Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Isaac Asimov (1920-1992) – to bodaj najwybitniejszy i najpoczytniejszy autor science fiction wszech czasów. Zasłynął przede wszystkim epokowym cyklem „Fundacja”, sagą o historii pierwszego Imperium Galaktycznego, które - mimo że wydaje się wieczne - chyli się ku upadkowi. Ludzką cywilizację i wiedzę może uratować jedynie psychohistoria, nauka sformułowana przez genialnego matematyka Hariego Seldona.
Dom Wydawniczy REBIS wydał siedmiotomowy cykl „Fundacja” Isaaca Asimova oraz trzy uzupełniające go tomy autorstwa bestsellerowych twórców SF: Gregory’ego Benforda, Grega Beara i Davida Brina.
Podczas Zjazdu Dziesięcioletniego na Trantorze, stołecznym świecie Imperium, młody matematyk Hari Seldon przedstawia referat, z którego wynika, że wzory psychohistoryczne pozwolą być może kiedyś przewidywać zachowania dużych zbiorowisk ludzkich, a co za tym idzie – przyszłość. Kiedy wieści o tym docierają do Imperatora, Hari Seldon musi uciekać. Ścigany przez wszechwładnego ministra imperialnego Eto Demerzela, próbuje przy pomocy przyjaciół sformułować podstawowe założenia nowej nauki. Przemierza cały Trantor, by w końcu stanąć twarzą w twarz z przeznaczeniem...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 559
Jennifer „Zielonemu ołówkowi” Brehl,
najlepszej i najpracowitszej redaktorce
na świecie
Jedna z najjaśniejszych gwiazd na firmamencie światowej literatury SF, autor ponad 360 publikacji popularnonaukowych, laureat nagród Hugo i Nebula urodził się w Rosji w 1920 roku. Gdy miał trzy lata, jego rodzice wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych.
Isaac Asimov wychowywał się na Brooklynie w sklepie cukierniczym swojego ojca. Zaczął pisać już jako student Uniwersytetu Columbia. W owych czasach jego przewodnikiem duchowym był John W. Campbell, gromadzący wokół siebie młodych pisarzy, którzy potrafili ulecieć w niezbadane obszary wyobraźni. Wtedy właśnie, latem 1939 roku, pojawiły się po raz pierwszy jasne punkciki, które po latach przekształciły się w słońca literatury science fiction. Asimov dołączył do nich i w ten sposób zaczęła się największa przygoda jego życia – przygoda literacka.
Zdolności oraz talent młodego Asimova szybko dojrzewały i zaczęły nabierać pełnych kształtów. Pierwsza publikacja, opowiadanie Powód, ukazała się w kwietniowym numerze „Astounding” z 1941 roku.
W roku 1949 wydawnictwo Doubleday wydało Kamyk na niebie. W tym okresie Isaac Asimov zrobił doktorat z biochemii i rozpoczął pracę jako wykładowca w Boston University School of Medicine.
Rok później przyniósł do Doubleday powieść o robotach, ale wydawnictwo odrzuciło maszynopis. Książka trafiła więc do Martina Greenberga, właściciela wydawnictwa Gnome Press. Greenberg zgodził się ją wydać, lecz zażądał zmiany tytułu na Ja, Robot.
Kolejną powieść, Gwiazdy jak pył, wydało Doubleday. Zachęcony tym Asimov przyniósł im następną książkę – zbiór, nad którym pracował od 1942 roku. Zawierał on trzy nowele, a każda była kontynuacją poprzedniej części. Ale wydawnictwo nie zgodziło się na ich wydanie.
– Napisz powieść, Isaacu – powiedzieli i odrzucili maszynopis.
I znów Asimov poszedł do Greenberga, ten zaś ponownie zgodził się na publikację. Zbiór ukazał się w trzech częściach: Fundacja (Foundation), Fundacja i Imperium (Foundation and Empire) oraz Druga Fundacja (Second Foundation).
Autor nie wspominał miło początków publikacji swej trylogii. Nigdy do końca nie wybaczył Doubleday, że nie wydało Fundacji, zmuszając go tym samym do oddania jej w ręce Martina Greenberga. Problem polegał między innymi na tym, że Asimov nigdy nie otrzymał honorarium za tę trylogię. Greenberg wciąż wynajdywał powody, dla których nie przysyłał wynagrodzenia. Współpraca zakończyła się ostatecznie, gdy wydawca pokazał autorowi swój przestronny, doskonale wyposażony dom, który właśnie wybudował. Gdy oprowadzał po nim swego gościa, Asimov zapytał:
– Panie Greenberg, skoro stać pana na tak piękny dom, dlaczego nie stać pana na zapłacenie mi od czasu do czasu honorarium?
Od tamtej pory nie spotkali się już, a wszystkie następne książki trafiły do wydawnictwa Doubleday. Po kilku latach Doubleday wydostało od Greenberga prawa do „Fundacji”. Dzięki dobrej i mądrej polityce wydawniczej książki zaczęły się rewelacyjnie sprzedawać, a Asimov stał się zamożnym człowiekiem. Wydawnictwo nalegało na stworzenie kolejnych powieści z cyklu „Fundacja”, ale Asimov odmówił, tłumacząc, że ma na jakiś czas dosyć trylogii i zamieszania wokół niej.
Ten „jakiś czas” trwał dokładnie trzydzieści jeden lat. Tymczasem, w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, Asimov zarzucił beletrystykę i poświęcił się pracy badawczej, a także pisaniu książek naukowych i popularnonaukowych. Niemniej jednak od czasu do czasu ulegał namowom wydawnictwa; dzięki temu powstało kilka powieści, przede wszystkim Równi bogom. Książka ta ukazała się częściowo dlatego, że Lawrence Ashmead, ówczesny wydawca Asimova, twierdził, iż ten nie umie pisać o seksie. Asimov stworzył więc powieść, której jedna część dotyczyła wyłącznie seksu, tyle że pozaziemskiego. Książka ta przyniosła autorowi nagrody Hugo i Nebula. Obu tych nagród doczekało się także opowiadanie Dwustuletni człowiek.
Jednak Doubleday wciąż nalegało na kontynuację „Fundacji”. Zadzwonili i zaprosili pisarza na rozmowę. Asimov tak wspomina owe dni:
„Poszedłem do wydawnictwa i powiedziałem:
– Słuchajcie, a może napisałbym coś innego. Może napisałbym autobiografię. Mam wielką ochotę napisać właśnie coś takiego.
Zgodzili się, aczkolwiek niechętnie. Stworzyłem więc dwa opasłe tomy zatytułowane In Memory Yet Green oraz In Joy Still Felt.
Byłem z siebie bardzo zadowolony, a książki sprzedawały się nieźle. Lecz «Fundacja» sprzedawałaby się lepiej.
W końcu z wyraźnym zniecierpliwieniem wezwali mnie na dywanik i oświadczyli bez ogródek:
– Isaacu, cieszymy się z twojej twórczości. Wszyscy dobrze na niej zarabiamy. Ale chcemy zarabiać jeszcze lepiej. Napisz kolejną «Fundację». Dajemy ci pięćdziesiąt tysięcy dolarów zaliczki. To jest kontrakt, a to jest pióro. Tu się podpisz, a jeśli tego nie zrobisz, wyrzucimy cię przez okno.
To była największa zaliczka, jaką kiedykolwiek otrzymałem. Siedziałem przez chwilę, wpatrując się w papier, a potem podpisałem”.
Asimov sam przyznawał, że po trzydziestu jeden latach nie pamiętał zbyt dobrze, „co się tam w trzech Fundacjach działo”. Pierwotnie były to przecież luźno powiązane powieści, a autor nie zamierzał ich kontynuować. Niemniej jednak fabuła łączyła w pewien sposób nie tylko same części trylogii, ale również wcześniejsze powieści. Temu, co działo się w „Fundacji”, dały początek wydarzenia opisane w zbiorze opowiadań Ja, Robot. W XXI wieku Susan Calvin, legendarna robopsycholog, pracowała ze swoim zespołem nad stworzeniem, a następnie udoskonaleniem sztucznej inteligencji. Trzy tysiące lat później na planecie Aurora zostaje skonstruowany humanoidalny robot R. Daneel Olivaw. Zdarzenia te opisane są w powieści Nagie słońce. Kilkaset lat później z kolei R. Daneel Olivaw współpracuje ze swym przyjacielem, człowiekiem Elijahem Baleyem. Ziemia kolonizuje następne światy, a planety Przestrzeńców powoli ulegają zagładzie. Opowiadają o tym Pozytronowy detektyw oraz Roboty i Imperium. Ponad dwadzieścia tysięcy lat później rozpoczyna się akcja trylogii „Fundacja”; niektóre postaci pamiętane są jako mityczni bohaterowie, choć o samej Ziemi zapomniano. W czasach Hariego Seldona mało kto pamiętał o kolebce ludzkości.
Wszechświat stworzony przez Asimova to wielkie Imperium Galaktyczne panujące nad 25 milionami światów. Akcja pierwszej części pierwotnej trylogii „Fundacji” rozpoczyna się, gdy genialny matematyk, największy umysł tych czasów, Hari Seldon jest u kresu swych dni, a wielkie Imperium, które przetrwało ponad dwadzieścia tysięcy lat, chyli się ku upadkowi. Na stołecznym świecie, Trantorze, żyje z górą czterdzieści miliardów ludzi. Cała planeta pokryta jest tytanowym płaszczem, a na Powierzchni przebywają tylko – od czasu do czasu – naukowcy i ekipy naprawcze. Jedynym odkrytym terenem jest pałac oraz ogrody imperatora.
Na jednym z uniwersytetów grupa naukowców pod kierunkiem Hariego Seldona stara się za wszelką cenę uratować chylącą się ku upadkowi cywilizację. Znaczna część tego zespołu pracuje nad największym zbiorem informacji wszech czasów – Encyklopedią Galaktyczną. Inna część stara się zminimalizować skutki upadku państwa. Wiedzą, że samego Imperium uratować się nie da, ale za pomocą psychohistorii, która miała pomóc w statystycznym prognozowaniu przyszłych tendencji rozwoju społeczno-politycznego, próbują stworzyć plan najbliższego tysiąclecia i poprzez mroki chaosu i bezkrólewia poprowadzić ludzkość ku Drugiemu Imperium.
Hari Seldon tworzy dwie Fundacje na – jak lubił mawiać – dwóch krańcach Galaktyki. Na siedzibę Pierwszej Fundacji wybiera odległą od stołecznego świata planetę Terminus. Tam też udaje się grupa tzw. Encyklopedystów.
Fundacja to opowieść o narodzinach Pierwszej Fundacji na Terminusie, o kształtowaniu i rozwoju społeczeństwa rzuconego na krańce wszechświata. Młody ekonomiczno-polityczny organizm, który z założenia miał być tylko fundacją naukową, musi stawić czoło wybujałym ambicjom sąsiadów pragnących przede wszystkim oderwać się od Imperium. Jest jednak coś, co choć w pewnym stopniu czuwa nad rozwojem wydarzeń.
Fundacja i Imperium to druga część trylogii. Pierwsza Fundacja jest młodym, lecz coraz potężniejszym państwem. W upadającym, ogarniętym chaosem Imperium tworzy jedyną wysepkę nauki i energii atomowej, która z czasem staje się osnową kultu religijnego dla barbarzyńskich plemion zamieszkujących Peryferia. W pewnym momencie resztki Imperium raz jeszcze zrywają się do walki o scalenie swych dominiów i próbują pokonać Pierwszą Fundację.
Druga Fundacja przedstawia walkę Pierwszej Fundacji o przetrwanie, gdy po dziesiątkach lat burzliwego rozwoju staje ona oko w oko z problemem, z którym nie potrafi sobie poradzić. Oto pojawia się coś, wobec czego cała potęga państwa, jak również Plan Seldona są bezradne. Na scenę wkracza mityczna Druga Fundacja, o której wiadomo było tylko, że znajduje się „na drugim końcu Galaktyki”, ale nikt nie wiedział gdzie. Wskutek interwencji Drugiej Fundacji społeczeństwo Pierwszej za wszelką cenę próbuje odnaleźć tajemniczego sprzymierzeńca. Zachodzi bowiem obawa, że właśnie obywatele Drugiej Fundacji są strażnikami Planu Seldona i że to oni są panami losu Pierwszej Fundacji.
Druga Fundacja, ostatnia część oryginalnej trylogii, rozwiązuje tajemnicę Drugiej Fundacji.
Gdy Asimov przeczytał dokładnie swoją trylogię, rozpoczął tworzenie następnej części. Nie była to jednak prosta sprawa. Druga Fundacja kończyła się tak, że nie bardzo było wiadomo, jak ją kontynuować. Pisanie posuwało się opornie. Asimov doszedł nawet do wniosku, że pięćdziesiąt tysięcy dolarów zaliczki to stanowczo za mało. Jednak z biegiem czasu pracowało mu się coraz lepiej, w wyniku czego powstały dwie kolejne części. Ponieważ Doubleday nalegało, żeby w tytule znalazło się słowo „Fundacja”, Asimov wymyślił Agenta Fundacji. Uśmiał się serdecznie, gdy na skrzydełku okładki przeczytał, że jest to czwarta część trylogii. Chodziło oczywiście o przyciągnięcie jak największej liczby czytelników i wielbicieli „starej” trylogii. Po protestach Asimova Doubleday zmieniło tekst na „czwartą księgę sagi o Fundacji”. Autor, choć ten pomysł również mu się nie spodobał, postanowił trzymać język za zębami, gdyż, jak powiedział: „Jeśli znów coś powiem, to zmienią to na coś jeszcze gorszego”.
Agent Fundacji ukazał się akurat podczas nowojorskich ulicznych targów książki – New York is Book Country. Asimov osobiście uczestniczył w sprzedaży i nie mógł się nadziwić, że tytuł sprzedawał się jak świeże bułeczki. Wyglądało na to, że czytelnicy trzydzieści jeden lat czekali z niecierpliwością na ten tom.
Na liście bestsellerów „New York Times” Agent Fundacji znalazł się na trzynastym miejscu i utrzymał się na niej 25 tygodni. Co więcej, była to jedyna książka Doubleday na tej liście, więc pracownicy wydawnictwa nosili Asimova na rękach.
Czwarta część sagi nawiązuje do poprzednich opowieści nie tylko tytułem. Chociaż można ją czytać jak osobną książkę, kontynuuje główne wątki wcześniejszych części. Wielkie Imperium Galaktyczne dawno legło w gruzach. Nie było już dwudziestu pięciu milionów światów zjednoczonych pod imperatorskim berłem. Na Trantorze, niegdyś tętniącej życiem stolicy ogromnego państwa, potężnym centrum nauki i kultury, pozostały jedynie szkielety imponujących budowli. Zdarto tytanową powłokę planety, zasypano wielkie podziemne przestrzenie, na Powierzchni zaś, jak przed tysiącami lat, rosła trawa, a wśród drzew i ruin hulał wiatr.
Tymczasem Pierwsza Fundacja rośnie w siłę, podporządkowując sobie kolejne światy. Wydaje się, że wszystko toczy się tak, jak prawie pięćset lat wcześniej zaplanował legendarny Hari Seldon. Ale pewien młody człowiek, członek Rady Terminusa, dochodzi do wniosku, że ani teraźniejszość, ani przyszłość nie rysuje się w tak różowych barwach. Popada w konflikt z najwyższymi władzami planety. Konsekwencją jest splot wydarzeń stanowiących treść tej i następnej części „Fundacji”.
Asimov słusznie podejrzewał, że po takim sukcesie Doubleday nie zrezygnuje i zmusi go do napisania kolejnej powieści. Już wtedy gdy składał maszynopis Agenta Fundacji, a wydawnictwo nie miało poważnych przesłanek, by liczyć na wielki sukces, przedstawiono mu kontrakt. Tym razem oferowano siedemdziesiąt pięć tysięcy dolarów zaliczki.
Asimov zaproponował jednak wydanie powieści o robotach, do której napisania od pewnego już czasu się przymierzał. Z niechęcią, ale wyrazili zgodę. Powstały więc wtedy Roboty z planety Świtu, a następnie Roboty i Imperium. Nie były to wszakże zupełnie odrębne tematycznie książki.
Mimo swej niepodważalnej wartości tytuły te nie sprzedawały się tak, jak sprzedałaby się „Fundacja”. Doubleday przyparło więc Asimova do muru i zażądało następnej części sagi. Mistrz zabrał się do pracy i powstała Fundacja i Ziemia. Ta bezpośrednia kontynuacja opowiada o dalszych losach bohaterów Agenta… Tym razem Golan Trevize i Janov Pelorat wybierają się na poszukiwanie mitycznej kolebki ludzkości – Ziemi. Odnalezienie jej wydaje się kluczowym elementem w rozwiązaniu trapiących ich i całą Fundację problemów i wątpliwości. Przemierzając Galaktykę, odnajdują wiele zaginionych i zapomnianych światów mitycznych Przestrzeńców, którzy przed tysiącami lat zamieszkiwali Aurorę – planetę Świtu, Solarię i pozostałe czterdzieści osiem światów.
Sam Asimov określa Fundację i Ziemię jako „niezłą”. Przyznaje jednak, że powieść zamyka się takim pomysłem, że w razie kolejnej „propozycji nie do odrzucenia” ze strony wydawcy nie udałoby mu się jej kontynuować. Wyglądało na to, że Asimov znów na „jakiś czas” zarzuci „Fundację”. Jednak któregoś dnia pisarz spotkał w windzie jednego ze swoich studentów, który koniecznie chciał wiedzieć, co robił Hari Seldon, gdy był młody.
– Dlaczego nie napisze pan czegoś o tym?
– Ależ ja nie wiem, co robił Seldon, gdy był młody.
– No to niech pan coś wymyśli, doktorze Asimov.
W rezultacie powstała powieść Preludium Fundacji. Fundacja rozpoczynała się, gdy Seldon był już starym, schorowanym naukowcem poruszającym się na wózku inwalidzkim. W kolejnych częściach był już legendarnym, na poły mitycznym geniuszem matematycznym i największym psychohistorykiem, który wytyczał ludzkości drogę ku dobrej przyszłości. Teraz Asimov opisał życie Helikończyka, gdy jako trzydziestodwuletni uzdolniony matematyk przybywa na Trantor, stołeczny świat Imperium. Na Zjeździe Dziesięcioletnim przedstawia nowatorską pracę z zakresu psychohistorii. Niestety, główne przesłanie referatu zostaje błędnie odczytane. Wiele osób, w tym ci, którzy decydują o losach Imperium, stara się wykorzystać teoretyczne założenia psychohistorii do własnych partykularnych celów. W efekcie Hari Seldon musi uciekać przed możnowładcami, a zwłaszcza przed wszechwładnym Pierwszym Ministrem Eto Demerzelem. Przemierzając różne sektory Trantora, matematyk spotyka wiele osób, które w mniej lub bardziej bezpośredni sposób przyczyniają się do ukształtowania pierwszych, podstawowych praw i założeń praktycznej psychohistorii. Podczas Ucieczki Hari Seldon spotyka swoją przyszłą żonę i współpracowniczkę, a także Yugo Amaryla, przyszłego współtwórcę psychohistorii. Akcja Preludium Fundacji kończy się mniej więcej w tym samym momencie, w którym zaczyna się pierwsza część trylogii.
Po Preludium… nie miało już być dalszych części. Asimov opisał młodość Seldona i początki psychohistorii. Ponadto ulubiona redaktorka Asimova, Jennifer Brehl, miała nowy pomysł:
– Isaacu – spytała – dlaczego nie napiszesz teraz powieści, która nie miałaby nic wspólnego ani z Fundacją, ani z robotami?
– Wielkie nieba, Jennifer, nawet nie wiem, jak to się robi – odparł.
Ale oczywiście nie byłby sobą, gdyby nie wymyślił czegoś rewelacyjnego. Powstała wtedy Nemesis, znakomita powieść, która rzeczywiście nie miała nic wspólnego ani z Fundacją, ani z robotami.
A potem Jennifer miała kolejny pomysł:
– Isaacu – powiedziała – napisz taką księgę „Fundacji”, w której bohaterowie zmienialiby się w każdym rozdziale.
Asimov przemyślał całą sprawę i rozpoczął następną część sagi, Narodziny Fundacji1, w której Hari Seldon stopniowo się starzał. Jest to opowieść w pięciu aktach, a w każdym z nich matematyk jest o dziesięć lat starszy.
Asimov zaczął pracę nad Narodzinami…, lecz pod koniec 1989 roku zdarzyło się nieszczęście. Powalił go atak serca wywołany niewydolnością zastawki dwudzielnej. Pisarz całymi miesiącami leżał w łóżku i nie mógł nie tylko chodzić, ale także pisać. Nawet dyktowanie sprawiało mu ogromny kłopot. Żartował, że z każdym rozdziałem, tak jak Hari Seldon, czuje się o dziesięć lat starszy. Powiedział nawet swojemu lekarzowi i staremu przyjacielowi, Paulowi Essermanowi:
– Paul, myślę, że chyba już umrę, i chciałbym, żebyś mi dał umrzeć w spokoju.
– Myślę, że chyba nie umrzesz, i nie dam ci umrzeć w spokoju – odparł Esserman.
I nie dał. Asimov ciągle pisał swoją „Fundację”. W Narodzinach… przedstawione są wydarzenia, które rozegrały się w ciągu pięćdziesięciu lat dzielących czas akcji Preludium… i Fundacji. Hari Seldon tworzy zespół, który z czasem rozrasta się do kilkuset osób. Jesteśmy świadkami dojrzewania osobowości matematyka oraz powstawania psychohistorii. Jako wykładowca Uniwersytetu Streelinga, profesor Seldon może liczyć na imperialne granty. Ale nie wszyscy są zainteresowani sukcesami wielkiego Helikończyka, nie wszyscy pragną rozwoju praktycznej psychohistorii. Upadek Pierwszego Imperium postępuje coraz gwałtowniej, coraz wyraźniejsze są oznaki ekonomicznego, naukowego i kulturowego chaosu. Hari Seldon, wraz z najbliższymi współpracownikami, zmuszony jest do opuszczenia uniwersytetu i przenosi swoje biura do Biblioteki Imperialnej – największej skarbnicy wiedzy o ludzkiej cywilizacji. Wie już, że upadającego Imperium nie da się uratować. Można tylko opracować wytyczony wzorami psychohistorycznymi plan, tak by okres chaosu i mroków barbarzyństwa zmniejszyć z przewidywanych trzydziestu tysięcy do tysiąca lat.
Wzruszający koniec powieści chwyta za serce tym bardziej, że Isaac Asimov zmarł kilka tygodni po tym, jak opisał śmierć Seldona; postaci, która była – czego nigdy nie ukrywał – jego alter ego.
Dziś saga ta jest jednym z największych dzieł literatury SF i ma swoich wielbicieli na całym świecie. Pod jej wrażeniem pozostają nie tylko wierni miłośnicy i czytelnicy Asimova, lecz także inne sławne pióra science fiction, między innymi tacy bestsellerowi autorzy tego nurtu, jak: Gregory Benford, Greg Bear i David Brin. Ich fascynacja „Fundacją” zaowocowała powstaniem drugiej trylogii, na którą składają się: Zagrożenie Fundacji Gregory’ego Benforda, Fundacja i Chaos Grega Beara oraz Tryumf Fundacji Davida Brina. Cała akcja drugiej trylogii rozgrywa się w okresie, gdy Hari Seldon przebywa na Trantorze i ze swym zespołem pracuje nad psychohistorią.
Autorzy tych trzech powieści podkreślają, że ich dzieła nie naśladują sagi Asimova, lecz rządzą się własnymi prawami, a ich bohaterzy sami muszą sobie dawać radę. Można więc drugą trylogię czytać jak niezależne powieści. Z drugiej jednak strony autorzy przyznają, że świat ich „Fundacji” byłby znacznie uboższy, gdyby nie wspaniałe tło wszechświata stworzonego przez Asimova.
Druga trylogia jest wkładem Benforda, Beara i Brina w dyskusję nad światem „Fundacji”, człowiekiem, społeczeństwem i kształtem przyszłości. Jak sami mówią, zawsze fascynowało ich Imperium, Trantor, Hari Seldon i jego psychohistoria. Zastanawiali się, jakim był człowiekiem, co myślał i czuł, jaka była teoria psychohistorii, jak wyglądało i funkcjonowało społeczeństwo Trantora i całego Imperium Galaktycznego. Ich trylogia to próba odpowiedzi na postawione sobie pytania. To propozycja wizerunku tego odległego o tysiące lat świata, w którym bohaterami są nie tylko znane nam już postaci, lecz także te rzeczy, które zaczynają towarzyszyć człowiekowi dwudziestego pierwszego wieku, i te, które tworzą jego przyszłość, a przynajmniej jej wizję: wspaniałe, superszybkie komputery, symulacje komputerowe, Internet, świat doprowadzonej do perfekcji przestrzeni wirtualnej, gromadzenie, przetwarzanie i wykorzystywanie olbrzymich ilości informacji, światowe sieci informacyjne i monstrualne infostrady, a także manipulacja czasem i przestrzenią.
Druga trylogia, tak jak i cała saga Asimova, to monumentalna i wspaniała opowieść o przyszłości dla teraźniejszości, napisana z wielkim rozmachem historia zwykłych ludzi tworzących rzeczy niezwykłe. To zapis ich podróży i przygód, uczuć, lęków i nadziei, ich troski o człowieka i jego przyszłość.
Czytelnik miał okazję zetknąć się z „Fundacją” w 1951 roku, gdy ukazał się pierwszy tom trylogii. Dziś saga ta składa się z dziesięciu tomów, a wszystkie, po raz pierwszy w historii naszego rynku wydawniczego, ukażą się w regularnych odstępach nakładem jednego wydawnictwa. Zgodnie z chronologią świata przedstawionego, proponujemy Państwu smakowanie tej znakomitej sagi w następującej kolejności:
Preludium Fundacji
(Asimov)
Narodziny Fundacji
(Asimov)
Zagrożenie Fundacji
(Benford)
Fundacja i Chaos
(Bear)
Tryumf Fundacji
(Brin)
Fundacja
(Asimov)
Fundacja i Imperium
(Asimov)
Druga Fundacja
(Asimov)
Agent Fundacji
(Asimov)
Fundacja i Ziemia
(Asimov)
Drogi Czytelniku! Dom Wydawniczy REBIS z prawdziwą przyjemnością zaprasza na wspaniałą podróż w odległą o tysiące lat przyszłość; w podróż po Galaktyce, w której „gwiazdy z rzadka są rozsiane, a chłód przestrzeni wielki”; w której pośród lśniącego tytanu kopuł miast, oceanów wirtualnych wzorów matematycznych, cichych ruin wielkich metropolii lub bajecznie kolorowych ogrodów żyje człowiek. Taki sam jak człowiek końca dwudziestego wieku. Żyje i walczy o przetrwanie. Kocha, boi się i ma nadzieję.
