy­stwie. Ponie­waż był inte­li­gentny i opa­no­wany, świet­nie radził sobie z Mułem. I jedno, i dru­gie było bar­dzo przy­jemne.

Teraz, po raz pierw­szy, Muł wezwał go na pry­watną audien­cję.

Nogi same nio­sły go długą, lśniącą aleją pro­wa­dzącą pro­sto jak strze­lił do wynio­słej, zwień­czo­nej wie­życz­kami i igli­cami budowli, który była nie­gdyś rezy­den­cją wice­kró­lów Kal­gana rzą­dzą­cych w imie­niu impe­ra­tora, póź­niej sie­dzibą udziel­nych ksią­żąt na Kal­ga­nie wła­da­ją­cych pla­netą we wła­snym imie­niu, a teraz stała się domem Pierw­szego Oby­wa­tela Związku, który spra­wo­wał stąd rządy nad swym impe­rium.

Chan­nis nucił pod nosem. Nie miał wąt­pli­wo­ści, że cho­dzi tu o Drugą Fun­da­cję. O to tak przej­mu­jące wszyst­kich lękiem widmo, że wystar­czyła sama wzmianka o nim, by Muł rap­tow­nie skoń­czył ze swą poli­tyką nie­prze­rwa­nej eks­pan­sji i zaczął mieć się na bacz­no­ści. Ofi­cjal­nie nazy­wało się to „kon­so­li­da­cją”.

Teraz poja­wiły się plotki – nic nie może powstrzy­mać plo­tek. Muł ma na nowo pod­jąć ofen­sywę. Muł odkrył poło­że­nie Dru­giej Fun­da­cji i wkrótce na nią ude­rzy. Muł poro­zu­miał się z Drugą Fun­da­cją w spra­wie podziału Galak­tyki. Muł doszedł do wnio­sku, że Druga Fun­da­cja nie ist­nieje, i chce zająć całą Galak­tykę.

Nie ma sensu wyli­czać wszyst­kich wer­sji, które można usły­szeć w pocze­kal­niach i przed­po­ko­jach gabi­ne­tów. Zresztą plotki nie poja­wiły się po raz pierw­szy. Teraz jed­nak, jak się zdaje, opie­rały się na solid­niej­szych pod­sta­wach i wszyst­kie wolne, nie­spo­kojne duchy, które roz­kwi­tały w cza­sach wojny, nie­bez­piecz­nych kam­pa­nii i cha­osu poli­tycz­nego, a wię­dły i usy­chały w okre­sie sta­bi­li­za­cji i pokoju, rado­wały się.

Bail Chan­nis był jed­nym z nich. Nie bał się tajem­ni­czej Dru­giej Fun­da­cji. Jeśli już o tym mowa, to nie bał się rów­nież Muła i szczy­cił się tym. Być może ci, któ­rzy zazdro­ścili mu, że jest tak młody, a jed­no­cze­śnie ma takie szczę­ście i powo­dze­nie, liczyli na to, że Muł roz­prawi się z bawi­dam­kiem, który otwar­cie stroi sobie żarty z nie­do­stat­ków jego urody i asce­tycz­nego trybu życia. Nikt nie miał odwagi przy­łą­czyć się do tych żar­tów i tylko nie­liczni nie bali się z nich śmiać, ale kiedy nic się nie stało, repu­ta­cja Chan­nisa znacz­nie wzro­sła.

Chan­nis dobie­rał na pocze­ka­niu słowa do melo­dii, którą nucił. Była to pozba­wiona sensu impro­wi­za­cja z refre­nem „Druga Fun­da­cja zagraża naro­dowi i wszel­kiemu rodza­jowi”.

Sta­nął przed pała­cem.

Roz­su­nęły się przed nim bez­gło­śnie potężne, gład­kie wrota. Prze­kro­czył próg i wszedł na sze­ro­kie ruchome schody, które szybko i cicho ponio­sły go w górę. Sta­nął przed nie­wiel­kimi, pro­stymi drzwiami, które pro­wa­dziły do gabi­netu Muła.

Drzwi otwo­rzyły się…

Czło­wiek, który nie miał innego imie­nia niż Muł i innego tytułu niż Pierw­szy Oby­wa­tel, patrzył przez jed­no­stron­nie przej­rzy­stą ścianę na rzę­si­ście oświe­tlone, dumne mia­sto na hory­zon­cie.

W gęst­nie­ją­cym mroku poja­wiły się pierw­sze gwiazdy. Wszyst­kie były posłuszne jego woli.

Uśmiech­nął się gorzko. Były posłuszne oso­bie, którą nie­wielu oglą­dało.

On, Muł, nie był osobą, na którą można było patrzeć – nie bez iro­nicz­nego czy szy­der­czego uśmie­chu. Przy swo­ich pię­ciu sto­pach i ośmiu calach ważył zale­d­wie sto dwa­dzie­ścia fun­tów. Z tycz­ko­wa­tego ciała ster­czały dłu­gie, kości­ste koń­czyny o spi­cza­stych łok­ciach i kola­nach. Chuda twarz nie­mal ginęła w cie­niu potęż­nego, mię­si­stego nosa, wysta­ją­cego na dobre trzy cale. Tylko oczy nie paso­wały do tej kary­ka­tury czło­wieka, jaką był Muł. W ich łagod­nym spoj­rze­niu, dziw­nie nie pasu­ją­cym do obrazu naj­po­tęż­niej­szego zdo­bywcy w Galak­tyce, krył się usta­wiczny smu­tek.

W mie­ście można było zna­leźć wszyst­kie roz­rywki i ucie­chy, jakich mogła dostar­czyć luk­su­sowa sto­lica luk­su­so­wego świata. Mógł usta­no­wić sto­licę w Fun­da­cji, naj­po­tęż­niej­szym z pobi­tych ostat­nio świa­tów, ale leżała ona zbyt daleko, na samym skraju Galak­tyki. Poło­żony bli­żej jej cen­trum Kal­gan, tra­dy­cyjne miej­sce wypo­czynku i zabawy dla ary­sto­kra­cji całej Galak­tyki, odpo­wia­dał mu bar­dziej – pod wzglę­dem stra­te­gicz­nym. Jed­nak na tym weso­łym, pro­spe­ru­ją­cym jak ni­gdy dotąd świe­cie nie mógł zaznać spo­koju.

Bano się go i słu­chano, być może nawet sza­no­wano – ale z daleka. Któż mógł patrzeć na niego bez odrazy? Tylko ci, któ­rych odmie­nił. A jaką war­tość miała ich sztuczna lojal­ność? Bra­ko­wało jej smaku, jak każ­dej namia­stce. Mógł sobie nada­wać god­no­ści i przyj­mo­wać tytuły, mógł stwo­rzyć oso­bliwy rytuał i wymy­ślać wyszu­kane cere­mo­nie, ale to niczego by nie zmie­niło. Lepiej, a przy­naj­mniej nie gorzej, było zostać po pro­stu Pierw­szym Oby­wa­te­lem i ukryć się.

Opa­no­wało go nagle silne uczu­cie buntu. Nawet naj­mniej­szy frag­ment Galak­tyki nie może pozo­stać poza sferą jego wła­dzy. Już pięć lat minęło od czasu, jak zaprze­stał pod­bo­jów i zagrze­bał się tu, na Kal­ga­nie, a wszystko z powodu odwiecz­nej, nie­ja­snej groźby ataku ze strony Dru­giej Fun­da­cji, któ­rej nikt ni­gdy nie widział, o któ­rej nikt ni­gdy nie sły­szał nic pew­nego i o któ­rej w ogóle nic nie było wia­domo. Miał trzy­dzie­ści dwa lata. Nie był stary, ale czuł się staro. Acz­kol­wiek dys­po­no­wał nie­zwy­kłą siłą psy­chiczną, ciało miał wątłe.

Wszyst­kie gwiazdy! Wszyst­kie gwiazdy, które może dostrzec, i wszyst­kie, któ­rych stąd nie widać – wszyst­kie muszą być jego!

Musi się zemścić na wszyst­kich. Na ludz­ko­ści, do któ­rej nie należy. Na Galak­tyce, do któ­rej nie pasuje.

Zapa­liło się umiesz­czone u góry świa­tełko ostrze­gaw­cze. Do pałacu ktoś wszedł. Widział, jak zbliża się do jego pokoju, a jed­no­cze­śnie, jak gdyby zapa­da­jący zmierzch jesz­cze bar­dziej wyostrzył jego zmu­to­wane zmy­sły, wyczu­wał dokład­nie stan emo­cjo­nalny przy­by­sza. Roz­po­znał go bez trudu. Był to Prit­cher.

Kapi­tan Prit­cher z nie ist­nie­ją­cej już Fun­da­cji. Ten sam kapi­tan Prit­cher, któ­rego nie potra­fił doce­nić zbiu­ro­kra­ty­zo­wany rząd mur­sze­ją­cej Fun­da­cji. Ten sam kapi­tan Prit­cher, któ­rego on, Muł, wycią­gnął z błota i wyniósł do god­no­ści puł­kow­nika, a następ­nie gene­rała, powie­rza­jąc daw­nemu pod­rzęd­nemu pra­cow­ni­kowi wywiadu całą Galak­tykę.

Prit­cher, który zaczy­nał jako jego zde­kla­ro­wany wróg, był teraz wzo­rem wier­no­ści i posłu­szeń­stwa. Wier­ność ta nie wypły­wała jed­nak ani z wdzięcz­no­ści, ani z chęci odwza­jem­nie­nia się za uzna­nie i awans, ani z nadziei zdo­by­cia korzy­ści mate­rial­nych. Była to sztuczna wier­ność odmie­nio­nego.

Muł dosko­nale roz­po­zna­wał tę solidną, nie­zmienną zewnętrzną war­stwę oso­bo­wo­ści Hana Prit­chera, którą two­rzyły wier­ność i posłu­szeń­stwo panu­jące nie­po­dziel­nie nad pozo­sta­łymi uczu­ciami – war­stwę, którą sam zaszcze­pił ofi­ce­rowi pięć lat temu. Głę­boko pod tą war­stwą znaj­do­wały się pokłady, w któ­rych tkwiły w nie­zmie­nio­nym sta­nie dawne, natu­ralne cechy oso­bo­wo­ści jego gene­rała – upór, indy­wi­du­alizm, nie­sub­or­dy­na­cja i ide­alizm – do któ­rych nawet on, Muł, nie potra­fił prze­nik­nąć.

Otwo­rzyły się drzwi za jego ple­cami. Odwró­cił się. Prze­zro­czy­sta dotąd ściana zmęt­niała i powoli stra­ciła przej­rzy­stość, a szkar­łatne świa­tło zmierz­chu ustą­piło miej­sca bia­łemu, ostremu bla­skowi żarówki jądro­wej.

Han Prit­cher usiadł na wska­za­nym miej­scu. Pod­czas pry­wat­nych audien­cji u Muła nie trzeba było giąć się w ukło­nach, przy­klę­kać ani uży­wać napu­szo­nych tytu­łów. Muł był po pro­stu Pierw­szym Oby­wa­te­lem. Zwra­cano się do niego per „pan”. Można było sie­dzieć w jego obec­no­ści, a nawet – jeśli zaszła potrzeba – odwró­cić się tyłem.

W oczach Hana Prit­chera wszystko to dowo­dziło pew­no­ści sie­bie i świa­do­mo­ści wła­snej siły. Czuł z tego powodu wyraźne zado­wo­le­nie.

– Wczo­raj otrzy­ma­łem twój ostatni mel­du­nek, Prit­cher. Nie będę ukry­wał, że wydał mi się nieco przy­gnę­bia­jący.

Gene­rał ścią­gnął brwi.

– Tak, tak przy­pusz­czam… ale nie sądzę, żebym mógł dojść do innych wnio­sków. Po pro­stu nie ma żad­nej Dru­giej Fun­da­cji.

Muł zasta­no­wił się chwilę, a potem wolno pokrę­cił głową, jak tyle już razy przed­tem.

– Mamy świa­dec­two Eblinga Misa. Zawsze jesz­cze pozo­staje świa­dec­two Eblinga Misa.

To była stara histo­ria.

– Mis mógł być naj­więk­szym psy­cho­lo­giem Fun­da­cji, ale w porów­na­niu z Harim Sel­do­nem był dziec­kiem – rzekł sta­now­czo Prit­cher. – Kiedy wer­to­wał dzieła Sel­dona, był pod pań­ską pre­sją psy­chiczną. Może naci­skał pan zbyt mocno. Mógł się pomy­lić. Musiał się pomy­lić.

Muł wes­tchnął, pochy­la­jąc głowę na swej chu­dej szyi.

– Gdyby żył minutę dłu­żej… Już miał mi powie­dzieć, gdzie jest Druga Fun­da­cja. Wie­dział to, mówię ci. Nie powi­nie­nem był się wyco­fy­wać. Nie powi­nie­nem cze­kać tak długo. Stra­ci­łem mnó­stwo czasu. Pięć lat poszło na marne.

Prit­chera nie mogło iry­to­wać ani nie­cier­pli­wić dłu­gie duma­nie jego pana – nie pozwa­lała na to kon­tro­lo­wana przez Muła struk­tura psy­chiczna. Zamiast tego ogar­nął go nie­okre­ślony nie­po­kój, czuł się nie­swojo.

