Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
122 osoby interesują się tą książką
PORYWAJĄCY KRYMINAŁ IRENY MAŁYSY!
Zbrodnia dotarła i tutaj, daleko od Babiej Góry
Baśka Zajda przyjeżdża do Mysłowic, na pogrzeb ciotki Ewy. Dawno jej tu nie było.
Kiedyś jako mała dziewczynka co roku odwiedzała Śląsk, by spędzić tu wakacje. Przy niewielkiej Zawoi Mysłowice wydawały się jej ogromnym miastem, pełnym tajemnic. Ciężka praca górników wzbudzała jej szacunek, a kopalnia wywoływała strach i respekt.
Baśka, namawiana przez swoją matkę, zamierza poświęcić urlop na wyremontowanie mieszkania po ciotce. Ma nadzieję, że zmiana otoczenia pomoże jej zapomnieć o tragicznych wydarzeniach z Krakowa. Korzystając z okazji, Baśka pragnie zacieśnić więź z rodziną ze Śląska. Odnawia również znajomość z koleżanką z dawnych lat, Alą.
Wkrótce okazuje się, że z pozoru spokojne Mysłowice też mają swoje mroczne sekrety. Kilka miesięcy temu wydarzyła się tu tragedia. Ktoś zabił córkę Wieczorków, a zabójca do dziś nie został schwytany. Chociaż Baśka obiecywała sobie, że na urlopie nie da się wciągnąć w żadne śledztwo, to kiedy córka Ali znika, policjantka nie jest w stanie siedzieć bezczynnie i bez reszty angażuje się w poszukiwania nastolatki.
Czy policjantce spod Babiej Góry uda się odnaleźć dziewczynę? Jakie tajemnice skrywają się w cieniu starej kopalni? I co łączy emigracyjną historię Mysłowic z morderstwami nastolatek?
Nowa powieść Ireny Małysy to przepełniona tajemnicą opowieść – o mieście, jego zagmatwanej historii, o ludziach i o tym, do czego są zdolni. Kolejna odsłona losów policjantki spod Babiej Góry wciąga i angażuje czytelnika od pierwszych stron.
Sekrety z przeszłości, pełnokrwiści bohaterowie oraz wartka akcja to tylko niektóre z atutów „Daleko od Babiej Góry” – powieści, która zadowoli nawet najbardziej wymagających czytelników.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 350
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
MOJEJ RODZINIE
Przecięła podwórko i przyczaiła się za deskami. Z jednym kotem jakoś by sobie poradziła, ale z pięcioma? Nie lubiła zmieniać terytorium, tym razem jednak nie miała wyjścia. Śledziła wzrokiem rudą kocicę bez ucha, z którą wczoraj walczyła. Nie poszło tak łatwo jak zawsze. Jej rywalka była bardziej zacięta niż inne koty. Walka toczyła się na śmierć i życie, więc ostatecznie musiała się wycofać. Ostatni raz omiotła spojrzeniem obejście starego domu, na którego poddaszu wykarmiła młode. Obróciła się, zamiatając puchatym ogonem, i zniknęła w zaroślach.
Ruda kocica bez ucha przyjęła odejście kuny jako osobistą wygraną. Oblizała jeszcze raz ranną łapkę i podeszła do mężczyzny siedzącego na ławce przed domem. Wskoczyła mu na kolana, miaucząc przeciągle.
Stary Uciecha pogłaskał ją po grzbiecie. Kotka zamruczała i umościła się na jego nogach. Lubił, gdy to robiła. Z niepokojem zauważył, jak krew skapuje z kociej łapy na jego palce. Przyjrzał się ranie. Znów musiała łobuzować nocą. Pokręcił głową i podniósł dłoń do oczu. Widok krwi sprawił, że jego ciało przeszył dreszcz niepokoju. Uniósł jasne oczy na Babią, którą obserwował już od godziny. Zachodzące słońce zdawało się zalewać górę ogniem. Już dawno takiego krwawego zachodu nie widział. Zamknął powieki, ale pod nimi Babia wciąż płonęła żywym ogniem, a w tych płomieniach widział czyjąś twarz. Lodowata szpila strachu przeszyła mu serce. Poczuł niewytłumaczalny lęk o Baśkę. Jego pokrzywione reumatyzmem palce zaczęły nerwowo przeszukiwać kieszenie. W końcu znalazł ten przedmiot i wyciągnął go przed siebie. Zapinka z krzyżykiem niespodzianym zaświeciła dziwnym blaskiem w ostatnich promieniach słońca.
„Anielski orszak niech twą duszę przyjmie,Uniesie z ziemi ku wyżynom nieba…”
Mysłowice, 17 czerwca 2021 roku
Sszła w kondukcie żałobnym i czuła, jak wszystko przemija. Stare drzewa ocieniały zabytkową nekropolię przed czerwcowym upałem. Czuła żal, stratę i wyrzuty sumienia. Tak dawno jej nie odwiedziła, a teraz było już za późno. Żałobnicy sunęli powoli, przeciskając się między mogiłami. Spojrzała w prawo i dostrzegła Dominika, syna swojego kuzyna – pochylał się nad pobliskim świeżym nagrobkiem, przysłoniętym burzą kwiatów. W końcu trumna zawisła nad wykopanym dołem. Skrzekliwy głos księdza prowadzącego ceremonię zlewał się ze świergotem ptaków, które nic sobie nie robiąc z podniosłej chwili, szczebiotały nad głowami żałobników.
Jeden z mężczyzn wystąpił z szeregu. Wyciągnął z kieszeni mały błyszczący przedmiot i przyłożył go do ust. Dopiero gdy usłyszała pierwszy dźwięk, zdała sobie sprawę, że to harmonijka. Grający przymknął oczy, a melodia popłynęła wśród drzew, zagłuszając hałas ulicy. Zajda rozpoznała utwór Memory z musicalu Koty. Pomyślała, że matka uwielbia tę melodię. Widocznie jej siostra również, skoro grano ją na jej pogrzebie.
Celina z zachwytem wbijała wzrok w grającego mężczyznę.
– Mnie też tak, Basiu, zagrajcie, jak będziesz mnie do grobu kładła – wyszeptała Celina.
Baśka postanowiła nie reagować. Rozejrzała się tylko, by sprawdzić, kto usłyszał jej matkę. Jakaś kobieta wpatrywała się w nią z tłumu otaczającego trumnę. Baśka chwyciła mocniej pod rękę Celinę, która zdawała się słaba i krucha. Dopiero dziś rano, gdy szykowały się na pogrzeb, Baśka zdała sobie sprawę, że mama strasznie zmarniała. Stara garsonka wisiała na niej jak na wieszaku, sprężysty zazwyczaj krok stracił impet, a czerwone policzki jakby spłowiały. Nieubłagany czas przemykał się między jej palcami.
Ustawiły się w kolejce do złożenia kondolencji. Kuzyn Marcin, syn zmarłej ciotki Ewy, stał zmęczony, opierając się o swoją żonę. Karina była silną, korpulentną kobietą. Służyła mu wsparciem fizycznym i psychicznym. Celina Zajda całkiem się rozkleiła.
– Pod Babią miała jeszcze Ewusia przyjechać. Tak planowałyśmy…
Rzeczywiście była z siostrą zżyta. Nigdy nie mogła przeboleć tego, że Ewa wyszła za Ślązaka i wyprowadziła się do Mysłowic. Kiedy miały małe dzieci, częściej się odwiedzały. Ciocia Ewa przyjeżdżała z Marcinem i Iwonką w góry, a Celina wysyłała im później Basię. Zajda pamiętała te wakacje w Mysłowicach. Zawsze to coś innego niż Zawoja.
Na końcu ceremonii rodzina złożyła kwiaty. Karina koordynowała wszelkie prace.
– Ujek, dej jeszcze te blumy1 – poganiała wujka Alojza. – Ino niy uciekejcie, bo zaprŏszōmy na lajchynszmaus2 – zwróciła się do Baśki i jej matki.
Baśka spojrzała na kuzyna, który jednak zupełnie zdał się na żonę. Za nim stał ich nastoletni syn, Dominik.
W bramie cmentarza Baśka natknęła się na przypatrującą się jej wcześniej kobietę.
– Baśka, to ja, Ala.
Zajda przekrzywiła głowę i w mgnieniu oka rozpoznała towarzyszkę dziecięcych zabaw. Pamiętała, że Alicja jest od niej trzy lata starsza. To z nią bawiła się najlepiej podczas wakacyjnych pobytów u ciotki. Kobieta wciąż miała w oczach radość. Spontanicznie się przytuliły.
– Co? Zestarzałam się? – zapytała ją Ala.
Baśka pokręciła głową.
– Wcale nie. Wyglądasz pięknie.
– Ty się nic, Baśka, nie zmieniłaś.
– Musimy się kiedyś umówić. Podaj numer do siebie.
Alicja podyktowała jej kilka cyfr. Pożegnały się.
Stypa odbywała się w eleganckiej restauracji u wlotu ulicy Grunwaldzkiej. Baśka pamiętała ten lokal z czasów, gdy biegały z Alą od Rynku przez przejście podziemne aż do Powstańców, gdzie mieszkała jej ciotka.
Mysłowice wydały się jej mniejsze niż te z dziecięcych wspomnień. Usiadły z Celiną przy Marcinie i jego starszej siostrze Iwonie, która na pogrzeb przyjechała z Wielkiej Brytanii. Jako że rodzina Kariny mieszkała w Mysłowicach od trzech pokoleń, nad stołem zapanowała śląska gadka, do której Baśka miała wielką słabość. Po obiedzie nastąpiło rozprężenie. Marcin pochylił się do nich konspiracyjnie.
– Ciociu, chciałbym, żebyście zostały do jutra. Umówiłem nas u notariusza.
Spojrzały na siebie z matką.
– Chodzi o mieszkanie. Mama zostawiła testament, powiedziała mi przed samą śmiercią. Mieszkanie jest dla ciebie, ciociu.
Celina Zajda mało nie spadła z krzesła. Chciała coś powiedzieć, ale siostrzeniec przyłożył palec do ust.
– Karina jeszcze nic nie wie. Boję się jej powiedzieć.
Baśka nie mogła w to uwierzyć. Dlaczego ciocia Ewa nie przekazała mieszkania synowi bądź córce?
Marcin, jakby czytając z jej spojrzenia, dodał:
– Uznała, że ciocia Celina hojnie spłaciła jej dom po rodzicach w Zawoi, a ja i Iwona mieszkania dostaliśmy. Zresztą Iwonie nigdy nie wybaczyła, że się rozwiodła i wyjechała do Szkocji.
– A ty co o tym myślisz, Marcin? – zapytała poważnie Celina.
– Ja? – rzucił. – Nie mam z tym jakiegoś problemu, tylko się boję, że Karina zrobi aferę. Wie ciocia, jakie są baby…
Celina Zajda spojrzała na Karinę, która brylowała w towarzystwie.
– Zaprŏszōm na zista3! – wołała mężczyzn palących papierosy przed wejściem do lokalu.
Usiadła zaraz przy Marcinie, który zdawał się kurczyć przy kobiecie dwa razy większej od niego.
– A ty co? Możno gorzŏły nalŏć. Ujki czekajōm.
Baśka i Celina siedziały sztywno, nie wiedząc, co myśleć o słowach Marcina. To pewne, że czekała go z Kariną przeprawa. W trakcie deseru Baśka rozmawiała przez chwilę z Iwoną, starszą od niej o dziesięć lat. Kuzynka załamała się śmiercią matki, lecz już tego samego wieczoru miała samolot powrotny do Glasgow. Na pytanie Zajdy o to, jak jej się tam mieszka, odparła:
– Teraz tam jest mój dom. Mnóstwo osób z Mysłowic wyjechało na Wyspy za pracą.
– Masz tam kogoś?
– Mam. Ismael pochodzi z Pakistanu.
– Był kiedyś w Polsce?
– Nie i nie ma zamiaru. Tu wiele się jeszcze musi zmienić. – Iwona spoglądała ponuro na żałobników. Na Karinę wręcz z niechęcią. – A ty masz kogoś? – zapytała Baśkę.
Zajda upiła łyk kawy podanej do deseru.
– Właściwie to nie.
Kuzynka uniosła wysoko brwi i Baśka poczuła w żołądku ukłucie żalu.
– Dobrze mi samej – dodała.
– Mnie też tak się kiedyś wydawało – powiedziała Iwona głosem doświadczonej kobiety. – A, Marcin mówił mi o tym mieszkaniu. Jeżeli chodzi o mnie, nie mam nic przeciwko. – Zawiesiła na chwilę głos, spoglądając w stronę bratowej. – Na Karina jednak dŏwej pozōr, to chamliwŏ4 baba – dodała Iwona po śląsku. – I na jejch ujkōw5. – Wskazała wzrokiem koniec stołu, gdzie siedziało kilku mężczyzn w wieku od trzydziestu do sześćdziesięciu lat. Przekrzykiwali się, nie zwracając na nikogo uwagi.
Baśka z matką wyszły wcześniej, bo Celina była już bardzo zmęczona. Zatrzymały się na noc w hotelu Trojak. Baśka bała się być świadkiem scysji pomiędzy kuzynem a jego żoną Kariną. Gdy tylko zamknęły za sobą drzwi w pokoju hotelowym, Celina Zajda opadła ciężko na łóżko.
– No to się porobiło, Baśka. Co tej Ewusi przyszło do głowy, że mi mieszkanie zapisała?
Baśka wzruszyła ramionami.
– Może jej dzieci dały w kość? Słyszałaś, co Marcin mówił? Iwona wyjechała za granicę, Marcin jest ustawiony. To mieszkanie na Powstańców bardzo skromne, wymaga więcej remontów, niż jest warte.
– Chyba masz rację. – Celina Zajda zaczęła ściągać garsonkę, a później pończochy. – W każdym razie na co nam to mieszkanie?
Córka wzruszyła ramionami. Przez resztę wieczoru oglądały seriale, a Baśka z nudów przeglądała przy tym Instagram. W prawym rogu zobaczyła wiadomość od Ali, którą kilka godzin temu spotkała na cmentarzu. „Hej, Basiu, cieszę się z naszego spotkania. Jak będziesz chwilę w Mysłowicach, zapraszam na grilla na moją działkę”.
Zajda uśmiechnęła się na wspomnienie Alicji. Kiedy była mała, uwielbiała tę dziewczynę, ale czy łączyło je coś jeszcze po tylu latach?
Mysłowice, 18 czerwca 2021 roku
Noc w hotelu Trojak, którą spędziła w łóżku małżeńskim ze swoją matką, była wyczerpująca. Celina Zajda chrapała przeraźliwie, wpadając co jakiś czas w nieznośne dla Baśki bezdechy. Córka musiała ją szturchać, by znów nabrała powietrza i przerwała ciszę, która doprowadzała ją do palpitacji serca. Ku jej zaskoczeniu matka wstała o świcie wypoczęta i pełna energii.
– Ale się wyspałam! – powiedziała Celina, przeciągając się jak kot.
– Naprawdę? Całą noc tak chrapałaś, że ja nie zmrużyłam oka. W dodatku te bezdechy. Mamo, musisz iść do lekarza. Nie wiem, kto się zajmuje takimi sprawami. Może laryngolog? – przekonywała.
Matka nic sobie z tej uwagi nie zrobiła.
– Załatwmy szybko, co trzeba, bo chcę już wracać do domu. Wiesz, że nie lubię wyjeżdżać.
Baśka wiedziała o tym doskonale. Każdy wyjazd Celiny kończył się tym, że po jakimś czasie zrywała się jak dzikie zwierzę złapane we wnyki i chciała natychmiast wracać. U notariusza miały być na dziesiątą. Zeszły do restauracji i zjadły śniadanie. Kuzyn nawet nie zaprosił ich na poranną kawę. Baśka miała nadzieję, że udało mu się wytłumaczyć Karinie decyzję jego matki.
U notariusza pojawiły się pierwsze. Trochę je to zdziwiło, bo Marcin miał czekać na nie przed budynkiem. Sekretarka zaprosiła je do gabinetu. Usiadły przy długim, owalnym stole. Na ścianie wisiał tuż obok godła obraz świętej Barbary, patronki górników. Taki sam wizerunek miała u siebie ciocia Ewa. Ciekawe, czy jeszcze wisi w mieszkaniu na Powstańców. Czy jego też odziedziczą po ciotce? Co to właściwie zmieni w ich życiu? Zegar w złotej ramce wskazał pięć po dziesiątej i Zajda poprawiła się na krześle, spoglądając na matkę.
– Może zadzwoń do niego? – zaproponowała Celina.
Nie zdążyła wybrać numeru, gdy w drzwiach pojawił się Marcin. Na jego widok Baśka wydała cichy jęk. Kuzyn miał ślady paznokci na twarzy. Najwidoczniej próbował je zakamuflować podkładem, gdyż wokół czerwonych zadrapań rozciągała się żółta plama źle dobranego fluidu.
Celina Zajda już miała coś powiedzieć, lecz Baśka ścisnęła pod blatem jej dłoń.
– Przepraszam za spóźnienie – rzucił Marcin i ciężko opadł na krzesło.
Notariuszka usiadła u szczytu stołu i poprosiła zgromadzonych o dowody osobiste. Wyuczonym uprzejmym tonem rozpoczęła otwarcie i ogłoszenie testamentu zmarłej. Oprócz mieszkania na Powstańców chodziło też o ogródek działkowy, który przekazała synowi. Notariuszka była profesjonalna i taktownie starała się nie spoglądać na szramy na policzku Marcina. Na końcu zadała Celinie Zajdzie pytanie, czy przyjmuje spadek po siostrze. Kobieta spojrzała na Baśkę, a potem na siostrzeńca, jakby przez chwilę się wahając. Widząc to, Marcin odchrząknął i powiedział:
– Zgódź się, ciociu. Tak mama chciała.
– A ty? Co z twoją żoną? – Wskazała na jego policzek.
Mężczyzna uśmiechnął się półgębkiem.
– Ona taka już jest… Poradzę sobie.
Gdy po podpisaniu wszystkich dokumentów wyszli na zewnątrz, Marcin podał ciotce klucze do mieszkania.
– Chciałem tam z wami pójść, wytłumaczyć co i jak, ale rozumiecie – rzekł, wskazując na swój podrapany policzek. – Muszę wracać do domu załagodzić sytuację.
Baśka pokiwała głową.
– A ja myślałam, że tylko u nas baby są zawzięte – wypaliła znienacka Celina.
– Nie tylko, u nas też kobity charakterne.
Wsiadły do samochodu. Z Mikołowskiej na Powstańców było rzut beretem. Przejechały pod wiaduktem kolejowym, minęły kościół i sąd. Baśka nie mogła się powstrzymać, by nie zerknąć na okna pobliskiego Aresztu Śledczego. Dostrzegła z zaskoczeniem, że zostały zasłonięte. Nie zobaczy już więcej wydekoltowanych grypsujących partnerek aresztantów, które zawsze były obiektem jej dziecięcych fascynacji. Okoliczne zabytkowe fasady wciąż robiły na niej piorunujące wrażenie. Pamiętała, że jako mała dziewczynka wyobrażała sobie, że mieszkają tu damy w sukniach balowych i mężczyźni w aksamitnych frakach. Jakież było jej rozczarowanie, kiedy pewnego dnia weszły z Alą na podwórko jednej z tych najpiękniej zdobionych kamienic – w stylu secesyjnym, z elementami neobarokowymi. Zastały kopiące piłkę dzieci o brudnych twarzach oraz ich pijaną matkę siedzącą na schodach. Wygoniła je, rzucając przekleństwami, a jej dzieci biegły za nimi jeszcze przez kilkadziesiąt metrów. Tak się skończyła w głowie małej Basi bajka o damach żyjących w mysłowickich kamienicach. Może i tu były, ale dawno temu.
Wymyśliły wtedy z Alą legendę o porwanych księżniczkach. Szukały ich całe wakacje w parku Promenada i nad Przemszą. Fantazjowały, że są zamknięte w tajemnej komnacie w kopalni Mysłowice i że one muszą je odnaleźć. Doszły raz nawet na ulicę Świerczyny, sąsiadującą z kopalnianymi budynkami. Gdy jednak Basia zobaczyła wychodzących z szychty górników o powiekach czarnych od węglowego pyłu, uciekała gdzie pieprz rośnie. Tak, Mysłowice były miastem kontrastów.
Z Krakowskiej skręciły w Szymanowskiego i dalej na Powstańców, mijając plac Wolności. Baśka jechała powoli, przyglądając się zabytkowej bryle mysłowickiego ratusza, Biedronce umieszczonej w dawnej hali kolejowej i starym kamienicom. Nic się nie zmieniło. W tej części miasto wydało się Zajdzie zastygłe jak skorupa żółwia.
Minęły dworzec i zaparkowały na chodniku obok mieszkania ciotki. Wysiadły z samochodu i stanęły, wpatrując się w brudne cegły skromnej kamieniczki. Była jedną z trzech stojących w małych odstępach na końcu ulicy, tuż przed zabytkową przewiązką i parkiem. Niegdyś mieszkały tu rodziny kolejarzy. Odziedziczone lokum mieściło się na pierwszym piętrze. Okna w prawie całym trzypiętrowym budynku były wymienione na plastikowe, a szczyty kamienic, zakończone murem pruskim, prezentowały się lepiej niż parter i podpiwniczenie. Wspięły się po schodkach prowadzących do klatki schodowej. Celina Zajda ujęła drewnianą balustradę i krok po kroku pokonała schody. Odwiedzały to miejsce setki razy. Teraz jednak było nieco inaczej. Rozglądały się na boki. Matka podała Baśce klucz.
– Otwieraj, Basieńko.
Zajda otwarła dwa zamki i uchyliła drzwi. Ostatni raz była tu osiem lat temu. W mieszkaniu unosił się zapach dyfuzora zapachowego. Na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło. Ciotka Ewa nie lubiła zmian. Na ścianach w przedpokoju wciąż była ta sama boazeria, a na podłodze stare linoleum. Ta sama meblościanka w dużym pokoju, ta sama tapeta na ścianach. Niby wszystko jak dawniej. Baśka jednak zapamiętała to miejsce jako modne i nowoczesne. Teraz mieszkanie sprawiało wrażenie lichego i zniszczonego.
Celina Zajda zatrzymała się przed ścianą zdjęć. Na jednym z nich stała razem z siostrą na tle Babiej Góry. Opierały się plecami o swoich mężów, ojca Baśki i wujka Gienka. Baśka dotknęła pleców matki, która zatrzęsła się ze wzbierającego w niej płaczu. Była teraz taka mała i pokurczona. Zupełnie jak to mieszkanie, które kiedyś zdawało się piękne i przestronne. Tuliła się do matki.
– Planowałyśmy, że do mnie przyjedzie. Miałyśmy iść na grzyby.
– Wiem, mamo. Wiem.
Usadziła matkę na kanapie. Upał wlewał się przez okna, a drobinki kurzu wirowały w smugach światła. Czuła się jak w muzeum pełnym pamiątek i wspomnień. Siedziały tak dobry kwadrans.
– Co chcesz teraz zrobić, mamo?
Celina się podniosła, jak gdyby jej chwilowa słabość się nie wydarzyła.
– Jak to co? Musisz tu jakoś zagospodarować, odświeżyć i wynająć mieszkanie.
– Ja?
– No a co, ja? Na starość mam się użerać? Mieszkanie jest twoje. Postarasz się, to wynajmiesz z zyskiem i będziesz miała dodatkowy grosz.
– Ale mamo, tak wypada? Co na to Marcin i Iwona powiedzą?
Celina Zajda sapnęła z niecierpliwością.
– Baśka, zejdź na ziemię. Ty musisz rodzinę zakładać. Pieniądze jakieś odłożyć. Ja już długo nie pożyję, a ty co na tej policji zarobisz? A tak to i na wczasy będziesz miała, i samochód może zmienisz. Takim dziadem jeździsz rozklekotanym. Boję się, czy my do domu tym z powrotem dojedziemy.
Baśka, kręcąc głową, zaczęła lustrować mieszkanie. Łazienka wymagała generalnego remontu. Ściany, podłogi i meble także były do wymiany.
– Ale skąd ja wezmę fundusze na remont? Wiesz, ile biorą firmy?
Celina Zajda przekrzywiła głowę w sposób, który jej córka doskonale znała – zbliżała się jakaś matczyna złota rada.
– To remontuj sama. Do płytek weź fachowca, do podłóg też. Ale malowanie i inne rzeczy możesz zrobić samodzielnie. Nie pamiętasz, jak zawsze tapetowałaś i malowałaś nasz dom z tatą? Byłaś w tym lepsza niż niejeden chłop.
Uśmiechnęła się lekko do tych wspomnień. Tak było. Razem z ojcem stanowili zgraną ekipę remontową. Nie miał syna, więc we wszystkim musiała mu asystować.
– Właściwie za tydzień zaczynam urlop. Trzy tygodnie, bo nazbierało się zaległego z zeszłego roku.
Matka poklepała ją po ramieniu.
– Dasz radę, Basia. Kto jak nie ty? Mam odłożone trochę pieniędzy. Dołożę ci na te panele, płytki i co tam jeszcze trzeba. A teraz wracajmy. Nogi mnie bolą i zapomniałam lekarstw. Poza tym chciałam zdążyć do kościoła na siedemnastą. Ty też byś się przeszła.
Baśka przewróciła tylko oczami.
Gdy zamykała mieszkanie, otworzyły się drzwi naprzeciwko. W progu ukazała się głowa sąsiadki, którą widziała na pogrzebie. Pamiętała ją z wizyt u ciotki. Czasem wpadała na kawę.
– Dzień dobry – przywitała się Zajda.
– Prõwdã Ewusia gŏdała, iże szwestrze6 zapisała pōmiyszkanie w familoku – odezwała się kobieta.
Nie wiedząc, co odpowiedzieć, Baśka tylko się uśmiechnęła.
– No i dobrze, bŏłach sie, iże sie jakeś chachary7 wkludzōm8.
– Przyjadę za tydzień. Jakby co, proszę dzwonić do Marcina. Ma pani do niego numer telefonu?
– Ja, mŏm.
Kobieta jeszcze się jej przyglądała i Baśka czuła, że za chwilę padnie pytanie o jej stan cywilny.
– Do zobaczenia – pożegnała się szybko i zbiegła po schodach do matki, która czekała przed budynkiem.
Celina Zajda gawędziła z dwiema nastolatkami siedzącymi na murku przed kamienicą. Po drugiej stronie ulicy mieściła się szkoła. Uczniowie wylewali się z jej otwartych na oścież drzwi.
– Jedziemy? – zapytała matkę, która zdawała się jej nie zauważać, pochłonięta rozmową.
– Już, Basiu – odpowiedziała i wskazała na jedną z dziewczyn. – To jest Marzena, mieszka w kamienicy obok – wytłumaczyła.
Dziewczyna spojrzała na Zajdę badawczym wzrokiem. Miała bystre, smutne oczy. Ona i jej koleżanka nosiły obszerne czarne spodnie i przykrótkie bluzki, odsłaniające wąski pasek brzucha. Otulone długimi do pasa włosami, wyglądały podobnie jak wszystkie nastolatki podążające ślepo za modą. Nie mogła się nadziwić, że jeszcze niedawno dziewczyny w ich wieku chodziły w obcisłych rurkach i neonowych kolorach. Poczuła się staro i nieatrakcyjnie. Właściwie zawsze uważała, że jest brzydka. Jedynie oczami mężczyzny potrafiła się sobie przyglądać z uśmiechem. Gdy była zakochana. Ale to się już nie zdarzy.
Otwarła drzwi samochodu i jeszcze raz spojrzała na fasadę budynku. Było w nim coś mrocznego. Jakby wciąż tkwił tutaj duch dawnych czasów. Z tyłu słychać było pociąg ciągnący na peron dworca. Zabytkowa przewiązka zawieszona nad ulicą pomiędzy budynkami wydała się jej bramą do zieleni parku, w którym ptasi koncert trwał w najlepsze.
– Pani mieszka pod Babią Górą? – zapytała cicho jedna z dziewczyn.
– Tak, w Zawoi.
– Tam musi być pięknie – odparła ta o smutnych oczach.
Zawoja, 27 czerwca 2021 roku
Siedziała z dziadkiem Uciechą przed domem i popijała kawę.
– Juhasa mi brakuje – odezwała się w końcu po długiej chwili milczenia.
Niebieskie oczy Uciechy wciąż spoglądały na Babią.
– Co tu godoć, dobre psisko posło. Ale nie kcom drugiego. Teroz mom koty – odparł, czochrając jednego z tych, które ludzie podrzucali mu regularnie pod drzwi. – Do psa to trza mieć siły, a kot to se do rady bardziyj jak pies.
– Co racja, to racja – odpowiedziała, biorąc na ręce swoją ulubioną kocicę, rudą piękność bez jednego ucha.
– I co, sikorecko, na Ślosk jedzies? Jakbyk nie był tokim dziodom, to byk ci ta pomógł z tomi remontami. A tak to co? Ino siedzieć przed chałupom i sie z tomi kotomi grzoć w słońcu.
– Dam radę, dziadku. Spokojna głowa. Zawsze to jakaś przygoda. I tak nie miałam planów na urlop.
Milczeli, wsłuchując się w śpiew rudzika. Uciecha zajadał truskawki, które mu przyniosła. Najpierw obwąchiwał każdą, a później, trzymając za szypułkę, smakował powoli. Nie pozwolił Baśce ich umyć, twierdząc, że całe życie jadł owoce prosto z krzaka. Wstała.
– Jadę, dziadku. Jak wszystko pójdzie po mojej myśli, to wrócę za trzy tygodnie. Chyba że czegoś mi zabraknie.
Spojrzała na szczyt Babiej Góry. Ostatnio nie lubiła jej opuszczać. Czuła się tu bezpiecznie, w jej cieniu, pod jej magiczną ochroną, w którą coraz bardziej wierzyła. Uciecha zatrzymał ją w progu i wyciągnął przed siebie dłoń.
– Noś to, sikorecko. Ksyzyk niespodziany cię łochroni.
Nie podobał się jej pomysł chodzenia z krzyżykiem, który większość ludzi wzięłaby za swastykę. Dla górali był to jednak amulet chroniący przed wszelkim złem. Dla świętego spokoju wzięła od dziadka krzyżyk wytłoczony na metalowej zapince i schowała go do kieszeni.
Wsiadła do nagrzanego samochodu i otworzyła okna po obu stronach. Pomyślała, że to będzie długa droga. Starego passata kombi załadowała pod sufit sprzętem i materiałami budowlanymi, nadkola niemal tarły o opony z obciążenia.
– A tak na ciebie narzekałam, staruszku, a tu proszę, nareszcie twój wielki bagażnik się na coś przydał.
Mijała znajome domy i drzewa. Po drodze zatrzymała się w Makowie Podhalańskim. Chciała ostatni raz zjeść ulubione lody na urokliwym ryneczku. Przyglądała się przechodniom spacerującym pod markizami małych sklepików, w których w odróżnieniu od wielkich marketów wciąż można było uciąć sobie pogawędkę ze sprzedawcą. Trochę bała się wyjazdu do Mysłowic, ale równocześnie nie mogła się doczekać efektów remontu mieszkania po ciotce. Sięgnęła po telefon wibrujący w torbie.
– Hej, Marcin. Co jest? Złapałeś mnie w drodze do Mysłowic.
– Cześć, Basiu. Zbierałem się dwa dni, żeby do ciebie zadzwonić. Bardzo cię przepraszam, że tak głupio wyszło. – W słuchawce zawisła cisza, której Baśce nie bardzo chciało się przerywać. – Wiesz, Karina jest wybuchowa, ale to dobra kobieta. Jeżeli potrzebujesz pomocy przy remoncie, możesz na mnie liczyć. Jak będzie trzeba, poproszę jeszcze kogoś, któregoś z wujków Kariny. Ma ich całą masę. – Zaśmiał się, próbując ukryć zmieszanie.
– Dzięki. Na razie spróbuję sobie poradzić sama. Jestem umówiona z fachowcem od płytek, mam niezbędne materiały. Ale odezwę się. Wpadnij na Powstańców, bo będzie mi trochę samotnie. Nie znam tu nikogo.
Gdy się rozłączyła, pomyślała, że właściwie kogoś zna. Była przecież Alicja. Obiecała jej, że się spotkają. Wpakowała do ust koniuszek lodowego wafelka i wsiadła z powrotem do samochodu. Nie zatrzymując się więcej, dojechała do Mysłowic. Zwolniła tylko na wysokości Zatoru, gdy jej wzrok uciekł w kierunku rozpędzonych wagoników kolejki górskiej w parku rozrywki. Była tam raz i zapamiętała to uczucie spadania. Ten sam świdrujący ból brzucha i brak tlenu, który towarzyszył jej niemal co noc. Sny, które oplatały ją jak pajęczyna, gdy tylko zamykała oczy.
Wjechała do Mysłowic, sunąc w korku. Gdy zaparkowała pod kamienicą na Powstańców, czuła się bardzo zmęczona. Mimo popołudniowej pory upał był nieznośny. Wyszła z samochodu i oparła się o maskę. Sięgnęła do kieszeni po paczkę papierosów. Powrót do palenia był jedną z jej kolejnych porażek. Wypalała cztery papierosy dziennie: rano, w południe i po południu, a czwartego trzymała w rezerwie, z której niemal codziennie korzystała. Zapalała go nieraz w nocy, gdy budziła się zlana potem. Gdy w snach widziała Darka. Zaciągała się wtedy łapczywie związkami siarki, fenolów i estrów zawartymi w dymie papierosowym, jak gdyby mogły jej dać zapomnienie. Były też sny gorące, w których kochała się z Tomkiem na biurowym krześle. Ci dwaj mężczyźni wirowali w jej głowie nocami. Rano zawsze wstawała bardziej zmęczona niż wieczorem. Miała nadzieję, że może zmiana miejsca jej pomoże. Od czasu powrotu z Krakowa trwała w tej matni, nie mogąc zrobić kroku naprzód.
Zaciągnęła się i spojrzała na okna budynku. Uświadomiła sobie, że jest obserwowana. Kilkoro starszych mieszkańców spoglądało na nią z zaciekawieniem. Powinna wnieść sprzęt do mieszkania. Nie chciała, by ktoś wykradł go w nocy z samochodu. Jednak cień drzew i śpiew ptaków w parku Promenada, który był nieopodal, kusił ją swoimi urokami. Zamknęła samochód i ruszyła przed siebie. Stanęła pod przewiązką, obiecując sobie, że musi dowiedzieć się czegoś o jej historii. Spojrzała w górę i niespodziewanie poczuła wewnętrzny chłód. Szum drzew przypominał westchnienia. Zrobiła kilka kroków i zatrzymała się przed pamiątkową tablicą stojącą przy wejściu do parku – upamiętniała Polaków, którzy ginęli w tutejszym więzieniu. Podczas wojny zabijali ich Niemcy, a po wojnie byli represjonowani przez Służbę Bezpieczeństwa. Zerknęła w dół wzniesienia, gdzie w miejsce dawnych baraków stworzono piękny staw z fontanną oraz alejki spacerowe.
Zeszła niespiesznie po schodach. Cień drzew niósł przyjemny chłód. Spojrzała w stronę ławek i zobaczyła tę samą dziewczynę, z którą jej matka rozmawiała tydzień temu przed kamienicą. Nie mogła sobie przypomnieć, jak miała na imię. Nastolatka pisała coś w telefonie. Chciała do niej podejść, ale zatrzymała się w pół kroku, dostrzegłszy, że ktoś siedzi razem z nią. Pomyślała, że to pewnie jej chłopak. Obrócił się na chwilę w jej stronę. Skręciła w prawo w kierunku alejki, która doprowadziła ją do uroczego źródełka. Głowę lwa, z której wypływała woda, niedawno widocznie odrestaurowano. Zanurzyła dłonie w zimnej wodzie i chlusnęła nią sobie w twarz. Tego jej było trzeba w ten upalny dzień.
Postanowiła wrócić do samochodu, by wziąć się do rozładunku sprzętu. Najważniejsze były narzędzia, które pożyczyła od sąsiada: wiertarka udarowa, wkrętarka, wyrzynarka i cała masa innego cholerstwa niezbędnego przy remoncie. Musi je zwrócić w nienaruszonym stanie. Gdy doszła do samochodu, zastała Marcina siedzącego na murku przed kamienicą.
– Hej, co ty tu robisz?
– Przecież mówiłaś, że jedziesz do Mysłowic. Zresztą – wskazał dłonią na kobietę, która wciąż wisiała w oknie, oparta na poduszce – sąsiadka zadzwoniła.
Baśka właściwie nie wiedziała, jak z nim rozmawiać. Choć Marcin ją zapewnił, że nie ma problemu z zapisem w testamencie, nie wiedziała, jak jest naprawdę.
– To co, pomóc ci? – zapytał, wskazując na wyładowany po brzegi bagażnik passata.
– Byłoby miło.
Otworzyła mieszkanie i zaczęli wnosić rzeczy. Wkrótce dołączyło do nich kilku mężczyzn z sąsiedztwa, którzy najwyraźniej dobrze znali Marcina. Twarz jednego z nich wydała się Baśce znajoma, więc uśmiechnęła się do niego.
– A piwo bydzie po robocie? – zapytał z pękiem listew wykończeniowych w dłoniach.
Zajda dopiero teraz rozpoznała w nim jednego z wujków Kariny.
– Bydzie!
– Ino Tyskie, zimne.
Tak jak obiecała, po robocie było piwo. Usiedli z tyłu kamienicy, z widokiem na cały dworzec, perony i bocznice.
– Dyć samŏś, dziołcha, niy szafniysz9 tygo rymōntu, tukej trza fachmana. Wetnã sie10 ô halba11, co niy dŏsz rady – komentował jeden z sąsiadów, który pomagał przy noszeniu.
– O flaszkę to może nie – odpowiedziała Zajda – ale jak dam radę, to weźmie pan myjkę ciśnieniową i wyczyści te brudne cegły na fasadzie budynku. – Wyciągnęła do niego dłoń. – Zakład?
Mężczyźni popatrzyli po sobie. Marcin parsknął śmiechem.
– I co, myśleliście, że wasze baby dożarte? To poznajcie góralicę!
Sąsiad, któremu rzuciła wyzwanie, wstał, otarł ręce o spodnie i uścisnął mocno jej dłoń. Mierzyli się wzrokiem niczym rewolwerowcy.
– Przy czym nie kładę kafelków. Resztę zrobię sama.
– Ugŏda stoji.
Wbrew wszystkiemu przyjemnie jej było siedzieć z tymi twardymi Ślązakami o wielkim poczuciu humoru. Zaskoczyli ją swoją otwartością. Myślała, że trochę jej zajmie zapoznanie się z sąsiadami, a tu proszę, już traktowali ją jak swoją.
– Dobrze cie tukej widzieć, bo już bōło tak jakoś smyntnie – powiedział jeden z sąsiadów.
Spojrzała pytająco na Marcina.
– Mieliśmy tu tragedię. Kilka miesięcy temu ktoś zabił córkę Wieczorków, Justynę.
Wszyscy spuścili głowy. W jednej chwili miła atmosfera się rozpłynęła.
– Nie złapali zwyrodnialca. Wieczorkowie nie mogą dojść do siebie. Wszyscy pilnują teraz swoich córek jak oka w głowie – kontynuował kuzyn.
– Niy strŏsz jeji, bo jeszcze nōm uciyknie – przerwał mu wujek Kariny.
– Alojz, ty niy rōb nŏs za bozna12, bo take mōmy czasy, co na wszyjsko trza dŏwać pozōr – odparł Marcin.
Baśka spojrzała na sunący wolno pociąg. Starała się odrzucić informację, którą przed chwilą usłyszała. Obiecała sobie, że chociaż podczas urlopu odpocznie od brudów tego świata.
– To przykre – skomentowała lakonicznie, nie chcąc podejmować tematu.
– Ty, dziołcha, robisz na policyji? – dopytywał najmłodszy z towarzystwa.
– A co, u was baby nie pracują w takich zawodach?
– Moja szwestra robi w Straży Miejskiej, takiym mysłowickim FBI.
Wszyscy się zaśmiali.
– To musi fajnŏ dziołcha – odpowiedziała, próbując naśladować ich śląską gadkę.
Dalsza rozmowa krążyła wokół lokalnych spraw, o których Zajda nie miała pojęcia. Przeżywano remont Parku Zamkowego, w który miasto zainwestowało grube miliony. Trzech mężczyzn pracowało w kopalni Mysłowice-Wesoła, więc siłą rzeczy w końcu zaczęli mówić i o tym.
– Fedrujymy na tyj ścianie już ôd tydnia13. Kamynia je za tela14 – relacjonował wujek Alojz. – Dali mi modygo pod flyjgã15. Gôwniŏrz psinco umiy.
Niewiele rozumiejąc z tych opowieści, Baśka pożegnała się i poszła do samochodu po ostatnią torbę z ubraniami i kosmetykami. Jutro zaczyna remont i musi się wyspać. Stojąc przed passatem, zwróciła uwagę na tablicę informacyjną. Podeszła do niej i urwała kartkę z telefonem z ogłoszenia o treści: „Wykończenia, łazienki, gładzie, panele – TANIO!”. Szarpnęła zbyt mocno i ogłoszenie spadło na chodnik, a przed jej twarzą pojawiło się to, co było pod spodem. Nekrolog Justyny Wieczorek opatrzony był zdjęciem. Piękna dziewczyna o długich czarnych włosach. Wyglądała jak setki innych. Niemal identycznie jak ta, którą widziała przed chwilą na Promenadzie. Podniosła z ziemi ogłoszenie i przyczepiła je na nowo zardzewiałą pinezką. Zamknęła na chwilę oczy, a pod powiekami pojawił się obraz duszonej Justyny Wieczorek. Otarła szybko twarz. Ma urlop. Obiecała sobie. Żadnych zabójstw, gwałtów ani narkotyków. Nic nie zmąci jej spokoju.
Mysłowice, 28 czerwca 2021 roku
Wbrew obawom zasnęła w łóżku ciotki od razu, a obudziła się wypoczęta pięć po ósmej. Słońce wpadało przez okno, sprawiając, że wnętrze wydało się jej dużo ładniejsze niż wieczorem. Po śniadaniu składającym się z muesli z mlekiem zabrała się do mierzenia łazienki i innych pomieszczeń. Wzięła ze sobą plik kartek, ołówek i linijkę. Lubiła rysować. Zawsze marzyła o dekorowaniu własnego wnętrza. U mamy nie próbowała nic zmieniać, bo wszystko, co było w ich domu, jej ojciec zrobił sam, choć nie bez jej pomocy. Szafki, podłoga, półki – każda z tych rzeczy przypominała jej nieżyjącego tatę. Za to teraz wreszcie miała pole do popisu. Choć nie planowała tu zamieszkać, pragnęła być dumna z tego miejsca.
Rozrysowała plan mieszkania na kartce. Następnie wzięła kolejny arkusz papieru i zajęła się projektowaniem łazienki. Nie mogła jednak zaszaleć, bo pomieszczenie mierzyło jakieś trzy i pół metra kwadratowego. Chciała wykorzystać drewno i kamień, ale miała bardzo ograniczony budżet. Gdy usłyszała dzwonek do drzwi, zdała sobie sprawę, że jest już południe. Fachowiec, z którym umówiła się na wycenę łazienki, stał na wycieraczce. Mężczyzna omiótł łazienkę krytycznym wzrokiem. Zajda pokazała mu na wyświetlaczu kilka projektów, którymi się inspirowała. Wyciągnął miarkę i poprzykładał ją od niechcenia do ścian.
– Ten stary junkers to będzie do wymiany?
– Tak, oczywiście. Zamontujemy nowy.
– Hydraulikę trzeba nową zrobić – kontynuował fachowiec.
Baśka przyglądała mu się z zaciekawieniem. Nie tak wyobrażała sobie budowlańca. Facet był ubrany w eleganckie spodnie i niebieską koszulę. Miał starannie przyciętą brodę, zapewne u barbera.
– Osiem tysięcy.
Stanęła jak wryta.
– Plus materiały. Jeżeli mam przywieźć sanitariaty i inne rzeczy, zwrot kosztów transportu.
Zajda zagryzła wargi.
– Dlaczego tak dużo? Nie zajmie to panu więcej niż tydzień.
Mężczyzna pogładził się po brodzie.
– Drogo? A kiedy ostatnio korzystała pani z usług fachowca?
Rozłożyła ręce. Miał rację, nawet nie pamiętała. Gdy jej ojciec czegoś nie potrafił, pomagał im sąsiad.
– Nie stać mnie na pana.
– Taniej pani nikt nie zrobi. Ceny idą w górę.
– Ja rozumiem, ale osiem tysięcy za tydzień roboty? Nie mam tyle.
Mężczyzna wzruszył ramionami i skierował się do wyjścia. Baśka sięgnęła po pierwszego papierosa. Czuła się podłamana. Łazienki nie zrobi sama. Musiałaby mieć zgrzewarkę do rur. Łatwo coś zrobić źle. Zadzwoniła pod numer, który znalazła na tablicy informacyjnej, i umówiła się z kolejnym budowlańcem. Do wieczora pakowała do kartonów rzeczy ciotki. Umyła lodówkę i poszła do marketu. W drodze na zakupy zadzwoniła do Alicji Śmiałek. Miała wielką ochotę się z nią spotkać.
– Hej, z tej strony Baśka. Obiecałam, że się odezwę, gdy przyjadę do Mysłowic – przywitała się trochę niepewnie.
– Baśka? Świetnie, że dzwonisz. Masz jakieś plany na dzisiejszy wieczór?
– Właściwie to nie.
– W takim razie zapraszam cię na działkę na grilla. Będą moje koleżanki z pracy.
– Z przyjemnością. Jak tam trafię?
– Wbij w mapę „ROD Jutrzenka” na Huty Rozalii. Jesteśmy od osiemnastej. Daj znać, jak będziesz przy wejściu, ktoś po ciebie przyjdzie.
– Bardzo się cieszę. Co mam kupić?
– Nic, po prostu bądź.
W markecie Baśka wybrała z półki z alkoholami piwo kraftowe. Cieszyła się, bo nie uśmiechał się jej samotny wieczór w mieszkaniu, po którym wciąż hulał duch ciotki.
Gdy szła wzdłuż ogrodzenia ogródków działkowych, nie mogła się nadziwić ludzkim pomysłom. Ile domków i ogródków, tyle osobowości. Były te bogate, których właściciele nie szczędzili funduszy na zakupy w marketach budowlanych i zaopatrywali się w najnowsze grille gazowe, huśtawki, fontanny i figurki ogrodowe. One jednak wydawały się Baśce nudne. Jej największą uwagę przyciągały działki, których gospodarze wykazywali się kreatywnością, wytwarzając sprzęty ogrodowe z różnych przedmiotów. Donice zdobione mozaiką wykonaną z rozbitych talerzy, gazony ze starych opon, huśtawka z krzesła bez nóg zawieszonego na sznurze. To wszystko było piękne. Wywoływało uśmiech na jej twarzy, bo oczami wyobraźni widziała tych działkowców, którzy z zapałem planują kolejne prace w swoich ogrodach. Nie była w stanie sobie nawet wyobrazić, czym był taki ogródek dla mieszkańców bloków, zmęczonych hałasem i brakiem przestrzeni w małych metrażach. Gdy zbliżała się do bramy, upojona zapachem jaśminu, dostrzegła przed sobą mężczyznę. Na jego widok stanęła jak wryta. Zabrakło jej tchu. Odruchowo złapała się za szyję, próbując rozpiąć niewidzialne guziki. To był on. Darek.
– Basia? – zapytał, wkładając z rozbawieniem ręce do kieszeni dżinsów.
Nie potrafiła odpowiedzieć. Przekrzywiła głowę jak paleontolog na widok żywego okazu dinozaura. Podeszła dwa kroki i przyglądała się jego oczom.
– Jestem Maciek, mąż Ali. – Był wyraźnie zmieszany jej zachowaniem.
Nim się jednak odezwał, Zajda już wiedziała, że to nie Darek. Brakowało mu wgłębienia na brodzie. Oczy… one też były inne. Zamrugała, zdając sobie sprawę, że zachowuje się jak idiotka.
– Dobrze się czujesz? Ala prosiła, żebym cię przyprowadził…
Wzięła głęboki oddech, próbując zapanować nad mimiką.
– Taaak – powiedziała przeciągle – po prostu pomyliłam cię z kimś innym.
Podążyła za mężczyzną, który poprowadził ją do ogrodu pełnego drzewek owocowych. Przywitała się z dwiema koleżankami Alicji.
– Maćka już poznałaś – powiedziała Ala, obejmując męża w pasie. – Dagmary, mojej córki. chyba nie będzie. Wiesz, jak to jest z młodzieżą. Zawsze chodzą swoimi ścieżkami.
Maciek spojrzał zaskoczony na żonę.
– Gdzie poszła? Zabroniłem jej spać u koleżanek.
– Do Agaty, jej rodzice na pewno ich nie wypuszczą z domu, o to bądź spokojny.
Baśka odeszła kilka kroków, nie chcąc przeszkadzać w rozmowie. Postawiła piwo na stoliku. Nie pozostała długo w samotności, bo do rozmowy zagarnęły ją dwie koleżanki Ali z pracy, Klaudia i Martyna. Dopytywały Baśkę o sprawę Bestii spod Babiej Góry. Ala musiała im wszystko opowiedzieć, widocznie śledziła doniesienia w telewizji. Odpowiadając, Zajda kątem oka widziała, jak Alicja całuje namiętnie męża na pożegnanie.
– No i po mężu. Maciek poszedł na nockę.
– A gdzie pracuje? – zapytała Baśka.
– Na Wesołej, w kopalni.
Zajda przyłapała się na tym, że wyobraziła go sobie w górniczym hełmie, z twarzą umorusaną węglem.
– To pijemy, dziewczyny! – zawołała gospodyni i wyciągnęła w stronę Zajdy ozdobioną palemką szklankę z jakimś kolorowym alkoholem. – Opowiadaj, Baśka, jakie te chłopy u was, w górach.
Świetnie się bawiła. Nie spodziewała się, bo prawie nie znała tych kobiet. Gdy wypiły, zamieniły polszczyznę na śląską gadkę, a wtedy zrobiło się naprawdę zabawnie.
– Alech mu nazdała, aże słowa niy mōg pedzieć! – chwaliła się Klaudia, jak postawiła się szefowi w pracy. – Stŏł, choby go wryło. I dŏł mi yntlich16 ta piyprzōnŏ podwyżka. A jŏ gupiŏ tyrałach na nia pōł roku.
– Wypijymy za to, dziołchy! – krzyknęła Martyna, wznosząc kieliszek.
Baśka nie mogła się na nią napatrzeć, bo była naprawdę piękna. Gdy przechylała lampkę wina, jej bransoletki zadzwoniły.
Tylko Ala prawie nie piła. Ciągle zerkała nerwowo na telefon. Baśka spojrzała na nią pytająco.
– Próbuję się do Dagmary dodzwonić. Nie odbiera, nie odpisuje na SMS-y. Pewnie wyszły jednak z domu. Denerwuję się.
– Rozumiem, ale nie popadaj w paranoję. Mówiłaś, że ona ma szesnaście lat.
Alicja potarła twarz.
– Jasne, tylko ty nie wiesz, co się u nas stało niedawno.
– Słyszałam.
Spojrzenia czterech kobiet spotkały się ze sobą. Gdzieś za płotem zaszczekał pies. Kilka posesji dalej było słychać radiową listę przebojów, a między nimi trwała cisza – niewypowiedziany strach przed nieznanym niebezpieczeństwem.
– Może zadzwoń do rodziców tej Agaty.
– Dagmara będzie na mnie zła.
– No tak, ale przecież nie możesz się tak męczyć.
Klaudia i Martyna podeszły bliżej.
– Dziewczyny, nie psujemy imprezy, zróbcie sobie drinka. – Ala próbowała przykryć zdenerwowanie szerokim uśmiechem. – Na pewno gówniara zaraz się znajdzie.
Niepostrzeżenie zrobiło się ciemno. Martyna puściła muzykę przez głośnik bluetooth, podczas gdy Ala rozmawiała cicho przez telefon w kącie ogrodu. Baśka gawędziła z nowymi koleżankami. Całe szczęście, wolały opowiadać o sobie. Klaudia mieszkała na Kosztowach i miała dwie córki w wieku przedszkolnym. Martyna była singielką, niedawno rozstała się z narzeczonym.
Nagle dobiegł je głos Ali, coraz bardziej podniesiony i nerwowy. Pobrzmiewały w nim histeryczne nuty.
– Jak to jej nie było?! Przecież umawiały się z Agatą przez telefon. Sama słyszałam! Chcę z nią porozmawiać, dajcie mi ją do telefonu.
Alicja czekała chwilę, z całej siły przyciskając komórkę do policzka. Jej źrenice rozwarły się nagle, jakby w nadziei. Po chwili jednak spuściła wzrok i schowała telefon.
Baśka przyglądała się koleżance, czując niezrozumiałą ulgę. Głęboko w środku cieszyła się, że sama nie jest matką. Chyba nie była gotowa na problemy nastolatków. Swoją drogą, Ala musiała urodzić Dagmarę bardzo wcześnie.
– Jak możemy ci pomóc? Chcesz jej poszukać? – zaproponowała Zajda.
Ala usiadła zrezygnowana na krześle.
– Ma któraś papierosa? – zapytała.
– Przecież ty nie palisz – zrugała ją Klaudia.
– Ale teraz bym zapaliła.
Baśka przypomniała sobie o swoim małym papierosowym deputacie, który chowała w torbie. Wyciągnęła paczkę. Martyna spróbowała przerwać ciszę.
– Nie martw się, Ala, tak to jest z młodzieżą. Jesteś dla niej bardzo pobłażliwa.
Baśka skrzywiła się na ten docinek, zastanawiając się, jak można tak komentować czyjeś życie w trudnej sytuacji.
Alicja wpatrywała się w żar na końcu papierosa, który czerwonym blaskiem rozjaśniał jej twarz.
– Pierwszy raz mnie okłamała. Wmanewrowała w to swoją koleżankę. Miała ją kryć.
Wypity przez kobiety alkohol szybko wyparował, mieszając się z wonią jaśminu.
– Głupio wyszło, wreszcie się z wami umówiłam… – Spojrzała na Zajdę. – Specjalnie przyszłaś, a ja muszę się zwijać i jej szukać.
Klaudia też musiała jechać do dzieci. Martyna jakoś się wykręciła. Po chwili Baśka wracała z Alą w kierunku Mikołowskiej.
– Pewnie myślisz, że przesadzam?
– Wcale nie. Nie mam dzieci, nie wiem, jak to jest.
Ala nagle przystanęła i spojrzała na nią poważnie.
– Wpadłam, jak miałam osiemnaście lat. Całe życie Dagmary starałam się ją wychować tak, żeby nie popełniła moich błędów. Chyba mi się nie udało, Baśka… – Przytuliła koleżankę spontanicznie. W ramionach Zajdy Ala wzięła ciężki oddech.
– Damy radę. Ona ma konto na Facebooku? – zapytała Baśka.
– Ma, ale nie chce mnie przyjąć do znajomych.
– Pokaż.
Ala wyszukała w aplikacji profil córki. Był częściowo ukryty, ale dało się zobaczyć kilka zdjęć. Baśka kliknęła w komentarze pod jednym z nich – niewyraźną fotografią z połową twarzy zakrytą czarnymi włosami. „Hot”, „Laseczka”, pisali rówieśnicy. Na profilu nie było żadnych świeżych zdjęć ani relacji mogących pomóc w zlokalizowaniu dziewczyny.
– Wiesz, gdzie zazwyczaj chodzi z koleżankami?
– Najczęściej do galerii handlowej albo na rolki. Wieczorami raczej jej nie puszczam, tylko do przyjaciółek. Ale dlaczego mnie oszukała, że śpi u Agaty? Ona coś zaplanowała.
– A spróbuj zadzwonić przez Messengera albo WhatsAppa.
– Już próbowałam, jest nieaktywna. Do jej dwóch innych koleżanek też dzwoniłam. Mówią, że nic nie wiedzą.
– To zadzwońmy przez komunikator do osób komentujących jej zdjęcia. Może są wśród nich jacyś nowi znajomi, których nie kojarzysz.
Dotarły do Mikołowskiej i usiadły na ławce. Ala zadzwoniła jeszcze na telefon stacjonarny w swoim mieszkaniu, żeby sprawdzić, czy córka czasem nie wróciła do domu. Nikt nie odebrał. Zaczęły wyszukiwać profile, które aktywnie komentowały zdjęcia Dagmary. Kilka z nich odpisało na jej wiadomość. Były zaskoczone. Żadna nie wiedziała, gdzie ani z kim może być Daga, jak ją nazywały.
Tymczasem nad Mysłowicami pojawił się księżyc w pełni. Ala była coraz bardziej roztrzęsiona. Wstała.
– Chodź, poszukajmy trochę na mieście. Może gdzieś siedzi, w jakimś ogródku piwnym, albo ktoś ją widział.
Szły w stronę Śródmieścia, zaglądając na wszystkie podwórka. Podbiegały do grupek młodych ludzi, którym Ala pokazywała ekran telefonu ze zdjęciem Dagmary. Młodzi kręcili głowami. Przeszły pod przejściem kolejowym i dalej na Bytomską. Na Rynku także spotkały grupki młodzieży. Baśka wzięła telefon od Ali i pokazała fotografię dziewczynom siedzącym w ogródku piwnym na Rynku.
– Widziałyście ją dzisiaj wieczorem?
– O, Daga! Co się odwala? – zapytała jedna z nich. Zaraz po wypowiedzeniu tych słów spojrzała na koleżanki i umilkła, zatapiając usta w piwie.
Zajda oddała komórkę Alicji i przykucnęła przy dziewczynie.
– To jest mama Dagi. – Wskazała stojącą z jej boku Alę. – Bardzo się martwi, bo Daga zniknęła, a miała być u koleżanki. Wiesz cokolwiek? Gdzie może być? Z kim ostatnio spędzała czas? Będziemy ci wdzięczne.
– Ja ją znam tylko z widzenia, ze szkoły. Nie widziałam jej dzisiaj.
Nikt nie miał ochoty im pomóc. Milczeli, patrząc tępo w telefony. Baśka podeszła do Ali, która wciąż wybierała numer córki.
– I co?
– Nic nie wiedzą.
Nagle ze stolika obok dobiegły je podniesione głosy:
– Karetki jadą pod kopalnię Mysłowice-Wesoła. Ja pierdolę. Mój stary jest na nocce.
Alicja cała zesztywniała. Zacisnęła dłoń na ramieniu Baśki.
– Maciek – powiedziała słabym głosem, dochodzącym jakby zza szyby.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Redaktorka prowadząca: Marta Budnik Wydawczyni: Monika Rossiter Redakcja: Adrian Kyć / Rytm pisania Korekta: Beata Wójcik Konsultacja z języka śląskiego: Jadwiga Sebesta Projekt okładki: Krzysztof Rychter Zdjęcie na okładce: © Agnieszka Asenkowicz
Copyright © 2023 by Irena Małysa
Copyright © 2023, Mova an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne Białystok 2023 ISBN 978-83-8321-396-5
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Plik opracował i przygotował Woblink
woblink.com