Gangsta Paradise. Pako - Agnieszka Lingas-Łoniewska - ebook + audiobook

Gangsta Paradise. Pako ebook i audiobook

Agnieszka Lingas-Łoniewska

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

13 osób interesuje się tą książką

Opis

Byłem gangusem, ale miałem swój honor. I cały ofiarowałem właśnie jej.

Piotr „Pako” Pakosławski jest wysoko postawionym gangsterem w organizacji Reno. Na co dzień zarządza klubem Prozac i przede wszystkim dobrze się bawi. Od lat nie utrzymuje bliskich kontaktów z rodzicami, kocha tylko starszą siostrę, która po koszmarze przeżytym w młodości wyjechała z kraju i ułożyła sobie życie na nowo.

Sytuacja się zmienia, gdy Pako poznaje Kaję, początkującą piosenkarkę. Jednak dziewczyna wkrótce ma wyjść za mąż za starszego o dwadzieścia lat producenta muzycznego, Jerzego Domana. Szybko wychodzi na jaw, że ścieżki obu mężczyzn przecięły się w dalekiej przeszłości i to Doman jest odpowiedzialny za tragedię siostry Piotra. Pako ma świadomość, w jakim niebezpieczeństwie znalazła się Kaja, która zdążyła skraść jego serce. Z czasem prawda okazuje się dużo brutalniejsza, niż przypuszczał. A niczego nieświadoma dziewczyna szykuje się do ślubu.

Wkrótce nadejdzie czas na ostateczną rozgrywkę, w której kartą przetargową będzie rudowłosa nastolatka. Pako nie zdołał pomóc własnej siostrze, ale liczy na to, że da radę chociaż ocalić Kaję. Mężczyzna zdaje sobie sprawę, że przed nimi walka na śmierć i życie, a zwycięzca może być tylko jeden. Reno, Katan i Pako nie biorą pod uwagę porażki. 

Ostatni tom serii Gangsta Paradise to historia rodem z gangsterskiego filmu, a także opowieść o tym, jak w świecie pełnym zła, brudu i szaleństwa narodziła się miłość.

Spektakularne zakończenie bestsellerowej serii.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 222

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 41 min

Lektor: Agnieszka Lingas-Loniewska
Oceny
4,7 (1015 ocen)
788
156
57
11
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
mada12312

Nie oderwiesz się od lektury

Książka super fajnie że autorka poruszył tak ważny temat jak handel kobietami ta część była naprawdę fantastyczna tylko szkoda że już koniec tej serii 🥰🥰🥰
30
jakiza

Nie oderwiesz się od lektury

Ooo jak zwykle świetnie się czytało :)
10
alabomba

Nie oderwiesz się od lektury

Super
10
Molinezja84

Nie oderwiesz się od lektury

Fantastyczna.
10
MonikaKowalska1982

Nie oderwiesz się od lektury

Szkoda ze to juz koniec. Mega fajna
10

Popularność




Re­dak­cja: BE­ATA KO­STRZEW­SKA
Ko­rek­ta: HE­LE­NA KU­JA­WA
Skład: MO­NI­KA PI­RO­GO­WICZ
Okład­ka: MA­CIEJ SY­SIO
Fo­to­gra­fia na okład­ce: Co­py­ri­ght © iStoc­k_Lo­ra­do
© Co­py­ri­ght by Agniesz­ka Lin­gas-Ło­niew­ska, 2022 © Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Jak­Bo­ok, 2022
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-965493-3-4
Wy­daw­nic­two Jak­Bo­ok ul. Li­po­wa 61, 55-020 Mni­cho­wi­cewww.wy­daw­nic­two­jak­bo­ok.pl
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

PRO­LOG

Spoj­rza­łem w oczy mo­je­go przy­ja­cie­la i wi­dzia­łem w nich taką samą de­ter­mi­na­cję, jaka za­pew­ne wi­docz­na była w mo­ich. Wy­gląda­li­śmy obaj jak z fil­mu ak­cji – spodnie moro, ko­szul­ki kha­ki, ka­mi­zel­ki z ke­vla­ru, broń dłu­ga, krót­ka, noże. Je­śli ktoś za­bie­rał to, co na­le­ża­ło do na­sze­go gang­ster­skie­go raju... za­słu­gi­wał tyl­ko na śmie­rć. Ja nie za­mie­rza­łem zgi­nąć.

Ale je­śli od tego będzie za­le­ża­ło jej ży­cie...

Nie będę miał opo­rów.

Nie spo­dzie­wa­łem się, że kie­dyś to przy­znam, ale tak.

By­łem w sta­nie zgi­nąć w imię mi­ło­ści.

Mo­jej pierw­szej i cho­ler­nie praw­dzi­wej mi­ło­ści.

ROZ­DZIAŁ 1

Mr Kit­ty, After Dark

Ten so­bot­ni wie­czór w Pro­za­cu ni­czym nie ró­żnił się od zwy­kłe­go so­bot­nie­go me­la­nżu. Mu­zy­ka, dud­ni­ące basy, wy­stępy tan­ce­rek, świa­tła, dym, wóda, la­ski, pro­chy. Dzień jak co dzień, a ra­czej noc jak ka­żda. Już daw­no wsi­ąkłem w ten kli­mat i te­raz nie wy­obra­ża­łem so­bie in­nej mo­żli­wo­ści spędza­nia cza­su. Poza tym by­łem tu­taj sze­fem i pil­no­wa­łem biz­ne­sów mo­je­go bos­sa, Reno. Ale dzi­siaj... sy­tu­acja chy­ba wy­gląda­ła tro­chę ina­czej. W jed­nej z lóż ba­wi­ły się ro­ze­śmia­ne dziew­czy­ny, któ­re sza­la­ły z oka­zji wie­czor­ku pa­nie­ńskie­go jed­nej z nich. Przy­szła pan­na mło­da... spra­wia­ła wra­że­nie śred­nio ucie­szo­nej, co mnie z jed­nej stro­ny bar­dzo ura­do­wa­ło, a z dru­giej tro­chę prze­ra­zi­ło. Sam do ko­ńca nie wie­dzia­łem, jak po­de­jść do te­ma­tu. Kie­dy ja­kiś czas temu ta dziew­czy­na po­ja­wi­ła się w klu­bie, nie wie­dzieć cze­mu od razu zwró­ci­ła moją uwa­gę. Oczy­wi­ście nie było w tym nic dziw­ne­go, bo zwy­kle ład­ne la­ski zwra­ca­ły moją uwa­gę. Ale ta ru­do­wło­sa... kur­czę... Było w niej coś ta­kie­go, że nie mo­głem ode­rwać od niej oczu. Ja­kaś taka ulot­na de­li­kat­no­ść, nie­win­no­ść, na­iw­no­ść może też. Po­czu­łem zew krwi. Jak­bym za­mie­nił się w dra­pie­żni­ka, a ona moją przy­szłą ofia­rę. Wróć. By­łem prze­cież dra­pie­żni­kiem. I cho­ler­nie uwiel­bia­łem ba­wić się w po­lo­wa­nia. To nada­wa­ło ryt­mu mo­je­mu ży­ciu, bo nic mnie tak nie na­kręca­ło jak za­ba­wa. Pew­nie w in­nym wcie­le­niu ży­łem jako kot, one wszak ko­cha­ją za­ba­wić się z upo­lo­wa­ny­mi ofia­ra­mi. Poza tym... ta ru­do­wło­sa pan­na wy­da­wa­ła się zu­pe­łnie nie pa­so­wać do klu­bo­wych kli­ma­tów, bo zwy­kle dziew­czy­ny, któ­re tu­taj przy­by­wa­ły i spo­gląda­ły na mnie z wy­ra­źną pro­po­zy­cją, nada­wa­ły na zna­jo­mych fa­lach. Coś w kli­ma­cie: pa­trzę na cie­bie, a ty wej­dź we mnie. Ostat­nio tro­chę mnie to nu­ży­ło, bo na­praw­dę nie mu­sia­łem się już na­wet w naj­mniej­szym stop­niu sta­rać. Twa­rze, cyc­ki, dupy, to wszyst­ko mie­sza­ło się, za­ma­zy­wa­ło, na­wet nie po­tra­fi­łem po­wie­dzieć, z jaką la­ską by­łem, jak wy­gląda­ła, do­pa­so­wać kszta­łtu cyc­ków do twa­rzy, o imie­niu nie wspo­mi­na­jąc. Ko­bie­ty za­mie­ni­ły się w jed­ną wiel­ką masę prze­wa­la­jących się przez moje łó­żko ciał, a ja sta­łem się tym, któ­ry w tym wszyst­kim usi­ło­wał się od­na­le­źć i wy­jść na pro­stą. Tym­cza­sem ruda... to była ca­łkiem inna baj­ka. Inna pla­ne­ta. A te­raz ba­wi­ła się na swo­im wie­czo­rze pa­nie­ńskim i co rusz zer­ka­ła na mnie. Roz­ma­wia­łem z nią do tej pory dwa razy i dzi­siaj zno­wu się z nią spo­tka­łem. Naj­pierw ob­ser­wo­wa­łem ją na ekra­nie mo­ni­to­ra w moim ga­bi­ne­cie, a po­tem... Mu­sia­łem z nią po­ga­dać. A jesz­cze pó­źniej boss uświa­do­mił mi to, kim ona jest. Kaja. Sio­stra na­szej zna­jo­mej luk­su­so­wej pani do­brych oby­cza­jów. Haj­ta­ła się ze star­szym od sie­bie o dwa­dzie­ścia lat go­ściem. Je­rzy Do­man, pro­du­cent mu­zycz­ny. Wiel­bi­ciel mło­dych dziew­czyn. Gnój, któ­ry... Po­trząsnąłem gło­wą. Nie, stwier­dzi­łem, że nie będę po­now­nie w to wcho­dził. Ale kom­plet­nie nie po­tra­fi­łem tego po­jąć. Jak Rita mo­gła na to po­zwo­lić! Lecz wie­dzia­łem jed­no. Nie ma opcji, że fa­cet do­sta­nie ją w swo­je łapy. Nie ma, kur­wa, opcji!

Wy­sze­dłem z mo­je­go ga­bi­ne­tu, bo mu­sia­łem po­roz­ma­wiać z tą dziew­czy­ną. Nie ob­cho­dzi­ło mnie to, kim była, za kogo wy­cho­dzi­ła, nie mar­twi­łem się fak­tem, że boss ka­zał mi się od tego od­je­bać. Zbyt wie­le wspo­mnień, zbyt wie­le bólu, za dużo gów­na zwi­ąza­ne­go z tym, co wy­da­rzy­ło się w moim ży­ciu. Nie za­mie­rza­łem od­pu­ścić. Za­wsze tak było – kie­dy się w coś wkręca­łem, pa­rłem do przo­du, bez względu na kon­se­kwen­cje.

Pod­sze­dłem do loży dziew­czyn, wi­dzia­łem, że są już nie­źle wsta­wio­ne. Ale przy­szła pan­na mło­da (co za chu­jo­we okre­śle­nie!) wy­gląda­ła na ca­łkiem trze­źwą. I albo się my­li­łem, albo na­praw­dę to do­strze­głem – błysk ra­do­ści w jej zie­lo­nych oczach, gdy mnie doj­rza­ła. Ruda była nie­wy­so­ka, kszta­łt­na, z faj­ny­mi cyc­ka­mi, no po pro­stu za­je­bi­sta, mu­sia­łem to przy­znać. Za mło­da i zbyt nie­win­na, ale ład­na. I gdy po­my­śla­łem, że ten gnój po­ło­żył lub po­ło­ży na niej swo­je brud­ne łapy... ogar­niał mnie wkurw po­mie­sza­ny z de­ter­mi­na­cją.

Sta­nąłem przy ba­rze i nie spusz­cza­łem z niej wzro­ku. Mój czło­wiek, Mi­ętus, pod­sze­dł do mnie, rzu­cił okiem na ba­wi­ące się la­ski i po­wie­dział ci­cho:

– Przy­szli bie­ga­cze. Mają ja­kiś pro­blem. Mam się tym za­jąć?

– Uwiel­biam pro­ble­my. – Wes­tchnąłem. – Da­waj ich do mnie. – Kiw­nąłem gło­wą, na­dal wpa­tru­jąc się w rudą. Ta uda­wa­ła, że nie zer­ka w moją stro­nę, ale ja­koś ją przy­ci­ąga­łem, więc co rusz na mnie spo­gląda­ła.

– Faj­na ta pan­na mło­da, nie, sze­fie? – Mi­ętus uśmiech­nął się sze­ro­ko.

– Nu­dzi ci się? – Zmarsz­czy­łem brwi.

– Nie, no, luz. Już idę po lesz­czy.

Ru­szy­łem do ga­bi­ne­tu, po dro­dze spoj­rza­łem na Ali­nę, któ­ra przy­go­to­wy­wa­ła się do wy­stępu. Wy­gląda­ła na wkur­wio­ną. Mia­łem na­dzie­ję, że mój przy­ja­ciel coś zro­bi z tą dziew­czy­ną, bo czu­łem tu­taj nad nimi wiel­ką bom­bę, któ­ra mo­gła w ka­żdej chwi­li wy­buch­nąć.

Usia­dłem za biur­kiem, przyj­mu­jąc moją zwy­kłą po­sta­wę mó­wi­ącą „wy­pier­da­lać”. Po chwi­li w po­miesz­cze­niu po­ja­wił się Mi­ętus w to­wa­rzy­stwie na­szych trzech di­le­rów.

– Co się uro­dzi­ło?

– Zno­wu ja­kaś gów­na­że­ria la­ta­ła z bie­lą. – Ka­losz, wy­so­ki, chu­dy gość o wy­glądzie in­for­ma­ty­ka, wy­stąpił na­przód.

– Gdzie?

– Wszędzie. Na na­szym te­re­nie. Głów­nie w Pa­ra­noi.

W tym klu­bie też mie­li­śmy udzia­ły.

– Mie­li ta­niej – do­dał dru­gi, na któ­re­go wo­ła­li­śmy Pa­skud, bo był, kur­wa, jak z ob­raz­ka.

Spoj­rza­łem na Mi­ętu­sa.

– Zor­ga­ni­zuj to. Mu­si­my się tam po­ja­wić i po­ga­dać z me­na­dże­rem.

– Tak jest.

– Ma­cie dzi­siaj coś dla mnie? – Spoj­rza­łem na bie­ga­czy.

Po­ki­wa­li gło­wa­mi i za­częli roz­li­czać się z to­wa­ru. Oczy­wi­ście co do gro­si­ka. Byli uczci­wi, poza tym wie­dzie­li, że ro­bie­nie nas w wała ma fi­nał w dru­cia­nej siat­ce w świe­bo­dzic­kich ka­mie­nio­ło­mach.

Kie­dy za­ko­ńczy­li i wy­szli, opa­rłem się o skó­rza­ne opar­cie fo­te­la i za­mknąłem oczy. Wci­ąż my­śla­łem o tej ru­do­wło­sej dziew­czy­nie i wi­dzia­łem tam­te­go gno­ja, któ­ry daw­no temu po­ja­wił się w moim ży­ciu. Hi­sto­ria za­czy­na­ła za­ta­czać koło i oto ten skur­wy­syn zno­wu sta­nął na mo­jej dro­dze. Wte­dy by­łem gów­nia­rzem, te­raz je­stem gang­ste­rem. I wie­dzia­łem, że nie od­pusz­czę i nie dam temu chu­jo­wi skrzyw­dzić ko­lej­nej dziew­czy­ny!

Za­ło­ży­łem ma­ry­nar­kę, roz­pi­ąłem dwa gu­zi­ki ele­ganc­kiej błękit­nej ko­szu­li, po­pra­wi­łem wło­sy i wy­sze­dłem z ga­bi­ne­tu. W klu­bie so­bot­ni me­la­nż w pe­łni – mu­zy­ka, wy­stępy, świa­tła, la­se­ry, dym, wóda, la­ski, fa­ce­ci. Wszyst­ko pul­so­wa­ło. Za­ci­ągnąłem się za­pa­chem ciem­nej stro­ny mia­sta. To było moje ży­cie, moja co­dzien­no­ść, od­kąd Reno wzi­ął mnie do swo­jej or­ga­ni­za­cji. A ja od razu wci­ągnąłem w to mo­je­go naj­lep­sze­go kum­pla, Ka­ta­na. Czu­łem się w tych kli­ma­tach jak ryba w wo­dzie. I nie za­mie­ni­łbym tego na co­kol­wiek in­ne­go.

Mi­nąłem bar i pod­sze­dłem do prze­stron­nych lóż, w jed­nej z nich sie­dzia­ła ru­do­wło­sa. Uśmiech­nąłem się do niej, kie­dy tyl­ko za­wie­si­ła na mnie wzrok. Po­de­szła bli­żej.

– Wi­dzę, że do­brze się ba­wi­cie. Wszyst­ko okej, ob­słu­ga się spi­sa­ła? – za­ga­iłem jak na po­rząd­ne­go me­na­dże­ra mod­ne­go klu­bu przy­sta­ło.

Dziew­czy­na z za­pa­łem po­ki­wa­ła gło­wą.

– Jest re­we­la­cyj­nie. Ko­le­żan­ki za­chwy­co­ne! – Po­ma­cha­ła ręką do swo­je­go to­wa­rzy­stwa. Roz­ba­wio­ne i wsta­wio­ne la­ski pisz­cza­ły oraz wzno­si­ły to­a­sty wszyst­kim, czym się dało.

– A ty? Też za­chwy­co­na? – Gdy się po­chy­li­łem, do­ta­rł do mnie za­pach ko­ko­su, a zie­lo­ne tęczów­ki ru­do­wło­sej się roz­sze­rzy­ły.

Uśmiech­nęła się.

Była taka ufna.

Po­czu­łem zło­ść.

Ten ze­psu­ty skur­wy­syn ją znisz­czy!

– Bar­dzo! Jest wspa­nia­le! Świet­na muza, no i te wy­stępy! Wszyst­ko na me­ga­po­zio­mie.

– To cie­szę się. W ra­zie cze­go masz mój nu­mer.

– No t-tak... – Spoj­rza­ła na mnie tymi pi­ęk­ny­mi uf­ny­mi ocza­mi. – Za­pi­sa­łam wte­dy, gdy uzgad­nia­łam re­zer­wa­cję.

– Mo­żesz za­wsze za­dzwo­nić. W ka­żdej spra­wie. Ro­zu­miesz? – Po­chy­li­łem się jesz­cze bar­dziej i zła­pa­łem jej wzrok.

Spło­szy­ła się, za­gry­zła dol­ną war­gę, ale po chwi­li unio­sła ślicz­ną bu­zię i po­pa­trzy­ła na mnie. Po­ki­wa­ła gło­wą.

– Wiem.

Na­gle po­de­szła do nas smu­kła ciem­no­wło­sa dziew­czy­na, ubra­na w błysz­czącą su­kien­kę tak kusą, że mia­łem wra­że­nie, iż wy­star­czy je­den ruch, a la­ska zo­sta­nie albo z od­kry­ty­mi cyc­ka­mi, albo dupą. Do wy­bo­ru. Ale trze­ba było przy­znać, że była bar­dzo efek­tow­na. Kie­dyś... pew­nie uśmiech­nąłbym się do niej sze­ro­ko i być może za­brał ją do swo­je­go ga­bi­ne­tu. Ale dzi­siaj... Na­wet nie zwró­ci­łem na nią szcze­gól­nej uwa­gi.

– Hej, je­stem Ka­mi­la. – Po­da­ła mi rękę, nie­ma­lże gwa­łcąc mnie przy tym wzro­kiem. Do­sko­na­le zna­łem ta­kie spoj­rze­nia.

– Cze­ść – mruk­nąłem i po­pa­trzy­łem na Kaję. Ze zdzi­wie­niem zo­rien­to­wa­łem się, że do­strze­głem w jej oczach iry­ta­cję.

– Kaj­ka, nie mó­wi­łaś, że znasz sze­fa klu­bu.

La­ska w ku­sej su­kien­ce mu­sia­ła chy­ba być sta­łą by­wal­czy­nią, sko­ro była tak do­sko­na­le po­in­for­mo­wa­na.

– Bo nie znam – mruk­nęła ruda, po czym ujęła mnie pod ra­mię i po­szli­śmy w stro­nę baru. Wi­dzia­łem zmarsz­czo­ne czo­ło tej ca­łej Ka­mi­li i wy­ra­źny wkurw na ślicz­nej twa­rzy mo­jej ma­łej ogni­sto­wło­sej dziew­czy­ny.

Mia­łem wra­że­nie, że jesz­cze chce coś po­wie­dzieć, ale się roz­my­śli­ła. Mru­gnąłem do niej.

– W ba­rze ma­cie otwar­ty ra­chu­nek. Na mnie.

– Ja... sor­ry za ko­le­żan­kę. – Kiw­nęła gło­wą w stro­nę loży.

– Ża­den pro­blem. Mi­łej za­ba­wy, Kaja.

– Och... – Za­sko­czo­na po­pa­trzy­ła na mnie i się uśmiech­nęła. – Dzi­ęku­ję! To zna­czy... dzi­ęku­je­my!

– No pro­blem. Ro­bię to tyl­ko dla cie­bie. – Po­now­nie się po­chy­li­łem i do­tknąłem pal­cem jej po­licz­ka. Był gład­ki, de­li­kat­ny. Mia­łem wra­że­nie, że Kaja gwa­łtow­niej wci­ągnęła po­wie­trze.

– Tak... dzi­ęku­ję... – szep­nęła.

Od­wró­ci­łem się i po­sze­dłem do sie­bie. Jesz­cze ja­kiś czas po­sie­dzia­łem w ga­bi­ne­cie i nad ra­nem wy­sze­dłem z klu­bu. Wsia­dłem do mo­jej X-szóst­ki i po­je­cha­łem do domu. Miesz­ka­łem nie­da­le­ko, w su­mie mó­głbym przy­cho­dzić do klu­bu na pie­cho­tę. Ale za­wsze mia­łem coś do za­ła­twie­nia, więc sa­mo­chód był po­trzeb­ny.

Mój loft mie­ścił się na Jana Pa­wła II, w bu­dyn­kach po sta­rym szpi­ta­lu, na daw­nym pla­cu Pierw­sze­go Maja. Apar­ta­ment ku­pi­łem tu­taj ja­kiś rok temu za pra­wie pó­łto­ra ba­ńki. Miesz­ka­łem sam.

Za­sy­pia­łem sam.

Bu­dzi­łem się sam.

I wca­le nie na­rze­ka­łem.

Ale od­kąd do­wie­dzia­łem się o ślu­bie tej dziew­czy­ny z Do­ma­nem, skur­wie­lem, któ­ry znisz­czył ko­goś, kto był mi bli­ski... już nie by­łem sam.

Bo w mo­ich my­ślach, a na­wet snach... po­ja­wi­ła się ona.

Ru­do­wło­sa o cho­ler­nie na­iw­nym spoj­rze­niu.

*

Sie­dzia­łam w loży klu­bu Pro­zac i za­sta­na­wia­łam się, co ja wła­ści­wie tu­taj ro­bię. Czy to na pew­no był mój wie­czór pa­nie­ński? Zu­pe­łnie tego nie czu­łam. Mia­łam po­czu­cie, jak­bym ob­ser­wo­wa­ła wszyst­ko z boku. To sta­ło się tak szyb­ko, a ja... może i by­łam za­do­wo­lo­na, bo wie­dzia­łam, że moja sio­stra Ania chce mnie za­bez­pie­czyć. Nie za­sta­na­wia­łam się nad tym, czy czu­ję coś wi­ęcej do Je­rze­go. By­łam mło­da, ale już wie­dzia­łam, jak funk­cjo­nu­je ten świat. Ania sta­no­wi­ła do­sko­na­ły przy­kład. Ni­g­dy nie uży­wa­łam jej przy­dom­ku, „Rita” – to tak, jak­bym od­dzie­la­ła się gru­bą kre­ską od tego, czym się zaj­mo­wa­ła na co dzień. Te­raz uru­cha­mia­ła eks­klu­zyw­ny sa­lon fry­zjer­ski, za­trud­ni­ła zdol­nych sty­li­stów, ale jed­no­cze­śnie wci­ąż spo­ty­ka­ła się ze swo­imi sta­ły­mi klien­ta­mi. Kie­dyś wy­zna­ła mi, że za­ko­cha­ła się w jed­nym z nich. Wie­dzia­łam, o kim mó­wi­ła. O Reno – tym zim­nym, oschłym i wy­twa­rza­jącym nie­sa­mo­wi­ty dy­stans czło­wie­ku, któ­re­go bało się całe mia­sto. Ale on te­raz miał dziew­czy­nę, po­dob­no na­wet się za­ręczy­li – i od tam­te­go cza­su Ania jesz­cze utwier­dza­ła mnie w prze­ko­na­niu, że ślub z Je­rzym to dla mnie koło ra­tun­ko­we i je­dy­ne wy­jście. Tym bar­dziej, że Je­rzy Do­man był wspó­łwła­ści­cie­lem fir­my pro­du­cenc­kiej, któ­ra mia­ła na kon­cie wy­kre­owa­nie wie­lu gwiazd pol­skiej mu­zy­ki pop. Ktoś mó­głby po­wie­dzieć, że szłam na kasę i mo­żli­wo­ść zro­bie­nia ka­rie­ry. Ktoś, kto nie znał mo­je­go dzie­ci­ństwa, prze­szło­ści. A ja chcia­łam, aby sio­stra nie mu­sia­ła już ro­bić tego, co ro­bi­ła. Bo ka­żdy za­ro­bio­ny grosz ła­do­wa­ła we mnie – w moją ka­rie­rę, szko­łę, na­ukę wo­ka­li­sty­ki, w mar­ke­ting, w lek­cje ryt­mi­ki, ta­ńca, w lo­go­pe­dę. By­łam jej młod­szą sio­strzycz­ką i chcia­ła dla mnie lep­sze­go ju­tra. Ko­cha­łam Anię i naj­zwy­czaj­niej w świe­cie... po­go­dzi­łam się z tym. Poza tym Je­rzy... star­szy ode mnie o po­nad dwa­dzie­ścia lat... był mi­łym fa­ce­tem, przy­stoj­nym, i wie­dzia­łam, że wo­dzi za mną za­chwy­co­nym wzro­kiem. Do tego... za­sko­czył mnie tym, że... W ka­żdym ra­zie był dżen­tel­me­nem. Co oka­za­ło się dla mnie nie­co szo­ku­jące, ale przy­jęłam ten fakt z ulgą. Na ra­zie nie mu­sia­łam się mar­twić o na­sze po­ży­cie. A co będzie po­tem... Dam radę.

Lecz od­kąd po­ja­wi­łam się w tym prze­klętym klu­bie i po­zna­łam Pio­tra Pa­ko­sław­skie­go... w mo­jej gło­wie wszyst­ko się po­prze­sta­wia­ło. Kie­dy tyl­ko zo­ba­czy­łam go po raz pierw­szy... mój żo­łądek za­wi­ro­wał, a pod­brzu­sze ści­snął skurcz. Przy­jem­ny i taki... obez­wład­nia­jący. Piotr był przy­stoj­ny, wy­so­ki, świet­nie zbu­do­wa­ny. Miał ciem­ne wło­sy, lek­ki czar­ny za­rost, brązo­we oczy, orli nos i prze­szy­wa­jące spoj­rze­nie. Za­wsze no­sił się ele­ganc­ko – wkła­dał tyl­ko gar­ni­tu­ry z naj­wy­ższej pó­łki. Do tego bia­łe lub błękit­ne ko­szu­le. Zaś spod man­kie­tów wy­sta­wa­ły czar­ne wzo­ry ta­tu­aży. Spo­tka­li­śmy się kil­ka razy i mia­łam nie­od­par­tą ocho­tę, aby zo­ba­czyć je w ca­łej oka­za­ło­ści. Piotr był też wiel­bi­cie­lem dro­gich ze­gar­ków, bo na le­wym nad­garst­ku za­wsze błysz­cza­ła srebr­na bran­so­le­ta ja­kie­goś dro­gie­go cza­so­mie­rza. Ten fa­cet za­fa­scy­no­wał mnie od pierw­szej chwi­li, gdy go uj­rza­łam. Ga­ni­łam się w my­ślach za te pra­gnie­nia, ale sko­ro nikt o nich nie wie­dział, to mo­głam ma­rzyć i wi­zu­ali­zo­wać do woli!

Ale mu­sia­łam wresz­cie so­bie uświa­do­mić, że mój ślub miał od­być się za dwa ty­go­dnie i nie mo­głam na­wet my­śleć o in­nym mężczy­źnie. A tym bar­dziej ma­rzyć! Zro­bi­łam wcze­śniej wie­czór pa­nie­ński, bo nie­któ­re z ko­le­ża­nek nie zdo­ła­ły­by uczest­ni­czyć w im­pre­zie za ty­dzień. To były moje kum­pe­le z li­ceum, ze szko­ły mu­zycz­nej, a ta­kże z fir­my Je­rze­go. Ka­mi­lę po­zna­łam wła­śnie tam, była asy­stent­ką dy­rek­to­ra mu­zycz­ne­go. Nie prze­pa­da­łam za nią, ale Je­rzy na­ci­skał, abym ją za­pro­si­ła. A te­raz... mu­sia­łam pa­trzeć, jak wije się przed Pio­trem, uśmie­cha za­chęca­jąco i wy­sy­ła tak przej­rzy­ste sy­gna­ły, że chy­ba mu­sia­łby być śle­py i głu­chy, żeby nie zo­rien­to­wać się, w czym rzecz. A jed­nak nie pod­jął gry, co, nie wie­dzieć cze­mu, nie­zwy­kle mnie ucie­szy­ło.

Za ka­żdym ra­zem, gdy ten fa­cet zwra­cał się do mnie, a jego ciem­ne oczy spo­czy­wa­ły na mej twa­rzy, czu­łam się tak, jak­by do­ty­kał mnie nie­ma­lże fi­zycz­nie. Ni­g­dy wcze­śniej nie do­świad­czy­łam cze­goś ta­kie­go, ża­den chło­pak czy fa­cet w ten spo­sób na mnie nie dzia­łał. Co gor­sza, mój na­rze­czo­ny ta­kże nie. Iry­to­wa­łam się, głów­nie na sie­bie, mia­łam wy­rzu­ty su­mie­nia, bo by­łam uczci­wą i szcze­rą dziew­czy­ną, do tego za­wsze sta­ra­łam się po­stępo­wać fair. Poza tym... zda­wa­łam so­bie spra­wę, że Piotr zde­cy­do­wa­nie na­le­ży do in­ne­go świa­ta. Jemu zdo­by­wa­nie ko­biet przy­cho­dzi­ło nie­ma­lże na­tu­ral­nie, zu­pe­łnie jak­by miał to wpi­sa­ne w DNA. Był przy­stoj­ny, elo­kwent­ny, za­rządzał mod­nym klu­bem i miał ten nie­sa­mo­wi­ty błysk w oku, któ­ry spra­wiał, że ko­bie­tom w jego obec­no­ści od razu mi­ękły nogi. Tak jak i mnie. Ni­czym się od nich nie ró­żni­łam. A w do­dat­ku by­łam za­ręczo­na! Idiot­ka! Po pro­stu ża­ło­sna idiot­ka. Ale moja na­der ni­ska oce­na wła­snych od­czuć nie prze­szka­dza­ła mi uśmie­chać się do Pio­tra – czy Pako – jak na nie­go mó­wi­li wszy­scy w klu­bie. Roz­ma­wiać z nim, szu­kać go wzro­kiem, a po­tem, w sa­mot­no­ści... ma­rzyć o nim. Albo śnić. Ostat­niej nocy mia­łam taki sen, gdzie on... jego cia­ło... dło­nie... och...

Mu­sia­łam to za­ko­ńczyć.

Po wie­czo­rze pa­nie­ńskim nie za­mie­rza­łam już ni­g­dy za­glądać do Pro­za­ca, aby nie wo­dzić sa­mej sie­bie na po­ku­sze­nie.

Bo Piotr Pa­ko­sław­ski był jed­ną wiel­ką po­ku­są.

Na­stęp­ny dzień, a była to nie­dzie­la, nie­ma­lże w ca­ło­ści prze­spa­łam w moim ma­łym, ale ca­łkiem przy­tul­nym miesz­kan­ku na Ró­żan­ce. Miesz­ka­łam w blo­ku, na dru­gim pi­ętrze, nie­da­le­ko szko­ły pod­sta­wo­wej. Ania mia­ła duże ład­ne lo­kum w cen­trum, na Po­wsta­ńców Śląskich – nie­da­le­ko Sky To­wer, naj­wy­ższe­go bu­dyn­ku we Wro­cła­wiu, gdzie swój apar­ta­ment po­sia­dał Reno. W do­dat­ku był wła­ści­cie­lem ca­łe­go kom­plek­su. Wie­dzia­łam, że za­ko­cha­ła się w tam­tym fa­ce­cie. I już sama nie mia­łam po­jęcia, co jest gor­sze – zwi­ązek z kimś, kogo się nie ko­cha, czy wła­śnie da­rze­nie uczu­ciem za­jęte­go i wiel­bi­ące­go inną ko­bie­tę mężczy­znę. Jed­no i dru­gie było do dupy.

Te­raz do­cho­dzi­ła osiem­na­sta, a ja mia­łam cho­ler­ną ocho­tę zo­ba­czyć Piotr­ka. Na­wet nie mo­głam po­oglądać go so­bie w ne­cie, bo był chy­ba jed­ną z nie­licz­nych zna­nych mi osób, któ­ra nie po­sia­da­ła żad­nych kont w so­cia­lach. Skąd wie­dzia­łam? Bła­gam! Pierw­sze co, to go prze­śle­dzi­łam na Fej­sie, In­sta­gra­mie – nie­ste­ty zero śla­dów. Jego na­zwi­sko wid­nia­ło tyl­ko na ofi­cjal­nej stro­nie klu­bu – jako me­na­dże­ra. A sam klub na­le­żał do spó­łki GP Com­pa­ny. Tak, by­łam pie­przo­ną stal­ker­ką. Dzi­siaj Je­rzy na­pi­sał mi tyl­ko wia­do­mo­ść z za­py­ta­niem, czy do­brze się ba­wi­łam. Od­po­wie­dzia­łam mu, że tak i że od­po­czy­wam. Zer­k­nęłam w lu­stro. Wy­gląda­łam na zmęczo­ną. Mach­nęłam jed­nak na to ręką. Po­tem wbi­łam się w dżin­sy i bluz­kę oraz ma­znęłam kre­skę na dol­nej po­wie­ce. Na­stęp­nie kurt­ka, snic­ker­sy, Uber. Mu­sia­łam go zo­ba­czyć, cho­ciaż nie mia­łam po­jęcia, czy tam będzie.

Po go­dzi­nie dwu­dzie­stej pierw­szej klub za­czął się za­pe­łniać. Usia­dłam nie­da­le­ko baru, za­mó­wi­łam sła­be­go drin­ka z ko­lo­ro­wą pa­pie­ro­wą słom­ką i ob­ser­wo­wa­łam we­jście do stref VIP, a ta­kże do ga­bi­ne­tów za­rządu. I w ko­ńcu... się do­cze­ka­łam. Pako wy­sze­dł z ciem­ne­go, podświe­tlo­ne­go ko­ry­ta­rza, a jego ra­mie­nia ucze­pio­na była ja­kaś ład­na blon­dyn­ka, ubra­na bar­dzo wy­zy­wa­jąco. Wpa­try­wa­ła się w nie­go roz­iskrzo­nym wzro­kiem. Piotr coś do niej po­wie­dział i klep­nął ją w ty­łek, na co się ro­ze­śmia­ła. Po­de­szli do baru. Pako pstryk­nął do bar­ma­na, a ten po­sta­wił przed dziew­czy­ną drin­ka. Po­tem jesz­cze coś do niej rze­kł, po czym się od­wró­cił. Szyb­ko scho­wa­łam się za sie­dzący­mi przy sąsied­nim sto­li­ku lu­dźmi. Mia­łam wra­że­nie, że zmarsz­czył brwi, jak­by się nad czy­mś za­sta­na­wiał, ale po chwi­li ru­szył w stro­nę wy­jścia. Śle­dzi­łam jego wy­so­ką, po­staw­ną syl­wet­kę. Gdy sze­dł, lu­dzie roz­stępo­wa­li się na boki, ni­czym cho­ler­ne Mo­rze Czer­wo­ne. Bo oto kro­czył Pako. Pan świa­ta. A na pew­no tego klu­bu. I... mo­je­go ser­ca.

Kur­wa!

Do­pi­łam swój tru­nek i po ja­ki­chś czter­dzie­stu mi­nu­tach ta­kże wy­szłam na ze­wnątrz. Wro­cław­ski ry­nek tęt­nił ży­ciem, licz­ne grup­ki mło­dych i nie tyl­ko mło­dych lu­dzi prze­bi­ja­ły się z jed­nej jego pie­rzei na dru­gą. Klu­by były po­otwie­ra­ne, re­stau­ra­cje, puby, ka­wiar­nie ta­kże. Tu­taj ży­cie za­mie­ra­ło do­pie­ro oko­ło pi­ątej nad ra­nem, a już od po­łud­nia zno­wu było tłum­nie – wy­ciecz­ki, tu­ry­ści, spa­ce­ro­wi­cze. I tak w kó­łko.

Po­szłam w stro­nę pla­cu Sol­ne­go i tam za­mó­wi­łam Ube­ra. Gdy do­ta­rłam do sie­bie i wcho­dzi­łam po scho­dach, za­częła dzwo­nić moja ko­mór­ka. Je­rzy. Zdąży­łam prze­kro­czyć próg miesz­ka­nia i za­raz ode­bra­łam.

– Hej, ma­lusz­ku. Od­po­częłaś? – spy­tał ni­skim gło­sem.

– Tak. Ja­koś żyję.

– To su­per. Bądź w przy­szłym ty­go­dniu w sa­lo­nie Mi­rac­le. Wszyst­ko wy­ślę ci ese­me­sem.

To sa­lon su­kien ślub­nych, w któ­rym szy­ta była moja kre­acja.

– Dla­cze­go? – Zdzi­wi­łam się.

– Zo­ba­czysz. Nie­spo­dzian­ka.

– A ty ta­kże będziesz? – wo­la­łam do­py­tać.

– Ja­sne. Rita też, już da­łem jej znać.

– Okej... – Wes­tchnęłam.

– Wszyst­ko gra? – W jego gło­sie usły­sza­łam po­dejrz­li­wo­ść.

– No pew­nie! Po pro­stu noc dała mi w kość, dziew­czy­ny są sza­lo­ne. – Ro­ze­śmia­łam się.

– Na­le­żał ci się re­se­cik. Trzy­maj się, skar­bie.

– Pa!

Gdy się roz­łączy­łam, opa­rłam się o drzwi i za­mknęłam oczy.

Nie czu­łam nic.

Przy­spie­szo­ne­go bi­cia ser­ca.

Pod­nie­ce­nia.

Tęsk­no­ty.

Wy­rzu­tów su­mie­nia.

Nic.

By­łam stra­co­na.

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki