Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Debiutancka powieść Hayley Kiyoko oparta na viralowym hicie pod tym samym tytułem.
Siedemnastoletnia Coley czuje się okrutnie zraniona i samotna. Po niespodziewanej stracie ukochanej mamy musi się przeprowadzić do wiejskiego stanu Oregon, do domu swojego ojca, którego prawie nie zna. Są wakacje i dziewczyna próbuje się odnaleźć w nowym środowisku. Postanawia, że przetrwa ostatni rok liceum, a potem zacznie wreszcie żyć po swojemu. Wszystko się zmienia, gdy poznaje Sonyę, którą jest zafascynowana od pierwszego spotkania. Lato mija im na kąpielach w jeziorze, nocnych imprezach i długich rozmowach. Coley nieustannie bije się z myślami i próbuje zrozumieć swoją nową przyjaciółkę, która daje jej sprzeczne sygnały. Dziewczyna pragnie miłości, jednak z powodu swoich smutnych doświadczeń panicznie boi się odrzucenia. Rozpoczyna się bolesna gra pozorów, która doprowadza obie do rozpaczy…
Girls Like Girls opowiada o poszukiwaniu własnej tożsamości, o potrzebie bycia zrozumianym, o umiejętności wybaczania i otwierania się na miłość, która często przychodzi wtedy, gdy najmniej się jej spodziewamy.
* * *
Niezłomna queerowa twórczyni, na którą czekaliśmy. HUFFPOST
Hayley Kiyoko to jedna z niewielu współczesnych artystek, która w bezkompromisowy sposób jest w stanie uchwycić queerowe doświadczenie z kobiecej perspektywy. BILLBOARD
To jest dokładnie to, czego potrzebujemy od gwiazdy pop. VICE
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 321
Wszystkim, którzy kiedykolwiek mieli poczucie beznadziei i nie wierzyli w szczęśliwe zakończenie.
Zasługujecie na to, co najlepsze.
Książka porusza problemy związane z depresją, samobójstwem w rodzinie, żałobą, poczuciem osamotnienia, nadużywaniem alkoholu i narkotykami. Jeśli nie czujesz się na siłach lub z różnych powodów nie chcesz czytać o tych doświadczeniach, weź nasze ostrzeżenie pod uwagę.
1
Zdradzić ci sekret?
Czy ktoś kiedyś odpowiedział „nie”? Nawet jeśli wiesz, że to droga ku zagładzie, to i tak korci cię, by odpowiedzieć „tak”, mam rację? To dochodzi do głosu ta część ciebie, która nade wszystko chce wiedzieć.
Znam się na sekretach. Na tych miłych, związanych z prezentami bożonarodzeniowymi, wagarami czy ukrytymi pudełkami z cukrową posypką na torty. I na tych ciężkiego kalibru, które dręczą, a potem uwalniają się z krzykiem. Na tych złych, które są bardziej kłamstwem niż sekretem: „U mnie w porządku, Coley” (a nie było w porządku), „Zadzwonię do swojego terapeuty” (czego nie zrobiła), „Widzimy się po szkole” (kłamczucha, kłamczucha, kłamczucha).
Kiedyś myślałam, że jestem w tym dobra, że radzę sobie z żonglowaniem sekretami moimi i mamy, które nigdy nie powinny się spotkać. Ale potem wszystko się zawaliło.
Teraz nie mam mamy, za to mam tatę, który ledwie ogarnia znaczenie tego słowa. I buzuje we mnie zdecydowanie za wiele rzeczy – sekretów, które tworzą obraz wyłaniającej się powoli prawdy:
Nie jestem taka jak inne dziewczyny.
I nie, nie chodzi mi o ten słaby komplement, jakim częstują cię czasem faceci. Zaufaj mi w tej kwestii.
W filmach, piosenkach i książkach o miłości mówią ci, jak to powinno wyglądać:
Ona jest urocza, ma dwa warkocze i piegi. Bawi się na chodniku, skacząc i wirując w swoich podartych dżinsach i butach ze świecącymi podeszwami. Jest zupełnie beztroska, nie ma wątpliwości. Nie dręczą jej żadne pytania: „A co, gdybyś była...”.
Dziewczyna dorasta. Chłopak z sąsiedztwa potyka się na jej widok. Albo kapitan drużyny przegapia piłki. Albo też nieśmiały nerd pozwala się ujrzeć w zupełnie innym świetle (po metamorfozie w przystojniaka – bądźmy realistami). I wtedy dziewczyna i on odchodzą razem, a potem żyją długo i szczęśliwie. Ta droga jest bardzo uczęszczana, przez jej środek prawdopodobnie ciągnie się długa koleina. Właśnie tę ścieżkę należy wybrać. Tego wszyscy od ciebie oczekują.
Ale ty, dziewczyna inna niż wszystkie, patrzysz na tę drogę, a ona nie wygląda zachęcająco. Jej widok nie wywołuje w tobie uczuć, jakie opisują w książkach i o jakich śpiewają w piosenkach. Ci ludzie jednak nie do końca kłamią, a to oznacza, że ukrywasz sekret nawet przed samą sobą. To uczucie, którego nie potrafisz, a teraz nawet nie chcesz nazwać.
Ignorujesz je i spychasz, jakby było rośliną, która kiedyś wreszcie zwiędnie. Ale to ty kurczysz się w sobie.
Aż pewnego dnia odkrywasz: to nie tak, że różnisz się od innych dziewczyn.
Po prostu nigdy nie poznałaś dziewczyny podobnej do siebie.
Aż wreszcie to się dzieje: spotykasz ją.
I wszystkie te piosenki zaczynają brzmieć sensownie.
2
Użytkownik LJ: SonyatSunrisex00x [wpis publiczny]
Data: 8 czerwca 2006
[Nastrój: dół]
[Muzyka: Rihanna, SOS]
Nuda, nuda, nuda.
Nic się nigdy nie dzieje w tym mieście. Robi się tylko coraz bardziej gorąco. Może w tym filmie Ala Gore’a mają rację.
Zostało mi tylko gadanie o pogodzie. Niech mnie ktoś uratuje, błagam. Napiszcie, że jutro jest jakaś impreza, że macie jakiś plan, cokolwiek! Rozpaczliwie muszę się zabawić.
xoox
Sonya
Komentarze:
T0nofTrent0nnn:
Mogę cię zabawić w każdej chwili.
SonyatSunrisex00x:
Weź, Trenton. Nie to miałam na myśli.
SJbabayy:
Lol, Trenton, umiesz w ogóle myśleć o czymś innym?
SJbabayy:
Chcecie jutro iść do tego klubu? Alex powiedział, że zna gościa, który mógłby nas wpuścić.
SonyatSunrisex00x:
Tak! Zadzwoń do Alexa!
MadeYouBrooke23:
Trenton wam nie mówił? A kazałam mu, jak byliśmy w studiu piercingu. Laba nad jeziorem! Robisz to, na co masz ochotę. Ale ja muszę czekać, aż mama wyjdzie do pracy, bo ciągle jeszcze jest wściekła o kolczyk w pępku.
SJbabayy:
Czekaj. Robiłaś sobie kolczyk w pępku i nie poprosiłaś, żebym z tobą poszła?
SJbabayy:
Czemu byłaś z Trentonem?
SonyatSunrisex00x:
Właśnie, Brooke. Dlaczego Trenton poszedł z tobą?
MadeYouBrooke23:
Powiedział, że mnie podwiezie, bo nie mogłam pożyczyć samochodu mamy przez te jej antypiercingowe poglądy. Nie pamiętacie? Mówiłam wam o tym, świry.
SonyatSunrisex00x:
Nieważne. Zadzwoń, jak dotrzesz nad jezioro.
3
No więc chodzi o to, że w ogóle nie powinno mnie tu być. Nie żebym czuła, że powinnam być gdzie indziej. Nigdzie nie jestem wystarczająco biała. I nigdzie wystarczająco azjatycka. Nigdzie... wystarczająca.
Ale oto jestem na jakimś zadupiu w Oregonie. Więcej tu drzew niż ludzi.
Brakuje mi dźwięków życia, rozumiesz? Ludzi na ulicach. Dźwięku syren, klaksonów, rozmów. Świateł i szumów dobiegających ze ściśniętych ciasno domów.
Tutaj wszystko jest ciche i rozwleczone, otoczone cykaniem świerszczy. Dosłownie: cykaniem. Drzewa zacieniają wszystko i przez to jest jeszcze bardziej zielono, aż człowiek wtapia się w tę zieleń tak, że może robić za irlandzkiego skrzata.
Nie powinno mnie tu być, ale jestem. Rzucona w sam środek oregońskiej dziczy wraz z moim nie tak znów dawno niewidzianym ojcem alimenciarzem. Chyba po prostu okoliczności zmuszają czasem alimenciarzy, by wzięli je na klatę. W tym przypadku po prostu nie ma nikogo innego.
Mama odeszła. Wydaje mi się to jednocześnie realne i nieprawdopodobne.
Nie chciałam się tu przeprowadzać. Powiedziałam mu to. Od razu, gdy tylko zorientowałam się, kim jest, co zajęło mi całe dziesięć sekund od momentu otwarcia drzwi. Gapiłam się na tego obdartego posiwiałego faceta, zastanawiając się, gdzie go umiejscowić.
W pewnym sensie był zagubiony. Zagubił się wśród mglistych wspomnień, które nie wykraczały poza czas, gdy miałam trzy lata. Trudno sięgać pamięcią tak daleko.
A ja nie tylko muszę pamiętać, ale także żyć z tym. I żyć z nim. W pozbawionym transportu publicznego świecie zieleni i ciszy.
Jest to, by tak rzec, popierdolone.
Wiem: powinnam być wdzięczna, że Curtis mnie nie zostawił, choć mógł mnie porzucić na pastwę systemu. Pewnie mam się cieszyć, że tego nie zrobił.
Moim zdaniem to niezbyt wysoko ustawiona poprzeczka. Ale tak już jest ostatnio w moim życiu. Dostają mi się same ochłapy, a o nie też muszę walczyć.
Curtis nie zna się na byciu ojcem. I nawet gdyby to rozkminił, to ja z pewnością nie wiem, jak to jest mieć ojca. Przekonałam się boleśnie, że jedyną osobą, której można potrzebować w życiu, nie ryzykując przy tym cierpienia, jestem ja sama. Myślę więc, że oboje jesteśmy nieźle popieprzeni i że zgodnie odliczamy czas do momentu, gdy skończę osiemnaście lat, wyprowadzę się, a on wreszcie się mnie pozbędzie.
Bardzo nisko zawieszona poprzeczka. Czy tego właśnie mama chciała dla mnie? Boże, kogo ja chcę oszukać?
Nie myślała o mnie. Muszę sobie wmówić, że nie myślała o mnie. Że gdyby tak było – gdyby moje imię, oczy, mój uśmiech albo cokolwiek innego przebiło się przez gęstą mgłę, która ją otaczała – to nigdy by tego nie zrobiła.
Powstrzymałaby ją myśl o mnie (bo mnie tam nie było, żeby ją powstrzymać). Wspominałam już, że walczyłam o ochłapy.
Budzę się, nim zadzwoni budzik, więc wyłączam go i przykrywam głowę kołdrą, mimo że o dziewiątej już jest gorąco. Słyszę, jak Curtis krząta się po kuchni, szykując się do pracy, podczas gdy ja chowam się w pościeli. Jest nerwowy. „Niespokojna dusza”. Tak o nim mówiła, gdy pytałam o niego, kiedy byłam młodsza i jeszcze mnie to interesowało. Kiedy byłam młodsza i myślałam, że może wróci.
Uśmiechała się przy tych słowach, ale to był słodko-gorzki uśmiech. Jakby nie umiała zdecydować, co do niego czuje. Zastanawiam się, czy zdążyła to ustalić.
Czy pod koniec wszystko stało się jasne?
Przesłonięte żalem?
Czy cokolwiek przebiło się przez gęstą szarą mgłę, która spowiła ją i nasz dom miesiące wcześniej?
Nie mogę o tym myśleć. Jeśli zacznę, to wrócę do tamtego dnia i poprzedzających go tygodni, gdy wmawiałam sobie, że jest w porządku, choć wiedziałam, że to nieprawda. I tak w kółko: Czemu nie byłaś lepsza, Coley? I szybsza? Dlaczego nie dostrzegłaś, jak bardzo z nią źle?
Na te pytania nie ma dobrej ani prostej odpowiedzi, więc dziękuję bardzo, ale zwyczajnie nadal będę od nich uciekać.
Curtis wychodzi do pracy. Mieszkanie jest wreszcie puste, znika ryzyko niezręcznego spotkania przy śniadaniu. Uwalniam się z pościeli. Jestem tu już tydzień, ale moje pudła są w większości nierozpakowane. Jeśli je pootwieram i powyciągam swoje graty, to już na zawsze.
Nie łudzę się. Mam świadomość, że tu utknęłam. Po prostu odwlekam rozpakowanie rzeczy, mimo że to nieuniknione. Stąd te powiedzenia o ludziach odwlekających nieuniknione. Taka jest ludzka natura, czy jakoś tak.
Zachowuję się całkowicie normalnie.
Zostawił kawę w dzbanku. Gapię się na nią, dumając, czy to ma być znak pokoju. Na drugi dzień po moim przyjeździe wygłosił mi kazanie, kiedy zobaczył, że piję kawę. Jakby mi to miało upośledzić wzrost czy coś. Tak jakby w ogóle po tylu latach ignorowania mojego istnienia miał prawo mi mówić, co mogę wprowadzać do własnego organizmu.
Jeśli to ma być znak pokoju, wkurza mnie bardziej, niż gdyby po prostu zapomniał o sprawie. Wiem, że powinnam być wdzięczna. I rozumiem, że on po części musi być zdziwiony, że nie jestem. Tu znów widać tę nisko zawieszoną poprzeczkę, o której mówiłam. Mrówka by ją przeskoczyła.
Na lodówce znajduję przyczepione magnesem z plastikowymi winogronami dwudziestodolarówkę i kartkę: Ekipa od przeprowadzki znalazła twój rower. Jedź poszukać przyjaciół.
Banknot wsuwam do kieszeni, a karteczkę wyrzucam. Próbuję nie myśleć o niezliczonych karteczkach, które schowałam do puszki i które są gdzieś w tych nierozpakowanych pudłach. Mama lubiła zostawiać zapiski na lodówce. Były tam cytaty, teksty piosenek, dowcipy i afirmacje. Czasem, kiedy miała doła, umiałam to wyśledzić, bo zaczynała zapełniać drzwi lodówki na nowo. Ale to nie była pewna metoda. Nie ostatnim razem.
Jedź poszukać przyjaciół. Jakby to było takie proste. Jakbym miała cokolwiek wspólnego z tutejszymi ludźmi. Może jakaś inna dziewczyna też unika jakiegoś gówna, jak długo się da, ale to akurat nie jest coś, o co można spytać, kiedy właśnie się kogoś poznało. Byłoby to dziwne.
Rozważam, czy na przekór tej notce nie spędzić całego dnia w domu. Curtis jednak nadal jest dość nieprzewidywalny i nie wiem, jak by zareagował. Jeszcze na mnie nie nawrzeszczał, lecz kto wie. Wszystko, co o nim wiem, to opowieści sprzed piętnastu lat i że łatwo mu przyszło mnie zostawić.
Ale siedzenie w tym domu z przenośnym klimatyzatorem, bez prawdziwej klimy, jest jak zaproszenie do piekła. Biorę więc rower i jadę. Może wrócę bardzo późno. On nie ma prawa mówić, że się o mnie martwi. Albo że mam być w domu o określonej porze.
Pewnie nawet nie przemknęło mu przez myśl, żeby mi taką porę wyznaczyć. Kompletny amator.
Okolica, w której mieszka Curtis, swoje przeszła, ale udaje, że tak nie jest. Zupełnie jak on sam. Domy są stare i na tyle dobrze utrzymane, na ile pozwalają właścicielom zbyt małe środki. W niedużych skoszonych ogródkach rośnie nieregularnymi kępami trawa, jakby nawet ziemia wiedziała, że jest do niczego.
– Hejka!
Pozdrowienie jest tak niecodzienne, że przejeżdżając, gapię się na tę panią.
– No! – odkrzykuję przez ramię jak totalny głupek.
Ale serio: kto mówi „hejka”? Tego mam się tu spodziewać? Byłoby do dupy. Szkoła będzie do dupy. Jest lato, więc mam odroczenie, ale nie ma szans, że Curtis odpuści mi ostatni rok nauki.
Wyjeżdżam z osiedla i jadę kamiennym mostem, na którym nie ma trasy rowerowej ani drogi dla pieszych, więc kierowca jadącej za mną ciężarówki uznaje, że trąbienie co kilka sekund usprawni moją jazdę, choć już śpieszę się, jak mogę. Gość w końcu mnie wyprzedza, lecz najpierw pokazuje mi środkowy palec. Uroczy przykład małomiasteczkowej życzliwości.
Przejeżdżając przez tory kolejowe, myślę, czy nie wskoczyć do pociągu. Pozwolić się zawieźć w nieznane.
Założę się, że tak zrobiłaby kiedyś moja mama. Jeździłaby po bezdrożach, czy jak się to mówi. Pewnie jest jakieś lepsze określenie. Mama była nieustraszona. Jak ktoś, kto wsiada do nieznanego pociągu i zostawia wszystko za sobą. Właśnie taka.
Zawsze trzymałyśmy się razem, ona i ja. Ale okazało się, że grałyśmy w grę, której zasad nie znałam, i ostatecznie obie przegrałyśmy. Mam wrażenie, że często w życiu przegrywam.
Wreszcie dostrzegam jakąś cywilizację zamiast karłowatych domów i drzew. Panuje taki upał, że horyzont drży, więc gdy widzę małe centrum handlowe, wygląda niemal czarodziejsko, nie jak zwykła miejscówka z klimatyzacją. Kiedy jadę przez parking, pot spływa mi po plecach. Zauważam chińską restaurację, solarium o nazwie Pocałunki Słońca z przerażającym szyldem, który przedstawia słońce robiące dzióbek, oraz podcień z napisem Pomieszczenia klimatyzowane. Drzwi kilku sklepów obok są zabite deskami, paru gości jeździ na deskorolkach po progach zwalniających. Wygląda na to, że w tej krainie drzew i dróg dwupasmowych cieszy dowolny kawałek betonu.
Zsiadam z roweru i prowadzę go w kierunku poczty obok podcieni na doskonałe miejsce, żeby go przypiąć. Czy w Oregonie przypina się rowery? A może tu nie kradną? Nie, ludzie kradną wszędzie.
Nagle przenika mnie pisk opon samochodu jadącego za szybko i za blisko. Cofam się tak gwałtownie, że upadam, trąc łokciami po ziemi; rower przewraca się z łoskotem, pedał wbija mi się w udo, a minivan pędzi wprost na mnie.
Życie nie przelatuje mi przed oczami. Jest tylko „och”, potem słychać: „Cholera!”.
I tyle.
Oczy mam zaciśnięte, z czego zdaję sobie sprawę dopiero wtedy, gdy nie czuję spodziewanego uderzenia. Zmuszam się, by je otworzyć, skulona w oczekiwaniu.
– Ja pierdolę!
– O Boże, Trenton! – słyszę głos dziewczyny.
– No co?! Wylazła znikąd!
– Jesteś debilem – odpowiada dziewczyna i muszę przyznać jej rację: Trenton jest debilem.
Krzywiąc się, podpieram się na obtartych łokciach, a kiedy spoglądam na kierowcę, który właśnie prawie mnie zabił, ten uśmiecha się, jakby chciał mnie oczarować. Na przednim fotelu siedzi jeszcze jeden chłopak, ale on się nie uśmiecha. Wygląda na równie zszokowanego jak ja.
– Trent! No nie wierzę! – krzyczy przez okno dziewczyna, a potem otwiera drzwi i wysiada.
Koszula w paski, podwinięta i zawiązana niedbale nad talią. Są dziewczyny, które po prostu potrafią się ubrać. Wiesz, co mam na myśli. Ona jest niezwykłym połączeniem opalenizny i długich nóg. Ciemne włosy opadają jej na ramiona. Zakłada je za uszy, biegnąc w moim kierunku. Śledzę jej ruchy, zapamiętuję lakier na jej paznokciach, niecodzienny odcień, coś między niebieskim a fioletowym, jak kolor barwinka.
Teraz brakuje mi tchu jeszcze bardziej, niż kiedy leżałam na ziemi, przekonana, że zaraz zostanę zmiażdżona.
Dziewczyna ma ciemne oczy – niezgłębione, przepastne i nieustraszone. Nasze spojrzenia się spotykają i czuję, jakby znów mnie uderzono, po całości. Wstrząs dla zmysłów.
Nie umiem skupić wzroku, nie potrafię złapać dystansu. Widzę tylko ją.