Hawkins Horrors. Stranger Things - Matthew J. Gilbert - ebook

Hawkins Horrors. Stranger Things ebook

Matthew J. Gilbert

3,8

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Witajcie w mrocznym świecie Stranger Things!

Pewnego wieczoru Dustin, Lucas, Max i ich przyjaciele wypożyczają kilka filmów wideo. Kiedy jednak z powodu awarii prądu nie mogą ich obejrzeć, zaczynają opowiadać sobie przerażające historie związane z ich miasteczkiem. Jakie tajemnice skrywa stary szpital psychiatryczny? Czy na dnie Jeziora Kochanków naprawdę żyje straszny zmutowany stwór? Czy zwyczajnego pluszaka kontrolują nadnaturalne siły? Co łączy jadeitową kostkę z wilkołakami i czy cztery dziewczyny z miejscowego liceum, nazywające siebie Córami Ciemności, są prawdziwymi wiedźmami? Oto część kolekcji strasznych historii zebranych w książce Hawkins Horrors, która spodoba się nie tylko fanom superpopularnego serialu Netflixa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 137

Oceny
3,8 (46 ocen)
16
14
10
3
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
jakubburdecki

Nie oderwiesz się od lektury

fajne historyjki
00
MariuszRusinowski

Dobrze spędzony czas

Bardzo fajna książka szkoda że nie dorobili jeszcze jednego rozdziału ;)
00
zaczytana_nana_lella

Dobrze spędzony czas

Długo się rozkręca, ale czyta się bardzo przyjemnie.
00
mariaifuss

Nie oderwiesz się od lektury

Podobało mi się!
00
emmeneea

Nie oderwiesz się od lektury

Matthew J. Gilbert "Hawkins Horrors". Nancy, Mike, Lukas, Erica, Max, Dustin, Robin i Steve spotykają się w wypożyczalni filmów na seans horrorów dla dorosłych. Jednakże w Hawkins gasną światła. Oni mają latarki i mają swoje straszne opowieści. O zbiegłym więźniu ze szpitala psychiatrycznego, o potworze z jeziora kochanków, o przeklętej kostce, i Mówi Misiu, o córach ciemności... I wszystkie te opowieści są podobno prawdziwe. Wydarzyły się tu, w słynnym Hawkins. Czy kogoś to dziwi? Jedno jest pewne, gdy zapalają się znów światła, grupa przyjaciół jest tak wystraszona, że wracają do ciemności, tym bardziej, że w Hawkins znów coś się dzieje. Spragniona horroru, ale także czegoś lekkiego, przyjemnego do odreagowania, skusiłam się na Hawkins. Nie muszę dodawać, że Stranger Things kocham, ubóstwiam i ciągle mi tego mało... Także po prostu świetnie się bawiłam czytając. Ja po prostu słyszałam ich wszystkich, serio. Naprawdę mega zabawa. Czy się bałam? No cóż. Raczej nie, aczkolwiek przyj...
00

Popularność



Kolekcje



Godzina 23:58

Północ zbli­żała się nie­ubła­ga­nie.

Musieli dotrzeć do Steve’a i Robin, zanim będzie za późno.

– Dodaj gazu! Czas ucieka! – wrza­snął Dustin.

– Nie krzycz na mnie – odpa­ro­wała Nancy. – Tu jest ogra­ni­cze­nie pręd­ko­ści. A my mamy dzieci w samo­cho­dzie!

Erica wci­snęła głowę mię­dzy przed­nie sie­dze­nia.

– Mówisz o mnie?

– Mówię o was wszyst­kich – powie­działa Nancy z oczami utkwio­nymi we wstecz­nym lusterku. Prze­bie­gła wzro­kiem kolejno po wpa­trzo­nych w nią z wyra­zem znie­cier­pli­wie­nia twa­rzach Lucasa, Eriki, Max i Dustina stło­czo­nych na tyl­nym sie­dze­niu. – Zacho­wu­je­cie się, jakby to była kwe­stia życia i śmierci.

Odpo­wie­dzieli zgod­nym chó­rem:

– Bo jest.

