Halina. Dziś już nie ma takich kobiet - Anna Kamińska - ebook + audiobook

Halina. Dziś już nie ma takich kobiet ebook

Anna Kamińska

4,7

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Książka Górska Roku 2019

Grand Prix Festiwalu Górskiego im. Andrzeja Zawady

Pierwsze szczyty zdobywała w chustce na głowie, w czasach, gdy kobiety w górach były traktowane przez wspinaczy jak dodatkowy plecak. To od niej zaczął się alpinizm kobiecy!

Uznanie zdobyła spektakularnie. Ta droga uchodziła za przejście dla szaleńców. Zwłaszcza od czasu tragicznego wypadku z 1929 roku, utrwalonego przez Juliana Przybosia w wierszu Z Tatr. Siostry Skotnicówny wyszły ze swojego zakopiańskiego domu, by samodzielnie przejść Zamarłą Turnię. I nigdy nie wróciły do domu. Od tamtej pory żaden kobiecy zespół nie próbował pójść ich szlakiem, utrwalając fatalistyczny mit szczytu. Aż do lata 1960 roku, kiedy rankiem Halina Krüger-Syrokomska wyruszyła z Morskiego Oka, by niedługo być na ustach wszystkich i stać się środowiskową legendą. A potem się zaczęło…

Pierwsza Europejka na ośmiotysięczniku, polski rekord wysokości kobiet w Pamirze, wiele pierwszych kobiecych przejść w Tatrach, drogi w Alpach francuskich i szwajcarskich, zdobycie filaru Trollryggen w Norwegii. Należała do pierwszego pokolenia powojennych wspinaczy. Brała udział we wszystkich najważniejszych wyprawach swoich czasów, usilnie promując ideę wspinania się w kobiecych zespołach. Aż nagle odmówiono jej paszportu… Sukcesy Haliny przetarły drogę na najwyższe szlaki świata kolejnym himalaistkom, w tym Wandzie Rutkiewicz, która wielokrotnie towarzyszyła jej podczas wypraw. Te dwie czołowe polskie himalaistki różniło wiele. Nade wszystko: Krüger-Syrokomska nie chciała zginąć w górach… „Góry? To ważne jak cholera, ale oprócz tego jest też inne życie” — mawiała.

Po olbrzymim sukcesie Simony… oraz Wandy… Anna Kamińska powraca w góry z fascynującą opowieścią o Halinie Krüger-Syrokomskiej — kobiecie, niczym Simona Kossak, nieodkrytej, a zarazem himalaistce, bez której nie byłoby Wandy Rutkiewicz.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 445

Oceny
4,7 (323 oceny)
232
80
8
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Proxima_24

Nie oderwiesz się od lektury

Materiał na scenariusz. Historia niezwykłej kobiety opowiedziana z reporterską dokładnością i pasją. Wzrusza, bawi, porywa. Po przeczytaniu ma się wrażenie, jakby Halina była dobrą znajomą, z którą trudno się rozstać. Autorka świetnie oddała jej wyrazistą osobowość. Interpretacja w wykonaniu Marii Seweryn - sztos 👍
20
Nabrue

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna opowieść o życiu i pasji jednej z dwoch wielkich polskich himalaistek. Polecam nie tylko sympatykom gór.
10
KasiaIrena
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Nie jestem aż taką fanką gór, nie znałam tytułowej Haliny. Zaczęłam czytać, bo autorka ciekawie pisze. I dzięki temu poznałam życie fascynującej kobiety. Polecam wszystkim.
10
hania6661

Dobrze spędzony czas

płakałam na końcu
00
AnnaNajder

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniale przeczytana przez Marię Seweryn, uczta dla ducha!
00

Popularność




© Copyright by Wydawnictwo Literackie, 2019
Opieka redakcyjna: KATARZYNA KRZYŻAN-PEREK
Konsultacja: RAFAŁ NOWAK
Redakcja: PAULINA ORŁOWSKA-BAŃDO
Korekta: WOJCIECH ADAMSKI, EWA KOCHANOWICZ, MARIA ROLA, ANETA TKACZYK
Opracowanie graficzne wersji papierowej: OLGIERD CHMIELEWSKI, MAREK PAWŁOWSKI
Projekt okładki: OLGIERD CHMIELEWSKI
Fotografia wykorzystana na okładce pochodzi z archiwum rodzinnego Janusza Syrokomskiego i Marianny Syrokomskiej-Kanteckiej.
Redakcja techniczna: ROBERT GĘBUŚ
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-08-06774-1
Wydawnictwo Literackie bardzo dziękuje wszystkim osobom, które wypowiadają się w książce, za ich opowieści i prywatne wspomnienia – ocalają one od zapomnienia wyjątkową, nietuzinkową postać Haliny Krüger-Syrokomskiej. Dzięki nim jej portret jest tak wyrazisty, bogaty i wielobarwny.
Szczególne podziękowania składamy Panu Januszowi Syrokomskiemu i Mariannie Syrokomskiej-Kanteckiej za cenne uwagi oraz udostępnienie zbiorów bogatego rodzinnego archiwum.
Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kraków tel. (+48 12) 619 27 70 fax. (+48 12) 430 00 96 bezpłatna linia telefoniczna: 800 42 10 40 e-mail: [email protected] Księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl
Konwersja: eLitera s.c.

Góry? To ważne jak cholera,ale oprócz tego jest teżinne życie.

Halina Krüger-Syrokomska

SZCZYT

W 1975 roku polskie alpinistki z Haliną na czele jadą po raz pierwszy na kobiecą wyprawę w góry wysokie.

Wyjeżdżają w Karakorum. Jest to pierwsza w historii narodowa wyprawa Polek. „Drżyjcie himalajskie szczyty. Alpinistki ostrzą czekany” – zapowiada tę ekspedycję „Sztandar Młodych”[144].

Wyprawą kieruje Wanda Rutkiewicz i to ona dobiera sobie zespół. Mimo złych doświadczeń w Pamirze zaprasza do tego grona także Halinę. Nie ma przecież wtedy w Polsce bardziej doświadczonej alpinistki niż Krüger-Syrokomska.

To, co wydarzyło się między nimi na wyprawie w Pamir, a było związane z dzielącymi je różnicami i nieodzownymi w każdej wyprawie nieporozumieniami, będzie jednak niczym w porównaniu z tym, co zdarzy się w Karakorum.

Wanda mówiła, że zaprosiła Halinę na wyprawę, bo mimo wszystko od lat są nierozłącznym zespołem: „Halina żartowała, że z nami jest gorzej niż z małżeństwem, bo nie możemy się rozwieść, jeśli chcemy wspinać się w kobiecej dwójce”[145]. Rutkiewicz podkreślała też, że „pierwsza większa inicjatywa kobieca”, czyli „Wyprawa Kobieca Karakorum 75”, nie mogłaby się odbyć bez Haliny.

To dla Haliny długo wyczekiwany powrót w góry wysokie.

Jadą razem, mimo że tarcia przed wyprawą tylko się pogłębiają i atmosfera nie zwiastuje udanej współpracy, raczej konflikt.

Wanda lubi nagłaśniać swoje osiągnięcia w górach i organizowane ekspedycje, udzielając wywiadów w mediach. Halina zaś uważa, jak wielu jej kolegów w tamtym czasie, że „sława to kurwa”. Ma wrogi stosunek do tego, by sprzedawać swoje górskie emocje.

Wanda realizuje się w organizacji wypraw, a Halina woli pracować, wspinając się w górach.

– Wanda szła do dyrektorów różnych firm i załatwiała sprzęt na wyprawę – mówi jeden z himalaistów. – Mrugała przy tym rzęsami albo uśmiechała się najszerzej, jak tylko potrafiła i poprawną polszczyzną prosiła o wsparcie. Chyba lubiła to robić, a Halina niekoniecznie. Ta druga zasiadała w gabinecie takiego dyrektora, ministra czy prezesa w jego fotelu, zapalała fajkę i mówiła bez żadnych wstępów: „Panie, kurwa, załatw nam pan to i to. Jest nam to niezbędne w górach, inaczej upierdoli pan nam wyprawę”.

W dodatku Halinę szczerze i od lat zajmuje idea alpinizmu kobiecego, a ma wrażenie, że Wanda zaczyna stawiać na kobiece wyprawy między innymi dlatego, że dzięki temu łatwiej w masowych środkach przekazu o poklask. I w ogóle o obecność w mediach.

Na wyprawie różnice między Haliną a Wandą w podejściu do gór, celu wyprawy i himalaizmu sięgną zenitu.

Wyprawa jest oficjalnie kobieca, ale jadą na nią także mężczyźni, polscy alpiniści. Mają towarzyszyć Polkom w kraju muzułmańskim, w Pakistanie, i realizować własne górskie plany. Ich cel jest inny niż ten, który przyświeca kobietom.

W „Filipince” zapowiadano wyprawę kobiecą na Gaszerbrumy, 1975 r.

„Obecność mężczyzn w czasie wielotygodniowej karawany, w skład której wchodzić miały setki tragarzy niosących dobytek wyprawy, wydawała się nieodzowna – pisała Wanda. – Wyprawa miała działać w kraju, w którym religia muzułmańska, a właściwie wynikające z niej obyczaje znacznie ograniczały możliwości kobiet. Wzajemne ubezpieczenie działalności górskiej było też niebagatelnym argumentem przemawiającym za koncepcją dwu równoległych wypraw”[146]. To wersja oficjalna. Nieoficjalna zaś jest taka, że mężczyźni mieli kłopot z uzyskaniem pozwolenia na działalność w górach. W powstałym więc właśnie Polskim Związku Alpinizmu wymyślono, by obeszli te problemy, biorąc udział w tej samej wyprawie co kobiety. Bo one pozwolenie z pewnością dostaną.

Pierwsza polska wyprawa kobieca w góry wysokie dochodzi do skutku między innymi dzięki temu, że 1975 rok zostaje ogłoszony przez UNESCO Międzynarodowym Rokiem Kobiet. Okoliczność ta sprzyja wszelkim projektom, jakie chcą zrealizować kobiety, także w górach.

Nareszcie.

Do 1975 roku polskie alpinistki uczestniczyły wprawdzie w wyjazdach w góry wysokie, ale nie w samodzielnym kilkuosobowym wyprawowym kobiecym zespole. „W alpinizmie jak w życiu, a to już warunkuje nasza kultura – pisała Wanda Rutkiewicz – sukcesy kobiet muszą być przetorowane sukcesami mężczyzn. Dlatego każdy kolejno podejmowany rekordowy cel alpinistyczny w zasadzie eliminuje «słabą płeć»”[147].

W składzie wyprawy znajduje się dziesięć wspinających się w górach kobiet, w tym fotografka, lekarka i dyżurna pielęgniarka. Osiem z nich to Polki, jedna jest mieszkającą w Polsce Angielką, jedna Czeszką. Dwie posiadają dyplom inżyniera elektronika, jedna jest farmaceutką, inna artystką malarką, jest też doktorantka – fizyk jądrowy, inżynier chemik, ekonomistka oraz historyczka sztuki pracująca jako redaktorka, czyli Halina.

Himalaistki chcą wejść w czysto kobiecym zespole na dziewiczy, niezdobyty przez nikogo siedmiotysięcznik Gaszerbrum III (7952 metrów n.p.m.). Mężczyźni planują zdobyć ośmiotysięcznik Gaszerbrum II (8035 metrów n.p.m.).

Wyprawa rozpoczyna się w połowie kwietnia, kiedy samochód wyprawowy Jelcz 316, wiozący prawie dziesięć ton bagażu wspinaczy, za którego kierownicą siedzi Andrzej Łapiński, syn pani Dziuni, Wandy Łapińskiej, zarządzającej schroniskiem w Morskim Oku, wyrusza z placu Defilad w Warszawie do Pakistanu.

Halina z Marianną przed wyprawą na Gaszerbrumy, 1975 r.

W ciężarówce w trzydziestokilogramowych bębnach, zapakowanych tak, by mogli je potem nieść na plecach tragarze w Karakorum, znajdują się rodzynki, herbatniki, smalec, ciężkie jak cegła radiotelefony typu „Klimek”, używane w Tatrach przez ratowników Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. W pakunkach są także składane aluminiowe drabiny, potrzebne wspinaczom do pokonywania w górach szczelin, ośmioosobowe namioty „Himalaje”, buty „Lhotse”, namioty bazowe „Warta IV super” oraz przeznaczone do zakładania wyższych obozów „Turnie II”, a także dezodoranty „Polleny”, cukier, sól, mleko, sok i barszcz czerwony – wszystko w proszku, herbata, a także zapakowana w parafinowane kartony i skrzynie z epoksydu witamina C.

Samochód przemierza Bułgarię, Turcję, Iran, Afganistan i w końcu dociera do Pakistanu.

W tym czasie, czyli w połowie maja, polskie himalaistki przylatują samolotem do Islamabadu, gdzie spotykają się z żoną pakistańskiego premiera Begum Nusrat Bhutto, która patronuje kobiecej wyprawie, tak samo zresztą jak rodzima Krajowa Rada Kobiet Polskich.

W spotkaniu poświęconym „pierwszej większej inicjatywie kobiecej”, które organizuje w ambasadzie polskiej żona polskiego ambasadora, Teresa Bartoszek, biorą udział pierwsze damy Pakistanu. „W spotkaniu tym uczestniczyły same kobiety, nawet ambasador po przywitaniu pani premierowej pozostał w hallu, razem z naszymi kolegami” – tak Halina wspominała to oficjalne spotkanie, do którego doszło w willi z dużym ogrodem na dziewięćdziesiątej ulicy w Islamabadzie[148].

„Nas intrygował sposób upinania sari – pisała o Polkach w czasie tego spotkania w tekście Kraj, w którym Prorok nie zauważył kobiet. – My również dla zaproszonych dam stanowiłyśmy niewątpliwie egzotyczną grupę. Nie miałyśmy na sobie wprawdzie szturmowych wysokogórskich strojów – ciężkich butów i kurtek puchowych, ale mimo to w naszych skromnych, gustownych bluzkach i spódniczkach z Domów Centrum wzbudzałyśmy ich zainteresowanie (...)”[149].

Polki wręczają żonie premiera Pakistanu przywieziony z kraju prezent, wisior z bursztynem.

– Halina cieszyła się jak dziecko na ten moment, kiedy przekażą w końcu z dziewczynami premierowej Nusrat Bhutto ten naszyjnik – mówi Wanda Bojarska-Pieniak. – W ogóle ekscytowała się przed wyjazdem. A już hasło: „my, kobiety, zdobędziemy szczyt na Gaszerbrumach w samodzielnym kobiecym zespole”, wynosiła wręcz na sztandar.

Halina wspomina też w swoim tekście, że kiedy powiedziała Nusrat Bhutto o swojej małej córeczce zostawionej w Polsce, premierowa była wyraźnie zaskoczona.

Matki, żony, siostry, córki i kochanki, najlepsze wspinające się w tamtym czasie w Polsce kobiety, dla których ważna jest idea alpinizmu tak zwanego kobiecego, kierują się po spotkaniu w ambasadzie w stronę gór.

W Dzień Matki, 26 maja, uczestnicy ekspedycji, zarówno kobiety, jak i mężczyźni, docierają do miejscowości Skardu, położonej nad Indusem, czyli rzeką, która oddziela Himalaje od Karakorum. Stamtąd ruszają prosto w góry. Jadą górskimi krętymi drogami dżipami i traktorami, na których jazda była prawdziwą torturą, jak wspominała potem Halina. Na ostatnim odcinku kierowcy pojazdów przyspieszają, rwąc do przodu w tumanach kurzu. Samochody wyglądają tak, że żal na nie patrzeć – przyczepy są na przykład pozbawione resorów – i alpiniści mają ochotę z nich wyskoczyć. W końcu wszyscy wspinacze szarzy, obolali i brudni od pyłu, unoszącego się jeszcze nad samochodami, docierają w komplecie na miejsce.

Kiedy znajdują się wreszcie w wiosce górskiej, pięćdziesiąt mil od Skardu, organizują karawanę, a potem idą piechotą w góry.

Żartują, że przed nimi dwutygodniowe wczasy wędrowne na dystansie około dwustu pięćdziesięciu kilometrów w poziomie i dwóch i pół kilometra w pionie. Idą z plecakami, dźwigając około dwudziestu kilogramów w karawanie, składającej się z trzystu tragarzy. Dla nich, ludzi z plemienia Balti, którzy bezbłędnie wybiorą potem drogę po lodowym polu do miejsca, na którym ma powstać baza himalaistów, Polacy kupują jeszcze na swojej trasie żywność: grubo mieloną mąkę (atta), taką, jaką zażyczyli sobie kulisi, tłuszcz roślinny (glee) i soczewicę (dhal).

Alpiniści jeszcze nie zdążyli założyć bazy, a już w zespole zaczynają się zgrzyty.

Zdjęcie uczestników wyprawy, m.in. A. Okopińska, A. Czerwińska, H. Krüger, K. Palmowska, W. Rutkiewicz, L. Cichy, A. Bednarz. J. Onyszkiewicz.

W czasie karawany Halina nie czuje się dobrze wśród kolegów i zaczyna tęsknić za domem. „Czuję się coraz gorzej, coraz bardziej wyobcowana i zła – pisze w liście do męża. – Wczoraj wieczorem było mi już tak źle jak nigdy, widocznie nie pasuję do tego towarzystwa i vice versa. (...) Januszku mój ukochany – zwraca się do Janusza w liście – zawsze tak czule myślę o Mariannie, Tobie i domu – kochanie moje, strasznie Cię kocham, nawet nie wiesz jak bardzo i jak jestem do Was przywiązana”[150].

O atmosferze w zespole pisze w jednym z wcześniejszych listów z tej wyprawy: „Jest tak nieprzyjemnie, jak się spodziewałam, ale mimo to trudno się przyzwyczaić zwłaszcza do chamstwa, ale to takiego, że ludzkie pojęcie przechodzi. Poza tym – Halina narzeka dalej w liście do Janusza – panuje tu taki bałagan, że nie wiadomo, co z tego wyniknie, w każdym razie nic dobrego się nie kroi”[151].

Marsz trwa trzy tygodnie.

Wspinacze idą każdego dnia nawet przez dziesięć–dwanaście godzin, mijając po drodze górskie wioski, a potem przechodząc lodowiec Baltoro. Dla himalaistek, które niosą na plecach spory ciężar, jest to zaprawa przed tym, co je czeka w górach. „Pierwsze dni były bardzo męczące – Halina wspominała tę karawanę – mieliśmy plecaki niewiele lżejsze od ładunków kulisów, etapy były długie (od siedmiu do dwunastu godzin marszu), a większość z nas przyjechała do Pakistanu prosto «zza biurka», zmęczona pracą zawodową i przygotowaniami organizacyjnymi”.

W tamtym okresie alpiniści wiele przed wyprawą nie trenują. Na trening nie ma czasu, bo przygotowania do wyprawy pochłaniają cały wolny czas po godzinach pracy. Niektórzy znajdują na to sposób i trenują w trakcie pracy.

– Ja wbiegałem na dwudzieste czwarte piętro Pałacu Kultury, gdzie wtedy pracowałem – mówi uczestnik tamtej wyprawy Janusz Onyszkiewicz. – W przerwach między zajęciami ścigałem się z windą.

Wspinacze wierzą, że trening może im zastąpić wędrówka z ciężkim plecakiem, będąca zaprawą kondycyjną, czyli karawana.

W końcu docierają do bazy, którą zakładają na wysokości ponad 5000 metrów n.p.m., i rozbijają namioty.

Halina pisze stamtąd list do domu, będąc najwyraźniej już w lepszym nastroju niż w czasie karawany.

„Kochani!

Jesteśmy już w Bazie, czyli w «domu» na wysokości ok. 5200 m n.p.m. Ja mieszkam w namiocie razem z lekarką i jednym kolegą – najmłodszym uczestnikiem wyprawy. (...) Czuję się dobrze i w ogóle układa się wszystko tutaj raczej dobrze. Góry są przepiękne, tylko ostatnio popsuła się pogoda i pada śnieg. W czasie dojścia opaliłam się tak, że schodzi mi cała skóra z twarzy – no ale to przejdzie. Ten list prześlę przez alpinistów francuskich, którzy schodzą na dół po zdobyciu sąsiedniej góry. Kochani, opiekujcie się Marianką i sobą i nie martwcie się o mnie. Całuję Was mocno, Hala”[152].

Alpiniści zajęci są teraz w górach zakładaniem kolejnych obozów, wytyczaniem do nich tras, bo te stale się zmieniają, gdyż w wyniku ruchów lodowca otwierają się szczeliny nie do przejścia. Do obozów wychodzą na zmianę w różnych składach, zakładają poręczówki, krótko mówiąc – pną się do góry.

„Drogę z bazy do obozów – zależnie od pogody i naszej kondycji – pokonujemy w czasie od czterech do dwunastu godzin – Halina napisze potem o tej drodze przez lodowiec, gdzie nie ma kamieni, tylko są zwały lodu, piętrzące się w seraki, w które co rusz wpadają wspinacze. – Najtrudniej jest we mgle. Gdyby nie trasery, czyli chorągiewki na prętach, nie udałoby się nam odnaleźć drogi. W pogodne dni dokucza nam słońce, przed którym nie chronią ani okulary, ani białe kapelusze, ani też przeciwsłoneczne kremy”[153].

Halina świetnie się czuje w obozie założonym na wysokości około 6500 metrów, gdzie czeka z kolegami na lepszą pogodę w namiotach typu „T” Turnia II. Według niej dobrze się w nich odpoczywa, zapewniają jaki taki komfort, więc można nabrać sił do ataków szczytowych.

W lipcu, tak jak w czasie całego pobytu wspinaczy w górach, zmienia się pogoda, co utrudnia wejście na szczyt, „na szczęście – jak pisała Halina – okresy pogody trwają również zazwyczaj po kilka dni i można wtedy coś zrobić”.

Alpiniści wspinają się więc, siedzą w bazie i w obozach, czekając na okna pogodowe, czytają książki, bo przed wyprawą umówili się, że każdy bierze po jednej, kłócą się, kochają – na wyprawie tworzy się kilka par – myją się lub nie, i mierzą się z problemami ducha i ciała. „Któryś z kolegów dostał potwornego zatwardzenia – napisze o tym himalaistka i uczestniczka wyprawy Anna Czerwińska. – Pani doktor powiedziała wtedy, że dopóki nie pokaże jej kupy, nie może jeść. No i ten facet chodził biedny po obozie, żeby tę kupę od kogoś... pożyczyć!!!”[154].

1 sierpnia Halina z Wandą, które pod koniec lipca dotarły wspólnie z kolegami do obozu III i plateau między Gaszerbrumem II i III, dalej idą już swoją drogą, to znaczy penetrują we dwie grań Gaszerbrumu III. Mężczyźni z kolei próbują wytyczyć w tym czasie nową drogę na Gaszerbrum II.

Kobietom nie udaje się jednak wejść na Gaszerbrum III i Halina z Wandą wycofują się do III obozu. Mężczyźni natomiast wchodzą tego dnia nową drogą na szczyt Gaszerbrumu II. „Pierwszy, i to od razu znaczny sukces wyprawy, podnosi nas na duchu, gdyż niestety nasza grań okazała się za trudna – napisze Halina o tej nieudanej próbie wejścia w kobiecym zespole na Gaszerbrum III – skalne uskoki na dole przekreśliły ją jako możliwą drogę wejścia”.

„Grań okazała się nie do przebycia, w każdym razie – nie w ciągu tego dnia – opisze też tę sytuację Wanda. – Nie miałyśmy sprzętu puchowego, więc nie mogłyśmy ważyć się na biwak w takich warunkach. Na stronę chińską spadały prawie pionowe, gładkie i pozbawione śniegu płyty skalne, sama grań spiętrzała się szeregiem skalnych turniczek, trudnych uskoków, których pokonanie nastręczało duże trudności od razu na starcie z przełęczy”[155].

W namiocie pod Gaszerbrumami, 1975 r.

Wanda wspominała, że proponowała wtedy, by przeprowadziły z Haliną kolejnego dnia rekonesans w kuluarze, ale jak napisała: „Halina nie miała ochoty podchodzić jeszcze raz na przełęcz”[156].

Halina i Wanda schodzą więc potem razem, po rekonesansie drogi na Gaszerbrum III do obozu III, a potem także do bazy.

Za tydzień okazuje się, że mężczyznom szczęście dalej sprzyja. 9 sierpnia na Gaszerbrum II wchodzą także trzej inni polscy himalaiści, tym razem drogą pierwszych zdobywców, Austriaków. W zespole znów pojawia się radość, że mężczyznom się udało.

Atmosfera wśród kobiet robi się natomiast nerwowa.

Trwa kobieca wyprawa, a nie ma przecież tego zakładanego czysto kobiecego wejścia. Mężczyźni mają sukcesy w czasie „Ladies Himalaya Expedition”, jak mówi się też o tej wyprawie, a z wejścia kobiet na Gaszerbrum III nici.

„Czasu zostaje coraz mniej, już prawie dwa miesiące prowadzimy akcję górską – podsumowywała ten moment Halina – i aby ostateczny atak miał szansę powodzenia, musi nastąpić jak najszybciej”.

Kobiety mobilizują się więc i ruszają do ataku.

W górę na Gaszerbrum III idą teraz dwa zespoły, w których są jednak zarówno kobiety, jak i mężczyźni, którzy mają w razie czego „ubezpieczyć” alpinistki. To znaczy wspomóc je, by osiągnęły cel wyprawy.

Zespoły idą w jednodniowym odstępie.

Halina jest w drugiej grupie. Wanda idzie w pierwszej. Himalaiści idą do obozu I, potem docierają do II.

„11 sierpnia rano wyruszamy do obozu III – opisywała dalszą drogę Halina – pogoda jest ładna, idziemy dosyć szybko do góry”.

I tu niespodzianka.

Wanda, która idzie w pierwszej grupie wspinaczy i jest wyżej niż Halina, podejmuje nagle decyzję, żeby wejść teraz na Gaszerbrum III z mężczyznami, a nie czekać na koleżanki z drugiej grupy. Rezygnuje więc z wejścia na szczyt w czysto kobiecym zespole.

Zapiski Haliny z wyprawy na Gaszerbrumy, 1975 r.

W chwili dotarcia do miejsca, gdzie stoją namioty w obozie III, Halina i reszta jej grupy widzi w górnej partii kuluaru cztery osoby. Z jednej strony cieszy się, że koledzy dotarli tak wysoko, z drugiej strony jest wściekła, że Wanda zmieniła decyzję.

Wanda zapowiadała przecież od początku tej „kobiecej” wyprawy, że to kobiety mają wejść na siedmiotysięczny dziewiczy, przez nikogo nietknięty szczyt. I po to jest organizowana „kobieca” ekspedycja. To jest jej główny cel.

Z minuty na minutę Halina, uświadamiając sobie, co się stało, złości się coraz bardziej.

Patrzy na wspinaczy, kobiety i mężczyzn wchodzących na Gaszerbrum III, na który zgodnie z założeniami Wandy miały wejść tylko kobiety, i nie może uwierzyć w to, co widzi. Z zakładanego celu nici!

– To kurwa! – wścieka się na Wandę.

W rozmowie przez radiotelefon z bazą i z zespołem Wandy zachowuje jednak spokój.

„Gratulacje od nas wszystkich, no i w takim razie jest sprawa do uzgodnienia, jutro startujemy we czwórkę na Gasherbrum II. Zgoda? – zwraca się do Wandy. – Myślę, że jakby się to udało, to byłoby genialnie” – odpowiada jej Wanda[157].

W czasie tej krótkiej rozmowy Halina informuje zatem Wandę, że ona i jej koledzy z zespołu, czyli alpinistki Krystyna Palmowska, Anna Okopińska i pakistański oficer łącznikowy, kapitan Saeed Ahmed Malik, idą 12 sierpnia na ośmiotysięcznik Gaszerbrum II.

A to oznacza, że Halina daje sobie teraz szansę zapisania się w historii.

Jeśli wejdzie na Gaszerbrum II, będzie pierwszą kobietą na ośmiotysięczniku. Na szczycie Gaszerbrum II nie stanęła jeszcze żadna Europejka, więc jeśli rzeczywiście uda się na niego wejść, będzie pierwsza.

Wprawdzie osiągnie szczyt być może w zespole mieszanym, podobnie jak Wanda, bo kobiety idą przecież z kapitanem Malikiem, ale będzie pierwszą kobietą z Polski i z Europy na ośmiotysięczniku.

W nocy z 11 na 12 sierpnia w obozie III Halina śpi sama w namiocie, a o świcie rusza z całym zespołem do góry.

„Rano 12 sierpnia pogoda jest ładna, wieje lekki wiatr i o godzinie siódmej wyruszamy do góry – Halina relacjonowała ten etap drogi. – Idziemy nie związani, najpierw Anka i ja, trochę w tyle Krystyna z Seedem[158]. Po przejściu mniej więcej połowy trawersu natrafiamy na zlodowaciały śnieg i trzeba założyć raki. Anka, której raki pozostawione powyżej obozu II, zginęły, idzie bez nich. Z tyłu Krystyna woła do mnie, że Seed źle się czuje, i nie pójdzie dalej, wracam do nich, chwilę rozmawiamy i niestety, Krystyna musi zejść na dół ze swoim partnerem. Pożycza swoje raki Ance – na pewno przyspieszy to i ułatwi nam dalszą drogę”[24*].

W górę, po wycofaniu się Krystyny Palmowskiej i oficera łącznikowego, w stronę szczytu Gaszerbrum II podchodzą więc już tylko dwie kobiety, czyli Halina wraz z Anną Okopińską. Himalaistki idą drogą austriacką, w wyłącznie kobiecym zespole.

„Jesteśmy powyżej 7600 metrów, ośmio-, dziesięciokilogramowe plecaki ciążą coraz dotkliwiej – wspominała dalszy etap drogi Halina. – Dwadzieścia, trzydzieści kroków, krótki przystanek i znów dalszy mozolny marsz drogą nie sprawiającą żadnych, jak na razie, trudności technicznych, ale zdającą się nie mieć końca”[159].

Dalej pewne urozmaicenie ich trasy stanowi kilka niegroźnych kominów skalnych. Wybierają wysunięty najbardziej na lewo i nie marnując czasu na zbędną w takich warunkach asekurację, zaczynają zbliżać się do przełęczy między wierzchołkami.

Na przełęczy robią krótki odpoczynek.

Podziwiają otwierające się przed nimi morze gór. To widok, który zapada w serce każdego alpinisty i każdego człowieka, który ma w sobie ducha gór. Widać stąd najważniejsze dla himalaisty szczyty: K2, Broad Peak czy Gaszerbrum III.

„Więcej w nich szarości niż śnieżnej bieli – opisze barwy gór po chińskiej stronie Halina – lodowce wydają się wątlejsze, góry bardziej suche niż te «nasze» po pakistańskiej stronie, z którymi zdążyłyśmy się już oswoić (...)”[160].

Halina podziwia też widok po swojej prawej ręce, patrząc na imponujący masyw Gaszerbrumu I. I patrzy na niebo. Jest ciemne, „intensywnie błękitne”, powie o nim potem w jednym z wywiadów, „takie momentami nawet szafirowe”[161].

W czasie przerwy obie himalaistki wzmacniają się. „Posiłek jest skromny – garść herbatników i kilka cukierków. Nie zabiera dużo czasu – wspominała Halina. – Więcej poświęcamy na przepakowanie plecaków”[162].

Na przełęczy zostawiają spodnie puchowe, rękawice zapasowe i jeden aparat fotograficzny. „Każdy kilogram na tej wysokości ciąży niepomiernie i opóźnia podejście, a czasu nie mamy za dużo – jest już godzina trzynasta – tłumaczyła potem Halina. – W połowie drogi zatrzymujemy się na chwilę pod skałkami, mam ochotę połączyć się z bazą i zapytać chłopców, jak daleko do szczytu, bo wierzchołka nie widać, ale rezygnuję, bo i tak nic to nie zmieni w naszej sytuacji, i tak musimy iść do góry, póki nie staniemy na szczycie. W końcu dochodzimy do śnieżnej grani – ostry, eksponowany na obie strony «koń» doprowadza do szczytu, który nareszcie widzimy”.

Grań jest bardzo ostra, jak opowie o niej potem Halina: „niemal jak żyletka”[163]. „Tak stroma, że prawie nie można iść po niej – opisze ją – idzie się z boku, a rękoma trzyma się za jej ostrze”[164].

Po bokach rozciąga się przepaść.

Halina czuje w tym miejscu przeszywający do szpiku kości wiatr, widzi lekko zamglone słońce i zaczyna odczuwać lęk. „Niepokój – jak długo jeszcze tego marszu – wspominała to uczucie i pytanie, jakie sobie wtedy zadawała – czy nigdy nie skończy się ta droga? Wiem, że to chyba tuż-tuż, ale niepokój nie ustępuje”[165].

Odsuwa jednak szybko na bok czarne myśli, tak jak nieraz w górach, i zaczyna działać.

„Wiążemy się liną – iść dalej bez asekuracji byłoby zbyt ryzykowne, teren nie jest łatwy, a i wysokość też trzeba brać pod uwagę – tak Halina opisywała ostatni etap drogi, pokonywany wspólnie z partnerką. – Po przejściu około stu metrów jesteśmy na szczycie”.

Wchodzą i wypełnia je „beztroska” czysta radość. „Jesteśmy szczęśliwe, bardzo szczęśliwe. Nie myślimy o tym, co było, o wielkim zawodzie, jaki spotkał nas wczoraj, o przeżytym zdenerwowaniu, rzuconych w eter najostrzejszych słowach. Ani o tym, co będzie, o szczytach, które nas czekają, o pracy, o najbliższych. Jesteśmy dziś z górami i tylko z górami”[166] – napisze Halina.

Na szczycie Gaszerbrumu II ze śniegu wystają kilkumetrowe skały z kruchych kamieni. Himalaistki zabierają po kilka z nich na pamiątkę, robią fotografie i nawiązują przez radiotelefon połączenie z bazą.

Jest około godziny siedemnastej. Chcą poinformować wszystkich kolegów na dole, że weszły.

„Halo baza, tu Anka i Halina, czy nas słyszycie? Odbiór”.

W bazie szał. Ogłuszające „Hurra!!!”, a potem z radiotelefonu płynie fragment hymnu śpiewanego przez Joan Baez We shall overcome – wspominała tę chwilę Krystyna Palmowska. – Takiego przyjęcia nie miał nawet zespół męski, który pierwszy odniósł sukces, zdobywając Gaszerbrum II nową drogą.

Mówi Halina: „No więc jesteśmy na tym piku, tylko wieje jak cholera. Zaraz schodzimy na dół. Od przełęczy podchodziłyśmy trzy godziny. Aniśmy się obejrzały, żeśmy weszły, a już schodzimy! – kończy jakby zaskoczona”[167].

Z drugiej strony radiotelefonu słychać radość, gratulacje i upomnienia kolegów, żeby uważały w czasie zejścia.

„Przerywamy łączność – pisała później Halina o tym, co się działo – gdyż szczyt przywitał nas bardzo silnym i mroźnym wiatrem. I mimo kurtek puchowych jest nam zimno, a ponadto trzeba się spieszyć. Jest godzina siedemnasta, a my musimy zejść do obozu”.

Wolą nie biwakować na tej wysokości. Rzucają jeszcze ostatnie spojrzenie na góry. „K2 i Broad Peak wydają się niedalekie – napisze Halina – patrzę z góry na grań Gaszerbrumu III, która nas nie «puściła», i na przepiękne i groźne góry, otaczające nas wokół”.

Schodzą, uważając na siebie, w miarę szybko na dół.

„Po przejściu śnieżnego «konia» rozwiązujemy się i zostawiamy linę – i tak nie znieślibyśmy jej z obozu III, ale po raz pierwszy porzucam sprzęt (...)” – Halina opisywała to dziwne uczucie towarzyszące pozostawianiu lin.

„Trawers dłuży się, ale w końcu po dwunastu godzinach wracamy do namiotów obozu III, gdzie czekają na nas Wanda i Krystyna z gorącą herbatą” – zapamiętała ostatni etap drogi powrotnej z ośmiotysięcznika.

Chudnie w czasie drogi i zmienia się nie tylko jej sylwetka, ale też twarz. „Wysoko w górach – powie o tym kiedyś w jednym z wywiadów – w dzień jest bardzo silna operacja słoneczna, tak że my właściwie cały czas byłyśmy poparzone”[168].

Wraca z ośmiotysięcznika spalona słońcem i do tego zostaje z niej „mniej więcej połowa – jak wspominała Krystyna Palmowska – i... cięty język, którym ma zwyczaj przedstawiać swoją zawsze rzeczową ocenę sytuacji”[169].

Jest zmęczona, ale ciągle się uśmiecha – to jak cieszy się po powrocie z gór i jak bardzo musiało jej na tym zależeć, by wejść w kobiecym zespole na szczyt, widzą teraz wyraźnie wszyscy uczestnicy wyprawy.

– Halina po powrocie z gór eksplodowała wręcz radością – mówi Leszek Cichy. – Na twarzy zamiast skupienia miała uśmiech. Widać było, że chciała zrealizować na tej wyprawie też swoje ambicje, i ma teraz satysfakcję z tego, że udało jej się wejść na szczyt.

Halina po pierwszym w historii zdobyciu Gaszerbrumu II w zespole kobiecym, 1975 r.

Na drugi dzień wspinacze schodzą z obozu III w dół, likwidując obozy III i II, dochodzą do obozu I, spędzają tam noc i wracają do bazy.

„Nazajutrz o dwunastej jesteśmy w bazie – opisywała tę jedną z ostatnich sytuacji w czasie ekspedycji Halina – uroczyste powitanie kompotem i największa przyjemność po zejściu z gór – możemy umyć się w ciepłej wodzie”.

Himalaiści likwidują obóz I i w ten sposób wyprawa zmierza ku końcowi.

Zaczynają „zamykać” bazę i schodzić z gór.

Idą głodni.

– Zjedliśmy wszystko w bazie – wspomina Leszek Cichy – i wracając, odczuwaliśmy absolutny głód. Na jeden dzień zostały nam tylko: barszcz czerwony w proszku, sok w proszku i woda. I to był wtedy nasz jedyny posiłek na cały dzień marszu.

Kiedy schodzą już na dół, w Skardu wdrapują się na drzewa brzoskwiniowe i mimo że mają świadomość, że po kilku miesiącach żołądki odzwyczaiły się od świeżych warzyw i owoców, najadają się ich do syta.

– Człowiek siedział na drzewie, wiedział, że będzie źle, ale jadł – opowiada Cichy. – I potem chorował. Jeden z nas wychodził wtedy do toalety w ciągu jednej nocy ponad trzydzieści razy. Był cieniem człowieka i pełzał z osłabienia, ścięło go z nóg, wczołgiwał się odwodniony do namiotu.

W końcu, po dotarciu wszystkich na dół i załatwieniu formalności, ciężarówka Jelcz 316 wyjeżdża z Pakistanu.

Kierowca samochodu Andrzej Łapiński oraz Marek Janas, który pilotuje trasę i jest jednocześnie zapalonym turystą, wożą teraz alpinistów po różnych miejscach po drodze, by mogli oprócz wyprawy w góry jeszcze coś zwiedzić.

Alpiniści mają już w pewnym momencie dosyć zwiedzania, ale syn pani Dziuni z Janasem wprost przeciwnie. Ponieważ to oni decydują o trasie, mówią jadącym ciężarówką wspinaczom, że na przykład most po drodze jest zerwany i trzeba jechać okrężną drogą. I koniec. Jadą! A ten nowy szlak wiedzie akurat przez Persepolis... No to jak takiego miasta nie zwiedzić?!

Syn pani Dziuni już wcześniej wysoko w górach pokazał, że ma charyzmę. „Andrzej Łapiński wszedł na Gaszerbruma II w zwykłych polskich dżinsach, szarikach, i jeszcze zapalił na szczycie papierosa marki Sport, czyli jakby zdeprecjonował ten szczyt kompletnie”[170] – wspomina Anna Czerwińska.

W końcu jelcz 316 dociera 24 października 1975 roku do Warszawy i to oznacza już definitywny koniec wyprawy.

Halina wraca do Polski jednak wcześniej, na początku września, bo przylatuje samolotem. Po czterech miesiącach nieobecności w kraju i życia w górach widzi się wreszcie z czteroletnią córką, mężem, rodzicami. Cieszy się, że zamiast odsuwać poły namiotu, może otworzyć drzwi i przekroczyć próg domu.

Wchodzi do niego zmęczona, ale szczęśliwa.

Wnosi do domu bagaż różnych doświadczeń, ale przede wszystkim sukces, na którym jej – wyznawczyni idei alpinizmu kobiecego – tak bardzo zależało, czyli zdobycie szczytu w czysto kobiecym zespole. I to akurat ona jest pierwszą z dwóch kobiet, które postawiły stopę na ośmiotysięczniku.

Przywozi do domu jednak jeszcze większe osiągnięcie niż zdobycie ośmiotysięcznego szczytu, bo wraca z gór przede wszystkim cała i zdrowa.

W codziennej, kobiecej i branżowej prasie pisano o sukcesach polskiego alpinizmu kobiecego w Karakorum.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

INFORMACJE O AUTORACH I ŹRÓDŁACHFOTOGRAFII ORAZ DOKUMENTÓW

archiwum rodzinne Janusza Syrokomskiego i Marianny Syrokomskiej-Kanteckiej: s. 313, 314, 316, 317, 324, 326–327, 334, 337

PRZYPISY

[144] Tytuł nagłówka pochodzi z numeru 293, „Sztandar Młodych”, 9.12.1974, cyt. za: Anna Czerwińska, GórFanka, Moje ABC w skale i lodzie, Warszawa 2013, s. 200.

[145] Wanda Rutkiewicz, Powstawanie zespołu, w: Zdobycie Gasherbrumów, red. Wanda Rutkiewicz, Warszawa 1979, s. 23.

[146] Tamże, Powstawanie wyprawy, w: Zdobycie Gasherbrumów, s. 13.

[147] Tamże, s. 12.

[148] Halina Krüger-Syrokomska, Wyprawa na Gasherbrumy. W Międzynarodowym Roku Kobiet – 1975, „Wierchy”, Warszawa–Kraków 1977, s. 37–47. Wszystkie wypowiedzi Haliny, cytowane w tym rozdziale, jeśli nie podano inaczej, pochodzą z tego artykułu.

[149] Tekst Haliny Krüger-Syrokomskiej Kraj, w którym Prorok nie zauważył kobiet pochodzi z jej prywatnego archiwum.

[150] Z archiwum Haliny Krüger-Syrokomskiej.

[151] Tamże.

[152] Tamże. List datowany na 20 czerwca 1975.

[153] Halina Krüger-Syrokomska, Wśród groźnych szczytów Karakorum, „Świat Młodych”, 6.11.1975, s. 3.

[154] Anna Czerwińska, GórFanka..., s. 228.

[155] Wanda Rutkiewicz, Godzina zero, w: Zdobycie Gasherbrumów, s. 93.

[156] Tamże.

[157] Krystyna Palmowska, Powyżej 8000 metrów, w: Zdobycie Gasherbrumów, s. 117.

[158] W pisowni imienia pakistańskiego oficera łącznikowego Malika, alpinisty i wojskowego, występuje tu błąd. W książce Zdobycie Gasherbrumów pojawia się prawidłowa pisownia „Saeed” i taką też formę stosuję w tym rozdziale.

[159] Krzysztof Blauth, Świetlista ściana, „Sportowiec”, 14.10.1975, s. 3–7.

[160] Tamże.

[161] Andrzej Dąbkowski, Zdzisław Habielski, Jan Kasprowicz, Henryk Popek, Malina Zasadzińska, Sobotni relaks [audycja radiowa], nagranie 5.01.1978, emisja 5.01.1978, 61 min. Z Haliną rozmawiał Andrzej Dąbkowski (od 40 do 46 minuty), cytat pochodzi z rozmowy Andrzeja Dąbkowskiego z Haliną. Archiwum Polskiego Radia, sygn. 13772 [1].

[162] Krzysztof Blauth, Świetlista ściana, s. 3–7.

[163] Tamże.

[164] Andrzej Dąbkowski i in., Sobotni relaks [audycja radiowa].

[165] Krzysztof Blauth, Świetlista ściana, s. 3–7.

[166] Tamże.

[167] Krystyna Palmowska, Powyżej 8000 metrów, s. 119 i 120.

[168] Andrzej Dąbkowski i in., Sobotni relaks [audycja radiowa],

[169] Krystyna Palmowska, Powyżej 8000 metrów, s. 121.

[170] Anna Czerwińska, GórFanka..., s. 234.

[24*] Krystyna Palmowska schodzi do obozu III i podobnie jak Halina i reszta kobiet nie kryje rozgoryczenia decyzją Wandy o atakowaniu Gaszerbrumu III w mieszanym zespole. Kiedy dociera do obozu III, patrzy, jak Wanda cieszy się sukcesem. „Słucham i jak z oddali dociera do mnie myśl, że ona nie rozumie uczuć naszej grupy – pisała o Wandzie – naszego rozgoryczenia i świadomości, że zostałyśmy w jakiś sposób oszukane. Jedno jest pewne: Wanda ostatecznie zwątpiła w możliwość wyłącznie kobiecego wejścia na Gasherbrum III. Zbyt poważnie traktowałyśmy jej poprzednie deklaracje. (...) Musiała dopuszczać wcześniej myśl ataku w składzie mieszanym. Cały plan na to wskazuje, wszystkie okoliczności: udział zespołu męskiego w pierwszym ataku na Gasherbrum III (...) stworzenie alternatywy działania dla naszej grupy...”. Krystyna Palmowska, Powyżej 8000 metrów w: Zdobycie Gasherbrumów, red. W. Rutkiewicz, s. 119.