Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Jedynym lekarstwem na śmiertelną chorobę jest miłość”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 156
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Długo zastanawiałam się, czy napisać tę książkę. A jeśli tak, to w jaki sposób? Czy w formie fikcyjnego opowiadania o cudzym życiu, czy w formie pamiętnika (ale taka powieść już powstała)? Czy powiedzieć prawdę, by móc pomóc chociaż jednej osobie, która będzie tego potrzebowała, jeśli ktoś z jej rodziny zachoruje na alzheimera albo którąś z jego odmian? Bałam się, że wracając pamięcią wstecz, będę płakać i rozczulać się nad sobą. Nie potrzebuję oczyszczenia, bo też tak myślałam o tym, jak o uprzątnięciu umysłu ze złogów po to, by móc iść dalej. To totalna bzdura. (Tak na marginesie). Zawsze możesz iść dalej. Nawet wtedy, kiedy przemija pamięć o pochodzeniu, kiedy przestajesz być czyimś dzieckiem, bo zdajesz sobie sprawę, że nie jesteś niczyją pamięcią. W takich momentach nic nie jest ważne oprócz człowieczeństwa. Są ludzie, którzy zostawiają chorych bliskich w takich momentach ze strachu, ze złości, z wyczerpania, z powodu niewiedzy, bezsilności, braku oparcia.
Pewnego dnia będąc u swojej mamy w szpitalu, zobaczyłam młodą dziewczynę, miała może dwadzieścia trzy lata, głaskała z ogromną czułości swoją babcię, dla której nie było już ratunku i nawet nie wiedziała, że jej wnuczka tam jest. Pomyślałam wtedy, że to niesamowite i wbrew pozorom piękne. Następnego dnia przy łóżku tej starszej pani siedziała matka tej dziewczyny. Widziałam tę samą czułość i troskę. Nigdy, nawet przez myśl mi nie przeszło, że moja mama umrze na coś, co przypomina alzheimera. Dowiedziałam się w ostatniej fazie jej choroby, że to otępienie z ciałami Lewy'ego. Wiedziałam tylko to, że Robin Williams popełnił samobójstwo, cierpiąc z powodu halucynacji, jakie się pojawiają w tym czasie. Podobno moja babcia też zmarła tę chorobę, ale na jej pogrzebie nikt nigdy nie powiedział tego głośno, dlatego użyłam stwierdzenia podobno. Dopiero po śmierci mojej mamy skontaktowałam się z mieszkańcem wsi Smolno Wielkie, gdzie urodziła się mama i to właśnie on mi powiedział, na co zmarła babcia. Zawsze myślałam, że na coś innego. Ukrywano to przed światem. Dlaczego? Nie wiem.
Choroba z pewnością jest dziedziczna, ale jak to w życiu bywa, wcale nie muszę być na nią skazana.
8 kwietnia 2019 roku o godzinie 14.10 choroba, która przypomina Alzheimera (otępienie z ciałami Lewy'ego) zabrała moją mamę w wieku 78 lat. Dwa lata temu oddawałam jej PIT księgowemu, bo pracowała (nie znosiła bezczynności). Prowadziła jeszcze wtedy samochód. „Tsunami" wzbierało po cichu. Los zesłał na nią w tym czasie kilka swoich plag, żeby było na co zgonić. Najlepiej na depresję. Żywioł wykorzystał odpowiedni moment i wywalił z siłą, po której nie ma co zbierać w organizmie chorego.
Moja dentystka - Pani Elu, moja mama zmarła na alzheimera. - Naprawdę?
Mój wieloletni znajomy (biznesmen) - Wiem, co czujesz. Pochowałem niedawno ojca, miał Parkinsona. - Naprawdę? Nie chwaliłeś się.
Młoda policjantka, która zadzwoniła do mnie któregoś dnia, informując mnie, że mama nie potrafi trafić do domu. - Moja babcia zmarła na alzheimera. - Jak to?
Gabrysia Muskała (aktorka, oficjalne źródło) - Moja babcia zmarła na alzheimera.- W końcu ktoś mówi o tym głośno, bez wstydu i zażenowania.
Robin Williams - Cierpiał na to samo, na otępienie z ciałami Lewy'ego, które doprowadzają do halucynacji.
To może dotknąć każdego bez względu na status społeczny i pochodzenie.
Widziałam wiele rodzin szukających pomocy, zmagających się z chorobą swoich bliskich. Miałam szczęście, bo trafiałam na najlepszych lekarzy. To nie zmienia faktu, że alzheimer i jego odmiany, jest nieuleczalny.
Lekarz Józef Rojek - specjalista od choroby Alzheimera. Jako pierwszy postawił prawidłową diagnozę. W trakcie wizyt przygotował moją mamę na to, co się będzie działo z jej organizmem.
Profesor Tomasz Kostka - Klinika Geriatrii Łódź ul. Pieniny 30.
Towarzystwo Alzheimerowskie - Tam uzyskałam wsparcie Łódź ul. Przybyszewskiego 111.
Dom na Zdrowiu - Ośrodek dziennego pobytu i terapii Łódź ul. Sułkowskiego 60.
Lekarz Paweł Rybicki - Odział chorób Wewnętrznych i Geriatrii - Miejskie Centrum Medyczne im Jonshera, szpital Jordana Łódź ul Przyrodnicza 7/9.
Składam specjalne podziękowania całemu personelowi tego oddziału, na którym moja mama spędziła ostanie 46 dni, za wspaniałą opiekę.
Józef Pławski ze Smolna Wielkiego - zebrał informacje o rodzinie Kozak z czasów młodości mamy. Dziękuję, że poświęcił mi Pan czas.
Rodzina Krywienko z Gdańska. Dziękuję za to, że byliście zawsze z moimi rodzicami.
- Ucieknijmy, razem. - Siedział oparty o fotel. W mieszkaniu nie było światła. Za oknem wichura łamała drzewa. - Coś się widocznie stało - powiedział. Po podłodze przebiegła mysz, która w jakiś sposób wydostała się ze szklanego pojemnika. - Strach ci pomógł, prawda? - wyciągnął w jej kierunku bosą stopę, ale nie zareagowała. Pobiegła w kierunku kuchni. - Tam przeżyjesz. Do zobaczenia Pipi - narzucił na nogi koc, który wyczuł po prawej stronie. Lubił błyskawice i pioruny, były dla niego dowodem na istnienie Siły Wyższej.
Podano jej tabletki jak zwykle o osiemnastej. Niska ruda pielęgniarka, którą nazywała w myślach Brzydulą, nie pojawiła się. Zamiast niej wszedł do sali młody mężczyzna, który przedstawił się jako Jack, a może Black Jack. Wzięła głęboki oddech.
- Dzień dobry - uśmiechnął się - zastępuję Janinę.
Szedł w jej kierunku. Była pewna, że gdzieś go już widziała. Postawił plastikowy pojemniczek z tabletkami na jej stoliku.
- Muszę mieć pewność, że ich nie schowasz pod poduszkę. To co? Woda i na raz, dwa, trzy popijamy.
Delikatnie wsadził jej do ust tabletki. Nie sprzeciwiała się. Poprawił poduszkę i patrzył na nią.
- Ta burza jest okropna - przykrył ją kołdrą i pogłaskał po włosach. - Przeczytać ci coś? - W dziwnie zamglonych oczach nie wyczytał żadnej odpowiedzi. Wziął do ręki książkę. Czekał, aż zaśnie. Nie słyszała jego głosu. Słyszała tylko, jak wiatr łamie gałęzie i szmer na podłodze, jakby przebiegała po niej mysz, która chce uciec za wszelką cenę przed czymś, co ją goni. - Śpij, wrócę jutro. - Jack odłożył książkę i zniknął.
Koc na jego stopach stawał się coraz cięższy. Oczy patrzyły na światło, które odbijało się z okna. Czuł, że żadna z myśli nie potrafi wydostać się na powierzchnię. Nieruchomiał z każdym oddechem. Kiedy zrobiło się cicho, wydawało mu się, że ona dzwoni do niego. Słabe światełko w telefonie mrugało, słyszał dźwięk. Trzy dzwonki i cisza. Wziął do ręki telefon, położył go na kolanach. Bardzo wyraźnie wyświetlał się jej numer. Dotknął mały zielony przycisk z nadzieją, że się odezwie. Łza spływała po jego policzku. Ona też to widziała, ale nie wiedziała dlaczego.
- Smolno. Czy tam też jest teraz taka burza? - zapytała siebie i zasnęła, tuląc się do swoich rąk.
***
Nie lubię burz, boję się ich, ale tego dnia patrzyłam na żywioł, który przywołał śmierć, z dziwnym spokojem. Wróciła ze szpitala dwa dni po jego śmierci.
- Umarł, prawda? - zapytała wpatrzona w ścianę, na której wisiało jego zdjęcie, oprawione w czerwoną ramkę. Kupiłam ją, żeby sprawić jej przyjemność. - Zawieziesz mnie na pogrzeb?
- Tak, oczywiście, że zawiozę. Wstawię obiad. Pewnie jesteś głodna, mamo.
Słyszałam w kuchni, jak szlocha i powtarza słowo „dlaczego". Wypowiedziała je setki razy w ciągu godziny, którą spędziłam, przygotowując posiłek. Tylko to słowo. Kiedy weszłam do pokoju z talerzami, siedziała nieruchomo na tapczanie. Nawet nie spojrzała w moim kierunku. Widziałam, że nie jest w stanie się poruszyć, jakby coś trzymało ją za ramiona.
- Mamo, co ci jest? Mamo, co ci jest? - powtórzyłam pytanie.
- Nie wiem. Nie mogę się ruszyć.
Wróciłyśmy do szpitala.
- Błędnik. Choroba Meniere'a - usłyszałam diagnozę, po kolejnych badaniach.
Mimo wszystko zdążyłyśmy na Jego pogrzeb.
- Dziękuję, że poświęciłaś mi czas, a wcale nie musiałaś - powiedziała, kiedy maszerowałyśmy powolnym krokiem, w kierunku taksówki, która czekała na nas przed wejściem na cmentarz.
- Czy chcesz mamo, żebym zamieszkała z tobą przez jakiś czas, dopóki nie poczujesz się na siłach, żeby zająć się sobą?
- Nie, nie potrzebuję, ale śpij dzisiaj u mnie albo jak chcesz, to chociaż kilka dni. Boję się go.
- Kogo?
Taksówkarz zapytał dokąd nas zawieść.
- Nieważne - urwała moją dociekliwość. - Chyba w końcu zrezygnuję z pracy.
Miała siedemdziesiąt sześć lat, kiedy przestała być aktywna zawodowo. Zawsze sprawiało jej to przyjemność. Przeszła na emeryturę, ale pracowała cały czas na pół etatu. Chyba nie potrafiła bez tego żyć, bez aktywności.
- Myślę, że już dawno powinnaś to zrobić. Chyba czas na odpoczynek i korzystanie z tego, co masz. Pojedźmy razem do Rzymu. Nigdy tam nie byłaś. Poczekajmy, aż wydobrzejesz, wtedy się wybierzemy. Co ty na to?
Nie było odpowiedzi, tylko cichy szloch. Wiedziałam, że żałowała właśnie teraz, że nigdy nie zbliżyła się do niego, tak bardzo, jak chciała, ale było już za późno na powiedzenie słów, które powinny być wypowiedziane dużo wcześniej.
Położyłam się tej nocy w drugim pokoju i słyszałam jej krzyk, przerażający, spazmatyczny.
Charakterystyczny objaw otępienia z ciałami Lewy'ego. Takie reakcje w fazie snu REM mogą się pojawiać przez nawet dziesięć lat przed ujawnieniem się choroby. Tak było w przypadku mojej mamy.
- Zostawcie mnie w spokoju! - Płakała przez sen.
- Mamo, czy wszystko w porządku? - dotknęłam jej ramienia. Nie obudziła się. Wyciszyła oddech, który był ciężki, jakby przed kimś uciekała.
Mysz biegała po pokoju, nasłuchując dziwnych szmerów. Czekała aż ją zawoła ten głos, który dobrze znała. Stanęła przed nim, ale się nie poruszył. Wdrapała się na pomarańczowy koc. Szła po nim w kierunku jego dłoni. Przystanęła na chwilę, żeby się rozejrzeć. Ręka się nie poruszyła, kiedy delikatnie mysz polizała jego skórę. Zawsze to robił, strzepywał ją z siebie palcami i krzyczał; Pipi złaź ze mnie! Wtedy ona uciekała, by za chwilę znowu się pojawić w innym miejscu na jego ciele. Lubiła jego ramiona, zawsze tak śmiesznie unosił je do góry, mówił; Złaź, to mnie gilgoce. Tym razem nie powiedział nic. Miał zamknięte oczy. Podeszła blisko, delikatnie, powoli usiadła na jego ramieniu. Uciekła, kiedy ktoś otworzył drzwi wejściowe. Schowała się pod fotel, na którym siedział. Znała te kroki, słyszała je wielokrotnie. Postać pochyliła się nad nim i poruszała jego ramionami - Tato! Nie, proszę.
Pipi skuliła się pod fotelem. Czekała aż ucichną wszystkie odgłosy. Wysunęła się, ale nigdzie go nie było. Pobiegła do kuchni z nadzieją, że będzie tam stał, że położy na podłodze jakiś okruszek, czegokolwiek, a ona to chwyci i ucieknie, żeby mu pokazać, że się już nie boi. Mała Pipi została sama w wielkim, pustym domu.
***
Siedziałam przy niej, mając nadzieję, że nie wydarzy się nic złego.
HORYŃ 1940
- Raisa czy Izabela? Jakie imię jej nadamy?
Lidia i Eugeniusz patrzyli na dziwną błonę, która oblepiała skórę głowy ich nowo narodzonego dziecka.
- Izabela, Raisa - powiedział, przecinając pępowinę.
- W czepku urodzona. - Lidia wiedziała, że życie jej córki będzie zupełnie inne niż jej. Chciała tego.
Izabela z tych czasów zapamiętała tylko rzekę Horyń i dom otynkowany na biało, na którym namalowane były kwiaty w pomarańczowym kolorze. Droga, która prowadziła do rzeki, była piaszczysta, widziała ją często w swoich snach. Zapamiętała swój śmiech i radość, kiedy ojciec trzymał ją na ramionach, a potem kołysał jej ciałem w zimnej wodzie. Pamiętała również czas, kiedy szli wzdłuż niej z walizkami, żeby dostać się do miasta Stolin, by już nigdy tam nie wrócić. Spała w pociągu na kolanach matki, trzymała w rękach zieloną drewnianą kaczkę, która była potem jej talizmanem i jedyną pamiątką z tamtych czasów.
***
SMOLNO 1945-1964
Zamieszkała w nowym otoczeniu. W podobnym domu, otynkowanym na biało, ale kilka razy większym. W czasie wojny mieścił się tam posterunek policji. Ojciec Eugeniusz, lubiła go tak nazywać jako dziecko, otworzył w tym miejscu sklep i powodziło im się dobrze. Rzeka, która płynęła w tym miejscu, zastąpiła Horyń.
Stukanie obcasów na drewnianej podłodze, zupa stojąca zawsze na kuchni, trzaskanie drzwiami, kiedy przynoszono wiadra z wodą, wiszące na ścianie makatki z wyszywanymi dziwnymi mantrami „Gość w dom, Bóg w dom", miały ciepły klimat, który wbił się w pamięć małej dziewczynki. Matka czesała codzienne rano jej włosy, opowiadając historie o księżniczkach z bajek, którym nigdy niczego nie brakowało. Ojciec Eugeniusz w tym czasie zawiązywał spodnie sznurkiem, brał gazetę sprzed drzwi na ganku i wychodził do drewnianej toalety, żeby w spokoju pomyśleć o tym, co dalej. Widziała go przez okno. Rozglądał się przed płotem, czy nie widać nowych kopców kretów, robiących coraz więcej szkód. Przestawiał drabinę, przenosił łopaty w inne miejsce, zawsze zamyślony i czymś zajęty. Zakopywał dziury w ziemi, zapalał papierosa i znikał na jakiś czas. Tego dnia widziała, jak wychodzi i przywołuje do siebie kota, który zamieszkał nieproszony na ich podwórku. Zwierzak łasił się do jego nóg, czując się bezpiecznie, ale Ojciec Eugeniusz, zrobił coś, czego się przestraszyła i zapamiętała na zawsze.
- Musimy się pchlarzu pożegnać. - Nie widział Izabeli stojącej na ganku, uśmiechającej się do swoich myśli o tym, że będzie miała nowego przyjaciela. Złamał mu kark. Robił to samo kurom w niedzielne poranki. Wziął łopatę i wyniósł ciało do ogródka, by tam je zakopać.
Izabela wieczorami nosiła kwiaty w to miejsce. Zrywała je w ogrodzie i kładła na pierwszy grób, który w życiu widziała. Ojciec Eugeniusz często zabijał koty, które rodziły co chwilę młode, zmieniał tylko metody. Kiedy wieczorami siadała mu na kolanach, czuła jak oddycha tym powietrzem pogardy dla żyjących zwierząt. Zapach jego skóry był dziwnie ciężki i jednocześnie słodki od tytoniu, rozlanej na spodniach kawy i przebywania całymi dniami w oborze. W sklepie, który prowadził, przetaczał beczki z piwem. Pachniał wszystkim. Czuła wtedy drobinki miłości, które fruwały w powietrzu jak niebieskie gwiazdki z bajek o szczęśliwych księżniczkach. Oglądali wieczorami filmy, które puszczał na projektorze, znalezionym na strychu. Zasłaniał wtedy okna, a biała ściana zastępowała ekran. Nigdy nie była w kinie, nie musiała. Matka w tym czasie piekła ciasta albo chleb, dlatego zapachy mieszały się, by w końcu wyłonić ten jeden, najbardziej charakterystyczny i szczególny. Ten, który się pamięta przez całe życie.
***
- Przestań marzyć Iza. Znowu bazgrolisz wierszydła? Idziemy nad rzekę? - Wojtek od Zająców stał i gapił się na nią w tych swoich żółtych galotach, z zielonym gilem pod nosem i za dużych sandałach. Siedziała na ganku, była właśnie zajęta pisaniem.
- Nie teraz, idźcie sami.
Za Wojtkiem stała Marysia, Zośka i Maciek. Cała czwórka była rodzeństwem.
- Co ci dają te bazgroły? Ktoś to czyta, oprócz ciebie? - Wojtek trzymał brudnymi rękami siatkę ogrodzenia.
- Przestań się drzeć, ojciec śpi. Mów ciszej. - Izabela zeskoczyła z ganku i podeszła do furtki. - Właźcie, dajcie mi pięć minut. Idę po kostium i koc. To nie są wierszydła mydłku, tylko pamiętnik. Przypominałam sobie swoje dzieciństwo i opisuję je. Takie dziwne?
- No nie. Chyba nie. Ja nie pamiętam niczego. - Wojtek ze swojego dzieciństwa pamiętał tylko śmierć ojca i biedę. - Dobra dawaj, bo wszyscy na nas czekają.
- Bo nie chcesz pamiętać Zając.
- Może i nie chcę. Takie dziwne?
- Nie. Dziwne są te twoje gile i niewysmarkany nos. W tym wieku dzieciaku powinieneś już zwracać na to uwagę, podrywając panny z dobrego domu. - Izabela poczochrała jego blond loki i pobiegła do domu po rzeczy.
- Ładna ta Izka. - Powiedział do swoich sióstr.
Zośka pukała się w głowę. Maciek złapał go za rozporek, a Marysia odwróciła głowę w kierunku okien swojego domu. - Wojtek zobacz, ojczym znowu napierdala matkę. - Cienie w ich oknach upadały i podnosiły się raz za razem.
- No dobra, jestem gotowa. - Izabela stanęła przed nimi w czerwonych szerokich spodniach i niebieskiej bluzce, której dekolt odsłaniał stanik od kostiumu kąpielowego w żółtym kolorze.
- Co robimy? - Maciek przetarł pot z czoła, kiedy usłyszeli krzyk matki. Izabela udawała, że tego nie słyszy.
- Idziemy nad rzekę. - Wojtek zdjął z ramienia Izabeli plecak. - Pomogę ci nieść. Kiedyś mi się odwdzięczysz, jakoś.
Krzyki matki ucichły. Szli w milczeniu. Wojtek głośno wciągnął w siebie zieloną zawartość tego, co miał w nosie od samego rana. Był dumny z tego, że pozwoliła mu nieść swoją torbę.
- Smacznego Zając! - Marysia i Zośka krzyknęły jednocześnie.
- Kopnę was kiedyś za to w dupę. Mam chore zatoki. Przepraszam Izabelo, zmuszają mnie do bycia złym człowiekiem - skinął głową w jej kierunku.
- W porządku Zając. Ważne, żebyś nie chodził głodny.
Nadjeżdżający o dwunastej pociąg do Zielonej Góry dał znać, że zbliża się w ich kierunku trzema gwizdkami.
- Dobra, dobra. Widzimy cię - powiedziała Marysia i lekko pchnęła Wojtka w kierunku torów. - Tak kiedyś skończysz. Pod kołami towarowego.
- Odczep się wariatko.
Szli, kłócąc się i nasłuchując głosów roześmianych dzieciaków nad rzeką Obrzycą.
Wojtek rozłożył koc obok Izabeli. Położył się blisko niej i patrzył, jak zdejmuje z siebie ubranie, by w końcu odsłonić piersi i kształtną pupę. Leżał na brzuchu. Czuł, jak to, czym sika pęcznieje z podniecenia. Zamknął oczy, żeby przetrwać najgorszy moment. Kurde gorąco - złapał koszulkę i pobiegł w kierunku rzeki z dziwnym grymasem na ustach.
- Ciekawe, kurde, po co mu ta koszulka? - Maciek pokładał się ze śmiechu. - Ale chyba zrobię to samo.
Wąska i długa rzeka Obrzyca musiała latem w każdą niedzielę filtrować wszystkie wydzieliny mieszkańców wsi Smolno Wielkie.
Dom Izabeli stał tuż przy stacji kolejowej. Znała rozkłady przyjeżdżających i odjeżdżających pociągów. Lubiła ich nasłuchiwać. Kiedy jej ojciec został animatorem kultury we wsi Smolno Wielkie, Zającowie coraz rzadziej pojawiali się w jej domu, bo była zajęta lekcjami tańca. Widziała wieczorami światła w ich oknach i cienie bijącego ich matkę mężczyzny, i dzieciaki, które chowały się po kątach. Nie szukali pomocy, czekali, aż wydarzy się to najgorsze.
***
Za dziesięć dwunasta wyszedł z domu, w tamtą czerwcową niedzielę. Położył się na torach i przykrył kocem. Był chłodny, deszczowy dzień.
Mieszkańcy wsi stali zgromadzeni w ciszy, kiedy ksiądz odprawiał ostatnią mszę za jego duszę.
Usiadła tego dnia na huśtawce w swoim ogrodzie i brakowało jej chłopaka, który skrzętnie ukrywał miłość do niej. Starała się w ciszy zapamiętać rysy jego twarzy. Zapisała je w swoim pamiętniku. Napisała wtedy wiersz w brązowym zeszycie, który istnieje do dzisiaj.
***
Droga życiorysuzmyta łzami deszczuwśród drzewbiegniebez zakrętubez barwy życia.
Drzewa obdarte z korystoją jak manekinyschylane podmuchem wiatru.
Liście dnia rozrzucono.
Pozbierać je możesens życia.
(Izabela Kozak)
Nie wiem, czy nie wprowadzę w błąd czytelników, twierdząc, że DLM jest odmianą choroby Alzheimera. Pewnie tak, ale piszę tak dlatego, że w zasadzie w chorobach degeneracyjnych symptomy są identyczne dla Parkinsona, czy Alzheimera. Diagnozą, jaka została postawiona przez lekarza w październiku 2019 roku, był alzheimer. Ponieważ od listopada zaczęły się u mojej mamy bardzo silne halucynacje i nie działały leki, dlatego kolejna diagnoza postawiona pod koniec listopada brzmiała Otępienie z ciałami Lewy'ego, DLB (od ang. dementia with Lewy bodies) - choroba neurodegeneracyjna będąca drugą (po chorobie Alzheimera) pierwotną przyczyną otępienia. Książkę zaczęłam pisać w trakcie trwania choroby i jak łatwo się zorientować, nic nie wiedziałam konkretnego, aż do października. Napisałam też na początku, że moja babcia zmarła na tę chorobą, mówiąc, że nic o tym nie wiedziałam. Penie zastanowicie się: Jak to możliwe?
W latach dziewięćdziesiątych niewiele mówiło się w ogóle o takich przypadkach. Naprawdę nie wiem do dziś, czy moja rodzina ukryła przed światem tę chorobę ze względu na opinie ludzkie, czy ze zwykłej nieświadomości. To już nie ma znaczenia. Czy jest szansa na to, żeby zwalczyć tę chorobę? Nie mam pojęcia. Jedynym źródłem informacji stała się dla mnie książka „Jak pokonać Alzheimera, Parkinsona, SM i inne choroby degeneracyjne" Zapobieganie, leczenie, cofanie skutków dr Bruce Fife. Jest w niej amerykański optymizm, ale również sporo logicznych wyjaśnień. W zasadzie nie ma innego wyjścia, jak chociaż w minimalnej części wierzyć, że cuda są możliwe. Oczywiście, że przeczytałam książkę „Motyl Still Alice" i obejrzałam film na motywach tej opowieści. Jedno jest pewne, każdy przypadek jest inny i rozpoczyna się zupełnie inną historią, ale może dotyczyć każdego. Podobnie jak w filmie „Pamiętnik". Niestety, każdego roku diagnozuje się miliony przypadków chorób neurodegeneracyjnych na całym świecie i, co martwi, pojawiają się one coraz częściej, wkraczając do coraz młodszych grup wiekowych. Ponad 35 milionów ludzi choruje dziś na demencję. Zachęcam każdego, komu zagraża możliwość zetknięcia się z chorobą neurodegeneracyjną do zapoznania się z książką doktora Fife.
Czy mam dla Was na zakończenie jakieś ostatnie słowo?
Jeśli nie zadziała jakiś lek w przypadku takich chorób, to jedynym, jaki znam, jest MIŁOŚĆ.
W książce wykorzystano dialogi z filmu „Jumanji" z udziałem Robina Williamsa.
Inspiracją do stworzenia postaci Black Jack była sztuka teatralna Woody Allena „Śmierć".
Informacje o życiu kur zostały zaczerpnięte z Portali „20 ciekawostek o kurach" i „Otwarte klatki".