Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czasem prawda jest straszniejsza niż koszmar!
Lola Nox jest córką znanego reżysera horrorów, który wychowuje ją samotnie. Wydaje jej się, że widziała już wszystko i że nie ma takiej rzeczy, która mogłaby ją przestraszyć. Jednak pewnego dnia po powrocie do ich nowojorskiego mieszkania zastaje ojca brutalnie pobitego. Dla jej bezpieczeństwa ojciec postanawia wysłać ją do Harrow Lake do domu babci ze strony matki. To właśnie tam, w rodzinnym miasteczku jej matki, powstał kultowy film Noxa „Nightjar”, obecnie klasyka kinematografii. Mieszkańcy Harrow Lake mają bzika na jego punkcie, a miasteczko staje się mekką dla fanów horrorów. Od pewnego czasu dochodzi w nim do tajemniczych zniknięć, których policja nie potrafi wytłumaczyć. Po mieści krążą niepokojące legendy. Kiedy Lola przyjeżdża do Harrow Lake ktoś (lub COŚ) zaczyna ją śledzić. Im więcej dowiaduje się o miasteczku, tym bardziej jest przerażona...
Bo Lola ma także własne sekrety...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 319
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Transkrypt wywiadu z Nolanem Noxem, reżyserem Lelka[1],dla magazynu „Scream Screen”z okazji dwudziestolecia premiery filmu
C.J.L.:
C.J. Lahey, felietonistka „Scream Screen”
N.N.:
Nolan Nox, reżyser Lelka
C.J.L.:
Dziękuję, że zgodził się pan udzielić mi wywiadu. Przygotowujemy specjalny materiał z okazji dwudziestolecia premiery Lelka. Czy mogę zwracać się do pana po imieniu?
N.N.:
Zróbmy tak: mów mi Nolan, jakbym był twoim dobrym kumplem, a w ramach rewanżu nie piśniesz ani słówka, że paliłem w trakcie rozmowy. Mam dość ludzi, którzy nie pozwalają mi palić w moim gabinecie.
C.J.L.:
[śmiech] Umowa stoi. A więc: minęło już dwadzieścia lat, odkąd miłośnicy horrorów na całym świecie oszaleli na punkcie Lelka. Co takiego ma w sobie ten film, że zdobył dozgonne uwielbienie fanów?
N.N.:
[pauza] Naprawdę chcesz mnie o to zapytać? Lelek zdobył dziesiątki nagród, w tym dwie nagrody Emmy, a ty chcesz, żebym ci tłumaczył, dlaczego mój film jest dobry?
C.J.L.:
Okej, spróbujmy inaczej. [pauza] W Lelku małe miasteczko z czasów prohibicji zostaje odcięte od świata wskutek gwałtownej nawałnicy – mówimy o połamanych drzewach, podtopieniach, zanieczyszczonym zbiorniku wody pitnej, zablokowanych drogach dojazdowych. Głodujących mieszkańców ogarnia coraz większa panika, do głosu dochodzi wiara w przesądy. Klaustrofobiczna atmosfera, jaką udało ci się wykreować w filmie, wymagała odpowiedniej scenerii, a fani do tej pory przyjeżdżają do Harrow Lake w Indianie, gdzie powstał Lelek – może po to, by poczuć dreszczyk tamtej grozy. Dlaczego wybrałeś właśnie Harrow Lake?
N.N.:
Harrow Lake prawie się nie zmieniło od lat dwudziestych ubiegłego wieku. W wyniku wstrząsów ziemi to górnicze miasteczko uległo prawie całkowitemu zniszczeniu – jedną połowę pogrzebała lawina, a drugą podziurawiły jak szwajcarski ser zapadliska i leje w zboczu wzgórza. Mieszkańcy musieli je całkowicie odbudować, a potem – na nasze szczęście – chyba nie stać już ich było na modernizację. Wszystko – domy, sklepy, nawet cholerni mieszkańcy – wygląda jak przeniesione żywcem z lat dwudziestych. No i nie zapominajmy o jaskiniach. Kiedy pojechałem do Harrow Lake na rekonesans, od razu wiedziałem, że to będzie strzał w dziesiątkę. Było idealne.
C.J.L.:
Wspomniałeś o jaskiniach – to jedne z moich ulubionych scen – ale zdjęcia tam chyba nie poszły do końca zgodnie z planem?
N.N.:
[pauza] Domyślam się, że chodzi ci o Mossa.
C.J.L.:
No tak. Nie codziennie się zdarza, żeby ktoś z ekipy filmowej zaginął podczas kręcenia filmu. [śmiech]
N.N.:
Ron Moss był doświadczonym operatorem i ważnym członkiem mojego zespołu. Jego zaginięcie nie było „niecodzienne”, lecz tragiczne... i cholernie kłopotliwe.
C.J.L.:
Nie chciałam, żeby zabrzmiało to lekceważąco. Ale czy mógłbyś opisać, jak doszło do jego zniknięcia?