– Ale czy moż­liwe jest jakieś inne wyja­śnie­nie? Pięć razy wyla­ty­wa­łem na zwiad. Pan sam wyzna­czał trasy tych podróży. Prze­szu­ka­łem wszystko: nie pomi­ną­łem ani jed­nej aste­ro­idy. Mija już trzy­sta lat od chwili, gdy Hari Sel­don zało­żył rze­komo dwie Fun­da­cje, zalążki nowego Impe­rium, które miało zastą­pić dogo­ry­wa­jące już stare. Sto lat po Sel­donie Pierw­sza Fun­da­cja była znana na całych Pery­fe­riach. Sto pięć­dzie­siąt lat po Sel­donie, kiedy sto­czyła ostat­nią bitwę ze sta­rym Impe­rium, już w całej Galak­tyce. Minęło trzy­sta lat, no i gdzie jest ta tajem­ni­cza Druga Fun­da­cja? Nie sły­szano o niej w żad­nym zakątku Galak­tyki.

– Ebling Mis powie­dział, że utrzy­muje swoje ist­nie­nie w tajem­nicy. Tylko pozo­sta­wa­nie w ukry­ciu może spra­wić, że jej sła­bość sta­nie się jej siłą.

– Nie spo­sób utrzy­mać w tak głę­bo­kiej tajem­nicy coś co naprawdę ist­nieje.

Muł pod­niósł głowę i zmie­rzył go ostrym, prze­ni­kli­wym spoj­rze­niem.

– Nie – rzekł. – Druga Fun­da­cja ist­nieje. – Wzniósł chudy, kości­sty palec. – Nastąpi drobna zmiana tak­tyki.

Prit­cher zmarsz­czył brwi.

– Chce pan sam wyru­szyć? Nie radził­bym tego robić.

– Ależ skąd, oczy­wi­ście, że nie. Będziesz musiał pole­cieć jesz­cze raz… ostatni raz. Ale z kimś, z kim podzie­lisz się dowódz­twem.

Po chwili ciszy gene­rał spy­tał twar­dym gło­sem:

– Z kim?

– Jest tu, na Kal­ga­nie, pewien młody czło­wiek. Nazywa się Bail Chan­nis.

– Nic o nim nie sły­sza­łem.

– Tak myślę. Jest jed­nak bystry, ambitny i… nie jest odmie­nio­nym.

Prit­cher drgnął lekko.

– Nie rozu­miem, jaki z tego poży­tek.

– Jest pewien poży­tek, Prit­cher. Jesteś bystry i masz doświad­cze­nie. Odda­łeś mi duże usługi. Ale jesteś odmie­niony. Kie­ruje tobą sztuczna, wymu­szona przeze mnie wier­ność. Tra­cąc natu­ralne pobudki, stra­ci­łeś jed­no­cze­śnie coś, czego nie mogę zastą­pić: coś trudno uchwyt­nego, co można by nazwać przed­się­bior­czo­ścią.

– Nie czuję tego – odparł ponuro Prit­cher. – Pamię­tam sie­bie cał­kiem dobrze z cza­sów, kiedy byłem pań­skim wro­giem. Abso­lut­nie nie czuję się teraz gor­szy.

– Oczy­wi­ście – Muł wykrzy­wił usta w uśmie­chu. – Trudno ocze­ki­wać, żeby twój sąd w tej spra­wie był obiek­tywny. Ten Chan­nis jest ambitny, ale nie cho­dzi mu o to, żeby się wyka­zać: on dba tylko o sie­bie. Jest cał­ko­wi­cie godny zaufa­nia, ale nie ze względu na lojal­ność wobec mnie, lecz dla­tego, że obcho­dzi go tylko wła­sny inte­res. On dobrze wie, że jego pomyśl­ność zależy od moich suk­ce­sów, i zrobi wszystko, żeby umoc­nić moją wła­dzę, bo dzięki temu sam zyska. Jeśli poleci z tobą, do wytrwa­łych poszu­ki­wań będzie go zachę­cała ta wła­śnie dba­łość o wła­sne sprawy.

– Wobec tego – powie­dział Prit­cher, nie dając za wygraną – dla­czego nie zre­zy­gnuje pan ze swego wpływu, jeśli myśli pan, że dzięki temu stanę się lep­szym wywia­dowcą? Teraz chyba może mi pan ufać.

– Ni­gdy w życiu, Prit­cher. Dopóki będę w zasięgu two­ich ramion czy mio­ta­cza, pozo­sta­niesz odmie­nio­nym. Gdy­bym w tej chwili cof­nął swój wpływ, w następ­nej był­bym już mar­twy.

Gene­rał poczer­wie­niał.