Isaac Asimov zawsze pokładał wielkie nadzieje w ludzkości, zawsze wierzył, że na przekór wszystkiemu człowiek przetrwa. O tym właśnie opowiada jego „Fundacja”, a autorzy nowej trylogii mają, jak piszą, nadzieję, że ich powieści kontynuują najlepsze wzory i tradycje jednego z najwspanialszych dzieł literatury science fiction.
Piotr Hermanowski
Poprzednie polskie wydanie tej książki nosiło tytuł Korzenie Fundacji (przyp. red.). [wróć]
CLEON I – (…) Ostatni Imperator Galaktyczny dynastii Enturn. Urodził się w 11988 roku ery galaktycznej, tego samego roku co Hari Seldon. Panuje przekonanie, że data narodzin Seldona, którą niektórzy podają w wątpliwość, mogła zostać dopasowana do roku narodzin Cleona, którego Seldon, jak się przypuszcza, spotkał wkrótce po przybyciu na Trantor.
Cleon zasiadł na imperialnym tronie w roku 12010 w wieku dwudziestu dwóch lat. Jego panowanie stanowiło osobliwy okres spokoju w tamtych burzliwych czasach. Była to niewątpliwie zasługa umiejętności imperialnego szefa sztabu, Eto Demerzela, który tak starannie usuwał się w cień, że niewiele o nim wiadomo.
Jeżeli chodzi o Cleona (…)
Encyklopedia Galaktyczna1
Cleon dyskretnie stłumił ziewnięcie i zapytał:
– Demerzel, słyszałeś może kiedyś o człowieku, który nazywa się Hari Seldon?
Cleon był imperatorem zaledwie od dziesięciu lat, ale bywały chwile podczas ceremonii państwowych, kiedy – przyodziany w uroczyste szaty i dzierżący insygnia królewskie – prezentował się tak godnie, jak na przedstawiającym go hologramie stojącym w niszy za jego plecami. Hologram umieszczono w ten sposób, że wyraźnie dominował nad innymi niszami, w których znajdowały się wizerunki kilku jego poprzedników.
Hologram nie był całkowicie wierną kopią; choć zarówno na nim, jak i w rzeczywistości włosy Cleona były jasnobrązowe, na wizerunku wydawały się nieco gęstsze. Poza tym twarz imperatora odznaczała się pewną asymetrią, gdyż jego górna warga z lewej strony unosiła się wyżej niż z prawej, a jakimś cudem nie było tego widać na hologramie. Gdyby Cleon stanął w niszy, można by także zauważyć, że jest o dwa centymetry niższy od portretu holograficznego, na którym miał metr osiemdziesiąt trzy wzrostu – i być może trochę tęższy.
Oczywiście, hologram przedstawiał oficjalny portret z koronacji i Cleon był wtedy młodszy. Wciąż jednak wyglądał młodo i dość atrakcyjnie, a kiedy nie denerwował się podczas oficjalnych ceremonii, na jego twarzy malowała się pewna dobroduszność.
– Hari Seldon? – spytał Demerzel tonem pełnym szacunku, o który bardzo się starał. – Nie znam nikogo o tym nazwisku, Wasza Wysokość. A powinienem go znać?
– Minister Nauki wspomniał mi o nim wczoraj wieczorem. Pomyślałem, że może go znasz.
Demerzel zmarszczył brwi, ale tylko nieznacznie, gdyż nie wypadało tego robić w obecności imperatora.
– Minister Nauki, Wasza Wysokość, powinien porozmawiać o tym człowieku ze mną, szefem sztabu. Gdyby cię niepokojono z każdej strony…
Cleon uniósł rękę i Demerzel natychmiast przerwał.
– Proszę, Demerzel, nie można stale obstawać przy przestrzeganiu form. Kiedy wczoraj wieczorem przechodziłem obok ministra na przyjęciu i zamieniłem z nim kilka słów, aż kipiał z podniecenia. Nie mogłem go nie wysłuchać i cieszę się, że to zrobiłem, bo opowiadał interesujące rzeczy.
– W jakim sensie interesujące, Wasza Wysokość?
– Cóż, minęły już stare czasy, kiedy nauka i matematyka były ostatnim krzykiem mody, być może dlatego, że dokonano już wszystkich odkryć, nie sądzisz? Najwyraźniej jednak nadal mogą mieć miejsce interesujące zdarzenia. Przynajmniej powiedziano mi, że są interesujące.
– Tak twierdził Minister Nauki, Wasza Wysokość?
– Tak. Powiedział, że ten Hari Seldon uczestniczył w zjeździe matematyków zorganizowanym tutaj, na Trantorze – z jakiegoś powodu organizują taki zjazd co dziesięć lat – i podobno udowodnił, że można matematycznie przepowiedzieć przyszłość.
Demerzel pozwolił sobie na nieznaczny uśmiech.
– Albo Minister Nauki, człowiek niewielkiej bystrości umysłu, jest w błędzie, albo ten matematyk się myli. Sprawa przepowiadania przyszłości to przecież dziecinne marzenie o czarodziejskiej krainie.
– Naprawdę, Demerzel? Ludzie w to wierzą.
– Ludzie wierzą w różne rzeczy, panie.
– Ale wierzą również w takie rzeczy. Dlatego nie ma znaczenia, czy przepowiadanie przyszłości jest możliwe, czy nie. Jeśli jakiś matematyk przepowiedziałby mi długie i szczęśliwe panowanie, okres pokoju i pomyślności dla Imperium… Ech, czyż nie przyniosłoby to korzyści?
– Z pewnością miło byłoby to usłyszeć, ale co z tego, Wasza Wysokość?
– Gdyby ludzie w to uwierzyli, na pewno działaliby w duchu tej wiary. Wiele proroctw staje się faktem, samą mocą tego, że ludzie w nie wierzą. To „proroctwa, które spełniają się same przez się”. Przypominam sobie, że to właśnie ty mi to kiedyś wyjaśniałeś.
– Być może tak właśnie było, Wasza Wysokość – powiedział Demerzel. Przyglądał się uważnie imperatorowi, jak gdyby chciał sprawdzić, jak daleko może się posunąć w wyrażaniu własnych opinii. – Gdyby jednak tak było, każdemu można by kazać wygłosić proroctwo.
– Nie wszystkim uwierzono by w równym stopniu. Matematyka, który byłby w stanie poprzeć swoje proroctwo wzorami i terminologią naukową, mógłby nikt nie zrozumieć, a mimo to wszyscy byliby skłonni mu uwierzyć.
– Jak zwykle, Wasza Wysokość, mówisz rozsądnie – rzekł Demerzel. – Żyjemy w niespokojnych czasach i warto byłoby je uspokoić w sposób, który nie wymagałby ani pieniędzy, ani wysiłku zbrojnego… bo w niedalekiej przeszłości przysporzyło to więcej szkód niż dobra.
– Właśnie, Demerzel – potwierdził podniecony imperator.
– Ściągnij tu tego Hariego Seldona. Mówisz mi, że twoje sznurki sięgają do każdego zakątka tego burzliwego świata, nawet tam, gdzie nie ośmielą się wkroczyć moje oddziały. Zatem pociągnij za jeden z nich i sprowadź tu tego matematyka. Chcę go zobaczyć.
– Tak zrobię, Wasza Wysokość – powiedział Demerzel, który już dawno zlokalizował Seldona. Odnotował też w pamięci, że trzeba pochwalić Ministra Nauki za dobrze wykonaną robotę.
W tym czasie Hari Seldon nie wyglądał zbyt imponująco jak na wielkiego uczonego. Miał trzydzieści dwa lata, podobnie jak imperator Cleon I, lecz był od niego niższy, miał tylko metr siedemdziesiąt trzy. Jego twarz była łagodna i wesoła, włosy ciemnobrązowe, prawie czarne, a ubranie miało wyraźny prowincjonalny rys.
Każdemu, kto w późniejszych czasach słyszał o Harim Seldonie tylko jako o legendarnym półbogu, wydawałoby się prawie bluźnierstwem, żeby matematyk nie miał siwych włosów, twarzy pobrużdżonej zmarszczkami, spokojnego, promieniującego mądrością uśmiechu i żeby nie siedział na wózku inwalidzkim. Jednak nawet wtedy, w podeszłym wieku, oczy Seldona były wesołe. Teraz zaś były szczególnie wesołe, gdyż wygłosił referat na Zjeździe Dziesięcioletnim. Do pewnego stopnia wzbudził nawet zainteresowanie. Stary Osterfith skinął głową i powiedział: „Zmyślnie, młody człowieku. Bardzo zmyślnie”. A taka ocena, wypowiedziana przez Osterfitha, sprawiała satysfakcję. Wielką satysfakcję.
Ale teraz nastąpił zupełnie niespodziewany zwrot wydarzeń i Seldon nie był pewien, czy powinno mu to poprawić nastrój, czy też nie.
Wpatrywał się w wysokiego, młodego człowieka w mundurze. Z lewej strony jego tuniki widział zgrabnie umiejscowiony emblemat przedstawiający słońce i statek kosmiczny.
