Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Witajcie w mrocznym świecie Stranger Things!
Pewnego wieczoru Dustin, Lucas, Max i ich przyjaciele wypożyczają kilka filmów wideo. Kiedy jednak z powodu awarii prądu nie mogą ich obejrzeć, zaczynają opowiadać sobie przerażające historie związane z ich miasteczkiem. Jakie tajemnice skrywa stary szpital psychiatryczny? Czy na dnie Jeziora Kochanków naprawdę żyje straszny zmutowany stwór? Czy zwyczajnego pluszaka kontrolują nadnaturalne siły? Co łączy jadeitową kostkę z wilkołakami i czy cztery dziewczyny z miejscowego liceum, nazywające siebie Córami Ciemności, są prawdziwymi wiedźmami? Oto część kolekcji strasznych historii zebranych w książce Hawkins Horrors, która spodoba się nie tylko fanom superpopularnego serialu Netflixa.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 137
Północ zbliżała się nieubłaganie.
Musieli dotrzeć do Steve’a i Robin, zanim będzie za późno.
– Dodaj gazu! Czas ucieka! – wrzasnął Dustin.
– Nie krzycz na mnie – odparowała Nancy. – Tu jest ograniczenie prędkości. A my mamy dzieci w samochodzie!
Erica wcisnęła głowę między przednie siedzenia.
– Mówisz o mnie?
– Mówię o was wszystkich – powiedziała Nancy z oczami utkwionymi we wstecznym lusterku. Przebiegła wzrokiem kolejno po wpatrzonych w nią z wyrazem zniecierpliwienia twarzach Lucasa, Eriki, Max i Dustina stłoczonych na tylnym siedzeniu. – Zachowujecie się, jakby to była kwestia życia i śmierci.
Odpowiedzieli zgodnym chórem:
– Bo jest.
– Właśnie, jest – dodał Mike, wiercąc się na siedzeniu pasażera obok niej. Stuknął w zegar na tablicy rozdzielczej. – Mamy tylko dwie minuty! To ten skręt!
– Wiem, gdzie to jest – odparła Nancy, obracając gwałtownie kierownicą. Samochód rodzinny Wheelerów wszedł w zakręt z piskiem opon, przechylony na bok. Prawie zahaczył o krawężnik, wjeżdżając ukosem na parking przy galerii handlowej. Za dnia to miejsce roiło się od klientów, deskorolkarzy i rozrabiaków w każdym wieku, ale w tej chwili przednie reflektory oświetlały pusty plac.
O północy wszystko wyglądało tak, jakby było przykryte kocem z atramentowych cieni. Nawet obrotowe logo salonu gier Palace Arcade było wygaszone. Światła latarni mrugały słabo, aż nagle zgasły, kapitulując przed przerwą w dostawie prądu, której doświadczało całe Hawkins. Wszystko w promieniu wielu kilometrów w ciągu kilku sekund spowiła zupełna ciemność. Dzieciaki były tak skupione na tym, żeby dotrzeć do wypożyczalni kaset wideo, że nie zwracały uwagi na ten cienisty krajobraz, który je otaczał.
Nancy zatrzymała samochód obok jedynego auta stojącego na opustoszałym parkingu: fioletowego bmw Harringtona.
Dustin przycisnął twarz do zaparowanej tylnej szyby, przez którą dostrzegł zarys znajomej fury.
– Dzięki Bogu, nadal tu są! Idziemy!
Dzieciaki wytoczyły się z auta, jeszcze zanim silnik przestał pracować. Ustawiły się rządkiem, pukając w szklane drzwi swojego sekretnego miejsca spotkań: miejscowego centrum rozrywki i kultury, azylu dla wyrzutków i miejsca wybawienia od weekendowej nudy.
FAMILY VIDEO
Po chwili do drzwi zbliżyła się sylwetka z idealnie ułożoną fryzurą i otworzyła im drzwi.
– Co wam mówiłem, dzikusy, o łomotaniu w okna? – zapytał Steve, oświetlając sobie znienacka twarz latarką.
Wszyscy wymamrotali obowiązkowe przeprosiny, ale już po chwili bezceremonialnie wepchnęli się do środka wypożyczalni.
– Dlaczego jest ciemno? Światło tak po prostu zgasło? – zapytała Nancy, zamykając samochód.
Steve przytrzymał jej drzwi.
– Dosłownie pięć minut temu. Właśnie mieliśmy z Robin się zrywać.
– A co z naszym seansem o północy?
– Problem z magnetowidami jest taki, Nance, że nie działają, jak nie ma prądu. Bez sensu, nie?
– Ktoś tu dzisiaj wstał lewą nogą i nadepnął na lakier do włosów.
– Ktoś tu robił porządki, podczas gdy ktośinny tylko udawał, że robi.
Miał ma myśli Robin, która siedziała na ladzie z latarką w jednej ręce i paczką długich czerwonych cukierków lukrecjowych w drugiej. Pomachała Nancy, wchodzącej do ciemnego pomieszczenia.
– Witaj w naszej wypożyczalni… – powiedziała głębokim, złowieszczym głosem – …NA KOŃCU ŚWIATA! – I dodała już zupełnie normalnie: – Cukierka?
– Czerwona lukrecja? – spytała Nancy.
– Nie mogłam otworzyć maszyny z popcornem – odpowiedziała Robin.
– Bo się nie otwiera, kiedy nie ma prądu – powiedział Steve. – To nie sejf. A my nie gramy w filmie o napadzie na bank.
Dustin wyciągnął maleńką latarkę przypiętą do breloczka z kluczami.
– Skoro mowa o filmach, co dziś w planie?
– Pogromcy duchów? – rozmarzył się Lucas.
– Nie! Znowu? – zaprotestowała Max. – A czy ktoś już oddał Oko kota?
– Film o kotkach – powiedziała z pogardą Erica. – Miałam nadzieję, że zobaczymy coś dla dorosłych. Obiecałeś.
– Wybaczcie – zwrócił się Lucas do reszty. – Rodzice wyjechali. Musiałem ją zabrać, no i padły pewne obietnice.
Max wybuchnęła śmiechem.
– To nie jest bajka dla dzieci o kotkach. To antologia horrorów na podstawie różnych opowiadań Stephena Kinga. Podobno mroczna!
– Teraz to i tak bez znaczenia. Pamiętacie? Nie ma prądu – przypomniał im Steve.
– Możemy poopowiadać sobie straszne historie – zasugerował Mike. – Pewnie nie będzie to Stephen King, no i bez Drew Barrymore. Ale możemy się trochę postraszyć. Poza tym co innego mamy do roboty, skoro i tak jest ciemno?
– Moglibyśmy posprzątać – zaproponowała Robin. Po chwili dodała: – Żartowałam. Rany, co za sztywniaki.
– No dobra, niech będzie. Kto zna jakieś upiorne opowieści? – zapytał Steve.
Erica nie mogła uwierzyć własnym uszom.
– Chcecie, żebyśmy to my je opowiadali? Przyszłam tu, żeby się bawić, a nie żeby zabawiać innych – powiedziała.
– Czego się boisz bardziej? Że będziemy opowiadać sobie straszne historie? – zapytał ją Steve, wyłączając dla efektu latarkę. – Czy że będziemy je opowiadać… pociemku?
Przez kilka chwil patrzyli po sobie w ciszy, niemal bojąc się wydać jakiś dźwięk. Mimo że nikt nie przyznał tego otwarcie, było coś przerażającego w mówieniu na głos o własnych lękach, kiedy wokół było całkiem ciemno. Tak, jakby mrok urealniał strach.
– Mam jedną taką historię – powiedziała w końcu Nancy zza jednego z regałów. – Ostatnio pracowałam nad artykułem o Pennhurst. Od tego, co się tam dzieje, przeszłyby was ciarki.
Robin się ożywiła.
– O Pennhurst? Tym za miastem?
– To nie jest zwyczajne miejsce za miastem. To szpital dla psychicznie chorych przestępców. Jakieś pięć czy dziesięć minut stąd. Stoi tam od dziesięcioleci. Najbardziej niebezpieczni więźniowie w Hawkins, wszyscy razem pod jednym dachem.
– Dobra, zmieniłam zdanie. Brzmi nieźle – powiedziała Erica, sięgając po cukierki lukrecjowe, i usiadła na podłodze, opierając się o regały. Była gotowa pozwolić się zabawiać. – Przestraszcie mnie.
Wszyscy umościli się wygodnie, a Nancy zabrała głos. Pożyczyła latarkę od Dustina i dla lepszego efektu podstawiła ją sobie pod brodę, oświetlając twarz od spodu.
– To, co wam opowiem, jest w stu procentach prawdą. Możecie sami sprawdzić w archiwach. Wszystko opisali poważni dziennikarze i zbadali przedstawiciele władz lokalnych i stanowych, ale zagadki nigdy nie rozwiązano. Zdarzyło się to pewnej nocy, takiej jak ta, w roku tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym dziewiątym. Jeden z pacjentów skarżył się, że słyszy jakiś…
O czym myślicie, kiedy słyszycie nazwę „Szpital Psychiatryczny Pennhurst”?
Dom dla niepoczytalnych przestępców?
Mroczne więzienie dla kogoś takiego jak Jimmy Ray Cutts?
Po tym, jak Cutts zabił siedem niewinnych osób, powiedział policji, że nie pamięta momentu popełnienia zbrodni. Przysięgał, że to ktoś inny – coś innego – pociągał tamtej nocy za sznurki. Jak wszyscy wokół Christina znała tę opowieść ze słyszenia i przeważnie nie przywiązywała do niej wagi. Nie wierzyła w duchy ani w demony. Wierzyła jednak w potwory – ale nie takie w gumowych maskach, jakie widuje się w filmach. Tymi, które znała, byli wyglądający normalnie, jak każdy sąsiad, kolega z pracy czy szef, ludzie, którzy się załamali i potrzebowali specjalistycznej pomocy psychiatrycznej.
Christina przebywała w otoczeniu tak zwanych szaleńców przez sześć dni w tygodniu – na tym polegała jej praca. Była pielęgniarką na stażu. Nieraz, jadąc do pracy autobusem, słyszała, jak dzieci straszą się nawzajem szpitalem, w którym spędzała większość czasu. Szeptały: „W Pennhurst mieszkają potwory”.
Ona wiedziała, że mieszkają tam również ludzie tacy jak Ricky Dobbs.
Ricky był zwykłym dziewiętnastolatkiem. Miał ujmujący uśmiech, chłopięcy urok i sylwetkę sportowca. Wyglądał jak jeden z tych zawodników, wokół których gromadzą się zwykle reporterzy z telewizji. Jego śmiech był zaraźliwy. Jak dziecko potrafił śmiać się ze zwyczajnych rzeczy, na przykład kiedy ktoś upuścił podkładkę do pisania albo z brzmienia niektórych słów, gdy się je wypowiada głośno i powoli, takich jak: „w te pędy”.
„W te pęęędy”, powtarzał, rozciągając słowa za każdym razem coraz bardziej. „W teee pęęędyyy”. Po czym dopadał go atak głupawki.
Ricky nie był potworem. Ręce trzymał przy sobie i nigdy nie próbował ciągnąć Christiny za włosy. I nie musiał być na tak silnych lekach, jak niektóre ekstremalne przypadki z jego oddziału. Co oznaczało, że dało się z nim rozmawiać, w przeciwieństwie do tych wszystkich zombi, jak Christina nazywała grupę pacjentów na środkach uspokajających. Takich, którzy potrzebowali tabletek, żeby na co dzień normalnie funkcjonować w szpitalu.
Ricky nie był zombi, nie sprawiał też wrażenia, że jest wariatem. Był po prostu niedojrzały i nieśmiały.
I kto jak kto, ale Christina o tym wiedziała. Zaglądała do niego na nocnej zmianie przez ostatnich sześć miesięcy, sześć razy w tygodniu, jak w zegarku.
Miała dwadzieścia dwa lata. Szpital w Pennhurst był jej pierwszym miejscem pracy po szkole i dawała tam z siebie wszystko. Musiała między innymi patrolować nocami korytarze – wchodzić do sal wszystkich pacjentów, jakich miała na liście, i odhaczać, że wszystko z nimi w porządku. Sprawdzała stan każdego, odczekiwała dwie godziny i znowu robiła obchód.
Jak z szamponem. Umyć. Spłukać. Czynność powtórzyć.
Posprzątać pokój pielęgniarek. Uzupełnić zapasy leków. Pójść na nocny obchód.
Obserwować. Sprawdzać. Raportować. Odfajkować.
Gapić się na zegar. Marzyć o tym, żeby móc pospać dłużej w niedzielę rano. Przemycić batonik.
Pójść na obchód. Odhaczyć. Brak rannych. Odhaczyć. Brak zagrożenia. Odhaczyć.
Tak wyglądało życie Christiny – i tak miało się toczyć aż do końca stażu, kiedy miała zostać w pełni wykwalifikowaną pielęgniarką w Pennhurst. Wtedy dostanie podwyżkę, własną szafkę i oczekiwane z utęsknieniem prawo do wyboru godzin dyżurów.
Pewnego ranka, kiedy pierwsze promienie słońca przedarły się przez chmury, korytarze zalało morze kadry kierowniczej w białych fartuchach. To był czas, by przejąć dowodzenie od personelu z nocnej zmiany.
– Wszyscy pacjenci zdrowi i dopilnowani – zaraportowała Christina siostrze oddziałowej. Potem spakowała swoje rzeczy i ruszyła w stronę wyjścia.
Ale zanim wyszła, zatrzymała się, żeby raz jeszcze zajrzeć do Ricky’ego Dobbsa.
Zerknęła przez kraty w drzwiach, ale zobaczyła tylko puste łóżko. Omiotła wzrokiem pokój, ale nie było w nim ani śladu chłopaka. Już chciała zawołać którąś ze starszych pielęgniarek, kiedy usłyszała płaczliwy głos:
– Dobrze, dobrze. Obiecuję. Zrobię to.
To był głos Ricky’ego.
Christina powoli otworzyła drzwi.
– Ciiicho – powiedział przestraszony Ricky i skoczył na równe nogi. Był wysoki i umięśniony, ale zachowywał się jak mały chłopiec złapany na czymś, czego nie powinien robić. Stał w kącie, oparty o ścianę. Doskonałe miejsce, żeby zniknąć z pola widzenia, które zapewniał personelowi wycięty w drzwiach kwadrat o wymiarach pięć na pięć centymetrów.
– Wcześnie wstałeś – powiedziała Christina przyjaźnie.
– Nie mam zegarka – uśmiechnął się Ricky. – Nie wiem, która jest godzina.
– Rozmawiałeś z kimś?
– W czym problem? – Do pokoju wparował biały kitel. Był to jeden z tych lekarzy sztywniaków. Christina nigdy nie pamiętała, jak się nazywa. Na szczęście nosił identyfikator z nazwiskiem: spears.
– A ty dlaczego nie jesteś przypięty pasami? – zapytał doktor Spears, mijając Christinę. Wezwał pomoc i do pokoju weszło dwóch umięśnionych sanitariuszy. Od razu chwycili Ricky’ego za ręce, ograniczając jego ruchy. Chłopak słabo protestował, kiedy wlekli go do przytwierdzonego na stałe do ściany łóżka.
– Aua, to boli! – krzyknął Ricky.
– Zaraz, czekajcie. Panie doktorze, nie ma żadnego problemu – powiedziała Christina. – Ja właśnie…
– Dlaczego pacjent nie jest zabezpieczony? – przerwał jej doktor Spears oskarżycielskim tonem. Skinął na nią, żeby wyszła z nim na korytarz. Przybita spojrzała na Ricky’ego, który próbował się uwolnić z uścisku sanitariuszy. To wszystko jej wina. Gdyby się nie zatrzymała, Ricky nie miotałby się teraz, przytrzymywany przez dwóch stukilowych facetów. A chciała się tylko upewnić, że wszystko z nim w porządku.
– Nie zabezpieczamy Dobbsa, odkąd tu pracuję – zaprotestowała. – Można mu zaufać, nigdy nie stwarzał kłopotów. Proszę…
– Nie otrzymała pani wczoraj wieczorem nowych instrukcji?
– Nie.
– W takim razie ktoś będzie miał kłopoty. Zostawiłem kadrze kierowniczej wyraźne wytyczne, żeby powiadomić załogę na nocnej zmianie, że od teraz wszyscy pacjenci mają być na noc zabezpieczani pasami. Bez względu na to, jakie stanowią zagrożenie.
– Czy wolno spytać dlaczego? Coś się stało?
– Jimmy Ray Cutts.
Christina poczuła ciarki na plecach.
– Właśnie mija pięć lat od serii popełnionych przez niego zabójstw – ciągnął doktor Spears. – Ta niesławna rocznica zachęca szaleńców. W powietrzu czuć chaos, a chaos jest dla tej drapieżnej hałastry, którą trzymamy pod tym dachem, jak zapach krwi. Będą chcieli się wykazać, zwrócić uwagę Cuttsa, upamiętnić jego niegodziwości. Nie pozwolę na to. Cutts jest pod stałą obserwacją, w zamknięciu dwadzieścia cztery godziny na dobę i zostanie tam przez kilka kolejnych tygodni. Policjanci z Hawkins dopilnują porządku. Radzę pani zachować czujność. Ci ludzie nie są pani przyjaciółmi, to nasi pacjenci. I dla ich własnego bezpieczeństwa, a także dla pani bezpieczeństwa, oczekuję, że od tej chwili każdyznich będzie unieruchomiony.
Po czym dodał jeszcze bardziej złowieszczo:
– Zrobi się tu naprawdę ciekawie.
Następnego wieczora Christina przyszła do pracy trochę wcześniej niż zwykle. Przez cały dzień martwiła się o Ricky’ego; nie mogła spać, zwłaszcza po dziwnej tyradzie Spearsa, który sugerował, że wkrótce Pennhurst stanie się strefą wojny. Kiedy wchodziła głównym wejściem, niemal spodziewała się policyjnej rewizji.
Ale było spokojnie.
Strażnika, który normalnie ją sprawdzał, nie było na stanowisku. Ani śladu sanitariuszy czy kogokolwiek innego w holu głównym. Czyżby zapomniała o jakimś zebraniu? „Może ktoś ma urodziny – pomyślała. – Pewnie wszyscy są w pokoju pielęgniarek i opychają się ciastem z ponczem”.
Mogła pójść za tą wizją – w końcu lubiła ciasto tak samo jak wszyscy. Łatwo byłoby podnieść słuchawkę i wykonać jeden telefon, by potwierdzić domysły o wyobrażonym przyjęciu urodzinowym, ale w jej głowie kołatała się tylko jedna myśl: „Bądź cicho”.
To była szansa, żeby sprawdzić, co z Rickym, zanim zaczną gasić światła. Nie zatrzymała się nawet, żeby odwiesić kurtkę.
Poszła prosto do celi Dobbsa.
Podeszwy jej butów skrzypiały na świeżo wypolerowanym linoleum, gdy stawiała coraz szybsze kroki. Minęła drzwi, potem kolejne. Drzwi Ricky’ego były w zasięgu wzroku.
Dostrzegła, że… są otwarte.
– AAAA! – wrzasnął sanitariusz, wypadając w panice na korytarz. Zataczał się, a biały fartuch miał obryzgany krwią. Twarz ukrywał w dłoniach. Przeszedł kilka kroków i upadł na podłogę z głuchym łupnięciem. Z drugiej strony korytarza pojawiła się pielęgniarka i podbiegła do niego.
Christinie odjęło mowę. Zdołała tylko wykrztusić:
– Co się dzieje?
Pielęgniarka była zbyt zajęta, by jej odpowiedzieć. Christina podeszła bliżej, żeby zajrzeć do sali Ricky’ego.
Pomieszczenie wyglądało jak miejsce zbrodni.
Na chwilę czas się zatrzymał. Christina nie słyszała krzyków wokół, tylko ogłuszający łomot własnego serca.
Na podłodze sali, otoczony przez lekarzy i pielęgniarki, leżał mężczyzna. Christina widziała tylko, że jest ciężko ranny, ale nie mogła dojrzeć, jak bardzo. Sądząc po kałuży krwi, walczył o życie. Ściany obryzgane makabryczną czerwienią wyglądały jak dzieło sztuki, na którego widok zbiera się na mdłości. Nikt nie zwracał na nią uwagi. Wszyscy uwijali się, próbując pomóc rannemu. Uratować go. Nie okazywać strachu w obliczu niechybnej śmierci.
Christina poczuła, że jej serce zaczyna się uspokajać. Zauważyła nieskazitelnie białe buty leżącego w celi mężczyzny. To był sanitariusz.
Więc to nie na krew Ricky’ego patrzyła. Ranny mężczyzna leżał na wznak. Jego klatka piersiowa została zmiażdżona ramą łóżka. Reanimacja nic nie mogła wskórać.
– Cześć – usłyszała głos Ricky’ego, kiedy zaczęły się do niej przebijać dźwięki ze świata zewnętrznego. Chłopak powiedział to tak spokojnie, jak gdyby wpadli na siebie gdzieś w mieście w sobotnie popołudnie.
Policjant przytrzymywał go, przyciskając do ściany.
Ricky Dobbs zabił człowieka.
Christina była pewna, że zaszła jakaś pomyłka. Ricky nie mógłby tego zrobić. Chciała to wykrzyczeć całemu światu, ale Spears i reszta kadry kierowniczej zgromadzili cały personel w odosobnionym magazynku, a sami w tym czasie rozmawiali z policją o szczegółach zdarzenia. Christina ignorowała paplaninę pielęgniarek i usiłowała wychwycić, co zeznaje Spears.
Fragmenty zeznań, które usłyszała, zawierały dobrze jej znane fakty.
– Ricky Dobbs został przyjęty z rozpoznaniem schizofrenii – zaczął Spears. – Było w nim coś… od dzieciństwa słyszał głosy… – Doktor wymamrotał coś niezrozumiale. – Nie ma bliskiej rodziny ani żadnych krewnych – kontynuował. Chciał, by Ricky „pozostał pod jego opieką i osobistą obserwacją”. Chłopak wykazywał co prawda „postępy w terapii eksperymentalnej”, ale teraz… jak on to ujął…? „Skarżył się, że znowu słyszy głosy”.
Poprawka: pojedynczy głos.
Wtedy Christina przypomniała sobie ostatnie spotkanie z Rickym na jej poprzednim dyżurze: sprawiał wrażenie, jakby z kimś rozmawiał.
Czy powinna o tym powiedzieć glinom? Roztkliwiła się trochę, kiedy przypomniała sobie, jak Ricky powiedział jej „cześć”, jak gdyby nigdy nic. Jak gdyby wokół niego nie rozgrywała się właśnie straszliwa scena.
„Oficjalna wersja nie trzyma się kupy”, pomyślała Christina. Zdaniem policji Ricky zaplanował, że zabije sanitariusza. Przez kilka tygodni miał świadomie luzować mocowanie ramy łóżka i ustawił je dokładnie w taki sposób, żeby wypadek nie wyglądał podejrzanie. Potem miał rzekomo spytać: „Mógłby pan zajrzeć pod łóżko? Chyba upuściłem pigułkę…”. A kiedy sanitariusz to zrobił, Ricky miał zdjąć ramę z zawiasów i walnąć nią z całej siły w mężczyznę. Kilkakrotnie.
„Ricky nie mógłby tego zrobić – pomyślała Christina. – Nie odgania nawet much w stołówce”.
Inni pracownicy zaczęli mamrotać na tyle głośno, że Christina nie mogła się skupić na podsłuchiwaniu. Słyszała tylko głosy ludzi, którzy byli z nią w sali.
– Usłyszałem jakiś odgłos, więc przybiegłem, i wtedy go zobaczyłem – powiedział woźny. Stara śpiewka.
– Miał z tym sanitariuszem na pieńku – odezwał się starszy pielęgniarz. – Mick mu było na imię. Ten pacjent chciał się na nim odegrać za to, że tamten go ostro potraktował.
– Słyszałem, jak mówił, że ktoś mu kazał to zrobić… Wiecie, co myślę? Że to był ten głos wariata w jego głowie – dodał ochroniarz.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki