Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Adela nie może oprzeć się wrażeniu, że jej życie biegnie dziwnym torem. Kiedy w niewyjaśnionych okolicznościach giną jej teściowie, znajduje po ich śmierci w Madrycie list, w którym wyznają, że Alonzo, jej mąż był adoptowany. Postanawia odkryć prawdę. Jej podświadomość zaczyna burzyć światopogląd, który do tej pory kierował jej życiem. Wszystko zaczyna się zmieniać. Z serialowej aktorki, staje sie producentem filmu, którego scenariusz napisało życie.
Powieść jest współczesna, oparta na również na obserwacjach zachowań serialowych widzów, którzy czasami mylą filmową fikcję z rzeczywistością. Adela przeprowadzi Was przez mechanizmy takich zachowań i jednocześnie pokaże Wam, że życie, to niezły scenariusz na serial, który może trwać całymi latami.
"Zakochana brzmi jak enamorada" jest kontynuacją komediowej powieści "Enamorada".
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 149
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wydawca:Enamorada ArtKontakt: [email protected]
Projekt okładki: Przemysław Trafalski
Korekta: Przemysław Trafalski
Przygotowanie wydania elektronicznego: Przemysław Trafalski / ebookman.pl
Wydanie pierwszeISBN: 978-83-945975-3-5Copyright © Enamorada Art 2017
Patroni medialni:
WSTĘP
To nie jest normalna książka.
To normalnie normalny poradnik o tym, jak korzystać z życia w chwili, kiedy kończy się ulubiony brazylijski serial, który trwał pięć czy dziesięć lat, i gdy wydaje Wam się, że nie jesteście już sobą, tylko ulubioną postacią. Ubieracie się już jak ona czy on, wyznajecie miłość już prawie po hiszpańsku i nie macie wyjścia, bo – chcecie czy nie – brazyliada trwa dalej, tylko przeniosła się do Waszego życia. Mam nadzieję, że bezboleśnie przejdziecie na lepszą stronę życia, kiedy pomogę Wam zrozumieć mechanizmy takich działań.
Zacytuję kilka wpisów z Internetu, autorstwa nieświadomych zagrożenia młodych dziewczyn:
„Hi, hi :) Dla mnie seriale brazylijskie, to jest totalny kicz :) Tam wszystko jest takie dramatyczne, przebarwione, banalne i pseudoromantyczne, a na dodatek nie ma żadnej wartości. Nic, kompletnie nic nie wnosi do życia :) Trzy lata temu, jak byłam u cioci na wakacjach, to ona oglądała jeden z brazylijskich seriali, nazywał się «Fiorella». Przyłączyłam sie do niej i oglądałam. Z początku z nudów, ale potem – muszę przyznać – to mnie wciągnęło, bo załapałam o co chodzi. A co tam. Wciągnęło i już” – pisze Joey.
I kolejny wpis dziewczyny, której serial odmienił życie:
„Mam tak samo. Wiem, że to nic nie wnosi i tak dalej, że to kicz, ale kiedyś moja siostra zaczęła oglądać telewizję w czasie obiadu, i leciał taki serial «Cud miłości». Oglądałam go jakieś trzy tygodnie, w końcu się wciągnęłam :) Nawet się zakochałam w głównym bohaterze. Po trzech latach już wiedziałam, co i jak, kto kogo kocha, i zrozumiałam, że on nie jest dla mnie. Płakałam dwa tygodnie. Całe szczęście, że już się kończy. Nigdy więcej nie pozwolę dać się tak wrobić sobie samej” – Rossie.
Sami widzicie, że nie ma żartów. Choć ostatni wpis sugeruje zupełnie coś innego:
„He, he, co prawda do maniaków serialowych nie należę, ale swojego czasu też wciągnęła mnie (przez mamę) telenowela produkcji... nie pamiętam jakiej. Była boska, ponieważ poza rozbudowanymi koligacjami rodzinnymi wyróżniała się takimi śmiesznymi scenami, jakby sami twórcy śmiali się z konwencji, którą stworzyli :) Jakby robili nas w chu.., wiecie w co :)” – Artemis.
CZĘŚĆ 1
ODCINEK I
Co dajesz, wraca
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że nic się nie kończy, oprócz mojego ukochanego serialu. Malwina biega po ogrodzie i krzyczy:
– Tutaj, tatusiu, jestem tutaj!
Wiem, gdzie jest – za krzakiem przy studzience. Chowa się tam od dziesięciu lat. Alonzo udaje, że jej nie widzi, za chwilę rzuci w nią patykiem, i rozkosznie będą biegli razem w kierunku baseniku. Położą się na trawie i będą marzyć.
– O czym myślisz, tato? – zapyta tuląc się do jego ramienia.
– O tobie i o mamie – odpowie, całując ją w rękę. – Chociaż nie, dzisiaj będę marzył tylko o tobie – powie tak, bo wie, że ona chce, żeby właśnie w tym momencie jego uwaga była skupiona wyłącznie na niej. Będą patrzeć w niebo jakieś siedem do dziesięciu minut, potem Malwina zacznie się głośno śmiać i spyta: – Tato, kiedy kupisz mi psa?
Atmosfera się zagęści, bo Alonzo nie lubi psów. Od kilku lat robi tę samą głupią minę, w tym samym momencie. Malwina nie rozumie, więc wstanie, otrzepie kolana i krzyknie: – Zawsze to samo tato, jakbyś nie umiał normalnie rozmawiać!
Patrzenie w niebo o poranku ma dwie zalety. Pierwsza – myślisz o tym, że świat jest pięknym i przyjaznym miejscem. Druga – jesteś w stanie zgonić każdą swoją niedoskonałość na Boga.
Jest niedziela, ósma rano. Oczywiście każdy wróci z ogrodu osobno, będę ich godzić naleśnikami i sokiem z malin. O dziewiątej zadzwoni telefon od mojej mamy i będziemy rozmawiać, jakieś piętnaście minut, o jodze, dobrodziejstwach natury, wpływie pokrzywy zrywanej wczoraj na wiatry mojego taty, i o tym, czy warto dziesiąty raz pojechać na Kubę, czy może zmienić w końcu kierunek na Portugalię. Malwina krzyknie: – Mamusiu, daj mi babcię! – Odbierze mi słuchawkę, a Alonzo będzie patrzył na zegarek i szeptał swoimi krwiożerczymi, hiszpańskimi ustami: – Czas małolata, monitoruj czas. Wszystko kosztuje dinero.
O dziesiątej zadzwoni producent serialu „A jak Amor”, w którym razem gramy od ośmiu lat, i na dźwięk dzwonka, będziemy się zastanawiać, czy dzwoni po to, żeby nas w końcu w tym serialu uśmiercić, czy wyśle nas na plan dziś o czwartej rano, bo każdy odcinek zaczyna się widokiem na wschód słońca i przejażdżką konną po ranczo. Tak czy inaczej, nic się nie kończy. O dziesiątej okazało się, że serial też nie.
Nazywam się Adela Visto. Jestem córką Eli i Mateusza. Ich nazwiska nie ujawnię, bo historia jest prawie prawdziwa. Urodziłam się, kiedy moja mama była już po czterdziestce. Bała się tego porodu, bo zawsze myślała, że kobiety w tym wieku nie powinny już żyć. Jej ojciec, a mój dziadek, zawsze powtarzał babci: „Jak skończysz czterdziestkę, to cię uśpię”. Dlatego trauma mojej mamy trwała całymi latami. To zdanie brzmiało w jej głowie jak mantra, a każde słowo wywoływało drgania i wibracje gdzieś w okolicach pępka. Ostatecznie, psychiczny wynik powodował kurczenie się duszy w wieku trzydziestu dziewięciu lat i strach przed przekroczeniem magicznego progu. Jakoś się jednak urodziłam. Do piątego roku życia chodziłam własnymi ścieżkami. Zjadałam wszystko, co znajdowało się na wysokości mojego wzroku. Soczewki, które zawsze kładli moi rodzice w miejscach, w których leżeć nie powinny, stare kabanosy, które ojciec ukradkiem chował po kątach, a potem zapominał, a ich okropny zapach przyciągał moją małą postać do tych właśnie miejsc. Kilka razy lądowałam w szpitalu zatruta i bliska śmierci. Dlatego nie wiem, co było dla niej większą traumą.
Wibracje wywołują drgania, więc również drżałam o Malwinę do piątego roku życia, bo powielała mój schemat z dzieciństwa. Dziwnie się czuję, kiedy myślę o tym, że możemy być zależni od jakichś tam energii. Dziś mam trzydzieści dziewięć lat, Malwina – dziesięć, Alozno – czterdzieści, a moi rodzice, no cóż, ponad siedemdziesiąt. Nikt nikogo nie uśpił, wszyscy żyją w dobrym zdrowiu, i jesteśmy szczęśliwi. Ciekawe, czy mają na to wpływ poranne niedzielne wibracje w moim domu.
Jest godzina jedenasta trzydzieści
Mówię o tym, bo o dwunastej zmieni się nasza karma. Skąd to wiem? Czuję. Zadzwonił dzwonek do drzwi. Alonzo spojrzał na monitoring.
– Co to za ludzie? – Włożył okulary i przyglądał się nieznajomym.
Podeszłam do monitora i miałam wrażenie, że skądś znam te twarze. Kobieta miała na sobie sandały i suknię z falban.
– Kto się tak dzisiaj ubiera? – spytałam Alonzo. Wydymał usta, co oznaczało: „Nie wiem”.
– Mężczyzna z kolei wyglądał jak wróżbita, ale w garniturze od Versace. Wyglądali oboje na jakieś sześćdziesiąt lat.
– Wróżbita? – powtórzyłam myśl, która pojawiła mi się w głowie.
Mężczyzna trzymał bukiet przy twarzy, więc skierowałam wzrok na kobietę i powiększyłam obraz. Dzwonek zadzwonił kolejny raz.
– Co robimy? Pytamy, a donde są?
– Mów po polsku. – Puknęłam go w ramię, bo często łączył polskie wyrazy z hiszpańskimi. A po tylu latach już mnie momentami to drażniło.
Włączył opcję głosu i krzyknął do mikrofonu: – Skąd jesteście?
Nieznajomi spojrzeli na siebie i przybliżyli twarz do kamery.
– Z Andaluzji! – krzyknął mężczyzna. – To my, Ryszard i Maria!
Malwina podbiegła do nas z okrzykiem radości.
– Mamo, to ten Rysiu, co wywróżył ci tatę! Babcia mówiła mi przez telefon, że przyjechali do Polski i zrobią nam niespodziankę.
– Babcia mówiła – sapnął Alonzo i spojrzał na mnie. – Co robimy, wpuszczamy?
Miałam łzy w oczach.
– Ryszard… – Moje serce zamarło. – Alonzo, otwieraj, już! – Pobiegłam w stronę drzwi, szczęśliwa i wzruszona.
Ryszard i Maria ponad czterdzieści lat temu, mieszkali w domu moich rodziców. Maria – wtedy Marysia – była, jak to się mówi, naszą służącą. Ryszard, jej mąż, dojechał do niej z miejscowości Bzów i zajął się stadniną koni mojego ojca. Z opowiadań mamy wiem, że ich obecność miała wpływ na zmianę ich życia, jak to się mówi, karmy. Rysiu miał wtedy taką przypadłość, która pozwalała mu na widzenie przyszłości, po prostu przepowiadał ją, i podobno rozmawiał ze zwierzętami. Nie wiem, jak to dosadniej określić. Kiedy miałam pięć lat, oglądałam z tatą kolejny odcinek serialu „Enamorada”, w którym główny bohater, Alonzo, zachorował na raka. Płakałam wtedy i prosiłam Rysia, żeby go uzdrowił. Usłyszałam tego dnia prorocze słowa: „Nie mogę uzdrowić nikogo, nie potrafię. A to jest tylko film. Zagrasz kiedyś w takim serialu i tam poznasz swojego Alonzo, który będzie dla ciebie dobry i będzie cię kochał równie mocno. Za jakieś trochę ponad dziesięć lat. Jak dorośniesz”. Wiem, jak to brzmi, ale to najszczersza prawda. Był dla mnie kimś ważnym, Marysia też. Bardzo się za nimi stęskniłam.
– Ach! To cudowny widok, Adelka! – płakała Maria z Bzowa, dziś andaluzyjska nauczycielka, wielokrotnie nagradzana za swoje osiągnięcia w tańcu flamenco. – Dziecko, jaka ty jesteś…
– Duża? – Dokończyłam, bo wydawało mi się, że w tym wieku właśnie tak się postrzega upływ czasu.
– Nie, duża nie. Jesteś piękna.
Marysia z Bzowa dotykała moich policzków, a Ryszard w tym czasie klepał po ramieniu Alonzo. Malwina stała w progu i czekała na swoją kolejkę do uścisków.
– Mamusiu mogę? – spytała nieśmiało.
– Malwinko, jaka ty jesteś…
– Piękna? – spytała Malwina.
– Nie, to znaczy tak. Ale jesteś też duża. – Marysia tarmosiła małą po lokach, a Rysiu klepał mnie po ramieniu.
– Moja dziewczynka. Tyle czasu, tyle lat. Jestem taki szczęśliwy, że cię widzę.
– Chodźcie kochani do środka – zarządził Alonzo. – Mamy sobie dużo do opowiedzenia.
Rzeczywiście, minęło sporo czasu. Wyjechali z kraju ponad dziesięć lat temu. Zamieszkali w Sewilli, bo właśnie tam urodziła się Marysia. Spełniali przez ten czas swoje marzenia. Ona została instruktorem flamenco, on właścicielem małego hosteliku. Życie jest dziwne, bo najczęściej na końcu okazuje się, że wszystko można, jeśli się tylko chce. Mają córkę w moim wieku, jest znaną w Hiszpanii dziennikarką, pracuje dla BBC. Uroczy rozwój osobisty. Tak to nazwałam słuchając ich opowieści o zupełnie innym stylu życia niż ten, który prowadzili w Polsce.
Wybiła dwunasta
– Mam coś dla ciebie Adelko. – Rysiu wyjął z teczki pudełeczko zawinięte w złoty papier. – Proszę.
– Co to? – zapytałam z ciekawością małej dziewczynki, która właśnie zobaczyła Świętego Mikołaja.
Marcela spuściła wzrok, bo póki co, obdarowano tylko mnie.
– Śniło mi się… – zaczął Ryś opowieść, która miała zmienić bieg historii mojego życia.
Pamiętałam ten wzrok sprzed trzydziestu lat i jego przepowiednie o moim zamążpójściu.
– Śniło mi się – powtórzył – że…
Rysiu miał łzy w oczach, więc spojrzałam na zegarek była dwunasta zero pięć. Zaschło mi w gardle, sięgnęłam po mineralkę. Jeździł pazurkiem po versace, wyrył na spodniach literkę „K”. Malwina grzebała w uchu, Alonzo przeczesywał brwi, a Marysia siedziała z otwartymi ustami, patrząc tym samym, co trzydzieści lat temu, zakochanym wzrokiem, na swojego wróżbitę. Czas ciągnął się jak wosk z ucha mojej córki. Ożywiłam się na słowa: „śniło mi się”.
„No dawaj Rysiu” – pomyślałam.
– No dawaj Rysiu – wykrztusił słowa Alonzo, wyjmując mi z ręki szklankę z wodą mineralną, do połowy pełną, i podając mi pustą. Był zmieszany, ewidentnie.
Sen Rysia
– Biegłem w Bzowie po piaszczystej drodze – w końcu zaczął.
Pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy, to taka, że w Bzowie chyba nie ma innych dróg. I to do tej pory.
– Trzymałem w ręku balonik…
Moja pierwsza myśl? „Rany boskie, Rysiu, co się z tobą dzieje?”. Zaniepokoił mnie ten balonik. Marysia zamknęła usta, ale swoje otworzyła Malwina, a Alonzo grzebał w uchu.
– …w stronę słońca – dokończył Ryś.
Szybka myśl? „Dobrze, że nie w stronę księżyca, bo w Bzowie taka noc to czarna dupa”.
– Za mną wiał wiatr, i widziałem liście, które układał w zdania.
I tu mi się zaczęło podobać, bo zabrzmiało poetycko.
– Był niepokojący ten wiatr, dlatego zapamiętałem te zdania. – Wyjął z kieszeni versace karteczki z zapisanymi słowami, i każdą z osobna rozkładał na podłodze.
Pierwsze zdanie jakie udało mu się ułożyć, to: „Kochając życie, myślcie o przyszłości”. Nic mi to nie mówiło, chociaż gdzieś to już widziałam. Stąd ta grzebnięta literka „K” na spodniach, od słowa „kochając” (tak myślę). I drugie: „Nie próbujcie ogarniać niczego w całości”.
Hmm… Balonik szarpnięty przez wiatr? „Dawaj Rysiu!” – No co, to tylko moja myśl.
– …wzbił się do słońca i nagle spadł. Pękł…
I w tym momencie spojrzał na mnie. Pomyślałam, że może chodzić o Malwinę, bo tak została poczęta, przez balonik, który pękł.
Rączka Rysia powędrowała do kieszonki marynarki i zobaczyliśmy ostatnie zdanie, które miało zmienić nasze życie.
– Enamorada musi trwać.
– Enamorada? – spytałam. – Czy chodzi o ten serial, który ciągnął się całymi latami jak wosk z ucha Malwiny i Alonzo?
– Tak, Adelo – wyszeptał Rysiu. – Przeznaczenie.
Próbowałam sobie przypomnieć, o co chodziło w tym serialu, i nie byłam w stanie.
*
Spacerowaliśmy po ogrodzie z Malwiną i Alonzo. Wiedziałam, że prędzej czy później i tak poznamy prawdę. Rysiu z Marysią zatrzymali się na kilka dni w naszym domu. Zbliżały się wakacje, więc myślałam o tym, gdzie je spędzić. Może w Andaluzji? Byłoby miło. Alonzo pochodził z Madrytu. Jak to mówią – „madrileńo”, podobnie jak w Polsce mówi się „warszawiak”. Jego rodzice byli cudownym ludźmi. Byli, bo oboje zmarli dwa lata temu. Zginęli w dziwnych okolicznościach. Jeśli macie chwilę, to opowiem Wam o tym później, bo właśnie piszę książkę, w której spróbuję wyjaśnić sobie, co się mogło wydarzyć. Mam to chyba po swojej matce. Magazynuję i przetwarzam wszelkie informacje, potem mam wrażenie, że tylko przelanie ich na papier oczyści mój mózg z emocji, które pęcznieją, robiąc z mojej głowy wielkiego arbuza. Całe szczęście, że moje pisanie podoba się na tyle, że współtworzę scenariusz serialu, w którym gramy. Może kiedyś w końcu zostanę pisarką? Może.
– Mamusiu, wracamy? – spytała Malwina.
Nawet nie zauważyłam, że wyszliśmy poza ogrodzenie domu. Postanowiłam pospacerować sama, potrzebowałam tego. Nie zawsze jest tak zabawnie, jakbym chciała. Pomachałam do Alonzo. Teraz był bardzo szczęśliwy, ale dwa lata temu myślałam, że umrze z rozpaczy, z którą nie potrafił sobie poradzić. Zupełnie nie mam pojęcia, dlaczego myślę o tym właśnie teraz, ale taka już jestem. Wróżby Rysia zawsze mnie bawiły, nawet wtedy, kiedy opowiadała o tym moja mama. Ciekawe, czy potrafiłby odpowiedzieć na naprawdę trudne pytania?
Dwa lata temu. Madryt
Nie byli wierzący. Przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Postanowili jednak w tamte wakacje pójść szlakiem pielgrzymów do Santiago de Compostela, drogą Świętego Jakuba. Nie wyruszyli z Francji, tylko spod swojego domu w Madrycie. Odległość do San Sebastian to jakieś 600 kilometrów. Nigdy nie poznamy przyczyny tej decyzji, oboje mieli ponad sześćdziesiąt lat. Drogi w tym dziwnym miejscu bardzo rzadko prowadzą przez szosy. Trzeba iść szlakami oznakowanymi muszlami, które ciągną się nawet po piętnaście kilometrów, głównie przez pola i lasy. Dali znać dopiero w Tierra de Campos. Wysłali sms-a o treści: „Żyjemy, idziemy szlakiem pielgrzymów :) Nie martwcie się, nie z powodu nawrócenia, ale z powodu poznania siebie”. I wysłali jedno zdjęcie. Pamiętam, że Alonzo uśmiechnął się wtedy do siebie i podał mi telefon.
– Zobacz, moi staruszkowie zwariowali. Zapragnęli poznać swoją wytrzymałość. Czemu mnie o tym nie uprzedzili? Totalne wariactwo.
Spojrzałam na zdjęcie i nie było mi do śmiechu. Wyglądali oboje na mocno wyczerpanych.
– Alonzo, nie chcę się wtrącać, ale czy oni nie są, przepraszam za określenie, za starzy? Myślę, że powinieneś im to wyperswadować. Nie wiem, gdzie są, bo nic mi to nie mówi, ale z pewnością to nawet nie połowa drogi. Dzwoń! Zanim przyznasz, że mam rację.
Oczywiście obrażony spojrzał w moim kierunku, wypowiadając słowa, którymi zawsze mnie ranił.
– Kiedy ostatnio spełniłaś swoje marzenie?
Nie chciałam drążyć, bo wiedziałam, że nie mam szans. Więc strzeliłam focha.
– OK. Pamiętaj, że cię uprzedzałam.
Wiemy, że do Orense dostali się autostopem. Ich ciała znaleziono na plaży w Vigo, dziewięćdziesiąt kilometrów od celu podróży. Zostali w nocy uduszeni. Nikt nie widział sprawców, ani nigdy nie poznał motywu tej zbrodni. Śledztwo umorzono.
Przez prawie rok nie potrafiłam dotrzeć do Alonzo. Zachorował na depresję i wylądował na kilka miesięcy w szpitalu. Był bliski śmierci. Nie wracamy do tego tematu. Nigdy o tym tak naprawdę nie rozmawialiśmy.
Właśnie spojrzałam na niebo, zaczęło padać.
– Adela! – usłyszałam głos swojego męża.
Chcę żebyście wiedzieli, że bardzo go kocham.
Wybiła osiemnasta
Spojrzałam na zegar.
– Kolacja o dziewiętnastej! – krzyknęłam do domowników.
– Dobrze mamo. Teraz jesteśmy z tatą zajęci, nie przeszkadzaj!
– Oczywiście – burknęłam do siebie.
Zadzwonił telefon. Producent jednak odwołał jutrzejsze zdjęcia do serialu, tłumacząc to chorobą gwiazdy, która miała gościnnie wystąpić. Powody nigdy nie są prawdziwe w tej branży, więc przyjęłam informację z ulgą. Spędzę jutrzejszy dzień chętnie w domu. W końcu się wyśpię. Zadzwoniła również moja matka i wprosiła się na kolację. I znowu zapowiada się wieczór pełen wrażeń. Tatuś, który będzie się bronił przed zjedzeniem kiełbasy i sałatki warzywnej ze śledziem mojej roboty, tłumacząc to przechodzeniem na weganizm. Mamusia, która z pewnością będzie popijać pokrzywę, w ilości litr albo dwa, sącząc niby po ociupince z wystawionym małym paluszkiem. Nie znam zwyczajów Andaluzyjczyków, Rysia i Marii, więc postanowiłam szybko zajrzeć do książki kucharskiej. Ponieważ kuchnia kubańska, którą uwielbiają moi rodzice, jest pod silnym wpływem kuchni hiszpańskiej, więc szybciutko podjęłam decyzję – zupa czosnkowa i jakaś potrawa ludów pasterskich, czyli andaluzyjska.
– Mięsa z byka nie mam. – Zajrzałam do zamrażalki. – Jest za to filet z kurczaka. No dobra, zrobimy coś w sosie sharry. – Wyjmowałam zapasy żywności, które zalegały w moich szafkach. – Dodajmy tapas – ziemniaczki – i niech pierdzą.
– Z kim rozmawiasz? – spytał Alonzo. – Nie mów, zgadnę – z mądrym człowiekiem lub z kulinarnym specem. Pomóc ci?
– Nie, dzięki. Sprawdź czy mamy jakieś wino, będą rodzice. Nie wiem jak Rysiu? Ale pamiętam kilka imprez z młodości, jedno nie wystarczy.
Niezależnie od pochodzenia, uwielbiamy jeść i imprezować. O dziewiętnastej siedzieliśmy wszyscy przy stole.
– To co, zdrowie gospodarzy! – Pierwszy o dziwo wzniósł toast mój tato. – Pyszna kolacja, córeczko. Jakbyś przeczuwała, że będziemy dzisiaj.
Mama zerknęła ukradkiem na pijącego duszkiem ojca, z pewnością kopnęła go pod stołem, dając mu w ten sposób znak, że obserwuje ilość.
– Tak, pyszna córeńko. Dawno nie jadłam zupki kubańskiej. – Nie czekała na odpowiedź, wypiła wino, odsuwając od siebie napój z pokrzywy.
Spojrzałam na Rysia i Marię, stuknęli się kieliszkami krzycząc: – Za spotkanie, w tym niesamowitym gronie. Salud!
– Dziękujemy – wsparł mnie mój Alonzo. – To z pewnością będzie niezapomniany wieczór. – Zerknął na skrzynkę wina, którą dowiózł z marketu. – Salud!
Wieczorek z piątku na wtorek
– No i na co się tak gapisz? – zapytał Alonzo złote rybki. – Chin Yu! – stuknął kieliszkiem w akwarium, po czym postawił go na stole i zdjął koszulę.
U moich rodziców w domu jest pełno symboli feng shui. U mnie tylko jeden – dziewięć złotych rybek w czerwonym kolorze, w tym jedna czarna. Mają przyjmować na siebie złą energię.
– Zapraszam Marysię do tańca flamenco! – Alonzo chwycił Marię za dłoń i przyciągnął do siebie. – No już, nie daj się prosić.
– Yo bebo y bebo, para olvidarte! – zaśpiewała Maria techniką flamenco, co znaczy piję i piję, żeby zapomnieć, dołączając żywą opowieść, wywijając ręce w różne strony.
Tatuś pukał się w szyję. Malwina waliła w stół rękami, a mamusia w łyżki imitujące kastaniety. Rysiu wstał od stołu, ubrany w ciemne spodnie, białą koszulę i kamizelkę. Miał na sobie buty z obcasami, więc przygrzmocił rytm na parkiecie.
– Ole! – wyraziłam swój zachwyt, popijając Krwawą Mary. – Tomatina!
Nie wiem, skąd mi to przyszło do głowy – to w Hiszpanii rytuał obrzucania się pomidorami. Alonzo nie czekał, nawet się nie zastanowił. Wziął ze stołu pomidora i walnął mnie nim w tył głowy, dorzucając po prostu głośne, krwiożercze:
– Ole! Tomatina! Dawaj Malwina!
– Alonzo! – wrzasnęła moja matka. – Proszę, abyś pił już tylko napój z pokrzywy. – Przepraszam Adelko, ale… – Dotknęła ust i wybiegła do łazienki.
Zobaczyłam, jak osiem rybek w akwarium puka się płetwami w głowę, więc wybiegłam za matką.
– Dziecko, gdzie się podział mój styl? Ale taka jestem szczęśliwa, że znowu widzę Ryśków. Wybaczysz mi? – ocierała usta spoglądając na moją głowę wciśniętą w sedes.
– Tak mamo, wybaczę. – Podniosłam się i ledwo doszłam do lustra. Makijaż spływał nam po twarzy, więc obie parsknęłyśmy śmiechem.
– Styl – powiedziałam bardziej do siebie. – Myślisz, że jesteśmy inni, niż cała reszta świata?
– Nie wiem. – Również spoglądała na swoje odbicie. – Z pewnością sporo wszyscy przeszliśmy w życiu. To nas ukształtowało, więc jesteśmy właśnie tym, co nas ukształtowało.
– Zawiłe – uśmiechnęłam się. – Czuję, że to jest taki moment w życiu, w którym potrzebuję czegoś więcej. – Odwróciłam się w jej stronę. – Wiesz, co w tobie lubię najbardziej?
– Mów, tylko nie przesadź.
– Twoją chęć odkrywania. To, że czerpiesz ze swoich doświadczeń, niczego w sobie nie chowasz, uczysz się z każdego doświadczenia. Nie boisz się żyć.
– Nauczyłam się tego. – Dotknęła mojej twarzy. – Czego ci brakuje?
– Niczego, nie o to chodzi. Chcę pisać. Chcę się rozwijać. Tkwimy w tym serialu osiem lat. Śmierć rodziców Alonzo nie daje mi spokoju. Nie rozmawiamy o tym od dwóch lat. Chcę, żebyśmy poszli do Santiago de Compostela. Czuję, że muszę to zrobić, że muszę go tam zabrać. Nie wiem, czego po tym oczekuję, ale właśnie to chcę odkryć.
– Pewnie zrobiłabym tak samo. To chyba dobry pomysł. Cokolwiek postanowicie, zaopiekujemy się z ojcem Malwiną.
– Dziękuję mamo.
Zawsze byłyśmy ze sobą szczere. Chcę, żebyście wiedzieli, że bardzo ją kocham.
Cała reszta towarzystwa siedziała na podłodze i grali w butelkę. Alonzo bez koszuli wyglądał bardzo ponętnie. Patrzyłam na niego i uświadomiłam sobie, że nie pamiętam, kiedy ostatnio kochaliśmy się. Od dwóch lat nie było w nas namiętności. Nie byliśmy obojętni, ale seks był jakiś inny, mechaniczny, smutny. Nie straciliśmy naszego poczucia humoru, ale coś się zmieniło, nagle, bez naszej zgody. Właśnie w tym momencie postanowiłam to zmienić.
– Kochani! – Klasnęłam w ręce. – Siadamy na sofach! – Zarządziłam. Postanowiłam zabawić towarzystwo pewną grą, którą pamiętam z dzieciństwa.
– Zaczekaj kochanie. Właśnie gramy. – Alonzo nawet na mnie nie spojrzał.
Chyba zaczynam zauważać różne rzeczy. Robił wszystko, żeby zajmować swoje myśli wszystkim, co go odsunie od myślenia o przeszłości. No właśnie, dlaczego myślę o tym teraz? Zerknęłam na Rysia, bo jego energia zawsze powodowała zmiany.
– Tato, słyszę – odezwała się Malwina.
– Co słyszysz? Nic nie powiedziałem.
– Słyszę twoje myśli.
– Tak, mądralo. To co pomyślałem?
– No nie wiem, czy mogę powiedzieć głośno – spojrzała w moim kierunku.
– Możesz. – Myślałam, że ten wzrok to pytanie o pozwolenie.
– Powiedziałeś do siebie… Na pewno chcesz?
– No dawaj.
Zawsze tak ze sobą rozmawiali.
– Rysiu zatkaj uszy. Powiedział: „Pożądam cię Adela”. Mamusiu, czy pożądam to to samo, co kocham?
– Nie, to coś więcej, niż kocham. – Alonzo przesłał mi buziaka, jak gdyby nigdy nic.
Rysiu zaniemówił.
– Czy słyszałaś jeszcze kiedyś coś, dziecko? – Dotknął swojej głowy, jakby chciał wyszarpywać z niej włosy. – Tu, w głowie. Czy słyszysz głosy?
– Nie. Pierwszy raz. Czy to coś złego, wujku?
– Co dajesz wraca. – Ryś zerwał się z podłogi, doszedł do okna i zaczął obgryzać paznokcie, które jeszcze niedawno głaskały markę Versace.
– Co dajesz wraca – powtórzył.
Patrzył na Malwinę przez chwilę.
– Chyba niepotrzebnie przyjechaliśmy – z przerażeniem oznajmił Marysi. – Historia zatoczyła koło. Ona słyszy głosy.
– Tylko jeden – poprawiła go Malwina.
Byłam bardziej zainteresowana Alonzo, niż jakimś tam głosem, który powiedział: „pożądam”.
– Ja też – odpowiedziałam w kierunku swojego męża.
Nie usłyszał, bo zrobiło się zamieszanie. Wszyscy wstali z podłogi i otoczyli Malwinę.
– Zapalmy świece wokół niej. – Rysiu nie mógł dojść do siebie.
– Rysiu, czy ciebie to zabiło? – zapytała moja matka.
– Nie…
– No właśnie. To pierwszy głos i miejmy nadzieję, że ostatni. Nie panikuj. Każdy od czasu do czasu słyszy. Ja też. Więc, aż taki wyjątkowy nie jesteś. Może słyszysz więcej, ale teraz nie straszmy dziecka, bo jest noc.
Wyraźnie nie wiedziała, jak zareagować. Tym bardziej, że pamiętała czasy, w których Rysiu nawet parę razy uratował jej reputację, wyczuwając niebezpieczne sytuacje.
– Malwinko, czas do spania. – Matka wzięła Malwinę za rękę.
Pomaszerowały na górę, więc postanowiłam ratować wszystkich kawą. Rysiu poszedł za mną.
– Adela…
Irytowały mnie te dyskusje o przeszłości. Matka miała rację. Zmieniliśmy się, jesteśmy zupełnie innymi ludźmi, i to mnie cieszyło najbardziej, więc nie chciałam dopuścić go do głosu.
– Rysiu, nawet jeśli Malwina coś słyszała, to myślę, że prędzej czy później, jako matka, zauważę niebezpieczeństwo.
– Poproszę kawę. – Zrozumiał, że tamten czas dla mnie dawno minął.
– Już podaję.
Zostałam przez chwilę sama w kuchni, i cały czas miałam przed oczami wzrok Alonzo. Byłam szczęśliwa i miałam nadzieję, że dzisiejsza noc będzie piękna.
Wybiła godzina dwudziesta trzecia
– Opowiedzcie o swoich planach i marzeniach. – Marysia w końcu doszła do głosu.
Uznałam to za ciekawy pomysł. Tym bardziej, że miałam plan.
– Super, pewnie. Kto zacznie?
Oczywiście pierwsza zaczęła moja matka.
– Chcemy w tym roku pojechać do Portugalii.
– Brawo! – Marysi wyraźnie odpowiadał ten plan, bo to rzut beretem do Andaluzji.
– Ja chcę spotkać Antonio Banderasa. – To marzenie Rysia, które mnie osobiście rozbawiło, ale szybko się zorientowałam, że w jego życiu to całkiem możliwe.
– A ty Alonzo? – spytałam.
– Zawsze myślałem, że spełnianie marzeń, to najważniejszy cel w życiu. Dwa lata temu przestałem marzyć. Chociaż jest coś, o czym nie mówiłem. Chciałbym spędzić tydzień w domu rodziców w Madrycie. Chcę wrócić na chwilę do przeszłości, po to, by móc ją sobie uporządkować i zapomnieć. Chciałbym sprzedać ich dom, nie mogę bez przerwy tkwić w czymś, czego już nie ma. Mam na myśli swoje emocje. Mówię wam o tym, bo z pewnością jesteście ciekawi, co czuję.
Zapadła grobowa cisza.
– Czuję, że to nie był przypadek. Nie zostali zamordowani bez powodu, albo zrobił to szaleniec, który nie powinien uniknąć kary. Moje marzenie? Nie wiem, chciałbym spojrzeć tej osobie w oczy i zapytać o powód. Marzenie zwykłego śmiertelnika. Zapytać o powód śmierci i uzyskać prawdziwą odpowiedź. Chciałbym również kochać swoją żonę tak, jak trzy, pięć czy dziesięć lat temu. To usłyszała Malwina. Moje zaciśnięte serce, które chce się uwolnić od bólu.
Łzy napłynęły mi do oczu, a ściśnięte gardło nie mogło wydobyć żadnego dźwięku. Właśnie tak się czuł Alonzo. Oczywiście moja matka strzeliła gafę.
– Jestem i będę zawsze twoją matką.
– Dziękuję – odpowiedział Alonzo, zupełnie nieprzekonywująco.
Byłam pewna, że spróbujemy razem odkryć prawdę.
– A ty Marysiu? – zapytał Alonzo.
– Jak każda matka, chciałabym, żeby moja córka była szczęśliwa. Wyobraźcie sobie, że napisała ostatnio artykuł o pewnej rodzinie – przepraszam cię Alonzo, ale to cię może zainteresować – która nie dotarła do Compostela, bo na szlaku spotkali człowieka – tu zerknęła na swojego męża – który kazał im zawrócić z drogi, przepowiadając chorobę ich dziecka. Czytałam ten artykuł, ten facet wie, co i kiedy się wydarzy. Mieszka tam. Nie wiem, czemu wam to mówię. Po prostu czytałam ten artykuł.
Marysia wyraźnie wzruszona, spuściła głowę.
– Przepraszam, tak mi przykro Alonzo, to straszne. Myślę, że trudno w tych czasach wierzyć w takie rzeczy…
– Tak, kiedyś było łatwiej – wtrącił Rysiu. – Ale przepraszam, przerwałem.
– Nie przerwałeś. Mateusz! A ty? – Maria pacnęła mojego ojca w kolano.
– Chcę podążać za swoją żoną. Dziękuję za głos. I chcę, żebyście byli szczęśliwi, wszyscy. Zawsze. Jeśli już jestem przy głosie, to odbiję piłeczkę do mojej córki. A ty?
– Chcę pójść z Alonzo szlakiem Santiago de Compostela. I to za dwa miesiące.
– Tak, dziecko. Im wcześniej, tym lepiej – wtrąciła moja matka.
Wiedziałam, że chodzi o Malwinę i o to, że jest mała, więc nie będzie zadawać za dużo pytań.
– Alonzo? Co o tym myślisz? – Jego uśmiech, rozbroił moją niepewność.
– A serial? Pozwolimy się uśmiercić kartonami, czy będziemy mieć wypadek? – spytał rozbawiony.
– Nasi bohaterowie niech jadą z nami – odwzajemniłam.
– Chyba żartujesz córeńko. – Jeśli nie domyślacie się, kto się odezwał, to wam powiem – moja mamusia. – Odpocznijcie od postaci, na które się nie da już patrzeć. Przepraszam, ale będę szczera. Gapię się na was od ośmiu lat i nie wiem, dlaczego ten pieprzony, niby serialowy Hiszpan, bez przerwy ją zdradza.
– Nie wiem, jak oglądasz mamo ten serial, ale ona też go bez przerwy zdradza. – Moja riposta ją zaniepokoiła, bo zdrada była dla niej czymś obcym.
– Siusiak nie może przesłaniać prawdziwych wartości. – Na szczęście mój ojciec wiedział, co mówi. – Ani kobiecie, ani mężczyźnie.
Wybiła godzina dwunasta
– Tak… – westchnął Rysiu na biciu zegara – …co dajesz wraca.
ODCINEK II
List w butelce
Pojechaliśmy z Alonzo do Madrytu na tydzień. Chcieliśmy się przygotować do sprzedaży domu jego rodziców. Mama miała na imię Adriana, a ojciec Leonardo. Oboje byli aktorami. Mieli wspólną pasję – malowali obrazy, które wystawiali w swojej galerii w dzielnicy Salamanca.
Robiłam porządki, znosiłam wszystkie rzeczy ze strychu do salonu, żeby zobaczyć co zostawić, a co wyrzucić. Natknęłam się czerwone metalowe pudełko, które było zamknięte na kluczyk. Mieli w tym mieszkaniu mnóstwo atrakcyjnych rzeczy, które wydawały się charakterystyczne dla gustu artystów. Wielka pracownia, która mnie zachwycała, a jednocześnie panujący w niej zawsze nieład, kazał snuć przypuszczenia, że nie potrafili panować nad swoim życiem. Takie odnosiłam wrażenie, patrząc na rozrzucone na podłodze pędzle, słoiki, farby, stosy niepotrzebnych papierów, fragmentów płócien w różnych kolorach. I towarzyszył temu charakterystyczny zapach, którego nigdy nie byłam w stanie określić. Porządkowanie myśli w tym miejscu zajęło mi kilka godzin, dopiero potem byłam w stanie zająć się sprzątaniem pracowni. Pusta wydawała się ładniejsza. W takim nieładzie powstał obraz z postacią Jana Karola I Burbona, który wisiał na ścianie w salonie. Mieli szczęście. To musiało być niesamowite uczucie, dowiedzieć się, że obraz, który jako pierwszy został zaprezentowany w ich galerii, spodobał się żonie króla, która właśnie tamtędy przechodziła. A może w podróż do Compostela udali się wyłącznie po to, żeby malować. Może król im to zlecił albo poprosił. Pewnie się tego nie dowiemy, ale decyzja powrotu do Madrytu była słuszna.
Liczyłam na strychu obrazy, robiłam spis, żeby móc je zabrać do Polski. Było ich sto siedemdziesiąt osiem, więc pomyślałam, że otworzymy galerię w Warszawie. Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałam, ale najczęściej malowali dzieci, które nie miały twarzy. Zaczęłam przyglądać się każdemu z osobna. Na siedmiu znalazłam tytuł „Alonzo”. Ułożyłam wszystkie na podłodze, żeby zobaczyć czym się różnią i czy tworzą jakąś historię. Każde z nich miało przy imieniu literkę. Patrzyłam w osłupieniu, bo układały się w słowo „ADOPCJA”.
– Jak to możliwe? – rozejrzałam się, żeby sprawdzić, czy to wszystkie obrazy. – Niemożliwe. – Powtarzałam na głos to samo słowo, bo na sześciu innych była mała dziewczynka i tytuł „Luiza”, i ten sam schemat literek, które ułożyły się w słowo „ŚMIERĆ”. Musiałam usiąść, bo nie mogłam złapać tchu. Wyglądała jakby miała nie więcej niż rok. Zdjęłam ostatni obraz i znalazłam w ścianie skrytkę, otworzyłam ją bez trudu. Nie było w niej nic oprócz małego kluczyka i zielonej butelki, w którą wciśnięty był list.
Był napisany dawno, dawno temu.
„Kochany Alonzo,
Jeśli czytasz ten list, to znaczy, że nas już nie ma. Nigdy nie mieliśmy przed Tobą tajemnic. Jest jednak coś, o czym powinieneś wiedzieć. Zanim się pojawiłeś mieliśmy córkę o imieniu Luiza. Urodziła się z wadą serca, z którą z pewnością nie miałaby szans na przeżycie dłużej niż kilka lat. W ciągu sześciu miesięcy swojego życia przeszła trzy operacje, które ją zabiły. Nigdy nie opuściła sali szpitalnej. W tym samym szpitalu leżała kobieta chora na raka, której nikt nigdy nie odwiedzał. Urodziła małego chłopca, który mieszkał razem z nią na jednym z oddziałów. Zaprzyjaźniłam się z nią i z małym chłopczykiem, który pragnął miłości i czułości, której ona nie była mu w stanie zapewnić. Nazywała się Juanita Alvarez. Miała 23 lata. Nie miała nikogo. Jej rodzice zmarli, wychowywała ją babcia, która również zmarła kiedy ona miała 21 lat. Urodziła się w Sewilli, stamtąd pochodzi. Nic o niej nie wiedziałam więcej oprócz tego, że była piękną i dobrą kobietą. Kochała cię całym sercem, ale nie udało się jej uratować. Podobnie jak Luizy. Po jej śmierci nie byliśmy w stanie przestać myśleć i mówić z ojcem o tobie. Postanowiliśmy cię adoptować. Wiem jak to brzmi, kiedy człowiek dowiaduje się o tym w taki sposób. Próbowaliśmy ci to powiedzieć setki razy, ale nie wiedzieliśmy jak, żeby cię nie utracić. Obrazy, które znajdziesz i poukładasz w odpowiedni sposób ułożą się w słowa ADPOCJA – ŚMIERĆ – ŻYCIE. Wiem, że zrozumiesz. Żyj synku swoim własnym życiem, myśl sercem i nigdy nie zapominaj o miłości. Bądź szczęśliwy. Zawsze.
Twoi Rodzice”.
W skrytce z boku leżał mały kluczyk. Pobiegłam, szlochając i potykając się o powietrze, po czerwone pudełko, które znalazłam wcześniej. Były w nim dokumenty adopcyjne i zdjęcia Juanity.
– Jaka piękna i młoda.
Szukałam obrazów, które miały ułożyć trzecie słowo. Na tych, wszystkie postacie miały twarze i były szczęśliwe. Byłam na jednym z nich. ŻYCIE…
– Żebyś ty życie miało dupę, to bym cię właśnie w tym momencie w nią kopnęła! – Musiałam wykrzyczeć swój ból i żal. Więc wydzierałam się na cały głos: Życie! Adopcja! Miłość! A nie jakaś tam Śmierć! Dlaczego umarli?! Dlaczego ich zabrałeś?! Dlaczego mu to robisz?!
Alonzo nie rozmawiał ze mną przez cały dzień. Płakał, musiał się z tym uporać sam. Bałam się, że depresja, z którą walczył prawie dwa lata, wróci. Leżeliśmy w łóżku, nie byłam w stanie się poruszyć, żeby go nie dotknąć i tym samym nie zranić.
– Alonzo, powiedz coś, bo zwariuję.
– Przepraszam, właśnie miałem to zrobić.
– Co miałeś właśnie zrobić?
– Powiedzieć ci, jak bardzo cię kocham, i że gdyby nie ty, nie poradziłbym sobie z życiem.
– To powiedz. – Nasze dłonie zaczęły się w końcu dotykać.
Nie muszę wam chyba mówić, co było dalej, bo z pewnością się domyślacie. W każdym razie, postanowiliśmy zacząć rozmawiać. O śmierci, o życiu, i o adopcji.
– Miałem w szkole koleżankę, która też była adoptowana. Dowiedziała się o tym, kiedy miała czternaście lat. Uciekła z domu, nie potrafiła się z tym pogodzić, bo nie rozumiała. Zastanawiam się nad tym, jakbym zareagował. Jako kilkuletnie dziecko z pewnością bym tego nie zrozumiał. Jako czternastolatek mógłbym się zbuntować. Jako dwudziestolatek mógłbym mieć pretensję, że powiedzieli mi tak późno. Dobrze, że stało się to właśnie teraz. Brakuje mi ich. I jestem ciekawy kim była Juanita. Pomożesz mi to odkryć?
– Pewnie kochanie.
Nie wychodziliśmy z łóżka przez następne pół dnia. Mieliśmy czas, żeby odkryć również to, co czujemy do siebie. Pomimo tych okropnych wieści, postanowiłam być szczęśliwa. Miałam to z pewnością po swojej matce. Byłam wdzięczna za to, że moi rodzice są, ale postanowiłam jeszcze z nimi nie rozmawiać o tych zdarzeniach.
ODCINEK III
Bal u króla
18 czerwca 2014 roku Jan Karol II podpisał akt abdykacji i przestał być królem Hiszpanii. Jego miejsce zajął Filip VI, a właściwie – usiądźcie wygodnie na waszych sofach, bo to chwilę potrwa – Filipe Juan Pablo Alfonso de la Santisima Trinidad y de Todos los Santos de Burbon y de Greci, który ożenił się z dziennikarką Letycją Ortiz Rocasolano. Siedzicie wygodnie? Jej miejsce zajęła Ewa, córka Rysia i Marii. Dowiedzieliśmy się o tym w czasie suto zakrapianej kolacji w naszym domu. Takie informacje nie robią na nas większego wrażenia, bo jak widzicie mamy mnóstwo swoich atrakcji życiowych, ale Ewa zadzwoniła do nas w czasie naszego pobytu w Madrycie.
– Alonzo, odbierz! – krzyknęłam z łazienki.
– Si. – Rozpoczął profesjonalnie, jak znam życie, to przeglądał się w tym czasie w lustrze, które wisiało naprzeciwko telefonu. Mój ojciec zawsze tak robił.
– Alonzo? – zabrzmiał głos w słuchawce. – Po tej stronie Ewa, córka Marii i Rysia.
– O, jaka miła niespodzianka. Dzień dobry. – Słyszałam, bo uchyliłam drzwi, wycierając się ręcznikiem.
– Wiem od rodziców, że jesteście w Madrycie. Bardzo mnie ta wiadomość ucieszyła, bo chcę was o coś poprosić. Mogę ci zająć chwilę?
– Pewnie, mów śmiało.
– Na dworze króla Filipa VI jutro odbędzie się bal charytatywny i aukcja różnych fajnych rzeczy. Czy nie zechcielibyście w nim uczestniczyć, ofiarowując jeden z obrazów twoich rodziców? Proszę cię o to, bo widziałam już jeden w Sali Pałacowej. Wiem, że jesteście krótko i z pewnością musicie ogarnąć mnóstwo spraw, ale zgódź się. Poznacie króla, no i oczywiście królową. Z pewnością nie jesteście przygotowani na taką uroczystość, dlatego zadbałam o wszystko. Jak się zgodzisz, to za dwie godziny będzie posłaniec z propozycjami strojów. No wiesz, frak i suknia balowa dla Adeli. I? Co wy na to?
– Bal u króla? – Alonzo jak zwykle, nie potrafił ukryć zdziwienia.
– Tak! Powiedz „tak!” – krzyknęłam przez uchylone drzwi.
– Słyszałaś odpowiedź.
– Cieszę się. Będziemy z ekipą za dwie godziny. Hasta luego.
– Do zobaczenia.
Alonzo był skromnym facetem. Frak zakładał tylko do scen filmowych, wykłócając się z producentem, który musiał się ciężko nagimnastykować, żeby mu wmówić, że to ważne i uzasadnione.
– Alonzo, która suknia?
– Moim skromnym zdaniem, ta różowa – odezwał się zamiast niego stylista.
– Też jestem tego zdania. – Ewa w niczym nie przypominała swoich rodziców. Otwarta na życie i wydarzenia, kobieta sukcesu.
Stylista to zupełnie inna postać, niż garderobiana na planie filmowym. Wyglądałam chyba dziwacznie, bo Alonzo gapił się na mnie z otwartymi ustami. Nie wytrzymał, kiedy założono mi na głowę diadem z brylancikami.
– Przepięknie. – Oparł dłonie o twarz i wpatrywał się we mnie z zachwytem, jakiego chyba nigdy nie widziałam w jego oczach.
– To co, szanowni państwo? Czy ten strój zostaje? – zapytała Ewa, bardziej Alonzo niż mnie.
– Tak, jestem zachwycony swoją żoną.
– Cieszę się. I jeszcze jedna ważna rzecz, czy mogę zobaczyć obraz, który przeznaczyliście na aukcję?
Podjęliśmy z Alonzo decyzję, że przeznaczymy na sprzedaż siedem obrazów, które układały się w słowo „ADOPCJA” .
– Żartujecie. Naprawdę, chcecie się ich pozbyć? Są piękne, to cała kolekcja.
– Tak, chcemy przeznaczyć całą kolekcję. – Alonzo uśmiechnął się do mnie i wiem, że mu ulżyło.
Mężczyźni. Nie miałam ich wielu w życiu. Wiecie, mam na myśli seks, miłostki, romanse itp. Ale tych, których poznałam w pałacu królewskim w Madrycie nie zapomnę nigdy.
Ewa o umówionej godzinie przysłała po nas samochód.
– Kochanie, jak się czujesz? Dasz radę? – zapytałam mojego męża, dopinającego spinkami mankiety w koszuli.
– Pewnie. Nie martw się. Bardzo się cieszę, że możemy uczestniczyć w czymś ważnym. Wyglądasz tak, że chrupnąłbym cię teraz, na tej niekrólewskiej sofie. Nie zgub o dwunastej pantofelka dla jakiegoś napalonego Hiszpana.
– Przestań.
– Wiem, co mówię. Gdybym nie był adoptowany, mógłbym być królem. To jest życie.
– Dlaczego to mówisz, głuptasie? Daj te mankiety, bo spinki to nie guziki.
– Mogę dotknąć tych piersi? Będę cię miał dzisiaj na oku. Upijają mnie te lakierki albo stanęłaś mi na palcach. Ta suknia waży parę kilo – dyskutował i obmacywał moje ciało. – Pragnę cię.
– Ja ciebie też, ale chodźmy już.
– Niezła wymówka. Torebka, proszę madame.
Mężczyźni. Nie miałam… Chyba już to mówiłam.
Właśnie zobaczyłam Antonio Banderasa. Stał w ogrodzie, oparty o fontannę i rozmawiał z królem.
– Czad! – wykrzyknął Alonzo. Na szczęście to słowo w Hiszpanii nic nikomu nie mówiło. – Postarzał się ten Banderas.
– Nie bądź złośliwy. Mamy się ukłonić? Powiedzieć: „Cześć Wasza Wysokość”? Czy co?
– Uśmiechaj się. – Alonzo wziął moją rękę i położył na swojej. – Niech widzą czyja jesteś.
– Błagam, zachowuj się.
– Hola – przywitał się z nami król Hiszpanii. – Hola – zawtórował Banderas.
– Hola – odpowiedział zmieszany Alonzo. – Mucho gusto – przyspieszyliśmy. – Spociłem się.
– Dziękuję, że jesteście – przywitała nas Ewa. – Chodźcie, przedstawię was gościom.
Było jakieś dwieście osób, więc chwilę to trwało. Zobaczyłam obrazy rodziców Alonzo i oczy tłumu zwrócone w naszą stronę. Byli właściciele hoteli, ambasadorzy marek, aktorzy, politycy, dziennikarze i my – aktorzy polskiego serialu, który ciągnął się całymi latami, jak woszczyna z ucha Malwiny. Uświadomiłam sobie, że nikt nas nie rozpoznał, a twarze połowy z tych osób znane mi były z kolorowych pism, z telewizji, z reklam. Nie byłam zazdrosna. Po prostu zrozumiałam, że żyjemy w innym świecie. Podrobionym na zachodni styl. Królowa Letycja rozpoczęła aukcję.
– Pięćset tysięcy! Po raz pierwszy, po raz drugi, po raz trzeci. Sprzedane! – Po godzinie usłyszeliśmy, cenę naszych obrazów. Kupił je Hotel Puerta America.
– Uf! Kochani, co za emocje, co za sukces. – Ewa trzymała w ręku szampana, który dostaliśmy w prezencie od Antka Banderasa. – Antonio nie dał rady, nie przebił ceny. Prezent od niego. Zrobiliście wrażenie. To co? Napijmy się za sukces. Wasze obrazy zawisną na siódmym piętrze Hotelu Puerta. Jakże wam zazdroszczę. Cudownie. – Nie dawała nam dojść do głosu. – Za chwilę sesja z fotoreporterami. No, malucha i do roboty.
Fotoreporterzy obsiedli nas jak muchy.
– Adela uśmiech! – krzyczeli jeden przez drugiego. – Alonzo! Obejmij ją! Teraz pocałunek! Nie udawaj, całuj! Adela, ręce pod boki. Alonzo, ty ręce z tyłu. Przytrzymajcie jej torebkę, za wielka! Dziękujemy! Kto następny? Antonio, byłeś już? – podbiegli do Banderasa, zostawiając nas z niedosytem.
– Przejdźmy się kochanie po ogrodzie – zaproponowałam.
Objęci, szczęśliwi, nie mówiąc za dużo spacerowaliśmy i myśleliśmy o tym, że ten dzień jest chyba nagrodą, która jest zadośćuczynieniem poniesionych strat.
– Można się przyłączyć na chwilę? – Usłyszeliśmy głos Banderasa za plecami. – Nazywam się…
– Chodź Antonio, będzie nam miło. – Alonzo uścisnął mu dłoń. Mnie ucałował, jakbyśmy się znali całe lata.
– Znałem twoich rodziców. – Wcale nas to nie dziwiło. Byli ludźmi, którzy liczyli się w artystycznym świecie. Nie grali ról filmowych, bo teatr był ich życiem, tam czuli się najlepiej. – Ostatnio widzieliśmy się cztery lata temu.
– Mieszkamy w Polsce, nie wiedzieliśmy o nich za wiele. Trudno jest opowiadać o swoim życiu na odległość.
– Kupiłem ich dwa obrazy. Są piękne. Mówiąc szczerze, przyjechałem, bo miałem nadzieję, że uda mi się kupić kolekcję.
– Żartujesz? – Alonzo wyobraził sobie Antka Banderasa przy kominku, nad którym wiszą obrazy jego rodziców.
– Nie żartuję. Za kilka lat obrazy twoich rodziców będą warte majątek, pamiętaj o tym. Są niepowtarzalni, wyjątkowi w swoich wizjach. Byli. Widać ich partnerstwo, porozumienie, ta dziewczynka na obrazach jest niesamowita, prawdziwa, a jednocześnie widać, że umarła.
– Jak to widać? – spytałam, bo na malarstwie zupełnie się nie znam. Gdyby nie te literki, nigdy bym nawet nie wpadła na to, że można w nich zobaczyć całą historię. A z pewnością nie zdawałam sobie sprawy, że może to odczytać ktoś obcy.
– Zginęli, prawda? W niewyjaśnionych okolicznościach. Było mi przykro, kiedy się o tym dowiedziałem. Darzyłem ich szacunkiem i sympatią. Nie wyglądali na ludzi, którzy lubią pielgrzymować. Dlaczego właśnie wtedy udali się do Santiago de Compostela? Wiecie? Ktoś ich zamordował dla pieniędzy? Zginęły obrazy? Co się wydarzyło? – Banderas był uroczy.
Nie wiedzieliśmy, co się wydarzyło. Nawet przez myśl nam nie przeszło, że to morderstwo mogło być na tle rabunkowym. Z pewnością nie mieli przy sobie dużej gotówki. Ale nigdy nie pomyśleliśmy o tym, że mogli mieć ze sobą obrazy albo szkice, które malowali w trakcie podróży. Wydawało nam się, że zrobił to zwykły wariat. Dlatego nigdy nie rozmawialiśmy o tym. Nawet nie wiedziałabym, jak to sprawdzić. Nie znalazłam, żadnego spisu dzieł, które tworzyli. Ale może źle szukałam. Przecież muszą być jakieś faktury, dowody sprzedaży, lista klientów. Postanowiłam to sprawdzić jutro. A teraz marzyłam o tańcu ze swoim ukochanym.
– Antonio, zabrałeś nam nasze gwiazdy wieczoru. Chodźcie, jesteście potrzebni. – Ewa wzięła Antka pod rękę i poszliśmy na hiszpańskie bailando.
Król i królowa bili brawo, kiedy weszliśmy do sali balowej. Pierwszy taniec należał do nas. Para królewska dołączyła na parkiet. Za nimi Banderas z Ewą i cała reszta.
Dlaczego podjęliśmy taką decyzję?
Bo nie wiedzieliśmy, co jest lepsze. Cierpienie czy miłość. Gdybyśmy zostawili obrazy, nie bylibyśmy w stanie na nie patrzeć. Leżałyby w pawlaczu i nikt by nigdy po nie nie sięgnął. Człowiek ma zdolność zapominania, odradzania się. Wiem to. Widzę teraz, jak tańczy Alonzo z inną kobietą i nie czuję zazdrości, tylko radość, że staliśmy się na tyle wolni i świadomi, że potrafimy kochać, przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Chciałam wam powiedzieć, że mężczyźni są cudowni, chociaż znam tylko jednego. Niech tańczy, idę się napić.
W takich sytuacjach polecam. Adela
ODCINEK IV
Moja stara
– Malwinko, podaj babci książkę o zdrowym żywieniu, leży na biurku, zapomniałam zabrać.
Malwina uwielbiała moich rodziców. Spędzała z nimi wiele czasu, uczyła się od nich dobrych rzeczy, które przenosiła na swoje życie… i nasze. Moja mama od dwudziestu lat uprawia jogę twierdząc, że uratowała jej życie i małżeństwo. Za tym poszła zdrowa żywność i spędzanie wakacji na plażach świata nieuczęszczanych przez turystów, chyba po to, żeby starczyło świeżego powietrza. Nigdy nie widziałam w tym przesady, tylko prawdę, jakby było jej to pisane. W jodze przechodziła płynnie na coraz wyższe poziomy mentalne, cokolwiek to znaczy.
– Zrób babciu na kolację jajko ze szpinakiem – poprosiła Malwina, choć wybór z pewnością był większy.
– Wiem mój skarbie, o co ci chodzi. Wybrałaś prosty zestaw, bo chcesz przygotować kolację sama. Mam rację?
– Mogę? Pozmywam potem. Obiecuję babciu.
– Pewnie, a pamiętasz kolejność?
– Pamiętam. Najpierw szpinak, potem jajko, nie odwrotnie. Sól morska i pomidorki koktajlowe. Masz?
– Mam. Cudnie, jestem dumna.
– Dziadka nie będzie na kolacji?
– Załóż fartuszek. Będzie, pojechał coś załatwić.
„Coś załatwić” zawsze oznaczało, że śpi w domku letniskowym, bo ma dosyć i potrzebuje spokoju albo jest w stajni ze swoimi pupilkami.
– Babciu, co oznacza słowo joga?
– Jedność, Malwinko.
– Mam dziesięć lat i nie wiem o co se kaman, jak do mnie mówisz „jedność”.
„O co se kaman” – to znaczy „o co chodzi”.
– Nie rozumiem Malwinko, co do mnie mówisz. – moja stara stanęła jak wryta, bo w życiu nie słyszała takiego zwrotu.
„Moja stara” – to znaczy, moja matka.
– Chodzi o to, żeby wszystko się zgadzało, żeby było zamierzone. – Moja mama powinna jednak zajmować się telewizją, od wewnątrz, a nie na zewnątrz. To znaczy, że nie powinna pokazywać się w programach typu „śniadanie po pranie”.
„Prana” – siła życiowa utożsamiana z oddechem.
– A tak naprawdę chodzi o karmę. – Odetchnęła, mając nadzieję, że po tylu wykładach Malwina powinna kumać.
„Karma” – tego nie przetłumaczę, bo sama próbowałam ogarniać, co do mnie mówi przez kilkanaście lat. „Kumać i ogarniać” znaczy mniej więcej to samo, co rozumieć.
– Wiem, wiem – odpowiedziała Malwina, bardziej zajęta przepisem na jajko ze szpinakiem. W dzieciństwie jadłam to co trzeci dzień. Więc już rozumiecie, dlaczego mój ojciec nie śpieszy się na kolację.
– To przyczyna i skutek, babciu. Jeżeli zjemy dobrą kolację, zdrową, bo chcemy żyć dłużej, to będzie przyczyna. Jak nie umrzemy, to będzie dobry skutek.
– Mądra dziewczynka. – Mamusia poprawiła mojemu dziecku z pewnością teraz fartuszek. I oddała się medytacji, dziękując Buddzie za piękną i mądrą wnuczkę, którą z pewnością uzna za następczynię i spadkobiercę swojej wiedzy, którą ma zamiar spisać w jakieś mądrej książce. Zatytułuje ją „Ela otwiera drzwi do kosmosu”. Masakra.
„Masakra” – no nie wiecie, co to znaczy?
– Babciu, opowiesz mi dzisiaj tę bajkę o mentalnych krasnoludkach i śpiącej królewnie?
Nadążacie? O mentalnych krasnoludkach.
– Oczywiście, ale najpierw ukołyszę do snu dziadka.
Tego nie muszę wam tłumaczyć. Oni cały czas uprawiają seks. Jak to robią? Nie wiem.
– O wilku mowa. Mateusz, zjesz z nami kolację?
– Jeśli to jajko sadzone z tym zielonym, to podziękuję. Mam rybkę, którą sobie przeznaczyłem na ten wieczór.
Mój ojciec dał się w końcu wciągnąć w te rozgrywki zdrowego trybu życia. Uczył się tego jakieś dziesięć lat. Wieczorami podawał mamie makatki, śledził jej asany, pranajamy i w końcu zakochał się od nowa w jej gibkim ciele, i sprężystości paru organów. Z wdzięczności jadł, co mu dawała, a dawała co wieczór. Dlatego polecam jogę, zwłaszcza na starość.
„Asany” to pozycje stojące, leżące i siedzące do medytacji.
„Pranajamy” – sprawdźcie sami. Ale to ma jakiś związek z prawidłowym oddechem.
– Dziękuję Malwinko, kolacja była pyszna. – Z pewnością mojej mamie smakowała, zwłaszcza, że Malwina ma predyspozycje do przesalania. – Ociupinkę za dużo pieprzu. – No, może chodziło o pieprz, co za różnica. – W każdym razie nagroda jest przyszykowana dla naszej małej okruszynki.
– Naprawdę? – Malwina jak każda małolata uwielbia słowo niespodzianka, nawet gdyby się okazało, że dostała klej do papieru, to i tak będzie wdzięczna.
„Małolata” to ulubione słowo Alonzo, zawsze ją tak nazywa – „niech małolata zrobi, niech małolata posprząta” itd.
– Zapisaliśmy cię z dziadkiem na kurs… Dadaaam!
– Jogi? – Tylko nie joga, Malwina!
– Tańca towarzyskiego. – Babcia uśmiechnęła się do wnuczki, która średnio przykumała, dlaczego właśnie to.
– Chcesz mnie wysłać do programu „Mam Talent!”. Dlaczego wszyscy decydują za mnie?! Babciu, to że pracujesz w telewizji, nie oznacza, że muszę się popisywać przed światem.
– Malwinko – wtrącił się mój tato. – Absolutnie nie mieliśmy na myśli telewizji. Ze swoimi umiejętnościami powinnaś wziąć udział w czymś kulinarnym.
– Nabijacie się ze mnie, prawda?
– Pewnie, spokojnie, wiemy, że nie lubisz tańczyć. Mamy coś lepszego dla ciebie.
– Mówcie, bo za chwilę zwariuję. – Z małolatami nie ma żartów.
– Kupiliśmy ci pieska, bo wiemy, że marzysz o tym od zawsze. – Wiedziałam, że ten moment nastąpi. Alonzo się wścieknie, bo nie bez powodu nie chcieliśmy mieć zwierzaka. Nie ma nas bez przerwy w domu. Serial pochłonął nam jakieś osiem lat. Mamy czas tylko na to, żeby myśleć, jak i gdzie odpocząć od tego zgiełku, i problemów.
Dlaczego ja się tłumaczę? Nie chcieliśmy i już!
– Kocham was. – Nastąpiło przytulanie, całowanie i przyrzeczenia o opiece nad nowym domownikiem.
Dziadek schował szczeniaka w stajni. A za chwilę nastąpi prezentacja. Zgaduję, ale to może być doberman.
„Doberman” – rasa psa zaliczana do grupy pinczerów. Czujny, posłuszny, lojalny, energiczny, nieustraszony, inteligentny – a więc ktoś, kto posiada wszystkie cechy moich rodziców w jednym ziemskim ciele.
– Dziękuję – powtórzyła zachwycona małolata.
Moi rodzice przez parę godzin mieli dziecko z głowy. To był doberman. Zlecili Malwinie wymyślenie imienia, a sami udali się do sypialni, korzystając ze stosownej okazji, aby oddać się medytacjom i stawaniu na głowie.
– Babciu, uśpiłaś dziadka? – spytała Malwina.
– Tak, śpi jak dziecko.
– Opowiesz mi jeszcze bajkę? Obiecałaś, o mentalnych krasnoludkach.
– Pewnie, przykryj się i postaraj szybciutko zasnąć.
UWAGA! Bajka mojej starej, o mentalnych krasnoludkach, opowiadana mojemu dziecku po raz setny.
– W naszych głowach, zarówno osób dorosłych, jak i dziecka tworzą się czasami różne obrazy. Każdy je ma, to są wizje. Czasami są prawdziwe, a czasami podpowiadamy naszej wyobraźni, co chcemy zobaczyć – to są marzenia. Nie ma znaczenia, czy myślimy dobrze, czy źle. Dlatego, że podświadomość uznaje każdą myśl za prawdę. A to znaczy, że jeśli ktoś jest złym człowiekiem, to jego myśli krążą wokół złych rzeczy. Ale każdą złą myśl można zamienić na pozytywną. Załóżmy, że jesteś małą, za chwilę śpiącą królewną, która rozkaże swoim myślom, co mają robić w trakcie jej snu. Nazwijmy nasze krasnoludki. Nieśmiałek niech będzie lękiem, Mędrek – pragnieniem, Gburek – obawą, Wesołek – szczęściem, Śpioszek – niezdecydowaniem, Gapcio – strachem, a Apsik – chorobą, czyli złymi doświadczeniami z przeszłości. Teraz ty, Malwinko. Powiedz jakieś życzenie i zobaczymy, co zrobią twoje krasnoludki.
– To muszę je przekazać Mędrkowi, prawda? Chciałabym, aby… – Malwina zawsze była zachwycona tą zabawą. Wierzyła, że marzenia i sny spełniają się. Nigdy nie miałam nic przeciwko temu, bo w mojej mamie jest jednak siła i mądrość. – … Chapi – tak nazwała psa – pokochał nas wszystkich.
– Psy kochają bezwarunkowo. Każdy człowiek, który zajmuje się swoimi psami, jest dla nich najważniejszy. Pomyśl o sobie. Co ty byś chciała? Jutro albo w przyszłości. Tylko marzenia muszą być odważne.
– Chciałabym spróbować chodzić na kurs tańca. Wiem, że to w sumie twoje pragnienie i dziadka, ale też chcę. Obraziłam się, bo Gburek powiedział w mojej głowie „Nie nadajesz się”. Jesteś za mała. Po co ci to, skoro można robić coś innego? Ale Wesołek na samą myśl o tym, że mogłabym tańczyć na konkursach, poznawać nowych ludzi, podróżować, uśmiecha się do mnie. Gapcio siedzi w kąciku mojej głowy i nie chce się podnieść ze strachu, żeby spróbować. Do Nieśmiałka podszedł Apsik, namawiają się. Apsik mówi mu, że już kiedyś miałam złamaną rękę i boi się, że znowu może się coś takiego wydarzyć. Nieśmiałek z kolei twierdzi, że mam za dużo zajęć i nie poradzę sobie ze szkołą, z graniem na fortepianie, z angielskim. „Kiedy będzie odpoczywać?” – zapytał Mędrka. „Właśnie to robi teraz” – odpowiedział mu Śpioszek. Zaczynają ze sobą te myśli rozmawiać i analizować moją sytuację. Dlatego pragnę, aby jutro wszystko się wyjaśniło. Kocham cię babciu. Do jutra moi mali przyjaciele.
Malwina zasnęła natychmiast po tym, co powiedziała.
– Dobranoc mój skarbie. Myślę, że z pewnością już wiesz, jaką decyzję podjęłaś. Też bardzo cię kocham. Sama opowiedziałaś mi dzisiaj bajkę, która z pewnością stanie się rzeczywistością.
Mając czas teraz tylko dla siebie, moja stara z pewnością zacznie ćwiczyć jogę. Jej trenerem w domu jest Jane Fonda, a poza domem jakiś mądrala z Tybetu. RA MA DA SA – to mantra, która zawsze powtarza, żeby otworzyć i uzdrowić serce. Jej zdaniem miłość jest najważniejsza w życiu. Analizując swoją dotychczasową drogę stwierdzam, że ma rację.
Motto mojej starej: „Kochając życie myślcie o przyszłości. I nie próbujcie ogarniać niczego w całości”.
ODCINEK V
Nigdy nie ogarniaj niczego w całości
W czymś trzeba być najlepszym. Zadzwonił producent mojego serialu, że trzeba szybko uśmiercić w jakiś sposób głównego bohatera, bo przechodzi do innego. Ponieważ współtworzę scenariusz, poproszono mnie, żeby widz nie miał pretensji do niewłaściwych osób. Nie szanuje się cudzej pracy, niestety, wiem to z własnego doświadczenia. Cokolwiek napiszę, będzie się odbijać na mnie. A oglądalność i tak nie spadnie. Trwam w tym osiem lat. Chodzi o postać, którą gra aktor w bardzo zaawansowanym już wieku, i od pięciu lat jest w tym serialu biznesmenem, któremu się wyłącznie udaje. Nuda – tak twierdzi on sam, dlatego przechodzi do filmu, w którym zagra bezdomnego.
– Liznę jeszcze ten temat i mogę iść na emeryturę. – To są jego słowa. – Byłem już każdą postacią i z każdą kobietą. Grałem wszystko i dziś nie wiem kim jestem. Zdaje się, że tylko aktorem – podsumował swoje życie jednym zdaniem, bo faktycznie dorobił się niewielu rzeczy. Żona go zostawiła dla włoskiego hodowcy owiec. Dzieci rozjechały się po świecie, więc został sam. Próbując nadążać za modą, paląc kubańskie cygara, myślał, że pozna jeszcze kogoś odpowiedniego. Ale nie w tym serialu. Może w tym drugim.
Zastanawiałam się jak go uśmiercić? Zawał wydawał się najwłaściwszą opcją. Przypomniała mi się historia wielkiego architekta Gaudi, który został potrącony przez tramwaj i zmarł. Może jakiś pojazd? Ale jaki? Zawał to w sumie banalne. Serialowa śmierć musi być atrakcyjna. Przypomniałam sobie, że ma kochankę, zołzowatą piosenkarkę, w której niedawno się zakochał. Mogłaby mu coś podpalić z zemsty albo dla chęci zysku. Mogłabym go też w sumie zapytać, jak chce umrzeć. Postanowiłam jednak, że zleci z dachu wieżowca, w którym miał biuro.
Wysłałam gotową wersję producentowi. Nie wiedzieć czemu zostałam wezwana na dywanik do dyrektora stacji telewizyjnej.
– Proszę usiąść pani Adelo. – Miał na biurku mój scenariusz. – Brawo! Bardzo atrakcyjne zakończenie. – Wziął do ręki kartki. – Czegoś takiego oczekiwałem od dawna. Jest pani bardzo zdolna… – Tu nastąpiło spojrzenie na mój biust. – I atrakcyjna – dodał kierując wzrok na moje uda. – Poprosiłem panią do siebie, bo mam bardzo poufną prośbę.
Pamiętam, że mojej matce też się zdarzały takie zwierzenia, po których najczęściej następowały problemy. Ale postanowiłam, że wysłucham do końca.
– Pani Jankowska… – tak nazywała się aktorka, kochanka uśmierconego bohatera – …jest prywatnie moją przyjaciółką.
Oczywiście nie muszę dodawać, że bardziej oblubienicą.
– Chciałbym podziękować głównemu scenarzyście i poprosić, aby pani zajęła jego miejsce – kontynuował. – Oczywiście, że biorę pod uwagę, że nie da pani rady grać i jednocześnie pisać, dlatego pani postać też trzeba będzie uśmiercić.
Główny scenarzysta napisał dla tej stacji niejeden serial. Natychmiast zrozumiałam, jak łatwo podejmuje się bzdurne decyzje dla kobiet, kochanek, utrzymanek, będąc na stanowisku.
– Chciałbym, aby rozbudowała pani rolę Jankowskiej tak, aby stała się główną bohaterką.
– Nie ma głównych postaci w serialu. Każdy jest ważny, to nie film fabularny, a serial, który jest już na antenie osiem lat. Zawsze można stworzyć pod kogoś nową produkcję – w końcu się odezwałam. Ale zrozumiałam również, że powinnam chyba bardziej doceniać swoje talenty. Piszę od jakiegoś czasu i nie może być dla mnie zaskoczeniem to, że robię to dobrze. – Jeśli uzasadni pan swoją decyzję przed scenarzystą i producentem, to zastanowię się, w innym przypadku będę zmuszona się wycofać.
– Ok. W takim razie nie było rozmowy. Dziękuję, doceniam pani mądrość.
– Wątpię – powiedziałam to z pełną premedytacją i byłam jakaś wyższa, lżejsza i szczęśliwa. Cokolwiek się wydarzy, nie bałam się konsekwencji, bo zobaczyłam dzisiaj w tym człowieku bezsens ogarniania życia w całości i zastanawiania się nad ludzką głupotą.
– W takim razie zostaje po staremu. Ależ atrakcyjna może być śmierć. Bardzo mi się podoba. Już widzę ten fruwający garnitur, spadające buty, trzęsące się policzki, strach i krew, dużo krwi. – Rzucił scenariusz na biurko. – Jestem zawsze do pani dyspozycji.
Po usłyszeniu tych słów poprosiłam o miesiąc wolnego, żeby móc z Alonzo pojechać do Santiago de Compostela i wyjaśnić mniej atrakcyjną śmierć jego rodziców.
– Tak, oczywiście, bardzo proszę. Mam nadzieję, że potem powstanie fantastyczny film kryminalny, według pani scenariusza. Antagonistę poznajemy na samym końcu, ale cały czas widać strach i jego zbrodnie, krzywdy koszmarne, perwersyjne…
– Dziękuję. – Poderwałam się do wyjścia, bo chyba był pieprznięty.
– Mogę być pierwszym recenzentem, żeby inna stacja nas nie ubiegła.
Był pieprznięty.
– Moją matkę chciał kiedyś w Turcji zabić Cygan przebrany za sprzedawcę. Do zobaczenia.
Z pewnością był nieogarnięty. Tacy ludzie mają wpływ na to, co oglądamy w telewizji. Byłam zdruzgotana.
Bohaterowie w serialach powinni być niezmienni, znamy ich i nie lubimy przemian wewnętrznych. Oczekujemy, że będzie spójny, bo wiemy kim jest od samego początku.
– Serial to kontrakt z widownią, palancie – gadałam do siebie jadąc windą. – Właśnie ta niezmienność pozwala oglądać seriale całymi latami. Zabiłam bohatera, ale nie wprowadzę jakiejś cizi, bo nie żyję twoim życiem.
Drzwi windy otworzyły się. Podświadomie udałam się do kawiarni naprzeciwko, żeby dokończyć rozmowę ze sobą i napić się dobrej kawy. Posadziłam na krześle obok Antka Banderasa, na drugim Artura Millera, jednego z największych dramaturgów amerykańskich. Patrzyłam na wyimaginowane postaci i pragnęłam tylko jednego – podświadomej odpowiedzi na moje pytania. Równie dobrze mogłam posadzić siedmiu krasnoludków z bajki mojej matki, którą serwowała Malwinie, ale nie miałam tyle czasu, i nie było tylu krzeseł. Na szczęście był ranek i byłam sama.
– Pytanie mam do Artura – poruszyłam delikatnie ustami, cedząc słowa. Wolałam, żeby nikt tego nie widział. – Czym jest dobrze opowiedziana historia?
Siedziałam tak długo, aż przypomniałam sobie jego słowa, które przeczytałam w jakiejś mądrej książce: „Potrzeba pisania rodzi się z wewnętrznej potrzeby uporządkowania chaosu, nadania mu znaczenia”. Miałam łzy w oczach, bo ta myśl dotyczyła wyłącznie Alonzo i śmierci jego rodziców. Tak bardzo chciałam wiedzieć dlaczego zginęli, że szukałam podświadomie zgody na podróż ich śladem i opisanie ich historii, na razie tylko dla siebie. Nie czekałam na odpowiedź Banderasa. Wyszłam, ale obejrzałam się za siebie i usłyszałam głos: „Myśl sercem”. To nie były jego słowa, ale fragment listu rodziców Alonzo, który znalazłam na strychu w Madrycie, i mantra mojej matki. Zdałam sobie sprawę, że nie powinnam wszystkiego analizować i ogarniać w całości. Powinnam zdać się teraz na rozwój wydarzeń.
ODCINEK VI
Życie to nie film
Czy inteligencja jest głupotą?
Antagonista w filmie nie musi być postacią, może nim być po prostu otaczający świat. Czy gdybyśmy żyli w innym otoczeniu bylibyśmy inni? Przecież, to życie zastawia na nas pułapki. Cały czas się uczę, nigdy mi się to nie znudzi. Nie dorośniesz, jeśli nie wykreujesz własnego świata. Dlaczego o tym mówię? Bo żyję zgodnie ze swoim kodeksem wewnętrznym, nie zwracam uwagi na to, co do mnie mówi otoczenie. Jestem jak skała, jak góra lodowa, nigdy nie próbowałam poddać się transformacjom. Jestem jak moja bohaterka serialowa. Starsza o osiem lat, ale niezmiennie taka sama. Moja matka umiała dokonać zmian w swoim życiu, z korzyścią dla siebie. Ja jestem w dalszym ciągu niewzruszona. Uczymy się rozwiązując problemy, będąc w różnych sytuacjach życiowych. Nie możemy unikać konfliktów. W filmie, kiedy jest dramat, wszystko wydaje się ciekawsze, godne uwagi. Jestem protagonistą w konflikcie z samym sobą, w rzeczywistości i na planie serialowym. A przecież życie to nie film. Alonzo jest moim partnerem i tu, i tam. Kto napisał ten scenariusz? Życie?
*
– Cięcie! – krzyknął reżyser zza kamery. – Dobra mamy to. Przerwa. Następna scena kłótnia małżeńska. Alonzo i Adela macie pół godziny. Chciałbym, żebyś go na końcu trzasnęła w pysk.
– Za co? – spytałam, bo mi to rozwiązanie jakoś nie pasowało. – Nie zasłużył sobie na to. – Ekipa parsknęła śmiechem.
– Zdrada, to dobry powód. Nigdy tego nie przerabiałaś?
Nie wiedziałam, co powiedzieć, bo połowa tej ekipy była po takich przejściach, oprócz mnie.
– Przerabiałam, ale dawno, i nie z Alonzo.
Mój małżonek spojrzał na mnie, bo oboje pamiętamy, że byłam dziewicą.
– Wyjeżdżacie na miesiąc. To trzaśnij go w pysk, bo musi dojść do separacji. Alonzo wrzucisz majtki do walizki, pierdolniesz drzwiami i wyjdziesz. Adela spakujesz swoją. Tak samo potraktujesz drzwi i wyjedziesz. Na razie nie wiadomo gdzie. Będą cię szukać przez miesiąc. Pomagam wam, więc zostawcie swoje maniery, właśnie za tymi drzwiami. Za pół godziny się widzimy. Catering!
Pułapka, to wykluczenie kompromisu. Właśnie dałam się w nią złapać. A w takich sytuacjach, trzeba wyłącznie działać.
– Zjedzmy coś. – Alonzo objął mnie. – Im bardziej złożona sytuacja, tym ciekawej. Nie bój się, trzaśnij z całej siły. I postaraj się, żebym od razu odzyskał przytomność. Tylko jedna emocja nie spełnia się na planach – użalanie się nad sobą. To masz na myśli, myśląc działanie. Widzę to w twoich oczach. Naszą parę w tym serialu motywują zdrady. Już bez tego nie istniejmy. Przez osiem lat nabraliśmy sił, jako postaci. Inni z nich opadli, bo jesteśmy niezmienni.
Catering był pyszny, ale między mlaskaniem słuchałam, co ma do powiedzenia mój partner i mąż.
– Chciałbym czasami, w prawdziwym życiu, wyłącznie się ruszać, zmieniać miejsca, czuć, że żyję. Spać pod gołym niebem, nie myć się, kiedy nie muszę. Ludzie się zdradzają z nudów, bo nie potrafią inaczej.
– Ale to nie powód, żeby się trzaskać po ryju – tak mi się jakoś powiedziało. Nigdy nie byłam na siłowni, właśnie w tym momencie uświadomiłam to sobie, nie uprawiałam joggingu. Faktycznie, może ten bezruch, niszczy jakąś potrzebę. W sumie nie wiem, co miał na myśli.
– Bohater w filmie nie może zawieść – kontynuował. Chyba też z nudów. – Jeśli idziemy do kina na aktora, nie na film, to wyłącznie po to, żeby przekonać się o jego niezmienności. Bohaterowie, w których dokonuje się przemiana…
– Czego sie napijesz? – Już wiem, co miałam na myśli, mówiąc że jestem jak skała i jak góra lodowa. Słucham wyłącznie siebie.
– Mineralkę poproszę. Stanisławski w tym momencie zapytałby: „Co zrobiłbym na miejscu tego bohatera?” Odpowiadam: Sprowokowałbym ciebie do dania mi w pysk, bo wtedy poczułbym, że tobie na mnie zależy. Kontynuowałbym zdrady i starałbym się cię znaleźć, ale po miesiącu. Do tego czasu, myślałbym wyłącznie o zmianach, które są niemożliwe.
Rany, ile można gadać? Rozejrzałam się, żeby zobaczyć, co mówi otoczenie. Zgodnie z wcześniejszą myślą, że ono daje sygnały. Byłam ciekawa, czy coś zauważę. Reżyser siedział przy stole z głównym scenarzystą i z aktorem, którego uśmierciłam w scenariuszu. Byli oddaleni o jakieś dziesięć stolików od nas. Powietrze nie falowało, bo siedzieliśmy w wielkim namiocie skonstruowanym na potrzeby planu. Patrzyli w moją stronę, wiem, że chodziło o scenę, którą dopisałam. Minęło kilka dni, a scenarzysta nie dzwonił w tej sprawie, chociaż zawsze omawialiśmy wspólnie to, co napisaliśmy. To z kolei oznacza, że nic nie wiedział. Dyrektor stacji ukrył przed nim ten fakt. Ja przed Alonzo też.
– Tylko w małym fragmencie życia każdego bohatera, musimy zmieścić początek, rozwinięcie i zakończenie… – kontynuował Alonzo, zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego, że go nie słucham.
Siedziałam przez chwilę zamyślona i nagle odezwał się do mnie mój umysł.
– Nie jesteś górą lodową. Powtórz zanim tutaj dojdą: „Jestem gotowa na zmierzenie się z tą sytuacją. Potrzebuję w życiu zmian”.
– Dlaczego ciągle mówisz o zmianach? – zapytałam myśli, która wypłynęła na powierzchnię.
– Bo żyjesz w konflikcie, między marzeniami a rzeczywistością.
– Nie rozumiem, co do mnie mówisz – zareagowałam, jak moja matka wsłuchująca się w to, co do niej mówi Malwina, w sobie wyłącznie znanym języku.
– Ludzi nie interesuje twoje życie. Bardziej interesuje ich to, co stworzysz. Widowni nie interesuje życie twoich bohaterów, tylko zakończenie, którego nie mogą się doczekać.
Zdałam sobie sprawę, że to była tak naprawdę kontynuacja wcześniejszej myśli Alonzo, tylko w mojej głowie. A więc jednak go słyszałam. Nie wiedziałam, jaki to ma zawiązek ze mną. Tak naprawdę nie myślę o nich, a może po prostu nie zdaję sobie sprawy czym są. „Kiedy ostatnio spełniałaś swoje marzenia?” – Alonzo zawsze zadawał mi to pytanie, kiedy chciał mnie zranić. Nie wiem, czym są.
– Alonzo, to bardzo ciekawe, co mówisz – skłamałam.
Moje myśli bez przerwy krążyły, osaczały. Nie wiem jak się porządkuje umysł. Może tak, jak strych w Madrycie, wynosząc z pomieszczenia niepotrzebne już rzeczy. Odkrywając przy okazji tajemnice, o których wcześniej nie mieliśmy pojęcia. Ale myśli nie sprzedasz na aukcji, jak obrazu. Coś trzeba z nią zrobić.
– Adela, możemy się dosiąść? – Scenarzysta, reżyser i aktor pojawili się przy naszym stoliku.
– Ta scena, którą napisałaś jest rewelacyjna. Nie dlatego, że ktoś spada z dachu, ale technicznie. Wzięłaś pod uwagę każdy drobiazg. Potrafiłaś z pięciominutowej sceny zrobić perełeczkę. Jest napięcie, dziewczyno. – Scenarzysta Jarek chyba mnie zaskoczył. – Pomyślałem z Piotrem – tak miał na imię reżyser – że powinnaś przejąć pałeczkę. Jestem wypalony po ośmiu latach. Przyda mi się urlop. A tobie awans. To fajna robota, pod warunkiem, że ci się nikt do tego, co chcesz pokazać nie wtrąca, i nie robi poprawek. Przynajmniej przez rok, żebyś mogła się czegoś nauczyć. Chciałbym, żebyś przyjęła tę propozycję. Jestem pewien, że za rok, będę miał do czego wrócić, nikomu innemu nie powierzyłbym tego. Nie musisz odpowiadać od razu. Dograjmy dzisiaj waszą cenę i jesteście wolni na miesiąc.
Alonzo puścił do mnie oko.
– Ok. Będę gotowa za trzydzieści dni.
– Za czterdzieści. Taki wyznaczyłem termin waszych następnych ujęć.
– Dziękuję. – Podaliśmy sobie z Piotrkiem dłoń. Te uściski były silne i niezależne.
– Nie ma za co. Jesteś bardzo inteligentną babką. A teraz do roboty.
ODCINEK VII
Serialowy fan club
„Pani Maju – takie mam imię w serialu – kiedyś moja siostra zaczęła oglądać telewizję w czasie obiadu i leciał pani serial. Oglądałam go jakieś trzy tygodnie, w końcu sie wciągnęłam Nawet się zakochałam w głównym bohaterze. Po trzech latach już wiedziałam, co i jak, kto kogo kocha, i zrozumiałam, że on nie jest dla mnie. Płakałam dwa tygodnie. Nigdy więcej nie pozwolę dać się tak wrobić sobie samej. Zrozumiałam, że pan Alonzo w tym serialu to aktor. Myślałam, że jak panią zdradza, to znaczy, że nie kocha. Ale siostra mi wytłumaczyła. Szkoda, że nie będziecie razem. Piszę na maila, bo gdzie? Dostałam go od oświetleniowca z planu. Nie było trudno. Powiem prawdę. Kocham go, a pani nienawidzę. Obyś go więcej nie zobaczyła, bo wiem, od drugiego oświetleniowca, że Alonzo odejdzie” – ZOUZA.
Taki list otrzymałam jakiś tydzień temu na maila. Właśnie trwały przymiarki w garderobie do ostatniej sceny.
– To jest ta scena, w której rozstajecie się z Alonzo?
– Aha. – Przebierałam w ciuchach.
– Cudownie. Słyszałam, że go na zakończenie zastrzelisz.
– Kto tak powiedział?
– Ja tak radzę. Za te osiem lat zdrad, samo trzaśnięcie w oko nie wystarczy. Dorysować mu jakieś siniaki? Będzie robił obdukcję czy coś?
– Nie. Po prostu rozchodzimy się w dwie różne strony, ale tylko na miesiąc.
– Ten reżyser nie ma wyobraźni. Jaka kobieta pozwoli sobą pomiatać tyle czasu? Powinien was rozwieźć. Miałam dwóch mężów poznanych na tym planie. Przez te osiem lat, dziecko, jestem po dwóch rozwodach, a ty tkwisz.
– Anka, przecież to serial.