– Rani mnie pan, myśląc o mnie w ten spo­sób.

– Nie chcę cię zra­nić, ale po pro­stu nie możesz prze­wi­dzieć, jakie będziesz żywił uczu­cia, kiedy cofnę swój wpływ i zaczniesz dzia­łać z natu­ral­nych pobu­dek. Umysł ludzki nie cierpi kon­troli i mani­pu­la­cji. Z tego wła­śnie powodu zwy­kły hip­no­ty­zer nie potrafi wpro­wa­dzić w trans żad­nej osoby bez jej zgody. Ja potra­fię, gdyż nie jestem hip­no­ty­zerem, ale wierz mi, Prit­cher, naprawdę nie chciał­bym sta­wić czoło odra­zie, któ­rej teraz nie możesz oka­zać, a nawet nie zda­jesz sobie z niej sprawy.

Prit­cher z rezy­gna­cją opu­ścił głowę. Czuł się, jakby mu przy­było kil­ka­dzie­siąt lat.

– Ale czy może pan ufać temu czło­wie­kowi? – rzekł z wysił­kiem. – To zna­czy, czy może mu pan ufać cał­ko­wi­cie… tak jak mi teraz, kiedy jestem odmie­niony?

– Cóż, myślę, że nie mogę mu ufać bez zastrze­żeń. Wła­śnie dla­tego musisz z nim pole­cieć. Widzisz, Prit­cher – Muł zagłę­bił się w wiel­kim fotelu, w któ­rego mięk­kim wnę­trzu wyglą­dał jak żywa wyka­łaczka – gdyby natknął się na Drugą Fun­da­cję i gdyby przy­szło mu do głowy, że bar­dziej opłaca się trzy­mać z nimi niż ze mną… Rozu­miesz?

W oczach gene­rała poja­wił się błysk zado­wo­le­nia.

– To brzmi lepiej.

– Wła­śnie. Ale pamię­taj, że o ile to tylko będzie moż­liwe, on musi mieć swo­bodę dzia­ła­nia.

– Oczy­wi­ście.

– I… e… Prit­cher. Ten mło­dzie­niec ma miłą powierz­chow­ność, jest uprzejmy i w ogóle cza­ru­jący. Nie daj się na to nabrać. To nie­bez­pieczny typ, pozba­wiony jakich­kol­wiek skru­pu­łów. Nie wchodź mu w drogę, jeśli nie będziesz odpo­wied­nio przy­go­to­wany. To wszystko.

Muł znowu został sam. Świa­tło zga­sło, a ściana ponow­nie stała się prze­zro­czy­sta. Niebo było pur­pu­rowe, a smuga świa­tła na hory­zon­cie wska­zy­wała, gdzie jest mia­sto.

Po co to wszystko? Powiedzmy, że zosta­nie panem całej Galak­tyki… Co dalej? Czy wtedy ludzie tacy jak Prit­cher stracą pew­ność sie­bie, pro­sto­li­nij­ność, siłę i opa­no­wa­nie. Czy staną się zgar­bio­nymi sła­be­uszami? Czy Bail Chan­nis straci urodę? Czy on sam sta­nie się inny?

Żach­nął się. Skąd te wąt­pli­wo­ści? O co mu wła­ści­wie cho­dzi?

Zapa­liło się umiesz­czone u góry świa­tełko ostrze­gaw­cze. Do pałacu ktoś wszedł. Widział, jak zbliża się do jego pokoju i, nie­mal wbrew swej woli, wyczu­wał dokład­nie stan emo­cjo­nalny przy­by­sza.

Roz­po­znał go bez trudu. Był to Chan­nis. W jego struk­tu­rze psy­chicz­nej Muł nie dostrze­gał tej jed­no­li­to­ści uczuć, która cha­rak­te­ry­zo­wała Prit­chera. Miał przed sobą surowe, bogate i róż­no­rodne spek­trum uczuć sil­nego, nie tknię­tego obcym oddzia­ły­wa­niem umy­słu, na który wpływ wywarły jedy­nie sprzecz­no­ści tar­ga­jące wszech­świa­tem. Cała struk­tura falo­wała i pul­so­wała. Jej powierzch­nię two­rzyła ostroż­ność pokry­wa­jąca całość cienką, gładką war­stwą, ale w ukry­tych zakąt­kach two­rzyły się wiry cyni­zmu i gru­biań­stwa. Pod powierzch­nią pły­nął silny prąd ego­izmu i inte­re­sow­no­ści, z któ­rym tu i ówdzie łączyły się stru­myki okru­cień­stwa. Na samym dnie, w głębi, zale­gała nie­ru­chomo niczym nie­za­spo­ko­jona ambi­cja.