– Wła­śnie, jest – dodał Mike, wier­cąc się na sie­dze­niu pasa­żera obok niej. Stuk­nął w zegar na tablicy roz­dziel­czej. – Mamy tylko dwie minuty! To ten skręt!

– Wiem, gdzie to jest – odparła Nancy, obra­ca­jąc gwał­tow­nie kie­row­nicą. Samo­chód rodzinny Whe­ele­rów wszedł w zakręt z piskiem opon, prze­chy­lony na bok. Pra­wie zaha­czył o kra­węż­nik, wjeż­dża­jąc uko­sem na par­king przy gale­rii han­dlo­wej. Za dnia to miej­sce roiło się od klien­tów, desko­rol­ka­rzy i roz­ra­bia­ków w każ­dym wieku, ale w tej chwili przed­nie reflek­tory oświe­tlały pusty plac.

O pół­nocy wszystko wyglą­dało tak, jakby było przy­kryte kocem z atra­men­to­wych cieni. Nawet obro­towe logo salonu gier Palace Arcade było wyga­szone. Świa­tła latarni mru­gały słabo, aż nagle zga­sły, kapi­tu­lu­jąc przed prze­rwą w dosta­wie prądu, któ­rej doświad­czało całe Haw­kins. Wszystko w pro­mie­niu wielu kilo­me­trów w ciągu kilku sekund spo­wiła zupełna ciem­ność. Dzie­ciaki były tak sku­pione na tym, żeby dotrzeć do wypo­ży­czalni kaset wideo, że nie zwra­cały uwagi na ten cie­ni­sty kra­jo­braz, który je ota­czał.

Nancy zatrzy­mała samo­chód obok jedy­nego auta sto­ją­cego na opu­sto­sza­łym par­kingu: fio­le­to­wego bmw Har­ring­tona.

Dustin przy­ci­snął twarz do zapa­ro­wa­nej tyl­nej szyby, przez którą dostrzegł zarys zna­jo­mej fury.

– Dzięki Bogu, na­dal tu są! Idziemy!

Dzie­ciaki wyto­czyły się z auta, jesz­cze zanim sil­nik prze­stał pra­co­wać. Usta­wiły się rząd­kiem, puka­jąc w szklane drzwi swo­jego sekret­nego miej­sca spo­tkań: miej­sco­wego cen­trum roz­rywki i kul­tury, azylu dla wyrzut­ków i miej­sca wyba­wie­nia od week­en­do­wej nudy.

FAMILY VIDEO

Po chwili do drzwi zbli­żyła się syl­wetka z ide­al­nie uło­żoną fry­zurą i otwo­rzyła im drzwi.

– Co wam mówi­łem, dzi­kusy, o łomo­ta­niu w okna? – zapy­tał Steve, oświe­tla­jąc sobie znie­nacka twarz latarką.

Wszy­scy wymam­ro­tali obo­wiąz­kowe prze­pro­siny, ale już po chwili bez­ce­re­mo­nial­nie wepchnęli się do środka wypo­ży­czalni.

– Dla­czego jest ciemno? Świa­tło tak po pro­stu zga­sło? – zapy­tała Nancy, zamy­ka­jąc samo­chód.

Steve przy­trzy­mał jej drzwi.

– Dosłow­nie pięć minut temu. Wła­śnie mie­li­śmy z Robin się zry­wać.

– A co z naszym sean­sem o pół­nocy?

– Pro­blem z magne­to­wi­dami jest taki, Nance, że nie dzia­łają, jak nie ma prądu. Bez sensu, nie?

– Ktoś tu dzi­siaj wstał lewą nogą i nadep­nął na lakier do wło­sów.

– Ktoś tu robił porządki, pod­czas gdy ktośinny tylko uda­wał, że robi.

Miał ma myśli Robin, która sie­działa na ladzie z latarką w jed­nej ręce i paczką dłu­gich czer­wo­nych cukier­ków lukre­cjo­wych w dru­giej. Poma­chała Nancy, wcho­dzą­cej do ciem­nego pomiesz­cze­nia.

– Witaj w naszej wypo­ży­czalni… – powie­działa głę­bo­kim, zło­wiesz­czym gło­sem – …NA KOŃCU ŚWIATA! – I dodała już zupeł­nie nor­mal­nie: – Cukierka?

– Czer­wona lukre­cja? – spy­tała Nancy.

– Nie mogłam otwo­rzyć maszyny z popcor­nem – odpo­wie­działa Robin.

– Bo się nie otwiera, kiedy nie ma prądu – powie­dział Steve. – To nie sejf. A my nie gramy w fil­mie o napa­dzie na bank.

Dustin wycią­gnął maleńką latarkę przy­piętą do bre­loczka z klu­czami.

– Skoro mowa o fil­mach, co dziś w pla­nie?

– Pogromcy duchów? – roz­ma­rzył się Lucas.

– Nie! Znowu? – zapro­te­sto­wała Max. – A czy ktoś już oddał Oko kota?

– Film o kot­kach – powie­działa z pogardą Erica. – Mia­łam nadzieję, że zoba­czymy coś dla doro­słych. Obie­ca­łeś.

– Wybacz­cie – zwró­cił się Lucas do reszty. – Rodzice wyje­chali. Musia­łem ją zabrać, no i padły pewne obiet­nice.

Max wybuch­nęła śmie­chem.

– To nie jest bajka dla dzieci o kot­kach. To anto­lo­gia hor­ro­rów na pod­sta­wie róż­nych opo­wia­dań Ste­phena Kinga. Podobno mroczna!

– Teraz to i tak bez zna­cze­nia. Pamię­ta­cie? Nie ma prądu – przy­po­mniał im Steve.

– Możemy poopo­wia­dać sobie straszne histo­rie – zasu­ge­ro­wał Mike. – Pew­nie nie będzie to Ste­phen King, no i bez Drew Bar­ry­more. Ale możemy się tro­chę postra­szyć. Poza tym co innego mamy do roboty, skoro i tak jest ciemno?

– Mogli­by­śmy posprzą­tać – zapro­po­no­wała Robin. Po chwili dodała: – Żar­to­wa­łam. Rany, co za sztyw­niaki.

– No dobra, niech będzie. Kto zna jakieś upiorne opo­wie­ści? – zapy­tał Steve.

Erica nie mogła uwie­rzyć wła­snym uszom.

– Chce­cie, żeby­śmy to my je opo­wia­dali? Przy­szłam tu, żeby się bawić, a nie żeby zaba­wiać innych – powie­działa.

– Czego się boisz bar­dziej? Że będziemy opo­wia­dać sobie straszne histo­rie? – zapy­tał ją Steve, wyłą­cza­jąc dla efektu latarkę. – Czy że będziemy je opo­wia­dać… pociemku?

Przez kilka chwil patrzyli po sobie w ciszy, nie­mal bojąc się wydać jakiś dźwięk. Mimo że nikt nie przy­znał tego otwar­cie, było coś prze­ra­ża­ją­cego w mówie­niu na głos o wła­snych lękach, kiedy wokół było cał­kiem ciemno. Tak, jakby mrok ure­al­niał strach.

– Mam jedną taką histo­rię – powie­działa w końcu Nancy zza jed­nego z rega­łów. – Ostat­nio pra­co­wa­łam nad arty­ku­łem o Pen­n­hurst. Od tego, co się tam dzieje, prze­szłyby was ciarki.

Robin się oży­wiła.

– O Pen­n­hurst? Tym za mia­stem?

– To nie jest zwy­czajne miej­sce za mia­stem. To szpi­tal dla psy­chicz­nie cho­rych prze­stęp­ców. Jakieś pięć czy dzie­sięć minut stąd. Stoi tam od dzie­się­cio­leci. Naj­bar­dziej nie­bez­pieczni więź­nio­wie w Haw­kins, wszy­scy razem pod jed­nym dachem.

– Dobra, zmie­ni­łam zda­nie. Brzmi nie­źle – powie­działa Erica, się­ga­jąc po cukierki lukre­cjowe, i usia­dła na pod­ło­dze, opie­ra­jąc się o regały. Była gotowa pozwo­lić się zaba­wiać. – Prze­strasz­cie mnie.

Wszy­scy umo­ścili się wygod­nie, a Nancy zabrała głos. Poży­czyła latarkę od Dustina i dla lep­szego efektu pod­sta­wiła ją sobie pod brodę, oświe­tla­jąc twarz od spodu.

– To, co wam opo­wiem, jest w stu pro­cen­tach prawdą. Może­cie sami spraw­dzić w archi­wach. Wszystko opi­sali poważni dzien­ni­ka­rze i zba­dali przed­sta­wi­ciele władz lokal­nych i sta­no­wych, ale zagadki ni­gdy nie roz­wią­zano. Zda­rzyło się to pew­nej nocy, takiej jak ta, w roku tysiąc dzie­więć­set sześć­dzie­sią­tym dzie­wią­tym. Jeden z pacjen­tów skar­żył się, że sły­szy jakiś…

Głos

O czym myśli­cie, kiedy sły­szy­cie nazwę „Szpi­tal Psy­chia­tryczny Pen­n­hurst”?

Dom dla nie­po­czy­tal­nych prze­stęp­ców?

Mroczne wię­zie­nie dla kogoś takiego jak Jimmy Ray Cutts?

Po tym, jak Cutts zabił sie­dem nie­win­nych osób, powie­dział poli­cji, że nie pamięta momentu popeł­nie­nia zbrodni. Przy­się­gał, że to ktoś inny – coś innego – pocią­gał tam­tej nocy za sznurki. Jak wszy­scy wokół Chri­stina znała tę opo­wieść ze sły­sze­nia i prze­waż­nie nie przy­wią­zy­wała do niej wagi. Nie wie­rzyła w duchy ani w demony. Wie­rzyła jed­nak w potwory – ale nie takie w gumo­wych maskach, jakie widuje się w fil­mach. Tymi, które znała, byli wyglą­da­jący nor­mal­nie, jak każdy sąsiad, kolega z pracy czy szef, ludzie, któ­rzy się zała­mali i potrze­bo­wali spe­cja­li­stycz­nej pomocy psy­chia­trycz­nej.

Chri­stina prze­by­wała w oto­cze­niu tak zwa­nych sza­leń­ców przez sześć dni w tygo­dniu – na tym pole­gała jej praca. Była pie­lę­gniarką na stażu. Nie­raz, jadąc do pracy auto­bu­sem, sły­szała, jak dzieci stra­szą się nawza­jem szpi­ta­lem, w któ­rym spę­dzała więk­szość czasu. Szep­tały: „W Pen­n­hurst miesz­kają potwory”.

Ona wie­działa, że miesz­kają tam rów­nież ludzie tacy jak Ricky Dobbs.

Ricky był zwy­kłym dzie­więt­na­sto­lat­kiem. Miał ujmu­jący uśmiech, chło­pięcy urok i syl­wetkę spor­towca. Wyglą­dał jak jeden z tych zawod­ni­ków, wokół któ­rych gro­ma­dzą się zwy­kle repor­te­rzy z tele­wi­zji. Jego śmiech był zaraź­liwy. Jak dziecko potra­fił śmiać się ze zwy­czaj­nych rze­czy, na przy­kład kiedy ktoś upu­ścił pod­kładkę do pisa­nia albo z brzmie­nia niektó­rych słów, gdy się je wypo­wiada gło­śno i powoli, takich jak: „w te pędy”.

„W te pęę­ędy”, powta­rzał, roz­cią­ga­jąc słowa za każ­dym razem coraz bar­dziej. „W teee pęę­ędyyy”. Po czym dopa­dał go atak głu­pawki.

Ricky nie był potwo­rem. Ręce trzy­mał przy sobie i ni­gdy nie pró­bo­wał cią­gnąć Chri­stiny za włosy. I nie musiał być na tak sil­nych lekach, jak nie­które eks­tre­malne przy­padki z jego oddziału. Co ozna­czało, że dało się z nim roz­ma­wiać, w prze­ci­wień­stwie do tych wszyst­kich zombi, jak Chri­stina nazy­wała grupę pacjen­tów na środ­kach uspo­ka­ja­ją­cych. Takich, któ­rzy potrze­bo­wali table­tek, żeby na co dzień nor­mal­nie funk­cjo­no­wać w szpi­talu.

Ricky nie był zombi, nie spra­wiał też wra­że­nia, że jest waria­tem. Był po pro­stu nie­doj­rzały i nie­śmiały.

I kto jak kto, ale Chri­stina o tym wie­działa. Zaglą­dała do niego na noc­nej zmia­nie przez ostat­nich sześć mie­sięcy, sześć razy w tygo­dniu, jak w zegarku.

Miała dwa­dzie­ścia dwa lata. Szpi­tal w Pen­n­hurst był jej pierw­szym miej­scem pracy po szkole i dawała tam z sie­bie wszystko. Musiała mię­dzy innymi patro­lo­wać nocami kory­ta­rze – wcho­dzić do sal wszyst­kich pacjen­tów, jakich miała na liście, i odha­czać, że wszystko z nimi w porządku. Spraw­dzała stan każ­dego, odcze­ki­wała dwie godziny i znowu robiła obchód.

Jak z szam­po­nem. Umyć. Spłu­kać. Czyn­ność powtó­rzyć.

Posprzą­tać pokój pie­lę­gnia­rek. Uzu­peł­nić zapasy leków. Pójść na nocny obchód.

Obser­wo­wać. Spraw­dzać. Rapor­to­wać. Odfaj­ko­wać.

Gapić się na zegar. Marzyć o tym, żeby móc pospać dłu­żej w nie­dzielę rano. Prze­my­cić bato­nik.

Pójść na obchód. Odha­czyć. Brak ran­nych. Odha­czyć. Brak zagro­że­nia. Odha­czyć.

Tak wyglą­dało życie Chri­stiny – i tak miało się toczyć aż do końca stażu, kiedy miała zostać w pełni wykwa­li­fi­ko­waną pie­lę­gniarką w Pen­n­hurst. Wtedy dosta­nie pod­wyżkę, wła­sną szafkę i ocze­ki­wane z utę­sk­nie­niem prawo do wyboru godzin dyżu­rów.

Pew­nego ranka, kiedy pierw­sze pro­mie­nie słońca przedarły się przez chmury, kory­ta­rze zalało morze kadry kie­row­ni­czej w bia­łych far­tu­chach. To był czas, by prze­jąć dowo­dze­nie od per­so­nelu z noc­nej zmiany.

– Wszy­scy pacjenci zdrowi i dopil­no­wani – zara­por­to­wała Chri­stina sio­strze oddzia­ło­wej. Potem spa­ko­wała swoje rze­czy i ruszyła w stronę wyj­ścia.

Ale zanim wyszła, zatrzy­mała się, żeby raz jesz­cze zaj­rzeć do Ricky’ego Dob­bsa.

Zer­k­nęła przez kraty w drzwiach, ale zoba­czyła tylko puste łóżko. Omio­tła wzro­kiem pokój, ale nie było w nim ani śladu chło­paka. Już chciała zawo­łać któ­rąś ze star­szych pie­lę­gnia­rek, kiedy usły­szała płacz­liwy głos:

– Dobrze, dobrze. Obie­cuję. Zro­bię to.

To był głos Ricky’ego.

Chri­stina powoli otwo­rzyła drzwi.

– Ciii­cho – powie­dział prze­stra­szony Ricky i sko­czył na równe nogi. Był wysoki i umię­śniony, ale zacho­wy­wał się jak mały chło­piec zła­pany na czymś, czego nie powi­nien robić. Stał w kącie, oparty o ścianę. Dosko­nałe miej­sce, żeby znik­nąć z pola widze­nia, które zapew­niał per­so­ne­lowi wycięty w drzwiach kwa­drat o wymia­rach pięć na pięć cen­ty­me­trów.

– Wcze­śnie wsta­łeś – powie­działa Chri­stina przy­jaź­nie.

– Nie mam zegarka – uśmiech­nął się Ricky. – Nie wiem, która jest godzina.

– Roz­ma­wia­łeś z kimś?

– W czym pro­blem? – Do pokoju wpa­ro­wał biały kitel. Był to jeden z tych leka­rzy sztyw­nia­ków. Chri­stina ni­gdy nie pamię­tała, jak się nazywa. Na szczę­ście nosił iden­ty­fi­ka­tor z nazwi­skiem: spe­ars.

– A ty dla­czego nie jesteś przy­pięty pasami? – zapy­tał dok­tor Spe­ars, mija­jąc Chri­stinę. Wezwał pomoc i do pokoju weszło dwóch umię­śnio­nych sani­ta­riu­szy. Od razu chwy­cili Ricky’ego za ręce, ogra­ni­cza­jąc jego ruchy. Chło­pak słabo pro­te­sto­wał, kiedy wle­kli go do przy­twier­dzo­nego na stałe do ściany łóżka.

– Aua, to boli! – krzyk­nął Ricky.

– Zaraz, cze­kaj­cie. Panie dok­to­rze, nie ma żad­nego pro­blemu – powie­działa Chri­stina. – Ja wła­śnie…

– Dla­czego pacjent nie jest zabez­pie­czony? – prze­rwał jej dok­tor Spe­ars oskar­ży­ciel­skim tonem. Ski­nął na nią, żeby wyszła z nim na kory­tarz. Przy­bita spoj­rzała na Ricky’ego, który pró­bo­wał się uwol­nić z uści­sku sani­ta­riu­szy. To wszystko jej wina. Gdyby się nie zatrzy­mała, Ricky nie mio­tałby się teraz, przy­trzy­my­wany przez dwóch stu­ki­lo­wych face­tów. A chciała się tylko upew­nić, że wszystko z nim w porządku.

– Nie zabez­pie­czamy Dob­bsa, odkąd tu pra­cuję – zapro­te­sto­wała. – Można mu zaufać, ni­gdy nie stwa­rzał kło­po­tów. Pro­szę…

– Nie otrzy­mała pani wczo­raj wie­czo­rem nowych instruk­cji?

– Nie.

– W takim razie ktoś będzie miał kło­poty. Zosta­wi­łem kadrze kie­row­ni­czej wyraźne wytyczne, żeby powia­do­mić załogę na noc­nej zmia­nie, że od teraz wszy­scy pacjenci mają być na noc zabez­pie­czani pasami. Bez względu na to, jakie sta­no­wią zagro­że­nie.

– Czy wolno spy­tać dla­czego? Coś się stało?

– Jimmy Ray Cutts.

Chri­stina poczuła ciarki na ple­cach.

– Wła­śnie mija pięć lat od serii popeł­nio­nych przez niego zabójstw – cią­gnął dok­tor Spe­ars. – Ta nie­sławna rocz­nica zachęca sza­leń­ców. W powie­trzu czuć chaos, a chaos jest dla tej dra­pież­nej hała­stry, którą trzy­mamy pod tym dachem, jak zapach krwi. Będą chcieli się wyka­zać, zwró­cić uwagę Cut­tsa, upa­mięt­nić jego nie­go­dzi­wo­ści. Nie pozwolę na to. Cutts jest pod stałą obser­wa­cją, w zamknię­ciu dwa­dzie­ścia cztery godziny na dobę i zosta­nie tam przez kilka kolej­nych tygo­dni. Poli­cjanci z Haw­kins dopil­nują porządku. Radzę pani zacho­wać czuj­ność. Ci ludzie nie są pani przy­ja­ciółmi, to nasi pacjenci. I dla ich wła­snego bez­pie­czeń­stwa, a także dla pani bez­pie­czeń­stwa, ocze­kuję, że od tej chwili każdyznich będzie unie­ru­cho­miony.

Po czym dodał jesz­cze bar­dziej zło­wiesz­czo:

– Zrobi się tu naprawdę cie­ka­wie.

Następ­nego wie­czora Chri­stina przy­szła do pracy tro­chę wcze­śniej niż zwy­kle. Przez cały dzień mar­twiła się o Ricky’ego; nie mogła spać, zwłasz­cza po dziw­nej tyra­dzie Spe­arsa, który suge­ro­wał, że wkrótce Pen­n­hurst sta­nie się strefą wojny. Kiedy wcho­dziła głów­nym wej­ściem, nie­mal spo­dzie­wała się poli­cyj­nej rewi­zji.

Ale było spo­koj­nie.

Straż­nika, który nor­mal­nie ją spraw­dzał, nie było na sta­no­wi­sku. Ani śladu sani­ta­riu­szy czy kogo­kol­wiek innego w holu głów­nym. Czyżby zapo­mniała o jakimś zebra­niu? „Może ktoś ma uro­dziny – pomy­ślała. – Pew­nie wszy­scy są w pokoju pie­lę­gnia­rek i opy­chają się cia­stem z pon­czem”.

Mogła pójść za tą wizją – w końcu lubiła cia­sto tak samo jak wszy­scy. Łatwo byłoby pod­nieść słu­chawkę i wyko­nać jeden tele­fon, by potwier­dzić domy­sły o wyobra­żo­nym przy­ję­ciu uro­dzi­no­wym, ale w jej gło­wie koła­tała się tylko jedna myśl: „Bądź cicho”.

To była szansa, żeby spraw­dzić, co z Ric­kym, zanim zaczną gasić świa­tła. Nie zatrzy­mała się nawet, żeby odwie­sić kurtkę.

Poszła pro­sto do celi Dob­bsa.

Pode­szwy jej butów skrzy­piały na świeżo wypo­le­ro­wa­nym lino­leum, gdy sta­wiała coraz szyb­sze kroki. Minęła drzwi, potem kolejne. Drzwi Ricky’ego były w zasięgu wzroku.

Dostrze­gła, że… są otwarte.

– AAAA! – wrza­snął sani­ta­riusz, wypa­da­jąc w panice na kory­tarz. Zata­czał się, a biały far­tuch miał obry­zgany krwią. Twarz ukry­wał w dło­niach. Prze­szedł kilka kro­ków i upadł na pod­łogę z głu­chym łup­nię­ciem. Z dru­giej strony kory­tarza poja­wiła się pie­lę­gniarka i pod­bie­gła do niego.

Chri­sti­nie odjęło mowę. Zdo­łała tylko wykrztu­sić:

– Co się dzieje?

Pie­lę­gniarka była zbyt zajęta, by jej odpo­wie­dzieć. Chri­stina pode­szła bli­żej, żeby zaj­rzeć do sali Ricky’ego.

Pomiesz­cze­nie wyglą­dało jak miej­sce zbrodni.

Na chwilę czas się zatrzy­mał. Chri­stina nie sły­szała krzy­ków wokół, tylko ogłu­sza­jący łomot wła­snego serca.

Na pod­ło­dze sali, oto­czony przez leka­rzy i pie­lę­gniarki, leżał męż­czy­zna. Chri­stina widziała tylko, że jest ciężko ranny, ale nie mogła doj­rzeć, jak bar­dzo. Sądząc po kałuży krwi, wal­czył o życie. Ściany obry­zgane maka­bryczną czer­wie­nią wyglą­dały jak dzieło sztuki, na któ­rego widok zbiera się na mdło­ści. Nikt nie zwra­cał na nią uwagi. Wszy­scy uwi­jali się, pró­bu­jąc pomóc ran­nemu. Ura­to­wać go. Nie oka­zy­wać stra­chu w obli­czu nie­chyb­nej śmierci.

Chri­stina poczuła, że jej serce zaczyna się uspo­ka­jać. Zauwa­żyła nie­ska­zi­tel­nie białe buty leżą­cego w celi męż­czy­zny. To był sani­ta­riusz.

Więc to nie na krew Ricky’ego patrzyła. Ranny męż­czy­zna leżał na wznak. Jego klatka pier­siowa została zmiaż­dżona ramą łóżka. Reani­ma­cja nic nie mogła wskó­rać.

– Cześć – usły­szała głos Ricky’ego, kiedy zaczęły się do niej prze­bi­jać dźwięki ze świata zewnętrz­nego. Chło­pak powie­dział to tak spo­koj­nie, jak gdyby wpa­dli na sie­bie gdzieś w mie­ście w sobot­nie popo­łu­dnie.

Poli­cjant przy­trzy­my­wał go, przy­ci­ska­jąc do ściany.

Ricky Dobbs zabił czło­wieka.

Chri­stina była pewna, że zaszła jakaś pomyłka. Ricky nie mógłby tego zro­bić. Chciała to wykrzy­czeć całemu światu, ale Spe­ars i reszta kadry kie­row­ni­czej zgro­ma­dzili cały per­so­nel w odosob­nio­nym maga­zynku, a sami w tym cza­sie roz­ma­wiali z poli­cją o szcze­gó­łach zda­rze­nia. Chri­stina igno­ro­wała papla­ninę pie­lę­gnia­rek i usi­ło­wała wychwy­cić, co zeznaje Spe­ars.

Frag­menty zeznań, które usły­szała, zawie­rały dobrze jej znane fakty.

– Ricky Dobbs został przy­jęty z roz­po­zna­niem schi­zo­fre­nii – zaczął Spe­ars. – Było w nim coś… od dzie­ciń­stwa sły­szał głosy… – Dok­tor wymam­ro­tał coś nie­zro­zu­miale. – Nie ma bli­skiej rodziny ani żad­nych krew­nych – kon­ty­nu­ował. Chciał, by Ricky „pozo­stał pod jego opieką i oso­bi­stą obser­wa­cją”. Chło­pak wyka­zy­wał co prawda „postępy w tera­pii eks­pe­ry­men­tal­nej”, ale teraz… jak on to ujął…? „Skar­żył się, że znowu sły­szy głosy”.

Poprawka: poje­dyn­czy głos.

Wtedy Chri­stina przy­po­mniała sobie ostat­nie spo­tka­nie z Ric­kym na jej poprzed­nim dyżu­rze: spra­wiał wra­że­nie, jakby z kimś roz­ma­wiał.

Czy powinna o tym powie­dzieć gli­nom? Roz­tkli­wiła się tro­chę, kiedy przy­po­mniała sobie, jak Ricky powie­dział jej „cześć”, jak gdyby ni­gdy nic. Jak gdyby wokół niego nie roz­gry­wała się wła­śnie strasz­liwa scena.

„Ofi­cjalna wer­sja nie trzyma się kupy”, pomy­ślała Chri­stina. Zda­niem poli­cji Ricky zapla­no­wał, że zabije sani­ta­riu­sza. Przez kilka tygo­dni miał świa­do­mie luzo­wać moco­wa­nie ramy łóżka i usta­wił je dokład­nie w taki spo­sób, żeby wypa­dek nie wyglą­dał podej­rza­nie. Potem miał rze­komo spy­tać: „Mógłby pan zaj­rzeć pod łóżko? Chyba upu­ści­łem pigułkę…”. A kiedy sani­ta­riusz to zro­bił, Ricky miał zdjąć ramę z zawia­sów i wal­nąć nią z całej siły w męż­czy­znę. Kil­ka­krot­nie.

„Ricky nie mógłby tego zro­bić – pomy­ślała Chri­stina. – Nie odga­nia nawet much w sto­łówce”.

Inni pra­cow­nicy zaczęli mam­ro­tać na tyle gło­śno, że Chri­stina nie mogła się sku­pić na pod­słu­chi­wa­niu. Sły­szała tylko głosy ludzi, któ­rzy byli z nią w sali.

– Usły­sza­łem jakiś odgłos, więc przy­bie­głem, i wtedy go zoba­czy­łem – powie­dział woźny. Stara śpiewka.

– Miał z tym sani­ta­riu­szem na pieńku – ode­zwał się star­szy pie­lę­gniarz. – Mick mu było na imię. Ten pacjent chciał się na nim ode­grać za to, że tam­ten go ostro potrak­to­wał.

– Sły­sza­łem, jak mówił, że ktoś mu kazał to zro­bić… Wie­cie, co myślę? Że to był ten głos wariata w jego gło­wie – dodał ochro­niarz.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki