Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Od autora
A może jesteś tylko częścią niczego, jakiejś niezrozumiałej, głęboko skrywanej tajemnicy Wszechświata, który eksperymentując próbuje dopasować Cię do całości. A może nie chcesz być częścią żadnych wizji. Jeśli potrafisz skonfrontować się ze swoimi lękami, pytaniami o prawdę, to z pewnością Drogi Czytelniku zbiór opowiadań „Nienasycenie” jest dla Ciebie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 134
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wydawca
Enamorada Art
Kontakt: [email protected]
Projekt okładki
Danuta Ewa Chodorowska
Kontakt: [email protected]
Korekta
Paweł Wojciechowski
Przygotowanie wydania elektronicznego
Paweł Wojciechowski
https://ebooktech.pl
Wydanie pierwsze
ISBN: 978-83-945975-7-3
Copyright © Enamorada Art
A może jesteś tylko częścią niczego, jakiejś niezrozumiałej głęboko skrywanej tajemnicy Wszechświata, który eksperymentując, próbuje dopasować Cię do całości. A może nie chcesz być częścią żadnych wizji. Jeśli potrafisz skonfrontować się ze swoimi lękami, pytaniami o prawdę, to z pewnością Drogi Czytelniku zbiór opowiadań „Nienasycenie” jest dla Ciebie.
Dlaczego bez przerwy domagasz się,
bezsensownych porad od kogoś,
kto postanowił wyjść na chwilę,
żeby nie stać nieruchomo.
Przez niedomknięte drzwi słyszę,
że wyświadczam ci przysługę,
żebyś poczuł złość w jej świętej postaci.
Widzę przez szczelinę,
że czujesz coś, bo zostałeś wygnany,
ale nie ma we mnie empatii,
w takim położeniu od dawien dawna,
jest człowiek.
Wysuwa się przez niedomknięte i zakamuflowane,
mając nadzieję, że nie będzie musiał iść,
po coś,
utartymi ścieżkami.
Widzę, jak tupiesz nogą i drżysz jak oszalały,
rozdzierasz się na pół,
zerkam na ciebie chciwymi oczami,
ale jest już was dwóch obezwładniających,
bezsilnością albo pożądaniem.
Nie zazdroszczę jednak tej,
która dorobi klucz i stanie w drzwiach,
które nigdy się nie domykały.
Patrzę przez prześwit,
ale nic na to nie poradzę,
nie wiem nawet,
jak brzmi twoje jedno imię.
A może jest was więcej,
rozdartych na pokaz,
dla pozostałych.
Elżbieta Walczak
Treść dostępna w pełnej wersji e-booka.
Treść dostępna w pełnej wersji e-booka.
Treść dostępna w pełnej wersji e-booka.
Treść dostępna w pełnej wersji e-booka.
Dostać się na konkurs piękności nie jest trudno. Powinna była jednak przewidzieć, że jej uroda nie jest nieskazitelna.
Jej twarz była pierwszą rzeczą, jaką zobaczył rano w swoim łóżku. Piersi nie były dla niego tak ważne jak tatuaż, który miała na lewym pośladku. Przeciągała się zbyt wolno, żeby go dostrzec w tej właśnie chwili. Czekał, aż położy się na brzuchu. Nieruchomiał przy każdym jej ruchu. Zaczesywał włosy i zerkał na ślady, które zostawili oboje w nocy, wybiegając spod prysznica. Podnosił ubrania z podłogi nie spuszczając z niej wzroku. Odwróciła się. Jej włosy zakrywały blizny na ramionach, które dostrzegł w nocy. Delikatnie odrzucił je na poduszkę. Była piękna. Cokolwiek się stanie, właśnie ten moment chciał zapamiętać. Przyglądał się skórze, która fragmentami wyraźnie nie była jej. Jakby ktoś doszył małe kawałki o innym odcieniu i zapachu. Wąchał każdy skrawek, centymetr po centymetrze. Nie było w nim podniecenia, tylko wewnętrzna radość małego chłopca. Przy każdym wdechu wracał do przeszłości. Mógł się wycofać, kiedy pojawił się pierwszy obraz w głowie, który doskonale znał, ale oddychał coraz głębiej.
Matka całymi dniami siedziała przy maszynie do szycia. Zawsze patrzył na jej sprawne palce, które potrafiły pracować bez przerwy. Wsłuchiwał się w odgłos pracy silnika. Liczył odbicia igły, nigdy nie był w stanie skoncentrować się na tyle, żeby przekroczyć magiczną liczbę stu. Uśmiechał się przy tym i klaskał w dłonie.
Miał dziewięć lat. Kiedy doszedł do liczby pięćdziesiąt siedem, wtedy usłyszał kroki za sobą. Ktoś szedł cicho, na palcach albo frunął nad ziemią, słyszał szelest czegoś dziwnego. Jego myśli zaczęły spowalniać. Maszyna zatrzymała się. Matka odwróciła głowę, nie zdążyła krzyknąć nawet banalnego „ratunku”. Ktoś ciągnął ją za nogi po podłodze do samych drzwi. Postać była zamazana, jakby stworzona z ciemnej powłoki. Tam ją zostawił.
Stał nieruchomo z myślami, których nie rozumiał. Bał się ruszyć, bo drzwi były niedomknięte. Słyszał, jak postać za nimi oddycha ciężko, miarowo, jakby odpoczywała i wahała się czy wrócić. Widział tylko cień na ścianie. Stali, jakby nic więcej nie miało się wydarzyć. Drewniana podłoga skrzypnęła, bo ktoś źle postawił stopy. Słyszał, jak krople jego potu uderzają o podłogę. Matka spojrzała ukradkiem w jego stronę i zamknęła oczy z powrotem. Palce jej dłoni delikatnie uniosły się z podłogi. Wskazały na obraz, który wisiał na ścianie. Była to jedyna cenna rzecz jaką mieli w domu. Przedstawiał człowieka, który szył ubrania z ludzkich skór.
– Nie przestawaj – przerwała jego rozmyślania. Dotykał dłońmi jej skóry.
– Podobam ci się? Jak byłam mała, ojciec wylał na mnie wrzątek. Przeszkadza ci to? Te zmiany, to przeszczep.
– Dlaczego? – przesunął dłoń do pośladków.
– Co, dlaczego?
– Dlaczego dzieciństwo jest takie mroczne?
– Nie rozumiem pytania – odwróciła się w jego stronę.
– Co się wydarzyło w twoim?
– Kiedyś ci opowiem. Wstawaj. Jak będziesz szła na wybiegu w kostiumie, nałóż więcej pudru. Każdy szczegół jest ważny. Nie może być widać tych blizn.
Nie potrafił nigdy do końca wybudzić się z tych wizji. Spojrzał na obraz, który wisiał na ścianie.
– Idziemy? – trzymała na ramieniu skórzaną kurtkę.
Wolał, kiedy była ubrana. Wtedy był sobą.
Patrzył na nią, kiedy szła na scenie w złotej sukience, która zakrywała jej ramiona. Wygrała. Zastanawiał się dlaczego? Czy nikt nie zauważył jej niedoskonałości? Znał się na tym. Co rok przychodził na wybory Miss, siadał zawsze w tym samym rzędzie na miejscu numer dwadzieścia jeden. Kupił je pięć lat temu, i cały teatr, w którym wszystko się zaczęło. Był reżyserem. Nie patrzył teraz na nią.
Zamknął oczy i widział tamtą dziewczynę. Była wyższa i starsza od niej. Miała ciemne, prawie kruczoczarne włosy, szła w jego kierunku. Pamiętał każdy szczegół.
– Czy dobrze trafiłam? Casting do sztuki teatralnej jest tutaj? – zapytała nonszalancko, nie mówiąc nawet „dzień dobry”.
– Tak. Proszę wypełnić ankietę – spodobała mu się od razu.
– Albo proszę – wskazał ręką podest.
– Z pewnością chcesz mieć to za sobą.
– Byłoby miło – zdjęła skórzaną kurtkę, związała gumką włosy i stanęła na scenie.
– Znasz rolę? Bo nie ma suflera. Więc lepiej, żebyś znała. Życzę powodzenia. Zaczynaj.
Skuliła się scenie, odchrząknęła ślinę i wypowiadała kwestię napisanej przez niego sztuki teatralnej.
– Dlaczego wyjąłeś nóż? Jestem matką. Nie zabijaj mnie – wyprostowała ręce i rozłożyła nogi. Grymas jej twarzy wzbudzał strach – możesz mnie zgwałcić, uciąć co chcesz, ale nie zabijaj. Wiem, kim jesteś. Widziałam cię na obrazie, który wisi w salonie. Ty nie żyjesz, prawda? – płakała, jego zdaniem bardzo przekonywająco. Serce zabiło mu szybciej z wrażenia.
– Tu mam udawać, że tnie mi skórę?
– Nie przerywaj! Cholera! Graj! Tu masz udawać!
Zaczęła czołgać się po scenie, robiąc paznokciami rany na dłoniach.
– Wiem, że ten ból nie będzie trwał długo. Oszczędź mojego syna, proszę – zamilkła.
Leżała tak chwilę, dopóki nie odezwał się pierwszy.
– Zapomniałaś jednej kwestii, ale ok. Poczekaj na zewnątrz.
W teatrze nie było już nikogo. Zgasił światło i wyszedł na zewnątrz, rozejrzał się.
– Masz czas? – zapytał.
– Tak. Jestem do dyspozycji.
– To dobrze. Mieszkam za rogiem. Zapraszam na kawę i drinka, omówimy szczegóły kontraktu.
Pomógł zdjąć jej kurtkę, patrząc na jej ramiona, które były kształtne. Delikatnie musnął ręką jej włosy. Nie obejrzała się. Zaprosił ją do salonu.
– Pięknie tu. Tak staroświecko, a jednocześnie ze smakiem. Fajny obraz, ale strach się bać tego mężczyzny, co go na nim widać – usiadła na sofie, zdejmując buty.
– Pozwolisz? Ciężki dzień.
– Napijesz się drinka? – zapytał, wynosząc butelkę z alkoholem do kuchni.
– Pewnie, poproszę. Przyda się. To trzeci casting dzisiaj. Szukam pracy w teatrze. Mogę zapytać, czy znalazłam?
– To ja znalazłem dokładnie to, czego szukałam – odezwał się z kuchni.
– Bardzo się cieszę. Będziesz chciał coś w zamian? – jej bezpośredniość drażniła go jednak coraz bardziej.
– Dobrze odegranej sceny umierania – jego źrenice zmieniały kolor w ciemności.
– Masz to.
Wniósł drinki w kolorowych szklankach.
– To na zdrowie – wypiła duszkiem.
– Na zdrowie – delikatnie zamoczył usta w alkoholu, sięgając po pilota, żeby włączyć muzykę.
– Dziwnie tu. Mogę zamknąć drzwi? Mam wrażenie, że ktoś za nimi stoi.
– Możesz. Zamknął oczy i wsłuchiwał się w muzykę, która po cichutku sączyła się z radia. Czuł, że jego źrenice powiększają się, powieki opadły. Otworzył dłonie i uniósł je delikatnie do góry w kierunku obrazu, który wisiał nad jego głową. Oddychał miarowo. Stanęła w drzwiach. Wydawało się, jakby nic więcej nie miało się wydarzyć.
Wstał i krzyczał „brawo!”, kiedy wkładano jej na głowę koronę Miss.
– Chodźmy do mnie – pragnął jej bardziej niż kogokolwiek innego.
Jej oczy mówiły: „nie dzisiaj”.
– Dobrze, leć i świętuj. Spotkamy się kiedy indziej – pachniała pomarańczowym żelem i była taka delikatna. Zebrało się wokół zbyt wielu reporterów. Pocałował ją, dotykając jej ramion.
Szedł, nie śpiesząc się. Na ulicach było pusto, jak zwykle o tej porze.
– Masz papierosa? – usłyszał głos prostytutki, która zawsze w soboty stała w tym miejscu.
– Mam, ale na górze.
– To prowadź – uśmiechnęła się do niego, zrzucając z ramion płaszcz.
Widział ją w tym miejscu od kilku tygodni, ale dopiero teraz zauważył, że jest atrakcyjną, młodą kobietą w teatralnym makijażu, który ją szpecił.
– No, prowadź. Nie bój się, przecież cię nie zjem. Jesteś już dużym chłopcem. Mam małą flaszeczkę ze sobą, wynagrodzę ci jakoś.
Kiwnął palcem dając znak, żeby szła za nim.
Wziął od niej płaszcz, zerkając na jej włosy, które były matowe i bez połysku.
– Kup ode mnie ten zegarek, bo nie mam forsy. A muszę zrobić jakoś skrobankę.
Nosiła w sobie dziecko. Z pewnością chłopca, który będzie się bał każdego jej spojrzenia. Tak myślał oglądając srebrny zegarek, który na pewno ukradła. Zapłacił jej za niego tyle, ile chciała, a nawet więcej.
– Wejdź dalej, zrobię ci drinka. Na nocnym stoliku leżą papierosy. Weź wszystkie.
Włączył muzykę.
– Jesteś średnio rozmowny.
– O czym chcesz mówić? – zapytał.
– O czym można rozmawiać z prostytutką? O życiu – spojrzała w kierunku niedomkniętych drzwi – tam ktoś jest?
Nie odezwał się.
– Widzę jakiś cień. Widzisz też? Co z tobą? Odezwij się do cholery! Czy tu ktoś z tobą jest? Chodzi ci o rżnięcie w kilku?
– Nie podchodź do drzwi i najlepiej się zamknij.
– Co jest gościu grane? Poderwała się z fotela, ale upadła na niego z powrotem.
– Nie żyje od co najmniej ośmiu godzin.
Niski policjant, którego cień było widać na murze teatru, zakrywał twarz kobiety czarną płachtą.
– Zbierajcie dowody.
Młody sierżant, który stał obok niego zwymiotował.
– Przepraszam, jeszcze nie widziałem czegoś takiego.
– Ja też synu – cień policjanta przesunął się w kierunku śmietnika – zajrzyjcie tam. Ustalcie, sierżancie, tożsamość ofiary.
– Opowiesz mi w końcu o swoim dzieciństwie? – tuliła się do niego, czując jednak, że coś jest z nim nie tak. Nie było w nim radości, jaką chciałaby odczuwać, będąc z kimś, kogo się kocha. To prawda, ojciec wylał na nią wrzątek, kiedy miała dwa lata, ale wynagradzał tan fakt miłością. To był przypadek.
– Twoje ramiona są takie interesujące. Twój ojciec…
– Przestań do cholery czepiać się tych blizn. Czy coś jeszcze ci we mnie przeszkadza? Tysiąc razy opowiadałam ci tę historię, dlatego zacznij interesować się innymi częściami mojego ciała – odwróciła się do niego plecami, po czym wstała.
– Spokojnie, tylko sygnalizuję swoje zainteresowanie.
– Jesteś nudny i jakiś dziwny. Czuję to od dawna. Muszę iść. Nie dzwoń przez jakiś czas.
– Co chcesz wiedzieć o moim dzieciństwie? – wstał, próbując ją przytulić do siebie. Jej opór był jednak silniejszy.
– Już nie dzisiaj. Naprawdę muszę iść – nie wypuszczał jej z ramion.
– Miałem osiem lat – rozpoczął opowieść, która stanie się przyczyną prawdziwego koszmaru – mój ojciec zmarł w dziwnych okolicznościach. Tak naprawdę nie wiadomo, co się stało. Pewnego dnia znaleziono jego ciało, ale nie było na nim skóry.
– Co takiego? – zapytała i uwolniła się z objęć – opowiedz mi to, dobrze?
Przez chwilę milczał.
– Moja matka umarła na moich oczach.
– Boże, mogę zapalić światło?
– Lepiej nie – odpowiedział, wiedząc, że za każdym razem od dzieciństwa ta czynność budzi w nim lęk.
– To chociaż lampkę. Boję się – sięgnęła ręką za fotel do przełącznika, ale szybko ją wycofała.
– Dobrze, posiedźmy chwilę w ciemności – uspokoiła się, bo zdała sobie sprawę, że płacze.
– Kilka dni przed jej śmiercią, mówili w wiadomościach o kilku przypadkach znalezienia ciał zmasakrowanych przez nieznanego sprawcę, który odziera swoje ofiary ze skóry. Mój ojciec był jedną z nich.
Wróciły wspomnienia, o których opowiadał po raz pierwszy.
Zawsze się czegoś bał. Jako dziecko myślał, że na strychu w ich domu mieszka wielki, włochaty potwór, który odgryza dzieciom głowy, bo są małe i mieszczą się w jego paszczy. W zasadzie był pewien, że traktuje je jako przekąskę przed większym posiłkiem.
Tego dnia wszedł na strych, żeby znaleźć pudełko ze zdjęciami, o które poprosiła go matka. Nigdy nikomu nie mówił o swoich lękach. Wiedział, że ojciec może go za to skarcić, nawet ukarać, tłukąc go w tyłek skórzanym pasem. Wolał się nie sprzeciwiać. Schody skrzypiały jak zwykle głośno. Stanął przed drzwiami i delikatnie nacisnął klamkę. Nasłuchiwał, cichutko otworzyły się. Wysunął rękę do przełącznika, żeby zapalić światło. Coś przebiegło po podłodze. Cofnął dłoń i stał jeszcze chwilę. Miał w kieszeni spodni zabawkowy scyzoryk, który ścisnął w dłoni, wierząc, że to doda mu odwagi. Wysunął rękę ponownie i zapalił światło. Odór tego pomieszczenia sprawił, że przyłożył rękaw do nosa i szedł na palcach, jakby to miało zmienić jego przeznaczenie. Zamknął oczy widząc obraz, którego zawsze się bał. Policzył w myślał do dziesięciu i wyobraził sobie, że namalowany na nim człowiek podchodzi do niego, uśmiecha się i daje mu czerwonego lizaka, którego wciska sobie do kieszeni na później. Poczuł delikatny podmuch i uspokoiły się jego myśli. Pudełko ze zdjęciami leżało dokładnie tam, gdzie miało leżeć. Na półce, tuż przy obrazie, na który właśnie skierował wzrok. Czarna płachta była pierwszą rzeczą, którą zobaczył, potem usta, dziwnie ułożone, jakby zatrzymały się wypowiadając jakieś słowo. Próbował zgadnąć jakie.
– O, U … – powtarzał w myślach – a może F. UFAJ. Chyba tak, to jego zdaniem mogło być to słowo. Był z siebie dumny. Oczy człowieka z obrazu potwierdzały jego tezę. Uśmiechnął się do niego. Potarł ramę, mówiąc głośno: „UFAM”. Na jego dłoni pojawiła się gęsia skórka, jakby ktoś odwzajemniał ten dotyk.
– Olek! – usłyszał głos matki.
– Już idę mamo!
Człowiek z obrazu jego zdaniem się poruszył, i to go rozbawiło. Podbiegł do wyłącznika, zgasił światło i gwiżdżąc ulubioną piosenkę ojca zbiegł po schodach.
– Wrócę później. Mamy dzisiaj dużo pracy, nie czekajcie z kolacją. Co tam smyku, gwizdałeś mój hit.
Podniósł syna na ręce i podrzucił do góry jak piłkę, żeby mu udowodnić, że jest w stanie złapać go w każdej chwili.
– Opiekuj się mamą – pocałował go w czoło. Nie robił tego od dawna.
Wyszedł. Nie zobaczyli już nigdy.
Były wakacje, pomagał matce pielić ogród. Pot leciał stróżkami po jego twarzy. Sięgnął do kieszeni, żeby wyjąć chusteczkę, w którą owinął rano zabawkowy scyzoryk i dotknął czegoś, czego tam z pewnością nie wkładał. Czerwony lizak, zawinięty w przezroczysty papier lśnił w słońcu. Podniósł głowę w stronę okna, ale niczego nie zobaczył.
– Mamo, mogę się pobawić na strychu? Zbuduję sobie pole bitwy i przeniosę wszystkie zabawki na czas wakacji tam, dobrze? – śmiałość, z którą o to zapytał zdziwiła ją.
– Nie boisz się już tego miejsca? – uśmiechnęła się do niego.
– Nie. Już nie – odpowiedział.
– Pewnie. Baw się dobrze.
Otworzył drzwi i zapalił światło bez obaw, wnosząc pudło z żołnierzykami, samochodami i innymi akcesoriami, które z pewnością będą mu potrzebne, żeby zbudować swoją twierdzę. Na razie nie myślał o tym, skąd wziął się lizak w jego kieszeni, ani o człowieku namalowanym na obrazie. Zapisywał imiona żołnierzyków na papierowych podstawach i ustawiał ich na polu bitwy. Każdy miał wyznaczony cel działania. Pochłonięty zabawą spędził w tym miejscu kilka godzin, schodząc wyłącznie na obiad. Kiedy wrócił, jednego żołnierza, odpowiedzialnego za śmierć lalki Barbie nie było. Rozglądał się po zakamarkach, myśląc, że niechcący kopnął go wstając, więc z pewnością gdzieś tam musiał być. Drzwi zamknęły się same. Dopiero teraz spojrzał na obraz, coś go zaniepokoiło. Szedł tyłem do drzwi, małymi kroczkami, by mieć ten widok przed sobą. Mocno trzymając się poręczy schodził po schodach. Zostawił za sobą niedomknięte drzwi.
Kilka godzin później policja poinformowała jego matkę, że ojciec został zamordowany w bestialski sposób, jakby jakieś zwierzę odarło go ze skóry. Jego zwłoki znaleziono w śmietniku miejskiego teatru. Matka twierdziła, że nigdy tamtędy nie chodził. Pracował na obrzeżach miasta, w fabryce, w której szyto płaszcze.
Dwa miesiące po tym zdarzeniu wrócił na strych po swoje zabawki, aby już więcej tam nie wrócić. Trzasnął drzwiami, dając znak, że się nie boi. Obrazu tam nie było.
Czasami tylko wydawało mu się, że skrzypią schody. Był zbyt mały, żeby zastanawiać się nad tym, że co jakiś czas w wiadomościach podawane są informacje, że w mieście giną ludzie. Matka przestała się odzywać, jakby na stałe zamieszkała w niej myśl o potworze, który ich mordował. Szyła płaszcze w domu dla tej samej fabryki, w której pracował ojciec. Nie wiedział dlaczego obraz, który leżał na strychu powiesiła w pokoju na kilka dni przed swoją śmiercią. Całymi dniami nie odchodziła od maszyny. Wiedział, że musi ciężko pracować, żeby utrzymać dom, więc schodził jej z drogi. Miał już dziewięć lat, rozumiał więcej niż rok temu. Poznał smutek, rozpacz i determinację. Myślał, że właśnie tak wygląda życie.
– Mamo, kim jest ten pan z obrazu? – zapytał któregoś dnia.
– To twój dziadek.
Stał nieruchomo z myślami, których nie rozumiał. Bał się ruszyć, bo drzwi były niedomknięte. Słyszał, jak postać za nimi oddycha ciężko, miarowo, jakby odpoczywała i wahała się czy wrócić. Widział tylko cień na ścianie. Stali, jakby nic więcej nie miało się wydarzyć. Drewniana podłoga skrzypnęła, bo ktoś źle postawił stopy. Słyszał, jak krople jego potu uderzają o podłogę. Matka spojrzała ukradkiem w jego stronę i zamknęła oczy z powrotem. Palce jej dłoni delikatnie uniosły się z podłogi. Wskazały na obraz, który wisiał na ścianie. Była to jedyna cenna rzecz, jaką mieli w domu. Przedstawiał człowieka, który podobno szył ubrania z ludzkich skór.
Ktoś nagłym szarpnięciem wywlókł ją z pokoju. Nie słyszał krzyków, tylko oddechy i odgłos ciągniętego ciała, które uderzało o schody prowadzące na strych. Spojrzał na obraz, na którym stał mężczyzna w czarnej płachcie. Nie słyszał nic, bał się wyjść spod stołu. Minęło kilka godzin. Zamknął oczy i wyobrażał sobie, że matka idzie w jego stronę z kolacją. Nie wiedział, dlaczego wtedy czerwony lizak znalazł się w jego kieszeni, kiedy o nim pomyślał. Miał nadzieję, że teraz wydarzy się podobnie. Zastanawiał się czyja to wina. Może jego?
– Nie chciałem ich zabić – płakał, przypominając sobie dzień, w którym wszedł na strych. Ale ten obraz przecież wisi w pokoju. Uświadomił sobie, że ten straszny człowiek, który był jego dziadkiem, patrzy na niego ze ściany. Czy zabiłby swoją córkę? Wychylił głowę spod stołu i zerknął na niego.
– „UFAM” – powiedział cichutko.
Była to pewnego rodzaju przysięga, jaką mu złożył rok temu, w tamtej chwili.
Wyszedł. Postawił stopy, doszedł na palcach do obrazu.
– „UFAM” – powtórzył ze łzami w oczach.
Usłyszał kroki na strychu, wcześniej też je słyszał. Czasami myślał, że ktoś tam mieszka bez jego wiedzy. To nie był potwór odgryzający dzieciom głowy, tylko coś znacznie straszniejszego. Miał nadzieję, że ten pan z obrazu wyjdzie i zaopiekuje się nim, stanie przed nim i powie: „nie bój się, to tylko sen”.
Przyszło mu do głowy, żeby spalić ten dom, wraz z jego dziwną historią. Wyjął z szuflady ojca zapałki i whisky. Wziął fragmenty materiałów, z których matka szyła płaszcze, nasączył je alkoholem i wyszedł z ciemności. Wypchane ptaki wiszące na ścianach odprowadzały go wzrokiem. Stanął przed drzwiami strychu. Zamknął oczy i wyobraził sobie człowieka z obrazu, jak okrywa go czarną płachtą, żeby stał się niewidzialny. Nacisnął klamkę i zapalił zapałkę, znalazł włącznik. Panowała cisza, której nie rozumiał. Słyszał wyraźnie, że właśnie tu ją wciągnął. Patrzył na podłogę, szukając śladów krwi. Leżał na niej zagubiony rok temu plastikowy żołnierzyk, którego misją było zabicie lalki Barbie. Podniósł go i rzucił o ścianę, mając nadzieję, że coś z niej wyjdzie, by móc to w końcu zabić.
– Pomocy, potrzebuję pomocy – powiedział głośno, żeby sprawdzić, czy ktoś tu jest.
– Jeśli potrzebujesz pomocy, zjedz na osłodę lizaka, masz go w lewej kieszeni – czyjaś głowa wystawała z okiennej ramy, po czym zniknęła.
Sięgnął do lewej kieszeni, z której wystawał czerwony lizak. Położył go na półce, tam, gdzie wcześniej stało pudełko ze zdjęciami, doszedł do okna. Ciało matki leżało pod drzewem. Pochylona nad nią postać ściągała jej skórę z twarzy. Zamaskowany człowiek odwrócił się w kierunku chłopca i podniósł fragment jej twarzy do góry. Po czym zniknął w ciemnościach.
Zdjął ze ściany obraz i podpalił dom, by nie móc więcej tu wrócić.
Od tego czasu minęło dwadzieścia lat. Ludzie ginęli co jakiś czas w dziwnych okolicznościach. Pobliscy mieszkańcy czasami mówili o tych wydarzeniach w barach, w sklepach i na miejskich bazarach. Przekazywano informacje turystom, by uważali, jeśli będą chcieli zatrzymać się w tutejszych restauracjach czy hotelach.
Nikt do końca nie wierzył w te historie. Ona też.
Woda ściekała z kranu małymi kroplami, słyszał te odgłosy leżąc w pokoju. Z pewnością znowu zostawił uchylone drzwi od łazienki. Nie mógł zasnąć. Zastanawiał się, co tak naprawdę pomyślała o nim, kiedy zwierzył jej się ze swojej historii. Nie dzwoniła od kilku tygodni. On też nie.
Lubił, kiedy jego matka siedziała przy maszynie do szycia. Liczył wtedy odbicia igieł, nigdy nie mógł dojść do stu, zawsze coś mu przerywało. Teraz liczył na głos odbicia spadających kropli, kiedy doszedł do liczby pięćdziesiąt siedem usłyszał kroki.
Znaleziono jego ciało w kanale przy teatrze, który kupił. Miał wyrwany fragment ciała, zdjętą skórę z twarzy i uciętą głowę. Ktoś zadał mu kilkadziesiąt ciosów nożem.
– Nie żyje od co najmniej piętnastu godzin – niski policjant, którego cień było widać na murze teatru, zakrywał jego ciało czarną płachtą – zbierajcie dowody.
Młody sierżant, który stał obok niego zwymiotował.
– Przepraszam, jeszcze nie widziałem czegoś takiego.
– Widziałeś, synu. Zanosi się na to, że jeszcze nie raz zobaczysz, ale tego z pewnością nie widziałeś.
Cień człowieka bez głowy przesunął się w kierunku wejścia do teatru. Zniknął, podobnie jak ciało z kostnicy.
– Ma pan coś, sierżancie? – zapytał niski policjant.
– W zasadzie, tylko ten obraz.
– Jaki obraz? No nie stój tak, jakbyś miał nasrane w gaciach. Połóż go na biurku.
– Człowiek w czarnej płachcie, który podobno szył ubrania z ludzkich skór – sierżant położył obraz na szafie.
– Mógłbyś zamknąć te uchylone drzwi, bo strach mnie oblatuje, jak patrzę na takie dziwolągi, co to z nich wieje grozą. Zakryj to czymś. Nawet jako dziecko nie wierzyłem w takie historie.
– Ja wierzyłem.
Trzy dni później, nieopodal teatru, znaleziono unoszące się na wodzie w basenie, zmasakrowane zwłoki młodego sierżanta.
Była dumna z tego, że kupiła jego teatr, który przez kilka lat stał pusty.
Wygrała kilka konkursów i spełniała się, będąc modelką w Londynie. W tym samym czasie studiowała tam reżyserię. Dlatego go kochała, zawsze chciała być taka, jak on. Imponował jej jako człowiek i mentor, choć zawsze wiedziała, że jest z nim coś nie tak. Historia, którą jej opowiedział, tkwiła w niej i nie dawała spokoju.
Nie potrafiła teraz nasycić się widokiem zmian, jakie wprowadzała do tego miejsca. Miało być ekskluzywnie, na styl londyński. Spełniało się jej największe marzenie, z którego zwierzyła się kiedyś ojcu.
– Kupię ci taki teatr, jak będziesz duża.
Miała wtedy osiem lat.
Całował miejsca, na których była obca skóra – przepraszam – powtarzał to codziennie – wynagrodzę ci to, córeczko.
– Tato, to nie twoja wina – przekonywała go, głaszcząc jego siwe włosy.
– Nie musisz mi tego codziennie powtarzać, bardziej mnie boli, kiedy widzę jak cierpisz.
Spełnił swoją obietnicę właśnie teraz. Zainwestowali wspólne pieniądze.
– Zobacz tato, jak pięknie – trzymała jego dłoń, którą pocałował.
– Jestem z ciebie taki dumny.
– Mam nadzieję, że nie będziesz płakał. Chodźmy coś zjeść. Chcę ci opowiedzieć pewną historię o człowieku, którego znałam. Był wcześniej właścicielem tego teatru.
– Pamiętam go, zginął w dziwnych okolicznościach, jak dziesięć innych osób w tym mieście. Tak, chodźmy coś zjeść, chętnie cię posłucham.
Objął ją i wyszli, idąc ciemnymi ulicami miasta, by dotrzeć do ich ulubionej restauracji, w której zawsze jedli lodowe, malinowe desery.
Jej dzieciństwo było zwyczajne, każdy dzień był przewidywalny i oczywisty. Dni po prostu upływały. Patrzyła teraz na ojca i miała wrażenie, że w ogóle się nie zmienił. Nigdy nie szukał własnej osobowości. Tak naprawdę nie potrafiła go nigdy opisać. Kiedy pytano ją: „jaki jest twój ojciec?”, Wiedziała tylko, że ma ciemne włosy i dużo czyta, jakby uciekał od prawdziwego życia. Był odpowiedzialny za nią i za jej utrzymanie. Miała wszystko, czego potrzebowała, ale nie wiedziała, kim jest w środku. Znała określenia innych swoich znajomych: impulsywny, nieczuły, wariat, pracoholik, śmieć, beznadziejny, nieatrakcyjny. Jej ojciec kochał ją nad życie, tego była pewna i w zasadzie to jej wystarczało. Żal jej było matki. Wcale nie dlatego, że go nie kochała i odeszła, kiedy ona miała osiem lat, ale dlatego, że zgotowała sobie marny los. Wyszła drugi raz za mąż za mrocznego faceta, który ją bił i upokarzał, a ona na to pozwalała.
– Wiesz za cię kocham, tato? – spytała.
Wybierała owoce z malinowego deseru i odkładała na talerz, żeby je zjeść na samym końcu. Zawsze tak robiła, bawiło ją to. Naśladował ją, a potem zabierał maliny z jej talerza, kładąc na swój.
– Nie wiem, za co można kochać takiego starucha jak ja.
– Kocham twój uśmiech. Jest szczery, prawdziwy. Nigdy nie widziałam, żeby ktoś się tak uśmiechał. Kiedy to robisz, wszystko jest jaśniejsze, doskonalsze, i ma się ochotę na więcej, na to, żeby chwile z tobą trwały wiecznie.
– Zaczerwieniłem się. To piękne, co powiedziałaś. W takim razie oddaję ci swoją porcję lodów – znowu się uśmiechnął, jakby chciał udowodnić sobie, że to prawda.
– Opowiedz mi tę historię. Znałem go tylko z widzenia. Wiem, że się przyjaźniliście. Córeczko… – zatrzymał wzrok na szybie restauracji, za którą jakiś człowiek przyglądał się im.
– Czy ten teatr, to dobry pomysł? – dokończył i odwrócił się w jej stronę.
Zobaczył w jej oczach coś, czego nie był w stanie wytłumaczyć. Jej źrenice były błękitne i przezroczyste jak niebo.
– Ufam, że tak – powiedziała.
Właśnie skończyła pisać scenariusz swojej pierwszej teatralnej sztuki. Drukowała go w pośpiechu, jedząc jednocześnie kanapkę i pakując do torby kosmetyki. Wybiegła z domu, potrącając przechodniów.
– Przepraszam pana – uderzony w ramię mężczyzna złapał ją za rękę.
– O co chodzi? Powiedziałam przepraszam.
– Chciałem tylko spojrzeć pani w oczy – trzymał i ścisnął ją w taki sposób, że poczuła ból w całym ciele – ufam, że jeszcze się spotkamy.
– Idiota – szarpnęła z całej siły i biegła przed siebie, nie zwracając na nikogo uwagi.
Wpadła na ostatnią chwilę, była mocno spóźniona.
– Przepraszam was, trzeba było zacząć beze mnie.
Wszyscy czekali, aż się pojawi na pierwszym organizowanym castingu do jej pierwszej sztuki teatralnej, w jej teatrze.
Sięgnęła do kieszeni, w której miała klucze od biura. Na ziemię upadł czerwony lizak, spojrzała w górę.
– Miałaś go w kieszeni – młody, pryszczaty chłopak, który był jej asystentem, podał go jej.
– Otwieraj, bo wszyscy już się niecierpliwią.
– Tak już – wyjęła w pośpiechu klucz.
– Weź dokumenty, ja zaraz dojdę.
– Ok.
Zamknęła za nim drzwi, które uchyliły się same. Ktoś pukał ręką w ścianę. W tej samej chwili przebiegł po jej plecach dreszcz. Talerz, który leżał na biurku spadł i rozbił się.
– Ufasz? – zapytał głos.
– Ufam – powiedziała cichutko, tak, że z pewnością nie mógł jej usłyszeć.
– Dotrzymaj obietnicy – pukanie oddalało się w stronę sceny.
Wyjęła telefon i zadzwoniła po asystenta udając, że nie może znaleźć listy castingowej.
– Mam ją – odpowiedział – przychodź wreszcie, to twój spektakl.
– Już idę.
Wyjrzała na korytarz, było cicho.
Premiera spektaklu odniosła wielki sukces. W ciągu miesiąca publiczność co wieczór zapełniała teatr po brzegi. W trzy miesiące osiągnęła dochody, które pozwoliły jej na dobudowanie balkonów i sceny obrotowej. Zatrudniła dziesięciu aktorów na stałe etaty. Młody, pryszczaty asystent okazał się menedżerem nie do zastąpienia.
– Czy ty zawarłaś jakiś pakt z diabłem? – zapytał któregoś dnia, pomagając jej stawiać rekwizyty na scenie.
Te słowa nie dawały jej spokoju. Usiadła na pustej widowni.
– Postaw maszynę do szycia dalej, jeśli możesz. Stoi za blisko sceny – wskazała palcem prawy róg.
– Tak dobrze? – zapytał, przesuwając rekwizyt w różne strony.
– Jest ok. Zrób sobie przerwę. Posiedzę chwilę i zastanowię się nad resztą. Mam wrażenie, że aktorzy bez przerwy ocierają się o szafę. Stoi za blisko kurtyny, i jest trochę mało stabilna. Jak na kogoś spadnie, to „umarł w butach” – uśmiechnęła się.
– Jak chcesz, ale też powinnaś coś zjeść.
– Później. Dziękuję.
Kiedy została sama przywołała jego obraz. Przypominała sobie momenty, w których się kochali.
– To ja, to moja wina – mówił do niej. Pamiętała, jak płakał tego wieczoru, kiedy jej to wszystko opowiadał. Jej serce biło szybko, kiedy całował jej włosy i szeptał do ucha – to moja wina.
Tego wieczoru mieli orgazm w tym samym czasie. Oboje krzyczeli te same słowa, w tym właśnie momencie. Zawiodła go. Nie pojawiła się więcej w jego życiu. Miesiąc później wyjechała. Więcej się nie zobaczyli. Miewała w tym czasie sny o nim, nie potrafiła go zapomnieć. Czasami miała wrażenie, że przywołuje ją w tych snach, jakby czegoś nie wyjaśnił do końca, i jakby chciał to jej powiedzieć właśnie w taki sposób. Budziła się wtedy z krzykiem i jęczała, mając wrażenie, że coś próbuje wydobyć się z niej na zewnątrz. Nigdy potem nie mogła ich sobie przypomnieć. W ciągu dnia nie myślała o nim. Zawsze powracał tylko w snach.
Wpatrzona w czarną kurtynę, usłyszała dźwięk odbijającej się igły w maszynie do szycia. Ktoś liczył głośno: „pięćdziesiąt dwa, pięćdziesiąt trzy”.
– Kto tu jest?! – krzyknęła w kierunku sceny.
Ktoś pocierał delikatnie jej ramiona, tylko opuszkami palców. Poczuła pocałunek na włosach.
– To ja córeczko. Przestraszyłem cię? – ojciec głaskał ją po głowie.
– Boże, tato, w ogóle cię nie słyszałam.
– Za ciężko pracujesz. Przyniosłem ci twój ulubiony deser, bo od wielu miesięcy nie możemy pójść razem nawet do restauracji.
Obszedł fotele na widowni i usiadł koło niej.
– To światło jakoś dziwnie pada. Wydaje mi się, że widzę jakiś cień koło tej szafy, jakby odchodził od maszyny do szycia. Widzisz to córeczko?
Nie odpowiedziała. Bała się tego, że on to zobaczył. Jadła deser nie patrząc w jego stronę. Kiedy podniosła wzrok, zobaczyła pusty fotel.
Stał tam, na środku sceny, kiedy zgasło światło. Słyszała tylko, że zaczyna sama się obracać. Ktoś liczył przy maszynie do pisania i usłyszała – „sześćdziesiąt” – zapaliło się światło. Jej ojca tam nie było.
– Tato!! – przeraźliwy krzyk wydobył się z niej, miała wrażenie że właśnie to słowo, chciało się z niej uwolnić. Zapadła cisza, jakby nic więcej nie miało się wydarzyć.
– Szukamy, proszę pani – niski policjant patrzył na nią i było mu naprawdę przykro.
– Tyle morderstw, tyle niewinnych osób – powtarzał te słowa i ocierał pot z czoła.
Zobaczyła za jego plecami obraz, który widziała u niego w domu. Mężczyzna w czarnej płachcie.
– Skąd pan go ma? – zapytała.
– Sierżant, świeć Panie nad jego duszą, znalazł to gdzieś i przyniósł. Leżał jakiś czas na szafie. Parę dni temu przypomniałem sobie o nim. A niech wisi. Jest bardzo teatralny, mam na myśli tego gościa, co na nim jest. Nie podoba mi się, ale w teatrze może wyglądać galancie. Niech go pani weźmie.
– Mogę?
– Jest pani – zdejmował obraz ze ściany i owijał w poranną gazetę – co do pani ojca, szukamy.
– Tak, wiem. Dziękuję.
– Chciałem jeszcze tylko panią o coś zapytać – zatrzymał ją w drzwiach.
– Proszę, niech pan pyta.
– Ten przeczep skóry, który miała pani jako dziecko…
– Skąd pan wie? – przerwała mu.
– Zawsze sprawdzamy fakty. Mogę pytać dalej?
– Miałam wtedy dwa lata. Niewiele pamiętam.
– Wiem. Chciałem tylko zapytać, czy widziała pani kiedyś tego mężczyznę? – pokazał jej zdjęcie w gazecie, którą owinął obraz.
Pamiętała go. Potrąciła go kilka miesięcy temu na ulicy, kiedy biegła do teatru.
– Nie wiem, jak się nazywa, ale widziałam go. Kto to jest? Dlaczego pan o to zapytał?
Trzymała obraz przed sobą, widząc tylko zdjęcie. Nie była w stanie przeczytać treści artykułu, który zawinął się do środka.
– Ten, to aktor. Pytam o tego człowieka niżej.
Poniżej widniało mniejsze zdjęcie łysego mężczyzny o wyrazistych rysach twarzy i podpis: „lekarz został zamordowany”.
– Nie znam go.
– Miał w domu listę zoperowanych przez trzydzieści lat osób, chodzi o przeszczepy skóry. Pani nazwisko jest na niej.
– Co w tym dziwnego?
Policjant patrzył na jej zakryte ramiona.
– W piwnicy znaleziono również zakopane ludzkie zwłoki. W zasadzie tylko szkielety, ale są poszlaki, że pozbawiał je skóry. Wszystko na to wskazuje.
– Dlaczego pan patrzy na moje ramiona?
– Bo są kształtne i piękne. Czy… – zawiesił głos – czy – powtórzył – poddałaby pani badaniom swoje fragmenty skóry, która została pani wszczepione? Podejrzewamy, że pochodzi… – znowu zawiesił głos – …z ciał, które… w zasadzie nie wiem, jak to powiedzieć.
– Normalnie.
Nie była zażenowana, ani wystraszona. W zasadzie nigdy jej nie interesowało, czyje fragmenty skóry ma na sobie. Nie zastanawiała się nad tym.
– Jak umarł? – zapytała.
– Został zamordowany, tego samego dnia, kiedy zniknął pani ojciec.
Upuściła obraz na ziemię, przypominając sobie pocałunki składane na jej ramionach.
– Tato, nie, proszę – podniosła wzrok, spoglądając na ścianę, na której wisiały zdjęcia zamordowanych osób.
– Muszę już iść. Dam panu znać.
– Nie zatrzymuję pani – odprowadził ją do windy.
– Bądźmy w kontakcie, dobrze?
– Nigdzie się nie wybieram – drzwi windy zamknęły się.
Trzymała obraz wbijając paznokcie w jego ramy. Zacisnęła usta i coś rozdzierało jej serce.
– Tato!! – krzyczała w takim sam sposób, jak w teatrze.
Od dawna nie potrafiła uwolnić wspomnień, nie chciała pamiętać. Wiedziała, dlaczego matka odeszła.
Miała dwanaście lat, kiedy po raz ostatni to zrobił.
Podał matce środki nasenne. Zawsze czekał aż zaśnie. Po cichu wkradł się do jej pokoju. Położył się przy niej, sprawdzając, czy śpi. Nigdy nie spała. Przychodził raz w tygodniu, żeby składać na jej ciele pocałunki. Tego dnia środki nasenne nie zadziały. Matka weszła do jej pokoju. Od tamtej pory nie widziała jej. Wyprowadziła się następnego dnia rano.
Kiedy drzwi windy otworzyły się, nie pamiętała o czym w niej myślała, nawet tego, że krzyczała. Uśmiechnęła się do siebie, myśląc o spektaklu, którego afisz zobaczyła przed posterunkiem. Zatrzymała się.
– Wierzysz w przeznaczenie? – zapytał, patrząc na nią i na swoje zdjęcie w gazecie, w którą zapakowany był obraz – wiedziałem od razu, że cię jeszcze zobaczę.
Miał zielone, kocie oczy, które błyszczały w słońcu. W zasadzie nie miała nic przeciwko temu, żeby go poznać.
Stojący na stole zegarek wskazywał siódmą. Poruszył się delikatnie, żeby jej nie obudzić. Pachniała pomarańczowym żelem.
– Tato, nie – powiedziała przez sen.
Uśmiechnął się i pocałował ją w ramię. Zostawił kartkę „kocham Cię. Zobaczymy się w teatrze”.
Tym razem pamiętała sen, który jej się przyśnił. Zadzwoniła do asystenta, żeby zajął się aktorami i próbą. Pojechała do mieszkania ojca, do miejsca, gdzie spędziła dzieciństwo. Otworzyła drzwi, weszła do mieszkania, zostawiając je uchylone. Wielki nieoświetlony, od dawna niesprzątany pokój, w którym kiedyś mieszkała, nie wzbudzał w niej żadnych emocji. Usiadła na środku, rozglądając się i przypominając sobie momenty gwałtów. Uwalniała pamięć, skulona i rozedrgana w środku. Zawsze dostawała potem czerwonego lizaka. Wychodził z mieszkania, mając pewność, że matka śpi i wracał nad ranem. Brał prysznic i na głos liczył do stu, jakby wypowiadał mantrę. Modlił się i płakał. Kiedy matka się wyprowadziła, przestał przychodzić, ale raz w tygodniu, zawsze, przez te wszystkie lata, wychodził z domu i wracał rano, odbywając ten sam rytuał. Przestała pamiętać w wieku piętnastu lat, jakby nigdy nic się nie wydarzyło.
Usłyszała, jak ktoś zamyka drzwi od jej pokoju, przekręcając klucz w drzwiach.
– Tato, to ty? – nikt nie odpowiedział.
Ktoś liczył pod prysznicem do stu. Po tym czasie woda kapała miarowo, coś osuwało się po ścianie od strony łazienki. Siedziała skulona w kącie pokoju. Słyszała głosy, tysiące głosów, widziała jak wyciąga do niej ręce, mówiąc „to moja wina”.
– To, co się otwiera teraz, to nie są drzwi, prawda? – zapytała.
Znaleziono jej ojca w jego mieszkaniu. Ktoś podciął mu żyły w czasie kąpieli.
„Nienasycenie” – taki napis, zapisany krwią, odkrył niski policjant, kiedy otworzył drzwi łazienki.
– Nie ufam tym znakom – powiedział do siebie, rozglądając się po dziecinnym pokoju, w którym od dawna nikt nie sprzątał. Liczył rozrzucone na ziemi czerwone lizaki.
– Sto – powiedział do siebie i zapisał informację w notatniku.
– Pewnie nigdy się nie dowiem, skąd się tu wzięły – zamknął drzwi dziecinnego pokoju i zobaczył cień przesuwający się po ścianie.
– To ja? – zapytał. Przystanął wpatrzony w niego, ale cień zniknął za drzwiami.
Niski policjant osunął się na podłogę.
Nastała cisza, jakby nic więcej nie miało się wydarzyć.
Treść dostępna w pełnej wersji e-booka.
Treść dostępna w pełnej wersji e-booka.
Treść dostępna w pełnej wersji e-booka.
Treść dostępna w pełnej wersji e-booka.
Treść dostępna w pełnej wersji e-booka.
Treść dostępna w pełnej wersji e-booka.
Treść dostępna w pełnej wersji e-booka.
Treść dostępna w pełnej wersji e-booka.