Fundacja. Preludium Fundacji - Isaac Asimov - ebook + audiobook

Fundacja. Preludium Fundacji ebook

Isaac Asimov

4,6

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Isaac Asimov (1920-1992) – to bodaj najwybitniejszy i najpoczytniejszy autor science fiction wszech czasów. Zasłynął przede wszystkim epokowym cyklem „Fundacja”, sagą o historii pierwszego Imperium Galaktycznego, które - mimo że wydaje się wieczne - chyli się ku upadkowi. Ludzką cywilizację i wiedzę może uratować jedynie psychohistoria, nauka sformułowana przez genialnego matematyka Hariego Seldona.

Dom Wydawniczy REBIS wydał siedmiotomowy cykl „Fundacja” Isaaca Asimova oraz trzy uzupełniające go tomy autorstwa bestsellerowych twórców SF: Gregory’ego Benforda, Grega Beara i Davida Brina.

Podczas Zjazdu Dziesięcioletniego na Trantorze, stołecznym świecie Imperium, młody matematyk Hari Seldon przedstawia referat, z którego wynika, że wzory psychohistoryczne pozwolą być może kiedyś przewidywać zachowania dużych zbiorowisk ludzkich, a co za tym idzie – przyszłość. Kiedy wieści o tym docierają do Imperatora, Hari Seldon musi uciekać. Ścigany przez wszechwładnego ministra imperialnego Eto Demerzela, próbuje przy pomocy przyjaciół sformułować podstawowe założenia nowej nauki. Przemierza cały Trantor, by w końcu stanąć twarzą w twarz z przeznaczeniem...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 559

Oceny
4,6 (411 ocen)
290
95
17
5
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AULOG

Dobrze spędzony czas

Początki ,,psychohistorii,,. Dobrze się słucha. Szkoda, że nie ma audio booków z serii o robotach :(
10
TomaszMal79

Nie oderwiesz się od lektury

Klasyka do której zdecydowanie warto sięgać.
10
manius561

Nie oderwiesz się od lektury

to się nazywa wstęp do sagi, radzę zacząć od tej książki
00
erture

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam dar opowiadania Asimova. To jak pięknie te wszystkie historie, banalne na pozór, wiją się i zapętlają, jak ci wszyscy pozornie prosto opisani, nieco sztampowi bohaterowie zdają się naprawdę żyć. Jak te historyjki wciągaja i potrząsają wyobraźnią. Nigdy nie miałem ich dosyć i mimo upływu lat, mimo prostego warsztatu mistrza, magia nadal działa
00
Gwiazdeczka2222

Nie oderwiesz się od lektury

Klasyka gatunku, rewelacyjny lektor, bardzo dobrze zbudowana historia.
00

Popularność



Kolekcje



Jen­ni­fer „Zie­lo­nemu ołów­kowi” Brehl,

naj­lep­szej i naj­pra­co­wit­szej redak­torce

na świe­cie

ASI­MOV – SAGA O FUN­DA­CJI

Jedna z naj­ja­śniej­szych gwiazd na fir­ma­men­cie świa­to­wej lite­ra­tury SF, autor ponad 360 publi­ka­cji popu­lar­no­nau­ko­wych, lau­reat nagród Hugo i Nebula uro­dził się w Rosji w 1920 roku. Gdy miał trzy lata, jego rodzice wyemi­gro­wali do Sta­nów Zjed­no­czo­nych.

Isaac Asi­mov wycho­wy­wał się na Bro­okly­nie w skle­pie cukier­ni­czym swo­jego ojca. Zaczął pisać już jako stu­dent Uni­wer­sy­tetu Colum­bia. W owych cza­sach jego prze­wod­ni­kiem ducho­wym był John W. Camp­bell, gro­ma­dzący wokół sie­bie mło­dych pisa­rzy, któ­rzy potra­fili ule­cieć w nie­zba­dane obszary wyobraźni. Wtedy wła­śnie, latem 1939 roku, poja­wiły się po raz pierw­szy jasne punk­ciki, które po latach prze­kształ­ciły się w słońca lite­ra­tury science fic­tion. Asi­mov dołą­czył do nich i w ten spo­sób zaczęła się naj­więk­sza przy­goda jego życia – przy­goda lite­racka.

Zdol­no­ści oraz talent mło­dego Asi­mova szybko doj­rze­wały i zaczęły nabie­rać peł­nych kształ­tów. Pierw­sza publi­ka­cja, opo­wia­da­nie Powód, uka­zała się w kwiet­nio­wym nume­rze „Asto­un­ding” z 1941 roku.

W roku 1949 wydaw­nic­two Double­day wydało Kamyk na nie­bie. W tym okre­sie Isaac Asi­mov zro­bił dok­to­rat z bio­che­mii i roz­po­czął pracę jako wykła­dowca w Boston Uni­ver­sity School of Medi­cine.

Rok póź­niej przy­niósł do Double­day powieść o robo­tach, ale wydaw­nic­two odrzu­ciło maszy­no­pis. Książka tra­fiła więc do Mar­tina Gre­en­berga, wła­ści­ciela wydaw­nic­twa Gnome Press. Gre­en­berg zgo­dził się ją wydać, lecz zażą­dał zmiany tytułu na Ja, Robot.

Kolejną powieść, Gwiazdy jak pył, wydało Double­day. Zachę­cony tym Asi­mov przy­niósł im następną książkę – zbiór, nad któ­rym pra­co­wał od 1942 roku. Zawie­rał on trzy nowele, a każda była kon­ty­nu­acją poprzed­niej czę­ści. Ale wydaw­nic­two nie zgo­dziło się na ich wyda­nie.

– Napisz powieść, Isa­acu – powie­dzieli i odrzu­cili maszy­no­pis.

I znów Asi­mov poszedł do Gre­en­berga, ten zaś ponow­nie zgo­dził się na publi­ka­cję. Zbiór uka­zał się w trzech czę­ściach: Fun­da­cja (Foun­da­tion), Fun­da­cja i Impe­rium (Foun­da­tion and Empire) oraz Druga Fun­da­cja (Second Foun­da­tion).

Autor nie wspo­mi­nał miło począt­ków publi­ka­cji swej try­lo­gii. Ni­gdy do końca nie wyba­czył Double­day, że nie wydało Fun­da­cji, zmu­sza­jąc go tym samym do odda­nia jej w ręce Mar­tina Gre­en­berga. Pro­blem pole­gał mię­dzy innymi na tym, że Asi­mov ni­gdy nie otrzy­mał hono­ra­rium za tę try­lo­gię. Gre­en­berg wciąż wynaj­dy­wał powody, dla któ­rych nie przy­sy­łał wyna­gro­dze­nia. Współ­praca zakoń­czyła się osta­tecz­nie, gdy wydawca poka­zał auto­rowi swój prze­stronny, dosko­nale wypo­sa­żony dom, który wła­śnie wybu­do­wał. Gdy opro­wa­dzał po nim swego gościa, Asi­mov zapy­tał:

– Panie Gre­en­berg, skoro stać pana na tak piękny dom, dla­czego nie stać pana na zapła­ce­nie mi od czasu do czasu hono­ra­rium?

Od tam­tej pory nie spo­tkali się już, a wszyst­kie następne książki tra­fiły do wydaw­nic­twa Double­day. Po kilku latach Double­day wydo­stało od Gre­en­berga prawa do „Fun­da­cji”. Dzięki dobrej i mądrej poli­tyce wydaw­ni­czej książki zaczęły się rewe­la­cyj­nie sprze­da­wać, a Asi­mov stał się zamoż­nym czło­wie­kiem. Wydaw­nic­two nale­gało na stwo­rze­nie kolej­nych powie­ści z cyklu „Fun­da­cja”, ale Asi­mov odmó­wił, tłu­ma­cząc, że ma na jakiś czas dosyć try­lo­gii i zamie­sza­nia wokół niej.

Ten „jakiś czas” trwał dokład­nie trzy­dzie­ści jeden lat. Tym­cza­sem, w latach sześć­dzie­sią­tych i sie­dem­dzie­sią­tych, Asi­mov zarzu­cił bele­try­stykę i poświę­cił się pracy badaw­czej, a także pisa­niu ksią­żek nauko­wych i popularnonauko­wych. Nie­mniej jed­nak od czasu do czasu ule­gał namo­wom wydaw­nic­twa; dzięki temu powstało kilka powie­ści, przede wszyst­kim Równi bogom. Książka ta uka­zała się czę­ściowo dla­tego, że Law­rence Ash­mead, ówcze­sny wydawca Asi­mova, twier­dził, iż ten nie umie pisać o sek­sie. Asi­mov stwo­rzył więc powieść, któ­rej jedna część doty­czyła wyłącz­nie seksu, tyle że poza­ziem­skiego. Książka ta przy­nio­sła auto­rowi nagrody Hugo i Nebula. Obu tych nagród docze­kało się także opo­wia­da­nie Dwu­stu­letni czło­wiek.

Jed­nak Double­day wciąż nale­gało na kon­ty­nu­ację „Fun­da­cji”. Zadzwo­nili i zapro­sili pisa­rza na roz­mowę. Asi­mov tak wspo­mina owe dni:

„Posze­dłem do wydaw­nic­twa i powie­dzia­łem:

– Słu­chaj­cie, a może napi­sał­bym coś innego. Może napi­sał­bym auto­bio­gra­fię. Mam wielką ochotę napi­sać wła­śnie coś takiego.

Zgo­dzili się, acz­kol­wiek nie­chęt­nie. Stwo­rzy­łem więc dwa opa­słe tomy zaty­tu­ło­wane In Memory Yet Green oraz In Joy Still Felt.

Byłem z sie­bie bar­dzo zado­wo­lony, a książki sprze­da­wały się nie­źle. Lecz «Fun­da­cja» sprze­da­wa­łaby się lepiej.

W końcu z wyraź­nym znie­cier­pli­wie­niem wezwali mnie na dywa­nik i oświad­czyli bez ogró­dek:

– Isa­acu, cie­szymy się z two­jej twór­czo­ści. Wszy­scy dobrze na niej zara­biamy. Ale chcemy zara­biać jesz­cze lepiej. Napisz kolejną «Fun­da­cję». Dajemy ci pięć­dzie­siąt tysięcy dola­rów zaliczki. To jest kon­trakt, a to jest pióro. Tu się pod­pisz, a jeśli tego nie zro­bisz, wyrzu­cimy cię przez okno.

To była naj­więk­sza zaliczka, jaką kie­dy­kol­wiek otrzy­ma­łem. Sie­dzia­łem przez chwilę, wpa­tru­jąc się w papier, a potem pod­pi­sa­łem”.

Asi­mov sam przy­zna­wał, że po trzy­dzie­stu jeden latach nie pamię­tał zbyt dobrze, „co się tam w trzech Fun­da­cjach działo”. Pier­wot­nie były to prze­cież luźno powią­zane powie­ści, a autor nie zamie­rzał ich kon­ty­nu­ować. Nie­mniej jed­nak fabuła łączyła w pewien spo­sób nie tylko same czę­ści try­lo­gii, ale rów­nież wcze­śniej­sze powie­ści. Temu, co działo się w „Fun­da­cji”, dały począ­tek wyda­rze­nia opi­sane w zbio­rze opo­wia­dań Ja, Robot. W XXI wieku Susan Calvin, legen­darna robop­sy­cho­log, pra­co­wała ze swoim zespo­łem nad stwo­rze­niem, a następ­nie udo­sko­na­le­niem sztucz­nej inte­li­gen­cji. Trzy tysiące lat póź­niej na pla­ne­cie Aurora zostaje skon­stru­owany huma­no­idalny robot R. Daneel Oli­vaw. Zda­rze­nia te opi­sane są w powie­ści Nagie słońce. Kil­ka­set lat póź­niej z kolei R. Daneel Oli­vaw współ­pra­cuje ze swym przy­ja­cie­lem, czło­wie­kiem Eli­ja­hem Baleyem. Zie­mia kolo­ni­zuje następne światy, a pla­nety Prze­strzeń­ców powoli ule­gają zagła­dzie. Opo­wia­dają o tym Pozy­tro­nowy detek­tyw oraz Roboty i Impe­rium. Ponad dwa­dzie­ścia tysięcy lat póź­niej roz­po­czyna się akcja try­lo­gii „Fun­da­cja”; nie­które postaci pamię­tane są jako mityczni boha­te­ro­wie, choć o samej Ziemi zapo­mniano. W cza­sach Hariego Sel­dona mało kto pamię­tał o kolebce ludz­ko­ści.

Wszech­świat stwo­rzony przez Asi­mova to wiel­kie Impe­rium Galak­tyczne panu­jące nad 25 milio­nami świa­tów. Akcja pierw­szej czę­ści pier­wot­nej try­lo­gii „Fun­da­cji” roz­po­czyna się, gdy genialny mate­ma­tyk, naj­więk­szy umysł tych cza­sów, Hari Sel­don jest u kresu swych dni, a wiel­kie Impe­rium, które prze­trwało ponad dwa­dzie­ścia tysięcy lat, chyli się ku upad­kowi. Na sto­łecz­nym świe­cie, Tran­to­rze, żyje z górą czter­dzie­ści miliar­dów ludzi. Cała pla­neta pokryta jest tyta­no­wym płasz­czem, a na Powierzchni prze­by­wają tylko – od czasu do czasu – naukowcy i ekipy napraw­cze. Jedy­nym odkry­tym tere­nem jest pałac oraz ogrody impe­ra­tora.

Na jed­nym z uni­wer­sy­te­tów grupa naukow­ców pod kie­run­kiem Hariego Sel­dona stara się za wszelką cenę ura­to­wać chy­lącą się ku upad­kowi cywi­li­za­cję. Znaczna część tego zespołu pra­cuje nad naj­więk­szym zbio­rem infor­ma­cji wszech cza­sów – Ency­klo­pe­dią Galak­tyczną. Inna część stara się zmi­ni­ma­li­zo­wać skutki upadku pań­stwa. Wie­dzą, że samego Impe­rium ura­to­wać się nie da, ale za pomocą psy­cho­hi­sto­rii, która miała pomóc w sta­ty­stycz­nym pro­gno­zo­wa­niu przy­szłych ten­den­cji roz­woju spo­łeczno-poli­tycz­nego, pró­bują stwo­rzyć plan naj­bliż­szego tysiąc­le­cia i poprzez mroki cha­osu i bez­kró­le­wia popro­wa­dzić ludz­kość ku Dru­giemu Impe­rium.

Hari Sel­don two­rzy dwie Fun­da­cje na – jak lubił mawiać – dwóch krań­cach Galak­tyki. Na sie­dzibę Pierw­szej Fun­da­cji wybiera odle­głą od sto­łecz­nego świata pla­netę Ter­mi­nus. Tam też udaje się grupa tzw. Ency­klo­pe­dy­stów.

Fun­da­cja to opo­wieść o naro­dzi­nach Pierw­szej Fun­da­cji na Ter­mi­nu­sie, o kształ­to­wa­niu i roz­woju spo­łe­czeń­stwa rzu­co­nego na krańce wszech­świata. Młody eko­no­miczno-poli­tyczny orga­nizm, który z zało­że­nia miał być tylko fun­da­cją naukową, musi sta­wić czoło wybu­ja­łym ambi­cjom sąsia­dów pra­gną­cych przede wszyst­kim ode­rwać się od Impe­rium. Jest jed­nak coś, co choć w pew­nym stop­niu czuwa nad roz­wo­jem wyda­rzeń.

Fun­da­cja i Impe­rium to druga część try­lo­gii. Pierw­sza Fun­da­cja jest mło­dym, lecz coraz potęż­niej­szym pań­stwem. W upa­da­ją­cym, ogar­nię­tym cha­osem Impe­rium two­rzy jedyną wysepkę nauki i ener­gii ato­mo­wej, która z cza­sem staje się osnową kultu reli­gij­nego dla bar­ba­rzyń­skich ple­mion zamiesz­ku­ją­cych Pery­fe­ria. W pew­nym momen­cie resztki Impe­rium raz jesz­cze zry­wają się do walki o sca­le­nie swych domi­niów i pró­bują poko­nać Pierw­szą Fun­da­cję.

Druga Fun­da­cja przed­sta­wia walkę Pierw­szej Fun­da­cji o prze­trwa­nie, gdy po dzie­siąt­kach lat burz­li­wego roz­woju staje ona oko w oko z pro­ble­mem, z któ­rym nie potrafi sobie pora­dzić. Oto poja­wia się coś, wobec czego cała potęga pań­stwa, jak rów­nież Plan Sel­dona są bez­radne. Na scenę wkra­cza mityczna Druga Fun­da­cja, o któ­rej wia­domo było tylko, że znaj­duje się „na dru­gim końcu Galak­tyki”, ale nikt nie wie­dział gdzie. Wsku­tek inter­wen­cji Dru­giej Fun­da­cji spo­łe­czeń­stwo Pierw­szej za wszelką cenę pró­buje odna­leźć tajem­ni­czego sprzy­mie­rzeńca. Zacho­dzi bowiem obawa, że wła­śnie oby­wa­tele Dru­giej Fun­da­cji są straż­ni­kami Planu Sel­dona i że to oni są panami losu Pierw­szej Fun­da­cji.

Druga Fun­da­cja, ostat­nia część ory­gi­nal­nej try­lo­gii, roz­wią­zuje tajem­nicę Dru­giej Fun­da­cji.

Gdy Asi­mov prze­czy­tał dokład­nie swoją try­lo­gię, roz­po­czął two­rze­nie następ­nej czę­ści. Nie była to jed­nak pro­sta sprawa. Druga Fun­da­cja koń­czyła się tak, że nie bar­dzo było wia­domo, jak ją kon­ty­nu­ować. Pisa­nie posu­wało się opor­nie. Asi­mov doszedł nawet do wnio­sku, że pięć­dzie­siąt tysięcy dola­rów zaliczki to sta­now­czo za mało. Jed­nak z bie­giem czasu pra­co­wało mu się coraz lepiej, w wyniku czego powstały dwie kolejne czę­ści. Ponie­waż Double­day nale­gało, żeby w tytule zna­la­zło się słowo „Fun­da­cja”, Asi­mov wymy­ślił Agenta Fun­da­cji. Uśmiał się ser­decz­nie, gdy na skrzy­dełku okładki prze­czy­tał, że jest to czwarta część try­lo­gii. Cho­dziło oczy­wi­ście o przy­cią­gnię­cie jak naj­więk­szej liczby czy­tel­ni­ków i wiel­bi­cieli „sta­rej” try­lo­gii. Po pro­te­stach Asi­mova Double­day zmie­niło tekst na „czwartą księgę sagi o Fun­da­cji”. Autor, choć ten pomysł rów­nież mu się nie spodo­bał, posta­no­wił trzy­mać język za zębami, gdyż, jak powie­dział: „Jeśli znów coś powiem, to zmie­nią to na coś jesz­cze gor­szego”.

Agent Fun­da­cji uka­zał się aku­rat pod­czas nowo­jor­skich ulicz­nych tar­gów książki – New York is Book Coun­try. Asi­mov oso­bi­ście uczest­ni­czył w sprze­daży i nie mógł się nadzi­wić, że tytuł sprze­da­wał się jak świeże bułeczki. Wyglą­dało na to, że czy­tel­nicy trzy­dzie­ści jeden lat cze­kali z nie­cier­pli­wo­ścią na ten tom.

Na liście best­sel­le­rów „New York Times” Agent Fun­da­cji zna­lazł się na trzy­na­stym miej­scu i utrzy­mał się na niej 25 tygo­dni. Co wię­cej, była to jedyna książka Double­day na tej liście, więc pra­cow­nicy wydaw­nic­twa nosili Asi­mova na rękach.

Czwarta część sagi nawią­zuje do poprzed­nich opo­wie­ści nie tylko tytu­łem. Cho­ciaż można ją czy­tać jak osobną książkę, kon­ty­nu­uje główne wątki wcze­śniej­szych czę­ści. Wiel­kie Impe­rium Galak­tyczne dawno legło w gru­zach. Nie było już dwu­dzie­stu pię­ciu milio­nów świa­tów zjed­no­czo­nych pod impe­ra­tor­skim ber­łem. Na Tran­to­rze, nie­gdyś tęt­nią­cej życiem sto­licy ogrom­nego pań­stwa, potęż­nym cen­trum nauki i kul­tury, pozo­stały jedy­nie szkie­lety impo­nu­ją­cych budowli. Zdarto tyta­nową powłokę pla­nety, zasy­pano wiel­kie pod­ziemne prze­strze­nie, na Powierzchni zaś, jak przed tysią­cami lat, rosła trawa, a wśród drzew i ruin hulał wiatr.

Tym­cza­sem Pierw­sza Fun­da­cja rośnie w siłę, pod­po­rząd­ko­wu­jąc sobie kolejne światy. Wydaje się, że wszystko toczy się tak, jak pra­wie pięć­set lat wcze­śniej zapla­no­wał legen­darny Hari Sel­don. Ale pewien młody czło­wiek, czło­nek Rady Ter­mi­nusa, docho­dzi do wnio­sku, że ani teraź­niej­szość, ani przy­szłość nie rysuje się w tak różo­wych bar­wach. Popada w kon­flikt z naj­wyż­szymi wła­dzami pla­nety. Kon­se­kwen­cją jest splot wyda­rzeń sta­no­wią­cych treść tej i następ­nej czę­ści „Fun­da­cji”.

Asi­mov słusz­nie podej­rze­wał, że po takim suk­ce­sie Double­day nie zre­zy­gnuje i zmusi go do napi­sa­nia kolej­nej powie­ści. Już wtedy gdy skła­dał maszy­no­pis Agenta Fun­da­cji, a wydaw­nic­two nie miało poważ­nych prze­sła­nek, by liczyć na wielki suk­ces, przed­sta­wiono mu kon­trakt. Tym razem ofe­ro­wano sie­dem­dzie­siąt pięć tysięcy dola­rów zaliczki.

Asi­mov zapro­po­no­wał jed­nak wyda­nie powie­ści o robo­tach, do któ­rej napi­sa­nia od pew­nego już czasu się przy­mie­rzał. Z nie­chę­cią, ale wyra­zili zgodę. Powstały więc wtedy Roboty z pla­nety Świtu, a następ­nie Roboty i Impe­rium. Nie były to wszakże zupeł­nie odrębne tema­tycz­nie książki.

Mimo swej nie­pod­wa­żal­nej war­to­ści tytuły te nie sprze­da­wały się tak, jak sprze­da­łaby się „Fun­da­cja”. Double­day przy­parło więc Asi­mova do muru i zażą­dało następ­nej czę­ści sagi. Mistrz zabrał się do pracy i powstała Fun­da­cja i Zie­mia. Ta bez­po­śred­nia kon­ty­nu­acja opo­wiada o dal­szych losach boha­te­rów Agenta… Tym razem Golan Tre­vize i Janov Pelo­rat wybie­rają się na poszu­ki­wa­nie mitycz­nej kolebki ludz­ko­ści – Ziemi. Odna­le­zie­nie jej wydaje się klu­czo­wym ele­men­tem w roz­wią­za­niu tra­pią­cych ich i całą Fun­da­cję pro­ble­mów i wąt­pli­wo­ści. Prze­mie­rza­jąc Galak­tykę, odnaj­dują wiele zagi­nio­nych i zapo­mnia­nych świa­tów mitycz­nych Prze­strzeń­ców, któ­rzy przed tysią­cami lat zamiesz­ki­wali Aurorę – pla­netę Świtu, Sola­rię i pozo­stałe czter­dzie­ści osiem świa­tów.

Sam Asi­mov okre­śla Fun­da­cję i Zie­mię jako „nie­złą”. Przy­znaje jed­nak, że powieść zamyka się takim pomy­słem, że w razie kolej­nej „pro­po­zy­cji nie do odrzu­ce­nia” ze strony wydawcy nie uda­łoby mu się jej kon­ty­nu­ować. Wyglą­dało na to, że Asi­mov znów na „jakiś czas” zarzuci „Fun­da­cję”. Jed­nak któ­re­goś dnia pisarz spo­tkał w win­dzie jed­nego ze swo­ich stu­den­tów, który koniecz­nie chciał wie­dzieć, co robił Hari Sel­don, gdy był młody.

– Dla­czego nie napi­sze pan cze­goś o tym?

– Ależ ja nie wiem, co robił Sel­don, gdy był młody.

– No to niech pan coś wymy­śli, dok­to­rze Asi­mov.

W rezul­ta­cie powstała powieść Pre­lu­dium Fun­da­cji. Fun­da­cja roz­po­czy­nała się, gdy Sel­don był już sta­rym, scho­ro­wa­nym naukow­cem poru­sza­ją­cym się na wózku inwa­lidz­kim. W kolej­nych czę­ściach był już legen­dar­nym, na poły mitycz­nym geniu­szem mate­ma­tycz­nym i naj­więk­szym psy­cho­hi­sto­ry­kiem, który wyty­czał ludz­ko­ści drogę ku dobrej przy­szło­ści. Teraz Asi­mov opi­sał życie Heli­koń­czyka, gdy jako trzy­dzie­sto­dwu­letni uzdol­niony mate­ma­tyk przy­bywa na Tran­tor, sto­łeczny świat Impe­rium. Na Zjeź­dzie Dzie­się­cio­let­nim przed­sta­wia nowa­tor­ską pracę z zakresu psy­cho­hi­sto­rii. Nie­stety, główne prze­sła­nie refe­ratu zostaje błęd­nie odczy­tane. Wiele osób, w tym ci, któ­rzy decy­dują o losach Impe­rium, stara się wyko­rzy­stać teo­re­tyczne zało­że­nia psy­cho­hi­sto­rii do wła­snych par­ty­ku­lar­nych celów. W efek­cie Hari Sel­don musi ucie­kać przed moż­no­wład­cami, a zwłasz­cza przed wszech­wład­nym Pierw­szym Mini­strem Eto Deme­rze­lem. Prze­mie­rza­jąc różne sek­tory Tran­tora, mate­ma­tyk spo­tyka wiele osób, które w mniej lub bar­dziej bez­po­średni spo­sób przy­czy­niają się do ukształ­to­wa­nia pierw­szych, pod­sta­wo­wych praw i zało­żeń prak­tycz­nej psy­cho­hi­sto­rii. Pod­czas Ucieczki Hari Sel­don spo­tyka swoją przy­szłą żonę i współ­pra­cow­niczkę, a także Yugo Ama­ryla, przy­szłego współ­twórcę psy­cho­hi­sto­rii. Akcja Pre­lu­dium Fun­da­cji koń­czy się mniej wię­cej w tym samym momen­cie, w któ­rym zaczyna się pierw­sza część try­lo­gii.

Po Pre­lu­dium… nie miało już być dal­szych czę­ści. Asi­mov opi­sał mło­dość Sel­dona i początki psy­cho­hi­sto­rii. Ponadto ulu­biona redak­torka Asi­mova, Jen­ni­fer Brehl, miała nowy pomysł:

– Isa­acu – spy­tała – dla­czego nie napi­szesz teraz powie­ści, która nie mia­łaby nic wspól­nego ani z Fun­da­cją, ani z robo­tami?

– Wiel­kie nieba, Jen­ni­fer, nawet nie wiem, jak to się robi – odparł.

Ale oczy­wi­ście nie byłby sobą, gdyby nie wymy­ślił cze­goś rewe­la­cyj­nego. Powstała wtedy Neme­sis, zna­ko­mita powieść, która rze­czy­wi­ście nie miała nic wspól­nego ani z Fun­da­cją, ani z robo­tami.

A potem Jen­ni­fer miała kolejny pomysł:

– Isa­acu – powie­działa – napisz taką księgę „Fun­da­cji”, w któ­rej boha­te­ro­wie zmie­nia­liby się w każ­dym roz­dziale.

Asi­mov prze­my­ślał całą sprawę i roz­po­czął następną część sagi, Naro­dziny Fun­da­cji1, w któ­rej Hari Sel­don stop­niowo się sta­rzał. Jest to opo­wieść w pię­ciu aktach, a w każ­dym z nich mate­ma­tyk jest o dzie­sięć lat star­szy.

Asi­mov zaczął pracę nad Naro­dzi­nami…, lecz pod koniec 1989 roku zda­rzyło się nie­szczę­ście. Powa­lił go atak serca wywo­łany nie­wy­dol­no­ścią zastawki dwu­dziel­nej. Pisarz całymi mie­sią­cami leżał w łóżku i nie mógł nie tylko cho­dzić, ale także pisać. Nawet dyk­to­wa­nie spra­wiało mu ogromny kło­pot. Żar­to­wał, że z każ­dym roz­dzia­łem, tak jak Hari Sel­don, czuje się o dzie­sięć lat star­szy. Powie­dział nawet swo­jemu leka­rzowi i sta­remu przy­ja­cie­lowi, Pau­lowi Esser­ma­nowi:

– Paul, myślę, że chyba już umrę, i chciał­bym, żebyś mi dał umrzeć w spo­koju.

– Myślę, że chyba nie umrzesz, i nie dam ci umrzeć w spo­koju – odparł Esser­man.

I nie dał. Asi­mov cią­gle pisał swoją „Fun­da­cję”. W Naro­dzi­nach… przed­sta­wione są wyda­rze­nia, które roze­grały się w ciągu pięć­dzie­się­ciu lat dzie­lą­cych czas akcji Pre­lu­dium… i Fun­da­cji. Hari Sel­don two­rzy zespół, który z cza­sem roz­ra­sta się do kil­ku­set osób. Jeste­śmy świad­kami doj­rze­wa­nia oso­bo­wo­ści mate­ma­tyka oraz powsta­wa­nia psy­cho­hi­sto­rii. Jako wykła­dowca Uni­wer­sy­tetu Stre­elinga, pro­fe­sor Sel­don może liczyć na impe­rialne granty. Ale nie wszy­scy są zain­te­re­so­wani suk­ce­sami wiel­kiego Heli­koń­czyka, nie wszy­scy pra­gną roz­woju prak­tycz­nej psy­cho­hi­sto­rii. Upa­dek Pierw­szego Impe­rium postę­puje coraz gwał­tow­niej, coraz wyraź­niej­sze są oznaki eko­no­micz­nego, nauko­wego i kul­tu­ro­wego cha­osu. Hari Sel­don, wraz z naj­bliż­szymi współ­pra­cow­ni­kami, zmu­szony jest do opusz­cze­nia uni­wer­sy­tetu i prze­nosi swoje biura do Biblio­teki Impe­rial­nej – naj­więk­szej skarb­nicy wie­dzy o ludz­kiej cywi­li­za­cji. Wie już, że upa­da­ją­cego Impe­rium nie da się ura­to­wać. Można tylko opra­co­wać wyty­czony wzo­rami psy­cho­hi­sto­rycz­nymi plan, tak by okres cha­osu i mro­ków bar­ba­rzyń­stwa zmniej­szyć z prze­wi­dy­wa­nych trzy­dzie­stu tysięcy do tysiąca lat.

Wzru­sza­jący koniec powie­ści chwyta za serce tym bar­dziej, że Isaac Asi­mov zmarł kilka tygo­dni po tym, jak opi­sał śmierć Sel­dona; postaci, która była – czego ni­gdy nie ukry­wał – jego alter ego.

Dziś saga ta jest jed­nym z naj­więk­szych dzieł lite­ra­tury SF i ma swo­ich wiel­bi­cieli na całym świe­cie. Pod jej wra­że­niem pozo­stają nie tylko wierni miło­śnicy i czy­tel­nicy Asi­mova, lecz także inne sławne pióra science fic­tion, mię­dzy innymi tacy best­sel­le­rowi auto­rzy tego nurtu, jak: Gre­gory Ben­ford, Greg Bear i David Brin. Ich fascy­na­cja „Fun­da­cją” zaowo­co­wała powsta­niem dru­giej try­lo­gii, na którą skła­dają się: Zagro­że­nie Fun­da­cji Gre­gory’ego Ben­forda, Fun­da­cja i Chaos Grega Beara oraz Try­umf Fun­da­cji Davida Brina. Cała akcja dru­giej try­lo­gii roz­grywa się w okre­sie, gdy Hari Sel­don prze­bywa na Tran­to­rze i ze swym zespo­łem pra­cuje nad psy­cho­hi­sto­rią.

Auto­rzy tych trzech powie­ści pod­kre­ślają, że ich dzieła nie naśla­dują sagi Asi­mova, lecz rzą­dzą się wła­snymi pra­wami, a ich boha­te­rzy sami muszą sobie dawać radę. Można więc drugą try­lo­gię czy­tać jak nie­za­leżne powie­ści. Z dru­giej jed­nak strony auto­rzy przy­znają, że świat ich „Fun­da­cji” byłby znacz­nie uboż­szy, gdyby nie wspa­niałe tło wszech­świata stwo­rzo­nego przez Asi­mova.

Druga try­lo­gia jest wkła­dem Ben­forda, Beara i Brina w dys­ku­sję nad świa­tem „Fun­da­cji”, czło­wie­kiem, spo­łe­czeń­stwem i kształ­tem przy­szło­ści. Jak sami mówią, zawsze fascy­no­wało ich Impe­rium, Tran­tor, Hari Sel­don i jego psy­cho­hi­sto­ria. Zasta­na­wiali się, jakim był czło­wie­kiem, co myślał i czuł, jaka była teo­ria psy­cho­hi­sto­rii, jak wyglą­dało i funk­cjo­no­wało spo­łe­czeń­stwo Tran­tora i całego Impe­rium Galak­tycz­nego. Ich try­lo­gia to próba odpo­wie­dzi na posta­wione sobie pyta­nia. To pro­po­zy­cja wize­runku tego odle­głego o tysiące lat świata, w któ­rym boha­te­rami są nie tylko znane nam już postaci, lecz także te rze­czy, które zaczy­nają towa­rzy­szyć czło­wie­kowi dwu­dzie­stego pierw­szego wieku, i te, które two­rzą jego przy­szłość, a przy­naj­mniej jej wizję: wspa­niałe, super­szyb­kie kom­pu­tery, symu­la­cje kom­pu­te­rowe, Inter­net, świat dopro­wa­dzo­nej do per­fek­cji prze­strzeni wir­tu­al­nej, gro­ma­dze­nie, prze­twa­rza­nie i wyko­rzy­sty­wa­nie olbrzy­mich ilo­ści infor­ma­cji, świa­towe sieci infor­ma­cyjne i mon­stru­alne info­strady, a także mani­pu­la­cja cza­sem i prze­strzenią.

Druga try­lo­gia, tak jak i cała saga Asi­mova, to monu­men­talna i wspa­niała opo­wieść o przy­szło­ści dla teraź­niej­szo­ści, napi­sana z wiel­kim roz­ma­chem histo­ria zwy­kłych ludzi two­rzą­cych rze­czy nie­zwy­kłe. To zapis ich podróży i przy­gód, uczuć, lęków i nadziei, ich tro­ski o czło­wieka i jego przy­szłość.

Czy­tel­nik miał oka­zję zetknąć się z „Fun­da­cją” w 1951 roku, gdy uka­zał się pierw­szy tom try­lo­gii. Dziś saga ta składa się z dzie­się­ciu tomów, a wszyst­kie, po raz pierw­szy w histo­rii naszego rynku wydaw­ni­czego, ukażą się w regu­lar­nych odstę­pach nakła­dem jed­nego wydaw­nic­twa. Zgod­nie z chro­no­lo­gią świata przed­sta­wio­nego, pro­po­nu­jemy Pań­stwu sma­ko­wa­nie tej zna­ko­mi­tej sagi w nastę­pu­ją­cej kolej­no­ści:

Pre­lu­dium Fun­da­cji

(Asi­mov)

Naro­dziny Fun­da­cji

(Asi­mov)

Zagro­że­nie Fun­da­cji

(Ben­ford)

Fun­da­cja i Chaos

(Bear)

Try­umf Fun­da­cji

(Brin)

Fun­da­cja

(Asi­mov)

Fun­da­cja i Impe­rium

(Asi­mov)

Druga Fun­da­cja

(Asi­mov)

Agent Fun­da­cji

(Asi­mov)

Fun­da­cja i Zie­mia

(Asi­mov)

Drogi Czy­tel­niku! Dom Wydaw­ni­czy REBIS z praw­dziwą przy­jem­no­ścią zapra­sza na wspa­niałą podróż w odle­głą o tysiące lat przy­szłość; w podróż po Galak­tyce, w któ­rej „gwiazdy z rzadka są roz­siane, a chłód prze­strzeni wielki”; w któ­rej pośród lśnią­cego tytanu kopuł miast, oce­anów wir­tu­al­nych wzo­rów mate­ma­tycz­nych, cichych ruin wiel­kich metro­po­lii lub bajecz­nie kolo­ro­wych ogro­dów żyje czło­wiek. Taki sam jak czło­wiek końca dwu­dzie­stego wieku. Żyje i wal­czy o prze­trwa­nie. Kocha, boi się i ma nadzieję.

Isaac Asi­mov zawsze pokła­dał wiel­kie nadzieje w ludz­ko­ści, zawsze wie­rzył, że na prze­kór wszyst­kiemu czło­wiek prze­trwa. O tym wła­śnie opo­wiada jego „Fun­da­cja”, a auto­rzy nowej try­lo­gii mają, jak piszą, nadzieję, że ich powie­ści kon­ty­nu­ują naj­lep­sze wzory i tra­dy­cje jed­nego z naj­wspa­nial­szych dzieł lite­ra­tury science fic­tion.

Piotr Her­ma­now­ski

Poprzed­nie pol­skie wyda­nie tej książki nosiło tytuł Korze­nie Fun­da­cji (przyp. red.). [wróć]

Roz­dział I

Mate­ma­tyk

CLEON I – (…) Ostatni Impe­ra­tor Galak­tyczny dyna­stii Enturn. Uro­dził się w 11988 roku ery galak­tycz­nej, tego samego roku co Hari Sel­don. Panuje prze­ko­na­nie, że data naro­dzin Sel­dona, którą nie­któ­rzy podają w wąt­pli­wość, mogła zostać dopa­so­wana do roku naro­dzin Cle­ona, któ­rego Sel­don, jak się przy­pusz­cza, spo­tkał wkrótce po przy­by­ciu na Tran­tor.

Cleon zasiadł na impe­rial­nym tro­nie w roku 12010 w wieku dwu­dzie­stu dwóch lat. Jego pano­wa­nie sta­no­wiło oso­bliwy okres spo­koju w tam­tych burz­li­wych cza­sach. Była to nie­wąt­pli­wie zasługa umie­jęt­no­ści impe­rial­nego szefa sztabu, Eto Deme­rzela, który tak sta­ran­nie usu­wał się w cień, że nie­wiele o nim wia­domo.

Jeżeli cho­dzi o Cle­ona (…)

Ency­klo­pe­dia Galak­tyczna1

1

Cleon dys­kret­nie stłu­mił ziew­nię­cie i zapy­tał:

– Deme­rzel, sły­sza­łeś może kie­dyś o czło­wieku, który nazywa się Hari Sel­don?

Cleon był impe­ra­to­rem zale­d­wie od dzie­się­ciu lat, ale bywały chwile pod­czas cere­mo­nii pań­stwo­wych, kiedy – przy­odziany w uro­czy­ste szaty i dzier­żący insy­gnia kró­lew­skie – pre­zen­to­wał się tak god­nie, jak na przed­sta­wia­ją­cym go holo­gra­mie sto­ją­cym w niszy za jego ple­cami. Holo­gram umiesz­czono w ten spo­sób, że wyraź­nie domi­no­wał nad innymi niszami, w któ­rych znaj­do­wały się wize­runki kilku jego poprzed­ni­ków.

Holo­gram nie był cał­ko­wi­cie wierną kopią; choć zarówno na nim, jak i w rze­czy­wi­sto­ści włosy Cle­ona były jasno­brą­zowe, na wize­runku wyda­wały się nieco gęst­sze. Poza tym twarz impe­ra­tora odzna­czała się pewną asy­me­trią, gdyż jego górna warga z lewej strony uno­siła się wyżej niż z pra­wej, a jakimś cudem nie było tego widać na holo­gra­mie. Gdyby Cleon sta­nął w niszy, można by także zauwa­żyć, że jest o dwa cen­ty­me­try niż­szy od por­tretu holo­gra­ficz­nego, na któ­rym miał metr osiem­dzie­siąt trzy wzro­stu – i być może tro­chę tęż­szy.

Oczy­wi­ście, holo­gram przed­sta­wiał ofi­cjalny por­tret z koro­na­cji i Cleon był wtedy młod­szy. Wciąż jed­nak wyglą­dał młodo i dość atrak­cyj­nie, a kiedy nie dener­wo­wał się pod­czas ofi­cjalnych cere­mo­nii, na jego twa­rzy malo­wała się pewna dobro­dusz­ność.

– Hari Sel­don? – spy­tał Deme­rzel tonem peł­nym sza­cunku, o który bar­dzo się sta­rał. – Nie znam nikogo o tym nazwi­sku, Wasza Wyso­kość. A powi­nie­nem go znać?

– Mini­ster Nauki wspo­mniał mi o nim wczo­raj wie­czo­rem. Pomy­śla­łem, że może go znasz.

Deme­rzel zmarsz­czył brwi, ale tylko nie­znacz­nie, gdyż nie wypa­dało tego robić w obec­no­ści impe­ra­tora.

– Mini­ster Nauki, Wasza Wyso­kość, powi­nien poroz­ma­wiać o tym czło­wieku ze mną, sze­fem sztabu. Gdyby cię nie­po­ko­jono z każ­dej strony…

Cleon uniósł rękę i Deme­rzel natych­miast prze­rwał.

– Pro­szę, Deme­rzel, nie można stale obsta­wać przy prze­strze­ga­niu form. Kiedy wczo­raj wie­czo­rem prze­cho­dzi­łem obok mini­stra na przy­ję­ciu i zamie­ni­łem z nim kilka słów, aż kipiał z pod­nie­ce­nia. Nie mogłem go nie wysłu­chać i cie­szę się, że to zro­bi­łem, bo opo­wia­dał inte­re­su­jące rze­czy.

– W jakim sen­sie inte­re­su­jące, Wasza Wyso­kość?

– Cóż, minęły już stare czasy, kiedy nauka i mate­ma­tyka były ostat­nim krzy­kiem mody, być może dla­tego, że doko­nano już wszyst­kich odkryć, nie sądzisz? Naj­wy­raź­niej jed­nak na­dal mogą mieć miej­sce inte­re­su­jące zda­rze­nia. Przy­naj­mniej powie­dziano mi, że są inte­re­su­jące.

– Tak twier­dził Mini­ster Nauki, Wasza Wyso­kość?

– Tak. Powie­dział, że ten Hari Sel­don uczest­ni­czył w zjeź­dzie mate­ma­ty­ków zor­ga­ni­zo­wa­nym tutaj, na Tran­to­rze – z jakie­goś powodu orga­ni­zują taki zjazd co dzie­sięć lat – i podobno udo­wod­nił, że można mate­ma­tycz­nie prze­po­wie­dzieć przy­szłość.

Deme­rzel pozwo­lił sobie na nie­znaczny uśmiech.

– Albo Mini­ster Nauki, czło­wiek nie­wiel­kiej bystro­ści umy­słu, jest w błę­dzie, albo ten mate­ma­tyk się myli. Sprawa prze­po­wia­da­nia przy­szło­ści to prze­cież dzie­cinne marze­nie o cza­ro­dziej­skiej kra­inie.

– Naprawdę, Deme­rzel? Ludzie w to wie­rzą.

– Ludzie wie­rzą w różne rze­czy, panie.

– Ale wie­rzą rów­nież w takie rze­czy. Dla­tego nie ma zna­cze­nia, czy prze­po­wia­da­nie przy­szło­ści jest moż­liwe, czy nie. Jeśli jakiś mate­ma­tyk prze­po­wie­działby mi dłu­gie i szczę­śliwe pano­wa­nie, okres pokoju i pomyśl­no­ści dla Impe­rium… Ech, czyż nie przy­nio­słoby to korzy­ści?

– Z pew­no­ścią miło byłoby to usły­szeć, ale co z tego, Wasza Wyso­kość?

– Gdyby ludzie w to uwie­rzyli, na pewno dzia­ła­liby w duchu tej wiary. Wiele pro­roctw staje się fak­tem, samą mocą tego, że ludzie w nie wie­rzą. To „pro­roctwa, które speł­niają się same przez się”. Przy­po­mi­nam sobie, że to wła­śnie ty mi to kie­dyś wyja­śnia­łeś.

– Być może tak wła­śnie było, Wasza Wyso­kość – powie­dział Deme­rzel. Przy­glą­dał się uważ­nie impe­ra­to­rowi, jak gdyby chciał spraw­dzić, jak daleko może się posu­nąć w wyra­ża­niu wła­snych opi­nii. – Gdyby jed­nak tak było, każ­demu można by kazać wygło­sić pro­roc­two.

– Nie wszyst­kim uwie­rzono by w rów­nym stop­niu. Mate­ma­tyka, który byłby w sta­nie poprzeć swoje pro­roc­two wzo­rami i ter­mi­no­lo­gią naukową, mógłby nikt nie zro­zu­mieć, a mimo to wszy­scy byliby skłonni mu uwie­rzyć.

– Jak zwy­kle, Wasza Wyso­kość, mówisz roz­sąd­nie – rzekł Deme­rzel. – Żyjemy w nie­spo­koj­nych cza­sach i warto byłoby je uspo­koić w spo­sób, który nie wyma­gałby ani pie­nię­dzy, ani wysiłku zbroj­nego… bo w nie­da­le­kiej prze­szło­ści przy­spo­rzyło to wię­cej szkód niż dobra.

– Wła­śnie, Deme­rzel – potwier­dził pod­nie­cony impe­ra­tor.

– Ścią­gnij tu tego Hariego Sel­dona. Mówisz mi, że twoje sznurki się­gają do każ­dego zakątka tego burz­li­wego świata, nawet tam, gdzie nie ośmielą się wkro­czyć moje oddziały. Zatem pocią­gnij za jeden z nich i spro­wadź tu tego mate­ma­tyka. Chcę go zoba­czyć.

– Tak zro­bię, Wasza Wyso­kość – powie­dział Deme­rzel, który już dawno zlo­ka­li­zo­wał Sel­dona. Odno­to­wał też w pamięci, że trzeba pochwa­lić Mini­stra Nauki za dobrze wyko­naną robotę.

2

W tym cza­sie Hari Sel­don nie wyglą­dał zbyt impo­nu­jąco jak na wiel­kiego uczo­nego. Miał trzy­dzie­ści dwa lata, podob­nie jak impe­ra­tor Cleon I, lecz był od niego niż­szy, miał tylko metr sie­dem­dzie­siąt trzy. Jego twarz była łagodna i wesoła, włosy ciem­no­brą­zowe, pra­wie czarne, a ubra­nie miało wyraźny pro­win­cjo­nalny rys.

Każ­demu, kto w póź­niej­szych cza­sach sły­szał o Harim Sel­do­nie tylko jako o legen­dar­nym pół­bogu, wyda­wa­łoby się pra­wie bluź­nier­stwem, żeby mate­ma­tyk nie miał siwych wło­sów, twa­rzy pobruż­dżo­nej zmarszcz­kami, spo­koj­nego, pro­mie­niu­ją­cego mądro­ścią uśmie­chu i żeby nie sie­dział na wózku inwa­lidz­kim. Jed­nak nawet wtedy, w pode­szłym wieku, oczy Sel­dona były wesołe. Teraz zaś były szcze­gól­nie wesołe, gdyż wygło­sił refe­rat na Zjeź­dzie Dzie­się­cio­let­nim. Do pew­nego stop­nia wzbu­dził nawet zain­te­re­so­wa­nie. Stary Oster­fith ski­nął głową i powie­dział: „Zmyśl­nie, młody czło­wieku. Bar­dzo zmyśl­nie”. A taka ocena, wypo­wie­dziana przez Oster­fitha, spra­wiała satys­fak­cję. Wielką satys­fak­cję.

Ale teraz nastą­pił zupeł­nie nie­spo­dzie­wany zwrot wyda­rzeń i Sel­don nie był pewien, czy powinno mu to popra­wić nastrój, czy też nie.

Wpa­try­wał się w wyso­kiego, mło­dego czło­wieka w mun­du­rze. Z lewej strony jego tuniki widział zgrab­nie umiej­sco­wiony emble­mat przed­sta­wia­jący słońce i sta­tek kosmiczny.

– Porucz­nik Alban Wel­lis – przed­sta­wił się ofi­cer gwar­dii impe­ra­tora, nim scho­wał swój dowód toż­sa­mo­ści. – Pozwoli pan ze mną?

Wel­lis był oczy­wi­ście uzbro­jony, a za drzwiami cze­kali jesz­cze dwaj gwar­dzi­ści. Sel­don wie­dział, że nie ma wyboru, cho­ciaż żoł­nierz zacho­wy­wał się nie­zwy­kle uprzej­mie. Chciał jed­nak popro­sić o wyja­śnie­nia.

– Na spo­tka­nie z impe­ra­to­rem? – zapy­tał.

– Do pałacu. Takie otrzy­ma­łem instruk­cje.

– Ale dla­czego?

– Tego mi nie powie­dziano. Mam wyraźne pole­ce­nie, by przy­pro­wa­dzić pana, w taki czy w inny spo­sób.

– Ale to wygląda na aresz­to­wa­nie. Nie zro­bi­łem nic, co by to uspra­wie­dli­wiało.

– Powiedzmy raczej, że wygląda to na przy­zna­nie panu eskorty hono­ro­wej. Ale pro­szę dłu­żej nie zwle­kać.

Sel­don nie zwle­kał. Zaci­snął usta, jakby chciał powstrzy­mać dal­sze pyta­nia, ski­nął głową i ruszył naprzód. Nawet jeśli miał się spo­tkać z impe­ra­to­rem i otrzy­mać impe­rialną pochwałę, nie znaj­do­wał w tym żad­nej przy­jem­no­ści. Opo­wia­dał się za Impe­rium – to zna­czy za świa­tami ludz­ko­ści żyją­cej w jed­no­ści i pokoju – ale nie był za impe­ra­to­rem.

Porucz­nik kro­czył przo­dem, pozo­stała dwójka z tyłu. Sel­don uśmie­chał się do mija­nych osób i zdo­łał przy­brać obo­jętną minę. Przed hote­lem wsie­dli do służ­bo­wego samo­chodu naziem­nego. Mate­ma­tyk prze­su­nął ręką po tapi­cerce – ni­gdy nie był w tak ele­ganc­kim pojeź­dzie.

Znaj­do­wali się w jed­nej z naj­za­moż­niej­szych czę­ści Tran­tora. Kopuła była tu na tyle wysoka, że dawała uczu­cie prze­by­wa­nia na otwar­tej prze­strzeni i czło­wiek mógłby przy­siąc – nawet ktoś taki jak Hari Sel­don, który uro­dził się i wycho­wał w otwar­tym świe­cie – że podró­żo­wali w świe­tle sło­necz­nym. Wpraw­dzie nie można było dostrzec ani słońca, ani cieni, ale powie­trze było rześ­kie i aro­ma­tyczne.

Wkrótce jed­nak to się skoń­czyło. Kopuła zakrzy­wiła się w dół, a ściany zwę­żyły i teraz poru­szali się w zamknię­tym tunelu ozna­czo­nym co jakiś czas emble­ma­tem ze słoń­cem i stat­kiem kosmicz­nym, który wyraź­nie był zare­zer­wo­wany, jak domy­ślał się Sel­don, dla pojaz­dów urzę­do­wych.

Otwo­rzyły się jakieś wrota, samo­chód prze­mknął przez nie, a kiedy zamknęły się za nimi, zna­leźli się na otwar­tej prze­strzeni – auten­tycz­nej, praw­dzi­wej otwar­tej prze­strzeni. Na Tran­to­rze była tylko jedna jej połać o powierzchni 250 kilo­me­trów kwa­dra­to­wych i tam wła­śnie znaj­do­wał się Pałac Impe­rialny. Sel­don marzył o szan­sie prze­spa­ce­ro­wa­nia się po tym otwar­tym tere­nie – nie z powodu Pałacu, ale dla­tego, że mie­ścił się tam rów­nież Uni­wer­sy­tet Galak­tyczny i – rzecz naj­bar­dziej intry­gu­jąca – Biblio­teka Galak­tyczna.

A jed­nak, wycho­dząc z zamknię­tego świata Tran­tora na otwartą zale­sioną prze­strzeń, zna­lazł się w świe­cie, w któ­rym chmury zaciem­niały niebo, a chłodny wiatr tar­gał mu koszulę. Wci­snął prze­łącz­nik, aby zamknąć okno samo­chodu naziem­nego.

Na zewnątrz był ponury dzień.

3

Sel­don wcale nie był pewien, czy zoba­czy się z impe­ra­to­rem. Przy­pusz­czał raczej, że w naj­lep­szym wypadku spo­tka się z jakimś urzęd­ni­kiem niż­szego szcze­bla, który będzie twier­dził, że mówi w imie­niu Cle­ona.

Ilu ludzi w ogóle widziało impe­ra­tora oso­bi­ście, a nie na holo­wi­zji? Ilu ludzi widziało praw­dzi­wego, nama­cal­nego impe­ra­tora, skoro ni­gdy nie opusz­czał swo­ich tere­nów, przez które Sel­don teraz prze­jeż­dżał. To musiała być zni­koma liczba. Dwa­dzie­ścia pięć milio­nów zamiesz­ka­nych świa­tów, na każ­dym z nich zaś przy­naj­mniej miliard istot ludz­kich – ilu spo­śród tych wszyst­kich kwa­dry­lio­nów ludzi widziało lub kie­dy­kol­wiek zoba­czy żywego impe­ra­tora? Tysiąc?

Ale czy komuś naprawdę na tym zale­żało? Impe­ra­tor był takim samym sym­bo­lem Impe­rium jak emble­mat ze zna­kiem słońca i statku kosmicz­nego, tyle tylko że znacz­nie mniej wszech­obec­nym, znacz­nie mniej praw­dzi­wym. To nie on, tylko jego wszę­do­byl­scy żoł­nie­rze i urzęd­nicy repre­zen­to­wali teraz Impe­rium, które stało się nie­zno­śnym cię­ża­rem dla swo­ich miesz­kań­ców.

Kiedy wresz­cie Sel­don został wpro­wa­dzony do bogato ume­blo­wa­nego, nie­du­żego pokoju i zastał tam młodo wyglą­da­ją­cego męż­czy­znę, który sie­dział na kra­wę­dzi stołu we wnęce okna i nie­dbale koły­sał nogą, zdzi­wiło go, że jakiś urzęd­nik może patrzeć na niego tak dobro­tli­wie. Wie­lo­krot­nie doświad­czył już tego, że urzęd­nicy rzą­dowi – a szcze­gól­nie ci w służ­bie impe­rial­nej – patrzyli z taką powagą, jakby dźwi­gali na swo­ich bar­kach brze­mię całej Galak­tyki. I wyda­wało się, że im niżej znaj­do­wali się w hie­rar­chii, tym poważ­niej­szy i groź­niej­szy był wyraz ich twa­rzy.

Zatem ten urzęd­nik, oświe­tlony wpa­da­ją­cym przez okno bla­skiem słońca, mógł być tak wysoko w hie­rar­chii, że nie czuł potrzeby prze­ciw­sta­wia­nia się mu sro­gim spoj­rze­niem.

Sel­don nie był pewien, pod jak wiel­kim powi­nien być wra­że­niem, ale czuł, że naj­le­piej będzie zacho­wać mil­cze­nie i pozwo­lić naj­pierw prze­mó­wić tam­temu.

– Domy­ślam się, że nazy­wasz się Hari Sel­don – powie­dział urzęd­nik. – I jesteś mate­ma­ty­kiem.

– Tak – odparł krótko Sel­don i znów cze­kał.

Młody czło­wiek mach­nął ręką.

– Powi­nie­neś odpo­wie­dzieć „Tak, Wasza Wyso­kość”, ale nie­na­wi­dzę cere­mo­niału. To jedyne, co mnie nuży. Jeste­śmy sami, więc pozwolę sobie na swo­bodę i dam spo­kój tym rytu­ałom. Niech pan usią­dzie, pro­fe­so­rze.

W poło­wie tej prze­mowy Sel­don uświa­do­mił sobie, że roz­ma­wia z impe­ra­to­rem Cle­onem, pierw­szym o tym imie­niu, i poczuł, jak traci oddech. Teraz, kiedy mu się przyj­rzał, dostrzegł słabe podo­bień­stwo do ofi­cjal­nego holo­gramu, który stale poja­wiał się w wia­do­mo­ściach. Na tam­tym wize­runku Cleon był jed­nak zawsze impo­nu­jąco wystro­jony, wyda­wał się wyż­szy, szla­chet­niej­szy i miał lodo­waty wyraz twa­rzy.

Tym­cza­sem ory­gi­nał sto­jący przed mate­ma­ty­kiem wyda­wał się zupeł­nie zwy­czajny.

Sel­don ani drgnął.

Impe­ra­tor zmarsz­czył nie­znacz­nie brwi i, z nawy­kiem roz­ka­zy­wa­nia obec­nym nawet mimo próby jego zarzu­ce­nia, rzekł apo­dyk­tycz­nie:

– Powie­dzia­łem „Niech pan usią­dzie”, czło­wieku. Na tym krze­śle. Szybko.

Sel­don usiadł, cał­kiem onie­miały. Nie potra­fił nawet zdo­być się na odpo­wiedź „Tak, Wasza Wyso­kość”.

Cleon uśmiech­nął się.

– Tak już lepiej. Teraz możemy poroz­ma­wiać jak równi sobie, któ­rymi w końcu jeste­śmy po odrzu­ce­niu ety­kiety. Prawda, mój czło­wieku?

– Jeżeli Waszej Impe­rial­nej Mości podoba się tak mówić, to tak jest – odparł ostroż­nie Sel­don.

– Och, daj spo­kój, dla­czego jesteś taki ostrożny? Chcę z tobą poroz­ma­wiać na rów­nych warun­kach, bo sprawi mi to przy­jem­ność. I roz­bawi.

– Tak, Wasza Wyso­kość.

– Po pro­stu „Tak”, czło­wieku. Czy w żaden spo­sób nie mogę do cie­bie dotrzeć?

Cleon patrzył na Sel­dona, a mate­ma­tyk pomy­ślał, że było to żywe i pełne zain­te­re­so­wa­nia spoj­rze­nie.

– Nie wyglą­dasz na mate­ma­tyka – ode­zwał się w końcu impe­ra­tor.

Wresz­cie Sel­don poczuł, że potrafi się uśmiech­nąć.

– Nie wiem, jak powi­nien wyglą­dać mate­ma­tyk, Wasza Im…

Cleon uniósł ostrze­gaw­czo rękę i Sel­don urwał w pół słowa.

– Chyba powi­nien być siwy – powie­dział Cleon. – Może z brodą. Na pewno stary.

– Jed­nak nawet mate­ma­tycy muszą być naj­pierw mło­dzi.

– Ale wtedy nie są ogól­nie sza­no­wani i sławni. Gdy już zwrócą na sie­bie uwagę Galak­tyki, wyglą­dają tak, jak to opi­sa­łem.

– Oba­wiam się, że nie jestem sławny.

– Mimo to prze­ma­wia­łeś na zjeź­dzie, który tu zor­ga­ni­zo­wano.

– Bar­dzo wielu z nas prze­ma­wiało, a nie­któ­rzy byli młodsi ode mnie. Nie­wielu jed­nak poświę­cono choćby cień uwagi.

– Twoja mowa naj­wy­raź­niej przy­cią­gnęła uwagę nie­któ­rych moich urzęd­ni­ków. Powia­do­miono mnie, że wie­rzysz w moż­li­wość prze­po­wia­da­nia przy­szło­ści.

Sel­don nagle poczuł znu­że­nie. Wyglą­dało na to, że ta błędna inter­pre­ta­cja jego teo­rii będzie się nie­ustan­nie poja­wiać. Pomy­ślał, że być może nie powi­nien wygła­szać swo­jego refe­ratu.

– Prawdę mówiąc, nie­zu­peł­nie – odparł. – Moje osią­gnię­cie jest znacz­nie bar­dziej ogra­ni­czone. W wielu ukła­dach sytu­acja wygląda tak, że w okre­ślo­nych warun­kach zacho­dzą w nich wyda­rze­nia cha­otyczne. Ozna­cza to, że mając kon­kretny punkt począt­kowy, nie spo­sób prze­wi­dzieć ich rezul­ta­tów. Jest to praw­dziwe nawet w nie­któ­rych cał­kiem pro­stych ukła­dach, ale im bar­dziej są one zło­żone, tym bar­dziej praw­do­po­dobne jest, że nastąpi chaos. Zawsze zakła­dano, że coś tak skom­pli­ko­wa­nego jak spo­łe­czeń­stwo ludz­kie szybko popad­nie w chaos i dla­tego jest nie­prze­wi­dy­walne. Ja jed­nak wyka­za­łem, że bada­jąc dokład­nie ludzką zbio­ro­wość, można obrać punkt począt­kowy i poczy­nić odpo­wied­nie zało­że­nia, które stłu­mią chaos. To umoż­liwi prze­wi­dze­nie przy­szło­ści, oczy­wi­ście nie we wszyst­kich szcze­gó­łach, ale w kate­go­riach przy­bli­żo­nych; nie z cał­ko­witą pew­no­ścią, ale z obli­czal­nym praw­do­po­do­bień­stwem.

Impe­ra­tor, który słu­chał uważ­nie, zapy­tał:

– Ale czy to nie ozna­cza, że wyka­za­łeś, jak prze­wi­dzieć przy­szłość?

– Znowu nie­zu­peł­nie. Wyka­za­łem, że jest to teo­re­tycz­nie moż­liwe, ale nic ponadto. Aby doko­nać cze­goś wię­cej, musie­li­by­śmy wybrać poprawny punkt począt­kowy, przy­jąć poprawne zało­że­nia, a potem zna­leźć spo­soby na prze­pro­wa­dze­nie obli­czeń w skoń­czo­nym cza­sie. Nic w mojej mate­ma­tycz­nej argu­men­ta­cji nie pod­po­wiada, jak zre­ali­zo­wać któ­ry­kol­wiek z tych punk­tów. Lecz nawet gdy­by­śmy potra­fili zro­bić to wszystko, w naj­lep­szym razie jedy­nie osza­co­wa­li­by­śmy praw­do­po­do­bień­stwa. To nie to samo co prze­wi­dy­wa­nie przy­szło­ści; to tylko zga­dy­wa­nie, co praw­do­po­dob­nie może się zda­rzyć. Każdy poli­tyk, przed­się­biorca czy czło­wiek jakie­go­kol­wiek powo­ła­nia, który odnosi suk­cesy, musi doko­ny­wać tych ocen przy­szło­ści i robić to dość dobrze, bo w prze­ciw­nym razie nie odniósłby suk­ce­sów.

– Oni to robią bez mate­ma­tyki.

– To prawda. Robią to intu­icyj­nie.

– Z pomocą mate­ma­tyki każdy mógłby sza­co­wać praw­do­po­do­bień­stwa. Nie trzeba byłoby szu­kać nale­żą­cej do rzad­ko­ści istoty ludz­kiej, która odnosi suk­cesy dzięki nad­zwy­czaj­nej intu­icji.

– To także prawda, ale ja tylko wyka­za­łem, że ana­liza mate­ma­tyczna jest moż­liwa; nie dowio­dłem wcale, że jest prak­tyczna.

– W jaki spo­sób coś może być moż­liwe, a jed­no­cze­śnie nie­prak­tyczne?

– Teo­re­tycz­nie jest moż­liwe, że odwie­dzę wszyst­kie światy Galak­tyki i przy­wi­tam się z każdą osobą na każ­dym z nich. W prak­tyce wyko­na­nie tego trwa­łoby jed­nak znacz­nie dłu­żej, niż pozo­stało mi życia. Nawet gdy­bym był nie­śmier­telny, tempo przy­ro­stu natu­ral­nego jest na tyle duże, że nie zdo­łał­bym dotrzeć do każ­dego i z nim poroz­ma­wiać.

– Czy takie rozu­mo­wa­nie ma sens w sto­sunku do two­jej mate­ma­tyki przy­szło­ści?

Sel­don zawa­hał się, po czym cią­gnął:

– Moż­liwe, że opra­co­wa­nie takiej mate­ma­tyki trwa­łoby zbyt długo, nawet gdyby ktoś dys­po­no­wał kom­pu­te­rem wiel­ko­ści wszech­świata, który pra­co­wałby z pręd­ko­ściami nad­prze­strzen­nymi. Do chwili otrzy­ma­nia jakiej­kol­wiek odpo­wie­dzi upły­nę­łoby dość lat, by sytu­acja zmie­niła się tak dia­me­tral­nie, że odpo­wie­dzi byłyby już bez zna­cze­nia.

– Dla­czego nie można upro­ścić tego pro­cesu? – spy­tał ostro Cleon.

– Wasza Impe­rialna Mość – Sel­don wyczuł, że impe­ra­tor zacho­wuje się coraz bar­dziej for­mal­nie, w miarę jak odpo­wie­dzi coraz mniej go satys­fak­cjo­nują, więc odpo­wie­dział z więk­szą for­mal­no­ścią – roz­waż spo­sób, w jaki naukowcy upo­rali się z pro­ble­mem czą­stek sub­a­to­mo­wych. Są ich ogromne ilo­ści, a każda poru­sza się lub drga w spo­sób przy­pad­kowy i nie­obli­czalny, ale chaos ten, oka­zuje się, ma ukryty porzą­dek, tak że potra­fimy opra­co­wać mecha­nikę kwan­tową, która odpo­wiada na wszyst­kie pyta­nia, jakie umiemy zadać. Ana­li­zu­jąc spo­łe­czeń­stwo, umiesz­czamy ludzi w miej­scu czą­stek sub­a­to­mo­wych, ale ist­nieje tu dodat­kowy czyn­nik – ludzki umysł. Cząstki poru­szają się bez­myśl­nie, ludzie nie. Uwzględ­nie­nie roz­ma­itych postaw i odru­chów daje tak wielką zło­żo­ność, że bra­kuje czasu, aby zająć się tym wszyst­kim.

– Czy umysł, podob­nie jak bez­myślny ruch, nie mógłby mieć ukry­tego porządku?

– Być może, panie. Moja ana­liza mate­ma­tyczna zakłada, że porzą­dek musi sta­no­wić ukrytą pod­stawę wszyst­kiego, obo­jęt­nie jak bar­dzo nie­upo­rząd­ko­wane może się wszystko wydać, ale nie podaje żad­nej wska­zówki co do spo­sobu, w jaki można ten ukryty porzą­dek zna­leźć. Roz­ważmy: dwa­dzie­ścia pięć milio­nów świa­tów, z któ­rych każdy ma spe­cy­ficzne cechy i swo­istą kul­turę, każdy jest w spo­sób zna­czący odmienny od całej reszty, na każ­dym jest miliard lub wię­cej ludzi, z któ­rych każdy ma wła­sny umysł, a wszyst­kie te światy oddzia­łują na sie­bie na nie­zli­czone spo­soby i kom­bi­na­cje! Bez względu na to, do jakiego stop­nia ana­liza psy­cho­hi­sto­ryczna może być teo­re­tycz­nie moż­liwa, nie jest praw­do­po­dobne, aby można ją było zasto­so­wać w jakim­kol­wiek sen­sie prak­tycz­nym.

– Co rozu­miesz pod poję­ciem „psy­cho­hi­sto­ryczna”?

– Mia­nem „psy­cho­hi­sto­rii” okre­ślam teo­re­tyczny sza­cu­nek praw­do­po­do­bieństw doty­czący przy­szło­ści.

Impe­ra­tor nagle wstał, prze­szedł na drugi koniec pokoju, zawró­cił i sta­nął przed sie­dzą­cym wciąż Sel­do­nem.

– Wstań! – roz­ka­zał.

Mate­ma­tyk pod­niósł się i usi­ło­wał patrzeć nie­wzru­sze­nie na nieco wyż­szego impe­ra­tora.

– Ta twoja psy­cho­hi­sto­ria… – ode­zwał się w końcu Cleon. – Gdyby można było uczy­nić ją dzie­dziną prak­tyczną, mia­łaby wiel­kie zasto­so­wa­nie, prawda?

– Oczy­wi­ście, olbrzy­mie zasto­so­wa­nie. Wie­dza o tym, co będzie w przy­szło­ści, nawet w naj­ogól­niej­szym i pro­ba­bi­li­stycz­nym zary­sie, słu­ży­łaby jako nowy i cudowny prze­wod­nik dla naszych dzia­łań, prze­wod­nik, jakiego ludz­kość ni­gdy dotąd nie miała. Ale oczy­wi­ście… – prze­rwał.

– Tak? – spy­tał nie­cier­pli­wie impe­ra­tor.

– Cóż, wydaje się, że z wyjąt­kiem kilku ludzi podej­mu­ją­cych decy­zje wyniki ana­lizy psy­cho­hi­sto­rycz­nej musia­łyby pozo­stać nie znane ogó­łowi.

– Nie znane?! – wykrzyk­nął Cleon ze zdzi­wie­niem.

– To jasne. Pro­szę mi pozwo­lić to wyja­śnić. Po prze­pro­wa­dze­niu ana­lizy psy­cho­hi­sto­rycz­nej, a następ­nie poda­niu jej wyni­ków do wia­do­mo­ści publicz­nej roz­ma­ite uczu­cia i reak­cje ludz­ko­ści zosta­łyby natych­miast znie­kształ­cone. Ana­liza psy­cho­hi­sto­ryczna, oparta na uczu­ciach i reak­cjach, które mają miej­sce bez wie­dzy o przy­szło­ści, staje się nic nie warta. Czy jest to zro­zu­miałe?

Oczy impe­ra­tora roz­ja­śniły się i Cleon wybuch­nął gło­śnym śmie­chem.

– Cudowne! – Pokle­pał Sel­dona po ramie­niu i mate­ma­tyk zachwiał się nie­znacz­nie pod siłą tego ude­rze­nia. – Nie rozu­miesz tego, czło­wieku? – zapy­tał Cleon. – Nie rozu­miesz? Oto twoje zasto­so­wa­nie. Nie musisz prze­wi­dy­wać przy­szło­ści. Po pro­stu ją wybierz – dobrą, poży­teczną przy­szłość – i wymyśl coś w rodzaju prze­po­wiedni, która zmieni ludz­kie uczu­cia i postę­po­wa­nie w taki spo­sób, że prze­po­wie­dziana przez cie­bie przy­szłość sta­nie się fak­tem. Lepiej stwo­rzyć dobrą przy­szłość, niż prze­wi­dzieć złą.

Sel­don zmarsz­czył brwi.

– Rozu­miem, co masz na myśli, Wasza Wyso­kość, ale to jest rów­nie nie­moż­liwe.

– Nie­moż­liwe?

– Cóż, w każ­dym razie nie­prak­tyczne. Nie rozu­miesz, panie? Jeśli nie można zacząć od ludz­kich uczuć i reak­cji i prze­wi­dzieć przy­szło­ści, którą one spo­wo­dują, to odwrot­nie rów­nież nie można tego doko­nać. Nie można zacząć od przy­szło­ści i prze­wi­dzieć ludz­kich uczuć i reak­cji, które ją spo­wo­dują.

Cleon wyglą­dał na roz­cza­ro­wa­nego. Zaci­snął usta.

– Więc co z twoim refe­ra­tem?… Czyż nie tak go nazy­wasz? Jaki z niego poży­tek?

– Była to tylko teo­re­tyczna demon­stra­cja mate­ma­tyczna. Przed­sta­wiła inte­re­su­jący punkt widze­nia dla mate­ma­ty­ków, ale wcale nie myśla­łem o jakim­kol­wiek zasto­so­wa­niu jej w prak­tyce.

– To dla mnie obu­rza­jące – powie­dział Cleon ze zło­ścią.

Sel­don lekko wzru­szył ramio­nami. Lepiej niż kie­dy­kol­wiek rozu­miał, że nie powi­nien ni­gdy wygła­szać tego refe­ratu. Co się z nim sta­nie, jeżeli impe­ra­tor ubz­dura sobie, że zro­biono z niego głupca?

I rze­czy­wi­ście, Cleon wyglą­dał, jakby już miał w to uwie­rzyć.

– No dobrze – powie­dział – lecz co by się stało, gdy­byś miał poczy­nić prze­po­wied­nie przy­szło­ści, uza­sad­nione mate­ma­tycz­nie lub nie, które urzęd­nicy rzą­dowi, czyli ludzie, któ­rych zada­niem jest znać reak­cje spo­łe­czeń­stwa, uzna­liby za wywo­łu­jące poży­teczne zacho­wa­nia?

– Dla­czego aku­rat ja miał­bym być ci do tego potrzebny? Urzęd­nicy rzą­dowi sami mogliby poczy­nić takie prze­po­wied­nie i obyć się bez pośred­nika.

– Urzęd­nicy rzą­dowi nie mogliby tego zro­bić tak efek­tow­nie. Od czasu do czasu ogła­szają różne oświad­cze­nia. Ludzie nie­ko­niecz­nie im jed­nak wie­rzą.

– Dla­czego mi mie­liby uwie­rzyć?

– Ponie­waż jesteś mate­ma­ty­kiem. Obli­czył­byś przy­szłość, a nie… prze­wi­dział ją intu­icyj­nie, jeśli tak to się okre­śla.

– Ale to nie byłaby prawda.

– Któż by o tym wie­dział?

Cleon obser­wo­wał go przy­mru­żo­nymi oczami.

Zapa­dła cisza. Sel­don poczuł się zła­pany w pułapkę. Czy gdyby otrzy­mał bez­po­średni roz­kaz od impe­ra­tora, bez­piecz­nie byłoby odmó­wić? Mógłby zostać uwię­ziony lub stra­cony za odmowę. Nie bez pro­cesu oczy­wi­ście, ale nie­zmier­nie trudno spra­wić, aby pro­ces poto­czył się wbrew zało­że­niom bez­względ­nych urzęd­ni­ków, zwłasz­cza pro­ces wsz­częty na roz­kaz impe­ra­tora olbrzy­miego Impe­rium Galak­tycz­nego.

– To by nie zadzia­łało – odparł w końcu.

– Czemu nie?

– Gdyby mnie popro­szono o prze­wi­dze­nie nie­ja­snych uogól­nień, które żadną miarą nie mogłyby się spraw­dzić jesz­cze długo po śmierci obec­nego poko­le­nia, a być może i następ­nego, mogłoby to nam ujść na sucho, ale z dru­giej strony ogół nie zwró­ciłby na to więk­szej uwagi. Nie obcho­dzi­łaby go świe­tlana ewen­tu­al­ność za kilka stu­leci. Aby osią­gnąć jakieś wyniki – kon­ty­nu­ował Sel­don – musiał­bym prze­wi­dzieć sprawy o donio­ślej­szym zna­cze­niu, bar­dziej bez­po­śred­nie moż­li­wo­ści. Tylko takie prze­po­wied­nie wywo­ła­łyby reak­cję ogółu. Prę­dzej czy póź­niej jed­nak, a praw­do­po­dob­nie prę­dzej, jedna z tych moż­li­wo­ści nie spraw­dzi­łaby się i stra­cił­bym natych­miast wia­ry­god­ność. Jed­no­cze­śnie ty mógł­byś też stra­cić popu­lar­ność i, co naj­gor­sze, nie byłoby już wspar­cia dla roz­woju psy­cho­hi­sto­rii, tak że znik­nę­łaby szansa na uzy­ska­nie z niej jakich­kol­wiek korzy­ści, gdyby przy­szłe ulep­sze­nia metod mate­ma­tycz­nych pomo­gły przy­bli­żyć ją do sfery prak­tycz­no­ści.

Cleon rzu­cił się na krze­sło i spoj­rzał chmur­nie na Sel­dona.

– Czy to wszystko, co wy, mate­ma­tycy, potra­fi­cie? Upie­ra­cie się tylko przy nie­moż­li­wo­ściach?

– Pro­szę o wyba­cze­nie, ale to ty, Wasza Wyso­kość, upie­rasz się przy nie­moż­li­wo­ściach – powie­dział Sel­don z roz­pacz­liwą łagod­no­ścią.

– Pozwól, że cię wypró­buję, czło­wieku. Przy­pu­śćmy, że popro­sił­bym cię, byś wyko­rzy­stał swoją mate­ma­tykę, żeby powie­dzieć mi, czy pew­nego dnia zostanę skry­to­bój­czo zamor­do­wany. Co byś powie­dział?

– Mój sys­tem mate­ma­tyczny nie dałby odpo­wie­dzi na tak kon­kretne pyta­nie, nawet gdyby psy­cho­hi­sto­ria dzia­łała z naj­wyż­szą spraw­no­ścią. Cała mecha­nika kwan­towa nie potrafi prze­wi­dzieć zacho­wa­nia jed­nego samot­nego elek­tronu, a jedy­nie prze­ciętne zacho­wa­nie wielu.

– Znasz się na swo­jej mate­ma­tyce lepiej ode mnie. Podaj mi oparte na niej mądre domnie­ma­nie. Czy pew­nego dnia zostanę zamor­do­wany?

– Zasta­wiasz na mnie pułapkę, Wasza Wyso­kość. – Sel­don sta­rał się być łagodny. – Albo powiedz mi, jaką odpo­wiedź chcesz usły­szeć, a ja ci ją podam, albo pozwól mi swo­bod­nie odpo­wie­dzieć według mojego uzna­nia, bez groźby kary.

– Mów, co ci się podoba.

– Słowo honoru?

– Chcesz go na piśmie? – zapy­tał sar­ka­stycz­nie Cleon.

– Wystar­czy mi twoje ustne przy­rze­cze­nie, panie – rzekł Sel­don z zamie­ra­ją­cym ser­cem, gdyż wcale nie był tego pewien.

– Masz moje słowo honoru.

– Zatem mogę ci powie­dzieć, że w ciągu minio­nych czte­rech stu­leci pra­wie połowa impe­ra­to­rów została skry­to­bój­czo zamor­do­wana, z czego wnio­skuję, że praw­do­po­do­bień­stwo zama­chu na twoje życie wynosi w przy­bli­że­niu jeden do dwóch.

– Każdy głupi potrafi dać taką odpo­wiedź – rzu­cił Cleon z pogardą. – Nie potrzeba do tego mate­ma­tyka.

– Kil­ka­krot­nie powta­rza­łem ci, panie, że moja mate­ma­tyka jest nie­przy­datna do roz­wią­zy­wa­nia pro­ble­mów prak­tycz­nych.

– Czy nie przy­szło ci na myśl, że uczę się z lek­cji, któ­rych udzie­lili mi moi nie­for­tunni poprzed­nicy?

Sel­don wziął głę­boki wdech i zary­zy­ko­wał:

– Nie, Wasza Wyso­kość. Cała histo­ria poka­zuje, że nie uczymy się z lek­cji prze­szło­ści. Na przy­kład, wpu­ści­łeś mnie tu na pry­watne posłu­cha­nie. Nie oba­wiasz się, że mógł­bym doko­nać na cie­bie zama­chu?… Czego zresztą nie zamie­rzam robić, Wasza Impe­rialna Mość – dodał pospiesz­nie.

Cleon uśmiech­nął się blado.

– Nie doce­niasz naszej dokład­no­ści… lub postę­pów w tech­nice, czło­wieku. Prze­stu­dio­wa­li­śmy sta­ran­nie twoją histo­rię, całą twoją prze­szłość. Kiedy przy­je­cha­łeś, zosta­łeś dro­bia­zgowo zba­dany. Prze­ana­li­zo­wano wyraz two­jej twa­rzy i cechy two­jego głosu. Pozna­li­śmy szcze­gó­łowo twój stan emo­cjo­nalny; zna­li­śmy nie­mal twoje myśli. Gdyby był choć cień wąt­pli­wo­ści co do two­jej nie­szko­dli­wo­ści, nie pozwo­lono by ci zbli­żyć się do mnie. Wła­ści­wie już byś nie żył.

Sel­don poczuł falę mdło­ści, ale opa­no­wał się i rzekł:

– Ludzie z zewnątrz zawsze mieli trud­no­ści z dotar­ciem do impe­ra­to­rów, nawet przy mniej zaawan­so­wa­nej tech­nice. Jed­nak pra­wie każdy skry­to­bój­czy mord był zama­chem pała­co­wym. To ludzie sto­jący naj­bli­żej impe­ra­tora są dla niego naj­więk­szym zagro­że­niem. Sta­ranne prze­świe­tle­nie ludzi z zewnątrz jest wobec tego nie­istotne. A jeśli cho­dzi o two­ich urzęd­ni­ków, two­ich gwar­dzi­stów, two­ich bli­skich przy­ja­ciół, nie możesz ich trak­to­wać tak jak mnie.

– Dobrze o tym wiem – powie­dział Cleon. – Odpo­wiem ci na to, że ota­cza­ją­cych mnie ludzi trak­tuję spra­wie­dli­wie i nie daję im powodu do nie­chęci.

– Głu­pie… – zaczął Sel­don, ale prze­rwał zmie­szany.

– Mów dalej – rzekł Cleon ze zło­ścią. – Pozwo­li­łem ci mówić bez skrę­po­wa­nia. W jakim sen­sie jestem głupi?

– To słowo wymknęło mi się nie­opatrz­nie, Wasza Wyso­kość. Chcia­łem powie­dzieć „nie­istotne”. To, jak trak­tu­jesz przy­ja­ciół i osoby z naj­bliż­szego oto­cze­nia, jest nie­istotne. Musisz być podejrz­liwy; byłoby wbrew natu­rze ludz­kiej zacho­wy­wać się ina­czej. Nie­ostrożne słowo, takie jak moje przed chwilą, nie­ostrożny gest, wąt­piący wyraz twa­rzy i dasz po sobie poznać nie­uf­ność. A każdy taki odruch zdra­dza­jący podej­rze­nia uru­cha­mia błędne koło. Bli­ski przy­ja­ciel wyczuje to, obu­rzy się i zmieni swoje zacho­wa­nie pomimo wszel­kich sta­rań, żeby tego unik­nąć. Wyczu­jesz to i sta­niesz się bar­dziej nie­ufny, a w końcu albo on zosta­nie stra­cony, albo ty skry­to­bój­czo zamor­do­wany. Jest to pro­ces nie­unik­niony, czego dowo­dzą losy impe­ra­to­rów ostat­nich czte­rech stu­leci, a to tylko jedna z oznak nara­sta­ją­cych trud­no­ści w rzą­dze­niu Impe­rium.

– A zatem nie mogę zro­bić nic, żeby unik­nąć skry­to­bój­stwa?

– Nie, Wasza Wyso­kość – powie­dział Sel­don. – Ale z dru­giej strony może się oka­zać, że będziesz miał szczę­ście.

Cleon bęb­nił pal­cami po porę­czy krze­sła.

– Jesteś bez­u­ży­teczny, czło­wieku, tak samo jak twoja psy­cho­hi­sto­ria – rzekł ostro. – Zostaw mnie.

Po tych sło­wach impe­ra­tor odwró­cił wzrok i nagle wydało się, że ma znacz­nie wię­cej niż trzy­dzie­ści dwa lata.

– Mówi­łem, że moja mate­ma­tyka będzie dla cie­bie bez­u­ży­teczna, Wasza Wyso­kość. Naj­moc­niej prze­pra­szam.

Sel­don pró­bo­wał się ukło­nić, ale na jakiś sygnał, któ­rego nie zauwa­żył, weszło dwóch straż­ni­ków i wypro­wa­dziło go. Z kom­naty kró­lew­skiej dobiegł go głos Cle­ona:

– Odstaw­cie tego czło­wieka tam, skąd go przy­wie­ziono.

4

Eto Deme­rzel poja­wił się i spoj­rzał na impe­ra­tora z nale­ży­tym sza­cun­kiem.

– Wasza Impe­rialna Mość, pra­wie stra­ci­łeś pano­wa­nie nad sobą – powie­dział.

Cleon pod­niósł wzrok i z wyraź­nym wysił­kiem zdo­łał się uśmiech­nąć.

– Cóż, zga­dza się. Ten czło­wiek spra­wił mi bar­dzo duży zawód.

– Jed­nak nie obie­cy­wał wię­cej, niż zaofe­ro­wał.

– Nic nie zaofe­ro­wał.

– I niczego nie obie­cy­wał, Wasza Impe­rialna Mość.

– To było roz­cza­ro­wu­jące.

– Być może nawet bar­dziej niż roz­cza­ro­wu­jące – stwier­dził Deme­rzel. – Ten czło­wiek to luźna armata, Wasza Impe­rialna Mość.

– Luźne co, Deme­rzel? Zawsze uży­wasz wielu dziw­nych okre­śleń. Co to jest luźna armata?

– To po pro­stu wyra­że­nie, które usły­sza­łem w mło­do­ści, Wasza Impe­rialna Mość – odparł poważ­nie Deme­rzel. – Po Impe­rium krąży wiele dziw­nych wyra­żeń i nie­które z nich są nie­znane na Tran­to­rze, tak jak zwroty tran­tor­skie są nie­znane gdzie indziej.

– Przy­sze­dłeś pouczać mnie, że Impe­rium jest wiel­kie? Co rozu­miesz, mówiąc o tym czło­wieku, że jest luźną armatą?

– Tylko tyle, że może wyrzą­dzić wiele szkody, nie­ko­niecz­nie celowo. Nie ma poję­cia o swo­jej sile. Czy też waż­no­ści.

– Wyde­du­ko­wa­łeś to, prawda, Deme­rzel?

– Tak, Wasza Impe­rialna Mość. To miesz­ka­niec pro­win­cji. Nie zna ani Tran­tora, ani jego zwy­cza­jów. Ni­gdy dotąd nie był na naszej pla­ne­cie i nie umie zacho­wy­wać się jak czło­wiek dobrze wycho­wany, jak dwo­rza­nin. A jed­nak ci się prze­ciw­sta­wił.

– A dla­cze­góż by nie? Pozwo­li­łem mu mówić. Pomi­ną­łem ety­kietę. Trak­to­wa­łem go jak rów­nego sobie.

– Nie­zu­peł­nie, Wasza Impe­rialna Mość. Trak­to­wa­nie innych jak rów­nych sobie nie leży w two­jej natu­rze. Masz nawyk roz­ka­zy­wa­nia. A nawet gdy­byś pró­bo­wał spra­wić, żeby jakaś osoba czuła się swo­bod­nie, nie­wielu potra­fi­łoby się na to zdo­być. Więk­szość wpa­dłaby w osłu­pie­nie lub, co gor­sza, zacho­wy­wa­łaby się słu­żal­czo. Ten czło­wiek był hardy.

– Cóż, możesz to podzi­wiać, Deme­rzel, ale mi się on nie spodo­bał. – Cleon wyglą­dał na zamy­ślo­nego i nie­za­do­wo­lo­nego. – Czy zauwa­ży­łeś, że w ogóle nie wysi­lił się, żeby mi wyja­śnić swoją mate­ma­tykę? Jak gdyby wie­dział, że nie zro­zu­miem ani słowa.

– I nie zro­zu­miał­byś, Wasza Impe­rialna Mość. Nie jesteś ani mate­ma­ty­kiem, ani naukow­cem, ani też arty­stą. Ist­nieje wiele dzie­dzin, w któ­rych inni orien­tują się lepiej od cie­bie. Ich zada­niem jest korzy­sta­nie z tej wie­dzy, żeby ci słu­żyć. Jesteś impe­ra­to­rem, a to jest warte wszyst­kie ich spe­cja­li­za­cje razem wzięte.

– Naprawdę? Nie miał­bym nic prze­ciwko, gdyby moją igno­ran­cję uświa­do­mił mi sta­rzec, który gro­ma­dził wie­dzę przez wiele lat, ale ten Sel­don jest dokład­nie w moim wieku. Jak to się dzieje, że wie tak dużo?

– Nie musiał się uczyć nawyku roz­ka­zy­wa­nia ani sztuki podej­mo­wa­nia decy­zji, która wpły­nie na życie innych ludzi.

– Cza­sami, Deme­rzel, zasta­na­wiam się, czy się ze mnie nie naśmie­wasz.

– Wasza Impe­rialna Mość… – odparł z wyrzu­tem impe­rialny szef sztabu.

– Ale mniej­sza o to. Wróćmy do tej two­jej luź­nej armaty. Dla­czego on miałby być nie­bez­pieczny? Mnie się wydaje naiw­nym pro­win­cju­szem.

– I jest nim. Ale cho­dzi o jego mate­ma­tyczne roz­wi­nię­cie.

– Mówi, że jest bez­u­ży­teczne.

– Tobie wyda­wało się, że mogłoby być przy­datne. Ja też tak pomy­śla­łem, gdy mi to wyja­śni­łeś. Inni rów­nież mogliby tak pomy­śleć. Ten mate­ma­tyk może sam zacząć tak myśleć, teraz kiedy jego umysł został na to nakie­ro­wany. I kto wie, może jesz­cze opra­co­wać jakiś spo­sób na wyko­rzy­sta­nie swo­jej ana­lizy. Jeżeli to zrobi, prze­po­wia­da­nie przy­szło­ści, nawet w bar­dzo mgli­sty spo­sób, będzie rów­no­znaczne z posia­da­niem wiel­kiej wła­dzy. Nawet jeśli nie będzie chciał tej wła­dzy dla sie­bie, co byłoby samo­za­par­ciem, które zawsze wydaje mi się nie­praw­do­po­dobne, mógłby zostać wyko­rzy­stany przez innych.

– Ja pró­bo­wa­łem go wyko­rzy­stać, ale nie ugiął się.

– Nie zasta­no­wił się nad tym. Być może teraz to zrobi. A gdyby na­dal nie chciał pra­co­wać dla cie­bie, czy nie mógłby zostać namó­wiony przez… powiedzmy… bur­mi­strza Wye?

– Dla­czego miałby się zgo­dzić pomóc bur­mi­strzowi Wye, a nie nam?

– Zgod­nie z jego obja­śnie­niami, trudno prze­wi­dzieć uczu­cia i zacho­wa­nie jed­no­stek.

Cleon nachmu­rzył się i usiadł w zamy­śle­niu.

– Czy naprawdę myślisz, że mógłby roz­wi­nąć tę swoją psy­cho­hi­sto­rię do takiego stop­nia, że byłaby uży­teczna? Jest taki pewny, że nie potrafi tego doko­nać.

– Z cza­sem może odkryć, że mylił się, zaprze­cza­jąc tej moż­li­wo­ści.

– A więc chyba powi­nie­nem był go zatrzy­mać – powie­dział Cleon.

– Nie, Wasza Impe­rialna Mość – zaprze­czył Deme­rzel. – Instynkt nie zawiódł cię, kiedy puści­łeś Sel­dona. Uwię­zie­nie go, obo­jęt­nie jak bar­dzo zama­sko­wane, spo­wo­do­wa­łoby nie­chęć i roz­pacz, a to nie pomo­głoby mu roz­wi­jać jego kon­cep­cji ani nie zachę­ci­łoby go do tego, żeby nam pomóc. Lepiej puścić go wolno, jak to zro­bi­łeś, ale trzy­mać nie­ustan­nie na nie­wi­dzial­nej smy­czy. W ten spo­sób możemy pil­no­wać, żeby nie został wyko­rzy­stany przez two­jego wroga, Wasza Impe­rialna Mość, a jed­no­cze­śnie możemy pocią­gnąć za smycz i spro­wa­dzić go, gdy do końca opra­cuje swoją naukę. Wtedy mogli­by­śmy być… bar­dziej prze­ko­nu­jący.

– Ale co będzie, jeśli zosta­nie prze­chwy­cony przez mojego wroga lub, jesz­cze lepiej, wroga Impe­rium, gdyż osta­tecz­nie ja jestem Impe­rium, lub jeśli z wła­snej ini­cja­tywy zechce słu­żyć wro­gowi? Widzisz, to też wcho­dzi w rachubę.

– I tak powi­nie­neś myśleć. Dopil­nuję, żeby temu zapo­biec, ale jeśli mimo wszel­kich wysił­ków to się zda­rzy, lepiej będzie, żeby go nie miał nikt niż nie­po­wo­łana osoba.

Cleon wyglą­dał na zanie­po­ko­jo­nego.

– Pozo­sta­wiam to wszystko w two­ich rękach, Deme­rzel, ale mam nadzieję, że nie będziemy postę­po­wać zbyt pochop­nie. Osta­tecz­nie może się oka­zać jedy­nie krze­wi­cie­lem teo­re­tycz­nej nauki, któ­rej nie da się zasto­so­wać w prak­tyce.

– To cał­kiem moż­liwe, Wasza Impe­rialna Mość, ale bez­piecz­niej byłoby zało­żyć, że ten czło­wiek jest – lub mógłby się oka­zać – ważny. Stra­cimy tylko tro­chę czasu, jeśli okaże się, że zaprzą­ta­li­śmy sobie głowę czło­wiekiem bez zna­cze­nia. Możemy jed­nak stra­cić Galak­tykę, jeżeli zigno­ru­jemy kogoś o wiel­kim zna­cze­niu.

– No dobrze – powie­dział Cleon. – Ale ufam, że nie będę musiał znać szcze­gó­łów… jeżeli okażą się nie­przy­jemne.

– Miejmy nadzieję, że do tego nie doj­dzie.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Wszyst­kie zamiesz­czone tutaj cytaty z Ency­klo­pe­dii Galak­tycz­nej zaczerp­nięte zostały za zgodą wydawcy z jej 116. wyda­nia opu­bli­ko­wa­nego w 1020 roku e.F. przez Encyc­lo­pe­dia Galac­tica Publi­shing Co. na Ter­mi­nu­sie. [wróć]

Tytuł ory­gi­nału: Pre­lude to Foun­da­tion

Copy­ri­ght © 1988 by Night­fall, Inc.

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2013, 2017, 2021

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor serii: Piotr Her­ma­now­ski

Redak­tor II wyda­nia: Bła­żej Kem­nitz

Opra­co­wa­nie gra­ficzne serii i pro­jekt okładki: Jacek Pie­trzyń­ski

Ilu­stra­cja na okładce

© John Har­ris

Wyda­nie II e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Pre­lu­dium Fun­da­cji, wyd. II popra­wione, dodruk, Poznań 2013)

ISBN 978-83-7818-216-0

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer