Głodne. Reportaże o (Nie)jedzeniu - Stabach Klaudia - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Głodne. Reportaże o (Nie)jedzeniu ebook i audiobook

Stabach Klaudia

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

10 osób interesuje się tą książką

Opis

Głodne to książka o walce na śmierć i życie z największym wrogiem, czyli z własnym ciałem. O co? O ciało. O to, aby je doprowadzić do granicy niebytu, nieistnienia, unicestwienia. To w ekstremalnych wypadkach. W mniej ekstremalnych to książka o nas wszystkich.

Mniej lub bardziej wyniszczające głodówki, wymyślne diety, morderczy aerobik, siódme poty w siłowni albo w ostateczności dwa palce w gardle – oto główne filary tej filozofii, w której jednego brak najbardziej: głębokiego sensu życia.

Wstrząsająca lektura! Horror matek, całych rodzin, pediatrów, psychiatrów, terapeutek, pielęgniarek i tych dzieci, których „życiowa bateria wyczerpała się do dwóch procent”.

Ewa Woydyłło-Osiatyńsk

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 249

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 23 min

Lektor: Klaudia Stabach
Oceny
4,4 (2330 ocen)
1255
786
264
19
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
alicjusz86

Dobrze spędzony czas

Bardzo wartościowy reportaż na temat zaburzeń odżywiania. Książka uświadamia m.in.,jak komentowanie sylwetki drugiej osoby, może mieć negatywne skutki na jej pewność siebie; jak z pozoru niewinne liczenie kalorii, może przerodzić się w obsesję , która prowadzi do utraty zdrowia lub zagrożenia życia ; jak trudno jest wyjść z choroby , tym bardziej ,że służba zdrowia wydaje się być bezradna w wielu przypadkach.
30
curlyigu

Nie oderwiesz się od lektury

Książkę czyta się jednym tchem. To trudne, ale rzadko poruszane tematy, dlatego z wielką ciekawością przebrnęłam przez lekturę. Napisana lekkim językiem, autorka nie zwraca uwagi na siebie swoim stylem pisania, oddając głos bohaterkom książki. Zdecydowanie warto przeczytać i zapoznać się z pozornie błahym tematem, który może mieć śmiertelne konsekwencje.
30
Enevai

Dobrze spędzony czas

Bardzo dobra książka, która świetnie opisuje jak dużym problemem są zaburzenia odżywiania. Z wielu rzeczy nie zdawałam sobie sprawy.
20
kukis

Całkiem niezła

Książka nie jest zła, ale autorka nagminnie nazywa osoby z anoreksją „anorektykami”, mimo tego, że w początkowych rozdziałach specjaliści zwracają jej uwagę, że tak się nie robi.
20
morela-kr

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo dobrze przygotowane informacje na temat zaburzeń żywienia.
21

Popularność




Dla Mamy

.

UWAGA!

Książka za­wiera tre­ści, które mogą być trig­ge­rami, czyli wy­wo­ły­wać skrajne emo­cje. Osoby z za­bu­rze­niami od­ży­wia­nia po­winny się za­sta­no­wić, czy na pewno chcą ją prze­czy­tać.

Wstęp

Co my­ślisz, sły­sząc ha­sło „za­bu­rze­nia od­ży­wia­nia”? Czy w pierw­szej chwili w two­jej gło­wie po­ja­wiają się ob­razy szczu­płych mo­de­lek na wy­biegu lub ko­goś kwa­li­fi­ku­ją­cego się do ope­ra­cji zmniej­sze­nia żo­łądka? Wie­dza więk­szo­ści Po­la­ków na te­mat za­bu­rzeń od­ży­wia­nia ba­zuje na ste­reo­ty­pach i uprosz­cze­niach. Ano­rek­sja jest ko­ja­rzona głów­nie ze świa­tem mody, bu­li­mia z do­le­gli­wo­ściami żo­łąd­ko­wymi, or­to­rek­sja my­lona z or­to­don­cją, a kom­pul­sywne je­dze­nie okre­śla się ob­żar­stwem. Liczne mity spra­wiają, że bar­dzo czę­sto na­wet naj­bliżsi nie po­tra­fią do­strzec, jaki dra­mat dzieje się tuż obok. Tym bar­dziej że osoby z za­bu­rze­niami od­ży­wia­nia są mi­strzami ka­mu­flażu. Po­twier­dzili to wszy­scy, z któ­rymi na ten te­mat roz­ma­wia­łam.

Pod­czas pracy w za­wo­dzie dzien­ni­karki li­fe­style ’owej i re­gu­lar­nego pi­sa­nia na te­maty zwią­zane ze zdro­wiem psy­chicz­nym za­uwa­ży­łam, że po­dej­ście do za­bu­rzeń od­ży­wia­nia w Pol­sce jest po­dobne do tego, ja­kie kil­ka­na­ście lat temu mie­li­śmy do de­pre­sji. Po­wszech­nie uwa­żano wtedy, że nie można jej okre­ślać mia­nem praw­dzi­wej cho­roby. Smu­tek, oso­wia­łość i brak chęci do ży­cia były przy­pi­sy­wane le­ni­stwu lub miał­kiemu cha­rak­te­rowi. Dzi­siaj w po­dobny spo­sób ba­ga­te­li­zuje się za­bu­rze­nia od­ży­wia­nia. Cho­rzy do­stają rów­nie ab­sur­dalne rady jak kie­dyś ci z de­pre­sją: „Jak to nie jesz? Prze­cież każdy w końcu chce coś zjeść”, „Po pro­stu prze­stań wy­mio­to­wać”, „Nic ci się nie sta­nie, je­śli zjesz ka­wa­łek pizzy”. Pro­blem jest mar­gi­na­li­zo­wany za­równo przez oto­cze­nie, jak i cho­rych, któ­rzy rzadko lub zde­cy­do­wa­nie zbyt późno zgła­szają się po po­moc.

Przy­czyną bywa zwy­czajny brak do­sta­tecz­nej wie­dzy. Cho­rzy długo nie do­strze­gają ob­ja­wów lub za­kła­dają, że pew­nego dnia sami so­bie z nimi po­ra­dzą. Tym­cza­sem co pięć­dzie­siąt dwie mi­nuty w Sta­nach Zjed­no­czo­nych umiera osoba z za­bu­rze­niami od­ży­wia­nia[1] – z po­wodu po­wi­kłań so­ma­tycz­nych lub sa­mo­bój­stwa. Jest to za­bu­rze­nie o naj­wyż­szym wskaź­niku śmier­tel­no­ści ze wszyst­kich cho­rób na­tury psy­chicz­nej. Eks­perci na za­cho­dzie Eu­ropy, w USA czy Ja­po­nii alar­mują, że liczba cho­rych szybko ro­śnie. Pró­bują uwraż­li­wić le­ka­rzy pierw­szego kon­taktu, sto­ma­to­lo­gów, na­uczy­cieli. W Wiel­kiej Bry­ta­nii tuż po pan­de­mii ko­ro­na­wi­rusa prze­wod­ni­cząca Wy­działu Za­bu­rzeń Od­ży­wia­nia w Royal Col­lege of Psy­chia­tri­sts ostrze­gała przed nad­cią­ga­ją­cym tsu­nami za­bu­rzeń od­ży­wia­nia[2]. W Pol­sce nie­wiele się o tym mówi, nie pro­wa­dzi się też sze­roko za­kro­jo­nych ba­dań.

Co wię­cej, do dziś nie wia­domo, co tak na­prawdę stoi za za­bu­rze­niami od­ży­wia­nia. Wśród głów­nych przy­czyn roz­woju cho­roby po­daje się czyn­niki bio­lo­giczne, śro­do­wi­sko ro­dzinne czy normy spo­łeczno-kul­tu­rowe. Wiele złego wy­rzą­dziła też kul­tura diety i jej wy­śru­bo­wane ka­nony piękna, które za­le­wają mass i so­cial me­dia. Mało kto jest w sta­nie uchro­nić się przed ich szko­dli­wym wpły­wem. Zna­cie tę ir­ra­cjo­nalną po­trzebę re­gu­lar­nego kon­tro­lo­wa­nia swo­jej wagi i lekki stres, gdy na nią wcho­dzi­cie? A póź­niej po­czu­cie dumy lub wstydu w za­leż­no­ści od wy­niku? Sama też tak kie­dyś mia­łam i za­nim za­czę­łam pracę nad tą książką, przez myśl mi nie prze­szło, że to nie jest nor­malne. W szkole bar­dzo po­bież­nie uczy się pra­wi­dło­wych na­wy­ków ży­wie­nio­wych, a w me­diach spo­łecz­no­ścio­wych te­mat bywa mocno spły­cany, więc za­nim do nas do­trze, naj­pierw trzeba umie­jęt­nie od­szu­kać wia­ry­godne in­for­ma­cje w la­wi­nie po­stów róż­nej ma­ści.

Skoro za­bu­rze­nia od­ży­wia­nia mogą stać się cho­ro­bami przy­szło­ści, po­sta­no­wi­łam spraw­dzić, jak wy­gląda rze­czy­wi­stość lu­dzi, któ­rzy już cho­rują. Mię­dzy wrze­śniem 2021 a paź­dzier­ni­kiem 2022 roku prze­pro­wa­dzi­łam kil­ka­dzie­siąt roz­mów z oso­bami zma­ga­ją­cymi się z ano­rek­sją, bu­li­mią, je­dze­niem kom­pul­syw­nym, or­to­rek­sją czy ze­spo­łem noc­nego je­dze­nia oraz z ich bli­skimi. Z ca­łego ma­te­riału wy­bra­łam kil­ka­na­ście hi­sto­rii, które do­bit­nie po­ka­zują skalę cier­pie­nia, wstydu i bez­sil­no­ści. Jed­no­cze­śnie sta­no­wią do­wód, że za­bu­rze­nia od­ży­wia­nia mogą do­paść każ­dego, nie­za­leż­nie od wieku, płci czy po­zy­cji spo­łecz­nej. Re­por­taże za­wie­rają re­la­cje z pry­wat­nego ośrodka le­cze­nia za­bu­rzeń od­ży­wia­nia i ze spo­tka­nia Ano­ni­mo­wych Je­dze­nio­ho­li­ków oraz wy­wiady z oso­bami pra­cu­ją­cymi na od­dzia­łach psy­chia­trycz­nych.

Chcia­ła­bym, żeby ta książka była lek­turą dla każ­dego. Nie wia­domo, czy sami nie za­cho­ru­jemy lub czy nie bę­dziemy mieć w swoim oto­cze­niu ko­goś cho­rego. A może już mamy? To nie jest po­rad­nik, który pod­po­wie, jak uchro­nić się przed za­bu­rze­niami od­ży­wia­nia lub je po­ko­nać. Trzy­ma­cie w rę­kach (tylko i aż) hi­sto­rie cho­rych, któ­rzy chcą, żeby na­sze spo­łe­czeń­stwo spoj­rzało na ten wsty­dliwy pro­blem z in­nej per­spek­tywy. Naj­wyż­sza pora prze­stać styg­ma­ty­zo­wać za­bu­rze­nia od­ży­wia­nia i zro­zu­mieć, że to cho­roba du­szy, a nie tylko ciała. Pro­blem tkwi za­wsze głę­boko w psy­chice, a zmiany na ze­wnątrz są je­dy­nie jego od­zwier­cie­dle­niem.

Imiona nie­któ­rych bo­ha­te­rów zo­stały zmie­nione.

Uwię­ziona na ma­cie

„Dzię­kuję! Je­steś z nami już od 712 dni!”.

„Tak, i będę tu pew­nie do usra­nej śmierci” – my­śli zi­ry­to­wana Agata na wi­dok au­to­ma­tycz­nego po­wia­do­mie­nia. Wy­sko­czyło na ekra­nie te­le­fonu po włą­cze­niu apli­ka­cji opra­co­wa­nej przez Ewę Cho­da­kow­ską – guru tre­ningu w Pol­sce. „Choda” wkłada sporo pracy w do­piesz­cza­nie plat­formy. Kil­ka­dzie­siąt tre­nin­gów, dzięki któ­rym można wy­rzeź­bić pła­ski brzuch czy ujędr­nić po­śladki, a do tego in­struk­taże jogi, ćwi­cze­nia dla cię­żar­nych i osób w doj­rza­łym wieku. Co mie­siąc nowe ma­te­riały, każdy w do­stę­pie 24/7, na wszyst­kich urzą­dze­niach, za cenę niż­szą niż mie­sięczny kar­net na si­łow­nię.

Agata spraw­nie scrol­luje apli­ka­cję. Wy­biera tre­ning zde­cy­do­wa­nie nie dla po­cząt­ku­ją­cych. Opiera te­le­fon o sto­sik ksią­żek na ko­mo­dzie, tak aby ekran był na wy­god­nej wy­so­ko­ści, i za­czyna ro­bić pod­skoki. Szczu­pła i drobna dwu­dzie­sto­pię­cio­latka ćwi­czy co­dzien­nie rano i po po­łu­dniu. Jej ciało jest prze­mę­czone, po­si­nia­czone, z po­spi­na­nymi mię­śniami i do­skwie­ra­ją­cym bó­lem ko­lan. Roz­pacz­li­wie błaga wła­ści­cielkę o wy­tchnie­nie, od­po­czy­nek dłuż­szy niż kil­ka­na­ście go­dzin. Bunt w po­staci za­niku mie­siączki nic nie dał. Agata wy­ko­nuje co naj­mniej trzy­sta pro­cent normy za­le­ca­nej przez Ewę Cho­da­kow­ską.

Twier­dzi, że musi ćwi­czyć każ­dego dnia. Tak roz­ka­zuje jej umysł, coś, co sie­dzi w jej gło­wie i z sa­tys­fak­cją do­mi­nuje nad zdro­wym roz­sąd­kiem. Tre­ning stał się dla Agaty po­trzebą fi­zjo­lo­giczną. Z pew­no­ścią waż­niej­szą niż sen, bo nie raz po­tra­fiła za­rwać dla niego noc. Wdarł się do pi­ra­midy Ma­slowa i pró­buje prze­bu­do­wać pod sie­bie jej fun­da­menty. Dziew­czyna na­wet nie chce się za­sta­na­wiać, co by się działo w jej gło­wie, gdyby z ja­kie­go­kol­wiek po­wodu nie była w sta­nie ćwi­czyć choćby przez dobę.

*

Agata wy­cho­wała się w po­wia­to­wym mia­steczku na po­łu­dniu Pol­ski, kil­ka­na­ście ki­lo­me­trów od mo­jej ro­dzin­nej miej­sco­wo­ści. Choć ist­niało praw­do­po­do­bień­stwo, że mo­gły­śmy się po­znać przez wspól­nych zna­jo­mych, na­sze drogi prze­cięły się, do­piero gdy za­czę­łam pracę nad tą książką. W pierw­szej chwili by­łam za­sko­czona. Wstyd mi. Wi­docz­nie wcze­śniej moja pod­świa­do­mość ste­reo­ty­powo za­ło­żyła, że skoro za­bu­rze­nia od­ży­wia­nia są te­ma­tem tabu, to na pewno nie roz­gry­wają się w moim światku.

Pod­czas na­szej roz­mowy zro­zu­mia­łam też, że hi­sto­ria Agaty po­zwala choć tro­chę wy­obra­zić so­bie, co dzieje się w gło­wie osoby z za­bu­rze­niami od­ży­wia­nia, która wy­piera cho­robę i tak na­prawdę nie do­pusz­cza my­śli o roz­po­czę­ciu le­cze­nia.

*

Agata ku­piła pierw­szą matę do ćwi­czeń w 2018 roku. Wy­brała je­den z tań­szych mo­deli, które były wów­czas do­stępne w po­pu­lar­nej spor­to­wej sie­ciówce. Tłu­ma­czyła so­bie, że nie ma sensu prze­pła­cać na sa­mym po­czątku, a tak na­prawdę, jako stu­dentka dru­giego roku fi­lo­lo­gii na Uni­wer­sy­te­cie War­szaw­skim, nie mo­gła so­bie po­zwo­lić na zbyt wiele.

Wy­cho­dząc z ga­le­rii z nie­bie­ską matą pod pa­chą, od­twa­rzała w gło­wie sce­na­riu­sze, które jesz­cze tego sa­mego dnia miały za­cząć się urze­czy­wist­niać. Po czte­rech mie­sią­cach wy­peł­nio­nych smut­kiem, doj­mu­ją­cym pła­czem i za­le­ga­niem w łóżku Agata po­czuła, że musi coś zmie­nić w swoim ży­ciu, bo ina­czej ni­gdy nie ule­czy zła­ma­nego serca.

Wy­bór padł na wy­gląd. Wy­spor­to­wana i za­dbana Agata miała do­dać pew­no­ści sie­bie tej zdo­ło­wa­nej i zra­nio­nej, a z cza­sem na stałe ją za­stą­pić.

Za­nim po raz pierw­szy mata do­tknęła pod­łogi w po­koju Agaty, dziew­czyna od­ha­czyła jesz­cze wi­zytę u fry­zjera, który nie krył ra­do­ści na wi­dok klientki do­ma­ga­ją­cej się ra­dy­kal­nego cię­cia. Na­resz­cie ja­kaś od­miana za­miast kla­sycz­nego ha­sła: „Pro­szę ściąć tylko koń­cówki”. Po chwili no­życzki po­szły w ruch, a Agata bez cie­nia żalu ob­ser­wo­wała bez­wład­nie opa­da­jące na pod­łogę czarne pu­kle. Jak mó­wiła le­gen­darna pro­jek­tantka mody Coco Cha­nel: „Ko­bieta, która ob­cina włosy, wkrótce zmieni swoje ży­cie”.

Tego dnia wy­jąt­kowo wcze­śnie po­ło­żyła się do łóżka. Le­żąc pod koł­drą i raz po raz gła­dząc je­dwa­bi­ście mięk­kie włosy wy­pie­lę­gno­wane przez pro­fe­sjo­na­li­stę, za­częła szu­kać w sieci tre­nin­gów, od któ­rych mo­głaby za­cząć pracę nad me­ta­mor­fozą. To miały być ćwi­cze­nia, które po­pra­wiają kon­dy­cję i mo­de­lują ciało. Agata nie miała w pla­nach spek­ta­ku­lar­nego zrzu­ca­nia wagi. Zda­wała so­bie sprawę, że przy 160 cen­ty­me­trach wzro­stu i nie­ca­łych 60 ki­lo­gra­mach po­zo­staje w nor­mie. My­ślała co naj­wy­żej o 2–3 ki­lo­gra­mach mniej.

Na­stępny dzień był po­cząt­kiem week­endu, więc po wy­le­gi­wa­niu się w łóżku i ob­fi­tym śnia­da­niu na słodko uru­cho­miła pierw­szy tre­ning. Na ekra­nie lap­topa wy­świe­tliła się dzie­się­cio­mi­nu­towa se­ria ćwi­czeń z Mel B. Bry­tyj­ska tre­nerka, która zdo­była po­pu­lar­ność w la­tach dzie­więć­dzie­sią­tych jako człon­kini ze­społu Spice Girls, przy­pa­dła Aga­cie do gu­stu. Na­śla­do­wa­nie pew­nej sie­bie fit ce­le­brytki bez pro­blemu wy­ko­nu­ją­cej wszyst­kie po­wtó­rze­nia na tle ka­li­for­nij­skich palm da­wało złudne wra­że­nie, że wiel­kie ma­rze­nia są na wy­cią­gnię­cie ręki.

Zmo­ty­wo­wana Agata do­dat­kowo za­de­kla­ro­wała przed samą sobą, że spró­buje przejść na dietę we­gań­ską i wy­klu­czyć z ja­dło­spisu pro­dukty, które po­strze­gała jako nie­zdrowe. Na czarną li­stę, tuż obok sło­dy­czy i tłusz­czów, tra­fił mię­dzy in­nymi chleb.

– Dla­czego? – py­tam.

– Sama nie wiem. Tak mia­łam za­ko­do­wane od dzie­ciń­stwa. Mama od­ma­wiała so­bie chleba, gdy chciała tro­chę schud­nąć.

Agata za­stę­po­wała chleb wa­rzy­wami. Chcąc zjeść na ko­la­cję por­cję hu­musu, go­to­wała po­kaź­nych roz­mia­rów mar­chewkę, na­stęp­nie kro­iła ją na ta­larki i sma­ro­wała cienką war­stwą bli­skow­schod­niego przy­smaku z cie­cie­rzycy. To nic, że duża mar­chewka za­wiera pra­wie tyle samo ki­lo­ka­lo­rii co kromka chleba. We­dług su­biek­tyw­nej opi­nii Agaty wa­rzywa gó­rują nad pie­czy­wem.

Po roku względ­nie umiar­ko­wa­nych tre­nin­gów i trzy­ma­nia się diety we­gań­skiej tra­fiła w sieci na kon­kurs, w któ­rym do zgar­nię­cia była dar­mowa kon­sul­ta­cja w ga­bi­ne­cie die­te­tycz­nym. Trzeba było je­dy­nie udo­stęp­nić post i li­czyć na fart. Udało się. Sym­pa­tyczna młoda ko­bieta w bia­łym ki­tlu spraw­dziła po­ziom na­wod­nie­nia, tkankę tłusz­czową, wy­li­czyła BMI. Wszyst­kie po­miary w nor­mie. W trak­cie roz­mowy Agata przy­znała, że spo­żywa każ­dego dnia 1200 ki­lo­ka­lo­rii. Die­te­tyczka, wie­dząc, że jej klientka waży obec­nie 54 ki­lo­gramy i ćwi­czy cztery razy w ty­go­dniu przez dwa­dzie­ścia mi­nut, uznała, że to zde­cy­do­wa­nie zbyt mało ka­lo­rii. Prze­nio­sła wzrok na ekran kom­pu­tera, zro­biła kilka prze­su­nięć i klik­nięć myszką, a po chwili dru­karka sto­jąca w re­cep­cji wy­pluła gę­sto za­dru­ko­waną kartkę.

– Pro­szę zwięk­szyć ka­lo­rycz­ność do ty­siąca ośmiu­set dzien­nie – za­le­ciła i dla uła­twie­nia wrę­czyła przy­kła­dową roz­pi­skę prze­pi­sów na cały ty­dzień.

Część pro­duk­tów po­kry­wała się z czarną li­stą Agaty, dla­tego kartka wy­lą­do­wała w pierw­szym z brzegu ulicz­nym śmiet­niku. To była jej pierw­sza i ostat­nia wi­zyta u ja­kie­go­kol­wiek die­te­tyka.

*

Na­to­miast tre­ningi ni­gdy nie po­szły w od­stawkę. Z cza­sem Agata za­stą­piła Mel B Ewą Cho­da­kow­ską. Wów­czas dwu­dzie­sto­trzy­let­nia dziew­czyna szybko za­chwy­ciła się no­wym spo­so­bem tre­no­wa­nia i mo­ty­wo­wa­nia. By­cie czę­ścią dwu­mi­lio­no­wego #cho­da­gangu po­tę­go­wało chęć pro­wa­dze­nia stylu ży­cia dum­nie brzmią­cego jako fit. Mimo to wtedy jesz­cze Agata po­tra­fiła wy­wa­żyć pro­por­cje. Tre­ningi wpla­tała po­mię­dzy stu­dio­wa­nie, do­ryw­czą pracę w ka­wiarni i ży­cie to­wa­rzy­skie.

– A cza­sem po pro­stu re­zy­gno­wa­łam z tre­ningu i wy­bie­ra­łam spo­tka­nie z ko­le­żan­kami. Od­pusz­cza­łam so­bie rów­nież w trak­cie po­by­tów w domu ro­dzin­nym czy na wa­ka­cjach ze zna­jo­mymi. Ćwi­czy­łam wtedy, gdy sprzy­jały mi oko­licz­no­ści – wspo­mina.

Za­le­d­wie rok póź­niej mata to­wa­rzy­szyła Aga­cie pod­czas każ­dego wy­jazdu. Długo wy­cze­ki­wany przez nią wy­po­czy­nek na Ka­szu­bach na­zna­czony był po­bud­kami o szó­stej rano i od­ha­cze­niem tre­ningu, za­nim cały do­mek po­wi­tał nowy dzień.

– Dziew­czyno, da­ła­byś so­bie spo­kój cho­ciaż na urlo­pie – do­cina je­den ze zna­jo­mych, który wy­raź­nie przed­kłada bło­gie le­ni­stwo za­kra­piane al­ko­ho­lem nad skłony i pod­skoki.

Ta­kie uwagi je­dy­nie ją iry­tują. Pod­czas ko­lej­nego wy­jazdu, tym ra­zem nad Bał­tyk i z przy­czepą kem­pin­gową, Agata jesz­cze mi­ster­niej ka­mu­flo­wała ćwi­cze­nia. Je­śli nie dało się scho­wać z matą przed paczką zna­jo­mych, tre­ning za­stę­po­wała in­ten­syw­nym bie­ga­niem o świ­cie i spa­ce­rami po każ­dym po­siłku.

– Czu­łam, że mu­szę tak ro­bić. Po pro­stu mu­szę, bo ina­czej coś złego mi się sta­nie – do­po­wiada.

*

„Uza­leż­nie­nie od ćwi­czeń, fi­to­rek­sja, ma pod­łoże lę­kowe. Strach przed nie­zna­nym, tym, co mo­głoby się wy­da­rzyć, gdy­by­śmy nie wy­ko­nali tre­ningu, de­ter­mi­nuje róż­nego ro­dzaju za­cho­wa­nia” – tłu­ma­czy mi pod­czas roz­mowy te­le­fo­nicz­nej Mo­nika Kro­enke, die­te­tyczka kli­niczna i dzie­cięca i psy­cho­die­te­tyczka spe­cja­li­zu­jąca się w za­bu­rze­niach od­ży­wia­nia.

*

Bez­li­to­sny umysł Agaty nie od­pu­ścił jej rów­nież pod wzglę­dem diety. Co prawda zre­zy­gno­wała z prze­strze­ga­nia we­ge­ja­dło­spi­sów, ale skru­pu­lat­nie li­czyła ki­lo­ka­lo­rie i z na­masz­cze­niem pil­no­wała swo­jej czar­nej li­sty za­ka­za­nych pro­duk­tów.

Nie było ła­two. Do dziś pa­mięta ukłu­cie za­zdro­ści w żo­łądku na wi­dok ogrom­nego go­fra z bitą śmie­taną i słodko pach­nącą wi­śniową fru­że­liną, któ­rym za­ja­dał się jej chło­pak, pod­czas gdy ona po­sta­no­wiła za­do­wo­lić się su­chym go­frem bez do­dat­ków.

Ubo­gie po­siłki uspra­wie­dli­wiała bra­kiem ape­tytu lub zmę­cze­niem. Przy­ja­ciele nie po­dej­rze­wali, że gdy bez za­wa­ha­nia od­ma­wia im trzeci dzień z rzędu wyj­ścia na pizzę i lody przy molo, to tak na­prawdę póź­niej roz­my­śla nad sma­kiem po­traw, które chcia­łaby zjeść ra­zem z nimi. Chcia­łaby, ale nie może. Za­miast pizzy we­wnętrzny głos zga­dza się wy­łącz­nie na dwie ka­napki z se­rem i wa­rzy­wami.

*

– Boże, dziecko, jak ty wy­glą­dasz?! Jak można być ta­kim chu­chrem? Mu­sisz wię­cej jeść! – po­ucza córkę za­tro­skana mama.

Agata przy­je­chała na week­end do domu ro­dzin­nego, żeby od­po­cząć i zdrowo się po­nu­dzić, a nie wy­słu­chi­wać la­men­tów matki.

– Wy­glą­dam tak, jak chcę, i to­bie nic do tego. Zresztą ni­gdy nie je­steś za­do­wo­lona z mo­jego wy­glądu. Kie­dyś by­łam we­dług cie­bie za gruba, te­raz za chuda. Prze­stań mnie gnę­bić! – ucina te­mat, prze­wra­ca­jąc oczami, i wy­cho­dzi z kuchni.

Mama Agaty nie ro­zu­mie re­ak­cji swo­jego dziecka, nie przy­po­mina so­bie, żeby na­rzu­cała jej diety, su­ge­ro­wała od­chu­dza­nie. Za to Agata do­sko­nale pa­mięta, co działo się kil­ka­na­ście lat temu. Po­trafi nie tylko przy­wo­łać z pa­mięci kon­kretne słowa, lecz także od­two­rzyć, gdzie do­kład­nie stała, jaki ko­lor miała jej bluzka, jak się po­czuła. Zło­śli­wo­ści zo­sta­wiły trwałe piętno.

– Boże, dziecko, jaki ty masz cel­lu­lit na udach! Dziew­czynki w twoim wieku nie mają ta­kich nóg! – Czter­na­sto­let­nia Agatka sły­szy te słowa, mie­rząc w skle­pie dwu­czę­ściowe stroje ką­pie­lowe.

Ko­men­tarz mamy sku­tecz­nie psuje jej do­bry na­strój przed wy­jaz­dem na ko­lo­nie. Wnio­skuje, że skoro ma cel­lu­lit, i to tak za­awan­so­wany, że prze­ra­ził jej mamę, to pew­nie jest gruba i ob­le­śna. No bo skąd czter­na­sto­latka ma wie­dzieć, że po­ma­rań­czowa skórka może być wy­ni­kiem na przy­kład nie­zdro­wej diety? W szkole o tym nie uczą.

Bab­cie rów­nież do­rzu­cały swoje trzy gro­sze. I to znacz­nie wcze­śniej niż mama. Jedna su­ge­ro­wała dwu­na­sto­latce, że mo­głaby mieć mniej­szą pupę, a druga od­ma­wiała obiadu, tłu­ma­cząc, że w ten spo­sób chroni ją przed przy­bra­niem na wa­dze.

– No chyba nie chcesz być gruba jak ja? – py­tała re­to­rycz­nie i bez­tro­sko wra­cała do czy­ta­nia książki.

Kilka po­zor­nie nie­win­nych sy­tu­acji stało się za­ląż­kiem za­bu­rzeń od­ży­wia­nia u Agaty. Czter­na­sto­latka prze­stała ak­cep­to­wać swoje ciało, a wła­ści­wie to za­częła do­ra­stać w prze­świad­cze­niu, że coś jest z nim nie tak. Syl­wetka w kształ­cie gruszki z każ­dym ro­kiem była co­raz po­waż­niej­szym kom­plek­sem. W my­ślach Agata na­zy­wała sie­bie brzyd­kim gru­ba­sem, choć w rze­czy­wi­sto­ści wa­żyła tyle, ile po­winna wa­żyć dziew­czynka w jej wieku. To wtedy po raz pierw­szy za­częła się od­chu­dzać. Uczen­nica dru­giej klasy gim­na­zjum.

Na śnia­da­nie za­zwy­czaj wy­bie­rała dwie kro­meczki chrup­kiego pie­czywa i łyżkę dżemu. W domu co­dzien­nie była świeża zupa, więc Agata uczy­niła z niej swój sztan­da­rowy obiad. Sama po­lewka, bez ziem­nia­ków czy ma­ka­ronu. Ko­la­cje czę­sto po­mi­jała, a chleba de­fi­ni­tyw­nie się wy­rze­kła. Od­ma­wiała so­bie rów­nież sło­dy­czy, lo­dów, sło­nych prze­ką­sek. To nie lada po­świę­ce­nie, gdy ma się czter­na­ście lat.

– Boże, dziecko, nie mo­żesz się tak gło­dzić! Mu­sisz jeść! – Mama ła­pała się za głowę, wi­dząc, że córka ko­lejny dzień z rzędu zo­sta­wiła pełny ta­lerz. Szan­ta­żem pró­bo­wała na­kło­nić ją do je­dze­nia. Nie dzia­łało. Dziew­czyna sta­wiała gło­dówki po­nad wszel­kie roz­rywki i nowe ubra­nia, któ­rymi ku­szono ją w domu.

Agata schu­dła 7 ki­lo­gra­mów w ciągu trzech mie­sięcy i prze­stała mie­siącz­ko­wać.

– To wa­sza wina! – wy­krzy­czała za­wsty­dzona, gdy mama za­py­tała, dla­czego od kilku mie­sięcy nie ubywa pod­pa­sek z ła­zien­ko­wej szafki.

*

Wy­ba­wie­niem oka­zała się zmiana szkoły. W li­ceum roz­kwi­ta­jąca fik­sa­cja na punk­cie od­chu­dza­nia stop­niowo za­częła wy­ga­sać. Nowa szkoła wnio­sła po­wiew świe­żo­ści w mo­no­tonną co­dzien­ność. Za­in­te­re­so­wa­nie płci prze­ciw­nej i liczne kom­ple­menty ze strony do­piero co po­zna­nych ko­le­ża­nek do­dały Aga­cie pew­no­ści sie­bie, a wy­pady z ró­wie­śni­kami na mia­sto sku­tecz­nie od­cią­gały uwagę od li­cze­nia ki­lo­ka­lo­rii. Na­sto­latka po­świę­cała czas na na­ukę i bo­gate ży­cie to­wa­rzy­skie.

– By­łam szczę­śliwa – wspo­mina z roz­ża­le­niem.

– A te­raz je­steś? – py­tam.

– W ogóle. Sta­łam się więź­niem we wła­snej gło­wie – od­po­wiada zre­zy­gno­wana.

Nie wi­dzi dla sie­bie na­dziei.

*
Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

[1]Re­port: Eco­no­mic Co­sts of Eating Di­sor­ders | STRI­PED | Ha­rvard T.H. Chan School of Pu­blic He­alth, https://www.hsph.ha­rvard.edu/stri­ped/re­port-eco­no­mic-co­sts-of-eating-di­sor­ders/ (data do­stępu: 8.11.2022).
[2] S. Marsh, Do­ctors warn of ‘tsu­nami’ of pan­de­mic eating di­sor­ders, https://www.the­gu­ar­dian.com/so­ciety/2021/feb/11/do­ctors-warn-of-tsu­nami-of-pan­de­mi­ce­ating-di­sor­ders (data do­stępu: 14.10.2022).
Pro­jekt okładkiKa­ro­lina Że­la­ziń­ska
Re­dak­tor pro­wa­dzącaMo­nika Koch
Re­dak­cjaAlek­san­dra Ku­bis
Ko­rektaTe­resa Zie­liń­ska Do­mi­nik Lesz­czyń­ski
Co­py­ri­ght © Klau­dia Sta­bach, 2023 Co­py­ri­ght © by Wielka Li­tera Sp. z o.o., War­szawa 2023
ISBN 978-83-8032-854-9
Wielka Li­tera Sp. z o.o. ul. Wiert­ni­cza 36 02-952 War­szawa
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.