Muł wie­dział, że w każ­dej chwili może wtar­gnąć w ten prze­stwór, zbu­rzyć powierzch­nię i zamie­szać w głębi, zmie­nić kie­ru­nek prądu albo znisz­czyć go i stwo­rzyć inny. Ale co z tego? Czy gdyby Chan­nis chy­lił przed nim głowę i wpa­try­wał się w niego z uwiel­bie­niem, znik­nę­łaby gro­te­sko­wość jego wła­snej postaci, gro­te­sko­wość, która spra­wiła, że uni­kał świa­tła dzien­nego i kochał noc, że żył jak odlu­dek w środku impe­rium, które cał­ko­wi­cie nale­żało do niego?

Otwo­rzyły się drzwi za jego ple­cami. Odwró­cił się. Prze­zro­czy­sta dotąd ściana zmęt­niała i powoli stra­ciła przej­rzy­stość, a ciem­ność ustą­piła miej­sca bia­łemu, ostremu bla­skowi żarówki jądro­wej.

Bail Chan­nis usiadł swo­bod­nie.

– Nie jest to dla mnie zupeł­nie nie­spo­dzie­wany zaszczyt – oświad­czył.

Muł potarł czte­rema pal­cami swój wydatny organ powo­nie­nia i spy­tał z lekką iry­ta­cją:

– A dla­cze­góż to, mło­dzień­cze?

– Myślę, że to prze­czu­cie. Jeśli nie brać pod uwagę tego, że doszły mnie pewne plotki.

– Plotki? A które kon­kret­nie? Jest ich całe mnó­stwo.

– Te, według któ­rych przy­go­to­wuje się nową ofen­sywę galak­tyczną. Mam nadzieję, że tak jest istot­nie i że będę w niej mógł ode­grać odpo­wied­nią rolę.

– Zatem myślisz, że Druga Fun­da­cja ist­nieje?

– A dla­czego nie? Dzięki temu wszystko byłoby bar­dziej inte­re­su­jące.

– Uwa­żasz, że to inte­re­su­jące?

– Oczy­wi­ście. Wła­śnie ta tajem­nica, która ją ota­cza. Czy można zna­leźć lep­szy temat dla snu­cia domy­słów? Ostat­nio dodatki do gazet nie zaj­mują się niczym innym, co praw­do­po­dob­nie świad­czy o zna­cze­niu tej sprawy. Jeden z głów­nych auto­rów piszą­cych do „Kosmosu” wymy­ślił histo­rię o świe­cie, gdzie żyją istoty będące czy­stą inte­li­gen­cją – cho­dzi rzecz jasna o Drugą Fun­da­cję – które dys­po­nują tak potężną ener­gią psy­chiczną, że można ją porów­ny­wać tylko z ener­gią, jaką zaj­mują się nasze nauki fizyczne. Może ona nisz­czyć statki kosmiczne odle­głe o całe lata świetlne, zmie­niać orbity pla­net…

– Ow­szem, inte­re­su­jące. Ale co ty o tym myślisz? Masz jakąś wła­sną kon­cep­cję czy zga­dzasz się z tą hipo­tezą o ener­gii psy­chicz­nej?

– Na Galak­tykę, nie! Myśli pan, że takie istoty ogra­ni­czy­łyby swe posia­da­nie do ojczy­stej pla­nety? Nie, pro­szę pana. Uwa­żam, że Druga Fun­da­cja pozo­staje w ukry­ciu, ponie­waż jest słab­sza, niż sądzimy.

– Wobec tego nie muszę długo tłu­ma­czyć, o co mi cho­dzi. Co byś powie­dział na obję­cie dowódz­twa wyprawy, któ­rej celem jest zlo­ka­li­zo­wa­nie Dru­giej Fun­da­cji?

Przez chwilę wyda­wało się, że Chan­nis zapo­mniał języka w gębie. Naj­wy­raź­niej nie był przy­go­to­wany na tak szybki bieg wyda­rzeń. Mil­cze­nie prze­dłu­żało się.

– No więc? – spy­tał oschle Muł.

Chan­nis zmarsz­czył czoło.

– Oczy­wi­ście, zga­dzam się. Ale gdzie mam lecieć? Uzy­skał pan jakieś infor­ma­cje?

– Będzie z tobą gene­rał Prit­cher…

– Zatem nie będę dowo­dził?

– Osą­dzisz sam, kiedy skoń­czę. Nie pocho­dzisz z Fun­da­cji. Jesteś Kal­gań­czy­kiem, prawda? Prawda. No więc pew­nie nie­wiele wiesz o Pla­nie Sel­dona. Kiedy pierw­sze Impe­rium Galak­tyczne chy­liło się ku upad­kowi, Hari Sel­don z grupą psy­cho­hi­sto­ry­ków, ana­li­zu­jąc przy­szły bieg histo­rii za pomocą narzę­dzi mate­ma­tycz­nych, jakich w naszej zde­ge­ne­ro­wa­nej epoce próżno szu­kać, zało­żył na prze­ciw­le­głych krań­cach Galak­tyki dwie Fun­da­cje i tak dobrał warunki, żeby wolno zmie­nia­jące się czyn­niki spo­łeczne i gospo­dar­cze dopro­wa­dziły do ich prze­kształ­ce­nia w zalążki Dru­giego Impe­rium. Zgod­nie z Pla­nem Sel­dona miało to trwać tysiąc lat, pod­czas gdy bez Fun­da­cji okres ten wydłu­żyłby się do trzy­dzie­stu tysięcy. Ale Sel­don nie mógł wykal­ku­lo­wać, że poja­wię się ja. Jestem mutan­tem, a psy­cho­hi­sto­ria, która zgod­nie z pra­wem wiel­kich liczb, zaj­muje się jedy­nie reak­cjami popu­la­cji, nie mogła prze­wi­dzieć takiego obrotu spraw. Rozu­miesz?

– Dosko­nale. Ale gdzie tu jest miej­sce dla mnie?

– Zaraz się dowiesz. Mam zamiar zjed­no­czyć Galak­tykę już teraz i osią­gnąć cel, który przy­świe­cał Sel­do­nowi, nie w ciągu tysiąca, lecz trzy­stu lat. Jedna Fun­da­cja, świat spe­cja­li­stów od nauk ści­słych, wciąż roz­wija się i kwit­nie pod moimi rzą­dami. Roz­wój gospo­dar­czy oraz ład i spo­kój panu­jące w związku pozwo­liły im stwo­rzyć broń jądrową, któ­rej nie oprze się nic, z wyjąt­kiem może Dru­giej Fun­da­cji. Muszę więc zdo­być o niej wię­cej infor­ma­cji. Gene­rał Prit­cher jest świę­cie prze­ko­nany, że Druga Fun­da­cja nie ist­nieje. Ja wiem, że to nie­prawda.

– Skąd pan to wie? – spy­tał ostroż­nie Chan­nis.

– Stąd, że ktoś inge­ruje w umy­sły ludzi, któ­rzy do tej pory znaj­do­wali się pod moją kon­trolą! – wybuch­nął nagle Muł. – Deli­kat­nie, sub­tel­nie, ale nie aż tak sub­tel­nie, żebym nie potra­fił tego zauwa­żyć. Co wię­cej, ta inge­ren­cja się wzmaga, a jej ofiarą padają war­to­ściowi ludzie, i to w waż­nych momen­tach. Dziwi cię teraz, że przez tyle lat wola­łem sie­dzieć spo­koj­nie? Dla­tego jesteś mi potrzebny. Gene­rał Prit­cher jest naj­lep­szy z tych, któ­rzy mi zostali, a więc jest w nie­bez­pie­czeń­stwie. Oczy­wi­ście, on o tym nie wie. Ale ty nie jesteś odmie­nio­nym i dla­tego trudno od razu stwier­dzić, że jesteś moim czło­wie­kiem. Możesz zwo­dzić Drugą Fun­da­cję dłu­żej niż któ­ry­kol­wiek z moich ludzi… może nawet tak długo, jak będzie trzeba. Rozu­miesz?

– Hmm. Tak. Ale pro­szę mi wyba­czyć jesz­cze jedno pyta­nie. Muszę wie­dzieć, jak obja­wia się ta inge­ren­cja, żebym potra­fił wyśle­dzić zmianę w zacho­wa­niu gene­rała Prit­chera, gdyby do tego doszło. Czy to likwi­duje ich odmianę? Czy stają się zdraj­cami?

– Nie. Mówi­łem już, że ta zmiana jest deli­katna. Dla­tego trudno ją wykryć i nie­raz muszę się wstrzy­my­wać z dzia­ła­niem, bo nie mam pew­no­ści, czy czło­wiek, który jest na klu­czo­wym sta­no­wi­sku, zacho­wuje się dziw­nie z natu­ral­nych powo­dów czy jest mani­pu­lo­wany. Ich wier­ność pozo­staje nie­na­ru­szona, ale tracą pomy­sło­wość i ini­cja­tywę. Mam więc osobę na pozór nor­malną, ale zupeł­nie bez­u­ży­teczną. W ostat­nim roku spo­tkało to sze­ściu ludzi. Sze­ściu spo­śród naj­zdol­niej­szych. – Uniósł kącik ust. – Teraz dowo­dzą bazami szko­le­nio­wymi i pra­gnę tylko jed­nego: żeby nie zna­leźli się w kry­tycz­nej sytu­acji, która wyma­ga­łaby od nich pod­ję­cia natych­mia­sto­wej decy­zji.

– Przy­pu­śćmy… przy­pu­śćmy, że to nie sprawka Dru­giej Fun­da­cji. A gdyby to był ktoś taki jak pan, inny mutant?

– To ostrożna i dokładna robota, obli­czona na wiele lat. Jeden czło­wiek bar­dziej by się spie­szył. O nie, w tym bie­rze udział wielu ludzi, cały świat, a ty będziesz bro­nią, któ­rej prze­ciw nim użyję.

– Czuję się zaszczy­cony, że to mnie pan wybrał.

Muł zauwa­żył nagłą zmianę w jego struk­tu­rze emo­cjo­nal­nej.

– Tak, naj­wy­raź­niej myślisz sobie, że skoro masz wyko­nać spe­cjalne zada­nie, to należy ci się spe­cjalna zapłata… może nawet suk­ce­sja po mnie. Masz rację. Ale musisz wie­dzieć, że są też spe­cjalne kary. Moja gim­na­styka psy­chiczna nie ogra­ni­cza się do wytwa­rza­nia wier­no­ści i posłu­szeń­stwa.

Na jego wąskich war­gach poka­zał się lekki uśmiech, a Chan­nis pod­sko­czył z trwogą na krze­śle.

Przez moment, moment krót­szy niż mru­gnię­cie, Chan­nis poczuł osa­cza­jące go prze­ni­kliwe, trudne do opi­sa­nia przy­gnę­bie­nie. Miał wra­że­nie, że zamyka się nad nim, miaż­dżąc mu nie­mal mózg, her­me­tyczna cza­sza. Ogar­nęła go zupełna ciem­ność, a całe ciało prze­szył potworny, nie­moż­liwy do znie­sie­nia ból. Wszystko to znik­nęło rów­nie szybko, jak się poja­wiło, pozo­sta­wia­jąc tylko wście­kły gniew.

– Złość nic tu nie pomoże… – rzekł Muł. – No tak, teraz sta­rasz się ją ukryć, co? Nie przede mną. Zatem pamię­taj: to wra­że­nie może być jesz­cze inten­syw­niej­sze i trwal­sze. Zabi­ja­łem już w ten spo­sób i zapew­niam, nie ma strasz­niej­szej śmierci. – Prze­rwał, a po chwili dodał: – To wszystko!

Muł znowu został sam. Świa­tło zga­sło, a ściana ponow­nie stała się prze­zro­czy­sta. Niebo było ciemne, a wyła­nia­jący się zza hory­zontu roz­iskrzony gwiaz­dami soczew­ko­waty kształt Galak­tyki ryso­wał się coraz wyraź­niej na jego aksa­mit­nym tle.

Cała ta mgła­wica skła­dała się z takiego mnó­stwa gwiazd, że ich lśnie­nie sta­piało się w jeden wielki świetlny obłok.

Wszystko to miało nale­żeć do niego…

Jesz­cze tylko jedno, ostat­nie już posu­nię­cie i będzie mógł spo­koj­nie zasnąć.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Wszyst­kie zamiesz­czone tutaj cytaty z Ency­klo­pe­dii Galak­tycz­nej zaczerp­nięte zostały za zgodą wydawcy z jej 116. wyda­nia opu­bli­ko­wa­nego w 1020 roku e.f. przez Encyc­lo­pe­dia Galac­tica Publi­shing Co. na Ter­mi­nu­sie. [wróć]

Tytuł ory­gi­nału: Second Foun­da­tion

Copy­ri­ght © 1953 by Isaac Asi­mov

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2013, 2017, 2022

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor serii: Piotr Her­ma­now­ski

Redak­tor tego wyda­nia: Bła­żej Kem­nitz

Opra­co­wa­nie gra­ficzne serii i pro­jekt okładki: Jacek Pie­trzyń­ski

Ilu­stra­cja na okładce

© Fred Gam­bino

Wyda­nie III e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Druga Fun­da­cja, wyd. III, Poznań 2014)

ISBN 978-83-7818-215-3

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer