Gdy przychodzi noc - Mandrak Szymon - ebook + audiobook + książka

Gdy przychodzi noc ebook i audiobook

Mandrak Szymon

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

A gdyby tak pewnego dnia wszystko zaczęło wskazywać na to, że jesteś potworem?

 

Jakub Brzozowski od śmierci żony samotnie wychowuje dwunastoletniego syna, Aleksa. Pogodzony z odejściem ukochanej osoby wiedzie szczęśliwe życie, jednak wszystko się zmienia, kiedy pewnej nocy w sąsiedztwie dochodzi do porwania jedenastoletniej dziewczynki, a następnego dnia mężczyzna znajduje w domu i samochodzie ubrudzone krwią dziecięce ubrania. W pierwszym odruchu Jakub chce zgłosić to policji, jednak po chwili namysłu rezygnuje z tego, bo jak niby miałby wytłumaczyć, skąd te rzeczy znalazły się u niego?

 

Jako troskliwy, kochający rodzic robisz wszystko, by zapewnić swemu dziecku bezpieczeństwo, jednak co w sytuacji, kiedy największym zagrożeniem dla niego możesz okazać się ty sam?

 

 

Szymon Mandrak – ur. 1998r. Zamieszkały w malowniczej Bystrej obok Bielska-Białej na południu województwa śląskiego. Autor wielu opowiadań z gatunków thriller/horror opublikowanych w wersji audio na kanale Mysterytv na YouTube. Prócz pisania i czytania uwielbia dobre kino. Fan wrestlingu (WWE), Stephena Kinga oraz zespołów takich jak T.Love czy Green Day. Nie wyobraża sobie życia bez regularnej dawki sportu – pływanie, tenis, górskie wyprawy albo po prostu długie wieczorne spacery z psem (a czasami też bez psa).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 299

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 44 min

Lektor: Konrad Biel
Oceny
4,2 (24 oceny)
9
11
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
martula905

Całkiem niezła

Infantylna, z dużą ilością błędów. Dialogi trochę kukurydziane, ale dla początkujacego czytelnika będzie ok
01

Popularność




Copyright © by Szymon Mandrak, 2023Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2024 All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Barbara Mikulska

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Magdalena Czmochowska

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w internecie

ISBN 978-83-8290-437-6

Imprint Mroczne HistorieWydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Prolog

Nocowanie w namiocie

1

2

3

4

Dziecięca bluza w kolorowe wzory

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

Co robiłeś w nocy w lesie?

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

Maska potwora

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

Spotkanie po latach

1

2

3

4

5

6

7

8

Tę pierwszą wydaną książkę chciałbym zadedykować swoim rodzicom

Prolog

Było już ciemno, kiedy na pusty parking przed budynkiem nieczynnej tego dnia pizzerii zajechał ciemny SUV. Z samochodu wysiadł wysoki mężczyzna ubrany w jasną bluzę i dżinsy, a także mała dziewczynka w kolorowych kaloszach i różowej kurteczce. Tego wieczora nie tylko mocno wiało, ale też padało, więc opiekun, gdy tylko zamknął samochód, zbliżył się do dziecka i naciągnął mu na głowę kaptur, po czym oboje ruszyli w pośpiechu w kierunku drzwi, nad którymi migotał jasny ledowy napis: „Pizzeria Genua”.

Dziewczynka miała na imię Laura i przyjechała z tatą do jego pizzerii, by przygotować lokal na jutrzejszą imprezę urodzinową. Laura miała co prawda dziesiąte urodziny już tydzień wcześniej, jednak przyjęcie dla koleżanek i jednego kolegi postanowiła zorganizować dopiero teraz. Z początku miała świętować w domu, jednak kiedy Eryk usłyszał, że córka zaprosiła aż dziesięć osób, nie miał innego wyjścia, jak zamknąć lokal na jedno popołudnie i udostępnić go Laurze i jej przyjaciołom.

– Zejdź już na dół, kochanie, i pozapalaj światła, a ja skoczę jeszcze do auta po taśmę klejącą, bo z tego wszystkiego zapomniałem wyciągnąć ją ze schowka.

– Po taśmę? Po co nam taśma?

– A jak chcesz przymocować te wszystkie ozdoby, co?

– A, no tak – odparła dziesięciolatka, uśmiechając się szeroko. – To ja idę już na dół i powyciągam wszystko z kartonów.

Gdy Eryk wyszedł na zewnątrz, lodowaty podmuch wiatru niemalże zdmuchnął go ze schodów prowadzących na parking. Mężczyzna naciągnął kaptur i puścił się pędem w kierunku wozu, by jak najszybciej wziąć taśmę i wrócić do ciepłego i przede wszystkim suchego pomieszczenia.

– Żabciu, napijesz się czegoś?! – zawołał, gdy znalazł się ponownie w pizzerii.

– Nie, dzięki, chodź tu i pomóż mi poprzestawiać stoły!

„Pizzeria Genua” składała się z dwóch poziomów. Na parterze mieściły się dwie toalety, bufet, przy którym zamawiano dania, a także kilka stolików dla gości. Na wprost bufetu znajdowały się drewniane schody prowadzące do podziemnej części restauracji. To właśnie na dole następnego dnia miała się odbyć impreza urodzinowa.

***

Kiedy Eryk ruszył schodami na dół, na parkingu przed pizzerią zatrzymał się stary opel. Kierowca wyłączył najpierw światła, następnie silnik, po czym wysiadł z samochodu i zatrzasnął za sobą drzwi.

Był ubrany na czarno. Przy tej koszmarnej pogodzie mógł mieć pewność, że nawet gdyby ktoś przejeżdżał teraz obok pizzerii, raczej by go nie zauważył. Nim otworzył bagażnik, założył na dłonie czarne rękawiczki. Wyciągnął z bagażnika kanister benzyny oraz metalowy łom, zatrzasnął z powrotem klapę i ruszył powoli w kierunku budynku pizzerii.

***

– Kochanie, obawiam się, że chyba nie zdążymy nadmuchać tych wszystkich balonów.

– Dmuchaj szybciej, to zdążymy. Chcę mieć dużo balonów, więcej niż miała Ola na swoich urodzinach.

– W takim razie muszę zrobić sobie przerwę, bo od tego dmuchania kręci mi się w głowie. Chodź, poprzestawiamy teraz stoły, żebyście jutro mieli więcej miejsca na zabawę.

– Ja chcę siedzieć obok Karola – oznajmiła Laura, podchodząc do pierwszego stolika, by odsunąć od niego krzesła.

– Z chłopaków zaprosiłaś tylko tego Karola?

– Uhm. Reszta chłopaków jest wredna, ale Karol jest fajny. Lubię go, wiesz?

***

Gdy ojciec z córką przestawiali stoły, zakapturzony osobnik z kanistrem i łomem zbliżył się powoli do wejścia.

Rozejrzał się dookoła i gdy wziął zamach, by uderzyć w przeszklone drzwi lokalu, zauważył, że ktoś pozostawił je lekko uchylone. Otworzył szerzej i powoli zajrzał do środka. Na parterze paliło się światło, jednak w pomieszczeniu nikogo nie było. Wszedł po cichu do pizzerii i kiedy usłyszał głosy dochodzące z piwnicy, zaczął szybko działać. Odłożył łom na parapet okna, po czym odkręcił kanister i w pośpiechu rozlewał benzynę na stoły i drewniany parkiet.

***

– Dlaczego akurat tak? Lepiej chyba ustawić te stoły na środku – stwierdziła Laura. Przystanęła pod ścianą i z założonymi rękami przyglądała się dziełu ojca.

– Kochanie, gdybym ustawił je na środku, to jutro nie mielibyście miejsca na zabawę, a tak to będziecie mieli pusty parkiet.

– No, w sumie to masz rację. A będzie muzyka? I te kolorowe światła?

– Wszystko będzie, tylko musimy się pospieszyć, bo już późno, a wiesz, że jutro musimy jeszcze odebrać tort, więc nie będzie czasu na przygotowania.

– To może teraz ja nadmucham balony?

– Wolałbym, żebyś przyniosła z góry wilgotną ścierkę i powycierała blaty stołów i krzesła, zwłaszcza nogi, bo są już trochę zakurzone. – Eryk stanął w lekkim rozkroku, wypychając biodra do przodu, by w ten sposób zniwelować ból w krzyżu.

– Tato, czujesz to? – Nagłe pytanie Laury sprawiło, że Eryk zupełnie zapomniał o bólu.

– Niby co mam czuć? Nic nie czuję, bo od rana mam zapchany nos.

– Nie wiem, czuję jakiś dziwny zapach, jakby… dym.

– Może znowu nie domknąłem drzwi, jak szedłem po taśmę, i z parkingu coś naleciało. Idź po tę ścierkę, powinna być przy bufecie, i przy okazji sprawdź, czy drzwi są zamknięte.

Gdy Laura zbliżała się do stopni, jej nos rejestrował coraz ostrzejszy zapach dymu. W zasadzie był to smród, jakby paliło się drewno, ale też coś sztucznego. Dziesięciolatka ruszyła do góry i wtedy usłyszała trzask, jaki wydają suche gałęzie trawione płomieniami podczas pieczenia kiełbasek przy ognisku. W połowie drogi do góry schody zakręcały. Kiedy dziewczynka minęła zakręt, zaczęło drapać ją w gardle. Poczuła też niezwykłe ciepło i zobaczyła coś, co sprawiło, że na moment zamarła, nie dowierzając własnym oczom, by po chwili puścić się biegiem w dół.

– Tato, tato! – krzyczała na całe gardło. – Ogień! Pali się, uciekajmy!

Eryk właśnie dmuchał kolejny balon. Słysząc wrzask córki, poderwał się z krzesła i pobiegł w kierunku schodów i przerażonej Laury. Pożar? To niemożliwe, pomyślał, zbliżając się do bladej jak płótno dziewczynki. Przecież kilka miesięcy wcześniej wymieniona została cała instalacja elektryczna, niemożliwe, by doszło do jakiegoś zwarcia.

Eryk wbiegł na schody, ale nie minęło dziesięć sekund i wrócił na dół, wiedząc, że obydwoje znaleźli się w śmiertelnej pułapce. U góry wszystko stało w ogniu: stoły, krzesła, parkiet, ściany obite boazerią. Najgorsze, że drewniane schody w jednej trzeciej również trawił ogień.

Mężczyzna zaczął się w panice rozglądać – zupełnie jakby nie znał własnego lokalu i nie wiedział, że w podziemnej części restauracji nie ma żadnych okien ani wyjść prowadzących na zewnątrz. Jedyne drzwi były pod schodami i prowadziły do małego schowka na sprzęty.

– Tato, zrób coś! Ja chcę stąd wyjść! Ja chcę stąd wyjść!

Po twarzy dziewczynki spływały łzy. Eryk nie zwracał uwagi na krzyki córki. Przez chwilę szukał nerwowo telefonu, ale szybko zorientował się, że zostawił go w kieszeni kurtki, a kurtkę powiesił na wieszaku na górze. Pewnie już spłonęła razem z komórką.

Dym zaczął wdzierać się do pomieszczenia, w którym się znajdowali. Laura nie miała już siły wrzeszczeć. Teraz kaszlała i krztusiła się, tak samo jak Eryk. Mężczyzna miał nadzieję, że ktoś już zadzwonił po pomoc i zaraz to wszystko się skończy.

Ktoś rzeczywiście musiał zadzwonić, bo po kilkunastu minutach przed stojącą w ogniu pizzerią aż roiło się od wozów strażackich i strażaków. Odgłos syren jeszcze długo niósł się po spowitej nocną ciszą okolicy. Później wszystko ucichło, ale o tragicznym pożarze w pizzerii „Genua” pisano w lokalnych gazetach jeszcze przez wiele tygodni.

Nocowanie w namiocie

1

Nad domem Gierczaków od ponad kwadransa krążył wielki jastrząb. Gdyby jeszcze żyła matka Marcina Gierczaka, zapewne powiedziałaby, że to zły znak. Kobieta zawsze wierzyła w przesądy, a pod koniec życia to już w ogóle nie było tygodnia, by staruszka nie dopatrzyła się w jakiejś sytuacji oznak nadchodzącej katastrofy. Nawet tamtego dnia, kiedy dostała wylewu i przewróciła się nieprzytomna w łazience, od rana powtarzała, że coś niedobrego wisi w powietrzu, bo ptaki dziwnie się zachowują.

– Tato, widziałeś tego wielkiego ptaka? – spytała Wiktoria, kiedy ojciec wyszedł z domu, niosąc do ogrodowej altanki tacę ze szklankami schłodzonej lemoniady.

– Nie, kochanie, jakbyś nie zauważyła, byłem w domu, więc…

– Szkoda, że nie wyszedłeś wcześniej, bo cały czas latał nad ogrodem, ale już poleciał.

– Spytałaś wujka Tomka i ciocię, czy chcą lody?

– Tak, powiedzieli, że na razie nie chcą.

– Wujku, chce mi się siku – oznajmił kilkuletni chłopiec w czapce z daszkiem, który wyszedł z altany i podbiegł do Marcina.

– Słyszałaś, Wiki? Zaprowadź Adasia do domu i pokaż, gdzie jest toaleta.

Jedenastolatka, nic nie mówiąc, odwróciła się i ruszyła z młodszym kuzynem w kierunku budynku, natomiast Marcin postawił wreszcie ciężką tacę na stole w altance, co jego brat, Tomek, skwitował gromkimi brawami.

– Kurde, chłopie, już myślałem, że tam umarłeś!

– Mogłeś mi pomóc, skoro tak bardzo chciało ci się pić.

– No co ty, braciszku, nie będę się panoszył po twoich włościach. – Tomek zarechotał, po czym sięgnął po szklankę z lemoniadą.

– Właśnie, Tomasz, mogłeś pomóc Marcinowi, a nie siedzisz tu jak królowa Elżbieta i czekasz, aż cię obsłużą – podsumowała jego żona, Klaudia, jak zwykle żywo gestykulując.

– Przecież ty też mogłaś pomóc. Ja muszę odpocząć po dziesięciu godzinach podróży nagrzanym samochodem.

– Byłam zajęta, widziałeś, że Pati pokazywała mi ogródek.

– I co w ogóle z tą waszą klimatyzacją, bo nie dokończyliście wcześniej – spytała żona Marcina, Patrycja.

– A, szkoda mówić. Już tydzień temu widziałem, że coś jest nie tak, ale byłem pewny, że jeszcze trochę podziała. Ale dziś, ledwo wyjechaliśmy ze Szczecina, koniec. Przestała chłodzić, na zewnątrz trzydzieści stopni i jedź tu teraz w takim upale!

Kiedy dorośli tak rozprawiali, Wiki i Adaś dotarli do domu, oddalonego od altanki dobre czterdzieści metrów. Gierczakowie mieli wielki ogród, położony na wzniesieniu, który od dołu graniczył z ulicą, a od góry z lasem. Podgórska była wąską, kamienistą drogą, ciągnąca się pod wysoką, zalesioną skarpą. Gierczakowie mieszkali u podnóża, a nad nimi było jeszcze kilka domów. Marcin i Patrycja uwielbiali to miejsce – głównie dlatego, że panował w nim absolutny spokój: skraj wioski, mało sąsiadów, las za płotem – czego chcieć więcej?

– Cieszysz się, że będziemy dziś spać w namiocie? – spytała Wiktoria, kiedy Adaś wyszedł z łazienki.

– No, bardzo – odparł siedmiolatek, spoglądając na niewielki zielony namiot, ustawiony między dwiema brzozami pod płotem. – Chyba jeszcze nigdy nie spałem w namiocie.

Tomasz wraz z żoną i synkiem odwiedzali brata w każde wakacje. Na co dzień mieszkali na drugim końcu kraju, więc wakacyjny okres stanowił idealną porę, by spotkać się i po prostu pobyć ze sobą. Sierpień w tym roku był wyjątkowo upalny, więc dorośli postanowili zrobić dzieciom frajdę i pozwolić im spędzać noce w namiocie obok domu. Wiki miała jedenaście lat, ale jak na swój wiek wydawała się wyjątkowo dojrzała, więc Marcin był pewien, że Adasiowi nie grozi żadne niebezpieczeństwo pod jej opieką. Zwłaszcza, że okolica była spokojna.

– A widzisz tego krasnala? – Wiki wskazała palcem grządkę, na której rosło mnóstwo kolorowych róż. Stał tam niewielki, mający jakieś pięćdziesiąt centymetrów wysokości, krasnal ogrodowy wyrzeźbiony z drewna.

– No, widzę, a co z nim? – spytał chłopiec, spoglądając z zaciekawieniem na kuzynkę.

– Nie będziesz się go bał, jak będziemy w nocy w namiocie?

– Mam się bać krasnala? Przecież on nie jest prawdziwy.

– Nie do końca. – Na twarzy Wiki pojawił się tajemniczy uśmiech. – Kiedyś widziałam przez okno, jak ten krasnal ożył w nocy.

– Ta, jasne, na pewno ci uwierzę. To, że mam siedem lat, nie znaczy, że wierzę jeszcze w takie rzeczy.

– Teraz tak mówisz. Zobaczymy, czy w nocy też będziesz taki mądry! – Zachichotała.

2

– To prawda, że nazmyślałaś Adasiowi o krasnalu, który ożywa w nocy? – spytał córkę Marcin, kiedy późnym wieczorem zaglądnął do namiotu, by sprawdzić, czy wszystko w porządku.

– No, trochę go postraszyłam – odparła dziewczynka z wyraźnym zadowoleniem w głosie. – A co? Już się poskarżył?

– Wiki, przypominam ci, że on ma tylko siedem lat. Uznajemy cię z mamą za odpowiedzialną osobę i tylko dlatego pozwalamy wam spędzić noc w namiocie, ale ostrzegam, jeżeli dowiem się, że w nocy znowu straszyłaś Adasia, jutro będziecie spać w domu.

– No dobrze, tato, przecież to tylko takie żarty. Gdzie on w ogóle jest?

– Poszedł do domu umyć zęby. Swoją drogą, powinnaś wziąć z niego przykład i zrobić to samo.

– Och, tato, przestań, jakbyś chciał wiedzieć, to umyłam zęby dwadzieścia minut temu.

Po chwili w namiocie pojawił się Adaś. Chłopiec miał na sobie długie spodnie i bluzę od dresu, a w ręce trzymał brązową pluszową małpkę.

– Dlaczego się tak ubrałeś? – spytała Wiki. – Przecież jest prawie dwadzieścia stopni.

– Ale za chwilę będzie piętnaście – odparł Marcin, podając córce bluzę z kapturem. – Ty też, skarbie, ubierz się cieplej.

– Ale tato…

– Bez dyskusji, zakładaj bluzę, bo inaczej nici z nocowania w ogrodzie.

Dziewczynka, z grymasem niezadowolenia na twarzy, wciągnęła bluzę, po czym wśliznęła się do puchowego śpiwora.

– To jest Piotruś – odezwał się Adaś, pokazując Marcinowi swoją pluszową małpkę. – Zawsze, jak się boję, to Piotruś mnie pociesza.

– Nie ma się czego bać, Adaś, brama jest zamknięta, a rodzice będą w domu, więc jakbyście czegoś potrzebowali albo woleli jednak spać w pokoju, to wiecie, gdzie macie iść.

– Psy są puszczone wolno? – spytała Wiki.

– Tak, ale na noc je zamknę, żeby wam tu nie biegały blisko namiotu.

Po zamknięciu dwóch owczarków niemieckich w kojcu obok drewutni, Marcin raz jeszcze sprawdził, czy Wiki i Adaś niczego nie potrzebują, po czym upewnił się, że brama na pewno jest zamknięta na kłódkę, a następnie poszedł do domu, by wziąć prysznic i wreszcie położyć się do łóżka. Ten dzień okazał się wyjątkowo męczący.

– Wiki? – odezwał się Adaś, leżąc w swoim śpiworze obok kuzynki.

– No?

– Z tym krasnalem, który ożył, to ty tylko tak żartowałaś, nie?

Jedenastolatka zapaliła latarkę i świecąc sobie na twarz, spojrzała na chłopca i szeroko uśmiechając się, odparła:

– Może tak, a może nie. Ale nie bój się, nawet jeśli on ożyje w nocy, to cię przed nim obronię.

– Nie musisz mnie bronić, bo mam Piotrusia. – Chłopiec jeszcze mocniej wtulił się w pluszowego przyjaciela. – Poza tym wiem, że kłamiesz.

Tej nocy Wiktoria już więcej nie straszyła Adasia, bo najzwyczajniej w świecie chciało jej się spać. Dziewczynka zgasiła latarkę i jeszcze chwilę słuchała, co mówił do niej siedmiolatek, ale szybko usnęła. Gdzieś daleko szczekał jakiś pies, a do namiotu przez niedomkniętą klapę wpadało chłodne nocne powietrze. Gdy chłopiec usłyszał chrapanie kuzynki, także zwinął się w kłębek i po chwili zasnął, nieświadomy koszmaru, jaki wkrótce miał nadejść.

3

W środku nocy Wiktorię obudziło szczekanie psów. Stare owczarki niemieckie ujadały jak wściekłe w kojcu, który znajdował się kilkanaście metrów od namiotu. Wiki przetarła dłonią zaspane oczy i właśnie wtedy to usłyszała – jakiś szelest na zewnątrz namiotu.

– Jest tam ktoś? – wyszeptała, siadając i próbując wymacać w ciemności latarkę.

Pomyślała, że coś jej się przesłyszało, jednak gdy szczekanie psów przycichło, znów coś usłyszała. Coś jak odgłos pękającej gałązki pod czyimiś stopami.

– Kto tam jest? – wymamrotała, czując, że serce zaczyna walić jej coraz mocniej. – Adaś, to ty? Dlaczego wyszedłeś z namiotu?

Wiki w końcu odnalazła latarkę i kiedy ją włączyła, przekonała się, że Adaś smacznie śpi, przykryty śpiworem po sam czubek nosa.

Psy znowu zaczęły szczekać, a Wiki ponownie usłyszała coś na zewnątrz.

– Jest tam ktoś? Dlaczego nikt się nie odzywa?! Tato, to ty? Odezwij się, proszę!

Dziewczynka odniosła wrażenie, że usłyszała czyjś szept. Zupełnie jakby ktoś powiedział: „wyłaź” lub coś podobnego. Psy ciągle ujadały, a Wiki czuła, że drżą jej ręce i łzy cisną się do oczu. Przecież gdyby to był tato, to by się odezwał, pomyślała. A może to wujek Tomek przyszedł mnie nastraszyć, tak, jak ja próbowałam nastraszyć Adasia?

W tym momencie Wiktoria usłyszała za plecami odgłos rozrywanego materiału. Odwróciła się i gdy poświeciła latarką na tylną ścianę namiotu, dostrzegła ostrze wielkiego noża, którym ktoś przebił bawełniane płótno, próbując dostać się do środka albo po prostu wystraszyć dziewczynkę, tak, by ta w popłochu wybiegła na zewnątrz.

Wiktoria miała opiekować się Adasiem, jednak w tamtej chwili zupełnie o nim zapomniała. Czując lodowaty dreszcz na karku, upuściła latarkę i na czworakach dostała się w pośpiechu do wyjścia z namiotu. Drżącymi dłońmi zdołała rozpiąć dwa metalowe suwaki i gdy po chwili wybiegła na zewnątrz, zdążyła tylko raz wrzasnąć, zanim ktoś zatkał jej usta, by nie mogła już krzyczeć, a jedynie cicho pojękiwać.

Dźwięki wydawane przez Wiktorię stawały się coraz cichsze – zupełnie jakby oddalała się od namiotu – a po chwili słychać było jedynie szczekanie owczarków niemieckich. Jednak i psy w końcu się uspokoiły i znów nastała absolutna cisza.

4

W pewnym momencie Adaś obudził się, bo chciało mu się siusiu.

Na zewnątrz ciągle było ciemno, jednak śpiew ptaków oznaczał, że poranek musi być już naprawdę blisko.

– Wiki, chce mi się siku, pomożesz mi otworzyć namiot? Wiki, słyszysz? Wstań, bo zaraz nie wytrzymam!

Chłopiec chciał za wszelką cenę obudzić kuzynkę, więc przeczołgał się do jej śpiwora.

– Wiki? Wiki, gdzie jesteś?!

Adaś próbował namierzyć Wiktorię, jednak szybko zorientował się, że śpiwór jest pusty.

– Wiki, gdzie jesteś?!

Chłopiec natrafił w pewnym momencie na latarkę. Włączył ją i przekonał się, że w namiocie nikogo nie ma. Przez chwilę rozglądał się, czując, że żołądek zwija mu się w kłębuszek. Był sam w namiocie, stojącym w rogu ogrodu, tuż obok lasu i to jeszcze w nocy!

– Wikiiii, gdzie jesteś?! – zawył, zanosząc się płaczem. – Wikiiii! Wikiiii! – powtarzał, wierząc, że jego krzyki coś dadzą.

Po dwóch minutach zaczęło boleć go gardło. Chciał jak najszybciej wrócić do domu, do mamy i taty i naskarżyć im, że Wiktoria zostawiła go samego. A przecież obiecała, że nawet jak będzie chciała iść do ubikacji, to go obudzi i weźmie ze sobą! Chłopiec postanowił działać. Przecież ma ze sobą pluszową małpkę, która zawsze dodawała mu odwagi. O tak! Adaś poczuł, że może to zrobić. Może przebiec przez ciemny ogród i dotrzeć do domu. To przecież tylko kawałek.

Zbliżył się do otwartej klapy namiotu, ale gdy tylko wyjrzał na zewnątrz, jęknął przerażony, jeszcze mocniej przyciskając do piersi pluszowego przyjaciela. Na wprost namiotu – obok grządki z różami – stał drewniany krasnal. Chłopiec przypomniał sobie, co mówiła Wiktoria i wiedział już, że nie da rady. Nie da rady pobiec do domu, bo musiałby przebiec obok krasnala – który w nocy, w świetle księżyca, wyglądał naprawdę upiornie.

Adaś wycofał się w głąb namiotu i nakrył się śpiworem po sam czubek głowy. Leżał tak do wschodu słońca – cicho pochlipując i mając nadzieję, że rodzice surowo ukarzą Wiktorię za to, że zostawiła go samego.

Dziecięca bluza w kolorowe wzory

1

Jakub Brzozowski otworzył oczy, słysząc wkurzający dźwięk budzika stojącego na szafce nocnej obok łóżka. Mężczyzna przetoczył się na prawy bok i sięgnął ręką by zakończyć to irytujące pikanie. Jakub nie spał od ponad godziny. Jakoś przed szóstą rano obudził się zlany potem z koszmarnego snu, którego szczegółów za nic w świecie nie potrafił sobie teraz przypomnieć. Coś go goniło. Tak! Pamiętał, że uciekał jakimś korytarzem, a za nim pędziło coś przerażającego. Nigdy więcej objadania się na noc, pomyślał, siadając na łóżku i wbijając wzrok w okno. Zapowiadał się kolejny piękny dzień. Niebo było bezchmurne, a termometry już teraz wskazywały dwadzieścia jeden stopni Celsjusza.

Jakub zszedł na dół do kuchni, by przygotować śniadanie i przy okazji posłuchać porannych wiadomości w radiu.

– Aleks, wstałeś?! – zawołał, stawiając czajnik z wodą na kuchence. – Jest dziesięć po siódmej, za pół godziny wychodzimy!

Mężczyzna, nie słysząc odpowiedzi chłopca, wyszedł z kuchni do przedpokoju, po czym ruszył schodami z powrotem na piętro. Stare, drewniane stopnie trzeszczały pod jego ciężarem – dom, w którym mieszkał z synem, miał już dobre siedemdziesiąt lat i przynajmniej w środku wymagał solidnego remontu.

– Aleks, wstawaj, znowu się przez ciebie spóźnimy!

Dwunastolatek otworzył zaspane oczy, dopiero gdy ojciec stanął w progu pokoju. Kołdra, którą powinien być przykryty, leżała na podłodze obok łóżka. Musiał ją zrzucić w nocy, kiedy gorąc nie dawał mu spać.

– Rany, czemu ty na noc nie otworzysz sobie okna? Masz tu gorąco jak w piekle. – Jakub podszedł do dachowego okna, znajdującego się nad biurkiem chłopca, i otworzył je, wpuszczając do dusznego pomieszczenia trochę rześkiego powietrza.

– Och, tato, przestań, od rana musisz marudzić…

– Nie marudziłbym, gdyby nie było piętnaście po siódmej i gdybyśmy nie byli umówieni na ósmą z Olafem i jego mamą.

– Oj tam, najwyżej chwilę poczekają.

Aleks usiadł na łóżku i przeciągnął się. Jego dość długie brązowe włosy sterczały na wszystkie strony.

– Spakowałeś się chociaż wczoraj wieczorem?

– Tak, spakowałem się – burknął Aleks, spoglądając na czerwony plecak leżący na biurku.

– Nic więcej ze sobą nie bierzesz?

– Tato, przecież jest piątek, a wracam w niedzielę, będę tam niecałe trzy dni. Niby co mam wziąć ze sobą, walizkę pełną ciuchów?

– Dobrze, już nic nie mówię, ale wstawaj, umyj się i ubierz. Ja idę na dół przygotować śniadanie. Przyjdź, jak będziesz gotowy.

– Tylko pamiętaj, że będę jadł płatki z mlekiem, więc nie musisz robić mi herbaty.

2

– Aleks, pośpiesz się, za dziesięć minut mamy być na parkingu obok szkoły – powiedział Jakub, kiedy dopił herbatę i wstał od stołu, by zanieść naczynia do zlewu.

– Tato, wyluzuj wreszcie, nawet jak się trochę spóźnimy, nic się nie stanie. – Chłopak zanurzył leniwie łyżkę w porcelanowej misce z mlekiem.

– Masz trzy minuty i widzę cię przy samochodzie. Ja już wyjeżdżam z garażu.

Na twarzy Aleksandra pojawił się szeroki uśmiech.

– Co cię tak śmieszy? Bawi cię to, że się spóźnimy?

– Nie, tato – odparł chłopiec, chichocząc. – Chcesz mnie tam odwieźć w pidżamie?

Jakub w pośpiechu wrócił na górę. Był lekko zdenerwowany, ale też rozbawiony własnym roztargnieniem. Kiedy wszedł do łazienki, by się umyć, zrozumiał, że i tak już nie zdążą na czas, więc po cholerę tak się śpieszyć? Zwłaszcza że to w końcu wyjazd młodego, któremu najwyraźniej w ogóle nie zależy na punktualności. Mężczyzna wyszczotkował zęby, następnie przemył twarz zimną wodą, po czym wyszedł z łazienki i udał się do sypialni, która znajdowała się na drugim końcu długiego korytarza.

– Tato, Olaf dzwonił, żebyśmy się nie spieszyli, bo spóźnią się piętnaście minut! – zawołał Aleks z dołu.

– No to mamy szczęście! Możesz już zanieść plecak do auta, ja się tylko ubiorę i zaraz wyjadę z garażu!

Wyciągnął z szuflady bokserki i skarpetki, a następnie z innej szuflady biały T-shirt i dżinsy. Kiedy się ubrał, stanął przed lustrem i przyjrzał się własnemu odbiciu. Prezentował się całkiem nieźle: szczupły trzydziestosześcioletni blondyn o wzroście ponad metr osiemdziesiąt. Irytowały go tylko zagniecenia na koszulce. Jakub bardzo rzadko używał żelazka – dawniej, kiedy żyła jego żona, to właśnie ona zajmowała się prasowaniem. Tego dnia zależało mu jednak, by wyglądać porządnie, gdyż wiedział, że matka najlepszego kumpla jego syna, z którą miał się za chwilę spotkać, była elegancką kobietą i nie chciał wyjść na niechluja. Ściągnął więc wymięty T-shirt, po czym otworzył szafę, w której na plastikowych wieszakach wisiały koszule i marynarki. Wyciągnął granatową koszulę z krótkimi rękawami i już miał zamknąć drzwi, kiedy coś kolorowego rzuciło mu się w oczy. Sięgnął po to ręką i ze zdziwieniem spostrzegł, że trzyma żółtą bluzę z kapturem w kolorowe serduszka. Sadząc po rozmiarze oraz tych żywych kolorach była to bluza dziecięca. Co to robi u mnie w szafie?, pomyślał, kiedy nagle usłyszał głos Aleksa.

– Tato, idziesz? Poganiałeś mnie, a teraz sam się tam guzdrzesz!

Jakub jeszcze chwilę wpatrywał się zdziwiony w kolorowe ubranko, jednak kolejne wołanie syna wytrąciło go z głębokiego zamyślenia.

– Już idę! – krzyknął, odkładając znalezisko na półkę, po czym ruszył w stronę schodów, zapinając guziki granatowej koszuli.

3

– I pamiętaj, Aleks, żebyś słuchał pani Agaty i nie sprawiał tam żadnych problemów – przestrzegał syna, kiedy chwilę później jechali samochodem w dół ulicy Podgórskiej, przy której mieszkali.

– Tato, weź przestań! O jakich problemach mówisz? Przecież nie mam już siedmiu lat.

Agata Wierzbicka, matka samotnie wychowująca najlepszego kumpla Aleksa, Olafa, pracowała jako adwokat w dużej kancelarii i tamtego dnia wybierała się na spotkanie z klientem aż do Wrocławia. Wynajęła trzyosobowy pokój w centrum, bo postanowiła zabrać ze sobą syna i Aleksa, by wykorzystać okazję i spędzić z chłopcami weekend w największym mieście województwa dolnośląskiego. Spotkanie z klientem miała zaplanowane na sobotę, więc zamówiła dwa noclegi, by zdążyli zwiedzić Panoramę Racławicką, a także odwiedzić wrocławski aquapark – to była główna atrakcja, na którą chłopcy czekali z niecierpliwością.

– Tato, wolniej, tam stoją jakieś samochody na kogutach – rzekł Aleks, kiedy zbliżali się do skrzyżowania ulicy Podgórskiej z główną drogą prowadzącą przez Łanów.

Jakub wyraźnie zwolnił. Dwa wozy policyjne stały co prawda na poboczu, jednak mężczyznę zaciekawiło, co mogło się wydarzyć.

– O cholera – mruknął, widząc kolejne dwa radiowozy, a także pogotowie stojące na podjeździe domu Gierczaków, będących jego daleką rodziną.

– Tato, widziałeś?! Coś się stało u cioci Patrycji, tam była karetka i…

– No przecież widziałem. Cholera, musiało stać się coś poważnego, inaczej nie byłoby tyle policji.

– To zatrzymaj się i idź to sprawdzić!

– Aleks, przestań! Odwiozę cię i potem spróbuję się czegoś dowiedzieć.

– Ale co tam się mogło stać? Widziałem policjantów chodzących po ogrodzie.

– Może ktoś miał jakiś wypadek. Nie mam pojęcia, co się stało, ale dowiem się.

Przez następne kilka minut jechali w ciszy.

Jakub patrzył przed siebie, a jego syn wpatrywał się w migające za oknem krajobrazy.

Z Olafem i jego matką umówieni byli przy szkolnym boisku w centrum miejscowości, znajdującym się jakieś trzy kilometry od ich domu. Łanów był dużą wsią, liczącą ponad cztery tysiące mieszkańców, która leżała na południu województwa śląskiego.

– Aleks? – Jakub przerwał ciszę i zerknął na syna.

– No?

– Słuchaj, nie wiesz może, co robiła u mnie w szafie taka kolorowa bluza?

– Kolorowa bluza?

– No nie wiem, może przez przypadek zabrałem z suszarki twoją i wsadziłem do swojej szafy, chociaż wydawała mi się za mała na ciebie…

– Ale jakiego koloru była? Ja chyba żadnej nie zgubiłem, chociaż nie wiem, bo w końcu są wakacje i teraz chodzę tylko w koszulkach.

– Była żółta i miała jakieś kolorowe wzorki, chyba serduszka.

– Żartujesz?! – oburzył się chłopiec. – Miałbym chodzić w bluzie w serduszka?!

– Ja tylko spytałem, czy aby na pewno takiej nie miałeś. Też mi się wydawało, że to nie twoja, bo nigdy cię w takiej nie widziałem.

Kiedy po chwili zatrzymali się na parkingu przed szkołą podstawową numer 1 w Łanowie, Olaf z mamą już na nich czekali.

– Siema. – Chłopcy przywitali się, podając sobie ręce. Byli rówieśnikami, mimo to Olaf był znacznie niższy od Aleksa.

– Cześć, Agata. – Jakub zbliżył się do niewysokiej brunetki, stojącej obok swojej toyoty. – Wybacz spóźnienie, ale nie mogliśmy się z Aleksem pozbierać.

– Nic się nie stało, Kuba, my w zasadzie przyjechaliśmy dosłownie dwie minuty temu.

– Chcę ci jeszcze raz bardzo podziękować, że zgodziłaś się zabrać ze sobą mojego urwisa. W tym roku akurat nigdzie nie wyjeżdżamy na wakacje, więc Aleks tym bardziej się cieszy.

– Kuba, daj spokój. Dla mnie to przyjemność, że twój syn jedzie z nami. Olaf by się tam sam wynudził, sam rozumiesz, a tak to spędzimy miło czas. Aleks, mam nadzieję, że nie zapomniałeś kąpielówek.

– Wziąłem nawet dwie pary, jakby co. – Chłopiec umieścił plecak w bagażniku dużej białej toyoty.

– Zobaczysz, jakie tam mają megazjeżdżalnie! Wiem, bo już dwa razy byłem w tym aquaparku – oznajmił Olaf. Zajął miejsce z tyłu samochodu i dał znak przyjacielowi, by wsiadł z drugiej strony.

– Aleks ma przy sobie telefon, więc zadzwonię do niego dziś wieczorem. Jakby był jakiś problem albo coś, to od razu dzwoń.

– Kuba, nie martw się. Nie będzie żadnych problemów, wszystko mamy zaplanowane. Poza tym to niecałe trzy dni. W niedzielę przywiozę ci syna całego i zdrowego.

– Jeszcze raz wielkie dzięki.

Jakub postał chwilę na parkingu i odczekał, aż biały SUV wyjechał na drogę i zniknął za zakrętem. Kochał syna i zawsze bardzo się o niego martwił. Wiedział, że jest trochę zbyt przewrażliwiony, ale miał powód. Bo wcześniej tyle już przeszli…

Drogą przejechał na sygnale nieoznakowany samochód policyjny. Jakub przypomniał sobie o pogotowiu i radiowozach, stojących przed domem kuzynki. Muszę tam zaglądnąć i dowiedzieć się, co się wydarzyło, pomyślał, wsiadając do swojego auta.

4

Kilka minut później zatrzymał się na poboczu ulicy Podgórskiej, naprzeciwko otwartej bramy, prowadzącej na posesję Gierczaków. Wysiadł z samochodu i kiedy zobaczył swoją roztrzęsioną kuzynkę, biegnącą przez ogród w stronę drogi, poczuł, że zaczyna walić mu serce. Jakub był pewny, że zaraz usłyszy jakąś koszmarną wiadomość. Ilość policji, pogotowie, łzy w oczach Patrycji – to wszystko oznaczało, że wydarzyło się coś naprawdę niedobrego.

– Jakub, Boże, co ty tu robisz?! – Kobieta ledwo tłumiła wybuch płaczu. Ojciec Aleksa dopiero teraz zwrócił uwagę, że Patrycja ma na sobie różowy szlafrok i klapki, zupełnie jakby chwilę wcześniej ktoś wyrwał ją z łóżka.

– Odwoziłem Aleksa i zobaczyłem policję i pogotowie… Jezu, Patrycja, co się stało?

– Wiktorii nie ma, rozumiesz?! Nie ma jej!

Jakub przez chwilę nie wiedział, co odpowiedzieć. Nie rozumiał, co miało znaczyć stwierdzenie „Wiktorii nie ma”. Miała jakiś wypadek i nie żyje? Zniknęła?

– Patrycja, co ty mówisz? Jak to jej nie ma?

– Ktoś chyba ją uprowadził, w nocy spała w namiocie, bo do Marcina przyjechał brat z rodziną, ona spała w namiocie z Adasiem, o szóstej rano on przybiegł do domu i płakał, że jej nie ma, rozumiesz?!

Kobieta mówiła szybko i chaotycznie, nerwowo gestykulując. Jakub zauważył, że trzymała coś w dłoniach.

Plik jakichś kartek.

– Rany, Patrycja, co ty mówisz?

– Obok namiotu… są ślady krwi… – Patrycja wybuchnęła płaczem, a kartki, które trzymała, wypadły jej z rąk. Jakub przykucnął, by je pozbierać i wtedy zobaczył, że są to ogłoszenia o zniknięciu Wiktorii. Było tam jej zdjęcie, rysopis oraz informacja, że zaginęła. – Rozmawiałam z policjantami, powiedzieli, że mogę tego trochę nadrukować i porozwieszać po okolicy, bo być może ktoś widział ją i porywacza!

– Ale policja ma pewność, że doszło do porwania? Niby dlaczego ktoś miałby…

– Kuba, skąd mam to wiedzieć?!

– Może ona po prostu skaleczyła się i stąd ta krew. Może gdzieś poszła, może się wystraszyła…

– Nie wiem, mam nadzieję, że ona zaraz się odnajdzie, Boże, spraw, żeby moje dziecko odnalazło się całe i zdrowe! Musiało przyjechać pogotowie, bo Marcinowi zrobiło się słabo, ale dali mu jakieś leki na uspokojenie.

Jakub zobaczył dwóch mundurowych, idących ulicą od strony głównej drogi i prowadzących na smyczy dużego psa. Mężczyźni przystanęli obok radiowozu, który zatrzymał się przed samochodem Jakuba, i coś mówili do siedzącego w nim policjanta.

– Patrycja, posłuchaj, pomogę ci porozwieszać te kartki – zaproponował, widząc, że matka Wiktorii jest w całkowitej rozsypce psychicznej. Szok, w jakim obecnie się znajdowała, sprawiał, że była zupełnie niepodobna do siebie.

– Byłabym bardzo wdzięczna, jakbyś wziął kilka kartek i rozwiesił je na słupach wzdłuż naszej ulicy. Ja biegnę do centrum i tam porozwieszam resztę. Tutaj ludzie nas znają, wiedzą, jak wygląda Wiktoria, ale mimo wszystko rozwieś to kawałek dalej i obok swojego domu. Ja już pędzę dalej, dzięki, Kuba! Jezu, tak strasznie się boję!

Jakub dostrzegł w oczach Patrycji strach, a także odrobinę szaleństwa – co w zaistniałej sytuacji było w pełni zrozumiałe. Westchnął głęboko, po czym z kilkoma kartkami w ręku, ruszył w stronę auta. Dwóch funkcjonariuszy z psem tropiącym odeszło od zaparkowanego radiowozu. Policjant w cywilu, który siedział w środku, miał otwartą szybę – Jakub usłyszał, jak rozmawiał z kimś przez komórkę.

– Słuchaj, trzeba ustawić blokady na wszystkich wylotówkach z powiatu i zwiększyć ilość patroli na drogach. Tak, chłopaki zajęli się już monitoringami z okolicy…

Nim Jakub wsiadł do samochodu, dostrzegł wysoko nad sobą policyjnego drona, latającego nad okolicą, a także samochód strażacki z napisem GRUPA POSZUKIWAWCZO-RATOWNICZA, który wraz z załogą wycofywał z wąskiej drogi prowadzącej do lasu.

– Nie do wiary – powiedział sam do siebie, wsiadając do auta i zatrzaskując drzwi.

5

Nim ruszył, spojrzał na zdjęcie Wiktorii. Postanowił, że najpierw odstawi wóz pod dom, a następnie przejdzie się wzdłuż ulicy i rozwiesi informacje o zaginięciu dziewczynki. To było takie nierealne. Widział ją jeszcze kilka dni temu, uśmiechniętą od ucha do ucha – a teraz stało się coś takiego. Na wydrukowanym kolorowym zdjęciu, które trzymał, Wiktoria również się uśmiechała. Trzymała oburącz kierownicę roweru i śmiała się do obiektywu. Miała na sobie jakieś dżinsy i żółtą bluzę w kolorowe serduszka.

Jakub zdębiał. Otworzył usta i dobrych kilkanaście sekund gapił się na zdjęcie dziewczynki. Potem przeczytał fragment tekstu, mówiący, że Wiktoria w chwili zaginięcia miała na sobie tę samą bluzę co na fotografii, po czym znów wpatrywał się w odbitkę.

Zgłupiał. Obok jego auta przeszło trzech policjantów. Chciał szybko wysiąść i powiedzieć im, że widział tę bluzę, jednak zdrowy rozsądek wziął górę.

Jakub odpalił silnik i ruszył, zostawiając za sobą tumany kurzu.

6

Gdy wszedł do domu, cholernie chciało mu się sikać, ale nawet nie myślał o tym, by wstąpić teraz do toalety. Z kartką A4, na której było zdjęcie Wiktorii, wbiegł po schodach na piętro i udał się pośpiesznie do swojej sypialni. Nim tam wszedł, miał jakąś wątłą nadzieję, że to wszystko było snem. Że tak naprawdę nie znalazł rano żadnej bluzy w swojej szafie.

Po przekroczeniu progu wiedział już, że to nie był senny koszmar. Żółta bluza w kolorowe serca leżała złożona na półce – dokładnie w tym miejscu, w którym położył ją przed godziną, kiedy w pośpiechu szykował się do wyjścia z domu. Obecnie jej kolor wydawał się nieco jaśniejszy, bo przez okno padały na nią promienie słońca. Jakub powoli zbliżył się do półki. Na jego twarzy malowało się niedowierzanie i odrobina strachu. Chwycił bluzę i usiadł na łóżku. Teraz miał nadzieję, że znajdzie jakąś różnicę. Spoglądał to na ubranie, to na zdjęcie Wiktorii i próbował przekonać samego siebie, że część garderoby, którą znalazł w szafie, nie należy do jedenastoletniej dziewczynki uprowadzonej zeszłej nocy. Mężczyzna nie znalazł jednak żadnej różnicy – te same kolory, to samo rozmieszczenie serduszek… Kiedy dostrzegł niewielką ciemno-czerwoną zaschniętą plamę na prawym rękawie, jęknął i zakrył usta dłońmi. To było takie nierealne, takie surrealistyczne. Po chwili znalazł kolejną plamę zaschniętej krwi, tym razem na wewnętrznej stronie.

Siedział w absolutnej ciszy, zakłócanej jedynie tykaniem zegara. Siedział i gapił się tępo w okno. Czuł się, jakby ktoś walnął go w głowę. Jakby dopiero co ocknął się po nokautującym uderzeniu. W końcu wyrwał się z głębokiego zamyślenia, uświadamiając sobie, że ciągle trzyma ją w rękach. Trzyma w rękach bluzę, którą miała na sobie zaginiona dziewczynka. Są na niej ślady krwi. A także jego ślady. Ta myśl sprawiła, że Jakub niemal automatycznie rzucił ubranie na podłogę i poderwał się na nogi. Nie powinien był jej dotykać, ale skąd miał wiedzieć, że należała do Wiktorii? I skąd ona wzięła się w jego szafie, na miłość boską?!

7

– Tatusiu, co będzie z Wiką? – spytał ojca Adaś, leżąc obok niego na rozłożonej wersalce w pokoju gościnnym Gierczaków.

– Nie martw się, Wiki na pewno się znajdzie. Już niedługo, jestem tego pewien.