Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 293
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redakcja
Magdalena Magiera
Korekta
Robert Ratajczak
Konsultacje
Jakub Węgrzyn
Projekt okładki, skład i łamanie
Natalia Jargieło
Fotografia autora
Katarzyna Staniorowska
© Copyright by Adam Kopacki
© Copyright by Wydawnictwo Vectra
Druk i oprawa
WZDZ Drukarnia Lega, Opole
Wydanie I
ISBN 978-83-68293-00-5
Wydawca
Wydawnictwo Vectra
Czerwionka-Leszczyny 2024
www.arw-vectra.pl
Mogła pożyć dłużej, ale się doigrała.
Nikt mnie tak nie wkurwia jak ona. Bogata paniusia, przez którą posypało się moje życie. Zabrała mi spokój, zabrała mi… wszystko. Dlaczego to zrobiła? Jaki miała w tym interes? Pewnie nigdy się tego nie dowiem. Szkoda, że nie zdawała sobie sprawy, z kim będzie mieć do czynienia. Może wtedy siedziałaby cicho?
A może zrozumiała, że narobiła sobie wrogów i to dlatego wybudowała aż taki wysoki mur? I jeszcze ten drut kolczasty na górze. Dobrze, niech się boi. Niech zasypia z myślą, że mogę zaatakować w każdej chwili. Bo mogę. Jestem blisko.
Obłuda. Jej życie to jedno wielkie kłamstwo, ale i tak chodzi i udaje, że wszystko ułożyło się, jak sobie zaplanowała. Chcę… Nie, ja muszę raz na zawsze pozbawić ją tego sztucznego uśmiechu. Inni z pewnością mi podziękują. W całym Wrocławiu nie ma ani jednej osoby, która by ją lubiła.
Zapada zmrok, a ja czuję, że w końcu się budzę. Po tylu latach życia za mgłą nareszcie wiem, co robię. Szkoda, że dopiero teraz odkrywam, jak pobudzająco smakuje zemsta. A smakuje wybornie!
Tylko ja i las. Zwierzęta znikły. Gdyby drzewa umiały chodzić, już dawno by stąd uciekły. Lepiej, żeby nikt ani nic nie stanęło mi na drodze. W ciemności czuję się dobrze. Tu nie widać na moich policzkach bruzd po łzach. Tu nie muszę udawać, że się cieszę. W mroku pozwalam sobie na więcej, na wszystko.
Światło po drugiej stronie muru. Zaczyna się! Jeszcze chwila i usłyszę, jak jeździ na koniu. Uśmiecham się. Szczerze. Pierwszy raz, od kiedy zrujnowała mi życie. To tylko zapowiedź prawdziwego szczęścia, które nadejdzie, kiedy ona zdechnie.
Tętent kopyt. Galopuje. Słucham uważnie, bo tu wszystko zależy od precyzji. Po coraz donośniejszych odgłosach wnioskuję, że właśnie minęła mnie po drugiej stronie muru. Żeby mieć stuprocentową pewność, czekam, aż zrobi jeszcze jedno okrążenie.
Tak, to się dzieje! Zaraz odpłacę się jej za to, co zrobiła! Sprawdzimy moją nową zabawkę. Taka mała i niepozorna, ale… sto dziesięć decybeli powinno załatwić sprawę.
Ta suka znowu mnie mija, a ja zaczynam liczyć. Tu-dum, tu-dum. Trzy metry, sześć, dziewięć… Powoli kończy okrążenie i zaraz dojedzie do miejsca, w którym czatuję. Zaraz nadejdzie najlepszy moment do ataku! Uważam, aby nie nadepnąć na żadną z gałązek, i staję na pniaku. Podnoszę rękę, kierując moją zabaweczkę w stronę muru.
TERAZ! Naciskam. Raz, drugi, trzeci. Strzelam jak z pistoletu.
Przestaję i wyciągam stopery z uszu. W głowie wciąż dudni mi od zabaweczki. Ale moje serce pozostaje niewzruszone. Oddycham ze spokojem, bo słyszę najpiękniejszą melodię na świecie.
Słyszę, jak ta suka krzyczy z bólu i… strachu.
– Iga, ani kroku dalej! – Diana wskazała drżącą ręką na krzaki. – Tam… Tam coś jest!
Uważając, aby nie wykonać zbyt gwałtownego ruchu, Iga odwróciła się i zmrużyła oczy. Mimo że latarnie oświetlały głównie ścieżkę wokół Wrocławskiego Toru Wyścigów Konnych Partynice, dojrzała to, co przestraszyło Dianę.
– Diana, no serio? – Machnęła ręką. – To tylko malutkie warchlaki.
– Tak, tak… A gdzie jest ich malutka mama?
– Partyna? Pewnie gdzieś się kręci w pobliżu, przecież nie zostawiłaby ich samych. Nic nam nie zrobią, jeśli nie będziemy im przeszkadzać. I tak nas raczej nie zobaczą. Co najwyżej wyczują albo usłyszą. Najlepiej będzie, jeśli po cichu stąd odejdziemy.
Wzięła Dianę pod rękę i ruszyły spokojnym, ale pewnym krokiem. Od kiedy zamieszkały wspólnie na Klecinie, przynajmniej dwa razy w tygodniu wybierały się na wspólny jogging, który zazwyczaj kończył się spacerem, bo Dianie wiecznie brakowało oddechu, kiedy próbowała dogonić Igę.
Mijały trybunę boczną, z której wrocławianie oglądali nie tylko wyścigi, lecz także woltyżerkę. Diana wypuściła głośno powietrze, rozluźniła się i powiedziała:
– Miałaś rację, chyba trochę przesadziłam. W ogóle śmieszne imię wymyśliłaś dla mamy dzików.
– Ale to nie ja. Czytałam ostatnio artykuł o tym, że rodzinka dzików, pod przywództwem Partyny, zadomowiła się na Partynicach i w Wysokiej. Ponoć są grzeczne, pozują do zdjęć, przez co ludzie je dokarmiają i trochę zapominają, że jednak dzik czasami… potrafi być dziki. Ale tak jak mówiłam, najważniejsze to zachować spokój i nie robić gwałtownych ruchów. Same z siebie raczej nie zaatakują. Trzeba je czymś najpierw sprowokować. Wtedy zaczynają sapać, a to nie oznacza niczego dobrego.
– Tak sobie myślę, że chyba następnym razem pobiegamy u nas. Ja rozumiem, że ty masz sentyment do koni, ale park Kleciński też wydaje się całkiem przyjemnym miejscem.
– A co, jeśli mieszka tam Klecinka z młodymi?
– Zawsze możemy zostać w domu. Trochę odpoczynku też nikomu nie zaszkodzi.
– A właśnie, wystarczy nam już tego spaceru, co? Może wrócimy truchtem? – Iga usłyszała sapanie, więc na jej twarzy pojawił się uśmiech. – Oj, Diana, przecież my nawet jeszcze nie zaczęłyśmy biec. A ty już niby jesteś zmęczona?
– Ale Iga… To nie ja sapię… To…
Nie dokończyła, bo Partyna, która nadchodziła z naprzeciwka, zerwała się do biegu i z każdym metrem coraz bardziej się rozpędzała. Ze sterczącymi uszami i nastroszoną sierścią na karku przypominała włochatego diabła.
Iga zrobiła krok w prawo, osłoniła Dianę, chwytając ją za rękę.
– Jak powiem „teraz”, to skaczemy w lewo. Nie wcześniej, nie później, tylko… TERAZ!
Skoczyły, ale każda w inną stronę. Iga w ostatniej chwili pociągnęła Dianę do siebie, dzięki czemu ta uniknęła stratowania przez lochę.
– Jesteś cała? Nie zahaczyła cię?
W odpowiedzi Diana wystrzeliła przed siebie.
– Czekaj! To ją tylko bardziej wkurzy!
Diana pierwszy raz biegła szybciej od Igi, która odwróciła się z nadzieją, że zobaczy Partynę zmierzającą dalej, w kierunku młodych. Jednak locha zwinnie zakręciła i ponownie puściła się w pogoń. Może i miała krótsze kły od odyńca, ale na Igi oko ważyła ponad sto kilogramów, więc lepiej było uniknąć spotkania z matką, która wpadła w szał, bo oddzieliła się od dzieci. Kobieta uciekając, uważała, aby nie wylądować na ziemi, bo leżący człowiek to gratka dla lochy, która tylko czeka, żeby rozszarpać skórę albo uderzyć z impetem i połamać kości.
Iga dogoniła Dianę, która wbiegła na trybunę główną i stała przy jej tylnej ścianie.
– Na schodach… – Diana oparła ręce o biodra. – Na schodach jest krata… Wyżej nie pobiegniemy.
– Cii… – Iga przyłożyła palec do ust. – Bądźmy cicho i poczekajmy, aż…
– O, nie! Ona… ona… biegnie po schodach?! – Diana złapała się prawą ręką za klatkę piersiową. – Co teraz?!
– Możemy zbiec drugą stroną.
– Ale, Iga, ja zaraz płuca wypluję.
– No to… – Rozejrzała się dookoła. – Wskakuj na belkę. Podsadzę cię.
Najpierw Diana pokręciła głową, ale kiedy usłyszała, że Partyna się zbliża, z pomocą Igi ulokowała się pod samym dachem. Iga podskoczyła, złapała zieloną belkę, a następnie się podciągnęła. Zapiekło ją w okolicach prawej łopatki, ale zacisnęła zęby i napięła mięśnie pleców. Jej nogi znikły z pola rażenia Partyny, która właśnie przeprowadzała szarżę. Zamknęła oczy, bo zakręciło jej się w głowie, i zapytała:
– Trzymasz się dobrze?
– Ja tak. Ale chyba nie aż tak dobrze jak ty. – Diana spojrzała na Igę, która usiadła okrakiem na poziomej belce, jakby to nie było dla niej nic wymagającego. – Co teraz zrobimy? Dzwonimy po policję albo straż miejską?
– W życiu! Jeszcze będą chcieli odstrzelić Partynę i młode! Nic nam się nie stanie, jeśli tu sobie trochę posiedzimy. W końcu powinno jej się znudzić to ganianie w tę i we w tę. Widzisz, gdybyśmy miały szoker, to mogłybyśmy ją jeszcze przegonić. Ale i tak byłoby mi szkoda atakować ją alarmem dźwiękowym… Biedna tylko się broni…
– Pamiętasz, jak ci mówiłam, że może dzisiaj sobie darujemy jogging i pójdziemy jak ludzie do kina, ale ty stwierdziłaś, że przebieżka dobrze nam zrobi?
– A nie zrobiła? Ja się od razu lepiej czuję.
Roześmiały się, jednak to jeszcze bardziej rozwścieczyło Partynę, która słyszała je, ale nie mogła ich zlokalizować. Dlatego kobiety przez chwilę milczały i czekały, aż locha się uspokoi.
– Ej, Iga, wiem, że to pewnie nie najlepsze miejsce na taką rozmowę, ale… jak tam z twoją mamą? Dalej ma takie ostre migreny?
– Twierdzi, że nie, ale… coś jej nie wierzę, bo jednak od czasu do czasu wspomaga się nimesilem. Neurolog powiedział, że nie ma żadnych nieprawidłowości, więc teoretycznie wszystko powinno być w porządku.
– Może chcesz z nią pójść do kogoś innego? Wiesz, żebyś się niepotrzebnie nie martwiła.
– Nie, to nie o to chodzi. – Iga zdziwiła się, jak łatwo przyszło jej okłamać Dianę. – To znaczy… może trochę się o nią martwię, ale… Tak naprawdę cały czas myślę o pracy i to dlatego chciałam dzisiaj pobiegać.
– Masz na myśli to, jak bardzo się cieszysz, że rozwiązałaś już drugą oficjalną sprawę?
– Drugą… i ostatnią. Jeśli tak dalej pójdzie, to będę musiała zamknąć biznes i zapomnieć, że kiedykolwiek prowadziłam agencję detektywistyczną.
– Oj, to tylko mały przestój. Tak się zdarza. To w zupełności normalne. Ja też potrzebowałam czasu, żeby się rozkręcić. Był moment, że wróciłam na etat, trzaskałam fotki wieczorami albo w weekendy, a teraz sama widzisz, że mam zleceń aż po korek.
– No tak, ty masz. Ja nie, do tego powoli kończą mi się oszczędności, a rachunki przecież trzeba opłacić.
– Naprawdę nikt się więcej nie odezwał? Przecież słyszę, że twój iPhone co chwilę burczy, więc chyba jednak jakieś zgłoszenia są.
– Są, to prawda. Na przykład ostatnio zadzwonił jakiś facet i zapytał, czy wypoleruję mu lufę. Powiedziałam, że z chęcią, ale będę musiała to zrobić szczoteczką do zębów, chociaż i ona może okazać się za duża.
– Niech zgadnę, pewnie od razu się rozłączył.
– No właśnie nie. Zaczął sapać jak Partyna i…
– O, masakra! Eh, no nie wiem, co ci powiedzieć. Może dodaj na stronę jednak swoje zdjęcie? To naprawdę działa. Mogę zrobić ci jakąś fajną profilówkę. Chociaż pewnie wtedy jeszcze więcej takich zboków będzie do ciebie wydzwaniać… A co, jeśli spróbowałabyś nawiązać z kimś współpracę? Wiesz, mogłabyś odezwać się do kogoś, kto już prowadzi agencję. To powinno pomóc.
– Niby tak, ale… chciałabym spróbować najpierw sama.
– Sama jak… stereotypowa jedynaczka?
– Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, jak to brzmi. Tak jak i z tego, że jak mnie naprawdę przyszpili, to przestanę się wymądrzać i w końcu porozsyłam się po agencjach… Nie wiem, co ja sobie wyobrażałam, ale myślałam, że uzyskam licencję i będzie po wszystkim. A tu okazuje się, że bez doświadczenia to te papiery są warte mniej więcej tyle samo, ile zapewnienia Sutryka, że wybudują tramwaj na Jagodno. I tak cud, że w ogóle trafiły mi się dwa zlecenia. Pewnie tylko dlatego, że wzięłam mało pieniędzy.
– Jak dla mnie, współpraca z kimś to żadna ujma na honorze, ale… zrób tak, żebyś ty się dobrze z tym czuła.
Iga przez ostatnie miesiące próbowała opanować galopujące myśli. Wierzyła, że dzięki pracowitości rozkręci prywatną agencję detektywistyczną i w końcu spełni swoje marzenie.
Ale tak się nie stało. Na początku trochę się smuciła, zdarzyło jej się nawet rozpłakać, kiedy kolejny klient rezygnował ze współpracy tylko dlatego, że kobieta miałaby zająć się jego sprawą. Teraz, gdy zrozumiała, że jej marzenie, na które tak ciężko pracowała, może się nie spełnić czuła narastającą złość.
Spojrzała na wciąż powarkującą Partynę i pomyślała, jak bardzo jej współczuje. Locha działała na oślep, kierowana strachem i złością. Traciła cenne siły, zamiast chronić swoje młode.
Może Diana miała rację? Może trzeba było schować dumę do kieszeni i postarać się znaleźć pracę u kogoś innego, żeby nabrać doświadczenia i nawiązać kontakty?
– Tylko tyle potrafisz, panienko?
– Mówiłam już panu dwa razy, że mam na imię Iga.
– Coś za często to swoje imię powtarzasz. Na oczy mnie nie widziałaś, a pewnie zaraz mi PESEL wyrecytujesz. I ty niby chcesz zostać prywatnym detektywem?
Odsunęła smartfon od ucha, żeby właściciel wziętej wrocławskiej agencji detektywistycznej, szef, z którym próbowała nawiązać współpracę, nie usłyszał, jak przeklina.
– Czyli co, chcesz zostać prywatnym detektywem? Czy, jak ty to ujęłaś, prywatną detektywką. Co to w ogóle za słowo jest? Język sobie można na tym połamać. Może jeszcze mi powiesz, że jesteś kierowczynią albo stolarką?
Zignorowała zaczepkę i zaczęła tłumaczyć, że jest pracowita i bardzo zależy jej na nowych zleceniach i rozwoju. Równocześnie wyobrażała sobie, jak sprowadza mężczyznę do pionu, kończy rozmowę i wyrzuca iPhone’a do śmietnika, jakby się bała, że zarazi się jego uprzedzeniami.
Żeby rozgonić kotłujące się w głowie myśli, przechadzała się w tę i z powrotem po ulicy Świdnickiej, przed Operą Wrocławską. Czasami przystawała kawałek dalej, niedaleko fosy, przy słupie ogłoszeniowym, obklejonym z każdej strony plakatami informującymi o zbliżającej się Wielkiej Wrocławskiej – najważniejszej gonitwie sezonu, przyciągającej tłumy na jeden z trzech torów wyścigowych w Polsce.
– Jak już wspominałam, w styczniu uzyskałam licencję. Będę mogła pokazać panu zaświadczenie…
– A co mi po jakichś papierkach? W tym zawodzie liczy się wyłącznie doświadczenie.
– To się świetnie składa, bo zaraz po założeniu działalności trafiło mi się dwóch klientów. Pierwsza sprawa dotyczyła rzekomego oszustwa finansowego, którego miał się dopuścić pracownik małego sklepu…
– Może jeszcze pochwalisz się, że umiesz przeglądać dokumenty? Ja się już nie bawię w taką dziecinadę. W mojej agencji zajmujemy się poważnymi rzeczami. Niebezpiecznymi nawet. Takimi dla dorosłych, a nie dla jakichś tam panienek.
– Dobrze, to pewnie spodoba się panu to, że w zeszłym roku rozwiązałam sprawę…
– Chwila, w jakim zeszłym roku, skoro niedawno uzyskałaś licencję, a wcześniej nie pracowałaś w policji ani innych służbach?
– Tak, ale mama mojego przyjaciela z dzieciństwa poprosiła, abym…
Zaśmiał się tak, że Iga prawie wypuściła smartfon.
– Mama przyjaciela z dzieciństwa, dobre sobie. I jaką ty niby sprawę rozwiązałaś, zanim uzyskałaś licencję? Coraz bardziej podoba mi się ta rozmowa. Czy nikt ci nie wytłumaczył, że my musimy działać zgodnie z prawem?
Miała ochotę się rozłączyć, ale obiecała sobie, że nie pozwoli, aby duma stanęła na drodze do jej marzenia. Myślała, że może mężczyzna zakończy rozmowę, ale wywnioskowała, że najwidoczniej pastwienie się nad nią sprawiało mu radość.
– Czyli profesjonalnego doświadczenia brak, pani prywatna detektywko. Spróbujmy czegoś innego w takim razie. Ja mówię, jakie jest zadanie, a ty odpowiadasz, co najlepiej zrobić. I dobrze ci radzę, żebyś się zastanowiła i zaproponowała coś kreatywnego. No więc dostajesz zlecenie, żeby przyłapać niewiernego męża na gorącym uczynku. Facet bierze panienkę samochodem do lasu. Śledzisz ich, udaje ci się zrobić kilka zdjęć, ale on jest sprytniejszy, bo znienacka podchodzi do ciebie, wyrywa telefon i zaczyna uciekać. Co robisz?
– Biegnę za nim i…
– No i znowu to samo. Ja nie wiem, co się takiego porobiło, że teraz baby… że wy wszystkie teraz takie narwane jesteście… Tylko byście goniły i goniły… A słyszałaś o czymś takim jak zasadzka? Może warto byłoby tak opracować akcję, żeby zwabić gościa i nie pozwolić mu uciec z dowodami?
– Oczywiście, że słyszałam. No więc… no więc…
– No więc najpierw trochę podrośnij, a dopiero potem pomyśl o zajęciu dla dorosłych… facetów.
Zakończył połączenie, rechocząc w najlepsze. Podobnie jak dwóch innych mężczyzn w przeciągu ostatnich czterdziestu minut.
Co Iga robiła źle, że za każdym razem tak szybko odrzucano jej ofertę?
Z rozmyślań wyrwały ją odgłosy dorożki nadjeżdżającej od strony Podwala, więc odwróciła głowę w tamtą stronę. Masywny kary koń zarżał, bo wystraszył się dwójki rowerzystów w czerwono-żółtych strojach. Ten dźwięk pobudził jej wyobraźnię i przypomniała sobie czasy, kiedy sama jeździła konno. Wtedy też trafiła jej się osoba, która nie okazywała wobec niej ani krzty szacunku. Z tą różnicą, że to była kilka lat starsza od niej kobieta.
Iga spojrzała jeszcze raz na przygotowaną wcześniej listę biur detektywistycznych działających w obrębie Wrocławia i wybrała kolejny, czwarty już numer. Odliczała sygnały i z jednej strony chciała, żeby ktoś odebrał, a z drugiej liczyła w duchu na to, że się nie dodzwoni, dzięki czemu nie doświadczy kolejnej porażki.
– Jacek Kazimierczak. Tak, słucham?
Zawahała się, bo pierwszy raz tego dnia wyczuła w głosie mężczyzny coś innego niż irytację. Pomyliła numery? Czy nareszcie trafiła na kogoś, kto nie zgasi jej po minucie rozmowy?
– Dzień dobry! Mam na imię Iga. Iga Mróz, tak dokładniej. Jestem licencjonowaną… Uzyskałam licencję detektywistyczną i szukam pracy. Pomyślałam, że może…
– Przepraszam, ale czy dobrze rozumiem, że tej pracy pani szuka u mnie?
– Tak, tak, u pana. Wysłałam wcześniej maila, ale… Ale rozmowa to coś zupełnie innego, dlatego dzwonię. Jeśli woli pan spotkać się na żywo, mogę podjechać do pańskiego biura na Maślicach nawet teraz. To tam zaraz obok Centrum Aktywności Lokalnej i filii MBP na Suwalskiej, prawda?
– O, nawet się pani przygotowała i wie, gdzie urzęduję. Niby nic wielkiego, a jednak to dobry prognostyk, bo jak pewnie sama pani dobrze wie, w naszym zawodzie trzeba wszystko dwa, jak nie trzy razy sprawdzić.
Czy Iga dostała udaru, czy mężczyzna ją pochwalił? W ciągu lata Wrocław nawiedziła fala upałów, ale dzisiaj, pod koniec września, niektórzy nosili już długie płaszcze i w ogóle nie uciekali przed piekącym słońcem.
– Pani Igo, proszę mnie źle nie zrozumieć, ale dlaczego pani w ogóle do mnie dzwoni? Przecież nigdzie nie umieściłem ogłoszenia, że kogoś szukam do mojego biura.
– No nie, to prawda. Znalazłam pański numer w sieci i stwierdziłam, że nic się wielkiego nie stanie, jeśli zadzwonię i zapytam, czy nie potrzebuje pan wsparcia.
– Niestety, ale panią zmartwię, bo… nie. Ja już od lat pracuję jako tak zwany papierowy detektyw. Siedzę i tylko przeglądam dokumenty. Nie przyjmuję nowych zleceń, chyba że trafi do mnie ktoś z polecenia. Można powiedzieć, że robię nieformalne audyty. Nawet gdybym kogoś szukał do pomocy, to wydaje mi się, że zanudziłaby się pani u mnie na śmierć. Naprawdę bardzo mi przykro. Powodzenia i… do widzenia!
Po skończonej rozmowie Iga wyciągnęła z plecaka teczkę. Miała ochotę podrzeć licencję detektywistyczną, koncesję na wykonywanie działalności gospodarczej od Ministra Spraw Wewnętrznych, poświadczenie bezpieczeństwa wydane przez Komendę Miejską Policji, certyfikaty oraz inne dokumenty, a następnie wrzucić strzępki do fosy.
Łudziła się, że wystarczy uzyskanie licencji, aby kryminalny świat otworzył przed nią drzwi? I do tego jeszcze zaprosił niczym przyszłą królową na koronację? Mama i przyjaciele chwalili ją za ciężką pracę, ale prawda była taka, że wystarczyło odbębnić kurs detektywistyczny, uzyskać niezbędne orzeczenia, złożyć dokumenty i uiścić opłatę podczas odbierania licencji.
Posłuchała porady Diany i rozesłała CV, gdzie tylko mogła. Nie spodziewała się dużego odzewu, ale zdziwiła się, kiedy właściciele agencji ją wyśmiewali. Wcześniej pracowała w firmie ochroniarskiej jako jedyna kobieta i nie spotkała się z oznakami szowinizmu. Wręcz trzymała się blisko z kolegami, którzy uważali ją za swoją. Tak ją rozpieścili, że zapomniała, w jakim kraju żyje.
Dlatego rozmowa z Jackiem Kazimierczakiem zabolała ją podwójnie. Odmowa od miłego mężczyzny była zdecydowanie gorsza niż drwiące komentarze. Tym razem naprawdę miała nadzieję, że się uda, ale na nadziei się skończyło. Chociaż czy na pewno? Czy należało tak łatwo się poddawać? Schowała dokumenty i wybrała numer jeszcze raz.
– Panie Jacku, nudna praca czy nie, to zawsze praca. Pan był ze mną szczery, to i ja nie będę panu nawijać makaronu na uszy. Prawda jest taka, że… nikt mnie nie chce zatrudnić. Założyłam działalność, ale do tej pory zdobyłam tylko dwa zlecenia. A inne agencje detektywistyczne… No cóż, nawet gdybym miała pistolety zamiast rąk, to i tak nikt nie popatrzyłby na mnie poważnie, bo… jestem kobietą. I to kobietą, która chce zostać detektywką z prawdziwego zdarzenia.
– Pani Igo, zacznę od tego, że w międzyczasie odszukałem pani maila. Przepraszam, że na niego nie odpowiedziałem, gdzieś mi umknął. Zdobyła pani moje serce tym, że udzielała się jako wolontariuszka i ratowała bezdomne zwierzęta. Gdybym miał fundusze, to może pomyślałbym, żeby panią zatrudnić, ale… nie mam. A stawek też nie podniosę, bo tak jak już wspominałem, trafiają do mnie osoby głównie z polecenia znajomych i ja tak naprawdę siedzę w zawodzie już tylko dlatego, żeby w ogóle coś jeszcze w życiu robić. Chciałbym pani jakoś pomóc, ale… No chyba że bezpłatny staż też wchodzi w grę?
– Wchodzi, ale nie ukrywam, że płatny brzmiałby jeszcze lepiej.
– W takim razie bardzo mi przykro. Naprawdę.
Pożegnała się i opuściła ręce. Zastanawiała się, co zrobiłaby, gdyby mężczyzna zaoferowałby jej płatną współpracę. Zadzwoniłaby do mamy, żeby się pochwalić? Wykonałaby piruet niczym balerina z Opery Wrocławskiej? Uśmiechałaby się do przechodniów i życzyła im miłego dnia?
A miałaby do kogo się uśmiechać, bo tłum na ulicach gęstniał z każdą minutą. Samochody pędziły, żeby uniknąć korków, ludzie pewnie maszerowali przed siebie. Każdy dokądś pędził. Tylko Iga miała wrażenie, że stoi w miejscu.
Znowu usłyszała zbliżającą się dorożkę, więc jej głowa skręciła automatycznie w kierunku przecięcia się ulicy Świdnickiej i Podwala. Dwie pasażerki spoglądały to na Renomę, to na pomnik konnego Bolesława Chrobrego. Iga nie rozumiała, jaką frajdę sprawia ludziom jeżdżenie bryczką po zakorkowanych wrocławskich ulicach. Czasami chciała ich o to zapytać, ale bała się, że rozmowa zejdzie na złe tory. Jeszcze powiedzieliby jej, że wóz góralski na Morskie Oko to wspaniała sprawa, a wtedy własnoręcznie zarzuciłaby im chomąto i smagając batem, kazałaby się zawieźć na najwyższy punkt w Rysach.
Ruszyła w stronę placu Kościuszki, a drogę przeciął jej dostawca jedzenia na elektrycznej hulajnodze. Jechał tak szybko, że musiał gwałtowanie zahamować, żeby uniknąć zderzenia.
Iga zbladła. Ostry pisk opon już zawsze będzie się jej kojarzył ze śmiercią taty, który umarł na jej oczach, gdy na przejściu dla pieszych potrącił go pijany kierowca. Wracali wtedy do domu na Nowym Dworze, byli już naprawdę niedaleko. Choć od wypadku minęło czternaście lat, wciąż nie mogła sobie wybaczyć, że to właśnie przez nią umarł Robert Mróz.
– Iga, ty… płaczesz?
Pytanie Daniela, który stał za ladą Kawalera, zaatakowało ją niczym grzechotnik wyskakujący zza skały na pustyni. Otrząsnęła się, zewnętrzną częścią dłoni przetarła kąciki oczu i usiadła przy barze.
– Że co ja robię? Nie uwierzysz, ale ktoś przed chwilą psiknął mi gazem pieprzowym w twarz i…
– Masz rację, jakoś ci w to nie wierzę. Podać ci… chusteczkę?
– Aż tak źle wyglądam, że będę odstraszać ci klientów? – Zerknęła w kierunku oprawionego plakatu z aeropressem, obrazka, który posłużył jej jako lustro. – No dobra, faktycznie przydałaby mi się chusteczka, ale żeby od razu wyskakiwać mi z czymś takim… Że ja niby płaczę… Po prostu jakiś młody chłopak prawie wjechał we mnie na hulajnodze… Ja nie wiem, po co to komu potrzebne… Że ludzie nie boją się tak szybko na nich jeździć.
– Wydaje mi się, że konie galopują tak samo szybko, a jakoś nie miałaś oporów, żeby na nie wskakiwać.
– Tak, ale konie nie mają opon, które piszczą podczas hamowania…
Daniel wyszedł zza lady, przytulił ją mocno i pogłaskał po głowie. Ciało Igi zesztywniało, jakby wszystkie jej mięśnie nagle zamarły. Uścisk Daniela był zbyt intymny, zbyt przyjemny. Gest czułości zaskoczył ją na tyle, że gdyby go odwzajemniła, rozpłakałaby się na dobre. A jej łkanie byłoby słychać nawet po przeciwległej stronie placu Kościuszki, gdzie wieczorami wrocławianie spoglądają w kierunku dachu i neonu skradającego się złodzieja.
Oddychała szybko. Za szybko. Przypominała bezbronną kotkę, złapaną przez wolontariusza, który bez pytania chce pozbawić ją pazurów. Uspokoiła oddech i wypuszczając powietrze, wyswobodziła się z uścisku.
– A może klienci tu nie przychodzą, bo rozeszła się fama, że właściciel bawi się we wrestlera i zakłada każdemu bearhuga na przywitanie?
– O! Myślisz, że to by zadziałało? Może trzeba o tym napisać na profilu na Instagramie?
– Daniel, proszę cię… Myślisz, że gdybym znała się na marketingu, to miałabym czas, żeby wpaść teraz do ciebie na kawę? Pewnie siedziałabym gdzieś w terenie i pracowała. A tak to… A tak to jest środek dnia, a ja się szwendam bez celu.
– A to nie posłuchałaś się Diany? Myślałem, że podzwonisz po różnych agencjach.
– Oj, posłuchałam się… I to aż za bardzo. Nawet zrobiłyśmy nową sesję na stronę. Widać moją twarz, chociaż uważam, że plecy lepiej się prezentowały.
– I co? Nadal nie dzwonią?
– Dzwonią… Cały czas dzwonią… Tylko problem tkwi w tym, że zazwyczaj panowie dzwoniący nie potrzebują pomocy detektywistycznej. Szukają czegoś, hmm, innego. A to chcą, żebym im w samej bieliźnie wysprzątała mieszkanie, a to pytają, czy wyślę zdjęcie stóp w czerwonych szpilkach.
– No faktycznie niepoważni. To oni nie wiedzą, że średnio umiesz się na szpilkach utrzymać?
Iga posłała mu groźne spojrzenie, aż Danielowi zadrżała ręka, kiedy wsypywał ziarna kawy z Hondurasu do młynka.
– Po co mi była ta działalność? – Zeskoczyła z hokera, odwróciła się plecami do Daniela i odeszła kilka kroków. – Chyba powinnam ją…
– Co ty tam mamroczesz pod nosem? Że co ty chcesz zamknąć?
– Przemyślałam, a raczej przeliczyłam wszystko. Okazuje się, że strona, na którą wydałam najwięcej, była mi zupełnie niepotrzebna, bo te dwa zlecenia wpadły i tak z OLX-a. Oszczędności zostało mi na około dwa miesiące. Jeśli nikt się do mnie nie odezwie, to… to będę musiała pogodzić się z tym, że prywatna agencja detektywistyczna nie była mi pisana.
– Tobie chyba faktycznie ktoś psiknął gazem pieprzowym w twarz, bo gadasz takie głupoty, że… Iga, ile czasu minęło, od kiedy ją założyłaś? Osiem miesięcy z hakiem, a ty już miałaś dwa zlecenia. Ja wiem, że liczyłaś na więcej, ale daj temu więcej czasu. Daj sobie więcej czasu. Trochę więcej cierpliwości. A gdybyś potrzebowała dorobić, to wiesz, że zawsze możesz wpaść do mnie na jakieś zastępstwo.
– No dobra. Ale nie zdziw się, jeśli w kasie będzie manko. Za dużo to ty nie płacisz.
Rozmowę przerwał iPhone Igi, który położyła wcześniej na blacie. Daniel, przeczesując miedzianą brodę, zerknął na ekran. Numer nieznany.
– No dalej! Dlaczego nie odbierasz? To może być twój nowy klient!
– Raczej kolejny amator znoszonych skarpetek.
Sięgnął po smartfon i, chociaż Iga próbowała go powstrzymać, odebrał rozmowę, włączając tryb głośnomówiący. Zapadła cisza, więc gestem prawej dłoni nakazał przyjaciółce, aby się odezwała. Zrobiła to dopiero, kiedy niewerbalnie zagroził, że nie da jej kawy.
– Dzień dobry. Tu Agencja Detektywistyczna Strefa24. Iga Mróz przy telefonie.
Z głośnika wydobyło się głośne mlaśnięcie, więc Iga szybko przerwała połączenie.
– Ej, dlaczego to zrobiłaś?
– Daniel, czy ja mam ci naprawdę tłumaczyć, co ten typ robił? Może ciebie kręcą takie zabawy, ale nie mnie… Chcesz z nim razem pomlaskać? Proszę bardzo, ale ja wychodzę i nawet kawą mnie nie przekupisz.
– Ale przecież on… czy raczej ta osoba nawet nie zdążyła nic powiedzieć.
– Nie słyszałeś, jak sapał i stękał?
iPhone znowu się rozdzwonił.
Iga spojrzała na Daniela i zmrużyła oczy, komunikując mu, aby nawet się nie ważył dotknąć smartfona, który wibrował i przesuwał się po ladzie.
– A właśnie, Iga, wzięłabyś za mnie dwie zmiany w przyszłym tygodniu? W środę i czwartek muszę pojechać do rodziców. Szarpnę się i zapłacę podwójnie.
– Kurde, w środę miałam iść z chłopakami na bilard. – Zrobiło jej się głupio na myśl, że ponownie miałaby wystawić kolegów, z którymi pracowała w firmie ochroniarskiej. – Ostatni raz byłam… w zeszłym roku. Powiedzieli, że mnie wywalą z klubu, jeśli chociaż raz nie wpadnę.
– Dobra, to zagadam jeszcze raz z Marianną. Może jej się uda.
– A o co chodzi? Coś z rodzicami?
Skrzywił się i spuścił wzrok.
– Nie no, Daniel, trzeba było mówić tak od razu. W końcu to chodzi o twoich rodziców. Napiszę chłopakom, żeby pograli beze mnie.
– Ale przecież wyrzucą cię z klubu.
– Daniel, no naprawdę… Ten klub beze mnie nie istnieje. Ktoś przecież musi zbijać bile, kiedy oni non stop chodzą na fajkę. Jedź do rodziców i niczym się nie przejmuj.
Mrugnął do niej i bez wypowiadania słów podziękował, a wtedy znowu w Kawalerze rozległ się dźwięk telefonu. Iga włączyła rozmowę w trybie głośnomówiącym i zagrzmiała, aż Daniel zrobił krok do tyłu.
– Słuchaj, no! Czego ci potrzeba? Może pomocnej dłoni? No to dalej, lecimy. Dlaczego już nagle nie mlaszczesz? Myślałeś, że cię zablokuję? Właśnie coś takiego cię jara, co? To się zdziwisz, kolego, bo zdobędę twój numer telefonu i to ja będę teraz do ciebie wydzwaniać!
– Ale, ale… To nie o to chodzi.
Osłupiała, miała wrażenie, że właśnie oberwała z prawego sierpowego w skroń. Z telefonu wydobył się głos kobiety, która według niej nie brzmiała jak amatorka erotycznych rozmów na odległość. Za to brzmiała podejrzanie znajomo.
– Iga… Iga Mróz? To naprawdę ty?
– Kto mówi? – Zdawała sobie sprawę, kim może być dzwoniąca kobieta, ale nie chciała dopuścić tej myśli do głosu.
– Błagam, pomóż mi…
Unikając kontaktu wzrokowego Daniela, Iga przez chwilę strzelała palcami, jakby upewniała się, że przypadkiem nie zasnęła. To naprawdę ona? Niemożliwe. Po co miałaby do niej dzwonić i bredzić takie głupoty?
– Kto mówi?!
– To ja, Anita Krawczuk.
Iga niemalże zmiażdżyła smartfon, jakby to była osa, gotowa ją użądlić.
A to mnie Anitka zrobiła w… konia.
Kto by pomyślał, że to nie ona wsiądzie na Fridę? Czy szkoda mi stajennej? Trochę, ale… gdyby nie wspierała tej suki, mogłaby żyć. W sumie sama się o to prosiła. To jej wina, że pojawiła się w złym miejscu i o złym czasie.
I jeszcze przez nią mój plan może się posypać! Muszę teraz uważać, bo psy zaczęły węszyć. Tylko szukają, komu spierdolić życie. Zupełnie jak nasza Anitka. Ona to się dopiero na tym zna.
Ale przynajmniej trochę podminowana chodzi. Oby do niej dotarło, że nie jest nietykalna. Żadne pieniądze świata jej nie pomogą. Dorwę ją prędzej czy później. Z chęcią pokażę jej, jak silne mam ręce i że jej szyja nie stanowi dla mnie żadnego problemu.
Teraz muszę znowu udawać, dopóki psy nie przestaną się kręcić w pobliżu. Nie ma problemu. Ja umiem czekać. Czekam już kilka lat, to poczekam jeszcze kilka miesięcy. Zemstą należy się delektować. A ja będę rozkoszować się każdym jej kęsem.
Bo po co od razu zabijać Anitkę, skoro mogę się z nią trochę pobawić? Niech zobaczy, jak to jest żyć w ciągłym strachu. Pomęczę ją tak, że będzie mnie jeszcze błagała o śmierć.
Dlaczego mama Igi zdjęła ze ściany zdjęcie zmarłego męża?
Iga wpatrywała się w miejsce, z którego jeszcze do niedawna uśmiechał się jej tata, i czuła, jak narasta w niej złość. Żeby nie dopuścić do ataku gniewu, chwyciła za konewkę i poszła do kuchni. Obiecała mamie, że podczas jej nieobecności zadba o kwiatki. Zamierzała dotrzymać słowa, chociaż usunięcie fotografii taty było wystarczającym argumentem, żeby zdemolować kawalerkę Aldony Mróz.
– Pamiętaj, że mamy nie można denerwować.
Upominanie się na głos nie pomogło, bo w Idze wciąż wrzało. Zachowywała się, jakby zapomniała, że neurolog wypisał Aldonie miesięczne zwolnienie lekarskie i zalecił jak najwięcej relaksu, żeby wyleczyć migreny. To, że sama spakowała mamę i wysłała ją razem z partnerem Stanisławem w Bieszczady, teraz wydawało się niedorzeczne.
Gdy podlewała dracenę, Iga wróciła myślami do zagadkowego telefonu sprzed kilku godzin. Znajoma z przeszłości brzmiała zupełnie inaczej niż zazwyczaj. Idze trudno było sobie przypomnieć, żeby kiedykolwiek ją o coś grzecznie poprosiła. W repertuarze Anity Krawczuk królowały rozkazy i drwiny, od których człowiek miał ochotę zabarykadować się w opuszczonej szopie i zgnić w samotności.
Tuż za stojakiem z draceną, na ścianie, wisiała obramowana kopia licencji detektywistycznej Igi. Aldona wieszała ją ze łzami w oczach, raz po raz powtarzając, że ambitniejszej i bardziej pracowitej córki nie mogła sobie wymarzyć.
Iga nigdy tego mamie nie powiedziała, ale aż ją wtedy ścisnęło w gardle. Zgodnie z zaleceniami Aldony traktowała licencję oprawioną w ramkę jak talizman. W chwilach zwątpienia miała przypomnieć sobie o symbolu potwierdzającym, że spełniła marzenie. To działało, ale przez chwilę. Gdy przestali zgłaszać się klienci, ponure myśli znów nawiedziły Igę.
Przełamała się i wybrała do psychoterapeuty. Nie musiała podliczać budżetu, żeby dojść do wniosku, że wizyty, które utrzymywała w tajemnicy, dużo ją kosztowały. Ale to właśnie podczas sesji ze specjalistą zrozumiała, że cierpi na syndrom oszustki. Żeby go zwalczyć, należało wyznaczać sobie realistyczne cele, ustalać limit godzin pracy, chwalić się sukcesami, przestać porównywać do innych i nie wierzyć w talizmany.
Z plecaka Igi rozległa się melodia z czołówki Z archiwum X, muzyki, którą ustawiła jako dzwonek oznaczający telefon od jej mamy, bo nigdy nie wiedziała, jakim pomysłem nie z tej ziemi Aldona znowu ją zaskoczy. Przez chwilę walczyła z pokusą, żeby zignorować telefon, ale w końcu odebrała, obiecując sobie, że nie naskoczy na mamę za usunięcie ze ściany zdjęcia taty.
– Przyznaj się, że zamontowałaś w domu kamery. Dopiero co weszłam i właśnie podlewam kwiatki.
– No popatrz! Cały dzień o tobie myślę. Chciałam już wcześniej zadzwonić, ale tu praktycznie nigdzie nie ma zasięgu. Dopiero teraz jakiś złapałam, ale nie mogę się ruszyć nawet na metr, bo będzie po rozmowie. Co tam u ciebie, córuś?
– To ty lepiej opowiadaj, co u… Jak Bieszczady?
– Oj, tu jest po prostu bajecznie… To był naprawdę wspaniały pomysł! Myślałam, że trochę mi będzie brakować pracy, ale… Już zapomniałam, co ja w ogóle robię w tym Centrum Obsługi Klienta.
– Wyszukujesz podróżnym połączenia, sprzedajesz bilety na pociąg, przyjmujesz reklamacje i…
– A co ty jakaś taka nie w sosie jesteś? Dalej nikt nie dzwonił? Zobaczysz, będzie dobrze. Musisz tylko każdego dnia, zanim położysz się spać, podziękować sobie za trzy miłe rzeczy, które dla siebie zrobiłaś. A po przebudzeniu powiedzieć na głos, że to będzie twój dzień. Zobaczysz, siła przyciągania działa. Jeszcze chwila i wpadnie ci nowe zlecenie!
– Tak się składa, że… Jeszcze nie wiem, jak to się skończy, ale coś pojawiło się na horyzoncie. I to bez afirmacji.
– Wiedziałam! Po prostu wiedziałam! No cały dzień mrowiło mnie w karku. Mówiłam Staszkowi, że coś się święci! Opowiadaj, o co chodzi. Bo przecież możesz mi powiedzieć, prawda? Czy… to tajne przez poufne? Ale daję słowo harcerki, że nikomu nie powiem. No, może Staszkowi, ale…
– Tak naprawdę to sama za dużo jeszcze nie wiem. Upewnię się i dopiero wtedy dam ci znać, żeby nie zapeszyć.
– Nie no, Iguś, teraz to mi musisz powiedzieć! Przecież ja dzisiaj nie zasnę!
– Nie uwierzysz, ale zadzwoniła do mnie Anita Krawczuk i…
– Moment! Czekaj, coś tu się chyba popsuło… – Iga usłyszała, jak jej mama stuka w ekran telefonu. – Anita Krawczuk? TA Anita Krawczuk? Ta sama, która oblała cię…
– Tak, mamo, ta sama. Też się zdziwiłam, że potrzebuje mojej pomocy.
– I ty się zgodziłaś? Po tym wszystkim, co ci zrobiła? Przecież ona traktowała cię jak najgorszą… Czekaj, zawołam Staszka, może on przemówi ci do rozsądku.
– Mamo? Mamo? Chyba miałaś rację i coś nie działa. Co chwilę przerywa… Słyszysz mnie? Ja ciebie nie… Zadzwonię kiedy indziej, pa!
Rozłączyła się i dopiero wtedy zauważyła, że przelała wodę w kaktusie zygzaku, który wisiał w zielono-różowej makramie zrobionej przez Aldonę. Zamiast wytrzeć kałużę, Iga opadła na sofę i wlepiła wzrok w wyłączony telewizor.
Czy powinna zacząć żałować, że sama namawiała mamę, aby poszła na randkę? I to ze Stanisławem, z którym Iga kiedyś pracowała w firmie ochroniarskiej… Lubiła go, pomógł jej w ważnym momencie jej zeszłorocznego śledztwa. Do tego dobrze dogadywał się z Aldoną. Ale żeby od razu miał bawić się w jej ojca i prawić morały?
Chociaż melodia z serialu Z archiwum X zagrała jeszcze dwa razy, Iga zignorowała ją. Jej głowa nawet nie drgnęła w kierunku smartfona. Kark trochę ją pobolewał po wciągnięciu się na belkę, więc nie mogła wykonywać niebezpiecznych dla ciała ruchów.
Może i mama trochę ją zezłościła, ale Iga po niecałych dziesięciu minutach podlała resztę kwiatków, które niczym nie zawiniły i nie zasługiwały na męczarnię. Wytarła kałużę i rozejrzała się po kawalerce. Nagle wszystkie meble zdawały się być naznaczone kwasem, a makramy Aldony przypominały wijące się żmije. Niby posprzątała mieszkanie, a i tak panował bałagan. W jej głowie rozbrzmiał głos mamy, która powiedziała, że feng shui zostało zaburzone. Pomimo wrażenia, że należało coś naprawić, wyszła na klatkę, nie odwracając się za siebie.