– Porucznik Alban Wellis – przedstawił się oficer gwardii imperatora, nim schował swój dowód tożsamości. – Pozwoli pan ze mną?
Wellis był oczywiście uzbrojony, a za drzwiami czekali jeszcze dwaj gwardziści. Seldon wiedział, że nie ma wyboru, chociaż żołnierz zachowywał się niezwykle uprzejmie. Chciał jednak poprosić o wyjaśnienia.
– Na spotkanie z imperatorem? – zapytał.
– Do pałacu. Takie otrzymałem instrukcje.
– Ale dlaczego?
– Tego mi nie powiedziano. Mam wyraźne polecenie, by przyprowadzić pana, w taki czy w inny sposób.
– Ale to wygląda na aresztowanie. Nie zrobiłem nic, co by to usprawiedliwiało.
– Powiedzmy raczej, że wygląda to na przyznanie panu eskorty honorowej. Ale proszę dłużej nie zwlekać.
Seldon nie zwlekał. Zacisnął usta, jakby chciał powstrzymać dalsze pytania, skinął głową i ruszył naprzód. Nawet jeśli miał się spotkać z imperatorem i otrzymać imperialną pochwałę, nie znajdował w tym żadnej przyjemności. Opowiadał się za Imperium – to znaczy za światami ludzkości żyjącej w jedności i pokoju – ale nie był za imperatorem.
Porucznik kroczył przodem, pozostała dwójka z tyłu. Seldon uśmiechał się do mijanych osób i zdołał przybrać obojętną minę. Przed hotelem wsiedli do służbowego samochodu naziemnego. Matematyk przesunął ręką po tapicerce – nigdy nie był w tak eleganckim pojeździe.
Znajdowali się w jednej z najzamożniejszych części Trantora. Kopuła była tu na tyle wysoka, że dawała uczucie przebywania na otwartej przestrzeni i człowiek mógłby przysiąc – nawet ktoś taki jak Hari Seldon, który urodził się i wychował w otwartym świecie – że podróżowali w świetle słonecznym. Wprawdzie nie można było dostrzec ani słońca, ani cieni, ale powietrze było rześkie i aromatyczne.
Wkrótce jednak to się skończyło. Kopuła zakrzywiła się w dół, a ściany zwężyły i teraz poruszali się w zamkniętym tunelu oznaczonym co jakiś czas emblematem ze słońcem i statkiem kosmicznym, który wyraźnie był zarezerwowany, jak domyślał się Seldon, dla pojazdów urzędowych.
Otworzyły się jakieś wrota, samochód przemknął przez nie, a kiedy zamknęły się za nimi, znaleźli się na otwartej przestrzeni – autentycznej, prawdziwej otwartej przestrzeni. Na Trantorze była tylko jedna jej połać o powierzchni 250 kilometrów kwadratowych i tam właśnie znajdował się Pałac Imperialny. Seldon marzył o szansie przespacerowania się po tym otwartym terenie – nie z powodu Pałacu, ale dlatego, że mieścił się tam również Uniwersytet Galaktyczny i – rzecz najbardziej intrygująca – Biblioteka Galaktyczna.
A jednak, wychodząc z zamkniętego świata Trantora na otwartą zalesioną przestrzeń, znalazł się w świecie, w którym chmury zaciemniały niebo, a chłodny wiatr targał mu koszulę. Wcisnął przełącznik, aby zamknąć okno samochodu naziemnego.
Na zewnątrz był ponury dzień.
Seldon wcale nie był pewien, czy zobaczy się z imperatorem. Przypuszczał raczej, że w najlepszym wypadku spotka się z jakimś urzędnikiem niższego szczebla, który będzie twierdził, że mówi w imieniu Cleona.
Ilu ludzi w ogóle widziało imperatora osobiście, a nie na holowizji? Ilu ludzi widziało prawdziwego, namacalnego imperatora, skoro nigdy nie opuszczał swoich terenów, przez które Seldon teraz przejeżdżał. To musiała być znikoma liczba. Dwadzieścia pięć milionów zamieszkanych światów, na każdym z nich zaś przynajmniej miliard istot ludzkich – ilu spośród tych wszystkich kwadrylionów ludzi widziało lub kiedykolwiek zobaczy żywego imperatora? Tysiąc?
Ale czy komuś naprawdę na tym zależało? Imperator był takim samym symbolem Imperium jak emblemat ze znakiem słońca i statku kosmicznego, tyle tylko że znacznie mniej wszechobecnym, znacznie mniej prawdziwym. To nie on, tylko jego wszędobylscy żołnierze i urzędnicy reprezentowali teraz Imperium, które stało się nieznośnym ciężarem dla swoich mieszkańców.
Kiedy wreszcie Seldon został wprowadzony do bogato umeblowanego, niedużego pokoju i zastał tam młodo wyglądającego mężczyznę, który siedział na krawędzi stołu we wnęce okna i niedbale kołysał nogą, zdziwiło go, że jakiś urzędnik może patrzeć na niego tak dobrotliwie. Wielokrotnie doświadczył już tego, że urzędnicy rządowi – a szczególnie ci w służbie imperialnej – patrzyli z taką powagą, jakby dźwigali na swoich barkach brzemię całej Galaktyki. I wydawało się, że im niżej znajdowali się w hierarchii, tym poważniejszy i groźniejszy był wyraz ich twarzy.
Zatem ten urzędnik, oświetlony wpadającym przez okno blaskiem słońca, mógł być tak wysoko w hierarchii, że nie czuł potrzeby przeciwstawiania się mu srogim spojrzeniem.
Seldon nie był pewien, pod jak wielkim powinien być wrażeniem, ale czuł, że najlepiej będzie zachować milczenie i pozwolić najpierw przemówić tamtemu.
– Domyślam się, że nazywasz się Hari Seldon – powiedział urzędnik. – I jesteś matematykiem.
– Tak – odparł krótko Seldon i znów czekał.
Młody człowiek machnął ręką.
– Powinieneś odpowiedzieć „Tak, Wasza Wysokość”, ale nienawidzę ceremoniału. To jedyne, co mnie nuży. Jesteśmy sami, więc pozwolę sobie na swobodę i dam spokój tym rytuałom. Niech pan usiądzie, profesorze.
W połowie tej przemowy Seldon uświadomił sobie, że rozmawia z imperatorem Cleonem, pierwszym o tym imieniu, i poczuł, jak traci oddech. Teraz, kiedy mu się przyjrzał, dostrzegł słabe podobieństwo do oficjalnego hologramu, który stale pojawiał się w wiadomościach. Na tamtym wizerunku Cleon był jednak zawsze imponująco wystrojony, wydawał się wyższy, szlachetniejszy i miał lodowaty wyraz twarzy.
Tymczasem oryginał stojący przed matematykiem wydawał się zupełnie zwyczajny.
Seldon ani drgnął.
Imperator zmarszczył nieznacznie brwi i, z nawykiem rozkazywania obecnym nawet mimo próby jego zarzucenia, rzekł apodyktycznie:
– Powiedziałem „Niech pan usiądzie”, człowieku. Na tym krześle. Szybko.
Seldon usiadł, całkiem oniemiały. Nie potrafił nawet zdobyć się na odpowiedź „Tak, Wasza Wysokość”.
Cleon uśmiechnął się.
– Tak już lepiej. Teraz możemy porozmawiać jak równi sobie, którymi w końcu jesteśmy po odrzuceniu etykiety. Prawda, mój człowieku?
– Jeżeli Waszej Imperialnej Mości podoba się tak mówić, to tak jest – odparł ostrożnie Seldon.
– Och, daj spokój, dlaczego jesteś taki ostrożny? Chcę z tobą porozmawiać na równych warunkach, bo sprawi mi to przyjemność. I rozbawi.
– Tak, Wasza Wysokość.
– Po prostu „Tak”, człowieku. Czy w żaden sposób nie mogę do ciebie dotrzeć?
Cleon patrzył na Seldona, a matematyk pomyślał, że było to żywe i pełne zainteresowania spojrzenie.
– Nie wyglądasz na matematyka – odezwał się w końcu imperator.
Wreszcie Seldon poczuł, że potrafi się uśmiechnąć.
– Nie wiem, jak powinien wyglądać matematyk, Wasza Im…
Cleon uniósł ostrzegawczo rękę i Seldon urwał w pół słowa.
– Chyba powinien być siwy – powiedział Cleon. – Może z brodą. Na pewno stary.
– Jednak nawet matematycy muszą być najpierw młodzi.
– Ale wtedy nie są ogólnie szanowani i sławni. Gdy już zwrócą na siebie uwagę Galaktyki, wyglądają tak, jak to opisałem.
– Obawiam się, że nie jestem sławny.
– Mimo to przemawiałeś na zjeździe, który tu zorganizowano.
– Bardzo wielu z nas przemawiało, a niektórzy byli młodsi ode mnie. Niewielu jednak poświęcono choćby cień uwagi.
– Twoja mowa najwyraźniej przyciągnęła uwagę niektórych moich urzędników. Powiadomiono mnie, że wierzysz w możliwość przepowiadania przyszłości.