N.N.:
Jesteś pewna, że wasi czytelnicy są tym zainteresowani? Ta sprawa była już wielokrotnie roztrząsana. [pauza] No dobrze. Kończyliśmy już zdjęcia w jaskiniach i nakręciliśmy właśnie scenę, w której Ptaszyna zostaje pożarta przez wygłodniałych mieszkańców. Ekipa pakowała sprzęt, żeby przenieść się w następny plener, gdy nagle usłyszeliśmy dziwne dźwięki dobiegające z głębi jaskiń – coś jakby klekotanie. Nigdy wcześniej nie słyszałem czegoś takiego. Ktoś zauważył, że Moss przepadł, a cały jego sprzęt leży w trawie, tam, gdzie ostatnio filmował. Mowa o drogim sprzęcie, a Moss nie był typem, który zostawiłby go, ot tak, i gdzieś poszedł. Próbowaliśmy go odszukać, ale przepadł jak kamień w wodę. Odgłosy ustały, a my wezwaliśmy lokalne władze, żeby zorganizowały porządną akcję poszukiwawczą. Nie znaleźli go.
C.J.L.:
Ale znaleźli ludzkie szczątki.
N.N.:
[wzdycha] To nie miało nic wspólnego z Mossem. Ruiny kościoła, gdzie kręciliśmy, znajdowały się na dnie zapadliska. Kościół uległ zniszczeniu wiek wcześniej, gdy ziemia się osunęła. Nietrudno zgadnąć, że kości znalezione w jaskiniach pochodziły z tamtych czasów: albo z przykościelnego cmentarza, albo należały do kogoś, kogo porwała lawina.
C.J.L.:
Więc nie wierzysz w miejscową legendę?
N.N.:
Masz na myśli Pana Dreszcza? Nie bądź śmieszna. Stuletni potwór pożerający miejscowych nie istnieje i nigdy nie istniał. Harrow Lake to tylko prowincjonalna mieścina, która nigdy się nie podniosła po straszliwej tragedii. Wcale mnie nie dziwi, że wytłumaczyli ją sobie jakimiś paranormalnymi bzdurami, klątwą czy czymś w tym rodzaju. To prostsze niż przyznanie, że drążyli zbyt głęboko w zboczu wzgórza i prawie się przez to pogrzebali. [pauza] Wiesz co, wytnij tę ostatnią część. Mieszkańcy takich pipidówek łatwo się obrażają, a ja nie mam ochoty na mejle od hejterów.
C.J.L.:
Oczywiście. Mów dalej.
N.N.:
Okej. [pauza] Nie wiem, co właściwie usłyszeliśmy w jaskiniach tamtej nocy. To klekotanie... może to było jakieś zjawisko naturalne, a może nie. Wiem tylko, że nigdy nie zauważyłem niczego niezwykłego w jaskiniach ani w pobliżu jaskiń i nic nie wskazuje na to, że zniknięcie Mossa było czymś więcej niż wypadkiem. Pewnie nigdy się nie dowiemy, co się tam właściwie stało. Posłuchaj, te wszystkie historie – małomiasteczkowe legendy o potworach, demonach czy złych duchach – to wszystko wyłącznie wymówka, która pozwala ludziom nie dostrzegać prawdziwych potworów w swoim otoczeniu. To sposób, żeby stłuc metaforyczne lustro. Właśnie dlatego kręcę filmy: przystawiam ludziom lustro. [pauza] Koniecznie to wykorzystaj, dobrze? To cholernie dobry cytat.
C.J.L.:
[śmiech] Jasna sprawa. A przy okazji, czy to nie dziwny zbieg okoliczności – a nawet coś więcej niż zbieg okoliczności – że twoja córka także zaginęła, gdy w ubiegłym roku odwiedziła Harrow Lake?
N.N.:
Nie chcę rozmawiać o Loli.
C.J.L.:
Ale czy to nie dziwne, że...
N.N.:
Myślałem, że chcesz rozmawiać o Lelku. Zostawmy moją córkę w spokoju i przejdźmy dalej.
C.J.L.:
Ale...
N.N.:
To nie była sugestia. [pauza] Dobrze, pięć minut przerwy. Może przez ten czas zdołasz się ogarnąć i zaczniesz zadawać sensowne pytania.
ROK WCZEŚNIEJ
LOLA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Zakopuję moje sekrety w donicy przy West 17th Street. W jasno oświetlonym lobby apartamentowca, pod którym stoję, nie ma nikogo, a w oddali idą ulicą tylko dwie osoby. Mężczyzna i kobieta. Sądząc po ich podniesionych, zapijaczonych głosach, właśnie wytoczyli się z Qua Baru. Nie zwracają uwagi na siedemnastolatkę kręcącą się obok fantazyjnie przystrzyżonego iglaka.
Zakopuję w ziemi trzy rzeczy. Nic specjalnie szokującego: breloczek, zapalniczkę i jaskraworóżową szminkę.
Breloczek ukradłam jakiemuś chłopakowi. Widziałam, jak przed wejściem do biblioteki wręcza mu go dziewczyna i w rumieńcu na jej policzkach było coś takiego, że powiedziałam korepetytorowi, że idę do toalety, a potem weszłam za chłopakiem do środka. W chwili gdy zdjął marynarkę, wyjęłam mu breloczek z kieszeni.
Nie jest wymyślny ani drogi, ma kształt litery D. Po prostu chciałam sprawdzić, czy kradzież ujdzie mi na sucho.
Zapalniczka do cygar należy do Nolana – mojego taty. Zwędziłam ją, żeby go wkurzyć. To chyba wystarczająco dobry powód, prawda? Zapalniczka jest złota, oprawę zdobią dwie wpisane w okrąg litery N, jego inicjały. Niestety, nie przyszło mi do głowy, że kiedy zguba się nie znajdzie, ojciec oskarży, a potem zwolni gosposię, więc zapalniczka stała się kolejnym sekretem.
Różowa szminka to moja najnowsza zdobycz. Ukradłam ją dzisiaj wieczorem w łazience Qua Baru – tej samej knajpy, z której przed chwilą wytoczyła się tamta para. Nie mogłam się oprzeć pokusie ukrycia ostatniego sekretu przed wyjazdem z Nowego Jorku.
Nie zawsze przywłaszczam sobie cudze rzeczy. Zwykle zapisuję moje sekrety na świstkach papieru, które później zakopuję. Ale przez kilka ostatnich tygodni coraz częściej zdarzało mi się kraść. Drobiazgi takie jak długopis lub okulary przeciwsłoneczne pozostawione na restauracyjnym stoliku. Rzeczy, które łatwo zapodziać. Łatwo wsunąć do kieszeni albo torebki. Wiem, że to paskudny nawyk, ale zawsze to jakaś rozrywka. A tego w moim życiu brakuje. Poza tym dobrze jest mieć jakieś hobby.
W knajpie odbywało się przyjęcie pożegnalne. W centrum uwagi znajdował się gość ze sztywnymi od żelu włosami i z poluzowanym krawatem. Pokręciłam się trochę wśród gości, wypiłam kilka drinków i poczęstowałam się przystawkami, czekając, aż ktoś mnie zauważy.
Spójrzcie na mnie. No spójrzcie.
Ale nikt się nie zorientował, że jestem córką legendy. Widzieli tylko obcą dziewczynę, która nie zamieniła z nikim słowa. Potem na twarzy pana Włosów na Żel pojawił się nieunikniony grymas, a panie Chardonnay i Szminka na Zębach wymieniły spojrzenia spod uniesionych brwi. „Znasz ją? Nie, a ty? Nie”. Atmosfera nieco się ochłodziła, a zaprzyjaźniona grupka zwarła szeregi, żeby się ode mnie odciąć.
Jasne, że mnie nie rozpoznali. Nikt mnie rozpoznaje, chyba że stoję obok Nolana. Ojciec ciągle zabiera mnie na różne przyjęcia. Imprezy branżowe. Imprezy, na których ludzie znają go na tyle dobrze, że nikomu nawet nie przyjdzie do głowy, żeby zrobić mi zdjęcie czy choćby zaszczycić mnie przelotnym spojrzeniem. Wszyscy wiedzą, że „nie zadziera się z Nolanem Noxem”.
Byłabym zaskoczona, gdyby kwadrans po tym, jak Włosy na Żel, Chardonnay i Szminka na Zębach patrzyli mi prosto w oczy, choć jedno z nich nadal mnie pamiętało.
Po tym incydencie poszłam do łazienki, gdzie obok umywalki zauważyłam żarówiastoróżową pomadkę. Dwie młode kobiety – wśród nich zapewne właścicielka szminki – prowadziły bardzo ożywioną rozmowę na temat starszej koleżanki, Celine Reynard, którą określiły mianem dwulicowej suki. Umyłam ręce i udałam, że poprawiam fryzurę w lustrze.
– I przez cały czas pieprzyła się z nastoletnim synem Joanny za jej plecami! Wyobrażasz to sobie?
Ja bez najmniejszego problemu wyobraziłam sobie – choć pewnie nie powinnam – jak Celine, zapewne szczupła i z elegancką siwą fryzurą, posuwa pryszczatego chłopaka, podczas gdy Joanna zajmuje się codziennymi sprawami, prowadzi służbowe rozmowy, gotuje lasagne, robi zakupy w monopolowym czy czym tam jeszcze zajmują się matki, kompletnie nieświadoma, co się wyprawia za jej plecami.
Może Joanna powinna poświęcać swojemu synowi więcej uwagi.
– I co zrobiłaś? – zapytała druga kobieta.
Ta pierwsza wzruszyła ramionami.
– A co mogłam zrobić? Nie chciałam być tą osobą, która powie o wszystkim Joannie, żeby Celine zarzuciła mi kłamstwo.
Rozdymając nozdrza, zaczęła myć ręce, żeby uniknąć kontaktu wzrokowego. Czyżby kłamała? Na jej kark wypełzły czerwone plamy.
Zanim zdążyłam zdecydować, czy kłamie, czy nie, ta druga zmieniła temat i zaczęła przynudzać o remoncie domu, więc przestałam ich słuchać. Miałam już wyjść, gdy zahaczyłam wzrokiem o szminkę leżącą obok umywalki. Jak gdyby nigdy nic wyciągnęłam rękę i wsunęłam ją do kieszeni. Ruszyłam do drzwi. Pozwoliłam, żeby otoczyła mnie pulsująca muzyka z baru.
Nawet nie spojrzały w moją stronę. Były równie nieświadome tego, co się dzieje, jak biedna Joanna. Ale czy to sprawiało, że stawałam się Celine Reynard, podstępną łajdaczką łamiącą wszelkie zasady? Czy może jej złaknionym uwagi, spoconym synem? Szukam odpowiedzi w szparach chodnika. Jeśli tam się ukryła, to zbyt głęboko, żebym mogła ją dostrzec.
Moją uwagę zwraca nie tyle samochód, ile pisk opon. Serce zamiera mi w piersi. To wóz Nolana, chociaż wątpię, żeby tata był w środku. Moje domysły się potwierdzają, gdy okno od strony kierowcy się opuszcza i asystent ojca obrzuca mnie wściekłym spojrzeniem.
– Wsiadaj do wozu, Lola!
– Cześć, Larry – odpowiadam obojętnie, nie ruszając się z miejsca. Przekrzywiam głowę i stukam się palcem w podbródek. – Zrobiłeś coś z brodą?
Jasne, że nie. Jego broda prawdopodobnie wygląda dokładnie tak samo jak wtedy, gdy zapuścił ją w przedszkolu. Larry Brown jest niskim, krępym mężczyzną, a każdą widoczną część jego ciała pokrywa czarne owłosienie. Widziałam kiedyś film dokumentalny o facecie, który wchłonął w życiu płodowym brata bliźniaka, ale ten dalej rósł w nim niczym guz, aż osiągnął rozmiary szopa. Kiedy go wycięto, przypominał kulę mięsa, z której wyrastały włosy i zęby.
Właśnie to przychodzi mi do głowy na widok Larry’ego.
– Nolan wysłał mi esemesa, że mam cię znaleźć – oznajmia mężczyzna, nie reagując na zaczepkę z brodą.
– Wysłał ci esemesa? Nolan nie wysyła esemesów.
– Zatem dziś zrobił wyjątek – warczy Larry. Opanowuję grymas niepokoju. Skoro Nolan wysłał Larry’emu esemesa, zamiast zadzwonić, musiał być zbyt wściekły, żeby rozmawiać. I to przeze mnie. – Cholera, Lolu! Wiesz, że nie powinno cię tu być. Nolan zamartwia się o ciebie. – Larry wzdycha z irytacją. Chyba zepsułam mu plany na wieczór. – Co ci strzeliło do głowy?
– Och, Larry – mówię, przeciągając sylaby i starając się naśladować manierę Lestata z Wywiadu z wampirem. – Poszukiwałam zapomnienia, rzecz jasna.
Z łatwością wcielam się w różne postaci. Oglądam stanowczo za dużo filmów.
Nawet jeśli Larry wyłapał nawiązanie, nie daje tego po sobie poznać. Na środku czoła wystąpiła mu pulsująca żyła.
Przygryzam wargę, ale przestaję od razu, gdy sobie to uświadamiam. Nolan powiedziałby, że wyglądam jak przygłup. To nie byłoby optymalne.
– Jak mnie znalazłeś? – pytam.
– Zabrałaś kartę magnetyczną do drzwi Nolana. Wyśledziłem chip.
Szlag. Nie wiedziałam, że może zrobić coś takiego.
– Nie chcę jeszcze wracać – oznajmiam. – Mogę zostać choć trochę dłużej?
Tylko trochę dłużej, tylko trochę powietrza i wszystko będzie w porządku. Potrzebuję tylko...
– Lola, na miłość... Nie. Wsiadaj do samochodu.
W oddali widać już tylko dwa wydłużone cienie pijanej pary. Gdybym do nich podbiegła i powiedziała, że przyczepił się do mnie jakiś obcy facet, czy pozwoliliby mi do siebie dołączyć? Może na godzinę albo całą noc? A może udaliby, że mnie nie słyszą, i poszliby dalej?
Larry opiera się o kierownicę. Trąbi. Zachowuje się tak, jakby zrobił to specjalnie.
– Teraz, Lolu.
Mogłabym to zrobić. Mogłabym uciec...
Wsiadam do samochodu. Drzwi zamykają się automatycznie, gdy Larry włącza silnik. Wbijam w niego wzrok w lusterku wstecznym i wytrzymując jego spojrzenie, naciskam guzik podnoszący przegrodę między pasażerem a kierowcą. Larry burczy pod nosem coś, co brzmi jak „cholerne nastolatki”, potrząsa głową i przerywa kontakt wzrokowy tuż przed tym, gdy przegroda zrobi to za niego.
Za oknem migają światła, gdy mkniemy między wieżowcami Hudson Yards. Świat rozmazuje mi się w oczach, więc zaczynam w głowie robić listę rzeczy, które powiem Nolanowi. Jeśli wymyślę kilka optymalnych wymówek, które odwrócą jego uwagę, może dożyję jutra. Jasne, będzie wściekły, że bez pozwolenia wyszłam sama z mieszkania. Ale tak naprawdę nie będzie chciał wszczynać awantury, nie teraz, gdy całą energię poświęca swojemu nowemu projektowi – tym bardziej że czeka nas ośmiogodzinny lot, podczas którego będziemy na siebie skazani. Poza tym to jego wina, że nie uprzedził mnie o kolejnej przeprowadzce.
Gdy wróciłam do domu z korków w bibliotece, wszystko było spakowane, a moje życie skurczyło się do równego stosu kartonów podpisanych moim imieniem. Kiedy odszukałam Nolana w labiryncie pudeł i zapytałam, co tu się, do cholery, dzieje, tylko na mnie zerknął i odpowiedział: „Nie mówiłem ci? Rano lecimy do Paryża. W przyszłym tygodniu rozpoczynam tam zdjęcia do nowego filmu”.
A potem ruszył do swojego gabinetu, nucąc pod nosem tę przeklętą jazzową melodię, której nie cierpię.
„Nie mówiłem ci?”. Tak po prostu. Drobiazg.
Całe moje ciało zawrzało jak wulkaniczna skała, gotowa w każdej chwili eksplodować. Nie mogłam oddychać. A on nawet tego nie zauważył. Nawet na mnie nie spojrzał.
Spójrz na mnie!
Więc wyszłam z domu. To ewidentnie zauważył.
Kiedy samochód parkuje pod naszym apartamentowcem, mam już gotową listę optymalnych rzeczy, które powiem Nolanowi. Takich jak: „Przesadziłam z reakcją” i „Nie powinnam była wychodzić” oraz „Miałeś rację”. Dzięki liście nie powiem czegoś, co tylko pogorszyłoby sytuację.
Głęboki oddech. Wysiądź z samochodu.
Ivory Tower przypomina piękną bestię, która spogląda na mnie z dezaprobatą z wysokości swoich dziesięciu pięter. Kamienne zdobienia w stylu art déco sprawiają, że w noc taką jak ta łatwo sobie wyobrazić wysypujące się z lobby flapperki[2], uszminkowane, podchmielone i gotowe świetnie się bawić.
Nolan ma obsesję na punkcie lat dwudziestych. Uwielbia muzykę, sztukę, całą dekadencję tamtej epoki. A także architekturę – każdy budynek, w którym kiedykolwiek mieszkaliśmy, był nią na wskroś przesiąknięty. Pewnego razu ojciec zwierzył mi się ze smutkiem, że chciałby żyć w tamtych czasach, aby być światkiem narodzin kina i móc kształtować je od zarania jego dziejów. Byłam zaskoczona tym wyznaniem. Nolan zwykle nie przyznaje się do tego, że nie może czegoś mieć.
– Zapomniałaś torebki.
Larry podchodzi i podaje mi ją jak obcej osobie w pociągu. Teraz, gdy wykonał polecenie Nolana, myślami jest już zupełnie gdzie indziej. Pomyśleć, że ten facet zna mnie od urodzenia.
On i Nolan kumplowali się na studiach, dopóki Larry nie wtopił z jakąś poważną inwestycją i nie zbankrutował. Może kiedyś był inny, zanim musiał prosić Nolana o pracę, ale trudno sobie wyobrazić, że kiedyś byli przyjaciółmi. Larry to wykapany Renfield[3].
Odbieram torebkę i mam już wejść do środka, gdy Larry rusza za mną.
– Dokąd idziesz? – pytam.
– Sprawdzić, co u Nolana. Nie odbiera moich telefonów...
– Larry. Wszystko jest w porządku.
Oboje wiemy, że to nieprawda; fakt, że Nolan wysłał Larry’emu esemesa, zamiast zadzwonić, to naprawdę zły znak. „Po co miałbym tracić dziesięć minut na wysyłanie wiadomości tekstowych, skoro mogę zadzwonić i załatwić sprawę w dwadzieścia sekund?”.
Jest źle, jest bardzo źle.
W oknach naszego apartamentu na samym szczycie Ivory Tower palą się światła. Nolan czeka na mnie, a ja nie chcę się z nim kłócić przy Larrym. Ale asystent wciąż tu jest, jakby nie mógł się zdecydować.
– Posłuchaj – mówię. – Jest późno, a my musimy omówić jeszcze kilka spraw przed wyjazdem.
Po chwili milczenia Larry w końcu kiwa głową.
– Gdybyś czegoś...
– Jasne! – wołam przez ramię i już mnie nie ma.
Gdy wchodzę do środka, odgłosy ulicy stają się przytłumione i słychać tylko stukot moich butów na wypolerowanej posadzce lobby. Mijam recepcję, gotowa posłać Matty’emu uśmiech, chociaż on przestał go odwzajemniać. Któregoś razu, gdy otwierał mi drzwi, położył mi rękę na ramieniu i przytrzymał ją odrobinę za długo, przyciskając palce do boku mojej piersi. Mogłam się po prostu odsunąć i powiedzieć mu, żeby trzymał ręce przy sobie, ale zaskoczyła mnie ta sytuacja. Przypomniało mi się wtedy, jak pewnego razu wychodziłam z premiery jednego z filmów Nolana i jakiś facet złapał mnie i próbował wpakować do bagażnika swojego samochodu. Prawdę mówiąc, było to nawet ekscytujące – jakbym znalazła się na planie filmu, nie znając scenariusza. Z uśmiechem opisałam Matty’emu, jak skopałam mojego niedoszłego porywacza, wrzeszcząc na całe gardło, dopóki mnie nie wypuścił. Nolan przybiegł w chwili, gdy facet właśnie odjeżdżał na pełnym gazie. Wziął mnie na ręce i pozwolił mi się wypłakać w swój garnitur od Armaniego. To było nawet miłe.
– Nolan nie zgłosił tego policji – powiedziałam Matty’emu. – To dziwne, gdy się nad tym zastanowić. Ale kilka dni później w wiadomościach nadali materiał o mężczyźnie, którego znaleziono spalonego żywcem w identycznym samochodzie jak ten, który widziałam tamtego wieczoru... Może to był inny wóz. Nie jestem pewna. Ale zawsze, gdy czuję zapach pieczonego mięsa, przypomina mi się tamten facet.
Matty cofnął gwałtownie rękę i szybko wrócił za swoje biurko. W tamtej chwili mogłam mu powiedzieć albo zrobić wszystko bez żadnych konsekwencji. Opowieści mają ogromną moc.
Teraz Matty nie siedzi za kontuarem recepcji. Zawsze pracuje na nocną zmianę – ma aparycję steranego człowieka, który stara się unikać swojej żony i dzieci – ale dzisiaj lobby jest puste. Pewnie wyszedł do łazienki. Jednak cały budynek wydaje się opustoszały. Nie podoba mi się to.
Wjeżdżam windą na poziom penthouse’u i wysiadam w marmurowym holu, w którym są tylko jedne drzwi: nasze. Jestem tak zaabsorbowana szukaniem w torebce karty magnetycznej, którą „pożyczyłam” od Nolana, że prawie wdeptuję w ciemną, lepką kałużę zbierającą się pod drzwiami apartamentu. Najwyraźniej jakiś fan wysłał tacie kolejną pamiątkę.
Przez te sześć miesięcy, odkąd się tu wprowadziliśmy, Nolan dostał pudełko martwych żab, pasztet z czegoś, co okazało się psimi jelitami, o czym poinformowało nas Laboratorium Kryminalistyczne Policji, a ostatnio słoik z palcem stopy w środku, co ojciec przyjął bez specjalnego zachwytu. Gdyby Nolan nie upierał się przy osobistym otwieraniu każdej przesyłki, Larry mógłby przechwycić te prezenty. Ale wtedy nie miałabym powodu, żeby je wysyłać. (Żartuję, nie wszystkie wysłałam ja. Tylko palec. I to wyłącznie dlatego, że Nolan nie chciał mi kupić laptopa. Znów rozpoczął tyradę o „zagrożeniach czyhających w internecie” i przekonywał, że „nie potrzebuję zaśmiecać sobie mózgu tymi wszystkimi kłamstwami”. Tych samych sformułowań używa, gdy ni z tego, ni z owego zwalnia moich korepetytorów, jeśli nie dość uważnie pilnują, co robię online). W każdym razie obdarowywanie Nolana straciło swój urok, kiedy ojciec cisnął przez całą kuchnię słoikiem, tłukąc go, a sztuczny palec wylądował w dzbanku z kawą, którą właśnie zaparzyłam.
Nadal nie mam własnego laptopa. Nie mam nawet telefonu.
Ciemnoczerwone strużki sunące między marmurowymi płytkami wydają się sięgać w moją stronę. Zatrzymuję się, zanim dotknę kałuży czubkami butów. Na krawędziach, tam, gdzie zaczyna krzepnąć, czerwień ma jeszcze głębszy odcień.
Zanim zdążę przeciągnąć kartą przez czytnik, drzwi powoli się uchylają do wewnątrz. Spinam się w sobie, gotowa stawić czoła lodowatej furii Nolana, ale ojciec nie staje w drzwiach. W holu nikogo nie ma.
Parkiet też jest zaplamiony krwistą cieczą. Wygląda to tak, jak gdyby ktoś ciągnął korytarzem coś ciężkiego i musiał kilka razy przystanąć. Ciarki przechodzą mi po plecach. Ściskam mocniej kartę i wyciągam ją przed siebie jak broń, nie przekraczając progu.
– Nolan?
Ojciec nie odpowiada, ale coś słyszę. Brzmi jak cicha muzyka. Dźwięk jest stłumiony, ale to wystarczy, żeby mnie przekonać, że Nolan jest w domu. Hm. Nigdy nie zostawia drzwi do mieszkania otwartych.
Omijam kałużę i wchodzę do środka. Czuję zapach jedzenia na wynos, olejku kokosowego, którym gosposia natłuszcza skórzane meble, oraz cygar Nolana – Montecristo Relentless No. 2 – które pali dokładnie dwa razy dziennie. Ale wyczuwam też inny zapach, ostry i przykry.
W długim korytarzu panuje półmrok, ale jest na tyle jasno, że widać ślad biegnący między rzędami ustawionych pod ścianami kartonów, mijający kuchnię i znikający w gabinecie Nolana. Drzwi gabinetu są dębowe, ozdobione kolorowymi szybkami, które wyglądają jak przeplatające się elementy geometrycznej układanki. Nigdy nie wiem, co Nolan tam robi. Witrażowe drzwi są zawsze zamknięte, bez względu na to, czy ojciec jest w środku, czy nie.
Teraz są otwarte.
– Nolan, jesteś tam?
Nadal brak odpowiedzi, ale zidentyfikowałam szum dobiegający ze środka. To ta przeklęta jazzowa płyta wciąż gra w gabinecie ojca – T’aint No Sin, jeden z jego ulubionych kawałków. Te same kilka taktów powtarza się w kółko, jak gdyby płyta była zarysowana. Nolanowi to się nie spodoba.
Czerwona smuga robi się szersza, ciecz wsiąka w szpary między klepkami parkietu i rozgałęzia się niczym obrzmiałe żyły.
– Nie zamknąłeś drzwi...
Obchodzę coraz szerszą smugę i docieram pod drzwi gabinetu. Wiem, że krwi jest zbyt dużo, żeby mogła pochodzić z woreczka. Wiem.
Może Nolan został wezwany do studia i nie miał czasu posprzątać tego bałaganu. Może zdążę to uprzątnąć, zanim wróci do domu. To byłoby optymalne rozwiązanie.
Czuję się nieswojo, wchodząc do gabinetu Nolana bez pozwolenia. Dwa szybkie kroki i już jestem w środku. W powietrzu wisi niewidzialną chmurą dymny zapach cygar. Na wielkim dębowym biurku zauważam niedopałek cygara leżący w kupce rozsypanego popiołu obok popielniczki. Obok popielniczki, nie w popielniczce – jak gdyby ktoś go zrzucił i tak zostawił. Przeczucie, że coś jest bardzo nie tak, chwyta mnie za gardło.
Przestań. Przestań! Nie bądź dzieckiem, Lolu.
W gabinecie Nolana nic nie zostało jeszcze spakowane; ojciec lubi, gdy w tym pomieszczeniu wszystko jest na swoim miejscu. Wzdłuż ścian ciągną się półki pełne książek, nagród oraz fotosów z różnych planów zdjęciowych. Te zdjęcia reprezentują dorobek jego życia, są jego dumą. Na biurku stoi także moja fotografia. Nie ma ani jednego zdjęcia mojej matki.
Lorelei była nieobecna przez większą część mojego życia, więc nie zasłużyła na miejsce na biurku. Ale widać ją na oprawionym w ramę plakacie Lelka, jedynego filmu, w którym zagrała. To najbardziej kultowy film Nolana, nakręcony w rodzinnym miasteczku Lorelei, Harrow Lake w stanie Indiana. Lelek zasłużył na miejsce na ścianie, nawet jeśli Lorelei nie.
Wyłączam gramofon i skoczna melodia urywa się jak ucięta nożem. Teraz słychać telefon stacjonarny. Z leżącej na boku słuchawki sączy się słaby sygnał. Podnoszę ją, żeby odłożyć na miejsce, i wtedy go dostrzegam. Zamieram.
Nolan siedzi zgarbiony pod niskim regałem, z rękami założonymi na brzuchu, jak gdyby postanowił usiąść i odpocząć. Przez sekundę jest mi głupio, że wyobraziłam sobie coś złego. To musi być jakiś żart. Mimo że Nolan nigdy nie żartuje, nie w taki sposób. Zaciskam pięści tak mocno, że paznokcie wbijają mi się w dłonie.
– Nolan?
Ojciec nie odpowiada. Przewraca oczami, jak gdyby próbował skupić wzrok, i rozdyma nozdrza. Ból, dojmujący ból. Widziałam już taki wyraz twarzy, ale tylko na ekranie albo na planie filmowym, nigdy u niego. Udaje, na pewno udaje. Gra. Ale to też nie w jego stylu. Chyba że... Czy chce mi dać nauczkę? Ukarać za ucieczkę z mieszkania? Jak mam teraz zareagować? Jaka byłaby optymalna reakcja?
Ale nie, całe ręce ma we krwi, która kapie spomiędzy palców. Jego komórka leży w czerwonej kałuży na podłodze obok niego, na ciemnym ekranie widać rozmazane odciski palców. Całe morze krwi.
Lepiej posprzątam, zanim Nolan to zobaczy.
Ta myśl unosi się w mojej głowie niczym bańka mydlana, aż chce mi się śmiać. Ponieważ to nie jest optymalna myśl w takiej sytuacji. Ponieważ...
Ponieważ on jest ranny, na Boga. Jest ciężko ranny.
Ten fakt dociera do mnie z taką mocą, z taką oczywistością, jak gdyby ktoś uderzył mnie w splot słoneczny. Rzucam się w stronę ojca, ale w pośpiechu potykam się i ląduję boleśnie na kolanach. Łapię za brzeg biurka, żeby się podnieść, ale powstrzymuje mnie nagły dźwięk. Brzmi jak pstrykanie palcami, raz po raz, tak szybkie, że aż nierzeczywiste. Jak szczękanie zębów, ale jest zbyt głośne: stuk, stuk, stuk, STUK. Dźwięk niesie się echem po mieszkaniu, dociera do drzwi gabinetu i cichnie. Obracam się w tamtą stronę, z trzaskiem uderzając łokciem o kant biurka. Przejmujący ból promieniuje aż do barku. Ale w drzwiach nikogo nie ma, a dźwięk umilkł. Została tylko pusta przestrzeń.
Co to było?
Przypadam na czworakach do Nolana, czekając na dźwięk kroków, trzaśnięcie drzwiami, ale słyszę tylko swoje serce obijające się o żebra. Ktokolwiek wydawał ten szczękający dźwięk, już poszedł.
– Lolu... – mówi, a raczej jęczy Nolan. Nie wiem, co robić, od czego zacząć. Muszę ustalić, dlaczego krwawi, ale nie mogę się zdobyć na to, żeby go dotknąć. – Lolu... Trzeba wezwać ka...
Zduszone słowa Nolana podrywają mnie do działania. Łapię za telefon i klęcząc obok niego, wybieram numer alarmowy. Jakimś cudem udaje mi się zachować spokój, gdy próbuję podać operatorce jak najwięcej informacji, jednocześnie usiłując zagłuszyć ten drugi głos w mojej głowie, szepczący w tle, że ojciec umrze, zostawi mnie samą, zniknie...
– Karetka jest już w drodze, Lolu – oznajmia operatorka. – Twój tata zadzwonił jakiś czas temu.
No jasne. Czy naprawdę sądziłam, że Nolan po prostu sobie siedział i czekał, aż wrócę do domu? Nie. Nawet tu, nawet teraz, Nolan wszystkim się zajął.
– On... on bardzo krwawi. Chyba został pchnięty czymś ostrym. Jest tyle krwi!
– W porządku, Lolu – uspokaja mnie operatorka. – Posłuchaj, co masz zrobić...
Zgodnie z jej instrukcją biegnę do łazienki po ręcznik, który z pewnymi oporami przykładam ojcu do brzucha. Nie chcę myśleć o tym, co naprawdę oblepia moje dłonie i sprawia, że komórka wyślizguje się z rąk. Nie mogę pozwolić, żeby Nolan zobaczył, jak bardzo jestem przerażona.
Gdybyśmy tylko się nie posprzeczali. Gdybym tylko nie zostawiła go samego... Nie powinien tu siedzieć w takim stanie. To moja wina. To wszystko moja wina.
Mija cała wieczność, zanim za drzwiami apartamentu rozlegną się głośny tupot i krótkie, stanowcze głosy ratowników medycznych. Nolan stęka z bólu, a potem cichnie. Stracił przytomność czy...?
– Nie, nie, nie, nie, NIE! – Powtarzam w kółko to jedno słowo, jak gdyby jego rytm mógł zastąpić bicie naszych serc.
Czego się dowiedziałam na temat ran kłutych, czekając na wiadomość, czy Nolan przeżył
1. Mnóstwo ludzi przeżywa rany kłute. Więcej, niż myślicie. Jeśli nie zostali dźgnięci w jedną z głównych tętnic (szyjną lub udową), prawdopodobnie wyjdą z tego, jeśli otrzymają szybko pomoc[4].
2. W zależności od tego, w co zostali pchnięci (w przypadku Nolana trzy razy w brzuch i raz w górną część uda), może minąć wiele godzin, zanim umrą – o ile umrą. Ale większość przeżywa.
3. Jeśli ugodzona osoba straci więcej niż czterdzieści procent krwi, zwykle będzie wymagała natychmiastowej i agresywnej resuscytacji, a już na pewno transfuzji krwi. (Czyją krew przetoczono Nolanowi?).
4. Czytałam kiedyś w gazecie artykuł o czterech rosyjskich nastolatkach, którzy zostali porwani przez wyznawców szatana i każdy został dźgnięty 666 razy, a potem pożarty. 666 razy. Czy po czymś takim przypomina się w ogóle człowieka? Raczej nie. Może dzięki temu łatwiej było ich zjeść. Cholera. Dlaczego w ogóle się nad tym zastanawiam?
PRZYPISY