Seldon nagle poczuł znużenie. Wyglądało na to, że ta błędna interpretacja jego teorii będzie się nieustannie pojawiać. Pomyślał, że być może nie powinien wygłaszać swojego referatu.
– Prawdę mówiąc, niezupełnie – odparł. – Moje osiągnięcie jest znacznie bardziej ograniczone. W wielu układach sytuacja wygląda tak, że w określonych warunkach zachodzą w nich wydarzenia chaotyczne. Oznacza to, że mając konkretny punkt początkowy, nie sposób przewidzieć ich rezultatów. Jest to prawdziwe nawet w niektórych całkiem prostych układach, ale im bardziej są one złożone, tym bardziej prawdopodobne jest, że nastąpi chaos. Zawsze zakładano, że coś tak skomplikowanego jak społeczeństwo ludzkie szybko popadnie w chaos i dlatego jest nieprzewidywalne. Ja jednak wykazałem, że badając dokładnie ludzką zbiorowość, można obrać punkt początkowy i poczynić odpowiednie założenia, które stłumią chaos. To umożliwi przewidzenie przyszłości, oczywiście nie we wszystkich szczegółach, ale w kategoriach przybliżonych; nie z całkowitą pewnością, ale z obliczalnym prawdopodobieństwem.
Imperator, który słuchał uważnie, zapytał:
– Ale czy to nie oznacza, że wykazałeś, jak przewidzieć przyszłość?
– Znowu niezupełnie. Wykazałem, że jest to teoretycznie możliwe, ale nic ponadto. Aby dokonać czegoś więcej, musielibyśmy wybrać poprawny punkt początkowy, przyjąć poprawne założenia, a potem znaleźć sposoby na przeprowadzenie obliczeń w skończonym czasie. Nic w mojej matematycznej argumentacji nie podpowiada, jak zrealizować którykolwiek z tych punktów. Lecz nawet gdybyśmy potrafili zrobić to wszystko, w najlepszym razie jedynie oszacowalibyśmy prawdopodobieństwa. To nie to samo co przewidywanie przyszłości; to tylko zgadywanie, co prawdopodobnie może się zdarzyć. Każdy polityk, przedsiębiorca czy człowiek jakiegokolwiek powołania, który odnosi sukcesy, musi dokonywać tych ocen przyszłości i robić to dość dobrze, bo w przeciwnym razie nie odniósłby sukcesów.
– Oni to robią bez matematyki.
– To prawda. Robią to intuicyjnie.
– Z pomocą matematyki każdy mógłby szacować prawdopodobieństwa. Nie trzeba byłoby szukać należącej do rzadkości istoty ludzkiej, która odnosi sukcesy dzięki nadzwyczajnej intuicji.
– To także prawda, ale ja tylko wykazałem, że analiza matematyczna jest możliwa; nie dowiodłem wcale, że jest praktyczna.
– W jaki sposób coś może być możliwe, a jednocześnie niepraktyczne?
– Teoretycznie jest możliwe, że odwiedzę wszystkie światy Galaktyki i przywitam się z każdą osobą na każdym z nich. W praktyce wykonanie tego trwałoby jednak znacznie dłużej, niż pozostało mi życia. Nawet gdybym był nieśmiertelny, tempo przyrostu naturalnego jest na tyle duże, że nie zdołałbym dotrzeć do każdego i z nim porozmawiać.
– Czy takie rozumowanie ma sens w stosunku do twojej matematyki przyszłości?
Seldon zawahał się, po czym ciągnął:
– Możliwe, że opracowanie takiej matematyki trwałoby zbyt długo, nawet gdyby ktoś dysponował komputerem wielkości wszechświata, który pracowałby z prędkościami nadprzestrzennymi. Do chwili otrzymania jakiejkolwiek odpowiedzi upłynęłoby dość lat, by sytuacja zmieniła się tak diametralnie, że odpowiedzi byłyby już bez znaczenia.
– Dlaczego nie można uprościć tego procesu? – spytał ostro Cleon.
– Wasza Imperialna Mość – Seldon wyczuł, że imperator zachowuje się coraz bardziej formalnie, w miarę jak odpowiedzi coraz mniej go satysfakcjonują, więc odpowiedział z większą formalnością – rozważ sposób, w jaki naukowcy uporali się z problemem cząstek subatomowych. Są ich ogromne ilości, a każda porusza się lub drga w sposób przypadkowy i nieobliczalny, ale chaos ten, okazuje się, ma ukryty porządek, tak że potrafimy opracować mechanikę kwantową, która odpowiada na wszystkie pytania, jakie umiemy zadać. Analizując społeczeństwo, umieszczamy ludzi w miejscu cząstek subatomowych, ale istnieje tu dodatkowy czynnik – ludzki umysł. Cząstki poruszają się bezmyślnie, ludzie nie. Uwzględnienie rozmaitych postaw i odruchów daje tak wielką złożoność, że brakuje czasu, aby zająć się tym wszystkim.
– Czy umysł, podobnie jak bezmyślny ruch, nie mógłby mieć ukrytego porządku?
– Być może, panie. Moja analiza matematyczna zakłada, że porządek musi stanowić ukrytą podstawę wszystkiego, obojętnie jak bardzo nieuporządkowane może się wszystko wydać, ale nie podaje żadnej wskazówki co do sposobu, w jaki można ten ukryty porządek znaleźć. Rozważmy: dwadzieścia pięć milionów światów, z których każdy ma specyficzne cechy i swoistą kulturę, każdy jest w sposób znaczący odmienny od całej reszty, na każdym jest miliard lub więcej ludzi, z których każdy ma własny umysł, a wszystkie te światy oddziałują na siebie na niezliczone sposoby i kombinacje! Bez względu na to, do jakiego stopnia analiza psychohistoryczna może być teoretycznie możliwa, nie jest prawdopodobne, aby można ją było zastosować w jakimkolwiek sensie praktycznym.
– Co rozumiesz pod pojęciem „psychohistoryczna”?
– Mianem „psychohistorii” określam teoretyczny szacunek prawdopodobieństw dotyczący przyszłości.
Imperator nagle wstał, przeszedł na drugi koniec pokoju, zawrócił i stanął przed siedzącym wciąż Seldonem.
– Wstań! – rozkazał.
Matematyk podniósł się i usiłował patrzeć niewzruszenie na nieco wyższego imperatora.
– Ta twoja psychohistoria… – odezwał się w końcu Cleon. – Gdyby można było uczynić ją dziedziną praktyczną, miałaby wielkie zastosowanie, prawda?
– Oczywiście, olbrzymie zastosowanie. Wiedza o tym, co będzie w przyszłości, nawet w najogólniejszym i probabilistycznym zarysie, służyłaby jako nowy i cudowny przewodnik dla naszych działań, przewodnik, jakiego ludzkość nigdy dotąd nie miała. Ale oczywiście… – przerwał.
– Tak? – spytał niecierpliwie imperator.
– Cóż, wydaje się, że z wyjątkiem kilku ludzi podejmujących decyzje wyniki analizy psychohistorycznej musiałyby pozostać nie znane ogółowi.
– Nie znane?! – wykrzyknął Cleon ze zdziwieniem.
– To jasne. Proszę mi pozwolić to wyjaśnić. Po przeprowadzeniu analizy psychohistorycznej, a następnie podaniu jej wyników do wiadomości publicznej rozmaite uczucia i reakcje ludzkości zostałyby natychmiast zniekształcone. Analiza psychohistoryczna, oparta na uczuciach i reakcjach, które mają miejsce bez wiedzy o przyszłości, staje się nic nie warta. Czy jest to zrozumiałe?
Oczy imperatora rozjaśniły się i Cleon wybuchnął głośnym śmiechem.
– Cudowne! – Poklepał Seldona po ramieniu i matematyk zachwiał się nieznacznie pod siłą tego uderzenia. – Nie rozumiesz tego, człowieku? – zapytał Cleon. – Nie rozumiesz? Oto twoje zastosowanie. Nie musisz przewidywać przyszłości. Po prostu ją wybierz – dobrą, pożyteczną przyszłość – i wymyśl coś w rodzaju przepowiedni, która zmieni ludzkie uczucia i postępowanie w taki sposób, że przepowiedziana przez ciebie przyszłość stanie się faktem. Lepiej stworzyć dobrą przyszłość, niż przewidzieć złą.
Seldon zmarszczył brwi.
– Rozumiem, co masz na myśli, Wasza Wysokość, ale to jest równie niemożliwe.
– Niemożliwe?
– Cóż, w każdym razie niepraktyczne. Nie rozumiesz, panie? Jeśli nie można zacząć od ludzkich uczuć i reakcji i przewidzieć przyszłości, którą one spowodują, to odwrotnie również nie można tego dokonać. Nie można zacząć od przyszłości i przewidzieć ludzkich uczuć i reakcji, które ją spowodują.
Cleon wyglądał na rozczarowanego. Zacisnął usta.
– Więc co z twoim referatem?… Czyż nie tak go nazywasz? Jaki z niego pożytek?
– Była to tylko teoretyczna demonstracja matematyczna. Przedstawiła interesujący punkt widzenia dla matematyków, ale wcale nie myślałem o jakimkolwiek zastosowaniu jej w praktyce.
– To dla mnie oburzające – powiedział Cleon ze złością.
Seldon lekko wzruszył ramionami. Lepiej niż kiedykolwiek rozumiał, że nie powinien nigdy wygłaszać tego referatu. Co się z nim stanie, jeżeli imperator ubzdura sobie, że zrobiono z niego głupca?
I rzeczywiście, Cleon wyglądał, jakby już miał w to uwierzyć.
– No dobrze – powiedział – lecz co by się stało, gdybyś miał poczynić przepowiednie przyszłości, uzasadnione matematycznie lub nie, które urzędnicy rządowi, czyli ludzie, których zadaniem jest znać reakcje społeczeństwa, uznaliby za wywołujące pożyteczne zachowania?
– Dlaczego akurat ja miałbym być ci do tego potrzebny? Urzędnicy rządowi sami mogliby poczynić takie przepowiednie i obyć się bez pośrednika.
– Urzędnicy rządowi nie mogliby tego zrobić tak efektownie. Od czasu do czasu ogłaszają różne oświadczenia. Ludzie niekoniecznie im jednak wierzą.
– Dlaczego mi mieliby uwierzyć?
– Ponieważ jesteś matematykiem. Obliczyłbyś przyszłość, a nie… przewidział ją intuicyjnie, jeśli tak to się określa.
– Ale to nie byłaby prawda.
– Któż by o tym wiedział?
Cleon obserwował go przymrużonymi oczami.
Zapadła cisza. Seldon poczuł się złapany w pułapkę. Czy gdyby otrzymał bezpośredni rozkaz od imperatora, bezpiecznie byłoby odmówić? Mógłby zostać uwięziony lub stracony za odmowę. Nie bez procesu oczywiście, ale niezmiernie trudno sprawić, aby proces potoczył się wbrew założeniom bezwzględnych urzędników, zwłaszcza proces wszczęty na rozkaz imperatora olbrzymiego Imperium Galaktycznego.
– To by nie zadziałało – odparł w końcu.
– Czemu nie?
– Gdyby mnie poproszono o przewidzenie niejasnych uogólnień, które żadną miarą nie mogłyby się sprawdzić jeszcze długo po śmierci obecnego pokolenia, a być może i następnego, mogłoby to nam ujść na sucho, ale z drugiej strony ogół nie zwróciłby na to większej uwagi. Nie obchodziłaby go świetlana ewentualność za kilka stuleci. Aby osiągnąć jakieś wyniki – kontynuował Seldon – musiałbym przewidzieć sprawy o donioślejszym znaczeniu, bardziej bezpośrednie możliwości. Tylko takie przepowiednie wywołałyby reakcję ogółu. Prędzej czy później jednak, a prawdopodobnie prędzej, jedna z tych możliwości nie sprawdziłaby się i straciłbym natychmiast wiarygodność. Jednocześnie ty mógłbyś też stracić popularność i, co najgorsze, nie byłoby już wsparcia dla rozwoju psychohistorii, tak że zniknęłaby szansa na uzyskanie z niej jakichkolwiek korzyści, gdyby przyszłe ulepszenia metod matematycznych pomogły przybliżyć ją do sfery praktyczności.
Cleon rzucił się na krzesło i spojrzał chmurnie na Seldona.
– Czy to wszystko, co wy, matematycy, potraficie? Upieracie się tylko przy niemożliwościach?
– Proszę o wybaczenie, ale to ty, Wasza Wysokość, upierasz się przy niemożliwościach – powiedział Seldon z rozpaczliwą łagodnością.
– Pozwól, że cię wypróbuję, człowieku. Przypuśćmy, że poprosiłbym cię, byś wykorzystał swoją matematykę, żeby powiedzieć mi, czy pewnego dnia zostanę skrytobójczo zamordowany. Co byś powiedział?
– Mój system matematyczny nie dałby odpowiedzi na tak konkretne pytanie, nawet gdyby psychohistoria działała z najwyższą sprawnością. Cała mechanika kwantowa nie potrafi przewidzieć zachowania jednego samotnego elektronu, a jedynie przeciętne zachowanie wielu.
– Znasz się na swojej matematyce lepiej ode mnie. Podaj mi oparte na niej mądre domniemanie. Czy pewnego dnia zostanę zamordowany?
– Zastawiasz na mnie pułapkę, Wasza Wysokość. – Seldon starał się być łagodny. – Albo powiedz mi, jaką odpowiedź chcesz usłyszeć, a ja ci ją podam, albo pozwól mi swobodnie odpowiedzieć według mojego uznania, bez groźby kary.
– Mów, co ci się podoba.
– Słowo honoru?
– Chcesz go na piśmie? – zapytał sarkastycznie Cleon.
– Wystarczy mi twoje ustne przyrzeczenie, panie – rzekł Seldon z zamierającym sercem, gdyż wcale nie był tego pewien.
– Masz moje słowo honoru.
– Zatem mogę ci powiedzieć, że w ciągu minionych czterech stuleci prawie połowa imperatorów została skrytobójczo zamordowana, z czego wnioskuję, że prawdopodobieństwo zamachu na twoje życie wynosi w przybliżeniu jeden do dwóch.
– Każdy głupi potrafi dać taką odpowiedź – rzucił Cleon z pogardą. – Nie potrzeba do tego matematyka.
– Kilkakrotnie powtarzałem ci, panie, że moja matematyka jest nieprzydatna do rozwiązywania problemów praktycznych.
– Czy nie przyszło ci na myśl, że uczę się z lekcji, których udzielili mi moi niefortunni poprzednicy?
Seldon wziął głęboki wdech i zaryzykował:
– Nie, Wasza Wysokość. Cała historia pokazuje, że nie uczymy się z lekcji przeszłości. Na przykład, wpuściłeś mnie tu na prywatne posłuchanie. Nie obawiasz się, że mógłbym dokonać na ciebie zamachu?… Czego zresztą nie zamierzam robić, Wasza Imperialna Mość – dodał pospiesznie.
Cleon uśmiechnął się blado.
– Nie doceniasz naszej dokładności… lub postępów w technice, człowieku. Przestudiowaliśmy starannie twoją historię, całą twoją przeszłość. Kiedy przyjechałeś, zostałeś drobiazgowo zbadany. Przeanalizowano wyraz twojej twarzy i cechy twojego głosu. Poznaliśmy szczegółowo twój stan emocjonalny; znaliśmy niemal twoje myśli. Gdyby był choć cień wątpliwości co do twojej nieszkodliwości, nie pozwolono by ci zbliżyć się do mnie. Właściwie już byś nie żył.
Seldon poczuł falę mdłości, ale opanował się i rzekł:
– Ludzie z zewnątrz zawsze mieli trudności z dotarciem do imperatorów, nawet przy mniej zaawansowanej technice. Jednak prawie każdy skrytobójczy mord był zamachem pałacowym. To ludzie stojący najbliżej imperatora są dla niego największym zagrożeniem. Staranne prześwietlenie ludzi z zewnątrz jest wobec tego nieistotne. A jeśli chodzi o twoich urzędników, twoich gwardzistów, twoich bliskich przyjaciół, nie możesz ich traktować tak jak mnie.
– Dobrze o tym wiem – powiedział Cleon. – Odpowiem ci na to, że otaczających mnie ludzi traktuję sprawiedliwie i nie daję im powodu do niechęci.
– Głupie… – zaczął Seldon, ale przerwał zmieszany.
– Mów dalej – rzekł Cleon ze złością. – Pozwoliłem ci mówić bez skrępowania. W jakim sensie jestem głupi?
– To słowo wymknęło mi się nieopatrznie, Wasza Wysokość. Chciałem powiedzieć „nieistotne”. To, jak traktujesz przyjaciół i osoby z najbliższego otoczenia, jest nieistotne. Musisz być podejrzliwy; byłoby wbrew naturze ludzkiej zachowywać się inaczej. Nieostrożne słowo, takie jak moje przed chwilą, nieostrożny gest, wątpiący wyraz twarzy i dasz po sobie poznać nieufność. A każdy taki odruch zdradzający podejrzenia uruchamia błędne koło. Bliski przyjaciel wyczuje to, oburzy się i zmieni swoje zachowanie pomimo wszelkich starań, żeby tego uniknąć. Wyczujesz to i staniesz się bardziej nieufny, a w końcu albo on zostanie stracony, albo ty skrytobójczo zamordowany. Jest to proces nieunikniony, czego dowodzą losy imperatorów ostatnich czterech stuleci, a to tylko jedna z oznak narastających trudności w rządzeniu Imperium.
– A zatem nie mogę zrobić nic, żeby uniknąć skrytobójstwa?
– Nie, Wasza Wysokość – powiedział Seldon. – Ale z drugiej strony może się okazać, że będziesz miał szczęście.
Cleon bębnił palcami po poręczy krzesła.
– Jesteś bezużyteczny, człowieku, tak samo jak twoja psychohistoria – rzekł ostro. – Zostaw mnie.
Po tych słowach imperator odwrócił wzrok i nagle wydało się, że ma znacznie więcej niż trzydzieści dwa lata.
– Mówiłem, że moja matematyka będzie dla ciebie bezużyteczna, Wasza Wysokość. Najmocniej przepraszam.
Seldon próbował się ukłonić, ale na jakiś sygnał, którego nie zauważył, weszło dwóch strażników i wyprowadziło go. Z komnaty królewskiej dobiegł go głos Cleona:
– Odstawcie tego człowieka tam, skąd go przywieziono.
Eto Demerzel pojawił się i spojrzał na imperatora z należytym szacunkiem.
– Wasza Imperialna Mość, prawie straciłeś panowanie nad sobą – powiedział.
Cleon podniósł wzrok i z wyraźnym wysiłkiem zdołał się uśmiechnąć.
– Cóż, zgadza się. Ten człowiek sprawił mi bardzo duży zawód.
– Jednak nie obiecywał więcej, niż zaoferował.
– Nic nie zaoferował.
– I niczego nie obiecywał, Wasza Imperialna Mość.
– To było rozczarowujące.
– Być może nawet bardziej niż rozczarowujące – stwierdził Demerzel. – Ten człowiek to luźna armata, Wasza Imperialna Mość.
– Luźne co, Demerzel? Zawsze używasz wielu dziwnych określeń. Co to jest luźna armata?
– To po prostu wyrażenie, które usłyszałem w młodości, Wasza Imperialna Mość – odparł poważnie Demerzel. – Po Imperium krąży wiele dziwnych wyrażeń i niektóre z nich są nieznane na Trantorze, tak jak zwroty trantorskie są nieznane gdzie indziej.
– Przyszedłeś pouczać mnie, że Imperium jest wielkie? Co rozumiesz, mówiąc o tym człowieku, że jest luźną armatą?
– Tylko tyle, że może wyrządzić wiele szkody, niekoniecznie celowo. Nie ma pojęcia o swojej sile. Czy też ważności.
– Wydedukowałeś to, prawda, Demerzel?
– Tak, Wasza Imperialna Mość. To mieszkaniec prowincji. Nie zna ani Trantora, ani jego zwyczajów. Nigdy dotąd nie był na naszej planecie i nie umie zachowywać się jak człowiek dobrze wychowany, jak dworzanin. A jednak ci się przeciwstawił.
– A dlaczegóż by nie? Pozwoliłem mu mówić. Pominąłem etykietę. Traktowałem go jak równego sobie.
– Niezupełnie, Wasza Imperialna Mość. Traktowanie innych jak równych sobie nie leży w twojej naturze. Masz nawyk rozkazywania. A nawet gdybyś próbował sprawić, żeby jakaś osoba czuła się swobodnie, niewielu potrafiłoby się na to zdobyć. Większość wpadłaby w osłupienie lub, co gorsza, zachowywałaby się służalczo. Ten człowiek był hardy.
– Cóż, możesz to podziwiać, Demerzel, ale mi się on nie spodobał. – Cleon wyglądał na zamyślonego i niezadowolonego. – Czy zauważyłeś, że w ogóle nie wysilił się, żeby mi wyjaśnić swoją matematykę? Jak gdyby wiedział, że nie zrozumiem ani słowa.
– I nie zrozumiałbyś, Wasza Imperialna Mość. Nie jesteś ani matematykiem, ani naukowcem, ani też artystą. Istnieje wiele dziedzin, w których inni orientują się lepiej od ciebie. Ich zadaniem jest korzystanie z tej wiedzy, żeby ci służyć. Jesteś imperatorem, a to jest warte wszystkie ich specjalizacje razem wzięte.
– Naprawdę? Nie miałbym nic przeciwko, gdyby moją ignorancję uświadomił mi starzec, który gromadził wiedzę przez wiele lat, ale ten Seldon jest dokładnie w moim wieku. Jak to się dzieje, że wie tak dużo?
– Nie musiał się uczyć nawyku rozkazywania ani sztuki podejmowania decyzji, która wpłynie na życie innych ludzi.
– Czasami, Demerzel, zastanawiam się, czy się ze mnie nie naśmiewasz.
– Wasza Imperialna Mość… – odparł z wyrzutem imperialny szef sztabu.
– Ale mniejsza o to. Wróćmy do tej twojej luźnej armaty. Dlaczego on miałby być niebezpieczny? Mnie się wydaje naiwnym prowincjuszem.
– I jest nim. Ale chodzi o jego matematyczne rozwinięcie.
– Mówi, że jest bezużyteczne.
– Tobie wydawało się, że mogłoby być przydatne. Ja też tak pomyślałem, gdy mi to wyjaśniłeś. Inni również mogliby tak pomyśleć. Ten matematyk może sam zacząć tak myśleć, teraz kiedy jego umysł został na to nakierowany. I kto wie, może jeszcze opracować jakiś sposób na wykorzystanie swojej analizy. Jeżeli to zrobi, przepowiadanie przyszłości, nawet w bardzo mglisty sposób, będzie równoznaczne z posiadaniem wielkiej władzy. Nawet jeśli nie będzie chciał tej władzy dla siebie, co byłoby samozaparciem, które zawsze wydaje mi się nieprawdopodobne, mógłby zostać wykorzystany przez innych.
– Ja próbowałem go wykorzystać, ale nie ugiął się.
– Nie zastanowił się nad tym. Być może teraz to zrobi. A gdyby nadal nie chciał pracować dla ciebie, czy nie mógłby zostać namówiony przez… powiedzmy… burmistrza Wye?
– Dlaczego miałby się zgodzić pomóc burmistrzowi Wye, a nie nam?
– Zgodnie z jego objaśnieniami, trudno przewidzieć uczucia i zachowanie jednostek.
Cleon nachmurzył się i usiadł w zamyśleniu.
– Czy naprawdę myślisz, że mógłby rozwinąć tę swoją psychohistorię do takiego stopnia, że byłaby użyteczna? Jest taki pewny, że nie potrafi tego dokonać.
– Z czasem może odkryć, że mylił się, zaprzeczając tej możliwości.
– A więc chyba powinienem był go zatrzymać – powiedział Cleon.
– Nie, Wasza Imperialna Mość – zaprzeczył Demerzel. – Instynkt nie zawiódł cię, kiedy puściłeś Seldona. Uwięzienie go, obojętnie jak bardzo zamaskowane, spowodowałoby niechęć i rozpacz, a to nie pomogłoby mu rozwijać jego koncepcji ani nie zachęciłoby go do tego, żeby nam pomóc. Lepiej puścić go wolno, jak to zrobiłeś, ale trzymać nieustannie na niewidzialnej smyczy. W ten sposób możemy pilnować, żeby nie został wykorzystany przez twojego wroga, Wasza Imperialna Mość, a jednocześnie możemy pociągnąć za smycz i sprowadzić go, gdy do końca opracuje swoją naukę. Wtedy moglibyśmy być… bardziej przekonujący.
– Ale co będzie, jeśli zostanie przechwycony przez mojego wroga lub, jeszcze lepiej, wroga Imperium, gdyż ostatecznie ja jestem Imperium, lub jeśli z własnej inicjatywy zechce służyć wrogowi? Widzisz, to też wchodzi w rachubę.
– I tak powinieneś myśleć. Dopilnuję, żeby temu zapobiec, ale jeśli mimo wszelkich wysiłków to się zdarzy, lepiej będzie, żeby go nie miał nikt niż niepowołana osoba.
Cleon wyglądał na zaniepokojonego.
– Pozostawiam to wszystko w twoich rękach, Demerzel, ale mam nadzieję, że nie będziemy postępować zbyt pochopnie. Ostatecznie może się okazać jedynie krzewicielem teoretycznej nauki, której nie da się zastosować w praktyce.
– To całkiem możliwe, Wasza Imperialna Mość, ale bezpieczniej byłoby założyć, że ten człowiek jest – lub mógłby się okazać – ważny. Stracimy tylko trochę czasu, jeśli okaże się, że zaprzątaliśmy sobie głowę człowiekiem bez znaczenia. Możemy jednak stracić Galaktykę, jeżeli zignorujemy kogoś o wielkim znaczeniu.
– No dobrze – powiedział Cleon. – Ale ufam, że nie będę musiał znać szczegółów… jeżeli okażą się nieprzyjemne.
– Miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Wszystkie zamieszczone tutaj cytaty z Encyklopedii Galaktycznej zaczerpnięte zostały za zgodą wydawcy z jej 116. wydania opublikowanego w 1020 roku e.F. przez Encyclopedia Galactica Publishing Co. na Terminusie. [wróć]
Tytuł oryginału: Prelude to Foundation
Copyright © 1988 by Nightfall, Inc.
All rights reserved
Copyright © for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2013, 2017, 2021
Informacja o zabezpieczeniach
W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.
Redaktor serii: Piotr Hermanowski
Redaktor II wydania: Błażej Kemnitz
Opracowanie graficzne serii i projekt okładki: Jacek Pietrzyński
Ilustracja na okładce
© John Harris
Wydanie II e-book (opracowane na podstawie wydania książkowego: Preludium Fundacji, wyd. II poprawione, dodruk, Poznań 2013)
ISBN 978-83-7818-216-0
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań
tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08
e-mail: [email protected]
www.rebis.com.pl
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer